|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 16:58, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Ruby napisał: | A w ogóle to przez Ciebie jestem niegrzeczna! Nie mam 16 lat, a wszystko czytam i nie mogę się oderwać |
osz Ty niedobra
witam więc na pokładzie i mam nadzieję, że sprostam wymaganiom.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
coolness
Jazda Próbna
Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:07, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Ruby napisał: | A w ogóle to przez Ciebie jestem niegrzeczna! Nie mam 16 lat, a wszystko czytam i nie mogę się oderwać |
No to może ja się nie będę już więcej tu odzywać...
ja mam czternaście lat
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:12, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
jakastam napisał: | Ruby napisał: | A w ogóle to przez Ciebie jestem niegrzeczna! Nie mam 16 lat, a wszystko czytam i nie mogę się oderwać |
No to może ja się nie będę już więcej tu odzywać...
ja mam czternaście lat |
następna!
i pisz tutaj +18
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
coolness
Jazda Próbna
Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:15, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
anna lee, ale się nie martw. Jak dla mnie możesz pisać +18... (samej mi się zdarzyło pisać xD)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:24, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
więc...
jak dotąd wszystko było zawiłe. nastąpił okres pozornego spokoju, by mogło się wam wydawać, że wszystko idzie po waszej myśli...
ale... anna lee. niedobra psuja, oczywiście miesza.
cóż... mój umysł mimo wszystko nie lubi kiedy coś idzie zbyt dobrze lub też zbyt przedwidywalnie.
house, bohaterem tragicznym..? niekoniecznie. chciałabym podkreślić, że prowadziłam tę postać poprzez wszystkie części jako kompletnie rozbitego emocjonalnie człowieka, którego ma ocalić młoda pani psychiatra...
będzie coraz lepiej. chyba... mam nadzieję.
tymczasem zapraszam na kolejną część. tym razem zbyt ładnie wyglądała mi przyjaźń house-wilson. będzie opisówka. przypuszczam, że przez najbliższe dwie części... miłośnicy dialogów - wybaczcie. miłośnicy hilsona - wybaczcie.
(5 - nie zabijaj)
dedykowana moim kochanym człowieczkom, którzy komentują i dodają otuchy w zimowe wieczory, ale szczególnie chciałabym ją zadedykować tym, którzy czytają, a jeszcze się nie ujawnili.
miłego wieczoru
-------------------------------------------------------------------------------------
17. PRZYJACIEL-NIE-PRZYJACIEL.
Był środek marca. Powietrze było rześkie, ale coraz cieplejsze. W przychodni trwał wysyp najciężej chorych – katary, tych, którzy na siebie nie uważali, złamania, tych, którzy nie uważali na swoje kończyny i... katary, tych, którzy po prostu nie uważali.*
House ukrywał się w sali pacjenta w śpiączce. Starał się ogarnąć ostatni miesiąc. Siedział pochylony na fotelu pocierając uchwytem laski czoło.
Anne, która pojawiła się jako upierdliwy wrzód na dupie, nagle przeistoczyła się w praktyczny oręż w walce z nim samym. Mimo wszystko od ich śniadaniowej rozmowy wytworzył się między nimi dystans.
Z całą pewnością Greg mógł nawet powiedzieć, że dystans większy niż przed wypadkiem Anne.
Nie miał pojęcia dlaczego tak się stało.
Może dlatego, że owa pomoc oferowana przez Collins wcale nie była taka prosta. Okazał się bardzo trudnym pacjentem. Szybko zrezygnowali z tradycyjnej terapii i spotkań, które zamiast kończyć się przewidywalnie, jeszcze bardziej oddalały ich od siebie. Wyglądało na to, że House’owi wciąż ciężko było zrezygnować z samotności i cierpienia, jakkolwiek wydawało się to nielogiczne.
W pewnym momencie Anne miała tego dosyć. Doszło między nimi do ostrej wymiany zdań w której w gniewie wyrzucił z siebie, że żałuje, że została.
Choć dziewczyna wiedziała, że to prawidłowa reakcja to to stwierdzenie wywołało w niej falę goryczy. Teraz dopiero zrozumiała dlaczego lekarza i pacjenta nie mogą łączyć żadne bliższe relacje.
Od dwóch tygodni pozostawali w konflikcie.
Ona spoglądała na niego z żalem i gniewem. On z wyrzutem i smutkiem, ukrytym za maską wróciłem-i-mam-się-świetnie.
Wkrótce takie układy zaczęły przeszkadzać im w pracy. Na biurku Cuddy zaczęło lądować coraz więcej zażaleń, bo House robił się coraz bardziej nieznośny.
Oprócz pisemnych skarg pacjentów musiała wysłuchiwać ciągłych monologów Anne, która wyładowywała swoją frustrację na przyjaciółce.
Wilson też zaczął obrywać. Za nic i za wszystko. Nie tylko od diagnosty, ale także od młodej psychiatry.
Po tym, co działo się między nimi jednoznacznie stwierdził, że ta dwójka zachowuje się jak rodzeństwo, które pokłóciło się o łopatkę, a teraz przekabaca otoczenie na swoją stronę.
*
- Acha. I mam postawić diagnozę, na podstawie Twoich przypuszczeń..?
- Nie przypuszczeń, ale wyników, których nie potrafisz dobrze zinterpretować.
- Ach tak. I pani psychiatra z kilkumiesięcznym doświadczeniem interpretuje je lepiej niż jeden z najlepszych diagnostów w kraju?
Schlebiał sobie. Ale w pewnym sensie miał rację... Z tym, że nie do końca.
Chase i Foreman patrzyli na tę słowną potyczkę z otwartymi ustami. Wiedzieli, że na ich oczach rozgrywa się coś więcej niż tylko medyczna dysputa.
Anne wstała i gniewnie rzuciła teczką z dokumentacją pacjenta.
- Wiesz co... – syknęła, ale w momencie ugryzła się w język. Wiedziała, że słowa, które by padły zraniłyby mocno i boleśnie. I na pewno nie pozostałyby bez odzewu ze strony chłopaków.
Spojrzała na niego z wyrzutem. Tylko na tyle było ją stać. Po tym obrzuciła wzrokiem gabinet i zamknęła za sobą drzwi.
*
- Słyszałem o waszym spięciu... – Wilson znalazł ją w parku. Siedziała bawiąc się szalikiem. Było na tyle ciepło, że tylko on osłaniał jej śnieżnobiały fartuch.
Uśmiechnęła się. Lekki wiatr zaróżowił jej policzki. Wilson pomyślał...
- House trochę się tym przejął... – dodał siadając obok niej na ławce.
- Naprawdę..? – ironizowała. – Niesamowite. Myślałam, że odkąd uporał się ze swoimi problemami już nic go nie rusza.
James westchnął.
- Wiesz, że to nie tak...
- Wiem. – przerwała mu. – Ale ja już nie mam do tego siły Wilson. – przyznała cicho patrząc gdzieś w przestrzeń. – Utrudnieniem jest to, że chyba coś do niego poczułam, a on odpychał mnie ilekroć próbowałam coś zdziałać. Może trzeba zaakceptować rzeczywistość. On się nie zmieni... – dodała patrząc na onkologa wzrokiem pełnym żalu.
- Nie zmieni się, bo nie ma się zmienić. Nic nie ulega trwałej zmianie. – powiedział Wilson mrugając do niej.
Spojrzała na niego pytająco. Nie rozumiała...
Jak to... Przecież był nieszczęśliwy... Musiał coś zmienić...
Chyba, że...
- Więc ta cała terapia to była atrapa..? To... Miało być dokładnie tak..? – w jej głosie dało się usłyszeć lekki wyrzut skierowany do przyjaciela.
James pokręcił przecząco głową i spuścił wzrok.
Nie wiedział jak ująć to, co się stało i to co miało się stać aby Collins dobrze go zrozumiała.
- Nie. – spojrzał na nią odważnie. – Oboje mieliście sobie coś uświadomić. – uśmiechnął się znacząco. – I oboje reagujecie przewidywalnie. Tyle, że Ty w odpowiedzi na jego reakcję. Robisz to nieświadomie. Sama przyznaj.
Zaśmiała się. No tak. Nie wymyśliła by tego lepiej. Spojrzała na Wilsona. W jej oczach nie było już żalu tylko chęć poprowadzenia dalej tej gierki.
- Co dalej..?
Na twarzy Wilsona pojawił się diabelski uśmieszek, który nie wróżył dobrze diagnoście.
*
Leczenie zaproponowane przez Anne przynosiło rezultaty. Gregory pomylił się w swoim osądzie.
Nie tylko co do pacjenta, ale też co do tego, że łatwo mu będzie oddzielić uczucia od pracy...
Uczucia... Im bardziej starasz się je odsunąć tym większy wpływ wywierają na twoje życie...
Jego rozmyślania przerwała dziwna sytuacja rozgrywająca się na jego oczach.
Myślał, że Anne wkurzyła się na tyle, że wzięła dzień wolnego, tymczasem ona stała nieopodal jego gabinetu i gawędziła wesoło z Wilsonem. Gestykulowali, raz po raz trącali się rękami wyglądając przy tym jak para nastolatków, którzy usłyszeli dobry dowcip.
Gdyby nie to, że Wilson jest moim przyjacielem...
Po kilku sekundach takich przepychanek James złożył na policzku Anne delikatny pocałunek i ruszył w stronę swojego gabinetu pokazując jej gestem dłoni, że zadzwoni do niej wieczorem.
Nie...
House nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Co to miało być..?!
Przetarł oczy ze zdziwienia i spostrzegł Anne, która lekkim krokiem ruszyła w kierunku jego gabinetu...
*
Wiedziała, że scenka odegrana przed gabinetem diagnostycznym nie pozostanie bez odzewu, ale mina House’a, gdy wodził za nią wzrokiem, aż do biurka przeszła jej najśmielsze oczekiwania.
Dostrzegła w jego oczach gniew i wyrzut. Tym chętniej więc postanowiła poddać się eksperymentowi. Patrzyła na niego szczerząc się bezczelnie podczas, gdy on stał nad swoją trumną.
- Pa... Pacjent reaguje. – zaraportował jąkając się.
Anne uśmiechnęła się szerzej. Miał tak głupi wyraz twarzy, że miała ochotę go schrupać...
Jeszcze nie... Jeszcze nie teraz.
- Tak wiem. – zaszczebiotała. Odwróciła się już udając zamiar wyjścia, gdy usłyszała za sobą.
- Jesteś wolna dziś wieczorem..?
Uśmiechnęła się do siebie. Czuła się jakby wygrała los na loterii. W uszach dudniały jej głośne uderzenia serca Grega.
Jakże mi przykro doktorze House...
- Niestety nie. – rzuciła odwracając się. Wbiła w niego te swoje zielone oczy. Emanowały pewnością siebie i jakimś nieskrywanym szczęściem.
- A jakie ma plany młoda dama późną...
- Wilson zaproponował mi spotkanie. – uśmiechnęła się i nie czekając na dalsze pytania ruszyła pewnym krokiem przed siebie.
*
- Umówiłeś się z nią..?!
Trafiony...
Wilson podniósł senny wzrok znad papierów. Mina Grega House’a była tak wymowna, że gdyby nie fakt, że byli przyjaciółmi nie chciałby teraz stać na jego drodze...
A może w tym wypadku ten fakt nie miał znaczenia..?
- Taak... – odpowiedział przeciągle onkolog patrząc na niego i udając, że nie widzi w tym nic złego.
House podszedł do okna i uderzył ze zdenerwowaniem o framugę.
James Wilson wykręcił mu taki numer... Mógłby się tego spodziewać po sobie, ale po nim..?
- Jak możesz Jimmy... – powiedział niemal niedosłyszalnie.
Zapadła chwila ciszy w której James starał się odpowiednio dobrać słowa.
- Jak możesz Greg... – powiedział podchodząc do niego. – Igrasz z nią, więc nie dziw się, że ma Cię dosyć. Może chce normalności, a Ty nie możesz jej tego dać...
- Ty za to możesz..?! – House był coraz bardziej zdenerwowany. Gdyby Wilson nie był jego przyjacielem... Ale... Może Wilson miał rację..?
Przecież on ma całkowitą rację... Nie możesz dać jej czegoś, na co nigdy się nie zdobędziesz...
- Najwyraźniej tak. – odparł z zadowoleniem onkolog.
Diagnosta uśmiechnął się ironicznie.
- Wobec tego jest taka sama jak reszta Twoich rakowych przyjaciółek – rzucił i zatrzasnął za sobą drzwi.
-------------------------------------------------------------------------------------
*katar - czyt. "chyba mam chorobę weneryczną".
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Pon 17:40, 21 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:26, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
jakastam napisał: | anna lee, ale się nie martw. Jak dla mnie możesz pisać +18... (samej mi się zdarzyło pisać xD) |
kochana dla mnie ten fik mógłby być nawet w całości +18, ale jakaś fabuła musi być.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
coolness
Jazda Próbna
Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:38, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Boże, ten fick jest boski.
Cytat: | Wiedziała, że słowa, które by padły zraniły by mocno i boleśnie. |
czy przypadkiem nie powinno być: zraniłyby?
Oficjalnie kocham ten fragment:
Cytat: | Po tym, co działo się między nimi jednoznacznie stwierdził, że ta dwójka zachowuje się jak rodzeństwo, które pokłóciło się o łopatkę, a teraz przekabaca otoczenie na swoją stronę. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:42, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
jakastam napisał: | Cytat: | Wiedziała, że słowa, które by padły zraniły by mocno i boleśnie. |
czy przypadkiem nie powinno być: zraniłyby? |
rzeczywiście.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
IloveNelo
Stomatolog
Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Caer a'Muirehen ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 21:54, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
No, tego sie nie spodziewalam ^^
Uwielbiam ten fik
Jest taki ciekawy, zaskakujacy i nieprzewidywalny
Po kazdej czesci tylko wzmaga we mnie niecierpliwosc
Wena!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 14:50, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
18. POD KONTROLĄ.
Anne siedziała na ławce przed szpitalem pocierając ręce o kurtkę. Było dość chłodno jak na marcowy wieczór przystało. Mogłaby przysiąc, że delikatnie pruszył śnieg, ale nie przeszkadzało jej to. Świat spowiła dziwna magia...
Zastanawiała się czy to dobry pomysł wystawiać House’a na kolejną próbę. Pogrywanie z mężczyznami było bardzo w jej stylu, ale nie wtedy kiedy jej na nich zależało.
Jakie to infantylne... Zależy nam na sobie i musimy babrać się w takie gówniane zabawy po to by uświadomić sobie pewne rzeczy...
Machinalnie sięgnęła do kieszeni i wydobyła z nich papierosy. Uśmiechnęła się odpalając jednego i czując jakby wróciła na stare śmieci. Dobre śmieci.
Spostrzegła wysokiego bruneta, który pewnym krokiem zmierzał w jej stronę. Uśmiechnął się łagodnie i stanął naprzeciw niej.
- Panie doktorze. To wszystko dla Pana. Tak bardzo chciałabym mieć raka płuc i trafić na Pański oddział... – zaczęła czując po kościach nadciągającą burzę.
Odkąd zaczęli się spotykać by zrobić na złość House’owi, Wilson zaczął się o nią wyjątkowo troszczyć.
„Nie pal”. Jego słynne przykazanie. Które oczywiście łamała na każdym kroku.
Onkolog widząc jej rozbawioną minę prychnął złośliwie i pogroził jej palcem.
Anne kątem oka dostrzegła Greg’a, który opatulony szalem wychodził ze szpitala. Zatrzymał się na moment widząc ich razem.
Minęły już 2 tygodnie odkąd próbowali wyegzekwować cokolwiek udawanym związkiem. W konsekwencji doprowadziło to tylko do tego, że House przestał rozmawiać z Wilsonem, a z Collins utrzymywał kontakty czysto zawodowe.
Nie mieli pojęcia co się u niego dzieje. Nie wiedzieli jak sobie radzi. Doszli do błędnego wniosku, że kiedy sytuacja go przerośnie to zdobędzie się na szczerą rozmowę, a wtedy wszystko mu wyjaśnią.
Jedyną jednak zmianą jaką wszyscy dostrzegli w jego zachowaniu była jeszcze większa upierdliwość.
Ironia towarzyszyła mu na każdym kroku. Bez kontaktu z Wilsonem, który szerzył swą misję humanitarną, House wyzbył się niemal wszelkich ludzkich odruchów. Był jeszcze lepszy w swoim fachu, ale także coraz bardziej nieszczęśliwy. To jednak dostrzegła tylko Lisa Cuddy. Gdy zwróciła uwagę Anne, że to co wyprawiają z Wilsonem jest „lekkim przegięciem” usłyszała tylko, że „to część planu i wszystko jest pod kontrolą”.
Z każdym kolejnym dniem i każdym kolejnym pozwem miała jednak wrażenie, że dawno stracili nad tym kontrolę.
Teraz Gregory stał naprzeciw Anne. Nie była w stanie dostrzec jego spojrzenia. Gdyby mogła na pewno przerwała by całą tę groteskową zabawę i zdobyła się na kompromis.
Wilson także odwrócił się i napotkał wzrok przyjaciela-nie-przyjaciela. Zrobiło mu się go żal, ale wciąż żył w przeświadczeniu, że robi dobrze.
Podał Anne rękę, a ona uśmiechnęła się ciepło i wstała chwytając go pod ramię.
Wbili mu nóż w plecy nie zdając sobie sprawy z tego, że sytuacja rzeczywiście zaczęła wymykać się spod kontroli.
*
Zawrócił.
Nie wiedział dlaczego. Chyba chciał odwrócić od nich wzrok i nie iść za nimi, bo wiedział, że zmierzają w tym samym kierunku. Chciał chwilę odczekać i trochę się uspokoić. Wraz z każdym uderzeniem serca ból nogi wzmagał się.
Muszę usiąść...
Gdy się odwrócił niemalże wpadł na Cuddy. Kobieta zebrała ostatnie cząstki jego myśli i z westchnieniem zaproponowała rozmowę w gabinecie. Przytaknął, choć czuł, że rozmowa będzie ponad jego siły.
*
- Co to..? – zapytała podając mu pozew.
Zamroczony bólem ledwo był w stanie odczytać i zrozumieć treść. Nagle dotarło do niego o czym była mowa.
- Tak... Faktycznie coś takiego miało miejsce... – powiedział ciszej niż Lisa mogła usłyszeć.
- Co tam bełkoczesz..? – nadstawiła ucho lekko podenerwowana. – Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, który to pozew w tym miesiącu... House, jeśli tak dalej pójdzie z plusa zrobi się minus. – spojrzała na niego znacząco.
Kiwnął głową.
Tego jeszcze brakuje...
- Postaram się... Przysparzać Ci mniej trosk. – powiedział najbardziej szyderczym tonem na jaki mógł się w tej chwili zdobyć i odwrócił się w stronę drzwi.
Lisa westchnęła.
Dlaczego on musi być taki uparty...
- House... – zaczęła. – Ostrzegam Cię. Wiesz, że znam Twoją wartość, ale obawiam się, że jak tak dalej pójdzie nie wygram sama z Zarządem... – szepnęła zbliżając się do niego. – Chcę Ci pomóc...
Diagnosta zaśmiał się gorzko.
- Nie jesteś jedyna. Może skonsultuj swoją pomoc z Collins, ona też bardzo mi pomaga. – rzucił gniewnie.
Cuddy zrozumiała, że szala goryczy przebrała. Że to jest granica do której zbliżyli się wszyscy we troje i dalej może być tylko gorzej.
- Wiesz, że to nie jej wina...
- Jasne, że nie. To ja sypiam z jej najlepszą przyjaciółką.
W oczach Lisy widział zrozumienie. Ale nie tego oczekiwał. Ostatnie zdanie podsunęło mu coś, co pozwoliłoby mu wyjść z tej sytuacji z twarzą.
- Cuddy... Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór..?
*
Przez cały czas Anne miała przed oczami sylwetkę Greg’a stojącego w drzwiach szpitala. Nie dała rady tego ukryć przed James’em.
Sam Wilson zaś od tygodnia bił się z dziwnym ciepłem, które wypełniało jego wnętrze, przy każdym spojrzeniu na uśmiech młodej dziewczyny. Z jednej strony wiedział, że muszą jeszcze trochę wytrzymać żeby plan odniósł pożądany skutek, z drugiej jednak nie wiedział jak długo wytrzyma będąc obojętny wobec Anne.
I tak spędzili jeszcze jeden tydzień. Potem kolejny.
Na początku diagnoście przynosiły ulgę spotkania z Lisą, która chętnie towarzyszyła mu w topieniu jego smutków. Nie zwierzał jej się, a mimo to wiedziała jak to wszystko wygląda z jego strony.
Widziała wzrok House’a, gdy Anne i Wilson śmiali się siedząc razem na stołówce.
Widziała jak konsultował przypadki z innymi onkologami żeby tylko nie musieć rozmawiać z eks-przyjacielem.
Dla wszystkich ta sytuacja była bolesna, ale tylko Cuddy wiedziała jak bolesna była dla Greg’a. To wytworzyło pomiędzy nimi coś na kształt realnej przyjaźni.
Oczywiście House nadal był dla niej wredny, ale częściej ulegał jej prośbom o dyżury w klinice, gdy go upominała starał się nie szarżować z pacjentami...
Sytuacja pozornie zdrowa.
Pozornie. Bo gdy zostawał sam na sam z Anne Collins marzył o tym by jak najszybciej wyrwać się z pomieszczenia, by przypadkiem nie zamienić z nią więcej słów niż powinien. Albo... nie powiedzieć zbyt mało.
Udawał obojętność. Paradoksalnie każda jej obojętna uwaga robiła niewidzialną rysę, którą skutecznie oblewał co wieczór.
*
Siedział samotnie w gabinecie. Bilans przypadków wynosił zero. Ludzie nie zapadali na tajemnicze choroby... Nawet oni robili mu na złość.
Cuddy prosiła go o klinikę, ale nie miał siły tam pójść. Nie dzisiaj.
Użeranie się przeziębieniami było ostatnią rzeczą na jaką miał ochotę. Siedział więc bawiąc się swoją piłeczką rozważając kolejne posiedzenie z Lisą.
Niespodziewanie do jego gabinetu weszła Anne. Spojrzał na nią chwytając jej zmieszane spojrzenie. Za nią wszedł Wilson. House automatycznie poderwał się z fotela ruszając w kierunku drzwi.
Chwyciła go za rękę. Jej dotyk go zmroził. Wyrwał się jej szybko.
- Nie wiem gdzie ją trzymałaś wcześniej. – rzucił obojętnie.
- Greg, chcemy porozmawiać... – szepnęła Anne.
- Macie moje błogosławieństwo. – powiedział patrząc z wyrzutem na Wilsona.
- Nie o tym chcemy porozmawiać... – sprostował Wilson.
Zapadła chwila ciszy. Ani Anne, ani James nie wiedzieli co mają mu powiedzieć. Jak wyjaśnić to, co działo się przez ostatni miesiąc..? Jak wyjaśnić to, co mu zrobili..?
- Nie mam ochoty z Wami rozmawiać. Ani razem, ani z każdym z osobna. – powiedział całkiem poważnie. Chciał zdobyć się na coś, czym udowodnił by samemu sobie, że jest ponad tym. Ponad uczuciami. Ponad miłością. Westchnął i spuścił głowę. – Wilson miał rację. – zwrócił się do Anne. – Widać daje Ci coś, na co ja nie mogłem się zdobyć. Przeleciał Cię kilka razy i dałaś mu ciepło, tak jak mnie. Nie dziwię się, że poczuł do Ciebie to co ja.
Była ślepa. Cały czas była ślepa.
- Skoro jesteście szczęśliwi... – wzruszył obojętnie ramionami. – Moje błogosławieństwo jest aktualne. Cóż Wilson – poklepał go po ramieniu. – Takiego numeru nawet ja nigdy Ci nie wykręciłem. A podobno to ja nie zachowywałem się jak przyjaciel... – szepnął mu wprost do ucha.
Po tym wyszedł zostawiając ich w osłupieniu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
coolness
Jazda Próbna
Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 15:23, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Minęły już 2 tygodnie odkąd próbowali wyegzekwować cokolwiek udawanym związkiem. |
Zwykle w opowiadaniach liczby pisze się słownie.
Dobra, przyznaję, czepiam się bo lubię się czepiać, a nie mam sie w zasadzie do czego doczepić
To opowiadanie jest cudowne. Wciąga.
Ledwo zaczyna się czytać a to już koniec.
A przecież części są takie długie...
No nic... czekam na cd i życzę wena
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ruby
Student Medycyny
Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Koszalin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 16:15, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Cytat: | No to może ja się nie będę już więcej tu odzywać...
ja mam czternaście lat |
Ja też 14
Wracam do domu i co widzę...
Dwie części? YAY
17
Oh, niedobry Wilson
Cytat: | Mina Grega House’a była tak wymowna, że gdyby nie fakt, że byli przyjaciółmi nie chciałby teraz stać na jego drodze... |
No się nie dziwię, też bym nie chciała stanąć na drodze Grega w takim momencie...
Miejmy nadzieję, że House'owi to wyjdzie na dobre. Przecież on jest nieprzewidywalny...
18
Cytat: | W konsekwencji doprowadziło to tylko do tego, że House przestał rozmawiać z Wilsonem, a z Collins utrzymywał kontakty czysto zawodowe. |
Jak się jest Hilsonką, to smutno czytać coś takiego
W ogóle cała część taka smutna Mam nadzieję, że będzie lepiej... Póki co martwię się o Grega... Chyba sobie nic nie zrobi, nie?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:43, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Ruby napisał: | W ogóle cała część taka smutna Mam nadzieję, że będzie lepiej... Póki co martwię się o Grega... Chyba sobie nic nie zrobi, nie? |
też się o niego martwię... zobaczymy, co zrobi...
;D
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Wto 21:44, 22 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
IloveNelo
Stomatolog
Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Caer a'Muirehen ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:08, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Ja nie wiem już, co pisać.
Dopracowane w każdym calu, zaskakujące, ciekawe, dające do myślenia.
Po lekturze zawsze coś w głowie zostaje ^^
Jak zwykle świetnie
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:09, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
sama nie wiem, dlaczego dodaję kolejne części w takim tempie.
może szukam nowej inspiracji w waszych komentarzach..?
tak czy inaczej, kolejny part.
miłego wieczorku.
[jakieś +16, choć nie wiem czy jest sens to pisać z pozdrowieniami dla -16 ]
19. ZBURZENIE MURU.
Siedziała nad szklanką whisky. Życie zatoczyło krąg. Na skutek własnych gierek znowu znalazła się na dnie.
Nie liczyły się dobre intencje. Tylko ona wiedziała ile radości dawały jej spotkania z James’em. Pod koniec czuła się jak szmata. Jakby zdradzała House’a choć nigdy z nim nie była.
Gdy pomyślała jak to wszystko musiało się na nim odbić...
Jak odbiło się na szpitalu, który odnotował wzrost zażaleń...
Jak odbiło się na James’ie, który nie pozostawał wobec niej obojętny...
To był najgłupszy pomysł jaki kiedykolwiek zdecydowałaś się wprowadzić w życi Anne Collins...
Uśmiechnęła się do siebie gorzko dolewając sobie alkoholu. Wypaliła już pół paczki papierosów. Zamierzała wypalić tyle, żeby zachciało jej się wymiotować. Zwrócić wszystko, co wypiła, a potem wziąć jakieś tabletki i pójść spać. Przecież jutro musiała pójść do pracy...
I pomyśleć, że to wszystko mogło wyglądać inaczej... Że mogła mu pomóc... Mogli siedzieć tutaj teraz razem...
Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Była pewna, że to James.
- Wilson odejdź, naprawdę nie chce mi się o tym gadać... – powiedziała donośnym głosem nie ruszając się z miejsca.
Pukanie jednak nie ustąpiło i stawało się coraz bardziej natarczywe.
Podniosła się i chwiejnym krokiem podeszła do drzwi. Nawet nie sprawdziła przez wizjer kto to.
- Wilson, mówiłam Ci... – urwała w pół zdania widząc niebieskie tęczówki gościa.
Musiała mieć strasznie dziwną minę, bo dostrzegła w oczach Greg’a lekki niepokój.
- Przyniosłem... – zaczął. – Przyniosłem parę Twoich rzeczy. – uśmiechnął się gorzko. – Miałem nadzieję, że jeszcze przydadzą Ci się u mnie, ale... Chyba nie. – dodał z żalem.
Anne podniosła na niego mętny wzrok. Poczuła ciepło dopalającego się papierosa.
Stał w jej drzwiach z reklamówką w ręce. Sam nie wiedział dlaczego tu z tym przyszedł. Gdy zostało mu parę rzeczy po Stacy wyrzucił je na śmietnik. Nie jeździł za nią i nie oddawał jej tego, co do niej należało.
Tego, co do niej należało...
Zachowywał się jak jakiś dramatyczny kochanek, który wystaje późnym wieczorem pod drzwiami dziewczyny z którą nie może być.
- Jesteś z nim szczęśliwa..? – spytał niespodziewanie. – Wiem, że to jest Wilson. Chyba jest dobry w te klocki. Wyćwiczył to ze swoimi trzema żonami... – zaczął z półuśmiechem. – Ale chcę wiedzieć, czy Ty jesteś szczęśliwa.
- A jeśli nie..? – spytała chwiejąc się. – Co jeśli nie doktorze House..? Uleczysz moje złamane serce..? – wykrzywiła się w dziwacznym uśmiechu. Znał ten grymas.
- Mam leczyć Twoje złamane serce..? – cały czas był spokojny, choć wszystko w nim krzyczało. Widać to było tylko po błyszczących złowrogo oczach. – A kto uleczy mnie..? – to pytanie jakkolwiek aktualne, ciężko przeszło mu przez gardło. - Nie wiem czy pamiętasz, ale Ty miałaś to zrobić...
To stwierdzenie ją otrzeźwiło. Otworzyła mu szerzej drzwi. Wszedł niepewnie.
Stał teraz przed nią z rozpalonymi oczami. Chciał tego. Tak bardzo tego chciał. Zanurzyć się w niej ostatni raz...
Jest z Wilsonem...
Co z tego. Nie jest już jego przyjacielem. To już nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia. Za jakiś czas wróci do pracy i wszystko wróci do normy.
Ale teraz...
Podeszła do niego. Przejechała dłonią po jego szorstkiej twarzy. Pomyślał wtedy, że już nie jest House’m. Że już nie jest tym samym człowiekiem, którym był zanim ją poznał. A skoro nim już nie jest to może mógłby się zmienić na tyle, by nie rezygnować, ale w końcu mieć coś z życia..? Przymknął powieki. Gdy je uniósł jego głębokie spojrzenie przyprawiło ją o dreszcze.
- Jak mogłaś... – szepnął. To było do niego niepodobne. Zarzekł się, że nie doprowadzi dzisiejszego wieczoru do sytuacji w której będzie musiała odpowiadać na to pytanie.
Patrzyła w jego twarz ze łzami w oczach.
- Nie wiem... – odpowiedziała cicho. – Nie wiem jak mogłam Cię tak oszukać...
Popatrzył na nią pytająco.
Oszukać..?
- To był pomysł Wilsona... Chcieliśmy Ci to wszystko wyjaśnić... Ja chciałam... – zaczęła się plątać. Patrzył na nią z zaskoczeniem. Potem zaskoczenie przerodziło się w... radość..? – Chciałam to na Tobie wymusić... Nie chciałam żeby to zabrnęło tak daleko i...
Nagle wszystko zrozumiał. Żal o kłamstwo i oszustwo przyćmiła radość, że... Anne należy jednak do niego. Przynajmniej tego wieczora.
Dopóki znowu nie przekona się, że jesteś starym kaleką, który niczego nie może jej dać...
Rozluźnił uścisk. Zdziwiona pochwyciła jego spojrzenie.
Zrozumiał, że musi ochronić swój mur. Że dzisiejsze zapomnienie może przypłacić kolejnymi miesiącami bólu. Że za wszelką cenę musi odsunąć ją teraz od siebie...
Ale może jednak mógłby...
Dostrzegła to mimo zamroczenia alkoholem.
- Greg... – dotknęła czule jego policzka.
- Nie mogę... – wymamrotał.
Westchnęła przyciągając go do siebie.
- Możesz...
- Anne... – spojrzał jej głęboko w oczy. Czuł jak pieką go powieki. Jeszcze chwila i nie będzie jej mógł nic powiedzieć. – Ja nie mogę... Będzie tak jak poprzednim razem... – jego spojrzenie mówiło znacznie więcej niż słowa. To było „bardzo chciałbym, ale boję się, że nie potrafię”.
Pokręciła przecząco głową. Chciała ogarnąć jego lęk i tym razem naprawdę pomóc mu odnaleźć właściwą ścieżkę.
- Tym razem będzie inaczej...
*
Zaciągnęła go do sypialni zdejmując z niego w pierwszej kolejności płaszcz i buty. Potem dotarła do guzików koszuli. Roześmiała się, gdy nie mogła sobie poradzić już z drugim...
- No wiesz... Myślałem, że to ja jestem kaleką... – zażartował pomagając jej.
Ona uparcie jednak męczyła się ze wszystkimi tak długo, aż udało się jej je rozpiąć samodzielnie.
- Anne... – szepnął ujmując jej twarz w dłonie. – Nie jesteś zbyt pijana..?
- Chyba nie widziałeś mnie jeszcze pijanej. – mrugnęła do niego okiem, tak jak on zwykł to robić.
Rozpoznał ten gest. I rozpoznał każdy następny. Rozpoznał jej delikatnie dłonie wędrujące po jego rozgrzanym ciele i spojrzenie, które rozpalało w nim coś, co bał się nazwać po imieniu.
Nim się zorientował był już nagi i czuł pod sobą jej miękką i ciepłą skórę. Mógł to zrobić, ale nie chciał. Jeszcze nie...
Jeszcze przejechał językiem po jej piersiach, jeszcze zahaczył o szyję, jeszcze dotarł do ust, by zmierzyć się z ich kuszącym kształtem. Robił to tak łapczywie, że zabrakło mu oddechu.
- Anne... – szepnął. – Więc to z Wilsonem to... – chciał usłyszeć to po raz drugi. Teraz. Właśnie w tym momencie.
Anne nie odpowiedziała, obróciła go tylko na plecy i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. To skutecznie zajęło jego myśli. Już nie zastanawiał się nad Wilsonem. Zajął się bardziej przyziemnymi sprawami...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:12, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
IloveNelo napisał: | Ja nie wiem już, co pisać.
Dopracowane w każdym calu, zaskakujące, ciekawe, dające do myślenia.
Po lekturze zawsze coś w głowie zostaje ^^
Jak zwykle świetnie
Pozdrawiam |
a ja tylko późnym wieczorem kolejną częścią tyłek wam zawracam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
coolness
Jazda Próbna
Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:21, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Cytat: | a ja tylko późnym wieczorem kolejną częścią tyłek wam zawracam. |
Raczej nas uszczęśliwiasz
Kocham twoje opowiadanie, kocham twojego House'a, kocham twoją bohaterkę - Anne...
i tyle ci musi starczyć za komentarz...
nie jestem wstanie powiedzieć nic więcej.
całkowicie oczarowana,
jakastam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
IloveNelo
Stomatolog
Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Caer a'Muirehen ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:33, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Zdecydowanie nas uszczęśliwiasz
Ledwo skończyłam jedną część czytać, za minutę już następna
Dzięki i chwała Ci za to
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ruby
Student Medycyny
Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Koszalin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 10:19, 23 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Ale szybko kolejna część!
No wreszcie Anne wyjaśniła wszystko. Teraz chyba będzie lepiej, nie?
I House pogodzi się z Wilsonem, nie?
Dobra, ja już lepiej nic nie piszę Za wcześnie na jakieś mądrzejsze komentarze ^^;
Poza tym dochodzi oczarowanie przez Twój fik...
PS: Oczywiście, że nas uszczęśliwiasz!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 10:35, 23 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
whoa! nie tak szybko. świat bywa bardziej skomplikowany...
to znaczy... może nie aż tak jak ja go przedstawiam, ale... komplikacje muszę być.
część długa i wywrotowa.
pozdrawiam wszystkich czytaczy.
-------------------------------------------------------------------------------------
20. PYTANIE, ODPOWIEDŹ.
Obudził się wcześnie. Bardzo wcześnie.
Gdy zobaczył przed sobą wielki regał z książkami nie mógł skojarzyć faktów. Nie przypominał sobie, żeby coś podobnego stało w jego sypialni...
Gdy zobaczył obok siebie spokojnie oddychającą Anne zrozumiał co się wczoraj wydarzyło. Wiedział już gdzie jest. Wiedział nawet, co robi w jej łóżku.
Wiedział. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł, że żyje.
*
- To dokumenty pacjenta...
- Cuddy! Mówiłem Ci żebyś zrobiła coś z tą swoją kiłą! Nie będę leczyć wszystkich Twoich kochanków i gmerać im w kroczach!
Personel szpitala odwracał się z półuśmiechami, gdy Lisa Cuddy biegła za kuśtykającym diagnostą przez pół holu aż do samej windy.
Zignorowała jego paskudną uwagę, choć przyszło jej to z trudnością. Był skarbem... Jej skarbem... Bardziej szpitala... Ale wciąż skarbem.
- Greg... zerknij na niego, proszę...
House przewrócił oczami. Nie cierpiał lizusostwa. Nie cierpiał iść na układy z szefową. Ale... Był jej to winien.
Spojrzał na kartę pacjenta. Gdy przeczytał nazwisko na moment wstrzymał oddech.
- Collins...
Jego wzrok powiedział Cuddy więcej niż chciała zobaczyć. Przytaknęła. Winda przyjechała, a oni wciąż stali patrząc na siebie. Greg – zaskoczony. Ona – tajemnicza. Nie chcąca niczego wyjaśniać.
- 32 lata..? – diagnosta spojrzał na nią pytająco. – Nie jej ojciec... Brat..?
Lisa pokręciła przecząco głową.
Greg westchnął nerwowo. Dotknęła jego ramienia.
- Zgódź się... To tylko pacjent. Ta sprawa... Jest już dawno zamknięta. – niemal szepnęła Cuddy. Widziała jednak, że jest to mało pocieszające dla osłupiałego mężczyzny.
- Niezbyt zamknięta skoro nadal nosi jego nazwisko. – powiedział znikając za drzwiami windy.
*
Nie wiedziała jak mu to wytłumaczyć.
Co miała mu powiedzieć..? Jak to nazwać..?
Młodzieńcza pomyłka..? Infantylna zabawa w dom..? Zawiedzione nadzieje i złamane obietnice..? Pierwszy poważny związek i pierwsza poważna klęska..?
Widziała jak mierzył się z własną niepewnością... Widziała z jakim niepokojem obserwował każdy ruch obok... obecnego-byłego męża. Powiedziała mu, że to już nic nie znaczy. Nie uwierzył. Nie zdziwiła się. Też by nie uwierzyła.
Mark Collins wybudował między nimi nowy mur, solidniejszy od tego, który udało jej się zburzyć poprzedniego wieczoru. A ona tak bardzo chciała by w końcu wszystko było w porządku. Jej „inaczej” okazało się trudniejsze do wykonania niż się spodziewała.
- Masz chwilkę..? – Mark spojrzał jej w oczy. Nie miał pojęcia, że została lekarzem. Nie miał pojęcia, że kiedykolwiek jeszcze ją spotka. Ich drogi rozeszły się dawno temu.
Ona o wszystkim wiedziała od Cuddy. Sama nic nie pamiętała. No... Może nie do końca nic. Łapała się na wspomnieniach. Dobrych wspomnieniach, co jeszcze bardziej ją denerwowało.
Pytanie zawisło gdzieś w próżni. Pomiędzy nią, Markiem i Gregiem, który siedział na fotelu obok obserwując wskaźniki.
- Jest zajęta. – odpowiedział za nią House, nie odrywając wzroku od monitora. – Jeśli nie chcesz żeby wydłubała Ci oko igłą nie dyskutuj. – rzucił tonem groźniejszym niż powinien.
Wyczuła lekkie spięcie. Spojrzenie, które jej posłał tylko spotęgowało jej poczucie winy. Nieuzasadnione poczucie winy...
- Greg... – szepnęła prosząco.
- Jesteś z szefem przez Ty... Nie tracisz czasu. – rzucił obojętnie młody mężczyzna.
Gdyby wzrok House’a mógł zabijać nie byłoby kogo zdiagnozować. Oparł się o jego łóżko i westchnął.
- Ach... Wy młodzi nigdy nie uczycie się na swoich błędach. Zaczynacie słowne potyczki z tymi, z którymi nie możecie ich wygrać... – zaczął swój głuchy monolog w przestrzeń.
Anne spojrzała na niego wyrzutem. Miała dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Spotkanie z Markiem było trudne, a House niczego jej nie ułatwiał. Nie mogła liczyć na niego w tej sprawie. Jak i w wielu innych...
Jej błagalny wzrok był dla niego nieczytelny. Miał ochotę wstrzyknąć mu do żyły trochę powietrza, żeby zamilkł. Najlepiej na wieki. Oczywiście nie omieszkał się go poinformować o swoich pragnieniach, za co został obarczony kolejnym pozwem...
*
- No, co? Pyskował to dostał za swoje. Niech się cieszy, że nie wprowadziłem tego w czyn! – uzasadnienie House’a ścięło jej białko we krwi.
Miała dość. Załamała ręce.
- Pamiętasz jak mówiłam Ci o bilansie pozwów..? – zaczęła delikatnie.
To nie wróżyło zbyt dobrze...
Może rzeczywiście przesadził...
Przewrócił oczami.
- Daj spokój Cuddy. Teraz będziesz mnie straszyć, bo ja napędziłem stracha jakiemuś dzieciakowi..?
Oczy Lisy zawrzały.
- Jeśli ktoś tutaj jest dzieciakiem to chyba tylko Ty! To nie jakiś gówniarz tylko trzydziestoparoletni facet. Mąż Twojej podwładnej. Pacjent MOJEGO szpitala. Jeśli natychmiast go nie przeprosisz skończy się amnestia i nie zawaham się przed tym, żeby wywalić Cię na zbity pysk! – stała wymierzając palec w jego pierś.
Tak zastała ich Anne, która przyszła po zgodę na biopsję.
Oboje automatycznie odwrócili się w jej stronę. W oczach House’a dostrzegła gniew. Nie wiedziała tylko na kogo był wkurzony bardziej – na nią, czy na panią dziekan, która teraz odprowadzała go wzrokiem do drzwi.
Gdy wyszedł Cuddy westchnęła. Spojrzała na Anne z lekkim wyrzutem, choć wiedziała, że młoda dziewczyna nie jest niczemu winna.
- Porozmawiaj z nim. – powiedziała ważąc każde słowo. Nie zdążyła się jeszcze uspokoić.
Lekarka kiwnęła głową. Wiedziała, że musi stoczyć ważną batalię. Nie tyle o własny spokój, ile o miejsce Greg’a w szpitalu.
*
- Masz chwilę..? – spytała zaglądając do ciemnego gabinetu.
Była jedenasta. Padał deszcz. Z gramofonu stojącego w kącie pomieszczenia sączyła się jakaś smętna muzyka. Siedział tocząc walkę z samym sobą. Zaciskał palce na swojej piłeczce, po to by za chwilę opaść z sił i powtórzyć próbę rozgniecienia jej na miazgę... Nie udawało się.
- Ja mam. Ale Ty mogłabyś poświęcić swoją pacjentowi, skoro już nie jesteś zajęta. – rzucił nie odrywając wzroku od okna.
Uderzyło ją to, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Zbliżyła się do niego i usiadła na jego biurku. Spojrzał na nią odległym wzrokiem. Znowu wypracował ten cholerny dystans...
Cierpliwości.
- Jestem zajęta. – rzuciła. Nie zabrzmiało to obojętnie. Odbiło się echem w jego pustym sercu. – Jestem zajęta Tobą.
- Teraz... – szepnął, jakby przewidując, że to nie jest constans, że niedługo wszystko się skończy.
Zabolało ją to. To oznaczało, że jej nie ufa. Że nie wierzy w powodzenie tego, co miała zamiar mu zafundować.
Zamiast uciec, postanowiła stawić mu czoła. Usiadła na jego zdrowym kolanie i ujęła jego twarz w dłonie. Ten ciepły gest go zaskoczył. Spojrzał na nią ponad tym, co toczyło się teraz w głębi jego duszy.
- Daj temu spokój. Daj jemu spokój.
- Jak mam dać temu spokój, skoro mi na Tobie zależy. – wyrwało mu się. Ile by dał żeby cofnąć te słowa. Żeby nie pozwolić im się... wyrwać.
Za szybko...
Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Jego zachowanie było... Normalne. Wszak nie mieszkali razem, ale łączyło ich coś szczególnego.
- Wiem, że Ci... zależy. Ale musisz się opanować. Skupić na leczeniu. Cuddy nie da za wygraną. A ja nie chcę przenosić się na inny oddział... – mrugnęła do niego porozumiewawczo. W dalszym ciągu siedziała mu na kolanach. Objął ją delikatnie w talii.
Wiedział, że żaluzje są zasłonięte. Chciał na moment poczuć jej zaangażowanie namacalnie. Pocałował ją. Subtelnie, delikatnie, czule. Oddała pocałunek i pocałowała go w czoło.
- Nie będziesz się wściekał..? – upewniała się.
- Jeśli będziesz trzymać się od niego z daleka..
- Nie ufasz mi..? – poczuła się urażona.
Więc jednak...
- Nie ufam jemu. – powiedział. – Ten facet... Ten facet wie co stracił. – powiedział House patrząc jej głęboko w oczy. – Nie zrezygnuje.
*
Pomimo nie sprawdzonej diagnozy House pojechał do domu. Chciał zabrać trochę czystych ubrań, żeby... Żeby pobyć z Anne. Nie wiedział dlaczego. Wydało mu się naturalne, że nie może do szpitala chodzić nago więc postanowił sprawić sobie coś na kolejne dni...
Przeszkadzało mu życie na walizkach. Wolałby żeby wprowadziła się do niego. Ale nie chciała. Dziwiła go jej decyzja, ale starał się ją uszanować. Nie rozumiał tylko, dlaczego ciagle miał nieodparte wrażenie, że to ma jakiś związek z pojawieniem się Mark’a...
*
- Zajęty..? – rzucił przez drzwi.
- Nie... – usłyszał łagodny głos. Musiał skonsultować domniemanego raka. Nie chciał się już bawić w tą dziecinadę... Postanowił przyjść do Wilsona.
Ciężko było mu się przyznać do tego, że zwyczajnie za nim tęsknił. Od trzech tygodni nie zamienili ze sobą słowa. To było nienormalne. Bardzo. Anne już kilkakrotnie zwróciła na to uwagę, ale on do znudzenia tłumaczył jej, że chce wybrać odpowiedni moment. Zasięgnięcie rady w sprawie jej dziwnego zachowania było odpowiednim momentem...
- Spojrzyj na to... – rzucił mu zdjęcie.
Wilson przysunął je do wątłego światła lampki.
- Wygląda jak rak... Ale może nim nie być. Robiliście biopsję..?
- Tak. Powiedziała nam, że to nie rak, ale mimo wszystko zdaje się być rakiem... – powiedział przyglądając mu się uważnie.
Spodziewał się czegoś więcej niż tylko medycznej konsultacji.
Wilson trzymał dystans..? Dlaczego..?
- Piwo dzisiaj wieczorem..? – rzucił House swoim zwyczajowym kawalerskim tonem.
Wilson nie oderwał wzroku od papierzysk.
- Dzisiaj nie mogę.
- Jutro..?
- Jutro też nie mogę...
Zapadła cisza.
- Możesz już przestać się gniewać, że wywinąłem Ci taki numer... – rzucił ironicznie House.
Zero reakcji.
- Halo! – pomachał mu ręką przed oczami. – Wilson, co z Tobą? Kąsasz rękę, która Cię karmi..?
James nawet się nie poruszył. Po chwili jednak podniósł wzrok. Chłopięce brązowe oczy były przeraźliwie smutne i odległe.
- Nie mam ochoty na męskie wieczory Greg. – powiedział całkiem poważnie.
House spojrzał na niego z lekkim wyrzutem.
Co się z nimi wszystkimi dzieje..?
- Jimmy... Stało się coś..? – to było zupełnie nie w jego stylu, ale pomyślał, że może czas na takie pytanie.
James westchnął głęboko. Spiął się i zaczerpnął powietrza by jednym tchem powiedzieć:
- Kocham Anne. Miło, że pytasz.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Czw 14:31, 24 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
coolness
Jazda Próbna
Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 12:49, 23 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Gdy zobaczył obok siebie spokojnie oddychającą Anne zrozumiał co się wczoraj wydarzyło Wiedział już gdzie jest. |
Zjadłaś kropkę po wydarzyło.
Rany, ale się porobiło. Trzech facetów, jedna Anne.
Kto zwycięży? Przyjmuję zakłady! (ja stawiam na House'a... no chyba, że Anne będzie z byłym mężem, a na deserek dasz nam Hilsonka^^ )
Ok, a teraz już tak na poważnie. Kocham tego ficka!
Weny
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
IloveNelo
Stomatolog
Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Caer a'Muirehen ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 15:00, 23 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
No i się pokomplikowało.
Wiem, co będzie dalej i mimo wszystko myślę, że to będzie odpowiednie rozwiązanie
(nie zdążyłam Ci wczoraj chyba powiedzieć )
Będzie ciekawie i nic nie zostanie przesłodzone
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 15:26, 23 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
jakastam porobiło, porobiło. ;]
teraz muszę to odpowiednio rozegrać...
a zakłady... dobra rzecz!
IloveNelo (specjalnie na Twoje potrzeby używam wielkich liter ) mam nadzieję, że nie przesadzę i... że będzie to odpowiednie rozwiązanie.
dziękuję za akceptację
do świąt, wraz z życzeniami coś na pewno jeszcze się pojawi, tylko muszę posiedzieć nad tym dziś wieczorem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ruby
Student Medycyny
Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Koszalin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 17:06, 23 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Czyli jednak się pokomplikowało. Nie ma łatwo
Cytat: | Gdyby wzrok House’a mógł zabijać nie byłoby kogo zdiagnozować. |
Genialne zdanie, strasznie mi się podoba
Cytat: | - Kocham Anne. Miło, że pytasz. |
Ciekawe, jak to rozegrasz. Będę się nad tym teraz zastanawiać Ale części są tak szybko, że mój mózg niczego nie zdąży wymyślić
Weny!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 14:28, 24 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
krótko, ale... wesołych świąt.
21. JAK NALEŻY.
To był rak.
Zdiagnozowany Mark chciał za wszelką cenę porozmawiać z Anne. Greg skutecznie chciał mu to wybić z głowy. Pyskówka skończyła się wezwaniem ochrony.
Collins była wściekła. Cuddy też. On się nie przejmował.
Wrócił do swojego mieszkania. Nie do Anne. Postanowił to wszystko przemyśleć.
Wyznanie Wilsona wryło się w jego świadomość. W pierwszej chwili myślał, że żartuje... Ale potem zobaczył to samo spojrzenie, które widział co dzień w lustrze, kiedy miał wrażenie, że stracił Anne i kiedy już uświadomił sobie, że nie jest mu obojętna.
Kochał...
Za dużo powiedziane. Bał się, że nie potrafi. Bił się z myślami co rano, gdy budził się obok niej. Wydawało mu się, że Cameron jednak miała rację mówiąc mu kiedyś, że myślała, że jest zbyt uszkodzony by kogoś kochać...
A jednak jedno wiedział na pewno – od tamtej feralnej nocy nie myślał już o tym, żeby to skończyć. Nie myślał o tym, że jego życie nie ma sensu. Miało sens... Ale miało sens tylko dzięki niej. A on nie potrafił się otworzyć. Ciagle...
Ojciec skutecznie udowodnił mu, że nie nadaje się do takich rzeczy... Uczył się... Skończył studia... Został świetnym specjalistą... Ale nigdy nie był szczęśliwy.
Nikt nie udowadniał mu tak jak ona, że na to zasługuje.
Za bardzo bał się, że jest taka jak on. Że porzuci go kiedy rozwiąże swoją zagadkę...
*
- Piwo..? – pytanie zawisło pomiędzy nimi i drzwiami, na których opierał się Gregory.
Nie spodziewał się go tutaj. Prędzej Anne... Ale Wilson..?
Otworzył drzwi szerzej wpuszczając go do środka, choć nie miał pojęcia czego się spodziewać. Bał się rozmowy. Bał się przebywania z nim w jednym pomieszczeniu. Ale... Był jego przyjacielem. Ostatecznie należało mu się miejsce w jego życiu.
James wszedł niepewnie obrzucając wzrokiem zabałaganione mieszkanie.
Nie ma tu Anne...
- Nie ma jej tu. – wyprzedził go House.
Starym zwyczajem przyniósł z kuchni dwa kufle. Onkolog poszedł za nim. Usiadł na krześle i westchnął ciężko, jakby za chwilę miał wygłosić mowę stulecia...
- House... Wierz mi, że nie chciałem tego. – zaczął. Diagnosta nawet nie odwrócił się w jego stronę. Wiedział, że to znacznie utrudni sprawę. Nie mógł teraz patrzeć mu w oczy. – To stało się... mimowolnie, tak po prostu... nieświadomie. Zbliżyłem się do niej, choć nie powinienem był... To miał być tylko taki eksperyment. Chciałem... Chciałem jak najlepiej... – James obserwował jego plecy. Gregory oparł ręce na zlewie i stał przez chwilę ze spuszczoną głową.
- Czy ona...
- Nie. – odpowiedział szybko Wilson, choć nie znał dokładnie treści pytania. Był jednak pewien, że o cokolwiek by nie pytał, odpowiedź na pewno jest przecząca.
House odetchnął z ulgą. Jemu też to było potrzebne.
- Kochasz ją..? – spytał niespodziewanie Wilson. House wstrzymał oddech. Nie miał pojęcia co może odpowiedzieć.
- Nie wiem... – wyznał szczerze. Odwrócił się i spojrzał w oczy przyjaciela. Dobrze było mieć przy sobie starego dobrego Wilsona.
James spojrzał na niego z uśmiechem.
- Jeśli nie wzbraniasz się, że absolutnie nie, to widać wiele dla Ciebie znaczy.
House kiwnął potakująco głową. Nić nie została zerwana.
*
Chaos. Biegający ludzie. Mnóstwo krwi...
Karambol na autostradzie nie zdarzał się często, ale jeśli już się zdarzył angażowało się pół miasta, łącznie z kliniką Princeton.
Wszyscy lekarze mieli mnóstwo roboty, zwłaszcza chirurdzy. Przywożono kolejne ofiary, lżej lub ciężej ranne. Na ogół ciężej, bo chcieli wcisnąć ich na sale operacyjne pod baczne oko najlepszych chirurgów.
Nawet Gregory House nie był obojętny wobec kataklizmu jakim był nawał ludzi potrzebujących pomocy medycznej. Przyjechał do szpitala zaraz po odjeździe Jimmiego.
Gdy skończył opatrywać jednego z lżej poszkodowanych karetka przywiozła kolejnych rannych. Podszedł szybkim krokiem do jednego z ratowników i zaniemówił.
Gdy odzyskał głos, zdołał tylko wykrztusić „to nasz onkolog, wieźcie go na salę”, a sam pobiegł do Cuddy, by zmobilizować wszystkie siły do walki z tym, co niedługo miało nimi zawładnąć...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|