Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Time is very important [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Sherlock / Sherlock Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:35, 14 Maj 2011    Temat postu: Time is very important [M]

Sherlock/John


Obym w najbliższym czasie nie musiała już pisać podobnych tekstów. Ale co zrobić, kiedy takie rzeczy same przychodzą do głowy... Swoją drogą, przy pisaniu słuchałam w kółko jednej piosenki i odnoszę dziwne wrażenie, że siłą rzeczy wkradła się do fika. Dlatego chyba muszę o niej wspomnieć: Young and Old

Mimo wszystko, miłego czytania!

Z dedykacją dla Vincenta! Bardzo dziękuję za tytuł, pomysł na kilka scen, walkę o panią Hudson i zachęcenie do wydłużenia tekstu




Kiedy w poniedziałek rano pod drzwiami znowu zatrzymuje się samochód policyjny, pani Hudson nie jest już nawet zdziwiona. Nie dziwi jej też to, że po kilku minutach nie ma śladu po Sherlocku i doktorze. Zamyka za nimi drzwi, zastanawiając się gdzie ma schować tym razem skrzypce.
Przez następne trzy dni, praktycznie ich nie widuje, więc kiedy w końcu wracają na dobre na Baker Street, postanawia zrobić im małą niespodziankę.
Odwiedza ich wieczorem z talerzem świeżo upieczonych ciastek i słowami „nie jestem waszą gospodynią” w pogotowiu. Jednak, kiedy wchodzi do salonu, ledwo jest w stanie powstrzymać uśmiech. Sherlock – wciąż w płaszczu – zajmuje prawie całą sofę, śpiąc z głową wspartą na ramieniu Johna. Doktor, chociaż wydaje się być równie zmęczony, siedzi wyprostowany, stłoczony między meblem, a nieprzytomnym przyjacielem. Uśmiecha się na jej widok całkiem zwyczajnie, ale pani Hudson nie jest w stanie powstrzymać wrażenia, że w tej scenie kryje się coś więcej.
- Dziękuję – mówi John cicho, nawet nie próbując podnieść się z miejsca.
- Nie ma za co. Upiekłam trochę więcej – odpowiada, patrząc z niepokojem na cienie pod oczami doktora i słysząc równy oddech Sherlocka świadczący o zaskakująco spokojnym śnie. Przez chwilę wydaje się jej być kruchy. Jak cała ta sytuacja. Wystarczy jeden fałszywy ruch, a czar pryśnie. – I jak? Morderca złapany? – pyta po chwili z uśmiechem, który komuś innemu mógłby wydać się nie na miejscu.
- Jak zwykle, pani Hudson – stwierdza John, jednak bez cienia radości w głosie, wzruszając ramionami i automatycznie zerkając w kierunku przyjaciela. Wyraźnie zaskoczony bladym policzkiem ocierającym się o jego ramię.
- Nie będę wam przeszkadzać. Zaniosę ciastka do kuchni – mówi pośpiesznie, czując że to nie jest dobry wieczór na wizytę.
Żegna ją ciche „dobrej nocy” i widok Johna przegrywającego walkę ze snem.


Następnego dnia skrzypce znikają ze schowka, w którym je ukryła (dwa zamki i klucz schowany w doniczce z kwiatami), a Sherlock przestaje wychodzić z mieszkania. Jedynym dowodem na to, że wciąż żyje jest huk wystrzału z broni o trzeciej nad ranem i cienie pod oczami Johna, gdy mijają się na schodach. Tym razem doktor wraca z zakupów i ugina się pod ich ciężarem. Między jabłkami, a czekoladą pani Hudson dostrzega plastry nikotynowe.
- Jak Sherlock? – pyta go, próbując nie dopuścić współczucia do głosu. Chociaż pyta o Sherlocka, jest aż nazbyt jasne, że tak naprawdę martwi się o Johna. Pierwsze łączy się z drugim tak ściśle, że nie potrzeba już wyjaśnień.
- Poza tym, że jest znudzony na śmierć? – wzdycha, kręcąc głową. Z irytacją poprawiając w rękach torbę z zakupami. - W jak najlepszej formie. Wczoraj odkrył związek pomiędzy kręgami w zbożu, a migracją łabędzi.
- Och. To... miłe z jego strony.
- Prawda? Z tej okazji zużył cały zapas plastrów nikotynowych.
- Nie ma przypadkiem na oku żadnego morderstwa? – wtrąca po chwili pani Hudson całkowicie poważnie, pochylając się przy tym w jego stronę nieznacznie i ściszając głos. Zupełnie jakby ktoś mógł ich podsłuchiwać.
Ledwie powstrzymują śmiech kiedy dociera do nich jak zabrzmiało to pytanie. John już otwiera usta żeby coś odpowiedzieć, ale właśnie ten moment wybiera sobie Sherlock żeby się pojawić. Zbiega ze schodów ze słowem „sprawa” wypisanym na twarzy. Oczy mu błyszczą, a usta układają się w uśmiech. I chociaż jest w tym rodzaju szczęścia coś niezdrowego, pani Hudson ledwo powstrzymuje westchnienie ulgi. Wie, że zbyt długie przebywanie Sherlocka w mieszkaniu nie wychodzi nikomu na dobre, nawet ścianom. Ma już na sobie garnitur i płaszcz, a szal owija właśnie wokół szyi. Chociaż wita ją skinieniem głowy, pani Hudson nie ma wątpliwości, że cała jego uwaga skupiona jest na Johnie. Nie potrafi nawet ukryć podekscytowania, kiedy wbrew protestom wyjmuje mu z rąk papierową torbę i odkłada ją niedbale na schody.
- Lestrade dzwonił – wyjaśnia, jakby to było komukolwiek potrzebne. Jego twarz przez moment dzielą od twarzy Johna tylko cale i wygląda teraz jakby miał zaraz go uścisnąć. W końcu ogranicza się jednak tylko do ściśnięcia ramienia.
- Niech zgadnę. Morderstwo w pomieszczeniu bez drzwi i okien, a jedynym świadkiem jest kot? – pyta, siląc się na ironię, nie mogąc jednak ukryć szczerego rozbawiania. Nawet pani Hudson rozpoznaje już te małe zmarszczki w kącikach ust i błysk w oku. Sherlock do tej pory musiał nauczyć się czytać go jak książkę.
- Nie bądź niedorzeczny, John. Jak kot dostałby się do środka? – odpowiada jednak całkiem poważnie, ściskając jego ramię mocniej i kierując tym samym spojrzenie Johna na swoje długie palce. Kiedy ich oczy spotykają się ponownie, napięcie między nimi staje się namacalne. – Ale jesteś blisko. Chodźmy! – kończy nagle Sherlock, przerywając tę dziwną chwilę, odsuwając się od niego i przybierając poważny wyraz twarzy. Myślami jest już w jakimś miejscu, o którym wie tylko on, a do którego zabierze zaraz Johna. Nie wybiega jednak bez słowa, nie znika bez wyjaśnień. Chodź nigdy nie przyzna się do tego otwarcie, nawet pani Hudson dostrzega, że żadna zagadka nie smakuje już dla niego tak samo bez towarzystwa przyjaciela.
Doktor wydaje się jednak być zagubiony. Jego oczy błądzą przez chwilę pomiędzy twarzą Sherlocka, a zakupami wysypującymi się na schody. Zanim detektyw traci cierpliwość i wyciąga go na ulicę, rzuca jeszcze pani Hudson przepraszające spojrzenie.
- Nie jestem waszą gospodynią! Doliczę to do czynszu – rzuca za nimi, aż zbyt dobrze wiedząc, że i tak jej nie usłyszą. W duchu ciesząc się z nadchodzących dni spokoju. Zanim w życiu Sherlocka pojawił się doktor, bała się o niego gdy znikał na kolejne ze swoich śledztw. Teraz, kiedy wie, że do jego szaleństwa dołączył rozsądek, uśmiecha się tylko pod nosem i z westchnieniem podnosi ze schodów zapomniane zakupy. Tym razem jest pewna, że znalazła idealną kryjówkę na plastry nikotynowe.


*


Kilka dni później – jest wczesne popołudnie, a słońce raz na jakiś czas pokazuje się zza chmur - pani Hudson wraca od przyjaciółki i trafia na odgrodzoną taśmami policyjnymi ulicę. Wie, że Sherlock musi mieć z tym coś wspólnego. Tego dnia obudziło ją głośne trzaskanie drzwiami, poprzedzone jeszcze głośniejszą grą na skrzypcach. Do tego później, kiedy zajrzała do zakurzonego schowka pod schodami, w starej puszcze po herbacie - gdzie wcześniej schowała plastry nikotynowe - znalazła tylko kartkę pokrytą znajomym pismem, ze słowami:

Następnym razem proszę się bardziej postarać. SH

Pani Hudson wzdycha i zatrzymuje się przed małym tłumem gapiów. Już po chwili jej podejrzenia się potwierdzają. Przy jednej z jaskrawych taśm dostrzega Johna, rozmawiającego z jakąś kobietą o kręconych włosach. Sherlock z kolei, znajduje się kilka metrów dalej, całkowicie zajęty podejrzanym kształtem leżącym na ziemi. Pochyla się przy tym niebezpiecznie nisko i co chwilę mamrocze coś do siebie. Pani Hudson rozpoczyna przedzierać się przez grupę ludzi w kierunku Johna i dociera do niego akurat w momencie jakiejś sprzeczki.
- Nie bądź niedorzeczna. Dlaczego Sherlock miałby grzebać w kieszeniach Lestrade’a?
- Ty mi powiedz. Wiem, co widziałam.
John wyraźnie próbuje ukryć rozbawienie całą tą sytuacją. Już ma coś odpowiedzieć, kiedy z zaskoczeniem dostrzega panią Hudson.
- Pani Hudson, co pani tutaj robi?
- Kim pani jest? – pyta jednocześnie kobieta, odrobinę opryskliwie.
- To pani Hudson – wyjaśnia szybko John. – Nasza gosp... - ucina jednak, gdy ta posyła mordercze spojrzenie. – To właścicielka mieszkania, które wynajmujemy.
- Waszego małego gniazdka – dopowiada mu nagle kobieta z przewrotnym uśmiechem. Dopiero potem obraca się w jej kierunku – Sally Donovan. Miło mi panią poznać – mówi obojętnie. – Ale obawiam się, że w tej chwili to nie jest najlepsze miejsce na składanie wizyt.
- Wizyt? – pyta, nie kryjąc zdziwienia. - Ależ zamknęliście całą ulicę!
W tym momencie ktoś woła policjantkę.
- No cóż. Porozmawiamy później – mówi jeszcze Donovan do Johna, zanim odchodzi, zupełnie ignorując panią Hudson. Nacisk na słowo „porozmawiamy” jest aż nazbyt wyraźny.
- Co pani tutaj robi? – pyta John ponownie, odprowadzając jednak Donovan wzrokiem. Wydaje się być podenerwowany całą tą rozmową. Kiedy dziewczyna podchodzi do jakiegoś siwiejącego mężczyzny w płaszczu, John nagle gwałtownie odwraca się do pani Hudson.
- Wracam właśnie do domu – wyjaśnia spokojnie, obserwując podejrzliwie jego zachowanie. - Chciałam przejść ulicą, ale jak widzisz to nie jest możliwe.
- Tak... – odpowiada nieobecnym głosem. Po chwili jednak odchrząkuje i skupia na niej całą uwagę. Uśmiecha się przepraszająco. - Przykro mi, ale to jeszcze chwilę może potrwać. Obawiam się, że musi pani iść inną drogą. Nie ma tu, co prawda, nic ciekawego, ale... - urywa, a widząc jej pytające spojrzenie wzrusza ramionami. – Chyba zbyt dużo przebywam z Sherlockiem. Wie pani, co dla niego znaczy ciekawe morderstwo. Miałem na myśli, że to jest nudne. To znaczy... Dla niego. Ślady rąk na szyi... i jest wyraźnie zirytowany, więc... – tłumaczy coraz bardziej nerwowo i coraz mniej zrozumiale John. Z opresji wybawia go znajomy głos:
- John! – krzyczy Sherlock, idąc szybko w ich kierunku. – John - dodaje jeszcze, kiedy jest już kilka kroków od nich. Na dworze jest zimno, ale on nie zapiął płaszcza i wiatr rozwiewa go przy każdym kroku. Pani Hudson myśli teraz jednak o czymś zupełnie innym niż zdrowie Sherlocka. Zastanawia się, dlaczego imię „John” w jego ustach brzmi zawsze inaczej. Staje się czymś nowym. „John” to pospolite imię i sama pani Hudson poznała ich wielu w swoim życiu. Słyszała tez wiele sposobów wymawiania. Nikt jednak nie wypowiada tego imienia tak jak Sherlock. W jego ustach przestaje być pospolite. W jego ustach staje się jasne, że należy do jednej konkretnej osoby. Gdy mówi o nim, nie musi dodawać nazwiska.
Jest wielu Johnów, ale tylko jeden John.

Sherlock podchodzi do nich pospiesznie i zatrzymuje gwałtownie. Wita go niespodziewany i przenikliwy szept doktora.
- Znowu zabrałeś Lestrade’owi legitymację!
- Doprowadza mnie dzisiaj do szału. Potrafi być taki irytujący... - kwituje to Sherlock, nonszalancko wzruszając ramionami i obracając się w jej kierunku. - Ach, pani Hudson. Widzę, że wraca pani od pani Reed – oświadcza jej z miejsca, uśmiechając się przy tym przebiegle. Tylko czekając na następne pytanie:
- Skąd?...
- Niech pani nawet nie pyta. Czasem lepiej nie wiedzieć – przerywa jej szybko John, szturchając Sherlocka w bok. Patrząc na niego z irytacją. – Nie wystarczy ci już na dzisiaj tych popisów?
- Nigdy – odpowiada bez wahania, patrząc Johnowi prosto w oczy. Pani Hudson czuje nagle, że gdzieś między ostatnim słowem Johna a odpowiedzą Sherlocka, zmienili temat. Ale chociaż odtwarza ostatnie sekundy w głowie, nie potrafi znaleźć właściwego momentu. – Zresztą – podejmuje po chwili Sherlock – ty nigdy nie narzekasz.
Na te słowa John niespodziewanie odwraca wzrok.
- Rozumiem, że znalazła pani moją wiadomość, pani Hudson? – zwraca się do niej nagle Sherlock.
- Trudno było ją przeoczyć.
Spierają się jeszcze przez chwilę, ale chociaż John uśmiecha się raz na jakiś czas, nie odzywa się już do końca rozmowy. Kiedy pani Hudson postanawia iść, żegna się z nią jednak tak, jak gdyby nic się nie stało.
- Do zobaczenia – odpowiada, uśmiechając się przy tym całkiem zwyczajnie.


*


Gdy pani Hudson odwiedza ich tego samego dnia wieczorem, atmosfera jest już daleka od tej sprzed kilku godzin i ma wrażenie, że trafiła w sam środek burzy. Próbuje znaleźć przyczynę - coś, co w tak krótkim czasie, mogło spowodować takie spustoszenie - ale bezskutecznie.
John chodzi nerwowo po pokoju, a Sherlock tłumaczy mu coś ze spokojem.
- Nic się nie zmieniło przez ten rok. Nie rozumiem dlaczego jesteś zdziwiony. Tłumaczyłem ci to pierwszego dnia...
- Oczywiście! Przecież... – krzyczy John w odpowiedzi, urywając w momencie gdy dostrzega, że nie są sami.
Pani Hudson czuje, że powinna wyjść, ale coś ją zatrzymuje. Kilka przepełnionych ciszą sekund później, popełnia jeden z większych błędów w swoim życiu:
- Nie kłóćcie się. Taka ładna z was para.
Słowa są przepełnione troską i dobrymi intencjami, ale chce je cofnąć w momencie kiedy opuszczają jej usta. Sherlock prycha tylko cicho i zerka na nią z ciekawością. John za to, wygląda, jakby chciał na nią krzyknąć. Powstrzymuje się jednak w ostatniej chwili.
- Pani Hudson, proszę przestać – cedzi zamiast tego, używając głosu, który wydaje się należeć do kogoś innego. Głosu, którego jeszcze nigdy nie użył w jej obecności. Głosu, który kojarzy się piaskiem i gorącem. Czasem, kiedy to John rozkazywał i kiedy to jemu rozkazywano. Kiedy pewne rzeczy mówiło się tylko raz.
Sherlock wydaje się być jednak na to całkowicie obojętny. Stoi nadal obok niego z rękoma ułożonymi luźno wzdłuż boków. Jak zawsze, czujny i wyprostowany. Spojrzenie Johna błądzi przez chwilę gorączkowo po jego twarzy, jakby w poszukiwaniu wskazówek, ale kiedy ten uparcie milczy, bierze głęboki oddech i zaciska na chwilę powieki. Przełyka ślinę. Gdy znów podnosi wzrok, jest w nim zdecydowanie. Do pani Hudson dociera, że swoją uwagę wygłosiła w najgorszym z możliwych momentów.
- Ładna z nas para? – pyta tonem ciężkim od sarkazmu (kolejna rzecz, której dowiaduje się o nim dzisiaj pani Hudson. John nigdy nie używa sarkazmu). - Proszę patrzeć uważnie – mówi po chwili zadziwiająco spokojnie. Słowa są skierowane do niej, ale nie czeka żeby zobaczyć jej reakcję i całym ciałem obraca się w kierunku Sherlocka, zyskując w końcu jego uwagę.
- John? – pyta ten, z mieszaniną irytacji i ciekawości.
- Morderstwo w Deptford. Co o nim wiesz.
To zdanie nie ma najmniejszego sensu, a Sherlock wydaje się być nim zaskoczony równie, co pani Hudson.
- Słucham?
- Pytam, co wiesz o morderstwie z Deptford - wyjaśnia John, jakby to było coś oczywistego. – Jeszcze w zeszłym tygodniu opowiadałeś mi o nim z taką przyjemnością. Pani Hudson na pewno też chce posłuchać.
Jej mina świadczy o czymś zupełnie przeciwnym, ale John przerywa zanim jest w stanie wyrazić sprzeciw.
- Widzi pani – rzuca w jej kierunku - Sherlock przejawia zadziwiającą wiedzę w pewnych dziedzinach. Są tematy, które po prostu nie mają przed nim tajemnic. Jak historia na przykład. Opowiadaj Sherlock! – kończy, kpiąc otwarcie. – Kto to był? Kiedy?
- John... - zaczyna ostrzegawczo, ale kiedy widzi że ten nie ustąpi, wzdycha i zamyka na chwilę oczy. - Nudy. Rok 1905. Bracia Stratton. Morderstwo Farrow’ów. Pan Farrow – przeszło siedemdziesiąt lat i ciężkie pobicie - nie miał szans na przeżycie. Pani Farrow – podobny wiek i rozbita czaszka – zmarła dopiero w szpitalu. Wszystko to dla dziewięciu funtów. Zero dedukcji i niekompetencja Scotland Yardu. Chwalą się tym jakby sami wynaleźli odciski palców... – recytuje wbrew sobie, znudzonym głosem. Nie mogąc jednak powstrzymać się od małego popisu. - Do czego to ma prowadzić, John? – pyta na koniec, marszcząc brwi.
W tym momencie do pani Hudson dociera, że czas najwyższy zostawić ich samych. Cała ta scena wywołuje u niej coraz większe zakłopotanie i czuje, że w przeciwieństwie do Sherlocka, nie chce wiedzieć do czego to wszystko zmierza.
- Muszę już iść. Rozwiążcie to sami. Nie chciałam wam przeszkadzać – wtrąca szybko, stawiając pierwszy krok w kierunku drzwi.
- Nie, proszę zaczekać. Sherlock tak lubi te wszystkie zagadki. Nie chce mu chyba pani sprawić przykrości – pyta John, zatrzymując ją w miejscu. Mówi z udawaną troską, rozkładając przy tym ręce w teatralnym geście.
- To nie jest śmieszne – odpowiada, czując nagle przypływ gniewu. Kim jest ten człowiek? myśli w duchu.
- A co powiesz nam o Jeanne Weber? – kontynuuje całkowicie ignorując jej słowa. Znowu zwraca się do Sherlocka, który jest już wyraźnie zirytowany całą tą rozmową. Prycha.
- Banalne.
- Oczywiście. Przepraszam. Może teraz trochę systematyki. Na ile sposobów można udusić człowieka? – kończy beztrosko.
- Johnie Watson, proszę w tej chwili przestać!
Tym pani Hudson zyskuje w końcu jego uwagę. Kiedy jednak Watson zerka na nią przez ułamek sekundy, w jego oczach widzi coś, co ściska jej serce i karze zaczekać na wyjaśnienia. Zaczekać z pretensjami. Widzi gniew i żal, a gdzieś pod tym wszystkim smutek.
- Tą małą demonstracją chciałem pani pokazać, że są dyscypliny, w których Sherlock nie ma sobie równych – wyjaśnia spokojnie. - Istny geniusz! Ale ucięliśmy sobie dzisiaj małą pogawędkę i okazało się, że są dziedziny, w których Sherlock po prostu sobie nie radzi. Prawda?
Ostanie słowo działa jak zaklęcie. Na twarzy Sherlocka pojawia się coś, czego pani Hudson jeszcze nie widziała. Strach. Również John z każdym wypowiedzianym słowem zdaje się tracić rezon. Gdzieś wyparowała cała ironia i złośliwość. Zamiast tego pojawiła się dziwna mieszanina zdecydowanie i chęci ucieczki. Wie, że to co robi zrani ich obu, ale zabrnął już zbyt daleko żeby teraz się zatrzymać.
- Przestań – cedzi Sherlock, skupiając na Johnie całą swoją uwagę. Jakby zapominając, że nie są sami w pokoju.
- Proszę teraz patrzeć uważnie – rzuca w nieokreślonym kierunku John. Jednocześnie ignorując słowa Sherlocka i nie potrafiąc oderwać od niego wzroku, oddaje spojrzenie z całą swoją intensywnością. Oddycha zbyt szybko kiedy tak się przybliża, kawałek po kawałku. Przez moment wydaje się, że chce jeszcze coś dodać, ale ostatecznie zaciska tylko usta i kręci głową. Na moment czas zatrzymuje się w miejscu. Lewą dłonią sięga po prawą dłoń Sherlocka. Dotyka delikatnie, z namaszczeniem. Przebiega opuszkami, wzdłuż linii jego palców. Zanim zamyka całą dłoń w pewnym uścisku, obraca jeszcze tak żeby móc zobaczyć wnętrze. Obserwuje jak mapę, którą musi zapamiętać. Jak coś, co ma znaczenie. Kiedy w końcu wbija wzrok w Sherlocka, wydaje się że na coś czeka.
Ten jednak nawet nie drgnie. Przez chwilę obserwuje ich złączone dłonie. W końcu podnosi pytający wzrok na przyjaciela, przechylając nieznacznie głowę.
- John?
- Co to znaczy? – pyta ten, beznamiętnie, wzmacniając uścisk i unosząc nieznacznie ich złączone dłonie. Kciukiem znacząc każdą wystającą kość, docierając do nadgarstka i cofając się. W powolnym i dziwnie smutnym ruchu, przykładając ją do policzka. Wypuszczając z uścisku. Starając się uspokoić oddech.
- Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, nie musisz... - zaczyna Sherlock szybko, wyraźnie zagubiony, zerkając niespodziewanie na panią Hudson, która teraz oddałaby wszystko żeby tylko móc zniknąć.
- A teraz, Sherlock. Powiedz mi coś o tym – przerywa mu. W jego głosie nie ma już zdecydowania. Jest tylko gorycz.
- John, chłopcze. Przestań – próbuje jeszcze wtrącić pani Hudson.
Ale on zdaje się nie słyszeć. Jedną dłoń kładzie na ramieniu Sherlocka, drugą na karku, tuż pod linią włosów. Kiedy zbliża swoje usta do warg Sherlocka, rozchyla je nieznacznie. Tuż przed pocałunkiem szepcze coś niedosłyszalnego. Zaciskając palce, zmusza żeby ten spojrzał mu w oczy. Usta Johna układają się do pocałunku, ale usta Sherlocka zdają się być o krok od zadania pytania. Kiedy John zamyka oczy, on otwiera swoje jeszcze szerzej. Kiedy John tkwi po uszy w rzeczywistości, on zdaje się być myślami zupełnie gdzie indziej. Nie przerywa, ale też nie oddaje pocałunku. Cierpliwie czeka do końca. Kiedy jednak John odsuwa się od niego z westchnieniem, przez ułamek sekundy wydaje się, że spróbuje go zatrzymać. Wykonuje w jego kierunku minimalny ruch, który napotyka jednak pełne rezygnacji kręcenie głową. To ważny moment i John obserwuje Sherlocka, jakby chciał go zachować na zawsze w pamięci.
- Wiesz, co to znaczy?
- Pocałunek, John? – pyta detektyw z dziecięcą naiwnością na jaką stać tylko największych geniuszy.
- Tak, Sherlock. Pocałunek. – odpowiada cierpliwie, odsuwając się od niego, ale wciąż przytrzymując w miejscu.
- Do czego to zmierza?
- Ty mi powiedz.
- Co to znaczy?
- Jak uważasz.
- Nic. To tylko... - zaczyna po chwili, ale widząc, że John cofa swoje dłonie z goryczą, traci na sekundę wątek. Nie wie, co zmusza go do odpowiadania na te wszystkie pytania, do szukania słów, które wyrzucił ze swojego słownika lata temu. – To tylko dotyk. Próba wyrażenia emocji... – podejmuje z irytacją.
- Jakich emocji? – pyta John, kiedy jest już o dobry krok od niego i cały czas cofa się dalej. Widząc jego zagubienie, dodaje z nadzieją:
- Czy to są dobre emocje?
- To zależy od...
- Dla ciebie – wyjaśnia z naciskiem. W tym momencie, w jego głosie nadzieja zaczyna przegrywać z rezygnacją. Kontynuuje jakby wbrew sobie - Czy dla ciebie to są dobre emocje?
Sherlock mruży oczy i przez chwilę patrzy na niego bezradnie. Wie, że wpadł w pułapkę jeszcze zanim otworzył usta.
- Emocje nic dla mnie nie znaczą.
W pokoju panuje cisza, a słowa zdają się być cięższe niż są w rzeczywistości. John nie patrzy już na niego. Obraca się w kierunku pani Hudson, podejmując marną próbę przywołania uśmiechu. Bezskutecznie. Jego twarz jest wykrzywiona bólem. Każde pytanie, które zadał, każdy gest, prowadził do tego momentu, a jednak zdaje się być zdziwiony. Pierwszy raz wygrał z Sherlockiem, ale w tym triumfie jest coś gorzkiego. Przez chwilę otwiera i zamyka usta, jakby w poszukiwaniu głosu. Gdy jednak już go odnajduje, nie ma nawet w nim gniewu.
- A teraz, pani Hudson, proszę powiedzieć, że udana z nas para.
Wychodzi z mieszkania nie oglądając się za siebie.
Słychać jego kroki na schodach. Słychać dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Cisza.

- Czego on ode mnie oczekuje – pyta w końcu Sherlock, obserwując ją uważnie i kładąc nacisk na każde słowo. W tym pytaniu jest więcej cierpienia niż chciałby pokazać. A ponad tym wszystkim ta nieludzka ciekawość.
- Czasu – odpowiada pani Hudson bezradnie. Wypowiadając pierwszą myśl, która przychodzi jej do głowy.
- John chce odejść – stwierdza, ignorując jej słowa. Chociaż jego twarz pozostaje bez wyrazu, głos zdaje się załamywać na granicach.
- Zależy mu na tobie.
- Właśnie dlatego chce odejść! – krzyczy w odpowiedzi, zaciskając gwałtownie dłonie i opuszczając głowę.
W pokoju słychać nagle tylko odległe tykanie zegara, a do pani Hudson dociera, że zupełnie nie wie jak radzić sobie z tym Sherlockiem. Zna jego humory, przebiegłość i złośliwości. Zna geniusz graniczący z szaleństwem. Zna emocje czające się głęboko pod pozorami obojętności. Ale to – ta bezradność – to dla niej nowość. Patrzy na niego przez nieznośnie długą chwilę, kiedy w końcu dociera do niej, że przecież zna ten widok. Tę mieszankę bezsilności, rozpaczy i poczucia winy. Wraca do niej wspomnienie, jakby z innego świata, gdzie nie ma Sherlocka i nie ma Londynu. Gdzie powietrze jest lżejsze, a światło jakby czystsze. Gdzie problemy mają proste rozwiązania. Pani Hudson ma nagle przed oczami małego chłopca. Złapał motyle i zamknął je w słoiku tylko po to, żeby następnego dnia odkryć, że wszystkie są już martwe. Kolorowy pył wciąż na palcach, a na dnie naczynia coś jak skrawki papieru. W oczach nieme pytanie: czy będzie tak za każdym razem? Gdy zatem pani Hudson napotyka spojrzenie Sherlocka, podjęcie decyzji zajmuje jej już tylko chwilę. Podchodzi do niego ostrożnie, swoimi drobnymi krokami, próbując oswoić z zamiarem. Przytula go spodziewając się najgorszego. Oporu, pytań i ucieczki. On jednak pochyla się tylko nieznacznie i niezdarnie próbuje oddać uścisk.
- Nie potrzebuję tego – mówi po chwili głucho, myślami będąc gdzieś bardzo daleko.
Zanim pani Hudson odsuwa się od niego, klepie go jeszcze delikatnie po ramieniu. Gest, który dla innych oznacza próbę dodani otuchy, u Sherlocka wywołuje tylko dwie głębokie bruzdy na czole. Dociera do niej jak bardzo się myliła myśląc, że jest dla niego trochę jak matka. Jeśli ktokolwiek kiedyś zrozumie, co dzieje się głowie Sherlocka i nie ucieknie, to będzie to tylko John. Cierpliwość i dobroć - wszystko, czego Sherlock potrzebuje. A ona zepsuła to jednym zdaniem.
- Potrzebujesz. I to bardziej niż myślisz.


*


Pani Hudson wie, że John w końcu wróci do Sherlocka. Jeśli nie dzisiaj, to jutro. Jeśli nie jutro to za tydzień. Pogodzą się wtedy kilkoma suchymi słowami i skinięciem głowy. John przełknie słowa, a Sherlock dumę. To, co jest ważne zniknie na jakiś czas pod tym, co jest osiągalne. Wszystko wróci do normy. Znowu będą wracać w środku nocy, śmiechem odreagowując niebezpieczeństwo, znowu będą polegać na sobie, zapominając o reszcie świata. Będą kłócić się o drobnostki, ustępując sobie w rzeczach ważnych. Udawać, że ten kompromis może wystarczyć.
I chociaż to będzie trwać tygodnie, miesiące, a nawet lata, to kiedyś się skończy.
Bo nawet wytrzymałość Johna ma swoje granice. Pewnego dnia pomyśli o czasie, który stracił i o nadziei, której trzyma się tak naiwnie. Poczuje się wtedy jak ostatni głupiec. Źle oceni swoje szanse, po czym jeszcze tego samego dnia po raz ostatni zostanie odrzucony przez Sherlocka.

Pani Hudson myśli o jego walizkach na schodach i o dniach, które później nadejdą. O Sherlocku zamkniętym w pokoju przez kilka tygodni. O dziurach w ścianie, nietkniętych talerzach z jedzeniem i grze na skrzypcach do rana. Wie, że to nieuniknione.
Wie też, że pewnego dnia John wróci. Miną lata. Może będzie miał już wtedy żonę, a może nadal będzie samotny. Na pewno przyjdzie tylko w odwiedziny. Chociaż nieświadomie będzie się przygotowywał do tej wizyty od pierwszego dnia po odejściu, żaden z planów nie zadziała. Jeżeli tylko odważy się przekroczyć próg, zostanie na dłużej. Może przekona go znajomy pokój – widok wciąż taki sam i pusty fotel niczym zaproszenie – a może Sherlock – ostrożny i pełen rezerwy, ale uśmiech wyraża wszystko. Cokolwiek to będzie, zostanie.
Może na tydzień, może na miesiąc, a może na lata. Na pewno nie na zawsze.
Ponieważ pewnego dnia znowu odkryje, że to do niczego nie prowadzi. Że tak naprawdę nic się nie zmieniło.
I nadal nie będzie potrafił tego zrozumieć.


*


Kiedy Pani Hudson wraca do swojego pokoju i wbrew rozsądkowi wygląda przez okno, wie że Sherlock w swoim pokoju robi dokładnie to samo. Chociaż zna siebie i Johna, chociaż potrafi przewidzieć konsekwencje. Chociaż wie do czego to prowadzi.
Ponieważ mimo iż nie rozumie, wie że warto.


END


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Nie 22:33, 14 Sie 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Pon 15:23, 16 Maj 2011    Temat postu:

Kunszt, kunszt, kunszt. Kolejny dobry kawałek podkreślający twój kunszt pisarski. Nigdzie nie można się doczepiać. wszystko wydaje się być na swoim miejscu i tak jest. Każde zdanie wydaje się dla mnie czymś nowym, zaskakującym. I choć jest kontynuacją poprzedniego wydaje mi się opowiadające własną historię. I te zgrabne historyjki składają się w idealną jedną całość. Piękny, wzruszający fic! Jest on gorzki. Czuje lekki niedosyt, że kończy się gorzko, przynajmniej w moim mniemaniu. Z drugiej jednak strony... Nie potrafię sobie wyobrazić żadnego innego zakończenia. Te dwa[przedostatni i przed przedostatni] akapity to wręcz arcydzieło. Pięknie, wzruszająco, smutno, a jednak z nutką nadziei i radości.

Jest jedno zdanie, które mnie niesamowicie urzekło. Przeważnie właśnie zwracam uwagę na najzwyklejsze zdania. Uważam bowiem, że człowiek, który potrafi zamienić coś zwykłego w fascynujące jest geniuszem.
Cytat:
Jest wielu Johnów, ale tylko jeden <i>John</i>.

To zdanie jest dla mnie właśnie taką perełką. Niby zwykłe, a jednak nadzwyczajne! Coś wspaniałego.
Całość tekstu, zresztą jak we wszystkich Twoich jakie czytałam, jest pięknie logiczna i doskonale dopracowana.

Piękny kawał dobrej roboty.

Życzę Weny na więcej takich tekstów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:38, 16 Maj 2011    Temat postu:

Ten fik z założenia miał być gorzki i niestety nie mógł zakończyć się inaczej. Chociaż przez to pisało mi się go ciężko. Ja naprawdę wierzę w szczęśliwe zakończenie dla Sherlocka i Johna. Tylko, że z drugiej strony, oglądałam ostatnio po raz kolejny scenę w restauracji i nagle dotarło do mnie, że twórcy najzwyczajniej w świecie pogrywają sobie z fanami. Wszystkie te hinty, mrugnięcia okiem i dwuznaczne sceny. Na co dzień trzymam kciuki za coś więcej niż przyjaźń, ale przy pisaniu tego fika skupiałam się na tym wielkim i nie dającym mi spokoju: a gdyby?. Bo przecież John czuje, a Sherlock nie. Dlaczego nagle miałby zmieniać się dla Johna? Ale jednocześnie, ten sam socjopata traktuje Johna jak nikogo innego w swoim życiu. Czy w to w książkach, czy to w filmach... On naprawdę - może nieświadomie i wbrew woli - ale stopniowo zmienia się dla niego. Pokręcone. I jak tu teraz się zdecydować?
Ech, tak tylko narzekam. Przecież za to właśnie ich uwielbiam.

Agusss napisał:
To zdanie jest dla mnie właśnie taką perełką. Niby zwykłe, a jednak nadzwyczajne! Coś wspaniałego.


Wow. Cieszę się, że zwróciłaś na ten fragment

Agusss napisał:
Życzę Weny na więcej takich tekstów.


Po takich komentarzach, jak Twoje aż chce się pisać Na brak pomysłów nie narzekam, ale czas to już niestety całkiem inna sprawa... Na pewno coś jeszcze umieszczę, ale nie mam zielonego pojęcia kiedy.

Bardzo, bardzo dziękuję


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Śro 9:54, 18 Maj 2011    Temat postu:

Ale gorzki nie znaczy zły. Ciężej? Tym bardziej podziwiam. Bo ciężka praca nie poszła na marne. Nie Ty jedna wierzysz w szczęśliwe zakończenia. Ja jakoś nie potrafię sobie w sumie wyobrazić tego inaczej. Twoje obawy są uzasadnione. I też czasem się łapię na myśleniu. Podobnym, może nie takim samym. Ale trzeba być dobrej myśli. Inaczej zginiemy w tym zwariowanym świecie.

Pino napisał:
Wow. Cieszę się, że zwróciłaś na ten fragment

Nie potrafiłabym nie zwrócić uwagi. Jak mówię to perełka! Zawsze autorom zazdroszczę takich perełek. Dodają większego urokowi tekstom

Pino napisał:
Po takich komentarzach, jak Twoje aż chce się pisać Na brak pomysłów nie narzekam, ale czas to już niestety całkiem inna sprawa... Na pewno coś jeszcze umieszczę, ale nie mam zielonego pojęcia kiedy.

Nie przesadzaj. Ja nic nie zrobiłam. Po prostu napisałam co myślałam
To dobrze, że pomysłów nie brakuje. To najważniejsze. Nieważne jest kiedy, ważne że powstanie i będzie można przeczytać. I na to liczę

Bardzo, bardzo proszę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Sherlock / Sherlock Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin