Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Kolejna banalna historia o miłości [NZ]
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:15, 07 Wrz 2009    Temat postu: Kolejna banalna historia o miłości [NZ]


<i>Zweryfikowane przez Aduśka </i>

To jest mój pierwszy fik na tej stronie. Jestetm tutaj całkowicie nowa, więc proszę o wyrozumiałość. No i szczerą opinię, krytykę


1.


„Dlaczego nie potrafi uczynić się szczęśliwszym ?”
„Dlaczego nie potrafi się zmienić ?”
„Dlaczego nie potrafi się otworzyć ?”
„Dlaczego nie potrafi nazwać tego co czuje ?”

„Dlaczego” tym słowem zaczynało się każde pytanie, które od czasu do czasu Go nurtowało. Bawił się swoją piłeczką, leżąc z wyciągniętymi nogami na swoim żółtym fotelu. Zastanawiał się nad tym czego pragnie, czego chce. Chciałby zaznać szczęścia. Choćby na chwile. Chciałby się zmienić. Nie … Nie chce być miły, sympatyczny, taki do rany przyłóż. Chciałby przestać ranić bliskie osoby, chciałby nie widzieć u nich łez czy smutku. Chciałby się otworzyć. Wyjść z kombinezonu gbura, zimnego drania. Zacząć kochać ? Przecież kiedyś kochał. Całym sobą, duszą, umysłem. Kiedyś był szczęśliwy. Sparzył się. Okrutnie się sparzył, odczuwają skutki do dziś. Bo przecież kiedyś był inny. Owszem bym sarkastyczny, ironiczny, ale potrafił wykazywać jakiekolwiek uczucia. Odbił piłkę o ścianę, po czym złapał ją. I tak machinalnie po kilka razy. W myślach układał sobie plan marzeń. On i .. Cuddy? Zawsze, gdy myślał o swoim szczęściu, stawiał przed oczami swoją szefową. Czy to znaczy, że kochał ją? Nie .. to niemożliwe. Nie kochał jej, nie mógł. On? Gregory House? Chciałby nazwać to co czuję. Nie znosił niepewności. Tej, jeśli chodziło o zdiagnozowanie pacjenta i tą, która mieszała w jego umyśle. Jak ma się zmienić skoro nie wie co czuje? Chwycił laskę i wstał z miejsca. Dokuśtykał do biurka i wziął pastylkę Vidocinu, dokładnie schowaną pod stertą papierów. Obiecał sobie, że nie będzie brał. Przynajmniej na kilka dni. Zobaczy czy jeszcze może funkcjonować bez tych prochów. Rutyna. Machinalnie wziął. Z przyzwyczajenia czy z bólu? Przegrał. Tą rundę. Włączył cicho muzykę i usiadł na swoim krześle. Zaczął kręcić się w koło. „ Dlaczego znów Cuddy?” Pomyślał po tym jak przed oczami stanął mu obraz seksownej brunetki w obcisłej i wydekoltowanej krwistoczerwonej sukience przed kolano. Zatrzymał się i wbił wzrok w pewien punkt. Ostatnio dużo o niej myślał. Każda ich wymiana zdań, łączyła się z dziwnym podnieceniem, łaskotaniem w brzuchu. Rzucał sprośne uwagi podziwiając jej figurę, ciało, obrażał w obecności wielu ludzi, żałując potem, gdy widział zaszklone jej oczy, smutek i złość. Lubił, gdy się zarumieniała, była wtedy tak piękna, jeszcze piękniejsza. Może dlatego tak lubił robić jej na złość ? Na samo wspomnienie Jej uśmiechu pełnego wstydu Jego wargi uniosły się do góry. Odepchnął się nogą i odchylając głowę do tyłu ponownie zawirował. „ Może powinienem o tym z nią porozmawiać?” Pomyślał, ale natychmiast odrzucił tę myśl. Jak miał z Nią o tym rozmawiać nie wiedząc co tak właściwie czuje. To wydawało się irracjonalne, a on tak nie lubił. Może powinien o tym pogadać z Wilsonem ? Dobrze wiedział co powie Mu przyjaciel, aczkolwiek chciał to usłyszeć. Liczył się z jego zdaniem. Niekiedy śmiał się, że to Jimmy jest jego „głosem zdrowego rozsądku” czy „sumieniem”. Wstał i pokuśtykał w stronę drzwi, gdy je otworzył od razu natknął się na Cameron trzymającą teczkę w dłoni, zapewne z nowym przypadkiem, którym jakoś nie miał ochoty się zająć.
- Nie teraz ! – rzucił przez ramie nie zatrzymując się
- Ale to ważne. Ten pacjent umiera – powiedziała zirytowana
- Powiedz mu w takim razie żeby poczekał z umieraniem dopóki nie wrócę z ważnej rozmowy ! – czując kontratak dorzucił- nie teraz! Za chwilę. – czuł na sobie jej spojrzenie, które gdyby mogło zabiłoby go. Zatrzymał się i odkręcając się powiedział szybko – zbierz resztę drużyny i na razie sami podyskutujcie na temat tego przypadku, niedługo do Was dołączę- gdy kiwając głową odeszła dorzucił głośno – Tylko nie piszcie na tablicy. To mój przywilej ! – uśmiechnął się i odkręcając się najszybciej jak potrafił dokuśtykał do gabinetu Wilsona.
-Masz chwilę? – spytał, gdy stał już w drzwiach gabinetu. Spojrzał na pracującego onkologa, który podniósł głowę znad jakichś papierów.
-No jestem trochę zajęty, ale jak musisz to wchodź. Zaraz się tym zajmę.
- Chciałem pogadać- powiedział House. Wilson od razu dostrzegł smutek w jego oczach. Dość często go widział. Ale ten był jakiś dziwny. Dostrzegł również pełną powagę.
- Okey, siadaj – kiwnął głową na krzesło przy biurku, diagnosta zamknął za sobą drzwi i zajął wskazane mu miejsce. Nastało między nimi milczenie. Wilson przyglądał mu się badawczo. Dokładnie czuł ten wzrok na sobie. A on myślał. Jak ubrać w słowa to, o czym chciał gadać, to o co chciał spytać. A może nie warto tego „ubierać”, może po prostu nazwać rzecz po imieniu jak zawsze to robił.
-Chciałeś gadać, a teraz milczysz.. House, co się dzieje? – spytał próbując zajrzeć w jego oczy wbite, gdzieś poniżej blatu biurka.
- Co to jest miłość? Kiedy się wie, że ona po prostu jest?! – odpalił bez zastanowienia. Tak jak postanowił, bez owijania w bawełnę. Bez problemu dostrzegł zdziwienie malujące się na twarzy Jimmiego.
-Czekaj, bo nie rozumiem… House … Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć ? Czyli jednak coś między Wami jest. – oparł się mocno o oparcie fotela i spojrzał na House’a z triumfalnym uśmiechem - Wiedziałem ! - z radością klasnął w dłonie.
- Wiedziałem, że nie powinienem przychodzić- House wstał i był gotów do wyjścia.
-Czekaj. Usiądź. Pogadamy. Powiedz mi tylko: co się dzieje?
- Nie wiem. Jimmy. Powiedz mi … „ Co czułeś to tych wszystkich babek, z którymi się żeniłeś?
- Wiesz, myślę, że trudno zdefiniować miłość. Ona po prostu jest. Czuje się to, że jest.
-Tak, bardzo mi pomogłeś. –rzekł smutno i sarkastycznie.
- House. Nie wiem co Ci mam powiedzieć. Myślę, że jeśli kogoś kochasz to … chcesz dla niego jak najlepiej. To on się liczy najbardziej, zawsze stawiasz Go na pierwszym miejscu, przed wszystkim. Jej smutek jest Twoim smutkiem, jej radość Twoją radością. Jeśli chodzi o takie bardziej fizyczne odczucia to… te przysłowiowe motylki w brzuchu, podniecenie … Co Ci będę tłumaczyć. Ty to doskonale wiesz. – spojrzał na House’a pogrążonego w sowich myślach. Dawno nie widział Go w takim stanie.
- Jimmy … Jak myślisz. Mogę się jeszcze zmienić? – spytał takim tonem, jakby od tego zależało jego życie.
-Jeśli będziesz bardzo tego chciał…Myślę, że tak – powiedział Wilson uśmiechając się delikatnie.
-Nie potrafię. Próbuję, ale nie potrafię. Każda próba kończy się fiaskiem. Cholera..- powiedział ze złością. Oparł się łokciami na kolanach. Tak, tyle razy ile próbował być milszy, unikać sarkastycznych uwag tam, gdzie nie były potrzebne, podejrzewano go o niewiadomo co, irytując tak, że i tak ze swych ust wypuścił taką a nie inną uwagę.
-House. Nie poddawaj się. Dasz radę. Wierzę w Ciebie- powiedział zbyt pewnie by greg w to uwierzył.
-Doprawdy?- rzekł ironicznie, szybko zrozumiał swój błąd. Kolejna wpadka. Widział to w oczach Wilsona- Przepraszam. – wyszeptał najciszej jak potrafił
- Widzisz ? Nie musiałeś teraz ironizować. – splótł dłonie na biurku- Cuddy miała rację. Tacy jak Ty nigdy się nie zmienią.- wyrwało mu się. Szybko tego pożałował.
- Dzięki. Naprawdę podniosłeś mnie na duchu. – odrzekł smutno. Uniósł wzrok na przyjaciela - Ona naprawdę tak uważa? Tak Ci powiedziała? – Wilson wyczuł w tych słowach tyle goryczy, smutku i żalu, że śmiało można było rzec, że coś jest na rzeczy w sferze uczuciowej Gregorego House’a.
-To, że tak uważa nie zmienia faktu, że macie szansę, że możecie być razem.
-Przestań dobrze? Przecież wiem- wstał i kuśtykał po gabinecie próbując rozruszać bolącą nogę
- To Was nie przekreśla !
- Przestań pieprzyć! Dobrze wiesz, że nas nie ma i nie będzie. – wbił wzrok w obraz na ścianie. Kierując się myślą :” Oczy są zwierciadłem duszy:” Wolał teraz nie patrzeć przyjacielowi w oczy, tak było najbezpieczniej. - Nie ma prawa być. – dodał ciszej, chcąc by to nie zabiło nadziei, która gdzieś głęboko podświadomie siedziała.
- Czy masz na myśli to, że nie zasługujesz na bycie szczęśliwym? – Wilson aż wstał z oburzenia.
-Ja nawet pamiętam już jak to jest być szczęśliwym, ale wiem, że Lisa zasługuje na nie ! – podniósł głos wymierzając w Jimmiego palec. Dostrzegł jego uśmiech. Czyżby się zdradził ze swoimi uczuciami? Stop. Przecież właśnie tego chciał. Umieć się przyznać do tego co .. czuje? Czyżby przyznał się do miłości? Natychmiast przypomniały mu się słowa Jimmiego wypowiedziane zaledwie kilka minut temu „on się liczy najbardziej, zawsze stawiasz Go na pierwszym miejscu”. Usiadł na kanapie. Oparł czoło na główce laski. Poczuł, że Wilson usiadł obok niego.

cdn ...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aduśka dnia Sob 21:08, 06 Mar 2010, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ala
Tooth Fairy


Dołączył: 12 Maj 2009
Posty: 350
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wonderland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:51, 07 Wrz 2009    Temat postu:

Takie fiki lubię House zakochany po uszy, tłumaczący mu uczucia Wilson... Lubię takie proste opowieści, bez patosu, zwykłe... Czekam jeszcze na Huddy, co zapewne będzie w kolejnych częściach.
Troszkę błędów interpunkcyjnych, ale akcja fajna i przyjemna dla czytelnika. Brawo!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ala dnia Pon 20:20, 07 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:13, 07 Wrz 2009    Temat postu:

Błędy. Masa spacji nie w tych miejscach - brakuje po myślnikach, za to jest przed wykrzyknikami. A NIE MOŻE jej tam być. Tekst właściwie nie porywa niczym specjalnym - ani stylem, ani pomysłem. Poczekam na rozwój, ale na razie tytuł dopasowany idealnie.

Kat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 13:15, 21 Paź 2009    Temat postu:

Dziękuję za opinie te pozytywne i negatywne, które też są ważne

A tymczasem druga część mojej opowieści. Pewnie tak samo nudny itp, ale cóż Mam nadzieję,że nie zrobiłam już tak dużej ilości błędów : Jeśli tak to przepraszam. Poprawcie mnie


2.

Głuchą ciszę mącił jedynie odgłos stukania laski o podłogę. Przyjaciele siedzieli obok siebie, ramię w ramię, nie odzywając się. Oboje analizowali słowa, które przed chwilą padły. Wilson myślał o tym jakie zmiany mogą zachodzić w diagnoście, House natomiast czy naprawdę jest na tak przegranej pozycji i dlaczego tu właściwie przyszedł i po co. Westchnął głęboko. Gdyby ktoś mu powiedział, że kiedykolwiek będzie się aż tak poważnie zastanawiał nad swoim życiem, uczuciami no i Lisą Cuddy wyśmiałby Go tak jak tylko on potrafi. Zbluzgałby, zrównał z ziemią, jeszcze bardziej niż byłoby to możliwe. Wiedział, że życie jest zbyt pogmatwane by ciągle iść przez nie gładko, bez żadnych rozterek, wątpliwości czy wyborów, ale nie sądził, że aż tak, jak on to odczuwał. Przecież dla niego całe życie jest wielką rozterką. Codziennie podejmuje decyzje, od których zależy ludzkie życie, codziennie waha się czy nie skończyć już z tym bólem nogi, a nawet tym bólem egzystencjonalnym. Ale walczył. Walczył co dzień z fiolką Vicodinu w ręce, maską na twarzy, otoczony skorupą cynizmu i dupkowatości. Nagle wzdrygnął się, wyrwany gwałtownie.
-House, to że tak uważa jeszcze nic nie zmienia. A może .... dla niej nie ma znaczenia jaki jesteś. Może nie chce byś się zmienił. - powiedział Wilson, jak zwykle spokojnie House czasem wolałby żeby jego przyjaciel porządnie Go zjechał, a nie obrzucał kazaniami, pełnymi spokoju. Teraz stwierdził, że wolałby, żeby raz na zawsze zabił nadzieję, która już powoli kiełkowała na dnie serca, a nie ją podsycał.
-Przecież dobrze wiesz, że to niedorzeczne. - powiedział wstając. Automatycznie złapał się za nogę. Znów mu dokuczyła.
-House! Dlaczego Ty wszystko skazujesz na niepowodzenie? Skąd możesz wiedzieć co będzie, skoro nawet nie chcesz spróbować. Nie chcesz nawet porozmawiać!
-Jimmy. Przecież Ty mnie dobrze znasz. Nawet jeśli dałaby mi szanse. Co by z tego było? Tydzień szczęścia, miesiąc rozpaczy? Wybacz, ale takiego pakietu nie wykupie, nawet jeśli mógłbym do woli obmacywać jej wielki tyłek. - odrzekł do kuśtykając do drzwi, gdy już miał wychodzić Wilson zawołał.
- House! Możesz być na mnie zły, za to co Ci powiem, ale ktoś Ci musi to powiedzieć. Przecież zdajesz sobie sprawę, że jeśli zrezygnujesz z Cuddy, może już nigdy nie będziesz mógł, nie będziesz miał okazji czy szansy, aby ułożyć sobie życia. Ona Cię w pełni akceptuje. Trudno Ci będzie ...
– Nie potrzebnie do Ciebie przyszedłem- wtrącił się, przerywając mu tym samym. Już położył dłoń na klamce rzucił przez ramię- Nie potrzebnie się nad tym zastanawiam. I uwierz mi Jimmy, nie warto próbować. - po chwili ciszy dodał smutno- I wiem,- połknął wcześniej przyszykowany Vicodin- Wiem, że Cuddy to, najprawdopodobniej ostatnia szansa na szczęście. Jakie by ono nie było i ile by nie trwało - wyszedł pozostawiając zmartwionego jego postawą i zachowaniem przyjaciela.
Podążał szpitalnym korytarzem chcąc jak najszybciej dojść do swojego gabinetu, zabrać swoje rzeczy i równie szybko znaleźć się u siebie w domu, by oddać się samotności i cierpieniu. I wszystko szło według jego pragnień, dopóki przy recepcji nie zauważył Cuddy. Próbował udać, że jej nie widzi, próbował obejść, by ona go nie zobaczyła. To była ostatnia rzecz jaką by chciał tego dnia doświadczyć. Czuł, że nie ma siły dziś się z nią przekomarzać, podziwiać jej smukłe i ponętne ciało, czy znosić to co zazwyczaj czuje przy rozmowie z nią. A jeszcze bardziej nie chciał znaleźć się w przychodni wśród zakatarzonych paranoików. A poza tym ... może bał się, że pęknie? Obnaży się ze swojej skorupy i pokaże co tak naprawdę czuje? Przyśpieszył kroku, co i tak nie poskutkowało. Jej piękne, groźne spojrzenia właśnie przeszyło Go na wskroś. Nigdy nie mógł pojąć, jak ona to robi, że mimo takich wysokich szpilek, potrafi tak szybko chodzić.
-House! - dopiero teraz się zatrzymał. Zacisnął powieki. Wiedział, że nadeszła ciężka próba. Zacisnął dłonie na lasce i odwrócił się.- Czy nie mógłbyś chociaż w jednym dniu powstrzymać się od złośliwych uwag?
-Nie wiem. Niech się zastanowię... Oj. Liso Cuddy! Zła kobieto! Ty chyba chcesz mi zabronić największych przyjemności jakie czerpie z życia! - powiedział udając oburzenie. Po chwili zrobił minę jakby Go oświeciło- Och. Przepraszam, nie licząc oczywiście niektórych dziwek.- powiedział nutką ironii i jakby rozmarzenia.
-Nie, House. Po prostu chciałabym, żeby nastał dzień, w którym nie będzie żadnych skarg na Ciebie, ale nie mam co się łudzić. Cuda się nie zdarzają. - westchnęła- Uważaj, bo nie będę ciągle stawiać się za Tobą.- mówiła starając się, zachować groźny ton, co tylko Go podniecało.
-Zobaczymy co się da z tym zrobić. Czekaj! A może będzie łatwiej przekonać tych .... - chwilę się zastanowił- A nie sory. Idiotów nie da się wyleczyć z ich idiotyzmu. Nikt na to nie wynalazł leku. Szkoda, na pewno być miała mniej nerwów i pracy. Kurczę! I ja nie mógłbym pracować w przychodni. Jaka szkoda. - udawał załamanego- Chyba muszę zażyć Vicodin i pójść do domu by w samotności przecierpieć tą myśl. - spojrzał na nią maślanymi oczyma, połknął tabletkę i zaczął kuśtykać w stronę wyjścia ze szpitala, zastanawiając się czy ona dostrzegła jego gorszą formę.
-Może masz rację. Tak samo jak nie można przerobić kalekiego dupka, w normalnego samca, o choć minimalnych oznakach człowieczeństwa. - rzuciła idąc za nim i przenikając Go wzrokiem. - Dość wygłupów House. Albo skończysz ubliżać pacjentom i ich rodzinom, albo będziesz mógł zacząć zbierać swoje rzeczy z gabinetu i żegnać z zespołem. Nie wiem czy mam jeszcze siłę i ochotę Ciebie bronić i robić z siebie idiotkę . To na tyle. - uśmiechnęła się zwycięsko- Teraz czekają na Ciebie zaległe godziny w przychodni. - powiedziała wręczając mu plik dokumentów- I dobrze radzę. Bądź miły, uprzejmy i nawet nie próbuj się wykręcać - uśmiechnęła się i odeszła. On zatrzymał się i spojrzał się na jej oddalającą się sylwetkę. Uśmiechnął się blado. Wiedział, że dzisiejszy dzień nie będzie taki, jakby chciał. Zaklnął cicho w duchu. Wyjątkowo bardzo nie chciał siedzieć w przychodni. Ale obawiał się, że tym razem nie ma żartów. Czuł, że Cuddy mówiła najpoważniej w świecie. Połknął Vicodin i zawahał się chwilę. Zacisnął rękę na rękojeści laski i pokuśtykał w stronę gabinetu jego „mamy”. W drodze do niej wciąż zastanawiał się czy to co chce zrobić ma sens. Prosić żeby mógł odpracować wszystko jutro? Był pewien, że właśnie wkroczył na granicę normalności. Tylko co zrobić żeby jej nie przekroczyć? Położył papiery na ladzie recepcji i podszedł do szklanych drzwi. Miał właśnie zamiar je popchnąć w celu wejścia, gdy dostrzegł ją. Rozmawiała przez telefon. Uśmiechała się tak pięknie, radośnie. Gestykulowała trochę, bawiła się zalotnie kosmykami włosów. Sprawiała wrażenie bardzo radosnej i ... szczęśliwej? Uśmiechnął się nieznacznie, niekontrolowanie czując jednocześnie dziwne ukłucie w sercu i smutek. Przypuszczał, że nie rozmawiała z kimś jej obojętnym. W myślach uspakajał się, łudził, że to może po prostu siostra? Ale czy to była ona, Cuddy by się TAK uśmiechała, TAK zachowywała? Westchnął głęboko i lekceważąc swe uczucia wszedł do środka. Dostrzegł, że jak tylko ona go zobaczyła, jej wyraz twarzy zmienił się nagle, rzuciła szybkie, ale czułe „ Oddzwonię później” i odłożyła słuchawkę na widełki.
-Chyba sobie wszystko już wytłumaczyliśmy? A może znów masz jakieś ... wymagania? Zażalenia?- rzucała mało przyjemnie. Ciekawiło Go dlaczego ostatnio tak oschle go traktuje. Tak inaczej. Wiedział, że nadszedł zły okres w jego życiu. Nabrał powietrza i wyrzucił jednym tchem bez zastanowienia.
-Mam do Ciebie ogromną prośbę- przyglądał się uważnie na jej reakcję.
-Niech zgadnę. Znowu chcesz zrobić jakąś niepotrzebną biopsję mózgu.
-Nie- rzekł, zanim zdążył przejść do rzeczy ona przerwała podenerwowanym głosem.
-Chcesz przekroić pacjenta na pół?
-Nie! - prawie krzyknął, wyraźnie zniecierpliwiony. Spojrzała na niego.
-A może ...- spojrzała na niego i jakby ją olśniło- O nie! Nawet nie myśl, że się wymigasz od przychodni. - powiedziała przekładając papiery na biurku.
-Nie chodzi o wymiganie się. Chcę tylko ... Chciałem Cię prosić o jeden dzień wolnego.- mówił spokojnie- Jutro postaram się odpracować te godziny w przychodni.- zamilczał. Jego rola chyba skończona. Teraz wszystko zależy od niej. Sam sobie się dziwił, że przyszedł tu o to ją prosić. „ Na starość naprawdę głupieję”- myślał. Ona tylko obeszła biurku, oparła się o nie, przyglądając się mu. W jej oczach nie było już tego co widział zaledwie chwilę temu. Teraz dostrzegał jakby zaniepokojenie i troskę.
-Coś się stało? House?- spytała ciepło.
-Nic poważnego. Po prostu ...- schylił głowę „ Co do cholery mam jej powiedzieć?” - pytał sam siebie.- Chciałabym dziś trochę odpocząć.- odrzekł spoglądając na nią- Ostatnio ... jestem bardzo zmęczony i ...
-W porządku. Dziś możesz iść do domu, ale jutro...
-Tak wiem. Przychodnia.- stwierdził- Dziękuję- powiedział, gdy był już przy drzwiach, patrząc w jej oczy.
-House.- zatrzymał się.- Mogę Cię o coś zapytać? - skrzyżowała dłonie na piersiach.
-Tak- powiedział cicho.
-Na pewno wszystko w porządku? Jesteś jakiś inny. Żadnych uwag dotyczących mojego telefonu, żadnej, nazwijmy to, samowolki. Sam deklarujesz pracę w przychodni. Co się dzieje?
-Nie wiem. Może po prostu się starzeje.- powiedział ironicznie. - Nie chcę o tym gadać. - rzucił od niechcenia i odwrócił się chcąc wyjść, ale właśnie. Dlaczego nie spytał o ten telefon? - A właśnie. Nowy kandydat na dawcę spermy?- odwrócił się nagle zadając pytanie. Dostrzegł jak nagle wybucha śmiechem.
-No cóż. Chyba wracasz powoli do formy. To może cofnę Ci ten wolny dzień, co?- powiedziała weselej.
-Jeśli chcesz uznać to pytanie za retoryczne to okey, ale ja Ci i tak powiem. Uważaj na niego , jeśli to taki sam idiota jak poprzedni to ...
-House!
-Okey. Jakby co, nie jestem pod telefonem. - uśmiechnął się drętwo i wyszedł zostawiając ją w zamyśleniu.
Odkąd wyszedł z jej gabinetu, nie mogła zrozumieć co tak właściwie się stało. A stać się musiało. Przecież on nigdy o nic nie prosił. Gdy czegoś chciał po prostu komunikował to, albo załatwiał szantażem. Niby starał się być taki jak zwykle, ale teraz. I te jego oczy. Widziała w nich coś, czego wcześniej nie dostrzegła. Nie miała czasu by dłużej nad tym się zastanowić. Zadzwonił sponsor, a zarazem ważny członek rady nadzorczej. Miała ostatnio prawdziwe urwanie głowy. Westchnęła. Postanowiła, że jak tylko choć trochę uporządkuje sprawy pójdzie pogadać o tym z Wilsonem. Tak jak postanowiła tak zrobiła. Gdy po dwugodzinnej, papierkowej robocie spojrzała na zegarek, stwierdziła, że czas na przerwę. Pozbierała papiery i położyła na jednej kupce, ogarnęła wzrokiem biurko, jeszcze raz zegarek i udała się do Wilsona. Zapukała kilka razy, a gdy usłyszała ciche „proszę” weszła. Siedział skupiony i pisał. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami. Dostrzegła ciekawskie i skupione na niej spojrzenie Jamesa.
-Masz chwilę?Chciałabym porozmawiać- powiedziała spokojnie.
-Chwilę mam, ale nie wielką. Muszę je dziś oddać- wskazał na plik dokumentacji- A nie dokończyłem jeszcze.
-Jeśli chcesz możesz oddać je jutro- uśmiechnęła się. W głębi zastanawiała się, dlaczego jest taka spięta. - Jak już wspomniałam, muszę z Tobą pomówić. - powiedziała podchodząc i siadając naprzeciw Niego.- To ważne.
-Coś się stało?- spytał marszcząc brwi.
-Chciałam Cię spytać o House'a. Nie wiem jak to powiedzieć- uśmiechnęła się nieśmiało.- Co się z nim dzieje?
-Chyba nic. A co się miało stać?- spytał, udając, że nic nie wie. W ramach bezpieczeństwa, utkwił wzrok w uzupełnianym przed chwilą dokumencie. - Zjawił się dobrowolnie w przychodni? A może ... - próbował żartować- Nie powiesz mi chyba, że sam się zgłosił! Chyba, że ... nie! - gestykulował śmiejąc się sztywno. Widział, że na Lisie to nie robi wrażenia.
-W jednym może masz rację, ale do rzeczy. Przyszedł do mnie prosić o dzień wolnego.
-I co w tym takiego dziwnego?- spytał udając, że Go to nie zdziwiło, bo zdziwiło. Doskonale znał przyjaciela i wiedział, że ostatnią rzeczą, którą by zrobił to poinformowanie Cuddy o swojej nieobecności, a tym bardziej proszenie o wolne.
-Mówisz tak jakbyś Go nie znał. Przecież oboje dobrze wiemy, że kto jak kto, ale on nigdy nie pyta o zdanie, o pozwolenie. Chyba, że chodzi o coś związanego z jego pacjentem.
-Tak, wiem.- powiedział przez krótką chwilę zerkając na Lisę.
-Naprawdę nie wiesz co się stało?- ponowiła pytania patrząc na niego uważnie.
-Nie wiem- pokręcił głową i wrócił do uzupełniania dokumentu.
-James- wymówiła jego imię z lekkim uśmiechem. Wiedziała, że kłamie. On nigdy nie umiał kłamać. No może nie tak dobrze jak jego kulawy przyjaciel. Wystarczyło, żeby On zrozumiał, że ona nie dała się nabrać.
-No dobrze. Był u mnie. Jakieś 2 godziny temu.
-I co Ci mówił? Coś się stało?
-Nie wiem. Naprawdę- powiedział cicho. Czasem żałował, że nie potrafi oszukiwać.
-Chyba zaczynam się o Niego martwić. powiedziała cicho, wlepiając spojrzenie w dyplom wiszący za plecami rozmówcy. Wilson doskonale odczytał uczucia płynące z jej oczu, cieszył się, że tym razem uwierzyła.
-Chyba nie ma czym się martwić- mówił takim tonem jakby stwierdzał oczywistość, która na Cuddy taka nie była.
-Naprawdę tak uważasz?
-A rozmawiałaś z nim?- spytał spokojnie.
-Tak. Niby żartował, starał się być jak zwykle cyniczny, ironiczny, ale .... Był taki ... inny- szukała słów, za pomocą, których mogłaby opisać jego zachowanie. - On ma jakieś problemy?
-Pewnie, że ma. Kto ich nie ma?- zażartował, lecz po chwili od razu spoważniał- Lisa, przecież ty dobrze wiesz, że on ...
-Tak wiem. - spuściła wzrok na swe splecione dłonie- po prostu ...- westchnęła patrząc w okno.
-Kochasz Go prawda?- rzucił nie myśląc nad tym dłużej.- Stąd ta troska?- Wybuchnęła śmiechem. Szybko pożałował tego pytania.
-Jak mogłeś pomyśleć, że Go kocham. Na miłość boską, James! - śmiała się, udając oburzenie. - Czy się o niego troszczę? Po prostu się trochę martwię. Jest moim .... przyjacielem- powiedziała niepewnie zdając sobie sprawę, że jak Wilson mógł Go nazwać przyjacielem, tak ona miała co do tego wątpliwości- Pracownikiem mojego szpitala, no i najlepszym specjalistą. Może, jest aroganckim dupkiem, ale ... szpital sporo zyskuje.
-No i chyba więcej traci- uśmiechnął się zabawnie.
-To już inna sprawa. Wracając do tematu, nie mieszaj pojęć James- wstała poprawiając bluzkę- Między mną a House'm nic nie jest i nie będzie. Nie ma prawa. - mówiła kiedy przerwał jej ironicznie.
-Dziwne. House powiedział mi dokładnie to samo. - zaklął w duchu. Że nie ugryzł się w język!Wykorzystując zdziwienie Cuddy kontynuował, jakby nic wcześniej nie powiedział- Dlaczego oboje jesteście tacy ... uparci! Możesz mi powiedzieć, dlaczego? Dlaczego Go skreślasz?!- mówił całkiem spokojnie.
-Chcesz wiedzieć? Naprawdę? Przecież Ty dobrze wiesz, dlaczego.
-Chodzi o to, że jest Twoim podwładnym? Czy o to jaki jest? - czuł oburzenie, choć dobrze wiedział, że tak właśnie ona może uważać. Wstał i wyszedł zza biurko, stając z nią twarzą w twarz. - Okey. Bywa trudny. Rozumiem, że ma cholernie trudny charakter, ale ... Ty jako jedyna go jakoś tolerujesz, znosisz.- Próbował jakoś go bronić, walczyć w jego imieniu.
-Próbujesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia czy poczucie obowiązku? Bo to, że akurat JAKOŚ go znoszę, nie znaczy, że mam się z nim wiązać!- krzyknęła wzburzona. Nie sądziła, że ta rozmowa skończy się kłótnią.
-Nie mówię, że masz się z Nim od razu wiązać. Przecież ... każdy ślepy zobaczy, to co jest między Wami.- żywo gestykulował dłońmi obserwując jej reakcję.
-Tak?A co jest?- spytała ironicznie- House miał rację. Bawisz się w psychoanalityka. Chyba pan pomylił powołania doktorze Wilson!- powiedziała i podeszła do drzwi ze złością je otwierając.
-Lisa! - krzyknął prosząc by nie wychodziła. Gdy zamknęła drzwi podszedł do niej. Mówił już spokojnym, cichym głosem.- Wiesz przecież. Otoczył się szczelnym murem cynizmu i ironii ... Sparzył się już w życiu, nieustannie cierpi, jest nieszczęśliwy i boi się zmian. Ale bycie takim dupkiem, chyba jest receptą na jego życie. Wiem, że to brzmi co najmniej nierealnie, ale .. . Myślę, że on może się zmienić. Tylko musi wiedzieć, że jest ktoś kto w niego wierzy, kto kto mu pomoże,a jeśli się nie uda, to będzie ktoś kto Go zaakceptuje z tymi wadami.
-Może masz rację- powiedziała cicho analizując krótko to, co powiedział przed chwilą- Ale ... chyba nie jestem jeszcze gotowa na ...jakieś konkretne kroki. - po chwili ciszy dodała- Ty naprawdę myślisz, że on jest w stanie się zmienić?- powiedziała, jakby nie wierzyła w to co mówi, w to co on sądzi.
-Nie wiem. Naprawdę nie wiem, ale ... Myślę, że może warto dać mu szansę.- Otworzyła drzwi i miała zamiar wyjść., on znów ją zatrzymał- Lisa! On chce się zmienić, może stąd to dzisiejsze zachowanie.- powiedział uśmiechając się. W głębi duszy myślał, że House nie będzie miał mu za złe, że to powiedział, ale czy Greg musi o tym wiedzieć? Uśmiechnęła się tylko i zamknęła za sobą drzwi. A on wrócił do wypełniała dokumentacji.
Wszedł do domu i rzucił laskę wraz z skórzaną kurtką na kanapę. Sięgnął po Vicodin, ale gdy już trzymał w dłoni pomarańczową fiolkę zastanawiał się czy może, nie zacząć zmian od porzucenia tego leku. Chociaż sprawdzić, czy jest jeszcze w stanie żyć bez tych tabletek. Wiedział, że będzie trudno, że ból nie da o sobie zapomnieć nawet na chwile, ale może warto spróbować? By pokazać tym niedowiarkom, że może, że potrafi. Postara się dla Niej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aduśka dnia Śro 16:22, 21 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dioda14
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:50, 21 Paź 2009    Temat postu:

To jest super...takie... inne(?) to nie jest ''kolejna banalna historia o miłości''...te ich uczucia są takie rzeczywiste,wyraźne...błagam cię pisz dalej!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
joyjoyjoy
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:43, 21 Paź 2009    Temat postu:

to było naprawdę przyjemne

ale proszę.. niech kolejna część będzie szybciej, niż ta


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:25, 21 Paź 2009    Temat postu:

Dziękuję za tak miłe słowa. Są dla mnie bardzo ważne, naprawdę No i motywują do szybkiego pisania ;D Jeszcze raz dzięki.

Zauważyłam, że nie ma akapitów tam,gdzie być powinny W edycji jest poprawnie a wyświetla się bez Wie może jak to naprawić? Kurczę, noo


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monad
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 04 Paź 2009
Posty: 343
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:40, 21 Paź 2009    Temat postu:

No zobaczymy, co będzie dalej czekam na kolejną część

pozdr


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
HuddyFan
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:49, 21 Paź 2009    Temat postu:

Z akapitami czy bez, żadna dla mnie różnica. Ważne, że treść jest lekka i miło się ją czyta Tak trzymaj
Buziaczki dla Ciebie i Wena ;*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
magdalenka
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 24 Wrz 2009
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:29, 21 Paź 2009    Temat postu:

lekko się czyta, fajne dizlogi, n błędy jakoś nie zwracam uwagi
humor bliski orginałowi - to najbardziej mi się podoba

pisz dalej bom ciekawa co też house wymyśli


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
justykacz
Groke's smile
Groke's smile


Dołączył: 16 Mar 2008
Posty: 1856
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 47 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:51, 21 Paź 2009    Temat postu:

Piszesz inaczej niż wszyscy, z taką powiedzmy głębią, może zbyt dużą, ale generalnie ładnie piszesz. Tytuł dobrze dobrany, nie wiem, czy ma dodawać do fika troszkę dystansu, czy naprawdę myślisz, że jest banalny?

I tak BTW, dlaczego piszesz zaimki dużą czy tam wielką literą np "Go"?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:31, 21 Paź 2009    Temat postu:

HuddyFan napisał:
Z akapitami czy bez, żadna dla mnie różnica.


A nieprawda, różnica jest i to ogromna. Akapity są ważne i bardzo dobrze, że Aduśka - jako autor - zwraca na to uwagę.
Najwyraźniej zależy jej na tym, żeby jej tekst był poprawny i żeby odbiorcom dobrze się go czytało.
To się chwali!

Natomiast co do pytania - nie mam pojęcia jak to rozwiązać. Sama miałam kiedyś ten problem - w wordzie akapity były, na forum znikły.


A teraz co do treści - podoba mi się.
W pierwszej części świetnie przedstawione rozterki House'a - o zmienianiu się bez zmian, o kochaniu, o zaprzestaniu ranienia bliskich. Te jego myśli są takie chaotyczne, rozbiegane... jak to myśli, ale napisane jest w taki sposób, że wiadomo o co chodzi.
Chciałabym posiadać tę zdolność, bo jak widać na załączonym obrazku, nie zawsze umiem logicznie wyrazić co mi krąży po głowie xD
Otóż chodzi mi o to, że czytelnik widzi, że House ma mętlik w głowie, ale mętlik tej jest opisany w uporządkowany sposób.

Boże, nie, kapituluję. Pomińmy to.

W drugiej części najbardziej podoba mi się rozmowa House'a i Cuddy, a jakże

Zgadzam się z poprzedniczką:
Cytat:
Piszesz inaczej niż wszyscy, z taką powiedzmy głębią


Powodzenia, wytrwałości i weny życzę!


Sarusia (vel. Smerf, który potwornie za Wami tęskni ucałuj wszystkich!)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dioda14
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:55, 25 Paź 2009    Temat postu:

co się stało?gdzie kolejna część?czekamy...na ciąg dalszy...pliss...nie karz długo czekać...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:04, 05 Lis 2009    Temat postu:

Kochane! Nie wiem kiedy pojawi się następna część. Postaram się jak najszybciej, ale nie wiem jak to będzie. Wena mnie opuściła na tego fika

Na pocieszenie powiem, że piszę inny fik z Huddy. I nie wiem tylko, czy wrzucić jako dłuuuuuugą miniaturkę, czy na części podzielić i wstawić? Jak wolicie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
joyjoyjoy
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:31, 05 Lis 2009    Temat postu:

wybieram opcje długa miniaturka !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:26, 05 Lis 2009    Temat postu:

Kanieszna, zgadzam się z koleżanką powyżej! Miniaturka!
I oby Ci wena powróciła, bo kolejną część tego opowiadania też byłoby miło przeczytać.

Ściskam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:43, 06 Lis 2009    Temat postu:

Udało mi się napisać 3 część Wena jakoś przyszła i została przelana w tą część :

Mam nadzieję, że nie zanudze Was, bo ... momentami nie jestem zachwycona z efektu, ale cóż Miłego czytania :-*

3.

Siedział z szklanką burbonu w ręce i przyglądał się pomarańczowej fiolce leku, stojącej naprzeciw niego, na stoliku. Czuł potworny ból w nodze, dużo okrutniejszy niż zazwyczaj. Nienawidził tego. Złapał się za prawe udo i delikatnie masował, przymykając powieki. Nie dawało większego skutku. Ból nadal był, może odrobinkę mniejszy, ale taka ulga szybko znikała, a on w akcie żalu złościł się, przypisując wszystkie swoje porażki właśnie temu. Często się zastanawiał cz gdyby nie ta codzienna walka, potrafiłby być inny, może by zauważał uczucia innych osób, a nie skupiał się na sobie. Ale czy naprawdę ten chroniczny ból był źródłem jego łajdastwa, ironicznego nastawienia do życia? Teraz próbując odbiec myślami od tego co czuje, stwierdził, że zawsze taki był. Próbował sobie przypomnieć czasy, kiedy był całkiem sprawny, kiedy prowadził błogie życie bez bólu. Biegał co ranek z swoją kobietą, tańczył czasem, gdy towarzyszka nie dawała mu spokoju. Te czasy, w których mógł wszystko. Podpierał się na dłoniach zatopionych w włosach. Czuł żal i ... tęsknotę? Teraz, gdy trochę rozdrapał stare rany i wspomnienia, naprawdę tęsknił za tamtymi czasami. Uśmiechnął się delikatnie. Naprawdę wolał tęsknić, czuć żal niż ten ból w nodze. Skrzywił się mocniej niż zwykle. Chwycił opakowanie leku. Otwierając wieczko zawahał się. Natychmiast przed oczyma dostrzegł zalotny uśmiech Lisy i jej spojrzenie pełne pociągającego błysku. Odstawił fiolkę splatając dłonie tuż przy brodzie. Westchnął głęboko. Czuł jak strużka potu spływa mu po skroni. Ból stawał się nie do zniesienia. Szarpnął nim tak, że wyprostował się łapiąc za udo. Odchylił w jęku głowę do tyłu i oparł o oparcie kanapy. Jęknął zaciskając mocno powieki. Ból jaki czuł, był nie do opisania. Zerwał się gwałtownie i głośno oddychając , chwycił Vicodin. Wysypał sobie na dłoń kilka pastylek i przyłożył do ust, lecz w ostatniej chwili znów się zawahał. „ Cholera” Zaklął w duchu. Dziwnie mu było z tym uczuciem samokontroli. Za każdym razem, gdy sięgał po lek, odkładał Go, z Cuddy przed oczyma. Zwlókł się z kanapy z wielkim trudem. Krzyknął z bólu. Stawiając następny krok, poczuł jak drętwienie mu noga. Upadł. Miał serdecznie dosyć. Zacisnął powieki łapiąc się po raz kolejny tego wieczoru, za udo. Leżał chwile mając nadzieję, że stan odrętwienia szybko minie, ale ten nie mijał, a tylko się nasilał. Jego ciałem targały drgawki spowodowane bólem. W tej chwili miał dosyć wszystkiego. Wiedział, że to dopiero początek jego męki tego wieczora, co nie napawało Go nadzieją. Spróbował się podnieść, ale czuł się zbyt słaby i zbyt obolały. Zacisnął powieki i pięści na cienkim materiale dywaniku. Z wielkim trudem wstał podpierając się o kanapę i stolik. Otarł kropelki potu z czoła i powoli zaczął iść do kuchni. Gdy po jakimś czasie udało mu się dotrzeć, z szuflady wyjął opakowanie tabletek nasennych. Oparł się o blat kuchenny i odpłynął chwilę myślami bawiąc się opakowaniem. Znów myślał o swoim życiu, jakie było, jakie jest, jakie może być, a przede wszystkim jakie mogłoby być, gdyby nie był tak zgorzkniały, tchórzliwy. Potrząsnął głową, jakby chciał tym ruchem wyrzucić z siebie to wszystko. Wiedział, że nie może nic już zmienić. A nawet gdyby nagle stał się, mniej łajdacki, perfidny i cyniczny, wszyscy by posądzali go o nie wiadomo co. Oddychał głęboko, wierząc, że to pomaga mu w znoszeniu bólu. Chwycił butelkę wody mineralnej, leki w jedną rękę w drugą laskę i zaczął ciężko kuśtykać w stronę sypialni. Zapomniał, że w salonie zostawił wszystkie fiolki Vicodinu, lecz po chwili nawet ucieszył się. Usiadł na łóżku otwierając opakowanie z środkami nasennymi. Wyjął kilka i poukładał na szafce nocnej. Zamkniętą fiolkę postawił na szafce obok tabletek i zaczął delikatnie masować swoje udo. Jak zawsze, w jakimś stopniu to pomagało, tak teraz nie dawało większego skutku. Na dodatek brało go na wymioty „ No tak, typowe objawy odstawienia” Myślał, mając ochotę na zerwanie tego prywatnego odwyku. Ale w głowie wciąż siedziała rozmowa z Wilsonem, która dała mu dużo do myślenia. Położył się przymykając powieki. A jeśli to prawda, że Cuddy to ostatnia szansa na szczęście, na jakąś lepszą zmianę? W głębi duszy chciał spróbować, chciał się zmienić, ale jakaś inna strona jego dość silnie odwodziła go od takich myśli, zachowań. Zacisnął pięści pod wpływem następnego ataku bólu. Zerwał się i zwymiotował na pościel niedaleko siebie. Czuł się wykończony. Czuł jakby ktoś wyssał z niego wszystkie siły, całą energię i siłę do przetrzymywania tych katuszy. Teraz, jedyne czego pragnął to zasnąć, najlepiej na zawsze i nic już nie czuć, choć przez chwilę zapomnieć. Chwycił tabletki, lecz stwierdził, że chyba ma inny sposób. Schylił się i wyjął z szafki butelkę burbonu. Odkręcił ją i bezceremonialnie zaczął pić ' z gwinta'. Po kilku łykach odstawił butelkę i wytarł dłonią usta. Lekko dyszał. Chwycił komórkę i wybrał numer Wilsona, lecz nad tym czy wcisnąć zieloną słuchawkę zaczął się zastanawiać. Był jego najlepszym przyjacielem, ale czy ma prawo nękać go swoimi problemami z życiem? Dłonie już mu drżały, po jego twarzy sączyły się małe krople potu. Stwierdził, że Jimmy jest ostatnią szansą na to, żeby tej nocy nie upaść poddając się w tej walce. Wcisnął zieloną słuchawkę i cały drżący czekał na połączenie.
Pakował właśnie wszystkie swoje papiery i szykował się do domu. Myślał o rozmowie z House'm i Lisą. Chciałby aby oboje byli szczęśliwi,a sądził, że w swoim towarzystwie byliby. Bał się snuć jakiś plan swatki, bo nie chciał tracić przyjaciół, ale dobrze wiedział, że bez jego pomocy, nie zejdą się, choćby tego bardzo chcieli. Usłyszał dzwonek w komórce. Chwycił ją i spojrzał na wyświetlacz. „House” - wskazywały czarne literki. Nie wiedział, dlaczego, ale nie miał za bardzo z nim teraz rozmawiać.
-Tak?- odebrał po chwili wahania. Był ciekawy czy w jego głosie było słychać znudzenie.- House! Jesteś tam? - krzyknął do słuchawki. Usłyszał tylko jego sapanie i głośny oddech.
-Jimmy... Musisz ... przy... przy.. jechać ... Potrze ... buję cię- ból jaki czuł powodował, że mówił z dużą trudnością, ledwo co utrzymywał komórkę przy uchu.
-House?! Znowu się nachlałeś?
-To ... nie ... taak. Jiimy!- jąkał się, próbując mówić, co mu sprawiało trudność
-A jak? Przestań dobrze? Język Ci się plącze tak, że mówić nie możesz, sapiesz i pewnie teraz leżysz we własnych rzygach! Ja Cię już dobrze znam!
-Jimmy .... Daj mi ..... wytłumaczyć ... to ...
-House! Co tym razem wymyślisz, ja i tak nie wierzę. Alkoholem nic nie zmienisz. A ja mam też swoje życie i swoje problemy! Nie zamierzam całe życie Cię niańczyć! Weź się w garść! Cześć! Aha! I nie waż się dzwonić po Lisę, chyba, że już do reszty Vicodin zabrał rozum! - rozłączył się z dziwnym poczuciem winy. „ Basta!” krzyknął w duchu. Miał faktycznie dosyć ciągłego opiekowania się House'm. Tracił swoje życie osobiste, na rzecz wyciąganie House'a z tarapatów, leczenie z kaca i słuchania kolejnych wywodów na temat tyłka Cuddy czy kolejnego pacjenta, którego choroba nie chce zgadzać się z jego diagnozami. Następne próby połączenia House'a odrzucał. Powrócił do pakowania, gdy do jego gabinetu wpadła jak burza Lisa.
-James! Musimy jechać do House'a! - rzuciła zdyszana.
-Dzwonił do Ciebie? Idiota!- powiedział spokojnie- Nie przejmuj się. Znowu się nachlał i pewnie leży gdzieś w kącie sypialni, niezdolny do niczego. Może poza dręczeniem normalnych obywateli- segregował rzeczy na biurku, chcąc zająć czymś ręce.
-Nagrał mi się na sekretarkę. I wiesz co? Nie sądzę żeby to była wina alkoholu. On był taki .. inny. James! Czuję ,że coś się dzieje z nim.
-Jak chcesz to jedź, ja już mam dosyć niańczenia House'a . To nie jest moje dziecko.
-Nie rozumiem jak możesz być taki. To twój przyjaciel! Jeszcze kilka godzin temu, broniłeś go a teraz ... - rzuciła mu oburzone spojrzenie i skierowała się do wyjścia.
-Lisa! - szybko wybiegł starając się dogonić przyjaciółkę, gdy już to zrobił wyszeptał- Lisa. Chcę mu pomóc, broniłem go, bo chcę żeby był szczęśliwy. Już wystarczająco się w życiu nacierpiał, ale ... tego ,.że ciągle się leczy albo Vicodinem albo burbonem nie będę pochwalał i nie będę ciągle mu w tym pomagał. Może to dla Ciebie żadna forma przyjacielskiej pomocy, ale ... ja czuję , że ktoś musi się mu przeciwstawić.
-Rozumiem. Pojedziesz tam ze mną? Myślę, że on nas naprawdę teraz potrzebuję- spojrzała na niego takim wzrokiem, że nie mógł odmówić. Uśmiechnął się potakując głową.
Odkładając słuchawkę poczuł się bardzo samotny. Najlepszy przyjaciel go olał, a Cuddy nie odbierała telefonów. Teraz, gdy najbardziej ich potrzebuje, nie może liczyć na ich pomoc. Czuł się coraz gorzej. Choć myślał, że już nie może bardziej cierpieć, ból się nasilał, a on miał coraz bardziej dość. Ostatnimi siłami chwycił butelkę burbonu, lecz ta wyślizgnęła się z ręki, upadając na ziemie i rozpryskując na kilka części. Syknął. Hałas tłuczonego szkła dokuczył mu potwornie, rozsadzając czaszkę. Złapał się za skroń. W miarę sił podniósł rękę i spróbował sięgnąć tabletki, które posłusznie czekały na szafce. Jednakże tak nieudolnie je chwycił, że rozsypały się po podłodze. Oparł głowę o poduszkę zaciskając powieki. Zebrał w sobie siły i delikatnie się podniósł na łokciach. Chwycił opakowanie z tabletkami nasennymi. Drżącymi dłońmi otworzył, wyjął kilka. Kiedy zaś próbował zamknąć wieczko, wypuścił je z rąk. Fiolka upadła na podłogę, a z niej wysypało się kilka pozostałych tabletek. Chwycił butelkę z wodą mineralną i próbując opanować drżenie rąk, popił lekarstwa. Zakręcając niedokładnie rzucił ją w kąt pokoju i położył się próbując zasnąć. Myślał, że rozrywający ból, który czuł, uniemożliwi mu tą chwilą wytchnienia, lecz mylił się. Po kilku próbach wygodnego ułożenia, próbach uspokojenia – zasnął, mając złudną nadzieję, że na zawsze.
Dobijali się do jego drzwi wielokrotnie. Mimo że Wilson miał klucze, chcieli załatwić w bardziej kulturalny sposób, lecz, gdy nikt im nie otwierał postanowili użyć ich. Gdy weszli do salonu, od razu dostrzegli fiolki Vicodinu porozrzucane na stole oraz białe tabletki. Lisa weszła w głąb i poprawiła lampę, którą Greg przewrócił podczas upadku. Wilson stał i rozglądał się, jakby czegoś szukał. Nagle zaczął wołać przyjaciela, lecz ten nie odpowiadał. Zmartwiony poszedł do kuchni. Dostrzegł rozsunięta szufladę, kilka opakowań porozrzucanych na podłodze jakby ktoś panicznie szukał, jakiegoś leku. Podszedł i zaczął zbierać patrząc na etykiety. To, że większość stanowiły środki przeciwbólowe wcale go nie zdziwiło. Uśmiechnął się pod nosem i włożył je z powrotem do szuflady. Nagle usłyszał krzyk Lisy.
-James! Choć tu szybko! - rzucił się w kierunku, skąd dochodził jej głos. Gdy wpadł do sypialni zobaczył przyjaciela leżącego w łóżku. Obok swoich wymiocin, z grymasem bólu i zmęczenia na twarzy, ale i dziwnego spokoju.
-James, on nie daje znaku życia. Próbowałam go obudzić, ale nie mogę. James! A jeśli on... - zakryła twarz dłońmi. Była naprawdę przerażona.
-Cholera! Co za dupek! Cholerny egoista- zaczął krzyczeć Wilson, gdy znalazł tabletki rozsypane przy meblu. Starał się zachować stoicki spokój,ukucnął i wziął kilka białych pastylek wraz z opakowaniem, leżącym nieopodal.
-Boże!- szepnęła Lisa zasłaniając usta dłonią. W oczach jej zaszkliły się łzy..- Myślisz, że on ... - powiedziała i podeszła do łóżka. Usiadła na rogu i chwyciła dłoń House'a. Była dziwnie chłodna Spojrzała na twarz Grega. Nie mogła pojąć, dlaczego. Czyżby aż tak nienawidził życie, by je sobie odbierać?- Nie.. to niemożliwe – Spojrzała na opakowanie, które trzymał James w ręku- Przecież to bardzo silne tabletki nasenne- stwierdziła zanosząc się płaczem. Nie miała siły by udawać, że House nie jest jej bliski, nie jest w pewnym stopniu ważny. Mimo że był dla niej często podły, przywykła do tego i nie wyobrażała sobie dnia pracy, bez ich potyczek słownych, bez jego seksistowskiego żartu, który dla niej był niczym najbardziej wyrafinowany komplement, w jego ustach jaki mogła usłyszeć.
-Tętno wyczuwalne, oddycha. Na szczęście mu się nie udało, ale zobaczymy co na to „powie” jego wątroba- powiedział kończąc krótkie badanie. Uśmiechnął się pokrzepiająco do Lisy, której oczy były już zaczerwienione od szlochu. Wstała i podeszła do niego. Spojrzała na jego ciało, leżące niedbale na łóżku. Spojrzeniem omiotła jego twarz, która wyrażała więcej cierpienia i zmęczenia niż kiedykolwiek. Przemawiał też przez nią jakiś dziwny spokój, który i Wilsona zaintrygował.
-Boże .. - szepnęła. - James. Czy on naprawdę aż tak bardzo cierpiał? Czy aż tak był nieszczęśliwy?
-Zaraz może się o tym dowiemy- powiedział i podszedł do łóżka. Nachylił się nad ciałem House'a i zacząć nim potrząsać wołając głośno jego imię. Nie reagował. W oczach Lisy jak i Wilsona malował się coraz większy strach. Oboje przerażeni perspektywą utraty dość niecodziennego przyjaciela wpatrywali się w jego sylwetkę, licząc na to, że zaraz obudzi się i znów rzuci swoją uwagę pełną ironii, na temat łez Cuddy czy strachu i poczucia winy Wilsona.


Pobudka! ;D

Jeśli są jakieś błędy, czy coś to piszcie, poprawię I z góry za nie przepraszam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ala
Tooth Fairy


Dołączył: 12 Maj 2009
Posty: 350
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wonderland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:07, 21 Lis 2009    Temat postu:

I ja tego nie zauważyłam?! Jak to się stało?Muszę nadrobić zaległości:D No to czytam...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:25, 04 Gru 2009    Temat postu:

W końcu skończyłam ;D Nie wiem czy to dobrze, czy lepiej było nie kończyć, ale ... Będziecie się musieli ze mną męczyć

A tak wogóle to dziękuję za wszystkie komentarze Są one dla mnie niezwykle ważne. Pomagają w pisaniu i wgl. Moc całusków Wam ślę

Wybaczcie mi jakieś błędy, literówki czy niezgodności medyczne Trochę naciągałam na swoje potrzeby

Wybaczcie też długość, może Was nie zakatuje tym czymś

4.

Stali nad łóżkiem przyjaciela i wpatrywali się pusto w jego sylwetkę. Oboje otoczeni ogromnym strachem i niepokojem, liczyli na choć jeden, mały ruch diagnosty. Nagle Cuddy wstała. Przyłożyła prawą dłoń do czoła, drugą zaś wzięła się pod bok. W takiej pozycji zaczęła nerwowo chodzić po sypialni. W ciszy, która panowała w pomieszczeniu, można było słyszeć ciężki oddech Wilsona błądzącego gdzieś wzrokiem.
-House! - nagle podeszła do ciała i łapiąc za koszulkę, zaczęła potrząsać Nim delikatnie, lecz pewnie, krzycząc jego nazwisko, lecz to nie dawało skutku. Gregory nie obudził się, nawet nie drgnął. Lisa nie poddawała się. Próbowała Go jakoś ocucić. Klepała po policzkach, to znów lekko potrząsała jego ciałem.
-Lisa! - Wilson złapał ją za ramię – To chyba nic nie da – powiedział to najciszej jak potrafił, jakby nie chciał zabić tej nici nadziei.
-James! Zrób coś do cholery! - powiedziała rozpaczliwym głosem.
-Nie wiem. Co mam robić? Boże! – szepnął – Okey, chwila, spokojnie. – wzniósł ręce do przodu, zamknął oczy i na chwile próbował skupić myśli. Zszokowany sytuacją, ogarnięty strachem nie myślał racjonalnie. Najbanalniejsze zachowania nie przychodziły mu do głowy. Zawsze uważał się za opanowanego, ale teraz stracił je i całkowicie nie wiedział co robić.
-A jeśli on umrze?- powiedziała łapiąc za ręce James'a.- Co wtedy będzie? - szepnęła. Nie wytrzymywała tej sytuacji. Nie przyznawała się przed sobą, jak bliski jest jej House, nie chciała. Tym bardziej nie zamierzała tego robić przy Wilsonie, a niestety,to akurat wymykało się spod jej kontroli. Oderwała się od Wilsona i omiotła jeszcze raz spojrzeniem House'a. Usiadła koło niego i wyciągając dłoń zbadała jeszcze raz tętno. Kierowała nią panika, strach.
-Wszystko jest w porządku. Tętno normalne, oddycha. Czyżby aż tak mocno spał?- spytała rozpaczliwie, spoglądając na onkologa pełnym nadziei spojrzeniem.
-Leki, które wziął są bardzo silne – przetarł twarz dłonią- A poza tym. Nie wiemy ile wziął tego świństwa, na dodatek ten alkohol – powiedział wpatrując się w Cuddy- Cholera! Co za idiota! - krzyknął zaciskając pięści. Tracił cierpliwość, gdy zaczął myśleć.- To chyba cud, że jeszcze żyje – nerwy, które nim targały były silniejsze i to one brały górę nad racjonalnym myśleniem – Aczkolwiek jego życie wciąż jest zagrożone. Nie może zostać teraz sam – stwierdził spoglądając na przyjaciela. Gdy już powoli się uspakajał, naszła go kolejna fala gniewu - Co mu do głowy strzeliło! - powiedział głośno próbując rozładować gniew, strach i jakby zagłuszyć wyrzuty sumienia, które gryzły go gdzieś tam w środku – Może i jest nieszczęśliwy, wrogo nastawiony do świata, do życia. Ale przecież mógł pomyśleć o Nas. Przecież ma przyjaciół! Ma nas! - po chwili dodał ironicznie - Fakt, zapomniałem, że on nie myśli o nikim. No może poza sobą- zaczął chodzić po sypialni z ręką na karku. Myślał co robić. -Dobra. Ty tu z nim posiedź, kontroluj jego stan, a ja się rozejrzę po mieszkaniu. Może coś znajdę – powiedział patrząc na Lisę, po czym wyszedł. Wszedł do salonu. Od razu spostrzegł kilka fiolek Vicodinu porozrzucanych po stoliku. Wziął kilka do rąk i stwierdził, że większość z nich nie jest otwarta. Zastanowił się chwilę, od razu do jego głowy przyszło pewne przypuszczenie, które szybko odrzucił. Wziął do ręki butelkę Burbonu i nalał sobie trochę do szklanki, z której jeszcze kilka godzin temu, pił House. Rozejrzał się po pokoju. Nie zauważył nic niepokojącego. Wszystko było w jak najlepszym porządku, a raczej nieporządku, jak to na House'a przystało. W kącie stała kupka starych gazet, na fotelu zwiniętych w kłębek kilka koszul, o bałaganie na stoliku nie wspominając. Na szafce zaś stało kilka talerzy z po śniadaniu bądź wczorajszej kolacji. Chwycił je mając zamiar wynieść je do kuchni. Gdy właśnie kierował się w jej stronę, wpadła na niego Lisa, która wybiegła z sypialni. W momencie zderzenia upuścił talerze, które w mgnieniu oka rozbiły się w kilka części. Automatycznie chwycił ją za ramiona, dzięki czemu nie upadła.
-Co się stało? - spytał widząc jej jeszcze większy strach w oczach
-Ma zaburzenia oddechowe.
-Co? - spytał niedowierzając. Jego złe przeczucia powoli się urzeczywistniały.
-Coraz słabiej oddycha, tętno też coraz słabsze. Musimy coś zrobić! On umiera! - mówiła szybko i niespokojnie. Była bardzo zdenerwowana. Nigdy nie przypuszczała, że aż takie nerwy będą nią targać, gdy po raz kolejny jego życie będzie w niebezpieczeństwie. A przecież już tyle razy igrał z śmiercią, już tyle razy stał na tej granicy życia bawiąc się tym. A oni nigdy nie przejmowali się, nie bali jak teraz. Widok leżącego przyjaciela obok swoich wymiocin z tym dziwnym i strasznym spokojem , a zarazem bólem i cierpieniem wyrysowanym na twarzy, obraz kilku białych tabletek i pustego opakowania po tych silnych środkach i rozbita butelka alkoholu obojga przerażał i wyjątkowo dotknął. Popędzili razem w kierunku sypialni. Gdy podeszli do Gregorego i sprawdzili ponownie stan, jego tętno było słabe, oddychał wolno i nierówno. Od razu wzięli się za reanimację. Przekręcili na plecy, udrożnili drogi oddechowe. James robił masaż serca, Lisa zaś sztuczne oddychanie. Walczyli równo i długo. Nagle Wilsonowi wpadła do głowy metoda, którą niegdyś wykorzystał Foreman, gdy House zaczął brać Metadon. Rozpiął szybko koszulę przyjaciela, podsunął do góry t-shirt i mocno przekręcił zaciśnięte na jego skórze, dłonie do wewnątrz. Lisa zaskoczenie i uważnie spoglądała to na James'a, lecz w momencie, w którym oboje usłyszeli głośny krzyk Grega, zwrócili wzrok właśnie na niego. Przyjaciel oddychał szybko, a jego twarz wyrażała jakby szok, ból. Nie byli pewni czy na razie jest świadomy tego co się wokół niego dzieje, dlatego też jeszcze uważniej kontrolowali jego każdy ruch, każde spojrzenie czy oddech. A on tylko rozglądał się dookoła. Zawiesił wzrok na chwile na Wilsonie, to na Lisie. Wciąż oddychał niespokojnie i szybko, ale powoli to się normowało.
-Jestem już w niebie?- spytał cicho, gdy jego oddech wrócił na właściwy tor. Stwierdzając, że na razie nie czuje tego bólu w nodze, ale za to strasznie piekły go sutki i ich okolice, bolała głowa. Tym się akurat w tej chwili nie przejmował – Ale to chyba niemożliwe. Może i ratowałem ludzkie życia, nawracałem, ale nie byłem święty!- powiedział śmiesznie krzywiąc twarz. Spojrzał na Lisę – No i Ona stała by w bikini, albo najlepiej w stroju króliczka Playboy'a – spojrzał na Wilsona – No a Jimmy stałby z dwiema ... - złapał się za udo. Właśnie poczuł ten swój znienawidzony ból – A jednak to piekło – stwierdził zrezygnowanie opadając na poduszki.
-House! - krzyknął James – Ten Vicodin naprawdę wyżarł Ci mózg!. I wiesz co? Jesteś naprawdę skończonym idiotą!
-House! - spytała Lisa patrząc się na niego - Co Ci do głowy znowu strzeliło!? Wiesz jak nas wystraszyłeś?!– pytała z pewną nutką rozpaczy w głosie.
-Ale ... o co chodzi?- spytał zdziwiony unosząc się i opierając na łokciach
-Nie wiesz o co? Naprawdę nie wiesz?- Wilson coraz bardziej się irytował patrząc na przyjaciela – O to kretynie! - wziął do ręki puste opakowanie po lekach nasennych, leżących na szafce nocnej i wskazał na alkohol rozbity na podłodze. Lisa wraz z James'em obserwowali jego reakcję, kiedy House patrzył pusto to na Jimmiego, to na Cuddy Wyglądał na skołowanego. Nagle wybuchnął gwałtownym śmiechem.
-Co Cię tak bawi do jasnej cholery! - krzykneła Lisa nie wytrzymując już. Miała nadzieję, że nie dostrzegli łez, które właśnie zaszkliły się w jej oczach.
-Wy naprawdę myśleliście, że ja ...- przerwał przez następny atak śmiechu. Lisa z James'em spoglądali na siebie wyraźnie skołowani – Jesteście naprawdę głupsi niż myślałem. No idioci. - znów zaczął się śmiać. Lisa nie wytrzymywała.
-Możesz przestać się śmiać? To nie jest śmieszne! My naprawdę sądziliśmy, że ...
-Że chciałem sobie strzelić gola?- dokończył za nią wyraźnie rozbawiony. - Wybacz, ale gdybym chciał sobie odebrać życie, to zrobiłbym to w bardziej efektowny sposób. - uśmiechnął się jak to on – z kpiną i zwątpieniem - Chyba nie znacie mnie, aż tak dobrze jak Wam się wydaje – powiedział zrezygnowanie – Myślicie, że byłbym zdolny od tak zrezygnować z tej możliwości gapienia się na monstrualny tyłek szefowej, wkurzania jej, drwienia sobie z ludzi.
-Naprawdę nie chciałeś ... tego zrobić?- spytał niedowierzanie Wilson, przerywając wywód przyjaciela.
-Nie, chociaż .... - chwilę się zastanowił – A może powinienem? - znów zamilknął. Po chwili rzucił ironicznie - Ale to byłaby przesada, nieprawdaż? Aż tak pójść na rękę Cuddy? Aż tak ułatwić jej życie?
- House! - próbowała przywołać go do porządku. Po chwili zarzuciła chęć skrzyczenia go i przeszła do bardziej znaczących kwestii - To ... jak .. Co się stało?- spytała Lisa. Spoglądała na diagnostę i widziała jak myśli nad odpowiedzią.
-Nic takiego. Po prostu ... Wziąłem tabletkę nasenną. Nie mogłem zasnąć, byłem zmęczony. - uciekał wzrokiem
-Ile wziąłeś tych tabletek? - gdy nie słyszeli odpowiedzi Wilson zareagował ostrzej – Mów do cholery! Ile wziąłeś tych cholernych tabletek! To ważne
-Nie wiem.- krzyknął House, patrząc na nich.
- Przypomnij sobie! To ważne! - powiedziała spokojnie Lisa.
- Wziąłem kilka tabletek a Wy robicie od razu aferę! - bycie w centrum uwagi, zaczęło mu poważnie przeszkadzać. Wstał powoli. Rozejrzał się po sypialni. Gdy zlokalizował laskę dokuśtykał do niej i chwycił. Zaczął powoli chodzić po pokoju, sądząc, że jakoś rozchodzi ten ból.
-Nie było by afery, gdybyś nie łączył tak silnych leków z alkoholem i innymi lekiem. House! Miałeś zaburzenia oddechowe, Twoje tętno robiło coraz słabsze! Nie powiesz mi chyba, że to nie są poważne powody do strachu, do niepokoju!
- Mogłeś umrzeć! - włączyła się do dyskusji Lisa.
-Przesadzacie. Jeszcze chwila tej dyskusji, a naprawdę zacznę żałować, że tak właśnie się nie stało!
-Ja przesadzam? House! Jesteś dorosły, a zachowujesz się jak jakiś nieodpowiedzialny szczeniak niezdający sobie sprawy z zagrożenia! Zresztą. Do Ciebie nic nie dociera! Wiesz, co? Rób sobie z życiem co tylko chcesz! Ja wysiadam! - zirytowany Wilson zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Skierował się ku drzwiom, gdy kątem oka dostrzegł jak jego przyjaciel zatoczył się i tracąc równowagę opadł na fotel stojący niedaleko łóżka.
-Dobrze się czujesz? - spytała z troską Lisa dostrzegając grymas bólu na twarzy, również jak i jego dłoń ułożoną na udzie.
- Dobrze się czuję! - widząc jej spojrzenie dodał - A jeśli Ci chodzi o nogę ... . Boli mnie. Tak jak co dzień od około pięciu lat. - rzekł ironicznie.
- Pytam, bo źle wyglądasz – stwierdziła Lisa.
-Dzięki. Właśnie to pragnąłem teraz usłyszeć.- syknął wstając i odwracając się w jej stronę. Noga coraz bardziej go bolała. Powoli powracał ten piekielny ból, przed którym tak chciał uciec. Chodził, masował udo – nic nie pomagało. I oni zaczęli go coraz bardziej irytować. Chciał być sam. Tak bardzo pragnął cierpieć w samotności, ale wiedział, że szybko nie pozbędzie się przyjaciół. „ Zbyt troskliwi, zastraszeni idioci”. Nigdy ich tak nie nazywał, ale teraz, gdy ból niweczył resztki cierpliwości nie kontrolował się.
-Daj mu spokój. Pewnie jest na kacu. Nic dziwnego skoro ..
-Czy śmierdzi ode mnie alkoholem? - krzyknął House podchodząc do James'a. Miał już naprawdę dość tych uwag, podejrzeń. Tracił panowanie nad sobą.- No powiedz! - podszedł do Wilsona i stanął tak blisko, że niemalże czuli na sobie swój oddech - Czujesz alkohol? - powiedział ironicznie. Gdy dostrzegł w oczach onkologa błysk jakby zwątpienia odszedł i przeszedł do salonu. Był pełen zawodu. Nie czuł się pokrzywdzony. Doskonale sobie zdawał sprawę, że przyjaciel miał prawo podejrzewać go o takie coś. Przecież już tyle razy ratował go z takim opresji, ale ... Nie potrafił wytłumaczyć, a nawet nazwać uczucia, jakie nim targało.
-W takim razie.. Jeśli to nie alkohol, to co? - usłyszał głos James'a za plecami. Pozostawał w swojej pozycji. Nie odzywał się.
-House. Powiedz nam – tym razem głos zabrała Cuddy
-Po co?Czy to takie ważne? - spytał cicho. Zapadła cisza. Cuddy z Wilsonem myśleli jak zmusić przyjaciela do udzielenia odpowiedzi, a Greg nad tym czy wyjawić swoje postanowienie. Wiedział, że jeśli powie prawdę przedstawienie pt:” Przesłuchanie” będzie się toczyć dalej.
-Okey, jeśli nie chcesz to nie mów. Zbieraj się. Jedziemy do szpitala.
-Po co?- obruszył się House nagle odwracając się.
-Musimy Cię zbadać. - rzekł Wilson spoglądając na House'a.
-Nic mi nie jest. Przestańcie robić z igły widły!
-House! Musimy Cię przebadać. - powiedziała spokojnie Lisa.
-A nie możemy zrobić tego jutro?
-Dlaczego jutro, skoro możemy to zrobić dzisiaj?
-Bo nie jestem dzisiaj w formie. Wystarczy taki argument? - powiedział z wrogością wyrysowaną na twarzy.
-House! Nie utrudniaj! Pojedziemy do szpitala, zrobimy szybko badania i wrócisz do domu.
-Nie!- krzyknął już naprawdę wytrącony z równowagi. Usiadł. Ból go powoli wykańczał
-House – zaczęła spokojnie Lisa.
-Wynoście się! - krzyknął. - No idźcie! - powiedział przez zaciśnięte zęby. Zacisnął pięści, próbując przetrwać atak bólu.
-Co się dzieje? - spytała Cuddy siadając obok niego.
-To co zawsze.- schylił głowę nie chcąc by widziała jego twarzy – Idźcie już, proszę. - powiedział najspokojniej jak to było w tej chwili możliwe.
-House! Nie zostawimy Cię w takim stanie! - rzekł Wilson.
-Idźcie. Nie potrzebuje niańki.
-Wilson ma rację. Zostaniemy. Jesteś w złym stanie. Nie powinieneś być teraz sam – pocierała jego ramię. Uśmiechnął się delikatnie w duchu czując jej delikatne dłonie. Ciepło jej głosu, troska wzbudzała w nim niezwykle miłe uczucie.
-Boicie się, że znowu zrobię coś głupiego tak? Nie bójcie się, nie cieszcie. Jeszcze mam zamiar żyć i Was denerwować.
-Nie. Po prostu ... - Wilson spojrzał na Cuddy, nie wiedział do końca co powiedzieć, by mądrze uargumentować swoją decyzję.
-Odkąd wróciłem z pracy nie brałem Vicodinu. - nie wiedział dlaczego, ale zdecydował się wyjawić prawdę - Miałem tu prawdziwe piekło. Dzwoniłem do Ciebie Jimmy, bo wiedziałem, że jeśli Ciebie nie będzie, nie będę miał siły by wytrwać. Ale Ty mnie olałeś – powiedział z nutką żalu w głosie - Zresztą . Nie dziwię się. Już tyle razy Cię wykorzystywałem – przerwał. Zacisnął zęby i pięści. Zaczął też szybciej oddychać. Ból coraz bardziej rozrywał jego nogę – Potem zadzwoniłem do Cuddy. Ona też nie odbierała. Nie chciałem się zabić. Po prostu ... Te tabletki były naprawdę ostatnią deską ratunku. A poza tym ... to była jedyna szansa oderwania się od tego co czułem. Chciałem spać długo i nie czuć nic. A alkohol ... na początku myślałem, że on może oderwać mnie od bólu, ale szybko zrozumiałem, że nie da rady. Wziąłem kilka łyków, nie więcej. Nie chciałem by to tak wyglądało. - poczuł jak na jego dłoni zaciska się dłoń Lisy. Nie wiedział, czy to jego siła wewnętrzna, czy jej dotyk sprawił, że poczuł przypływ siły. Podniósł głowę, otworzy oczy i spojrzał się wdzięcznie na Lisę. Uśmiechała się z litością i współczuciem – Przepraszam, nie chciałem Wam zawracać głowy, nie chciałem tak was przestraszyć – powiedział zerkając na zdezorientowanego Wilsona. Nie zorientował się, że właśnie wypowiedział to słowo, którego nie miał wypowiedzieć nigdy.
-Boże – onkolog złapał się za głowę. Wyrzuty sumienia, żal do samego siebie , targnęły nim tak mocno, że nie widział co robić, co powiedzieć.
-Już dobrze. Jesteśmy z Tobą. Będzie dobrze – Cuddy pocierała jego ramię, próbując ułożyć w głowę własną teorię, dlaczego House przestał brać lek. Choć skupiała się na tyle ile potrafiła, mogła nie zdołała sobie tego uzmysłowić. Wiedziała jedno. Ściskała dłoń człowieka, który naprawdę bardzo cierpiał. Człowieka, który jest największym draniem, dupkiem i cynikiem jakiego znała. Ale teraz dostrzegła w nim niezwykłą odwagę i chęć zmiany. Doceniała to.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aduśka dnia Pią 21:30, 04 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarusia
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 882
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:54, 05 Gru 2009    Temat postu:

Wow! Tego się nie spodziewałam...

Przekazałaś bardzo dużo treści i bardzo dużo emocji w tej jednej części. Czytało się wartko i przyjemnie.
No i zaciekawiłaś mnie, teraz musisz szybciutko napisać CD!

Buźka, kochana i ogromnej weny życzę!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarodziejka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lis 2009
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubelszczyzna ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:09, 05 Gru 2009    Temat postu:

Ale ja lubię takie długie.
Czytało się szybko i przyjemnie. Świetna część.
Więcej, więcej, więcej!
Pozdrawiam i wena.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:06, 05 Lut 2010    Temat postu:

Pewna koleżanka namówiła mnie do kontynuacji fika, który miał zostać bez końca. Natchnęła mnie pomysłem, a wena sama cudem przyszła ;D tak więc jest ...

Wybaczcie, że długo nie pisałam, ale splot wydarzeń uniemożliwił mi spełnienia mojej obietnicy Ale mam jeszcze tydzień. Postanawiam poprawę

Tak myślę, że powinnyście utworzyć dla mnie specjalny tyo fika - totalnie przesłodzone, niehałsowe i banalne

To lecim




Siedzieli obok siebie. Ramię w ramię. On łapiąc się za udo ponownie walczył z bólem, ona trzymała go za rękę próbując mu ulżyć, dać do zrozumienia, że będzie z nim w tych trudnych chwilach. Uniosła dłoń i położyła na jego ramieniu. Odwrócił twarz ku niej i skrzywił się. Miała przez chwile wrażenie, że pierwotnie miało to być coś na wzór uśmiechu. Szybko jednak dostrzegła ten ból i zrezygnowanie w jego oczach. Jakby wołanie o pomoc. Uśmiechnęła się pełna współczucia. Pocierała jego ramię, kiedy on oddychał coraz szybciej i głębiej, jakby miało to w czymś pomóc. Tej dwójce przyglądał się Wilson. Współczuł zarówno przyjacielowi jak i przyjaciólce. Jego cierpienia, ich położenia, zaplątania w swoich relacjach. Obserwując ich z boku, dostrzegał, to coś, co ich łączyło. Jednakże przez współczucie dzielnie przebijało się uczucie żalu do samego siebie i wyrzuty sumienia. Zrobił niepewny krok w tył. Czuł, że powienien się ewakuować. Nie wiedział, dlaczego, ale miał wrażenie, że będzie lepiej jak zostawi ich samych. Po cichu,bez słowa opuścił mieszkanie przyjaciela. Ona tego nie dostrzegła.
- Daj mi morfiny. Proszę – House wychrypiał na granicy wytrzymałości. Poczuła jak łapie ją za lewą rękę i zaciska dłoń. Bolało ją, ale nic nie mówiła. Zagryzła zęby i pozwalała mu na to. Jeśli ma to jakoś mu pomóc?
- Greg, wytrzymaj. Dasz radę. – Prawą dłoń ułożyła na jego ramieniu i potarła krzepiąco.
- Nie wytrzymam. Nie oszukujmy się – wycedził przez zęby. Nachylił się czując nową falę bólu. Mówił coraz ciszej. Zaciskała dłoń na jego ramieniu, podczas gdy jej serce krajało się.
- Jesteś silny Greg. Dasz radę! - powiedziała pewnie. On lubił słuchać tej pewności w głosie, ale tym razem nie robiła na nim żadnego wrażenia.
- Dlaczego to robisz? - spytał patrząc jej ostro w oczy. Opierał się plecami o oparcie kanapy i cały się trząsł – Dlaczego siedzisz tu ze mną. Przecież masz swoje życie, swoje problemy! - ciskał w nią słowami pełnymi goryczy i wyrzutu. Chciał cierpieć sam. W samotności. Nie lubił obarczać kogoś swoim bólem, nie chciał wzbudzać współczucia, otrzymywać go.
- Greg. Martwię się o ciebie.
- Niepotrzebnie! - krzyknął zanim zdążyła dokończyć – Niepotrzebnie. – wysyczał cicho, przez zagryzione zeby. Zamknął powieki. Ból paraliżował go, wydzierając z niego resztki sił, motywacji do walki. Jak przez mgłę czuł jej delikatne ręce na swych barkach, policzku – Idź do domu Cuddy. Proszę – wyszeptał resztkami sił.
- Zostanę z tobą – powiedziała stanowczo. Wiedziała czego chce, wiedziała, że jest mu potrzebna. Przecież doskonale go znała ... Była pewna, że to co teraz mówi, to jedynie przykrywka, że to ma ją stąd usunąć. Nie pozwoli mu opadnąć na samo dno.
- Dlaczego jesteś taka uparta! - wysyczał. Zaciskał pięści, aż kostki robiły się białe, a paznokcie wpinając się w skórę - raniły ją aż do krwi - Wynocha!
- Greg, ja wiem, że wolisz cierpieć w samotności, ale ja ... nie mogę cię zostawic samego – Uśmiechnęła się z współczuciem – Chyba nie chcę – dodała ciszej. Poczuła na sobie ten piękny, jasnoniebieski wzrok. Pełny bólu, wyrzutu i jakby błagania. O pomoc? Wzięła jego dłoń zaciskającą się w pięść i rozluźniła zacisk. Objęła ją dłońmi i gładziła delikatnie jej wierzch. Starała się dodać mu otuchy. Nie wiedziała czy to działało, ale z determinacją powtarzała ten ruch.
- Dziękuję – wyszeptał ledwo słyszalnie. Nie patrzył jej w oczy. Wstydził się, bał. Nie wiedział czego, ale tak było. Miał dosyć swej słabości. Zawsze udawał silnego, wytrwałego. A teraz? Teraz był taki słaby, taki malutki. Oprócz bezsilności, wstydu czuł coś jeszcze. Wdzięczność. Po raz pierwszy od tak dawna zaznał tego uczucia. Nagromadził dużo powietrza w płuca i jednym tchem wydobył z siebie trzy słowa, które mogły się nigdy nie wydostać, gdyby nie ta chwila – Dziękuję, że jesteś. – Wezbrał się na odwagę i podniósł wzrok. Ich spojrzenia zetknęły się. Błękit zmieszał się z szarozielonym odcieniem jej tęczówek. Nawet nie przeszkadzało mu to współczucie wyrysowane w nich. Patrzył się w nie jak w kulę, w której spełniają się sny, w której jest wymalowana lepsza przyszłość. Wpatrywał się w jak coś najpiękniejszego, coś co daje ukojenie. Podniósł głowę na tyle ile pozwalał mu oszałamiający ból i delikatnie ułożył ją na jej ramieniu. Nie wstydził się. Tamta bariera w cudowny sposób została przełamana. Nie dostrzegł jej zaskoczenia, ale i wzruszenia. Czuła się wyjątkowo. Można tak powiedzieć, bo w końcu ... On musiał naprawdę jej ufać, skoro zdobył się na taki gest. Puściła jego dłoń i objęła go ramieniem. Delikatnie przytuliła do piersi, tak po matczynemu, tak by się nie przestraszył. Czuła doskonale jak drży, jak jego ciałem targają coraz to nowsze fale bólu. Z wielką niepewnością pocałowała jego mokre czoło, pogładziła szorstki policzek.
- Dlaczego mi pomagasz? Przecież ... Tak bardzo cię raniłem – wyrzucał z siebie – Ciągle Cię poniżałem, kpiłem, niszczyłem twoje życie osobiste, twoje szczęście. Dlaczego więc ty mi pomagasz?
- Nie wiem. Owszem, wiele przez ciebie wycierpiałam, ale ... - Zastanowiła się chwilę nad swoją odpowiedzią - W gruncie rzeczy nie żałuje tego, że niweczyłeś każdą moją próbę ułożenia sobie życia.
- Dlaczego?
- Chyba było mi lepiej obok ciebie aniżeli z kimś innym.
- Co ty pieprzysz – Oburzył się, choć czuł w środku coś całkiem przyjemnego.
- Szczęście niezawsze ma te same objawy – Uśmiechnęła się. Było jej teraz dobrze. Choć jej serce krajało się na widok tak cierpiącego House'a, to w głębi duszy cieszyła się, że może być z nim tak blisko.
- Dasz mi morfiny? Błagam! - wyjąkał. Miała ochotę ustąpić.
- Nie mogę. Wiesz przecież, że chcę ci pomóc. Już tyle wytrzymałeś! Dasz radę – wyszeptała zaciskając dłoń na jego ramieniu. Miała nadzieję, że nie widzi łez w jej oczach. Tak bardzo chciała mu pomóc, ulżyć. Wiedziała, że jeśli teraz mu ulegnie, przegrają tą bitwę razem. Przez nią. Musiała być silna. Wiedziała, że jeśli terz ustąpi – zabije go. Może nie dosłownie, ale pokaże, że nie on potrafi żyć bez tabletek, a ona nie potrafi być silna, zdeterminowana. Być podporą dla niego. Po prostu. Poczuła na sobie jak mocno się trzęsie. Gdyby tylko mogła, wzięła by od niego choć cząstkę tego bólu dla siebie - Dlaczego przestałeś brać Vicodin? - Nagle wypaliła. Poczuła jak próbuje się opanować – Jak nie chcesz, nie mów. Zrozumiem – wyszeptała.
- Chciałem zmienić swoje życie – Mówienie sprawiało mu wiele trudności, ale ciągnął dalej – Chciałem by było choć odrobinę lepsze. Pomyslałem, że może to pozwoli mi znaleźć choć odrobinę szczęścia. Chciałem zobaczyć, czy jeszcze mogę żyć, funkcjonować bez leku. Okazało się, że nie – wyjąkał.
- Potrafisz. To będzie trudna droga, ale ... wyjdziesz z nałogu. Jeśli tylko będziesz chciał? - powiedziała ciepło. Chyba sama w to nie wierzyła, ale starała się go wspierać najlepiej jak potrafi.
- Chciałbym. Nie chcę być już tym zimnym sukinsynem za jakiego wszyscy mnie mają. Chcę normalnie żyć, czuć, kochać. Chcę być normalny!
- I będziesz. Wierzę w ciebie – powiedziała Cuddy.
- Boję się tylko, że przez to utracę to co kocham. Medycynę. Czy bez tabletek będę potrafił pracować? Skutecznie leczyć? - W jego oczach malował się niesamowity strach. Widziała to dokładnie. Strach przed zmianią, przed nieznanym.
- Myślisz, że to czego dokonujesz to jedynie zasługa tabletek? Jesteś cholernie zdolny,inteligentny. Tabletki nie mają tu większego znaczenia. Może ci ułatwiają pracę uśnieżając ból. Tyle. Tak więc myślę, że dasz radę – mówiła pewnie, patrząc się przed siebie. Poczuła jak oplata jej talię ręką i wtula mocniej w jej ciało – Jeśli tylko chcesz przejdziemy przez to wszystko razem – wyszeptała.
- Odwyk? Resztę życia? I to wszystko? - Nie odpowiedziała. Bała się odpowiedzieć. Uniosła powoli, niepewnie głowę i spojrzała na jego twarz. Wyrażała nadzieję, skupienie. Przez jej głowę zaczęły przebiegać tysiące myśli. Czy jest gotowa na takie deklaracje? Czy jest gotowa zmieniać wszystko? I czy w ogóle chce z nim być? Znała go przecież tak dobrze. Wiedziała do czego jest zdolny, a do czego nie. Tak jak do związków na przykład. Kompletny antytalent. Zabrała dłoń z jego dłoni, tak jakby nagle zaczeła ją 'parzyć'. Spuściła głowę, zamknęła oczy. Najchętniej by teraz wyszła, została sama, ale bała się. Czuła, że nie może go zostawić samego. Nie w takim stanie. Toczyła walkę z samą sobą. Jego statnie słowa odbijały się w jej głowie, dręcząc jej sumienie. Nie wiedziała co robić. Poddała się chwili. Wstała, spojrzała przez chwilę na House'a i biorąc swój płaszcz z wieszaka wyszła z mieszkania zostawiając House'a w totalnym osłupieniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mazeltov
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 28 Paź 2009
Posty: 1656
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z poczekalni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 2:10, 06 Lut 2010    Temat postu:

to bylo niesamowite, przecudowne, niewiarygodne
tak realistycznie oddalas jego cierpienie ze czytelnik ma wrecz uczucie ze sam tez cierpi
co do tego ze niby nie Housowo moze odrobineke,a le czy wszyscy nie to chcemy w nim widziec, czy naparwde ogladajac serial jestesmy slepymi glupcami ktorzy nie widza tego co naprawde chce sie anm przekazac, ze House pod skorupa cynika, aroganta i chama jest poprostu kims bardzo nieszczesliwym, cierpiacym ale i zdolnym do uczuc choc woli to ukryc zeby nie zostac skrzywdzonym, zranionym,
o ironio facet ktory potrafi wsadzic noz do kontaktu, co wieczor sprycuje sie lekami z alkoholem, ktory nie boi sie smierci, boi sie zmian bo zmiany to niewiadome, niewiadome to strach, a strach to paraliz umyslu ktory on tak badzo ceni

przepraszam za przydluge wlasne przemyslenia,

nie wiem kto cie zachecil do kontynuacji ale chwala mu za to, jestem gotowa go na rekach nosic mam tylko nadzieje ze teraz nie przerwiesz zwlaszcza po tym jaki nieprzewidywalny koniec nam zaserwowalas

napisz kolejne czesci


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 9:25, 06 Lut 2010    Temat postu:

Zgadzam się Mazeltov teraz musisz szybko wrzucić kolejną część, zakończenie szokujące Wszystko tak pięknie oddane i zawsze powtarzam, w fikach wszystko dozwolone, nawet nie- House'owy House Tobie wyszło naprawdę pięknie
Wena Aduśka Buziaczki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
HuddyFan
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:33, 06 Lut 2010    Temat postu:

Nie, nie i jeszcze raz nie!
Czemu ona wyszła!? Nie może zostawić House'a samego!
Poza tym, najpierw mówi, że wolała być blisko niego, a chwilę potem wychodzi? Niech się kobieta zdcyduje!!!

Muszę przyznać, że pomimo paru błędów, powtórzeń i literówek twój fik jest czymś... innym. Taką odskocznią od monotonii. Wszędzie stereotyp męskiego dupka, a u Ciebie jest wręcz wrażliwy. Tak trzymaj

Czekam na ostatnią część.
Buziak ,
HuddyFan


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin