Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Odcinek 3 - The Reichenbach Fall

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Sherlock / Odcinki / Sherlock Sezon 2.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Jak oceniasz odcinek?
1
0%
 0%  [ 0 ]
2
0%
 0%  [ 0 ]
3
0%
 0%  [ 0 ]
4
0%
 0%  [ 0 ]
5
14%
 14%  [ 1 ]
6
85%
 85%  [ 6 ]
Wszystkich Głosów : 7

Autor Wiadomość
joasui
Dentysta- Sadysta
Dentysta- Sadysta


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice 3miasta
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 8:42, 22 Cze 2011    Temat postu: Odcinek 3 - The Reichenbach Fall

Scenariusz: Stephen Thompson
Reżyseria: Toby Haynes

Data premiery na BBC One: 15 stycznia 2012.

Jim Moriarty powraca. Po trzech efektownych włamaniach zostaje uniewinniony. Podczas wizyty w mieszkaniu Sherlocka zapowiada rozwiązanie Ostatniego Problemu i upadek detektywa. Sherlock musi chronić nie tylko własną reputację, ale też życie swoje i przyjaciół.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez joasui dnia Śro 15:49, 18 Sty 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:02, 16 Sty 2012    Temat postu:

Bardzo dobry odcinek. Może nie najlepszy (na 6 nie zasłużył), ale zdecydowanie trzyma poziom.

Zacznę może od małego hołdu dla Martina Freemana. Ponieważ w tym odcinku (jak zresztą w całym drugim sezonie) przeszedł samego siebie. Kradł praktycznie każdą scenę, w której się pojawił. Jego mimika, ruchy, postawa, sposób chodzenia, głos… Nie można oderwać od niego wzroku. Chociażby już scena otwierająca ten odcinek. Mistrzostwo. John, który w pierwszym sezonie (szczególnie w TBB) wydawał się być chwilami tylko dodatkiem do Sherlocka, stał się postacią z krwi i kości. I mimo iż nadal często jest tylko na drugim planie, to jakimś sposobem skupia na sobie całą uwagę. Ben oczywiście również zagrał świetnie, ale moim zdaniem Freeman był lepszy.
To oczywiście też zasługa scenariusza, ale przez cały odcinek bardziej martwiłam się o Johna – który zostanie sam, który musi jakość to znieść – niż o samego Sherlocka. Tak samo było podczas sceny na dachu szpitala. Sherlock płacze? Sherlock skoczy? I co z tego. To John jest bezbronny i bezsilny. To on nie może niczego zrobić. Nie może nawet oderwać od tego wzroku.
I tutaj muszę chyba omówić scenę upadku. To, że Moriarty popełnił samobójstwo jest dla mnie, co prawda okropnie naciągane, ale i tak cieszę się, że nie było żadnej szarpaniny kończącej się spadnięciem z dachu. Scena, w której Sherlock skacze jest genialna. Szczególnie ujęcie, kiedy wychyla się na krawędzi i zaczyna spadać. Wiedziałam, że spadnie, wiedziałam że „umrze” a i tak na chwilę wstrzymałam oddech. Późniejsza reakcja Johna, szczególnie scena na cmentarzu, faktycznie wzruszają. Także wielkie brawa należą się za to, że udało się wywołać sporo emocji zakończeniem, które każdy i tak już znał.
(Swoją drogą, wielki, wielki plus też za to, że Sherlock pokazuje się na końcu odcinka. Wciskanie na siłę cliffhangera i udawanie, że nie przeżył byłoby idiotyczne. Szczególnie, kiedy jest tyle hintów wskazujących na to, że przewidział całą tę sytuację i znalazł z niej wyjście).

W tym odcinku bardzo podoba mi się też to, jak w fabułę wpleciono wodospad. Obraz i „Richard Brook”. Sprytnie.

Moriaty. Najbardziej podobał mi się jednak w TGG.

Mycroft. W tym sezonie było go więcej. Było też inaczej. Tylko w drugim odcinku – który jest moim ulubionym – przypomina samego siebie z pierwszego sezonu. W Skandalu i Reichenbachu i zrobiono z nim coś dziwnego. I o ile w tym pierwszym ta zmiana mnie przekonała, to w tym drugim już przesadzono. Mycroft, który cały czas martwi się o Sherlocka, postawiłby go w takiej sytuacji? Wątpliwe. No chyba, że to wszystko było elementem planu Sherlocka…

Podsumowując. Może spodziewałam się czegoś więcej (co było moim błędem w stosunku do całego sezonu), ale też nie jestem bardzo zawiedziona. Zdjęcia, muzyka, gra aktorska… Zdecydowanie najmocniejsze punkty.

Zapomniałabym. Klub Diogenesa! Czekałam na ten wątek. W pierwszym odcinku tylko mignął, ale tu objawił się już w całej krasie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rory Gilmore
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 11 Lip 2011
Posty: 6312
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Westeros
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:54, 16 Sty 2012    Temat postu:

Hmm trzy tygodnie i koniec drugiego sezonu. Czuję się lekko rozczarowana.
Tak więc.
Nie wiem co napisać.
Ten odcinek był masakrycznie boski!
Wczoraj cały tumblr rozpaczał, dziś już wiem dlaczego.
Przede wszystkim akcja, akcja, akcja! Cały czas się coś działo.
Przejmujący początek, gdzie Watson mówi, że Sherlock nie żyje. Potem cały czas się coś działo. Muszę przyznać, że plan Moriarty'ego był fenomenalny.
W ogóle scena jego w klejnotach królewskich była przekomiczna, ale jednocześnie dramatyczna. Otóż, wielki, arcywróg Holmesa nagle daje się złapać w takich nonsensownych okolicznościach. Potem szło mu coraz lepiej. Kłamstwa, zasiewanie ziarenek niepewności. W ogóle to i ja sama zaczęłam mu wierzyć, że Sherlock ma urojenia, że Moriarty to tak naprawdę tylko aktor a sam Holmes jest oszustem. I właśnie to czyni ten odcinek wyjątkowym, skoro ja zaczęłam wątpić to znaczy, że było nieźle.
Ponadto scena na dachu, gdzie Watson musiał patrzeć na śmierć najlepszego przyjaciela była bardzo poruszająca. Jednak największe WTF było jak Moriarty popełnił samobójstwo. Tego się w ogóle nie spodziewałam. Wiadomo, w książce mieli pole do popisu bo Sherlock z Moriartym skoczyli w przepaść nad urwiskiem a tutaj niestety, budynek w centrum miasta, Sherlock nie miał jak walczyć z arcywrogiem na śmierć i życie. Lepiej było się zastrzelić.
Dalej, scena na cmentarzu i to błaganie Watsona: Don't be dead. Aż łezka mi się zakręciła w oku

Ogólnie 100000000000000000000000000000000/10!!!!

Na chwilę obecną nie wiem co mam jeszcze napisać bo jestem mega poruszona. Może później mi coś wpadnie do głowy!!!
I tyle czasu do kolejnego odcinka!!!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rory Gilmore dnia Pon 23:29, 16 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RowanSs
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 21 Lis 2011
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:51, 16 Sty 2012    Temat postu:

Przyznam, że sceptycznie podchodziłam do odcinka, którego scenariusz opracował człowiek od Blind Bankera. Nie twierdzę, że Bankier był zupełnie do niczego, bo miał dużo fajnych scen, ciekawą sprawę przewodnią, ale trochę jednak odstawał od dwóch pozostałych odcinków z pierwszej serii. Bałam się, szczerze się bałam, że Stephen Thompson po prostu nie udźwignie zadania. A przecież przekombionowanie przy finale – przy The Reichenbach Fall’u, to byłaby istna zbrodnia, nie tylko lekki kuksaniec dla całego fandomu.
Tak więc nie nastawiałam się na rewelacje, chociaż tu i ówdzie dochodziły do mnie opinie o „emocjonalnym rollercoasterze”, o tym, że odcinek przewyższa wszystkie razem wzięte itd. No ale wiadomo, różnie to z opiniami bywa; każdy ma inne zdanie, wiele rzeczy robi się pod publikę, aby tylko przyciągnąć widza. Dlatego też podchodziłam do finału sceptycznie, aby się tak bardzo (ewentualnie) nie rozczarować w czasie oglądania.
Mój. Boże.
To były moje pierwsze i jedyne myśli zarówno zaraz po seansie, jak i nawet teraz. Wciąż nie mogę do końca pozbierać się po tym odcinku.
Myliłam się jak jasny gwint. Całość, całe te półtorej godziny, to było coś niebywałego. Uczuciowy majstersztyk. Idealne zakończenie serii. Wszystko świetnie przemyślane.
Muszę przyznać, że ktokolwiek opisał TRF jako „emocjonalny rollercoaster” trafił w sedno. Oglądając, czułam skoki adrenaliny, kotłowały się we mnie rozmaite odczucia – napięcie, lęk, smutek, zaciekawienie, radość (chociaż tej było tyle, co wody na pustyni, np. scena, w której Sherlock zastanawia się czemu czapka ma dwa końce, albo ta w której John wychodzi spod prysznica, Sherlock coś bada pod mikroskopem, a pod sufitem „ktoś” wisi ). Kiedy akcja szalała, wjeżdżałam w wagoniku na samą górę, przy scenach łamiących serce, zjeżdżałam w dół. I tak cały czas. Do samego końca.
Bardzo, bardzo rzadko przeżywam coś takiego przy oglądaniu czegokolwiek. Już nawet nie pamiętam, kiedy zdarzyło mi się to ostatnim razem.
Nie będę się rozpisywać na temat muzyki i efektów, bo raz – wiadomo, że wszystko jest tam zapięte na ostatni guzik i po prostu cacy, a dwa – tym odcinkiem rządziły emocje. To właśnie liczyło się tu najbardziej, to było priorytetem. Reszta miała tylko umilić odbiór.
Moriarty.
Świetnie poprowadzono tę postać. Pokazano szaleństwo i obsesję w sposób, który naprawdę intryguje i jest taki… prawdopodobny, realny. Nie karykaturalny i przez to śmieszny. Cała jego intryga była powalająca, a w momencie, w którym strzela sobie w głowę, dosłownie zesztywniałam z szoku. Teraz chodzi mi po głowie możliwość, że ta osoba, którą cały czas znaliśmy, to w rzeczywistości była tylko marionetka, a nie ten prawdziwy Moriarty. Nie byłoby to, co prawda, zgodne z kanonem, ale kto wie, może w tym przypadku scenarzyści postanowią trochę zboczyć z ustalonej drogi?
Zastanawiam się, jak potoczą się dalsze losy tej osoby w trzeciej serii. Skończy się na walce z uknutą przez niego siecią, czy może sprawy przybiorą bardziej nieoczekiwany obrót?
Ukłony również za Molly. Za jej delikatność, za zrozumienie, za spostrzegawczość. Rozbudowali jej rolę w przepiękny sposób. Naprawdę, interakcje pomiędzy nią a Sherlockiem przemówiły do mnie dogłębnie. Były takie szczere, ogołocone z tej szyderczej powłoczki – ludzkie i poruszające.
Bardzo dobre wystąpienie Lestrade’a – jego walka pomiędzy tym, co czuje: lojalnością w stosunku do Holmesa, a tym, co musi zrobić, jako inspektor, którego obowiązują przepisy i naciski z góry. Chociaż z tym uznaniem go za jednego z tych trzech jedynych przyjaciół Sherlocka, to chyba lekkie przegięcie. Przynajmniej ja to tak odbieram. Owszem, Lestrade nie raz łamał dla niego regulamin, pomagał mu, dbał o jego dobro – ale od razu przyjaciel? Przyjacielem, takim na śmierć i życie (dosłownie), prawdziwą bratnią duszą jest John. Panią Hudson też rozumiem, bo niemal Sherlockowi matkuje, ale inspektora uznałabym raczej za kolegę, dobrego – owszem, ale tylko kolegę. Już chyba bardziej na to miejsce pasowałaby mi Molly. No ale mniejsza.
Na koniec John. John i Sherlock, bo to oni dwaj zdominowali wszystko i wszystkich. Powalająca, dosłownie miażdżąca, wbijająca w podłogę gra Martina. Już na samym wstępie, przy jego rozmowie z terapeutką aż ścisnęło mi się serce, gdy zobaczyłam jego oczy, jego próbę zachowania spokoju, a szalejącą wewnątrz agonię. To dukanie, ścisk w gardle, piskliwy głos – takie prawdziwe. Nie narzucał się ze swoją rozpaczą, nie jęczał, nie wył. Cierpiał po cichu, a to było jeszcze bardziej wymowne. Tak samo w scenie ostatniej – przy nagrobku „Sherlocka”. Na dodatek te piękne słowa. Przewyższające o niebo wszystkie sztampowe wyznania.
Przy Rozmowie i Skoku miałam wrażenie, że lada chwila wypadnę z tego wyimaginowanego wagonika. Prędkość osiągnęła maksimum – to była prawdziwa kulminacja. I chyba nie tylko tego odcinka, ale wszystkich, jakie do tej pory nakręcono. W tych paru minutach zawarto esencję całej relacji między tymi dwoma mężczyznami.
Zdaję sobie sprawę, że Sherlock po części starał się utrzymać pozory samobójstwa; chciał, aby John widział go zdewastowanego emocjonalnie, bo w ten sposób łatwiej mu będzie uwierzyć w jego chęć do skoku, jak również chciał poprzez to sprawić, że John też się od niego odwróci i nie będzie przez to cierpiał – później, przez te lata, będzie w stanie normalnie funkcjonować, a nie wiecznie się zadręczać, lecz była to zaledwie cząstka, pewien element, gdzie cała reszta była boleśnie rzeczywista. Po raz pierwszy można było zobaczyć najprawdziwszego, ludzkiego Sherlocka. Zrozpaczonego, niemal bezsilnego, wystraszonego i obawiającego się tego, co może go czekać w przyszłości. Poświęcającego dobre imię, karierę, zdrowie, a niemal i życie, dla dobra swoich przyjaciół – w głównej mierze dla Johna.
Nie sądzę, aby musiał udawać płacz.
Tu też wielkie brawa dla Benedicta. I za Rozmowę, i za ten koktajl uczuć, jaki musiał odegrać w scenie z Moriartym na dachu.
Makabryczna strona skoku, a przy tym reakcja Johna na widok zakrwawionego, nieżywego ciała swojego przyjaciela, sprawiły, że zamarłam. Po raz kolejny powtórzę – to było takie ludzkie, takie prawdziwe, realne. Nie żadne typowo amerykańskie „NOOOOOO!”, upadek na kolana i wrzaski, a zdławione, z trudem wypowiadane słowa. Uczucie nierealności całej sytuacji, niedowierzania. Ogromny ból, niemal mdłości na widok kogoś tak bliskiego, teraz zimnego, martwego, zakrwawionego, podczas, gdy parę minut wcześniej jeszcze z nami rozmawiał.
Bardzo życiowo to pokazali. Przez co jeszcze mocniej my, widzowie, mogliśmy wszystko odczuć, utożsamić się z bohaterami.
Co do samego zmartwychwstania i spekulacji, jak do tego doszło, nie mam jeszcze wyrobionego zdania. Niby oczywista wydaje mi się wersja, w której Sherlock prosi Molly o to, by pomogła mu sfingować własną śmierć, poprzez (prawdopodobnie) podłożenie jakiegoś innego ciała, do którego miała dostęp w kostnicy, a także uknuł pomysł z fałszywym zranieniem Pani Hudson, by tylko odciągnąć Johna od terenu szpitala i zaaranżował jego późniejsze zderzenie z rowerzystą, by ten nie mógł momentalnie rozpoznać, że ciało leżące na ziemi to jednak nie Sherlock, ale ta teoria, tak czy siak, ma jeszcze wiele znaków zapytania, jak chociażby – jakim cudem Sherlockowi udało się przeżyć skok (bo to jednak pewne, że żaden duplikat za niego nie skakał)? Spadł na coś? Ktoś go złapał? Przecież nie mógł na spokojnie walnąć o chodnik z wysokości kilkudziesięciu metrów i schować się później za ścianą.
W każdym razie dużo mamy czasu na rozważania
Podsumowując, odcinek na zdecydowane 6/6. A dla Martina - nagroda. Jego Watson to już klasa sama w sobie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
joasui
Dentysta- Sadysta
Dentysta- Sadysta


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice 3miasta
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:21, 18 Sty 2012    Temat postu:

Widziałam wczoraj. Dałam 6/6 (mocny ten sezon, nie ma co).

Jak RowanSs bałam się, co wyjdzie spod pióra Thompsona. Trochę się bałam, że tak ważny materiał przejął ktoś spoza duetu Mofftiss, zmiana reżysera też mnie średnio cieszyła. Ostatecznie stwierdzam, że pod kilkoma względami wyjście poza trio Moffat-Gatiss-McGuigan wyszło (przepraszam za powtórzenie) odcinkowi na dobre. Przynajmniej pod dwoma: Sherlock powrócił do wolniejszego tempa wyliczanek (w pierwszym odcinku nie dało się za nim nadążyć, tutaj miał tempo podobne do tego w s1), poza tym Thompson i Haynes wymyślili, co dobrego można zrobić z Molly.

Właśnie, Molly. Sceną z opowieścią o wujku i jej "I don't count" powaliła mnie na kolana. Poważnie, IMO to było jej najlepsze kilka minut na ekranie. Cichy świadek wydarzeń, który dostrzega, że z Sherlockiem dzieje się coś niedobrego i bez najmniejszego wahania zgadza się mu pomóc. Praktycznie rzecz biorąc zajęła miejsce książkowego Mycrofta - prawdopodobnie jako jedyna wiedziała, że Sherlock żyje (przyjmując za prawdziwe spekulacje, że podłożyła "ciało" Sherlocka, zaś sam detektyw wylądował na ciężarówce ze śmieciami). Fajnie, że z cichej myszki, niewiele wnoszącej do akcji, zrobili z niej drugiego przyjaciela Sherlocka, który, choć niewymieniony podczas rozmowy, trwał przy nim bez słowa wątpliwości.

O Martinie nie mam co pisać, bo wszyscy wiedzieli, co wyczyniał na ekranie. Dzięki Bogu za "Hobbita", może facet będzie miał szansę wyskoczyć nieco z karierą, bo na to zasługuje.

Benedict jako Sherlock też miał w końcu okazję pokazać coś więcej. Nie tylko geniusz detektywistyczny, który paradoksalnie był zalążkiem dla wątpliwości co do jego uczciwości, ale też sporo naprawdę ludzkich emocji, z troską o przyjaciół, strachem i zagubieniem włącznie. Podczas Rozmowy to nie reakcja Johna wywołała u mnie łzy, tylko łamiący się, sypiący kłamstwami (żeby John mniej go opłakiwał?) głos Sherlocka przez telefon.

O zdjęciach pisać nie muszę, bo wszyscy wiedzą, że Fabian Wagner jest geniuszem . Oby wrócił w trzeciej serii, bo naprawdę przyjemnie się ogląda.
Z muzyką to samo. Soundtrack do s2 ma podobno pojawić się w lutym, od tego momentu zaczynam polować na Allegro.

Nie wiem, co mam jeszcze napisać. Mam ochotę na podsumowanie sezonu, ale to już w innym temacie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicodinka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 01 Sty 2010
Posty: 802
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Taka planeta Ziemia...Może słyszałeś?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:26, 19 Sty 2012    Temat postu:


Mój Boże!

Dopiero co obejrzałam i jadę jeszcze na adrenalinie, więc przepraszam za mój komentarz-spróbuję potem zrobić z tego coś lepszego.
Wiedziałam jak to się skończy, wiedziałam że Sherlock przeżyje, ale oczywiście ryczałam i ryczę nadal.
Sherlock zniszczył moją psychikę
Wszystko w tym odcinku jest cudowne. Moriarty, Molly, Mycroft (najwredniejszy brat świata!), Sherlock, płaczący przerażony Sherlock, rozpaczający John...
Nic dodać nic ująć.
Najlepszy jak dotąd odcinek!
6/6


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alumfelga
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 28 Lis 2009
Posty: 1927
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: D.G.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 1:07, 20 Sty 2012    Temat postu:

Rewelacja. Ten odcinek przypominał trochę pierwszy odcinek pierwszego sezonu, gdy też zastanawialiśmy się nad kolejnym krokiem i motywacją przeciwnika Sherlocka (oczywiście, samych przeciwników nie ma tu co porównywać). Emocjonalny Holmes w 2x01 był niezły, aura grozy w 2x02 była bardzo dobra, ale zniszczenie Holmesa przez Moriarty'ego - genialnie wykonane i chylę czoła przed scenarzystami (a myślałam, że po "Psie...", że wyżej już nie wzlecą!) oraz przed aktorami, bez wyjątku. Wiedzieć, jak to wszystko się skończy, a mino to nie móc się oderwać od ekranu, to jest osiągnięcie.

W ogóle pomysł, pomysł! Przekonanie prasy, że genialny Sherlock jest tylko oszustem, zasianie zwątpienia w policji, nawet u Lestrade'a, który nieraz go widział przy pracy, doprowadzenie do stanu, że John się nad tym zastanawiał! Jakie to wszystko zmyślne i jak zagrane (Jim-aktor był tak autentyczny, że to aż straszne), po prostu mistrzowsko utkana sieć, w którą Sherlock prawie dał się złapać. Scena aresztowania była tak surrealistyczna i tak mocna (dobrze, że trochę rozładował ją Watson uderzający nadinspektora), niewiarygodne, jak raz zasiana myśl rosła w siłę, jak wiele osób chciało w nią uwierzyć, bo łatwiej nazwać kogoś oszustem niż pogodzić się z faktem, że ktoś jest tak bystry, nawet, jeśli pokazał to setki razy. I sam Sherlock, który zdawał sobie sprawę z tego, że musi dać wygrać Moriarty'emu i upozorować śmierć, bo nie ma innego wyjścia. Ale wygrał, a przynajmniej nie przegrał, bo najwyraźniej nie od razu będzie mógł się ujawnić, z pomocą ludzi, na których zwykle spoglądał z góry. Cóż za triumf relacji międzyludzkich, triumf Molly, o której taki Jim nawet by nie pomyślał, a najwyraźniej to ona w największym stopniu ocaliła Sherlocka. No i Mycroft, oczywiście, coś mi się wydaje, że obaj bracia będą w lepszych stosunkach w następnym sezonie

Smaczki - czapka Sherlocka, James i klejnoty, Holmes aresztowany za obrazę sądu, książkowy wodospad, kolejny popis Andersona, klub Diogenesa i wszystkie inne szczegóły, sceny, kwestie dookreślające postacie i uzupełniające serial, za co go uwielbiam.

Ten odcinek był po prostu perfekcyjny, najlepszy ze wszystkich tych sześciu, godny zakończenia serialu - czego oczywiście nie życzę, bo kto nie chce zobaczyć reakcji Johna na "zmartwychwstanie" Sherlocka?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płaszczyk Bena ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:42, 21 Sty 2012    Temat postu:

Najprawdopodobniej to będzie dość krótki post bo, szczerze, jakoś nie mam zbyt wiele do napisania. Odcinek był zwyczajnie świetny. I zupełnie nie jestem w stanie pojąć reakcji większości widzów, już nie wspominając o tej idiotycznej akcji "I believe in Sherlock". Otóż Sherlock nie zniszczył mojej psychiki, wręcz przeciwnie Pod tym względem przypominał 'Studium w różu', zaczynałam oglądać z ciekawością, a kończyłam z wielkim bananem na twarzy

Zdecydowanie najciekawsza intryga w całym sezonie, świetnie wymyślona i zrealizowana. I bardzo, bardzo sprytnie zrobiona. Z początku wszystko wydawało się absurdalne i zupełnie pokręcone, ale stopniowo robiło się coraz bardziej widniej na horyzoncie. Aż do pięknego finału

Najciekawsza postać. Królem tego odcinka był Moriarty (przez mojego brata zwany pieszczotliwie "Mor-Mor ). Nie obchodzi mnie co mówią o tym facecie, jest (albo raczej "był") jednym z najciekawszych czarnych charakterów, jakie miałam okazję dotąd spotkać. Kompletny wariat, a jednocześnie geniusz zbrodni, sterujący wszystkimi niczym marionetkami. Bo w końcu na tym opierała się jego potęga; trzymał w garści każdego, kogo mógł uważać za użytecznego, dzięki temu wszystko tak dobrze udawało mu się rozegrać. I nie potrzebował do tego żadnych tajemnych kodów. Poza tym, jak każdy pierwszorzędny gracz, grał końca. No i nie muszę chyba dodawać, że jego ostateczna wygrana była bezsprzeczna. Wybacz Sherlock

Zawsze lubiłam Martina Freemana, ale tutaj przerósł samego siebie. John w tym odcinku był genialny, zresztą w całym sezonie jego postać naprawdę błyszczała. Ale i tak myślę, że najlepsze jeszcze przed nim W następnym sezonie powinien mieć jeszcze więcej do zagrania, bo, chyba nie muszę wam przypominać, jego najlepszy przyjaciel sfingował na jego oczach własną śmierć, więc tzw. happy reunion zapewne nie będzie takie "happy". Wyobrażacie sobie co John zrobi Sherlockowi jak ten okaże się być jak najbardziej żywy? Na pewno chociaż przez krótką chwilę będzie chciał naprawić to, czego nie załatwiło nagłe spotkanie z przyszpitalnym brukiem A właśnie, Sherlock rozłożony na bruku wyglądał wręcz cudnie, uwielbiam takie dramatyczne pozy. Facet z pewnością wie, jak umierać z klasą

Molly. Fajnie, że w końcu na poważnie zajęli się tą postacią. W końcu stała się w moich oczach czymś więcej niźli tylko szarą myszką. Pewnie nieco zaimponowała też Sherlockowi, bezinteresownie proponując pomoc i nie zadając żadnych pytań. Chociaż nie jestem pewna. Z jednej strony to wszystko, co jej powiedział mogło być zwykłym przedstawieniem (i zapewne po części było), ale z drugiej Sherlock wreszcie dostrzegł w niej kogoś więcej. Mam nadzieję, że w następnym sezonie będzie jej więcej.

Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to Mycroft, który w tym odcinku raczej przynudzał. Znacznie bardziej lubiłam go w pierwszej serii, tutaj niby uczynili go bardziej mrocznym, ale nic poza tym. Liczyłam na rozwinięcie jego relacji z Sherlockiem, a tu nic, poza krótką rozmową w "Skandalu...", cóż, może jeszcze będzie lepiej.

Na koniec wypada wspomnieć właśnie zakończenie, które wielu najwyraźniej doprowadziło do płaczu Cóż, nie będę dyskutować z upodobaniami innych Ja tam nic smutnego nie widziałam. No, nie licząc Johna, oraz jego pięknie zagranej rozpaczy (Oskar ). Widziałam za to Sherlocka, który pięknie zagrał swoją rolę zrozpaczonego oszusta i postawił swoje dobre imię na szali, tylko po to, aby ratować przyjaciół. Jednak wszyscy wiemy, iż w następnej serii nastąpi powrót i próba przywrócenia dobrego imienia. Plus, dynamika stosunków pomiędzy Johnem a detektywem z pewnością się zmieni, co będzie rzutowało na cały sezon. Wprost nie mogę się doczekać. Będzie super!

PS. Nie wybaczę Moffatowi, jeżeli w trzecim sezonie nie zobaczę Morana. Moran musi być i basta!
PS2. Wspominałam coś o krótkim poście?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lady Makbeth dnia Sob 22:47, 21 Sty 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Sherlock / Odcinki / Sherlock Sezon 2. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin