|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Scribo
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:02, 14 Maj 2010 Temat postu: Zew wolności, więzy krwi [3/3] [Z] |
|
|
Cóż, pomysł od jakiegoś czasu za mną chodzi. Niekonwencjonalny. Inny. W przerwie od "Świata...", a jednocześnie jest to pierwsza kilkuczęściowa rzecz w tym dziale. (Edit: Kacper, chodzi mi o MOJĄ pierwszą rzecz kilkuczęściową w innych. Nie wiem jak Ty to zrozumiałeś...)
Części będą trzy. Chyba.
Zweryfikowane przez autorkę.
"Zew wolności, więzy krwi"
Co ja tu właściwie robię?, zastanawia się, siadając na wskazanym miejscu. Szybkim ruchem wygładza spódniczkę na kolanach. Z irytacją wpatruje się w nieposłuszną fałdkę.
Przenosi wzrok na obdrapany stół, cały w wyrytych napisach. Jej wzrok pada na kilka nieprzyzwoitych napisów i w jej umyśle znów rodzi się myśl, że robi coś niewyobrażalnie głupiego. Wodzi wzrokiem po szarych ścianach, odpadającym tynku, stalowych kratach w oknie, na widok których do głębi przenika ją chłód.
Kiedy przygląda się płaczącej kobiecie przy stoliku pod ścianą i jej mężowi odciąganemu przez strażników myśli, że może kraty są nie tylko po to, żeby nikt nie mógł wyjść, ale też po to, żeby nikt nie był w stanie wejść. Dałaby sobie rękę uciąć, że niejedna matka byłaby gotowa spać na podłodze celi, żeby tylko towarzyszyć niewinnemu synkowi. Niejedna żona wolałaby, żeby kilkudziesięciu facetów – dla których jedyną formą seksu jest gwałt, w końcu te wszystkie lata życia tylko z innymi mężczyznami, w zamknięciu, pełne poniżania, żalu i niezmierzonej goryczy przepełniającej każdy centymetr sześcienny tego miejsca – wolałaby, żeby się z nią zabawiali każdego dnia, ale na noc mogłaby być przy mężu, niż spędzać te wszystkie lata na wolności bez niego, pozbawiona jakiejś ważnej części, która definiuje – już nie – fragment jej tożsamości.
Oddycha trochę głębiej i od razu tego żałuje. To miejsce cuchnie. Cuchnie, tak mocno, przeraźliwie mocno. Mimo, że wie, że to pomieszczenie jest regularnie czyszczone, że nie ma prawa czuć tych wszystkich rzeczy – to czuje, swąd niemytego ciała, odór szczyn dochodzący z rogów pomieszczenia, zapach krwi i głodu, a przede wszystkim czuje cierpienie, wszechobecne cierpienie i tę przemożoną chęć zostawienia tego wszystkiego, zew wolności, przenikający każdego więźnia. Ta potrzeba, by w końcu – raz, choć na chwilę – odetchnąć powietrzem nieobjętym murami, powietrzem, czystym od żalu, goryczy i upokorzenia…
Upokorzenie. Tak, to jest to słowo. To wszystko… To wszystko jest największym upodleniem człowieka. I… zastanawia się, czy oni wszyscy naprawdę na to zasłużyli?
Przypomina sobie tych wszystkich mężczyzn, o których mówiono w telewizji – rozbój z bronią w reku, dwoje ludzi nie żyje; seria brutalnych morderstw nieznanego sprawcy; młode dziewczyny znikają z domów w niewyjaśnionych okolicznościach – i wie, że tak, że wielu z nich zasługuje na coś znacznie gorszego. Ale czy oni… czy oni wszyscy, na pewno, czy są wystarczające dowody, by upodlić ich tak, by przestali być ludźmi?
Przez jej uszy jeszcze raz przenika wibrujący – nieludzki, tak nieludzki – krzyk, który usłyszała przekraczając bramę. Zdaje się jej, że znów do niej dociera, że przenika ściany, że rozchodzi się wciąż i wciąż, dając świadectwo kompletnemu zezwierzęceniu.
Ponownie wygładza fałdkę na spódniczce. Czuje jak żołądek podchodzi jej do gardła i chce tylko zerwać się na nogi i wyjść. Nie może. Nie zdąża.
Drzwi otwierają się i wchodzi przez nie starszy człowiek, prowadzony przez dwóch strażników. Mężczyzna idzie utykając, patrzy w ziemię, ale ona i tak może dostrzec mignięcie jego niebieskich oczu. Twarz pokrywa lekki zarost, na czubku głowy pojawiła się łysinka. Skóra zdaje się wisieć na wychudłym ciele, być tylko warstwą materiału, jak niebieska koszula i granatowe spodnie.
Strażnicy sadzają go na krześle naprzeciwko niej, a ona… Ona nie może się ruszyć, odezwać, nie może zrobić nic. Patrzy tylko na niego, w skupieniu, z uwagą kontemplując każdy szczegół jego twarzy, starając się zapamiętać jak najwięcej.
– Macie pół godziny – mówi sucho strażnik i odstępuje do tyłu.
Kobieta bierze głębszy oddech i chrząka znacząco, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Mężczyzna powoli odnosi głowę i przygląda się jej uważnie.
– Nie znam cię – mówi chłodno, obojętnym tonem. Dziewczyna drga na jego dźwięk. Nigdy wcześniej go nie słyszała… – Ale skoro zgodzili się na wizytę musisz być kimś z rodziny.
– Ja… – zaczyna, ale urywa od razu. Nie wie co właściwie powinna powiedzieć, zrobić. Jednego jest pewna – nie powinna była tu przychodzić.
– Kuzynka? Siostra? – Prawy kącik ust unosi się w krzywym uśmiechu. – Nie rozmawiałem z nikim z zewnątrz od dziesięciu lat i nie dostałem żadnego listu. Nie mam pojęcia kim jesteś. Nie wiem nawet kim ja jestem.
Drży. Czuje, że drży i stara się to jakoś opanować. Składa ręce razem i kładzie na kolanach. Wygładza fałdkę na spódniczce. Tak długo czekała na ten moment, a teraz… Teraz wolałaby uciec i zaszyć się w domu, schować pod kołdrą i jak wtedy, gdy była jeszcze mała, poprosić mamę, żeby przyszła do niej i opowiedziała bajkę. Ale nie może tego zrobić.
Bierze głęboki oddech.
– Nazywam się Bailey House. Jestem twoją córką – mówi i od razu sama wie, jak śmiesznie to brzmi.
Przez chwilę patrzy na nią beznamiętnie.
– Kłamiesz – stwierdza, bez cienia emocji w głosie.
Bailey otwiera szerzej oczy. Co takiego?
– Możesz nie wierzyć, ale to prawda. Moją matką jest Lisa Cuddy. Kiedy trafiłeś… tutaj… mama była w drugim miesiącu ciąży. Wszystko się zgadza, mam dziewiętnaście lat, i…
– Kłamiesz – przerywa jej z wystudiowanym chłodem. – A raczej po prostu się mylisz. Twoim ojcem jest Lucas Douglas, nie ja.
Dziewczyna mruży oczy. Jak on… jak on śmie?! Jak śmie jej wmawiać, że nie jest jej ojcem? Przecież ona… mama… Przecież ona wie!
– Nie mylę się – odpowiada z mocą. – Jestem twoją córką.
Patrzą sobie prosto w oczy, niebieski kontra niebieski. Twarz jej… ojca… przybiera nieokreślony wraz.
– W porządku. Jesteś moją córką. Po co tu przyszłaś?
Zatyka ją. Po raz kolejny podczas tej rozmowy nie wie co powiedzieć.
– Chciałam cię poznać, dowiedzieć się jaki jesteś…
– Więc już wiesz. Możesz iść – przerywa jej beznamiętnie i wbija wzrok w jeden z napisów na stole.
Kieruje wzrok tam gdzie on i… – cóż, za ironia!, „twoja córka to kurwa” nigdy tak bardzo nie rzucała się w oczy – wybucha śmiechem. Śmieje się wdzięcznie, śmieje się… śmieje się cały czas, głośno, donośnie, aż oczy wszystkich zwracają się na nią.
Czuje na sobie jego zdezorientowany wzrok, ale nie może przestać. Przecież tu nie ma nic śmiesznego, cała ta sytuacja jest raczej żałosna, raczej…
Ale ona się śmieje, wciąż i wciąż, głośniej… A przecież z nich dwojga to nie ona spędziła dwadzieścia lat w więzieniu stanowym, nie ona powoli traciła zmysły i wszelką chęć do życia, do jakiejkolwiek egzystencji. Nie ona.
Wreszcie przestaje się śmiać i napotyka jego nieprzenikniony wzrok. Żadne z nich nic nie mówi przez dłuższą chwilę. Nagle jego usta wyginają się w krzywym półuśmiechu. Odpowiada tym samym.
– Kiedy możesz przyjść znów? – pyta pozornie obojętnym tonem.
– Za miesiąc – odpowiada spokojnie.
Kiwa głową. Ona też.
Przygładza fałdkę na spódnicy i wstaje. Kiwa głową do strażników i kieruje się do wyjścia.
House jeszcze przez chwilę siedzi na krześle, dopóki nie zostaje zabrany. Patrzy znów na wulgaryzm na stole i myśli, że to może być interesujące.
Po raz pierwszy od dawna ma na co czekać.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Scribo dnia Wto 20:07, 01 Cze 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kacper
Pediatra
Dołączył: 16 Cze 2009
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Piotrków Trybunalski Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 20:19, 14 Maj 2010 Temat postu: Re: Zew wolności, więzy krwi [1/3] [NZ] |
|
|
Scribo napisał: | a jednocześnie jest to pierwsza kilkuczęściowa rzecz w tym dziale.
|
Nie no, dzięki.
Grunt to sprawdzić swoje przypuszczenia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
IloveNelo
Stomatolog
Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Caer a'Muirehen ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 21:49, 14 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Tak się cieszę, że coś nowego nam tutaj napisałaś!
Od razu wielki plus za Huddy. Bo jakieś Huddy jest. Jestem stronnicza, ale teraz na pewno będę czekać niecierpliwie na kolejne części
Wydaje mi się, że wyłapałam takie dwie literówki:
Cytat: | że nie ma prawa czuć tych wszystkich rzecz |
Poza tym oczywiście genialnie.
Czas teraźniejszy. Trudna sprawa. Próbowałam już nie raz, ale nigdy nie udało mi się nic w tym czasie napisać. Tym bardziej chylę czoła.
Na początku barwny opis więzienia, połączony z opisem przeżyć wewnętrznych, bardzo zgrabnie i ciekawie wyszło.
Niezwykłe.
Czekam na kolejne części. Wena!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Scribo
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 20:07, 19 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Na wstępie chciałam powiedzieć, że dedykowane Czerwono-Zielonej za jej Broken i Nitce za tłumaczenie. Bo przeczytałam i chciałam, żeby o tym wiedziały, bo to było niewykłe i piękne w pewnym sensie, a janiestety nie mam czasu, żeby napisać pełnowymiarowy komentarz, przynajmniej na razie, a któreszego nei napisze, bo spłycić to to zbrodnia.
Inspirowane trochę "Skazanymi na Shawshank", trochę Edith Piaf, a trochę własnymi przemyśleniami i szalejącym Wenem. Ogólnie całość, nie tylko ta część.
Bailey znowu siedzi w tym samym miejscu, przy tym samym stoliku, a w drzwiach stoi ten sam strażnik. Przychodzi jej na myśl, że ta powtarzalność jest w pewnym sensie potworna – to symbol tego, że tu życie stoi w miejscu, nie rusza się, po prostu trwa w kompletnym bezruchu, jakby przekonane, że najmniejsze drgnięcie może być tragiczne skutkach. Zamraża ludzi, wypełnia ich chłodem od wewnątrz, wyniszcza, tworzy puste skorupy. Przeżera uczucia jak kwas wpuszczony do opakowania. Zamurowuje skrzydła wolności, na których kiedyś się unosili – latali, wysoko, wyżej, do chmur, do słońca, aż wreszcie doścignęli Ikara i spadli – a Bailey myśli, że może to i dobrze. Przecież nie ma nic gorszego, niż ptak zamknięty w klatce.
Potem myśli też, że z drugiej strony ten bezruch jest dobry. Może dzięki niemu niektórym udaje się nie zwariować, zachować przytomność umysłu. Pewien schemat, rutyna, to coś, czego można się uczepić i trzymać, trzymać – jak tonący na pełnym morzu choćby brzytwy się łapie, jak chce dryfować, choćby bezwolnie, ale pozostać na powierzchni, byle dłużej, nawet kilka sekund, pragnąc chwili, jednej, kolejnej – i nie puszczać.
Tylko, że świat na zewnątrz nie stoi w miejscu. I nie jest dostosowany do skorup, które zostają z tych ludzi. Ani do zwierząt, którymi stają się niektórzy z nich.
Bailey zastanawia się do których zalicza się jej ojciec. Czy zwariował – nie jest pewna, nie może być, przecież mama zawsze mówiła, że on był specyficzny, inny, unikatowy, że nikt nie mógł go całkowicie zrozumieć i że może zawsze był trochę, odrobinę szalony, na swój własny, urokliwy sposób – czy też stał się tą skorupą. Tą, zamrożoną w bezruchu, z ukamienowanymi skrzydłami. A wtedy przypomina sobie jego oczy i wie – wie – że nie może nie być. Że nie można być bardziej, niż on, być bardziej żywym do głębi, do wnętrza i wewnętrza, do siebie samego, nie można bardziej.
I myśli jeszcze, że może – ale tylko może, jeżeli naprawdę się postara – uda jej się przedrzeć przez to bardziej, przez cały ten mur, wzniesiony wokół niego, przez klatkę. Że pozna ten ogień rozpalający jego oczy.
Ogień zrobiony z lodu, płonący w oczach każdego, zaszczutego dzikiego zwierzęcia.
Bailey nie wie czemu właściwie okłamała swoją mamę. Przecież ona zawsze – każdego dnia, każdej sekundy, niezależnie od tego co właściwie zrobiła – była przy niej i wszystko wybaczała. Bailey myśli, że to może troszkę ze względu na ojca. Wujek Lucas opowiadał jej o nim – częściej niż mama, bo potem, kiedy podrosła, nawet nie próbowała jej pytać, widząc ból w jej oczach, ten błysk szaleństwa, innego szaleństwa, szaleństwa pełnego samotności pomimo obecności, pełnego pustki, mimo jej wypełnienia, pełnego nienawiści, pomimo miłości i wie, że nie może jej więcej o to pytać, o niego, nie może, w końcu to jej mama, nie może jej znowu na to narażać – i mówił wiele rzeczy, że był inny niż wszyscy, że był unikatowy, ale to wiedziała od mamy, bo to były rzeczy, które mama mogła mówić. Ale wujek Lucas opowiadał też, że bywał okrutny, bezlitosny i arogancki, że był nieszczęśliwym mizantropem, niezrozumianym geniuszem, postacią tragiczną. I że – nie, tego nie mówił, ale ona wiedziała, czuła to w podsłowach i w podzdaniach, w nadsymbolach i nadznaczeniach – że był zły, że to zło wciąż w nim siedziało, głęboko, kiełkowało wciąż i wciąż i że dobrze właściwie się stało, że nigdy go nie poznała, bo nie mógł zasiać tego ziarenka i w niej.
Ale coś z niego zawsze w niej było, czuła to i czuje nadal, jest jak zadra na duszy, wciąż tkwi. I ona musi to zrozumieć, to poznać.
Dlatego, kiedy mama pyta ją gdzie była, kłamie. A raczej nie mówi całej prawdy, bo czuje, że musi poznać tę część siebie, zawsze tłumioną, starannie spychaną na bok – żeby nie krzywdzić mamy, żeby nie ranić jej jeszcze bardziej, żeby nie przypominać go ani przez moment i nawet nie wie, jak często jej to nie wychodzi, ale czuje, że mama czasami, ale tylko czasami, aż wzdryga się w jej obecności, gdy nieświadomie staje się nim. I wtedy mama jej nienawidzi i nienawidzi przez to siebie. Więc odsuwa się od mamy, żeby nie ranić jej jeszcze bardziej, niż to konieczne. Nie patrzy jej w oczy, za to śmieje się, śmieje się często, bo śmieje się jak mama, ale od jakiegoś czasu, nawet wie od jakiego, od całego miesiąca, śmieje się inaczej, i mama się jej boi, wie o tym, ale to nie jej wina, w końcu on cały czas jest w niej, mimo, że mama tego nie chce. Więc bezpieczniej jest kłamać, lepiej, żeby mama nie wiedziała, że pozwala mu częściej wychodzić z ukrycia.
Stalowe drzwi zgrzytają. Paskudny dźwięk niesie się po całej sali odwiedzin, a oczy wszystkich wbijają się w drzwi. Prowadzą go ku niej – nie jest pewna czy się zmienił. Chyba nie, bo przecież jest zamrożony, a jego skrzydła zamurowane.
Siada naprzeciw niej i patrzy na nią tylko. Żadne z nich nic nie mówi. Przygląda się jego zapadniętym policzkom i myśli, że może lepiej by było dla niego, gdyby nie przychodziła, w końcu robi to tylko dla siebie, a on przez to jest wybijany z rytmu, a ogień w jego oczach płonie jaśniej. Dzikie zwierzę w nim zaczyna się szarpać, skrzydła znowu chcą latać i wznieść się ku wolności. Ale nie mogą.
– Jesteś moja – mówi nagle, lekko schrypniętym głosem, w którym dźwięczy stal.
Drga.
– Nie jestem – przeczy po chwili namysłu.
Unosi brwi.
– Ależ tak. Jeszcze się przekonasz.
Kręci głową.
– Tym razem się mylisz – stwierdza z mocą.
Śmieje się nagle i krótko.
– Nigdy się nie mylę.
Nie mieli racji, kiedy mówili, że jest arogancki i nazbyt pewny siebie. Nie jest. Nie jest też świadomy własnej wartości, nie jest nieskromny, skromny też nie. Po prostu jest inny, z innego świata, innej rzeczywistości. I czasami nie zauważa, kiedy te rzeczywistości się przenikają, a on po prostu przenosi niezbite fakty ze swojej własnej rzeczywistości na tę wspólną, należącą do wszystkich ludzi.
Milczą przez chwilę, każde myśli nad czymś innym.
– Myślisz, że już mnie poznałaś? – pyta po chwili, ale w pytaniu nie ma ciekawości, jest ledwie słyszalna prowokacja, skryta pod płaszczem obojętności.
– Nie – odpowiada Bailey i uśmiecha się delikatnie. – Nie sądzę.
– Więc pytaj – mówi i już uśmiecha się, unosząc kącik ust do góry, już szykuje te pokrętne, pełne kpiny odpowiedzi. – Zadaj to banalne pytanie: kim jesteś?
Bailey kręci przecząco głową.
– Wiem kim jesteś. Nie wiem jaki jesteś. Chcę wiedzieć czy bardziej tęsknisz za zieloną trawą, czy za błękitnym niebem. Chcę wiedzieć, czy twoje skrzydła pamiętają jeszcze jak latać, a język pamięta smak wolności.
Uśmiech znika z jego twarzy.
– Mnie już nie ma – mówi cicho po chwili milczenia. – Nie wolę trawy, nie wolę nieba, nie wolę życia. Ja nie istnieję, nie w tym miejscu, a nigdy go nie opuszczę.
– Czemu tu jesteś?
Uśmiecha się kpiąco.
– Matka ci nie powiedziała?
– Nie – szepcze, bo nie wie co to znaczy, nie rozumie, nie chce rozumieć i może nawet nie chce wcale wiedzieć.
– Zabiłem. – Patrzy na nią przez chwilę, oceniająco. – Żeby poznać smak wolności i zapach krwi. I żeby zgubić na chwilę siebie – milczy chwilę i dodaje – i już się nie odnalazłem.
Bailey bez słowa wstaje i daje znak strażnikom.
– Nie jestem twoja. Ja jestem tobą – mówi na odchodne i zostawia go z mętlikiem w głowie: i swojej i jego.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Scribo dnia Wto 19:49, 01 Cze 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sourness
Pacjent
Dołączył: 16 Kwi 2010
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z północy ;] Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 9:21, 20 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Fajne to *piszczy z zachwytu*
A tak na poważnie... bardzo fajne to
Jestem bardzo ciekawa kogo zabił. Może cały swój zespół?
Chwila, chwila... ona ma 19 lat? Czyli... on ma około 70? A fe... wolę go sobie takiego nie wyobrażać Albo Cuddy - biedna musiała się nieźle zestarzeć
Czekam na cedeka
Ps. Dlaczego Bailey ? Dlaczego House? Skoro Lisa nadal Cuddy to nie powinna dziecku nadać swojego nazwiska? A na imię dziecku nie powinna dać Joy? xd W końcu pierwsze dziecko miało być Joy ;d
Pozdrawiam!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Czerwono-Zielona
Pediatra
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: from unbroken virgin realities Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 6:36, 21 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Scribo, to jest niesamowite...
Ale! Najpierw - dziękuję za dedykację! To dla mnie zaszczyt... I dziękuję za piękne słowa o Broken - starczą za komentarz Miło mi, że rzuciłaś okiem na mój tfur...
A to, co napisałaś powyżej jest po prostu wybitne. Twoje opisy - miejsc i rozmów, uczuć i spojrzeń... tak plastyczne, tak przejmujące, tak poruszające, tak prawdziwe... Co chwilę w oczach pojawiały mi się łzy... Jakoś wyjątkowo twój styl do mnie przemawia... Jest taki autentyczny, jakby ktoś opowiadał mi to wszystko osobiście, szeptem, nerwowo, na ucho, półsłówkami... I ten hipnotyzujący, wciągający rytm...
Wizja więzienia, jak i tego, co dzieje się z ludźmi w nim zamkniętymi, jest po prostu przerażająca, przerażająco prawdziwa... I pięknie opisana. Chociaż to chyba nie jest właściwe słowo...
House - taki, jakiego lubię, cudownie go oddałaś...
Cytat: | Po prostu jest inny, z innego świata, innej rzeczywistości. I czasami nie zauważa, kiedy te rzeczywistości się przenikają, a on po prostu przenosi niezbite fakty ze swojej własnej rzeczywistości na tę wspólną, należącą do wszystkich ludzi. |
Cytat: | ...nie można być bardziej, niż on, być bardziej żywym do głębi, do wnętrza i wewnętrza, do siebie samego, nie można bardziej. |
Cytat: | ...żeby zgubić na chwilę siebie – milczy chwilę i dodaje – i już się nie odnalazłem. |
Zachwycają mnie też komentarze do reakcji House'a, takie jak wystudiowany chłód czy pozornie obojętny ton.
Ale - jest w Housie coś więcej... On nie tylko mnie fascynuje - ja się go wręcz boję... O tym, że House kogoś zabił, pomyślałam już wczesniej, zanim sam to powiedział, ale sądziłam, że może zabił nieumyślnie jakiegoś pacjenta i rodzina go zaskarżyła... Albo może przeprowadził niezgodną z prawem eutanazję... Lub spowodował wypadek... Ale to, co powiedział, nie zabrzmiało jak któryś z powyższych przypadków... I to mnie przeraziło. Nie podejrzewałabym House'a o taki czyn... Taki mix House'a z Dexterem Fajne Choć trochę mi to do House'a nie pasuje... Ale to przecież fanfiction! No i jest intertesująco. Jestem ciekawa, czy poznamy jakieś bliższe szczegóły... W ogóle genialny pomysł - House w więzieniu. Wolny ptak, któremu odcięto skrzydła... Ja uwielbiam analizować psychikę House'a, a taka sytuacja daje cudownie wielkie pole do popisu dla mojej psychoanalizującej wyobraźni....
A to napięcie podczas pierwszej rozmowy House'a i Bailey... Namacalne. Obsesyjne poprawianie spódniczki przez dziewczynę... Histeryczny śmiech... Chłód House'a... Chłód, który w zasadzie nie powienien przecież dziwić, ale tym razem jest to chłód jeszcze bardziej lodowaty niż zwykle...
I przerażające Lisę podobieństwo córki do House'a... I to, jak Bailey jej unika, żeby nie wywoływać w niej bólu... Pamiętam, że podobny motyw był w "Zaczarowanym Ogrodzie" (tak, wiem - dziwne skojarzenie...). Tam Colin był bardzo podobny do matki, a ona zmarła przy jego narodzinach, i dlatego jego ojciec unikał go, nie mógł na niego patrzeć, obwiniał go o śmierć matki... Czytałam to naprawdę dawno temu, a do tej pory pamiętam, jakoś bardzo mnie to poruszyło... Bo cóż dziecko jest winne...? Ale rozumiem też, że taki rodzic cierpi... Bardzo trudna sytuacja, dla obu stron. I tu jest podobnie... Lisa oczywiście nic nie mówi, ale Bailey doskonale wszystko zauważa i sama unika matki, to takie przejmująco przykre, gdy sam widok dziecka przeraża matkę, a ono zdaje sobie z tego sprawę i posłusznie usuwa się w cień...
I mogłabym tak jeszcze długo... Analizować każde zdanie, bo każde jest tego warte... I zachwycać się nimi. Ale brak czasu chyba niestety mi na to nie pozwoli...
Muszę jeszcze wyróżnić te dwa mistrzowskie fragmenty (choć powinnam jeszcze co najmniej dwadzieścia...):
Cytat: | ...ten błysk szaleństwa, innego szaleństwa, szaleństwa pełnego samotności pomimo obecności, pełnego pustki, mimo jej wypełnienia, pełnego nienawiści, pomimo miłości... |
Cytat: | I że – nie, tego nie mówił, ale ona wiedziała, czuła to w podsłowach i w podzdaniach, w nadsymbolach i nadznaczeniach – że był zły... |
Scribo, czytało się Twój tekst niesamowicie... Przyszło mi do głowy, że może przepisalaś fragment książki jakiegoś noblisty i zamieniłaś tylko imiona bohaterów na House, Cuddy i Bailey... Przyznaj się!
Naprawdę, znakomity fick.
Jeśli mogłabym się do czegoś przyczepić... W drugiej części troszeczkę rozpraszały mnie czasem zbyt długie wtrącenia w środku zdań - po takiej dłuższej "dygresji" można zapomnieć co było na początku zdania i gubi się wątek... O, na przykład w zdaniu, które kończy się słowami: czy też stał się tą skorupą. Ale tu może bym dodała "on": czy on też stał się tą skorupą - myślę, że wtedy byłoby czytelniej... Przepraszam, że tak się wtrącam... Głupio mi, bo piszesz przecież genialnie...
Pozwolę sobie jeszcze wypisać literóweczki, które wyłapałam:
Cytat: | wie – że nie może nie być |
nie może nią być - jeśli dobrze wszystko zrozumiałam...
Cytat: | czemu właściwi okłamała |
właściwie
Cytat: | mimo jej wypełnienie |
wypełnienia
arogancki
podsłowach
Cytat: | naet wie od jakiego |
nawet
Cytat: | a on przez jest wybijany z rytmu |
przez to
zwierzę
Tutaj IMHO przydałyby się przecinki:
Cytat: | niezależnie od tego co właściwie zrobiła |
niezależnie od tego, co właściwie zrobiła
Cytat: | wciąż i wciąż i że dobrze |
wciąż i wciąż, i że dobrze
i swojej, i jego
I jeszcze jedna moja bezczelna, drobna sugestia:
Cytat: | za zieloną trawą czy błękitnym niebem |
za zieloną trawą czy za błękitnym niebem...
Scribo, chylę czoła przed Twym talentem i czekam z niecierpliwością na zakończenie.
Pozdrawiam serdecznie
Czerwono-Zielona
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
gehnn
Pediatra
Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z zamku pięciu Braci Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 18:14, 01 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Nigdy nie wiem, co napisać. Piszesz w unikatowy sposób. Jedna część mnie wręcz krzyczy, że jej się nie podoba. To jest dość dziwne. Zauważam schematy, chociaż ich tam nie ma. Nie widzę za to błędów i literówek, chociaż są. I nie potrafię się określić. Twoje fiki nie są ani krótkie i treściwe, ani długie i bezwartościowe. One są unikatowe. Podobają mi się w sposób, którego nie mogę określić. To niesłychanie irytujące.
Przyciągnął moją uwagę nick i tytuł. Tytuł jest bardzo ładny, bardzo... nie chcę użyć tak banalnego słowa w stosunku do niego, ale prawdopodobnie będę musiała - tajemniczy. Nieprzejrzysty.
Drugi akapit pierwszej części jest piękny. Zapadł mi w pamięć, bo jest bardzo uniwersalny, obrazujący rzeczywistość, przygnębiający, realny. Opisy więzienia i pokoju spotkań, czy jak to się nazywa, są bezbłędne. Tutaj nie tylko potrafię sobie wyobrazić, zobaczyć to miejsce. Potrafię go dotknąć, posmakować, poczuć. Zapach cierpienia. Uwielbiam tę metaforę. Sama ostatnio jej używam. Jest cudowna. Wyraża tak wiele. Przynajmniej dla mnie. Porównania do ptaków w klatce, zaszczutych zwierząt, napomknięcie o Ikarze - cóż za świetne nawiązania. Targają uczuciami i emocjami czytelnika, który patrzy na więźniów zupełnie z innej perspektywy. Też mają rodziny. Też mają ludzkie uczucia. Woleli by umrzeć? To bardzo możliwe. Oba dialogi są niesamowite. To one wprawiają mnie w ten stan, w którym już nie wiem, co pisać. Bezbłędne. Ludzie, którzy spotykają się pierwszy raz, ale znają od zawsze. Znają przez więzy krwi. Monologi w opisach, te zdania wielokrotnie złożone to idealny zabieg stylistyczny. Dzięki nim tekst staje się trochę psychodeliczny, przekształca w taką kwestię człowieka chorego psychicznie, który nie potrafi przestać mówić, postawić kropki. Powracając do dialogów: piękne było to, jak szybko skończył się pierwszy dialog. Jak zainteresował drugi. Jak House powiedział, że jego już nie ma. Cały fik jest taki zimny i niepokojący, ale równocześnie fascynujący.
Podsumowując: czekam bardzo niecierpliwie na następną część. Prawdopodobnie nie dowiem się wiele. Ale to jest właśnie najpiękniejsze.
Pozdrawiam,
G.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Scribo
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 19:42, 01 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Dziękuję Czerwono-Zielonej za wypisanie błędów. Za chwilę je poprawię
Ostatnia część, nie wiem czy udana, bo różni się zancząco od pierwotnego pomysłu, więcej dialogów, mniej opisów, ale musiałam zachwaić proporcje w tym wypadku.
Dziękuję wam za wsze opinie i słowa, są bardzo motywujące i cieszę się mogąc je czytać, bo nie ma dla autora nic ważniejszego, niż osoby zapoznające się z jego pracami i komentujące je obiektywnie, zwłasza tak rozlegle jak wy. Dziękuję.
Dedykowane Sourness, Czerwono-Zielonej, Gehnn(jednak zdążłyłaś przed ostatnią częścią )
Bailey wbija wzrok w ciężkie drzwi, czekając na przyprowadzenie ojca. Wie już, że to chwilę potrwa, tak jak przy poprzednich wizytach. Nie irytuje się przeciąganiem sprawy, po prostu siedzi i myśli. Bailey zastanawia się, czym właściwie jest wolność.
Kiedy była mała dziewczynką, sądziła, że wolność to możliwość pójścia gdziekolwiek się chce, kiedykolwiek się zapragnie, możliwość nie pytania o pozwolenie, wracania o dwojonej porze, podróżowania po całym świecie, poznawania najróżniejszych ludzi.
Kiedy trochę podrosła i dowiedziała się co się stało z jej ojcem – że jest w więzieniu, ale to nic, bo przecież ma mamę, ma wujka Lucasa i są szczęśliwi, zawsze, nie zawsze, w (nie)rzeczywistości – pomyślała, że wolność to bycie nieograniczonym. Nie pójście gdziekolwiek, ale pójście w ogóle, bo przecież powszechnie wiadomo, że w więzieniu nawet o wyjście do toalety trzeba się pytać.
Kiedy pierwszy raz skarcono ją za wyrażenie własnej opinii, sprzecznej z przyjętymi przez ogół, pomyślała, że wolność to prawo do mówienia tego, co się chce powiedzieć, bez względu na konsekwencje i wszystko inne.
Kiedy odwiedzała swojego przyjaciela na odwyku, doszła do wniosku, że wolność, to bycie niezależnym. Niezależnym od różnych środków psychotropowych, leków, alkoholu; ale przecież znała ludzi chorych, którzy pomimo przywiązania do łóżkowej aparatury zdawali się być… wolni.
Bailey myśli o tym, jak wujek Lucas mówił, że jej ojciec zawsze był wolny, że kochał wolność bardziej, niż cokolwiek innego, a przecież był tak zależny od wielu rzeczy… Może i mówił co chciał, ale przecież też czasami musiał się powstrzymywać. Więc co właściwie czyniło go tak wolnym?
Bailey przypomina sobie jego oczy, jego wzrok, to spojrzenie, przywodzące na myśl nieskończoność nieba, wszechobecność, ogrom. I myśli sobie, że już wie, że już rozumie ten fenomen – że nie jest on tym, co sądził wujek Lucas, jakoby to samotność czyniła go wolnym, ma świadomość, że to nie o to chodzi – że to w pewnym sensie myśl i pogląd, obecność i jej brak, że to wszystko nie kwestia prawdy i fałszu, ale postrzegania.
To fakt, że House nigdy się nie ograniczał, że zawsze był tak mocno, że zawsze miał poglądy niebanalne, nie włożone w sztywne ramy zdania reszty świata, całkowicie jego, nie skopiowane, nie zaczerpnięte, że myślał po swojemu, mówił po swojemu, był po swojemu. Nie przejmował się normami społecznymi – cóż, nie on jeden, ale on do tego całkowicie się odcinał od innych, po prostu był, on jeden, jedyny, nieprzewidywalny, inny niż wszyscy, wyjęty z niczego i z wszystkiego jednocześnie. Czuł, że może, że chce i tylko to miało znaczenie.
Kiedy drzwi się otwierają i prowadzą go ku niej, Bailey myśli, że nawet więzienie nie umiało tego w nim zabić, tej wolności niepodzielnie panującej w jego duszy. I dochodzi do wniosku, że to właśnie ten niepowstrzymany zew wolności sprawia, że część jego ciągle tkwi w niej, głęboko zakorzeniona, niezaprzeczalna, trochę szalona.
House siada i czeka, aż strażnicy się oddalą. Wbija w nią świdrujące spojrzenie, a Bailey uśmiecha się półgębkiem. Myśli, że chyba się stęskniła, ale nie ma zamiaru mu o tym mówić.
– Jednak przyszłaś – odzywa się wreszcie, z pewnym ociąganiem i niechęcią.
Unosi brwi.
– Czemu miałabym nie przyjść?
Uśmiecha się ironicznie – trochę gorzko? – i odpowiada:
– Większość ludzi traci chęć do nawiązywania bliższych kontaktów, kiedy dowiaduje się, że rozmawia z mordercą.
– Powiedzmy, że chwilowo ciekawość przewyższa obrzydzenie, awersję, moralność, cokolwiek – śmieje się krótko.
Powoli kiwa głową.
– W końcu jesteś moją córką, czyż nie?
Bailey uśmiecha się chłodno. Jest.
– Opowiedz mi.
Przymyka na chwilę powieki i odchyla się na krześle. Kości policzkowe stają się jeszcze bardziej widoczne, a skóra zdaje się nabierać sinego zabarwienia. Wygląda upiornie, tak martwo, w pewnym sensie, tak chorobliwie, że Bailey zastanawia się, czy za parę lat w ogóle coś z niego zostanie, bo już teraz jest – ale jakby go nie było i chyba zaczyna rozumieć, co miał na myśli mówiąc, że już go nie ma, że to już.
– Czemu chcesz to wiedzieć? To, że ja to zrobiłem, nie oznacza, że ty tez jesteś do tego zdolna.
Mruży oczy.
– Ciekawość.
– Kłamiesz.
– Nie. Nie mówię całej prawdy.
Śmieje się. Krótko.
– Oczywiście – milknie na chwilę. – Znasz nazwisko James Wilson?
Bailey marszy brwi. Na pewno kiedyś je słyszała, i to parokrotnie, ale…
– Nie. Nieszczególnie.
– Był moim najlepszym przyjacielem. – Nie mówi nic więcej, jakby to wszystko wyjaśniało.
– Próbowałeś go… chronić? Ratować? To dlatego…? – zgadywała.
Przerywa jej zimny śmiech.
– Och nie. Zabiłem go.
Patrzy na niego, prosto w oczy – już nie jak niebo, jak lód, jak arktyczny lód, ciągnący się bez końca, gruby, nieprzenikniony, twardy, zimny, lodowaty – i nie wie co ma myśleć, nie wie, o co pytać, nie wie, czego chce, czego nie chce.
Patrzy na nią oceniająco, jakby się nad czymś jeszcze zastanawiał.
– Nie, nie żałuję. Nie jestem dobrym człowiekiem. Nigdy nie byłem.
– Ale on… mówiłeś że był twoim najlepszym przyjacielem, więc dlaczego…?
House odchyla głowę mocniej w tył. Śmieje się cicho, śmieje się – nie wie, czy z niej, czy z siebie, czy z Wilsona, czy z tych wszystkich ludzi, którzy zawsze w niego wierzyli – i śmieje się wciąż, cicho, cichutko, cichuteńko.
– Widzisz, od początku chodziło o to, że kiedy jego nie ma – mnie też nie. Więc jestem wolny, całkiem wolny, jestem sam.
Bailey przełyka ślinę.
– Samotność nie oznacza wolności. Więzienie też nie.
House pochyla się do przodu, żeby szybko wypowiedzieć ostatnie słowa, zanim zabiorą go strażnicy.
– Nie. Ale morderstwo oznacza władzę. A wolność zawsze jest okupiona krwią.
Wyprowadzają go, a ona myśli, że wolność to straszna broń, że wolność wyniszcza, że wolność nie jest dla ludzi, tak jak ludzie nie są dla wolności. Wolność umie opętać, bo wolność to brak ograniczeń. Wolność to też odpowiedzialność, a tej ludziom wciąż brak.
A potem uśmiecha się z przekąsem i myśli, że wolność to mit.
KONIEC
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
IloveNelo
Stomatolog
Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Caer a'Muirehen ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:07, 03 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Nie.
Tego się nie spodziewałam.
Nie spodziewałam się, że to będzie James Wilson. Tej końcówki o wolności. Masz całkowitą rację. Wolność nie jest dla ludzi.
Bardzo dobry fik. Jak zresztą wszystkie Twoje teksty.
Pozdrawiam
PS: Przepraszam, że nie skomentowałam 2 części... Chyba zapomniałam : (
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:14, 03 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Wow.
Uwielbiam takie fiki. Przemyślane, z odpowiednim stosunkiem opisów do dialogów, napisane dojrzale i tak zaskakujące. Uwielbiam analizy psychologiczne postaci, uwielbiam puenty dające do myślenia.
Więcej takich wieloczęściówek w dziale Inne.
Gratuluję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Czerwono-Zielona
Pediatra
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: from unbroken virgin realities Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:47, 13 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za kolejną dedykację! To zaszczyt posiadać dedykację przed takim tekstem...
Cudownie się czyta Twoje prace. Masz styl idealnie pasujący do moich "antenek odbiorczych" - po prostu czuję, to, co piszesz i czuję ten rytm, on mnie porywa i płynę wraz z nim.... Jest wciągający, jakby psychodeliczny, ale jednocześnie nie traci kontaktu z rzeczywistością... I to jest genialne. To, że wygląda jak czyjaś autentyczna, nerwowa, nieco chaotyczna wypowiedź, podczas gdy tak naprawdę Ty świetnie nad tym wszystkim panujesz... I to, że nad każdym zdaniem, trzeba się zastanowić. Nie ma zdań pustych. Każde jest pełne znaczeń, które trzeba odkryć. Uwielbiam się nad nimi zastanawiać. Tak mi teraz przyszło do głowy... Bo ja wiele rzeczy "widzę" w kolorach... I teraz sobie uświadomiłam, że Twoje teksty są oliwkowe, jak marszczony oliwkowy jedwab... Nie wiem, czy to jest dla Ciebie w jakikolwiek sposób istotna informacja ale tak, jako ciekawostką, postanowiłam się i tą obserwacja podzielić... chociaż, zaraz... "Ćma" jest brunatna... No dobrze, przejdźmy do rzeczy
No tak... House. House, który zabił Wilsona... Kurczę, nie umiem sobie tego wyobrazić... Przepraszam, próbowałam, długo... Bo przeczytałam tę ostatnią część już jakiś czas temu... Ale nie umiem... To znaczy tak - nie umiem sobie wyobrazić tego House'a, którego znam z serialu... (Chociaż przy zdaniu, że House śmieje się z tych wszystkich ludzi, którzy zawsze w niego wierzyli poczułam, jakby śmiał się i ze mnie...). Natomiast mógł to zrobić ten House, którego Ty opisujesz. On tak. On jest jakiś upiornie przerażający... House jest w ogóle tak pojemnym bohaterem, że można w niego zapakować naprawdę dużo... Czasem, a nawet dość często, gdy oglądam serial, mówię sobie: To powiedział/zrobił/zauważył House?! Przecież to takie nie-house'owe... A jednak. I za to tę postać uwielbiam...
A Ty tak nakreśliłaś nam tego House'a, że faktycznie można sobie wyobrazić, że jest zły...
Wiesz, że gdy czytałam tę część pierwszy raz, w radiu puścili akurat piosenkę Anity Lipnickiej i Johna Portera "Bones of Love" - You'd better kill me before I kill you... Tak, pasuje do tego fika. Ale ja wyobraziłam sobie sytuację jeszcze bardziej dziwną... Że te słowa wypowiada Wilson... Coś się z nim stało... Oszalał? Szantażowała go mafia? Zwerbowało CIA? Zabijał, lunatykując? Nie wiem... Cokolwiek... I ostrzegł House'a... Poprosił, by ten go zabił... Wiedział, że w końcu będzie musiał odebrać życie nawet House'owi i że sam też zginie, i nie chciał, by przez niego umarł też jego przyjaciel... I House to zrobił. Ale wymyśliłam... Być może trochę mnie wyobraźnia poniosła, ale właśnie taka historia wymalowała mi się przed oczami...
No ale wracając do Twojej - bo to ją tu recenzujemy, a nie wymyślamy nowe...
Chyba dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo Bailey jest podobna do ojca... Wcześniej chyba tego tak dobrze nie zauważałam... Ale w tej części to jest bardzo dobrze widoczne. Nie, nie musi być zła, tak jak on, zdolna do popełnienia zbrodni, ale posiada ten rodzaj przenikliwości, błyskotliwości, inteligencji, bezkompromisowości...
To przerażające, ale wydaje mi się, że wiem, co ma House na myśli, mówiąc:
Cytat: | od początku chodziło o to, że kiedy jego nie ma – mnie też nie. Więc jestem wolny, całkiem wolny, jestem sam. |
Ten rodzaj uzależnienia od drugiego człowieka... Taki nie do pokonania. Kiedy znikasz w cieniu drugiej osoby. Kiedy nawet, gdy jej nie ma w pobliżu, działasz według "zaprogramowanego" przez nią schematu - trochę z przyzwyczajenia, głównie ze strachu... Jak nadopiekuńcza matka i niesamodzielne, nienauczone życia dziecko... Dziecko, które potrafi już przecież biegać i chce wyjść na dwór, ale nie ma klucza, by otworzyć sobie drzwi, a matka go samego nie wypuści - z przyzwyczajenia, i ze strachu... Ale ono zresztą samo i tak nie wyjdzie - z przyzwyczajenia i ze strachu. Chociaż chce. Ale dziecko w końcu urośnie. I się zbuntuje. Wyjdzie oknem, przez komin, użyje wytrycha. A gdy mowa jest o dwóch dorosłych osobach, dla których te "granice" nie mają postaci zwykłych drewnianych drzwi, tylko znacznie trudniejsze do pokonania - bariery własnej świadomości, sprawy komplikują się jeszcze bardziej... Układ bez wyjścia. Nie, z jednym wyjściem. House postanowił wyjść właśnie nim.
Wszystko, co napisałaś o wolności to święta prawda. Nie jesteśmy stworzeni do wolności. Dlatego ustalamy normy społeczne, zasady zachowania... Ustalamy w co na jaką okazję się ubieramy, co, jak i kiedy jemy, i jak do kogo się odzywamy... Ograniczamy się sami, bo inaczej byśmy zwariowali... Nieskończona liczba możliwych wyborów nie jest dobra.
Pozostawiamy sobie jedynie jakiś margines wolności...
Ale... może jednak
Tylko mit. Nie mamy jej wcale. Lub jest pozorna.
Jesteśmy ograniczani w tylu aspektach naszego życia, na tyle różnych sposobów, przez innych i przez nas samych, że nie wiadomo już gdzie - i czy w ogóle - jesteśmy w stanie zaznać prawdziwej wolności... Czym ona jest? I czy w ogóle istnieje?
Napisałam dziś dość obszerny (jak to ja ) komentarz pod miniaturką Atris pt. "Dobry powód", w którym rozważałam samobójstwo jako jedyny przejaw wolności, tej całkowitej, absolutnej. Trwający moment, ale jedyny prawdziwy. Czyżby zabójstwo miało podobną moc? Bo te dwa akty mają chyba jakiś wspólny mianownik - to, co powiedział House - przejęcie władzy. Kontrolę. Przez moment mamy kontrolę nad życiem. Czyli nad wszystkim. A wszystko inne to wolność pozorna. To przerażające tezy... I chyba się z nimi tak naprawdę nie zgadzam.. Bo czy po zabiciu drugiego człowieka można się jeszcze kiedykolwiek poczuć naprawdę wolnym...?
Sądzę, że posunięcie się do odebrania sobie lub komuś życia to wcale nie przejaw wolności, a bezradności... Tak, w to zdecydowanie bardziej wolałabym wierzyć... Wolność - tak bardzo jej pragniemy, a możemy się tak bardzą nią rozczarować...
Na zakończenie - uwielbiam ten opis House'a:
Cytat: | całkowicie się odcinał od innych, po prostu był, on jeden, jedyny, nieprzewidywalny, inny niż wszyscy, wyjęty z niczego i z wszystkiego jednocześnie. Czuł, że może, że chce i tylko to miało znaczenie. |
Scribo, jesteś wielka.
Dziękuję za ten tekst. Za możliwość przeniesienia się do innego świata, poczucia go, powąchania, dotknięcia, wniknięcia w dusze bohaterów... I niebanalny, ciekawy język. I konieczność używania szarych komórek...
Gratuluję
i pozdrawiam serdecznie
Czerwono-Zielona
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|