|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Jak oceniasz odcinek? |
6 |
|
0% |
[ 0 ] |
5 |
|
50% |
[ 1 ] |
4 |
|
0% |
[ 0 ] |
3 |
|
50% |
[ 1 ] |
2 |
|
0% |
[ 0 ] |
1 |
|
0% |
[ 0 ] |
|
Wszystkich Głosów : 2 |
|
Autor |
Wiadomość |
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 22:14, 19 Lip 2013 Temat postu: Sezon 3, odcinek 1 |
|
|
"The empty hearse", scenariusz Mark Gatiss, reżyseria Jeremy Lovering.
Data emisji: 1.1.2014
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez joasui dnia Pon 14:24, 06 Sty 2014, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Lacida
Jazda Próbna
Dołączył: 06 Mar 2012
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Małopolska Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 12:00, 04 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Recenzje z polskich blogów
Uwaga: spojlery
[link widoczny dla zalogowanych] i [link widoczny dla zalogowanych].
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alumfelga
Jazda Próbna
Dołączył: 28 Lis 2009
Posty: 1927
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: D.G. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:59, 04 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Zwierza czytałam, po premierze odcinka już jej nie zazdrościłam, że widziała wcześniej, bo ja musiałam się powstrzymywać jeden dzień i prawie eksplodowałam. Teraz też pęknę, jak się nie wypiszę...
(A jeśli chodzi o Rusty Angel, to "Na co wydano wpływy z abonamentu..." było dobre )
Sherlock nie jest normalnym serialem. To nie jest normalne, że widzowie dostają trzy odcinki średnio co półtora roku i rzeczy, które się w trakcie tych (średnio) półtorarocznych przerw w fandomie dzieją też nie są normalne. Normalna nie jest gra toczona między twórcami a fanami i sposób oddawania czci autorowi koncepcji postaci, dbałość twórców o szczegóły i zdolność widzów do ich wyłapywania. Nic nie jest w Sherlocku normalne – więc normalny nie mógł być i pierwszy odcinek nowego sezonu, odcinek, na który czekaliśmy dwa lata.
Ale nie bezczynnie, co to, to nie. Twórcy postanowili przełamać czwartą ścianę jak chyba nikt przed nimi i włożyć w usta każdego bohatera co najmniej jedną kwestię, jaką mógłby powiedzieć fan. I tak wszyscy nienawidzą wąsów Johna, sporo osób dziwi się, iż Watson znalazł sobie kogoś „tak szybko po Sherlocku”, no i oczywiście wierzyliśmy w Sherlocka Holmesa (choć te masowe manifestacje owej wiary były chyba raczej wyrazem wiary w powrót detektywa). Ponadto odcinek „The empty hearse” powinien znaleźć się w encyklopedii pod hasłem „fanserwis”. Wielbię Moffata i Gatissa za Sherlocka a la Bonda, wpadającego przez okno, mierzwiącego włosy i całującego Molly, ubóstwiam za zbliżenie Holmesa i Moriarty’ego i późniejsze stwierdzenie, że jest to ship („wersja”) dobry jak każdy inny i kocham – to już nie w temacie fanserwisu - za wyśmianie 80% filmów sensacyjnych bombą z wyłącznikiem. Chwaląc logikę w tej kwestii, można jednak zapytać, po co bombie odpalanej z daleka za pomocą pilota, zapalnik czasowy?
Nie można jednak mówić o odcinku, nie poruszając sprawy najważniejszej, czyli – NO W KOŃCU JAK ON TO ZROBIŁ? I tu niestety zaczyna się wylewanie żalów. Jakkolwiek zabawne były wersje z liną i kukłą, i jak wzruszająca rozmowa Sherlocka i Johna pod koniec „sugerująca” (to złe słowo, ale chwilowo nie mam lepszego), że Sherlock wrócił zza grobu, bo Watson tego chciał, o tyle JA CHCĘ WIEDZIEĆ, JAK TO SIĘ ODBYŁO NAPRAWDĘ. Wersja opowiedziana Andersonowi, czy też raczej przez niego wyobrażona, jest – jak twórcy dobrze wiedzą – rozczarowująca. BARDZO rozczarowująca. Pełna luk i to nie tych, jakie próbował wymyślać drogi nam od Wigilii Phillip; to można uzasadnić wyborem opcji. Sytuacja była taka, że pasował pomysł z poduszką, więc zrobili poduszkę, a że parę rzeczy mogło pójść nie tak? Zawsze tak jest. Nie, mnie chodzi o zupełnie inne rzeczy. Takie jak:
1. Jeśli od początku było wiadomo, co zrobi Moriarty, to dlaczego nie zlikwidowano go po tym, jak ujawnił informacje o swojej „sieci”? Przecież potem Mycroft nie miał z niego żadnego użytku, a życie co najmniej paru ludzi zostało poważnie zagrożone.
2. Jak to się stało, że żaden mieszkaniec Londynu nie zauważył, że cała ulica w Londynie została zamknięta i wyłączona z użytkowania? Szczególnie, że wydarzyło się tam wtedy jedno z najgłośniejszych, no cóż, wydarzeń?
3. Czy w Londynie i okolicach jest tylko jedna kostnica, tak że ciało sobowtóra Sherlocka musiało do niej trafić? A skąd Sherlock wiedział, że Moriarty pozbędzie się ciała w taki sposób, że zostanie ono znalezione?
4. Kto zabrał po skoku telefon Sherlocka i nie zauważył, że na minutę przed śmiercią wysłał on tajemniczy sms do Mycrofta?
5. Jakim sposobem snajper celujący w Johna nie zauważył ze swojego miejsca, że Sherlock wylądował na wielkiej, niebieskiej poduszce? Wiem, że mowa była tylko o skoku, ale między jednym a drugim minęły ze trzy sekundy…
No więc – nie. Nie kupuję przede wszystkim tego, że Sherlock i Mycroft wyprzedzali Moriarty’ego przez cały czas. Podobny do Sherlocka trup wydaje się niepotrzebną, problematyczną komplikacją – w końcu John widział go tylko przez ułamki sekund. Poduszka powietrzna to odpowiedź na pytanie, jak upadek nakręcono (baj de łej – fajnie, że spada na nią Benedict we własnej osobie). Piłeczkę pod pachą i rowerzystę fani odgadli bardzo szybko, a Gatiss zarzekał się, że było w serialu coś, co wszyscy przegapili. Pomijając wady logiczne, jeśli ostateczna wersja miałaby być tak zwyczajna, to trzeba było przez dwa lata nie podsycać ciekawości i nie wkładać kija w mrowisko tweetami typu „mam ubaw jak tak kombinujecie”. Jeśli to jest ostateczna odpowiedź (bo nie ukrywam, że liczę, że ten temat zostanie jeszcze podniesiony w następnym odcinku), to przyznam, że Wielka Zagadka twórców przerosła. I trzeba było przy jej rozwiązywaniu szukać pomocy u fanów serialu, którzy w przeciwieństwie do fanów wewnątrzserialowych wymyślili naprawdę kreatywne rozwiązania. Nie podoba mi się, że Sherlockowi się nie podoba, że Andersonowi się nie podoba wyjaśnienie Sherlocka, bo to pokazuje, że twórcom się nie podoba, że nam się nie podoba wyjaśnienie, które nam podali. I owszem, doceniam fakt, że cwanie wybrnęli z potwierdzenia, że tak to właśnie było, ale to jest jak Harry wyciągający bezoar zamiast uwarzyć skomplikowane antidotum – sprytne ominięcie systemu, przy którym można się uśmiechnąć, ale nie ma za nie żadnych punktów.
Wyrzuciwszy negatywne emocje, wspomnę o ogromnych pozytywach.
Mycroft. Genialny w tym odcinku. Mycroft, który musiał zmarnować kilka godzin, by nauczyć się serbskiego (obstawiamy, który język słowiański nie był mu obcy?), który przez Sherlocka musiał wyjść ze swojej izolacji i faktycznie coś zrobić, ruszyć w teren i mieć styczność z LUDŹMI, więc „w zamian” patrzył, jak go biją i nie reagował, póki sam Sherlock nie powstrzymał swojego oprawcy. „You’ve been enjoying it”. BOŻE.
Mycroft, który jest samotny, ale o tym nie wie: „How would you know”. Który nabijał się ze swojego braciszka, że ten nie wie, co to seks, ale teraz braciszek wrócił i zamiast dziecinnie się odgrywać pytaniami o dietę czy grą na skrzypcach, trafia w sedno, tam, gdzie zaboli. Sherlock myślał przy starszym bracie, że jest idiotą, póki nie poznał innych dzieci; żyjący w cieniu starszego brata, któremu jednak brakuje energii na to, by ruszyć na ratunek własnemu bratu; nic dziwnego, że Sherlock „popisuje się” dedukcjami. Jak zdrowo, że się angażuje na sto procent. Jak cudownie, że jego powrót kogoś cieszy. I jak dobrze, że ma kogoś, kto mu przywali, gdy trzeba.
A trzeba było. Powrót Sherlocka można było zrealizować na kilka sposobów i bardzo się cieszę, że wybrano właśnie ten. Świetnie, że gdy Sherlock pojawił się w restauracji, Watson nawet go nie poznał, za to gdy już doszło do rozpoznania, najwięcej oddała jego twarz. Proste słowa, wypowiedziane tak, że chyba druga Bafta wyląduje na koncie Freemena. Mnogość reakcji, w których jednak przeważa gniew, bo Sherlock wrócił i zachowuje się jak totalny #$%^&. A zachowuje się tak, odgrywa komedie, bo nie wie, co ma zrobić i jak się zachować. A na tyle zależy mu na wybaczeniu, że posuwa się nawet to chwytu z udawaną bezradnością przy bombie. Na mój gust Holmes powinien oberwać wtedy jeszcze co najmniej raz.
No i Mary. Mary, do której nie można się przyczepić. Która widziała zachowanie Sherlocka w kolejnych lokalach, ale „lubi go”. Która niesie ze sobą taką szczególną energię, radość, optymizm, bystrość, zadziorność, ale i troskę, dobroć. Oby nie zginęła, proszę. Cholera, uratowaliście Irene, na której wcale mi nie zależało. Zróbcie tak, żeby mnie nie bolało w finale.
Żona Freemana jako Mary to jeszcze nic w porównaniu z rodzicami Benedicta w roli rodziców Sherlocka. No przecież geniusz… I Ben, jaki podobny… I tak, dobrze, że rodzice Holmes są… myślałam, że John powie normalni, ale powiedział „zwykli”. Więc dobrze, że są zwykli, bo ostatnio jakoś zapanowała moda na pokazywanie, że niezwykłe dzieci muszą mieć niezwykłych rodziców (Monk, Jack Sparrow itd.) Zresztą, przy Mycrofcie, Sherlock jest „normalny”, to znaczy niemożliwie inteligentny, ale zdolny do tworzenia i utrzymywania relacji, patrz Molly i to, jak próbował jej podziękować. A Mycroft jest adoptowany. I to on powiedział o tym rodzicom.
A wracając do Molly. Molly była cudowna, a Sherlock tak samo, wie, że ma dług wobec niej do końca życia, zachowywał się bardzo w porządku i nawet życzył wszystkiego najlepszego. I nie powiedział NIC, widząc swoją brzydszą kopię w przedpokoju (cudowny moment z wiązaniem szalika i spostrzeżeniem, że Tom miał zawiązany identycznie). Do Toma jeszcze wrócimy, albowiem fandom odkrył, że był on jednym ze snajperów Moriarty’ego, tym, który mierzył do Johna. Ech, Molly, chyba naprawdę masz pecha, jeśli chodzi o mężczyzn…
Anderson. Twórcy, jak już mówiłam, przenieśli trochę fanowskich emocji do serialu ale niebezpośrednio. Mam wrażenie, że pewna grupa widzów, która czuje się urażona, odbiera te nawiązania zbyt dosłownie. Ja nie identyfikuję się z Andersonem i nie sądzę, że powinnam – my, widzowie, wiedzieliśmy od samego początku, że Sherlock przeżyje skok, mieliśmy też tego dowód, bo pokazano nam go na cmentarzu. Anderson chciał w to wierzyć, wiedziony winą, jak to słusznie stwierdził Lestrade. Poza tym, ani on, ani inni fani – autorzy zwariowanych teorii z liną i kukłą – nie widzieli upadku i nie znali wszystkich faktów. Jest więc jasne, że nie mogli wymyślić tak pasujących i wiarygodnych wyjaśnień niż my. Ci fani zostali przekazani jako szaleni, Anderson wręcz traci rozum, ale nie odbieram tego jako przytyku w stronę fanów serialu. Anderson staje się ofiarą pojedynku między Sherlockiem i Moriartym, a to, co go wpędza w szaleństwo jest nie jego przeciętna inteligencja, a ludzkie, pozytywne poczucie winy. Przykro mi patrzeć, jak skończył; wydaje mi się, że więcej go w serialu nie ujrzymy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|