|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:19, 13 Lis 2009 Temat postu: The Psychiatrist. [29. The Blower's Daughter; Z ] |
|
|
pierwszy fik. wybrałam ten dział, gdyż nie jestem ani zbytnio hameronką ani hudzinką;].
proszę o wyrozumiałość ze względu na brak opierzenia. zobaczymy jak często tu zaglądacie i co wyjdzie z tej mrocznej i chaotycznej opowieści;].
hef fun.
<i>Zweryfikowane przez anna lee.</i>
1. ZASKOCZENIE.
Zimny poranek.
Wczesny listopad zaskoczył wszystkich ostrymi przymrozkami i białymi drobinkami, które delikatnie wydostawały się spomiędzy chmur otulając świat delikatną kołderką. Nie można było powiedzieć, że wszystko wyglądało jak należy, choć paradoksalnie mogło się wydawać, że wszystko zmierza w przewidywalnym kierunku. Było zimno, ciemno i wietrznie. New Jersey pogrążone w krajobrazie rodem z apokaliptycznego „Pojutrze”.
Jednak... apokalipsa miała dopiero nadejść.
*
Ciemna postać przemierzała parking Princeton Plainsboro Teaching Hospital. Raz po raz chwiała się na wątłych nogach usiłując zapanować na nieposłusznymi i nader śliskimi kozaczkami. Wielka czarna torba kołysała się razem z biodrami tworząc duet z rozwianymi ciemnymi włosami, które także poddawały się zimnym podmuchom i hardym krokom właścicielki.
Twarz opatuloną miała grubym szalem, ale mimo to siarczysty mróz niemiłosiernie wbijał malutkie sztyleciki w tę część, która nie zdołała się pod nim ukryć. Jeszcze parę metrów, pięć... trzy... jeden...
Z impetem otworzyła drzwi szpitala wpadając na dość wysokiego mężczyznę, który wlepił w nią przenikliwe niebieskie oczy.
- Rozumiem, że wszystkie laski na mnie lecą, ale bez przesady. Jest zbyt wcześnie żebym mógł być chętny odwzajemnić tak natrętną próbę zwrócenia na siebie uwagi. – powiedział z ironicznym uśmiechem broniąc się przed - wydawać by się mogło - nieuniknionym upadkiem.
Owa postać jednak nie zmuszając się nawet do cichego „przepraszam” syknęła tylko coś mniej lub bardziej niezrozumiałego udając się szybkim krokiem w kierunku windy. Nieświadomie pozostawiła za sobą zaintrygowaną, jednoosobową publikę.
*
- Co Ty tutaj robisz..? – Lisa Cuddy wyglądała na zaskoczoną. Młoda, rozczochrana osoba wprawiła ją w zdumienie tak wielkie, że oderwała wzrok od papierów poruszając się niespokojnie na fotelu.
- Miałam nadzieję, że tak zareagujesz. To znaczy... że nie zareagujesz gorzej, ostrzej... – odparła cicho dziewczyna ściągając rękawiczki. Podeszła powoli do wskazanego przez znajomą fotela i posłusznie zajęła miejsce.
Musiała przyznać, że gabinet urządzony był gustownie. Minimalistycznie, ale z dobrym smakiem. Zauważyła kilka białych fartuchów na stojaku.
Więc Cuddy nie zaprzestała praktyki lekarskiej...
- Anne Collins... Od momentu naszej kłótni minęło parę lat. – Lisa uniosła brwi w geście aprobaty. - Słyszałam o Twoich wyczynach. Dość niezwykłe zostać lekarzem medycyny ze skończoną specjalizacją w tak kosmicznym tempie. Ale... szczerze mówiąc nie spodziewałam się po Tobie niczego innego. – uśmiechnęła się blado.
- Mówisz, że słyszałaś o mojej śmiesznej karierze... Więc... pewnie słyszałaś też o ostatnim... wypadku. – ów Anne znacząco podniosła wzrok starając się sprowokować swoją rozmówczynię do odpowiedzi bardziej znaczącej od zwykłego „tak”. Zauważyła jednak lekkie zdenerwowanie starej znajomej. Czyżby i tym razem musiała odejść z pustymi rękoma..?
- Tak... – zaczęła Lisa subtelnie i natykając się na przenikliwy wzrok dziewczyny opuściła ją cała pewność siebie. Nagle stało się oczywiste, że gabinetowi przyda się remont, a zaśniedziała klamka od drzwi stała się bardzo ciekawym przedmiotem kontemplacji.
- I..? – panna Collins najwyraźniej starała się pomóc wydukać jej coś bardziej wyszukanego. Pani dyrektor strzelając wzrokiem po papierach podniosła szybko głowę.
- ... i nie bardzo wiem w czym mogłabym Ci pomóc. Psychiatria jest obsadzona. Wiem, że zaczęłaś drugą specjalizację, ale do czasu kiedy jej nie skończysz nie bardzo mogę Ci cokolwiek zaoferować. – dokończyła jednym tchem.
- Cuddy... – tym razem to młoda dziewczyna spuściła wzrok czując, że nie uda jej się nic wskórać. Zapadło niezręczne milczenie.
Lisa westchnęła. Kłótnia sprzed kilku lat, która właściwie nie wniosła nic złego w ich życie, a tak bardzo zaważyła na dość zażyłej znajomości...
Czy wniosła coś dobrego..? Może pod jej wpływem Lisa Cuddy zmobilizowała się i jej determinacja do ukończenia studiów była jeszcze większa..? Może dzięki temu Anne Collins postanowiła, że podąży medyczną ścieżką za rywalką..? W ostatecznym rozrachunku stanęły naprzeciw siebie i nie bardzo wiadomo było co można zrobić i czy można coś zrobić.
Atmosfera zgęstniała, ale nagłe westchnienie wyzwoliło w Anne nikłą nadzieję.
- A diagnostyka..? – zagadnęła z ożywieniem.
- To wykluczone. – odpowiedź Cuddy była szybka i stanowcza. Szybciej niż pozwalały na to neurony przetoczyła się przed jej oczyma wizja ciągłych starć doświadczonego geniusza diagnostyki i nieopierzonej, ale piekielnie inteligentnej i równie co on nieszczęśliwej pani doktor ze świeżą specjalizacją z psychiatrii.
- Dlaczego..? – w pytaniu dało się słyszeć wyraźny protest, ale nim Cuddy zdążyła odpowiedzieć rozległo się głośne stuknięcie laską co mogło zwiastować przybycie tylko jednej osoby...
- House, jestem zajęta! – zerwała się z fotela prawdopodobnie w celu uprzedzenia jego pytania o osobę siedzącą naprzeciw niej. Jej staranie okazało się zbędne gdyż wzrok House’a padł właśnie na młodą dziewczynę, która beztrosko przeczesywała palcami zlepione śniegiem włosy. Cuddy poczuła się niezręcznie. Jeszcze chwila i będzie musiała ich sobie przedstawić... I albo będzie kłamać, a House zlituje się nad nią i jej nie zdemaskuje, albo...
- Doktor Collins to doktor House. – Anne poderwała się z krzesła i nie podnosząc wzroku wyciągnęła rękę. Cofnęła ją jednak gdy napotkała świdrujące niebieskie tęczówki.
- My się już znamy. – odparła pewnie.
- Nie sądzę... – zaczęła niespokojnie Cuddy próbując rozszyfrować cokolwiek z tej niezrozumiałej sytuacji w której się znalazła. House stał sondując młodą lekarkę. Uniósł dumnie głowę i uśmiechnął się łobuzersko.
- Ach tak. To ta dziewczynka, która wpadła na mnie w holu i nie siląc się nawet na zwykłe „przepraszam” ukryła się w windzie. – powiedział powoli. – Nie żartuj, że jest lekarzem. – dodał.
Znowu chwila ciszy.
Cuddy po raz pierwszy w życiu nie wiedziała jak pokierować konwersacją, która powoli acz subtelnie wymykała jej się spod kontroli. Miała przed sobą dwójkę najbardziej nieprzewidywalnych ludzi jakich znała i obawiała się wybuchu wulkanu, którego siła rażenia w najlepszym wypadku zmiecie z powierzchni ziemi jej gabinet.
- Myślałam, że ten chłopczyk jest raczej pacjentem, bo wydawał się być zagubionym kaleką, może dlatego nie zdobyłam się na „przepraszam”. – Anne filuternie zbliżyła się do Cuddy udając nieporadność. Oczy House’a zawrzały choć on sam musiał przyznać, że riposta trafiała w sedno. Lisa spostrzegła jego głęboko ukryty gniew i nagle przez myśl przebiegła jej szatańska wizja, która mogła rozwiązać jej problemy...
- Doktor Gregory House jest ordynatorem oddziału diagnostyki... – zaczęła spoglądając ukradkiem na Anne, której oczy nabrały paradoksalnie spokojnego wyrazu. To wróżyło złowieszczo.
Panna Collins skinęła z aprobatą głową.
- Wiem. – przerwała. Uśmiechnęła się lekko napotykając pytający wzrok i otwarte usta Cuddy. – Więc nie jest Pan tylko kalekim turystą. – dodała po czym zabrała wielką czarną torbę i wyszła zostawiając za sobą dwuosobową tym razem publikę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Sob 20:17, 09 Sty 2010, w całości zmieniany 30 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
NiEtYkAlNa
Dermatolog
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 1519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Houseland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:40, 14 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
fik się świetnie zapowiada, czekam na więcej czyżby House'a intrygowała młoda dziewczyna ?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 16:01, 15 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
NiEtYkAlNa napisał: | fik się świetnie zapowiada, czekam na więcej czyżby House'a intrygowała młoda dziewczyna ? |
baaardzo. ;]
2. KONSULTACJA.
James Wilson siedział pochłonięty onkologiczną lekturą. Co prawda, nie skupiał się na niej na tyle na ile powinien, ale nie wypadało by ordynator siedział bezczynnie czekając aż leniwe popołudnie podaruje mu kolejną sensację.
Wydawało mu się, że wszystko toczy się w bardzo przemyślany sposób.
Gregory House – jego duży podopieczny nie sprawiał ostatnimi czasy kłopotów wychowawczych, poza oczywiście drobnymi utarczkami i zaskarżeniami, ale nie było to nic zaskakującego. On sam utrzymywał się w (złudnym co prawda, ale jednak) przekonaniu, że ma nad wszystkim kontrolę i jest silnym wodzem swojego małego stada.
W błogim więc spokoju siedział kontemplując kolejną niesamowitą reemisję, gdy drzwi skrzypnęły cicho i wychyliła się zza nich głowa Lisy Cuddy.
- Jesteś zajęty..?
Wilson podniósł ostrożnie wzrok znad papierów. Zanim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć gość uznał zwłokę za aprobatę i wtargnął w jego poukładane popołudnie.
- Anne Collins. – rzuciła Lisa podchodząc do biurka. Wbiła w Wilsona przenikliwy wzrok unosząc delikatnie brwi. James poprawił się na fotelu.
- Co... z nią? – wydawał się wcale nie być zaniepokojony.
- Chce... podjąć pracę w Princeton... – zaczęła Cuddy powoli, obserwując jednocześnie kątem oka reakcję przyjaciela.
- Ale... psychiatria jest obsadzona. – dokończył James. Lisa przytaknęła.
- Tak też jej powiedziałam.
Wilson zaczął mierzyć ją wzrokiem. Czegoś nie rozumiał... przecież Anne Collins była jej dobrą znajomą. Mimo różnicy wieku (całkiem zresztą sporej) świetnie się dogadywały. Słyszał co prawda o jakiejś śmiesznej sprzeczce, choć... właściwie sam nie pamiętał o co dokładnie chodziło. Poza tym... Anne była świetnym lekarzem. Kimś... na miarę House’a. Ach tak... House...
- Nie chcesz mieć dwóch House’ów na głowie..? – zapytał z przekąsem. Cuddy wykrzywiła usta w grymasie.
- Bardzo zabawne... – rzuciła opadając na kanapę. Nie miała pojęcia co zrobić... Jasne. Mogła olać sprawę. Przecież właściwie nic nie łączyło ją z tą dziewczyną poza dość bliskimi kontaktami parę lat temu. Fakt... zawdzięczały sobie parę rzeczy, ale kłótnia przekreśliła wszelkie dobre układy więc... czym ona się w ogóle przejmowała..? Czyżby... panna Collins jednak nie była jej aż tak obojętna..? – Nie wiem co robić... – spojrzała błagalnie na Wilsona.
- Może... porozmawiaj z nią. Jeśli jej tu nie chcesz, wyjaśnij jej dlaczego. Niech szuka szczęścia gdzieś indziej...
- Tylko, że... ja nie jestem pewna czy jej tu nie chcę... – Cuddy zaczęła się łamać. Jak wcześniej mogłaby stanowczo polemizować z każdą pseudo-psychologiczną gadką Wilsona tak teraz pragnęła jej jak niczego na świecie, bo wiedziała, że w gruncie rzeczy chciałaby...
- Więc powiedz jej to. – uśmiechnął się James. – Zdaje się, że... Cameron odchodzi piętro wyżej. Myślę, że to byłaby świetna okazja dla młodej, zdolnej lekarki, która chce stanąć na nogi po ostatnich dramatycznych wydarzeniach... – dodał powoli.
- Też o tym słyszałeś... – Lisa westchnęła.
James zaczął porządkować dokumenty.
- Jak i reszta medycznego światka... Jesteś jej jedyną szansą Cuddy. Znasz jej potencjał. Potrafisz ocenić ile jest warta, takich lekarzy szukasz... Ona z kolei zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli nie pomogą jej znajomości to nie znajdzie pracy w zawodzie. Zmarnuje to, na co pracowała tyle lat. Choć... ja do niczego Cię nie namawiam. – niemal szepnął rozkładając ręce w geście bezradności.
- Ale... Ona i House... Przecież też ją znasz. – Lisa westchnęła zaniepokojona. Wilson popatrzył na nią z troską.
- Za bardzo się tym przejmujesz. Tak... Znam ją. Znam Grega. Ale... Oni wcale nie muszą wysadzić szpitala w powietrze. Są dorośli. Fakt, że... będzie ostrzej niż zwykle nie oznacza, że będzie gorzej. – powiedział spokojnie. – To przede wszystkim lekarze. – dodał.
Sam jednak zaczął się zastanawiać czy to co mówi ma sens. Lekarze... House przede wszystkim był nieszczęśliwym dupkiem. Wilson nie myślał o nim w tak prostacki sposób jak większość, ale gdy nie miał nastroju do psychoanalitycznej zabawy nazywał jego zachowania po imieniu.
- Jesteś tego pewien..? – Cuddy zauważyła cień wątpliwości który przesłonił brązowe oczy.
- Jak najbardziej. – skłamał James.
*
Czy to ją uspokoiło..? Sama nie wiedziała dlaczego nie. Bała się. Bała się, że nie zdoła nad nimi zapanować. Miała nadzieję, że Anne odpuści, gdy okaże się, że mężczyzna którego nazwała kaleką będzie jej szefem, ale... to zaostrzyło jej apetyt. Szukała bodźca. Tylko... dlaczego znowu miało się to odbywać jej kosztem..? Dlaczego znowu szpital miał cierpieć na dziwacznej próbie udowodnienia samej sobie, że... no właśnie. Że co..?
Z rozmyślań oderwał ją znajomy stukot laski gdzieś za jej plecami. Odwróciła się. House i jego kaczątka. Cameron miała odejść za parę dni. Właściwie... miała zostać tylko do końca listopada. Nie mówił czy potrzebuje kogoś na jej miejsce, prawdopodobnie nawet się nie spodziewa, że ona mogła mu podsunąć kogokolwiek. Zazwyczaj przecież szła na ustępstwa... Zazwyczaj... Zawsze...
Popatrzyła na niego z troską. Ostatnimi czasy miała wrażenie, że dzieje się coś niedobrego. Podkrążone oczy, poszarzała twarz... Siwe włosy zdradzały, że nie ma już 20 lat, a zmęczony wzrok zdawał się oznajmiać, że niebieskie tęczówki widziały już dużo i nic nie jest w stanie ich zaskoczyć...
„Zmiany...” – pomyślała. – „Może już czas na zmiany...”.
Uśmiechnęła się do siebie i pomaszerowała pospiesznie do gabinetu.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Nie 20:29, 15 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
NiEtYkAlNa
Dermatolog
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 1519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Houseland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 23:19, 18 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
kiedy następna część?? takiego fika jeszcze nie było
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:15, 19 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
kolejna...
3. DZIEŃ PIERWSZY.
To nie był cichy dźwięk łagodnie budzący do życia. Brzęcząca pseudo-melodia zdawała się wyrywać jądro świadomości i brutalnie szatkować je rozbryzgując krew na pościel. Świat nie wołał jej ochoczo. Królowa Śniegu urządziła sobie przyjęcie zasypując wszystko co możliwe i stawiając przed domami kilkunastocentymetrową warstwę śniegu.
Wstając przewróciła pustą butelkę po winie. Poturlała się po drewnianej, wytartej podłodze zatrzymując się na długiej, ciemnobrunatnej zasłonie. Mieszkanie cuchnęło papierosami. Ona jednak przestała zwracać na to uwagę dawno temu... Jeszcze za czasów przyjaźni z Lisą Cuddy zaczęła palić i przykry nałóg został do feralnego dnia rozpoczęcia nowej pracy... jak się później okaaże, został na znacznie dłużej.
Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Miała zwyczaj spać tylko z bawełnianej koszulce tak więc wciągnęła na siebie wielki granatowy szlafrok i pociągnęła za klamkę.
- Lisa..? – przetarła oczy ze zdziwieniem. – Co Ty tutaj robisz..?
- Zastanawiałam się czy... jeszcze tu mieszkasz. – uśmiechnęła się nieśmiało Cuddy. Ciemne loki opadały jej delikatnie na jasnopopielaty płaszcz. Anne pomyślała, że musi wyglądać przy niej jak Kopciuszek.
- Od zeszłego tygodnia nie zdążyłam się wyprowadzić... – rzuciła szybko i wyciągając rękę w kierunku zabałaganionego królestwa zaprosiła ją do środka. Lisa weszła ostrożnie. Widząc poprzewracane butelki po alkoholu domyśliła się, że niewiele w życiu jej przyjaciółki się zmieniło... Zaraz... przyjaciółki... W myślach wciąż tak ją nazywała.
- Pomyślałam, że przypomnę Ci, że...
- Jest już grudzień. Tak wiem, pamiętam. Mam się dzisiaj grzecznie stawić w pracy... – Anne zniknęła za drzwiami łazienki. Po chwili wróciła z papierosem w ustach. – Wiedziałam, że gdzieś je zostawiłam... – uśmiechnęła się znacząco. – Po co przyszłaś..? Tak... naprawdę..? – spytała.
- Szczerze mówiąc... – zaczęła.
- Do tej pory kłamałaś..? – rzuciła Anne bez zastanowienia, ale widząc karcący wzrok Lisy podniosła tylko ręce w geście poddania.
- Chciałam się pogodzić. Przynajmniej na tyle na ile jest to możliwe i potrzebne by... Nie kolidowało z pracą. – zakończyła powoli, ostrożnie przyglądając się Anne Collins. W poświacie delikatnego słońca młoda dziewczyna wyglądała jak zagubiona duszyczka, choć Cuddy doskonale wiedziała, że są to tylko pozory. Anne podniosła dumnie głowę.
- Nie musimy się przepraszać ani godzić. – zaczęła. – Wiem jakie zwyczaje panują w Princeton. Wiem, że Gregory House nie jest łatwym człowiekiem. Nie musisz się jednak obawiać jakichś... – wydęła zabawnie usta w czym do złudzenia przypomniała Grega. – sojuszów nienawiści. Nie zmusimy Cię do abdykacji... Co najwyżej wylądujesz tam gdzie ja pół roku temu, ale nie sądzę, by było to dla Ciebie takie złe rozwiązanie... Chorzy psychicznie szybko się podniecają. – mrugnęła do niej okiem.
Cuddy przewróciła oczami. No tak... Czego innego mogła się spodziewać. Chciała trochę oswoić ze szpitalem nową pracownicę, ale wyglądało na to, że Anne świetnie przystosowuje się do środowiska.
„Byle nie za szybko i nie zbyt świetnie...” – pomyślała ruszając w kierunku drzwi.
*
Wpadła na niego w windzie. Był zamyślony i nieobecny, prawie jej nie zauważył.
Cuddy podobno mówiła mu o nowym członku zespołu, ale Anne nie była pewna czy powiedziała kim ten człowiek jest. Pomimo całej otoczki nic-mnie-to-nie-obchodzi czuła się nieswojo. Nie obawiała się House’a. Wiedziała, że da sobie z nim radę. Tylko... Czy da sobie radę ze sobą..?
Kątem oka zauważyła tabletki niknące gdzieś wewnątrz jego dłoni. Czym są tajemnicze medykamenty, które łyka raz po raz jak cukierki...
Będzie musiała nauczyć się wielu rzeczy...
*
Zobaczył ją idącą w stronę windy. Znowu.
Wiedział, że od dziś zaczyna pracować dla niego. Mimo, że stali obok siebie jakieś 40 sekund nie zdobył się na żaden komentarz udając jakby jej nie było. Może później sobie to odbije...
Do cholery dlaczego ta noga musi tak boleć... Wysupłał dwie tabletki i połknął je krzywiąc się nieznacznie. Widział jej zaciekawiony wzrok. Więc jednak Cuddy nie powiedziała jej o niczym... Właściwie dlaczego miała cokolwiek mówić... Przecież dla nich obu był już tylko upierdliwym kaleką...
Przymknął oczy. Zapowiadał się męczący dzień w diagnostyce...
*
- Tak!
- Nie!
- Tak!
- Nie!
Anne spojrzała na Cuddy błagalnym wzrokiem.
Dochodziła dziewiąta wieczorem. Wszyscy byli już zmęczeni. I ona, i House i Chase i Foreman i pacjent, któremu House postanowił gmerać w mózgu. Leczenie zawodziło, trzeba było pójść inną drogą. Jak się jednak okazało jedna trzecia zespołu Gregory’ego House’a preferowała metodę mniej inwazyjną...
- Czekanie to strata czasu! – House niemal krzyczał. Miał dosyć tej małej smarkuli jak zwykł nazywać Anne. Udo zaczynało coraz mocniej dokuczać. Nie wiedział czy to kwestia coraz słabszego działania leku czy nerwów...
- Pacjent jest na skraju wyczerpania, gmeranie w mózgu jest niebezpieczne, zamiast pomóc może go zabić! – Anne upierała się przy swoim. Doskonale wiedziała, że ma rację. Wiedziała też, że House o tym wie. House z kolei wiedział że Cuddy postawi na kobietę, ale chcąc zachować twarz próbował coraz bardziej wyszukanych argumentów.
Lisa westchnęła ze zrezygnowaniem. Nie wiedziała na które z nich postawić... House przecież nigdy się nie mylił... Ale... Collins była niemal tak dobrym lekarzem jak on. Poza tym... była kobietą...
- Poczekajmy. – oznajmiła po chwili rozdzierającej powietrze ciszy. Posłała Anne porozumiewawcze spojrzenie. Nie otrzymała jednak żadnego gestu wdzięczności. Młoda dziewczyna skinęła tylko głową i wyszła.
*
- Jak ona mnie wkurza! – krzyknął od progu House wyrywając z zamyślenia swojego ciemnookiego przyjaciela.
Wilson popatrzył na niego ostrożnie. Greg chwycił udo jakby starając się okiełznać tkwiący wewnątrz ból.
- Boli..? – spytał z troską.
- Nie, to mnie podnieca... – sapnął House. – Tak. Boli. – dodał po chwili. James sięgnął po bloczek recept i nabazgrał coś na pierwszej stronie po czym podał House’owi. Ten skinął tylko głową.
- Co tym razem zrobiła Lisa Cuddy..? – zagadnął go z uśmiechem.
- Nie mówiłem o niej... – House wyprostował się podchodząc bliżej okna. Miał mętny wzrok. Widać było, że nie będzie go stać na głębszą rozmowę, a mimo to przyszedł...
- Anne Collins... – niemal syknął Wilson. – Przyznaj, że Cię zaintrygowała. – uśmiechnął się znowu.
- Kobiety, które podważają mój autorytet nie intrygują mnie tylko wkurzają. – stwierdził cicho diagnosta.
Wilson popatrzył na niego przenikliwie. Kłamał. Jasne, że kłamał.
- Zaintrygowała Cię.
- Tak, jasne. Moja noga wysiada, ale ja przyszedłem sobie tutaj pogadać o tym jak fantastycznie Cuddy utrudniła mi życie przysyłając mi moją żeńską namiastkę. – rzucił w stronę przyjaciela.
- Czego Ty właściwie oczekujesz..? – spytał James.
Właśnie. Dobre pytanie. Czego oczekiwał...
- Kim ona jest..?
- Kto..?
- Prostytutka z którą spędziłeś wczorajszą noc. – House przewrócił oczami. – Ta dziewczyna. Collins. Kim ona jest..? Co tutaj robi..?
- Pracuje.
Wymijające odpowiedzi Wilsona w połączeniu z pulsującym udem doprowadzały House’a do szału. Nie chciał jednak dać po sobie poznać jak bardzo chciałby się czegoś dowiedzieć o nieznajomej. Mógł zrobić to sam, ale... był zbyt zmęczony żeby węszyć, poza tym... to dopiero dwa dni odkąd pojawiła się w zespole.
Wilson westchnął. Czy to naprawdę dobry pomysł odsłaniać przed House’m całą zawiłą historię Anne Collins..?
- To dawna znajoma Lisy... – zaczął niepewnie. – Zatrudniła ją wykorzystując odejście Cameron. Anne potrzebuje czasu żeby wdrożyć się w diagnostykę, ale jest świetnym lekarzem...
Właściwie... Dlaczego House nie słyszał nic o Anne...
Może dlatego, że już dawno przestał utrzymywać kontakty z medycznym światkiem. Dlatego nie dotarło do niego to o czym od pół roku huczało pół stanu...
- ... daj jej trochę czasu. To dosyć cenny nabytek. – uśmiechnął się znacząco.
Gregory House mimo wszystko nie podzielał jego entuzjazmu. Zrodziło się w nim mnóstwo sprzecznych emocji. Emocji, które właściwie targały nim od dawna, ale... zmiany, których zawsze unikał skomplikowały jego życie emocjonalne na tyle, że po krótkiej mowie James’a Wilson’a był w stanie tylko odwrócić się na pięcie i wyjść.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Czw 18:21, 19 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mysz
Pacjent
Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 12:55, 22 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Zaczęłam czytać z wielką przyjemnością, bo zapowiadało się na naprawdę ciekawą opowieść.
Do czasu...:
Cytat: | Ów postać jednak nie zmuszając się nawet[...] |
OWA postać. Błagam, zaimki wskazujące sie odmienia
Ów, owa, owych, owemu, owej, owego... itd
Pomysł na opowieść świetny
Pisz dalej, jestem ciekawa, jak to się skończy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:19, 22 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Mysz napisał: | Zaczęłam czytać z wielką przyjemnością, bo zapowiadało się na naprawdę ciekawą opowieść.
Do czasu...:
Cytat: | Ów postać jednak nie zmuszając się nawet[...] |
OWA postać. |
przepraszam, już poprawiłam. i dziękuję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mysz
Pacjent
Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:25, 22 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
dzięki serdeczne.
Czyta sie jednym tchem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:27, 22 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
kolejne części piszą się szybko. ta - choć króciutka - chyba dość znacząca.
każdy komentarz i sugestię odkładam do serduszka.
miłego czytania!;]
4. KIM JESTEŚ..?
Miała rację. Pacjent w końcu zareagował na leczenie.
Pierwszy triumf...
House przyglądał się jej z ciekawością.
Stała sprawdzając parametry, zapisując spostrzeżenia, sprawdzała parametry po raz drugi... Wszystko przypominało jakiś mistyczny taniec radości wokół łóżka wyrwanego śmierci człowieka. Tylko jej oczy były dziwnie nieobecne, a brwi zmarszczone jakby coś stale mąciło jej spokój. Nagle podniosła głowę i pochwyciła jego wzrok.
*
Widziała go kątem oka opartego o kolumnę na korytarzu. Mimo jego rozpraszającej obecności sumiennie wykonywała obowiązki, zapisując wszystko czego mogła się nauczyć. Nie musiała. Wiedziała wszystko. Ale nie szkodziło zrobić czegoś ponad plan.
Patrzyła na śpiącego pacjenta, którego udało się wyrwać śmierci. Być może gdyby zrobiono to czego żądał House choroba nie uczyniłaby takiego spustoszenia.
To żaden triumf...
Wiedziała, że ryzykowała życie pacjenta by udowodnić House’owi swoją wyższość...
Wyższość której nie było...
Śmierć... Śmierć po raz kolejny. Jakie to wszystko dziwne... Ratowała życie, którego sama chciała się pozbyć...
Uniosła głowę. Natknęła się na niebieskie tęczówki, których sondowania nie zdołała dostrzec zza szyby.
*
- Pacjent jest stabliny. – powiedziała oddając mu kartę. Popatrzył na nią uważnie. Chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język.
To do mnie niepodobne...
Był... ostrożny..? Dlaczego..? Dlaczego był wobec niej ostrożny..?
Była psychiatrą... Ale co z tego...?
Kim jesteś i co kryjesz, że tak na mnie działasz..?
Wyczuła jego wątpliwości. Spojrzała mu odważnie w oczy. Przez chwilę spostrzegła coś czego ona sama jako psychiatra nie potrafiła jednoznacznie odczytać.
- Gdyby nie Twój upór pacjent byłby już w domu. – rzucił wyczuwając jej analizy.
Jej oczy rozbłysły, ale natychmiast przybrały barwę ciemnej zieleni.
- Gdyby wygrał Twój upór mógłby umrzeć pod troskliwym okiem neurochirurga. – odcięła się.
Dziwny grymas przetoczył się przez twarz diagnosty. Uśmiech..?
Wilson miał rację. Intrygowała go. I przyciągała tajemnicą.
Jak przystało na jego paradoksalne zachowanie, przyciągany – odszedł z dziwnym poczuciem, że coś zaczyna się zmieniać. Znowu...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Pon 18:17, 23 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:37, 26 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
5. NIESPOKOJNE SERCE - CZĘŚĆ 1.
Bolał go każdy fragment ciała.
Ostatnie co pamiętał to grzmiącego Wilsona, który przytaszczył go na kanapę i zamknął drzwi od zewnątrz pozostawiając go w stanie błogiego upojenia.
Doczłapał do łazienki. Odkręcił wodę i spojrzał w lustro. Wyglądał na zmęczonego.
Jasne – kac miał w tym swój udział, ale... uświadamiając sobie kiedy ostatni raz czuł się w miarę dobrze we własnej skórze doszedł do wniosku, że to nie jest zwykłe zmęczenie. Ktoś wyssał jego wnętrze. Może zrobił to ojciec... Może zrobiła to Stacy... Może... Może po prostu miał kaca, a obecność psychiatry zbyt mu się udzieliła.
Westchnął.
Był grudzień. Upłynął kolejny rok w trakcie którego nic się nie zmieniło. Permanentny ból, permanentne zmęczenie, permanentna samotność... Czy to wszystko faktycznie mu przeszkadzało..? Nie wiedział. Ale coś było nie tak. I to coś nie dawało mu tego ranka spokoju...
*
Tym razem wstała wcześniej. Stół zawalony był dokumentacją i książkami naznaczonymi kolorami.
„Jak za starych dobrych czasów” – pomyślała. Druga specjalizacja dawała jej się we znaki. Immunologia nie należała do najprostszych dyscyplin, a jednak mimo wszystko się na nią zdecydowała...
Dlaczego..? Żeby utrudnić sobie życie. Chyba tylko po to...
Włączyła ekspres do kawy i otworzyła okno. Pomimo, że był ostry mróz świeże powietrze orzeźwiło ją i niemal się nim zachłysnęła.
Woda działała równie odprężająco.
„Dziwny spokój...” – pomyślała.
Potem przypomniała sobie wzrok House’a sprzed kilku dni. Usiłowała odtworzyć tę ciemnogranatową barwę przesłoniętą... właśnie... czym..?
Wzrok jej pacjentów zawsze coś o nich mówił. Wybrała psychiatrię bo stwierdziła, że woli obcować z chorymi psychicznie niż zdrowymi. „Chorzy psychicznie zawsze mają coś ciekawego do powiedzenia” - mawiała. Godzinami mogła słuchać o zabijaniu ludzi w kulach pod ciśnieniem albo innych apokaliptycznych wizjach. Ale... oczy tych ludzi błyszczały tylko złowrogo przybierając mroczne barwy ziemi, po drugiej stronie nic już nie było. Życie uczuciowe niemalże się wypaliło albo było na tyle intensywne, że należało je stłumić. Nie spotkała się wcześniej z kimś tak niespokojnym i tajemniczym jak Gregory House.
Nie mogła powiedzieć nic poza tym co było powszechnie wiadome. Lekarze dobrze znali House’a. Ona... rozpoczynając pracę dla niego wiedziała tylko, że jest dupkiem. Ponieważ sama nie należała do najłatwiejszych osób stwierdziła, że nie będzie to dla niej zbyt wielki problem. Zaledwie po tygodniu pracy z nim zaczęła dostrzegać w nim kogoś więcej... i choć na ogół starała się by jej znajomi nie stawali się mimochodem jej pacjentami, to w głębi serca bardzo chciała rozszyfrować jeszcze ten jeden charakter...
*
Znowu spotkali się w windzie.
- Synchronizacja zegarków..? Czy może Twój układ hormonalny jest tak wyczulony jak psychiatryczna intuicja i wyczuwasz każdy mój ruch..? – zagadnął ją dotykając niezauważalnie jej ramienia.
Niezauważalnie, ale jednak to zauważyła.
- Widać oboje lubimy się spóźniać. – odparła nie podnosząc wzroku. Ukradkiem spojrzała na zegarek. Piętnaście po ósmej.
Nim drzwi windy zdążyły się zamknąć dobiegła do nich Lisa Cuddy.
- A Twój układ hormonalny..? – tym razem House zwrócił się do Cuddy.
- Ja i mój układ mamy się wspaniale, dziękuję. – odpowiedziała zaskoczona.
Dalej jechali już w ciszy. Po kilku sekundach znaleźli się na pożądanym piętrze.
- Doktor Collins czy mogę na chwilę prosić do siebie..? – Lisa skinęła porozumiewawczo do Anne.
- Oczywiście. – lekarka zniknęła z nią za drzwiami gabinetu.
*
- O co chodzi..? – Anne nie kryła zniecierpliwienia. Widziała jak Cameron wpycha House’owi czyjąś kartę i była pewna, że piętro wyżej toczy się już medyczna dysputa.
- Spytam wprost... Czy Ciebie łączy coś z House’m..? – Lisa Cuddy starała się wyczytać coś z jej zachowania, nie zdając sobie sprawy z tego, że Anne znacznie lepiej znała techniki manipulacji.
Tak czy inaczej... W tym momencie umiejętności na nic jej się nie przydały, bo nawet nie musiała kłamać.
- Oczywiście, że nie. – odparła spokojnie. – Skąd ten pomysł..? – zaskoczenia jednak nie udało jej się ukryć.
Lisa odetchnęła z ulgą.
- Widziałam jak na Ciebie patrzył parę dni temu. Dzisiaj w windzie dotknął Twojego ramienia... Na ogół nie zachowuje się w ten sposób... Przynajmniej... Wobec Cameron nigdy w ten sposób się nie zachowywał. – zakończyła Cuddy.
Anne wzruszyła ramionami.
- Coś jeszcze..?
- Właściwie nic.
Panna Collins odwróciła się, ale nim zdążyła złapać za klamkę usłyszała za sobą:
- Jak Ci się z nim pracuje..? – w pytaniu dało się wyczuć starannie maskowaną troskę. Niezbyt starannie zamaskowaną dla psychiatry.
- Dobrze. – odpowiedziała nie zastanawiając się nawet nad pytaniem. Wyszła.
Gdyby się odwróciła dostrzegłaby znacznie więcej w zmartwionym spojrzeniu dawnej przyjaciółki.
„Właściwie nie ma się czym przejmować...” – pomyślała Lisa siadając za biurkiem. House wydawał się być na jakiś czas okiełznany, ona sama nie miała problemów... Ale oczy Anne stawały się coraz bardziej dzikie. Nie musiała być psychiatrą, żeby dotrzec, że powoli zalewa ją bliżej nieokreślona fala bliżej nieokreślonego bólu.
Nie... Anne nie była jej obojętna. Wciąż się o nią troszczyła.
„Jak za starych dobrych czasów” – uśmiechnęła się do siebie. A gdzieś obok łopotało jeszcze jedno niespokojne serce...
*
Anne miała rację. Strzał Cameron był celny. Kolejny pacjent. Kolejna zagadka...
Zagadka, która być może pozwoli rozwikłać jej własną zagadkę.
- Zajmij się tym. – House rzucił pod jej nos listę badań.
Nie pytała dlaczego ona. Posłusznie zagarnęła uzupełniane wcześniej dokumenty. Zajrzy do nich później.
House spojrzał na nią badawczo. Sondował każdy jej ruch. Musiał być bardziej przenikliwy niż ona sama.
Od jakiegoś czasu miała wrażenie jakby chciał ją o coś zapytać, ale nie bardzo wiedział jak to zrobić i czy... w ogóle zrobić.
Na jego badawczy wzrok ona odpowiedziała prowokacją.
- Zastanawiam się... co przygnało młodą, dobrze zapowiadającą się panią doktor psychiatrii na oddział diagnostyczny... – zaczął równie ostrożnie. Nie mogła nic wyczytać z jego oczu. Zagryzła wargi. Zdała sobie sprawę z tego, że już zna odpowiedź, a jedynym powodem dla którego zadał jej pytanie była chęć jej usłyszenia w bezpośredniej konfrontacji. – Na ogół młodzi, ambitni ludzie zafascynowani chorobami psychicznymi nie szukają pracy na oddziałach diagnostycznych. – uniósł nieznacznie brwi.
Znała ten gest. Wiedziała, że sprawa jest przegrana. Była na tyle splątana, że nie zorientowała się jak sama pcha się w zastawione przez niego sidła...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mysz
Pacjent
Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:05, 26 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Dość interesujący kierunek, muszę przyznać. Trzeba sie skupić na czytaniu, a nie myśleć o niebieskich migdałach, bo się człowiek gubi - nagle pojawiła mi się Cameron
czekam na ciąg dalszy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
IloveNelo
Stomatolog
Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Caer a'Muirehen ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:28, 27 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Przeczytałam już jakiś czas temu, ale jakoś nie miałam czasu skomentować więc:
Tekst bardzo mi się podoba. Treść ciekawa, nie przynudzasz, bardzo fajny styl, oryginalne porównania i opisy.
Bardzo udany debiut
Pozdrawiam i życzę Wena na ciąg dalszy!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:06, 28 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Mysz napisał: | Trzeba sie skupić na czytaniu, a nie myśleć o niebieskich migdałach, bo się człowiek gubi |
fabuła będzie coraz bardziej zawiła. co oczywiście wiąże się z coraz większym rozdarciem emocjonalnym. oczywiście, postaram się nie rozerwać House'a na pół, ale... zadbać o to, by coś się działo.
w następnych częściach, może boleć...
proszę o dalsze uwagi, chcę żeby czytało się te wypociny jak najlepiej.
-------------------------------------------------------------------------------------
tymczasem kolejna partia potarganych losów. uprzedzam, że czytacie na własną odpowiedzialność.
gdybym była męcząca, powiedzcie
wszystko pisze się szybko i sprawnie stąd ten pośpiech i chęć podzielenia się z Wami tym, co zdołam wykrzesać
miłego czytania!
5. NIESPOKOJNE SERCE - CZĘŚĆ 2.
...
- Jesteś najlepszym diagnostą w kraju. Fakt, że studiowałam psychiatrię nie przeszkadza w doskonaleniu umiejętności poza tą dziedziną. – powiedziała spokojnie, choć jej oczy płonęły. – Poza tym... zaczęłam drugą specjalizację do której przyda mi się doświadczenie z innego zakresu niż ten który wcześniej zgłębiałam. – dodała.
- Bzdura. – House był spokojny i pewny siebie. – Mógłbym uznać to za dość dobry argument gdyby nie jeden istotny fakt... Ty przecież masz doświadczenie z innych dziedzin. Skończyłaś studia w przyspieszonym tempie. Jesteś młoda, bystra... Wpadasz na genialne pomysły. Mógłbym rzec... na pomysły na które ja sam wolałbym wpadać. Nawet jeśli zaczęłaś drugą specjalizację nie potrzebowałabyś niczyjej pomocy – sama doskonale poradziłabyś sobie zarówno z teorią jak i praktyką. – sięgnął po jakieś dokumenty. Rozpoznała tę teczkę. Znała ją bardzo dobrze.
- Po co ta gra..? – spytała nadal spokojnie, choć wszystko krzyczało by wymierzyć mu siarczysty policzek i uciec.
Diagnosta uśmiechnął się złowrogo.
- Z Twoimi wynikami mogłabyś pracować wszędzie. Skoro jesteś tutaj, a nie gdzie indziej i zajmujesz się tym, co nie należy do Twojej specjalizacji mogę wywnioskować, że musisz mieć istotny feler dla którego nie możesz znaleźć się tam gdzie wolałabyś być. – ciągnął dalej. Choć wniosek był zawiły doskonale zrozumiała jego przesłanie.
House rzucił jej teczkę. Popatrzyła na nią z odrazą. Cała magia prysła. Miała wrażenie, że to, co budowała przez ostatnie pół roku rozbiło się razem z cichym szelestem przeglądanych przez niego dokumentów.
- Myślę, że to jest ten feler... – powiedział już zupełnie poważnie i bez cienia ironii. Mogłaby nawet przysiąc, że przez ułamek sekundy dostrzegła w jego oczach coś jeszcze, ale jej oczy zbyt szybko przesłoniła dziwna mgła, której i on nie mógł nie zauważyć.
Po tym jak powieki niebezpiecznie zapiekły, a przez jej głowę przetoczyły się upchnięte na granicę podświadomości obrazy, zrozumiała, że nie wytrzyma ani chwili dłużej w tym pomieszczeniu i z tym człowiekiem.
Szybko podniosła się z miejsca i biorąc listę badań skierowała się ku drzwiom.
Przytrzymała ją silna ręka. Chwycił ją tak mocno, że jęknęła z bólu. Odwróciła twarz w jego stronę, patrząc z nienawiścią na człowieka, który swoją ciekawością zmącił jej spokój. Czuła jak łzy spływają po jej policzkach, ale bała się poruszyć. Czekała na kolejny cios. Na słowa, które wgniotą ją w podłogę. Wielki Greg House odkrył to, co nie było ukryte.
Rozczarowała się.
- To nic dla mnie nie znaczy biorąc pod uwagę fakt jakim jesteś lekarzem. – sam nie mógł uwierzyć, że to słyszy.
- Dla mnie nic nie znaczy to jakim jestem lekarzem. – odparła i wyrwała się z jego uścisku.
Patrzył jak niemal wybiega z jego gabinetu ściskając w ręku kartkę z badaniami.
Myślał, że będzie czuł satysfakcję, że w końcu pokaże tej smarkuli gdzie jej miejsce, że... to nie ma znaczenia, że jest bystra, bo tutaj liczy się tylko on i jego pomysły...
A tymczasem... czuł się potwornie. Stał oszołomiony nie tylko własną złośliwością i perfidnością z jaką zaplanował całą próbę zniszczenia jej w jej własnym odczuciu. To, co potem powiedział... Po raz pierwszy próbował komuś cokolwiek zrekompensować. Po raz pierwszy nawet w najbardziej pośredni sposób przyznał się do błędu. Bo... te słowa... To był błąd. Nie powinien był w ten sposób z nią igrać. W każdy, ale nie w taki...
Ale zaraz... Przecież zawsze igrał z uczuciami ludzi. Zawsze trafiał w najsłabszy punkt.
Tylko czy... w tym wypadku jego generalne poczucie bezkarności miało jakieś znaczenie..?
Usiadł wyciągając nogi na mały podręczny stolik.
Nagle przypomniał sobie Jack’a Moriarty.
Nie cierpisz zasad...
Ale ludzie nie są taktowni i uprzejmi tylko dlatego, że tak wypada, że to miłe. Są tacy ponieważ mają trochę pokory...
Czemu aż tak bardzo nie chcesz być człowiekiem..?
Wiedział dlaczego nie był człowiekiem... Wiedział za czyją przyczyną przestał jakiś czas temu przypominać człowieka... Wiedział jak bardzo chciał, ale...kiedy się nie udawało... Za każdym razem kiedy się nie udawało...
Dlaczego tak ciężko jest przyznać, że...
- House... – subtelny głos wychylił się zza zasłony wspomnień. Lisa Cuddy stała w drzwiach z tą swoją troską w oczach. Jednak tym razem to nie była troska o niego...
Musiała widzieć gdzieś Anne...
- Czy... coś się stało..? – spytała. Chciała mu dać szansę na wytłumaczenie tego co przed chwilą zobaczyła.
Zakryj to wszystko...
- Nie chciała mi zrobić loda. Powiedziałem jej to i owo, dlatego się wściekła. – wygiął usta w podkówkę.
Cuddy przewróciła oczami. Bardziej w geście bezradności niż ukrytego uznania dla dobrego dowcipu. Poza tym... dowcip nie był dobry.
- Greg... To nie jest kolejna osoba, którą możesz sprawdzać. – niemal szepnęła zbliżając się do niego. Spojrzała mu w oczy on jednak odwrócił wzrok.
- Nie powiedziałem niczego niestosownego. – skłamał.
- Owszem, powiedziałeś. – zbliżyła swoją twarz do jego. Patrzył na nią przez chwilę z miną zbitego psa.
Nagle zaczął się zastanawiać jak długo jeszcze jest w stanie się ukrywać, ale... ponieważ takie myśli przychodziły mu do głowy średnio co kilka dni przestał się nimi przejmować. Czując jednak na sobie wzrok osoby tak ważnej... tak istotnej...
- Poszukam jej...
*
Zimy wiatr uderzał w twarz mocniej niż zwykle. Nie była na takiej wysokości od czasu... No właśnie... Od czasu...
Ile jeszcze...
Tygodnie, dni, godziny, minuty... To wszystko było za duże. Sekunda wydawała się odpowiednią jednostką gdyby nie to, że była zbyt krótka by coś mogło się wydarzyć.
Domy sąsiadujące ze szpitalem były już ciemne i ciche. Gdzieniegdzie słychać było dźwięk syren...
Ludzie bywają nieostrożni...
Nieostrożni...
Czy to nieostrożność zmusiła House’a do powiedzenia jej tylu rzeczy..?
Nie... To nie była nieostrożność... To był on. Gregory House. Wścibski, uszczypliwy, szyderczy… Ale… czego się spodziewała..? Że go zaintryguje..? Że pod jej wpływem zmieni nawyki..? Nawet wobec Lisy był wredny, choć przecież znali się tyle lat...
Z kieszeni płaszcza wyjęła papierosy. Nie zdążyła sięgnąć do drugiej po zapalniczkę gdy spostrzegła przed sobą odpaloną zapałkę. Ręka należała do...
- House... – uśmiechnęła się lekko. Tylko w ten sposób mogła ugasić to, co rozgorzało parę minut temu.
Stali przez chwilę w milczeniu. Tamta chwila była najdłuższą w jej życiu. Wiatr kołysał jej włosami, czuła jak skóra na twarzy ściąga się ku bliżej nieokreślonemu środkowi, co oznaczało, że zaczyna chwytać ostry mróz. Spomiędzy palców czuła ciepło dopalającego się papierosa...
*
Wiedział gdzie jeszcze mogła być. Dach sprzyjał uspokajaniu zmysłów... Sklejaniu rzeczywistości i... serca.
Pamiętał jak siedział tu po większość osobistych katastrof. Choć inni nie podejrzewali go o serce on naprawdę je miał. Skrył je tak głęboko tylko po to by jego nikt nie ranił tak jak on zranił ją...
Stała z rozwianymi włosami. Czarny płaszcz uderzał o krawędź murku. Szukała czegoś w kieszeni.
Pewnie papierosy...
Sięgnął do swojej. Znalazł stare zapałki...
Byle tylko nie były zamoknięte...
Zbliżył się do niej wyciągając wątłe światełko.
- House... – podniosła wzrok choć przecież wcale nie musiała. Dlaczego tak bardzo chciał walczyć o te zielone oczy... Dlaczego chciał walczyć o to, co było po drugiej stronie..?
Potem stali.
Co właściwie mam powiedzieć..? Wybacz, chciałem tylko sprawdzić czy żyjesz..?
*
- Po co tu przyszedłeś..? – spytała po chwili dłuższego milczenia.
- Nie wiem. – odpowiedział szczerze.
Spojrzał na nią ukradkiem. Nie wyglądała na kogoś komu zniszczyło się życie...
Czy ja na kogoś takiego wyglądam..?
- Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. Powiedziałeś coś, czego mam świadomość. – rzuciła.
Co ja gadam... Niech ma wyrzuty sumienia. Niech go zeżrą, niech nie dają mu spać...
- Nie mam wyrzutów sumienia. – skłamał. – Cuddy się o Ciebie martwi.
- Niepotrzebnie. – wzruszyła ramionami.
- Chciałem... Chciałem się czegoś o Tobie dowiedzieć. – przyznał szczerze.
- Więc już się dowiedziałeś.
- Nie od Ciebie.
- Wcześniej źródło Cię nie obchodziło. – rzuciła gniewnie. Jej oczy zawrzały.
Nie tak to miało wyglądać... Miałem...
- Tak. To była ciekawość. – powiedział odwracając się w jej stronę. Milczała.
- Wiem... – powiedziała powoli. – Wiem wszystko. Wiem wszystko czego jeszcze nie powiedziałeś, a co chciałbyś powiedzieć. Wiem, że nie potrafisz tego ubrać w słowa. Ale... poza tym ja nie wiem nic o Tobie, Ty nie chciej wiedzieć nic o mnie. – dodała.
Zauważył.
- To mogło być coś istotnego... Coś... – urwał. Znowu przesadził, znowu nie tak...
- To, że byłam na oddziale zamkniętym nie jest niczym istotnym dla Ciebie..? – była coraz bardziej wściekła. Umysł nie pracował jak należy. Nie potrafiła obiektywnie ważyć jego słów. Nie potrafiła ważyć swoich słów. – Posłuchaj no, wielki Greg’u House. Nie od dziś wiem jak z Ciebie dupek. Nie obchodzi mnie, że jesteś moim szefem, choć wiem, że możesz mnie wylać, a wtedy nie pozostanie mi nic innego jak umrzeć pod mostem. – zbliżyła się do niego na odległość około 20 cm... Wbiła palec wskazujący w jego pierś. – Ale Twoje problemy są tylko Twoimi problemami, a moje moimi. Nie życzę sobie, żebyś komplikował moją i tak skomplikowaną sytuację. Twoje psychoanalizy nie są mi potrzebne, wystarczą mi własne. Świat się nie zawali jeśli raz zrobisz wyjątek od swojej porąbanej reguły i odpuścisz, więc proszę Cię daruj sobie i zostaw mnie w spokoju. – ostatnie zdanie niemal wyszeptała przez zaciśnięte zęby.
Zrozumiał. Doskonale zrozumiał.
Właściwie... czego innego się spodziewał? Patrzył w jej szkliste oczy. Widział w nich całą paletę najgorszych uczuć... Strach... Ból... Żal...
Na wpół otwarte usta świadczyły o gotowości do ataku. Każda jego kąśliwa kpina będzie skwitowana raczej bardziej niż mniej dosadnie.
Spuścił wzrok. Poddał się. Zaciskając palce na lasce ruszył powoli w stronę schodów.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Nie 21:47, 29 Lis 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
NiEtYkAlNa
Dermatolog
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 1519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Houseland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 18:06, 29 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Extra, czyta się swietnie, chceee jeszcze nie moge sie doczekac kiedy nastepna czesc??
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 18:18, 29 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
NiEtYkAlNa napisał: | Extra, czyta się swietnie, chceee jeszcze nie moge sie doczekac kiedy nastepna czesc?? |
właśnie miałam dodać część następną, gdyż nie wiem kiedy uda mi się wystukać czas w tym zabieganym tygodniu
dla wiernych czytelniczek.
*wskazówka: nie wszystko jest takim jakim się wydaje...
-------------------------------------------------------------------------------------
6. WIDZENIE HOUSE'A.
- House...
- Czuję się dobrze. Nie, nie potrzebuję Twojej pomocy. Twoja propozycja jest czymś z czego tak czy inaczej nie skorzystam. Jeśli masz inny interes, który mógłby rozważyć bez konieczności wywalenia Cię za drzwi, słucham. – Greg podniósł wzrok na zakłopotanego przyjaciela. Wilson motał się przez chwilę i w końcu odpuścił... Tylko po to aby po dwóch sekundach wrócić.
- Wiesz... Nie! Ja muszę Ci to powiedzieć!
- Nie, James, nie musisz. – House odchylił się na fotelu zabijając chłopięce spojrzenie.
Wilson wyszedł.
*
- Ile razy dzisiaj prosiłam Cię żebyś poszedł do kliniki..? – Cuddy dopadła go na korytarzu.
Zamyślił się.
- Tyle razy ile pomyślałem dzisiaj żeby Cię przelecieć..? – gdyby tylko nie ta laska pobiegłby, uciekł, gdziekolwiek byleby tylko nie użerać się z „chyba mam chorobę weneryczną” i „mój katar ciągnie się od dwóch dni”.
Cuddy przewróciła oczami.
Szybkim krokiem przemknęła obok nich Anne. Chciała pozostać tylko cieniem, ale niestety...
- Anne Collins! – zawołała za nią Cuddy. Anne zacisnęła zęby.
- Słucham... – cofnęła się ostrożnie podnosząc wzrok na szefową, kompletnie ignorując House’a.
- Klinika... – wyglądało na to, że również Anne jej się nie podporządkowała...
- Do tej pory byłam w klinice. Proszę sprawdzić. – rzuciła licząc na to, że w miarę szybko będzie mogła zniknąć z pola widzenia House’a. Spuściła wzrok zagryzając wargi. Gregory zdołał już poznać ten gest. Ona zauważyła z kolei to, że ją rozszyfrował. Uniosła szybko głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
Cuddy zorientowała się, że na jej oczach rozgrywa się jakaś bitwa i mogła się tylko domyślać jakie spustoszenie już uczyniła.
- Doktor Collins mogę prosić do swojego gabinetu..? – szepnął znajomy głos gdzieś obok Anne. Oderwała wzrok od błękitnych tęczówek.
- Oczywiście.
*
- Anne... Znam Twoją sytuację. Wiem... Co powiedział House. – zaczęła Cuddy ostrożnie.
- Ja też wiem... Ach, tak się składa, że powiedział to właśnie mnie. – Anne udała zdziwioną.
- Nie zachowuj się wobec mnie jak House... – powiedziała Lisa zbliżając się do niej. Oczy ją piekły, a serce podpowiadało żeby pomóc tej dziewczynie za wszelką cenę, ale... czy ona faktycznie tej pomocy potrzebowała..?
- A Ty nie zachowuj się wobec mnie jak matka. – rzuciła Anne.
Wymiana spojrzeń była dla nich bolesna. Dla obu, choć Anne udało się to zgrabnie zamaskować natomiast w oczach Lisy zebrały się łzy. Collins widziała, że zadała jej ból.
Nie mogę jej na to pozwolić...
- Nie możesz ingerować w moje życie. Namawiać House’a do czegokolwiek. Sama sobie poradzę. – zaczęła – nie możesz wymuszać na nim przeprosin, które nic nie znaczą.
Lisa odzyskała mowę.
- Niczego na nim nie wymusiłam. Chciałam się dowiedzieć, co właściwie się stało, nie kazałam mu Cię przeprosić... zresztą... myślisz, ze gdybym dała mu takie polecenie to zrobiłby to, tak po prostu bez przekonania..?
Anne zawahała się.
- To nie ma znaczenia. – machnęła ręką.
Lisa zbliżyła się do niej jeszcze bardziej.
- Powiedz mi czy wszystko w porządku... – spytała patrząc w wielkie zielone oczy, które przez ostatni czas stały się zimne i puste.
Anne popatrzyła na nią wyzywająco.
- Nie, nie jest w porządku. Ale nie chcę Twojej pomocy. Cieszę się, że przyjęłaś mnie do pracy, ale reszta, nie ma znaczenia. Nie chcę przyjaźni ani bliskich relacji. Wiesz o tym. – powiedziała, a w jej oczach zebrało się tyle łez, że czując, że za chwilę rozklei się jak mała dziewczynka po prostu wyszła.
*
Cuddy długo tego wieczoru siedziała w gabinecie. Analizowała to, co usłyszała tego dnia, jak również to, co usłyszała dnia poprzedniego...
Dlaczego tak mi zależy...
Sama nie wiedziała dlaczego Anne przyciągała jej uwagę. Może dlatego, że była całkiem sama i wymagała czyjejś opieki choć za wszelką cenę starała się przed tym bronić..? Może dlatego, że Cuddy też była sama i... chciała się kimś zaopiekować..? A może dlatego, że tak bardzo przypominała House’a, a mimo wszystko wydawała się bardziej dostępna niż on...
Wyjrzała przez okno.
Nigdy nie byłam tak dobra jak ona... – myślała patrząc we własną twarz. Nieoczekiwanie na poziomie jej wzroku pojawiła się mała czarna postać. Szła z rozwianymi włosami i rozpiętym płaszczem.
Jest tak zimno... Znowu ze sobą igra...
Westchnęła. Los nigdy nie był dla niej łaskawy.
Czy to powód by zachowywać się jak House..?
Nagle spostrzegła kolejną małą, lecz tym razem utykającą postać, która wręcz biegła za Anne.
Czego on od niej chce..?
Chwilkę rozmawiali. Wiatr owiewał ich blade twarze. House pokiwał tylko głową i z pochmurną miną zawrócił ku drzwiom szpitala. Anne stała jeszcze chwilę jakby się wahając, ale potem też poszła w swoją stronę. Cuddy stojąc w oknie obserwowała cały czas sytuację. Dziwny dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa, gdy pomyślała, że House i Anne...
To niedorzecznie. Nawet jeśli, to co Cię to obchodzi..? Przecież House jest tylko lekarzem. Lekarzem w Twoim szpitalu. Nic dla Ciebie nie znaczy... To nic, że wszelkimi możliwymi sposobami starasz się ułożyć jego życie. To nic, że zawdzięcza Ci stanowisko, bo przecież każdy dyrektor wylałby go pierwszego dnia. To nic, że od tylu lat...
Drzwi otworzyły się.
- House..? – Lisa odwróciła się chwytając jego spojrzenie. W jej oczach był jeszcze cień myśli o nim, co i on przypadkiem pochwycił.
Sam nie wiedział dlaczego tu przyszedł. Potrzebował pomocy..? Chyba.. Chyba nie. Odwrócił się. Miał ochotę zamknąć za sobą drzwi nim choć trochę zdradzi jej cel swojej wizyty.
- Coś się stało..? – Cuddy niemal szepnęła do jego pleców. Przymknął oczy.
Nie, ona nie może wiedzieć, że...
Otworzył drzwi i wyszedł.
*
- House!
Cisza.
- House!
Szelest.
- Greg, otwórz... Wiem, że jesteś w domu...
Dźwięk przekręcanego klucza. Drzwi do mieszkania jego przyjaciela po raz pierwszy w życiu otworzyły się na oścież. Stał w nich pochylony mężczyzna, który wcale nie przypominał właściciela mieszkania. Twarz naznaczona była jakimś bolesnym grymasem, śmierdziało od niego drogim alkoholem... Co prawda ten widok nie był dla Jamesa niczym nowym, ale kiedy House podniósł wzrok...
- House... Co się dzieje? – sam zaprosił się do środka.
Gregory stał jeszcze przez chwilę w drzwiach po czym z wielkim wysiłkiem powlókł się do kuchni. James obserwował każdy jego ruch. Były powolne i przykre dla oka.
- Skończył Ci się vicodin..?
- Jak dobrze, że mój przyjaciel ma o mnie tak wysokie mniemanie... Sprowadza moje problemy tylko i wyłącznie do uzależnienia od leków przeciwbólowych... – House sięgnął do szafki z kubkami, ale zachwiał się i nim zdążył poratować się ręką, upadł. James podbiegł do niego, ale ten odtrącił jego wyciągniętą rękę. – Chęć pomocy kalece, nie odkupi Twoich trzech rozwodów.
Wilson uśmiechnął się pochylając się nad przyjacielem.
- Gadaj sobie, jeśli Ci to pomoże.
House zamilkł. Wbił wzrok najpierw w spokojne oczy Wilsona, potem w łyżeczkę, która upadła razem z jego bezwładnym ciałem.
Przecież... Powiedzenie o tym Wilsonowi, nie wiąże się z rozmową na ten temat... Przecież... Chyba mogę powiedzieć, że...
- Stacy wróciła... – chciał by jego ton zabrzmiał obojętniej niż zachrypnięty dźwięk, który poskładał to wyrwane z głębi duszy zdanie.
Wilson usiadł na podłodze naprzeciw niego. Nie wiedział czy to mądre posunięcie... Nie wiedział czy nagłe otwarcie puszki pandory może przynieść coś dobrego...
- Skąd to wiesz..?
- Widziałem ją wczoraj w szpitalu. Nie mam pojęcia, co tutaj robi... Chciałem spytać o to Cuddy, ale... – znowu jego głos zabrzmiał nienaturalnie.
Cholera...
- ... ale..? – wyrwało się Wilsonowi.
Cholera...
House wzruszył ramionami.
- Nie chciałem jej psychoanalizy. Jeszcze pomyślałaby, że wciąż lecę na Stacy i ona nie ma u mnie szans. – rzucił bezmyślnie.
Oczywiście Greg... Tak bardzo chciałbyś, żeby faktycznie tak było...
- Nie rozmawialiście..? To znaczy.. Ty i Stacy..? – poprawił się.
- Nie widzę powodu dla którego mielibyśmy rozmawiać. – odpowiedział szybko.
Czy rzeczywiście...
Przez jego umysł przetoczyły się obrazy zeszłego wieczoru. Krótka rozmowa z Anne... A potem... A potem Stacy wchodząca do Princeton... Nie poszła do Cuddy. Przecież on natychmiast zawrócił... Miał nadzieję, że...
Że może dowie się co jest przyczyną jej nagłej wizyty. Nie widzieli się tak długo...
- Chcesz z nią porozmawiać..? – z rozmyślań wyrwał go Wilson.
Odpowiedź wcale nie była taka prosta... Z jednej strony jakaś minimalna cząstka jego duszy, o której istnieniu nawet nie wiedział, doprowadziła go ostatniego wieczoru na skraj wytrzymałości. Z drugiej jednak przecież jakiś czas temu dokładnie to przemyślał... Wszystko przewartościował... Wytłumaczył rozłupanemu sercu, że to nie ma znaczenia, że... Że najważniejszy jest intelekt. Ale... ta minimalna cząstka garnęła się do czegoś bardziej irracjonalnego. Miłość..? Nie... to nie była już miłość. Lecz nie było to także tylko pożądanie.
Tak, chyba... Chciał porozmawiać. Przynajmniej dowiedzieć się co jest powodem powrotu Stacy do New Jersey.
*
Usłyszał stukanie do drzwi. Rozejrzał się po mieszkaniu.
Wilson niczego nie zostawił...
Powlókł się w ich kierunku zamaszyście je otwierając. Widok drobnej, ciemnowłosej dziewczyny bardzo go zaskoczył.
- Co Ty tutaj... – zanim zdążył dokończyć Anne wyciągnęła w jego stronę plik dokumentów.
- Mamy nowy przypadek. Cuddy kazała Ci to przekazać... – powiedziała odwracając się.
Nagle coś zadrżało. Jakby zderzyły się ze sobą cząsteczki, które zlały się w jedną gęstą masę, tworząc coś niepowtarzalnie doskonałego.
- Zaczekaj... – House usłyszał gdzieś obok siebie. Krótkie słowo zawisło w próżni. Anne odwróciła się i wbiła w niego przenikliwy wzrok.
- Ktoś... Musi mi wyjaśnić... – zaczął nieskładnie. Miał wrażenie jakby do głosu dorwała się ta sama minimalna cząstka, która upiła go zeszłej nocy.
Jak to możliwe..?
Coś łopotało mu w piersi. Czy to... jego serce..? Czy to jego serce tak głośno uderza o ściany..?
Czy...
*
Wyruszył w niebyt. Gdzieś spoza jego własnej przestrzeni dotarł do niego znajomy głos, wzywający do obudzenia. Miał nadzieję, że to...
- House. Jesteś tutaj..? – pytanie zawisło gdzieś pomiędzy tą dwójką. Zobaczył nad sobą zielone oczy.
Skąd to ciepło..? Czy ona... dotyka mojej dłoni..?
- Myślałam, że wiesz, że alkohol i vicodin to głupie połączenie. – powiedziała cofając rękę.
Zapomniałem... Nie. Niemożliwe, że zapomniałem. Więc, co było powodem...
- Powinnam już pójść... – zaczęła niepewnie Anne. – ale... zważając na to, że chyba nienajlepiej z Twoim sercem, może powinnam wezwać Wilsona..?
Dlaczego ona zawsze miała rację... Zawsze, choć i tak miała na myśli coś innego.
- Nie potrzebuję psychoanalizy Jamesa Wilsona. Nie przypominam też sobie, żebym miał raka, więc jako lekarz też nie jest mi potrzebny... – rzucił House słabym głosem.
- Może... psychiatra..? – uśmiechnęła się.
Czy kiedykolwiek widziałem żeby się uśmiechała..? Żeby... uśmiechała się do mnie..?
- Miejmy nadzieję, że jako specjalista nigdy nie będziesz mi potrzebna... – niemal szepnął.
Anne nieznacznie uniosła brwi.
- Więc jak..? Pomożesz mi..? – zapytał House.
- Niby jak mogłabym Ci pomóc..? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie chcę dzwonić po Wilsona... a boję się zostać sam. Zawsze muszę wstawać w nocy siku. Nigdy nie wiem, co czai się w łazience, a jak wiesz biegać nie mogę...
Znowu się uśmiechnęła.
- Proponujesz mi nocleg..? Po tym wszystkim co od Ciebie usłyszałam..? – mieszane uczucia. I jakiś nieokreślony pociąg...
House przytaknął.
Co ja wyprawiam..?
-------------------------------------------------------------------------------------
mały spojlerek.
Greg patrzył na nią w osłupieniu.
Widziała jego rozszerzające się źrenice. Na wpół otwarte usta nie zwiastowały niczego dobrego.
- Ty... wczoraj wieczorem... – zaczął powoli.
- Co..? – zagadnęła. – Siedziałam nadrabiając papierkowe zaległości. Cuddy mnie o to prosiła, bo ma jakieś problemy administracyjne. Wróciłam do domu grubo po jedenastej...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Nie 21:48, 29 Lis 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
NiEtYkAlNa
Dermatolog
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 1519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Houseland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:50, 29 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
chce nastepna czesc i to najlepiej juz
nie wytrzymam, palpitacja, uwielbiam ten fik, ale jak nie dostane kolejnej porcji szybciutko to mnie skreci swietne
przenocuje u niego? *ciekawość zżera *
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 12:58, 30 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
z okazji mojej 'wypadkowej' nieobecności w szkole jak i również w trosce o rozklekotane serce nietykalnej, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, przedstawiam kolejną część, licząc w skrytości serca, że nie będę musiała pisać do szuflady...
miłego czytania!
7. PRAWDA BOLI.
Gdy się obudził mieszkanie było puste. Słychać było miarowe uderzenia starego zegara.
Siódma...
Nie pamiętał niczego z wczorajszego wieczoru. Może wypił za dużo i stąd te luki..? A może podświadomie wyparł to wszystko z pamięci, bo za bardzo się otworzył..?
Dziwne...
Nie mógł znaleźć tych cholernych dokumentów. Poszuka ich później...
Powlókł się do łazienki. Popatrzył w lustro.
Czy było w nim jeszcze cokolwiek dobrego..? Cokolwiek nie skażonego bólem..? Czy... mógł dopuścić irracjonalną część swojego umysłu do głosu..? Żeby... dostać to, czego potrzebował..?
Pokręcił głową...
Stary, żałosny kaleka... Stacy... To Cię nie złamało... No, może... Może na chwilę. Na krótką chwilę... Nie miałeś nad tym kontroli. Reguły nie podziałały... Leżałeś zalany w trupa. Zamiast gorzkiego smaku Burbona czułeś na ustach coś słonego... Tak zastał Cię Jimmy... Nigdy do tego nie wracał... Chwała mu za to, że nigdy nie wracał... Nawet w jego obecności to było ogromne poniżenie...
Uniósł twarz... Znowu to zobaczył. Znowu działo się to samo, co przed paru laty. Odkręcił wodę i przemył twarz. Piekły go oczy... Nie wyspał się...
Dosyć...
*
Był punktualnie. To nie było normalne. Powoli szedł w kierunku windy. Dobiegła do niego Anne Collins.
Podała mu teczkę. Z dokumentami...
Przecież...
- Co to jest..? – spytał zaskoczony.
Spojrzała na niego. Po raz pierwszy od feralnego wieczoru popatrzyła mu w oczy. Znowu to dostrzegła...
- Dokumenty. Mamy nowego pacjenta... 32 lata, wyniki w normie, lekko przekrwione prawe oko i...
- ...niedowład nóg. – dokończył House nie spoglądając do dokumentów. – Po co mi druga teczka..?
Anne spojrzała na niego zaskoczona.
- Chase i Foreman twierdzą, że niczego Ci nie przekazywali... Cameron nie wie nic o tym pacjencie, to nie ona go podesłała... – Anne była zaskoczona. - Jaka druga teczka..? – spytała.
Greg patrzył na nią w osłupieniu.
Widziała jego rozszerzające się źrenice. Na wpół otwarte usta nie zwiastowały niczego dobrego.
- Ty... wczoraj wieczorem... – zaczął powoli.
- Co..? – zagadnęła. – Siedziałam nadrabiając papierkowe zaległości. Cuddy mnie o to prosiła, bo ma jakieś problemy administracyjne. Wróciłam do domu grubo po jedenastej... – odpowiedziała powoli.
O ile podejrzenia wprowadziły House’a w zdumienie, o tyle ostatnie zdanie wywołało w nim dreszcz. Poczuł jak w okolicach kręgosłupa rozlewa się fala ciepła. Stużki potu płynące po plecach wydały się zbyt zimne.
Jego wzrok ją samą przyprawił o dreszcze. Stali tak jeszcze przez chwilę kiedy w końcu Anne wydusiła:
- House... Czy dzieje się coś o czym powinnam wiedzieć..?
Lekarz popatrzył na nią otępiały.
- N... nie... – odpowiedział. Chwycił dokumenty. Plastikowa teczka zadrżała pod wpływem drżenia jego dłoni.
Boże... Nie patrz na mnie... Wiem, że... Wiem, że wiesz...
Nie potrafił zachować się jak zwykle. Nie potrafił być chamem. Musiał wytłumaczyć tę sytuację. Musiał... Wytłumaczyć to, co się stało. Zastanawiał się do kogo pójść najpierw... Do Wilsona, żeby go spytać...
Spytać... Spytać, o co? „Sorry stary, ale urwał mi się film..? Odbyłem rozmowę, której nie było..? Tracę kontrolę nad własnym życiem, więc może powiedz mi do której u mnie byłeś i czy nie zachowywałem się inaczej niż zazwyczaj..?”.
Musiał iść do Cuddy...
Anne stała zdumiona. Minęło jakieś 20 sekund a House nadal trzymał teczkę i gapił się w niebyt. Był odryty. Nagi. Widziała to... Wiedziała, co się dzieje. Doskonale pamiętała... Jej przejścia przepłynęły jej przed oczami z prędkością światła.
Nieważne... Nieważne, co powiedział. Muszę do niego dotrzeć...
- House... – zaczęła.
Potrząsnął głową nie odrywając wzroku od swojego niebytu.
- Nie teraz... – niemal szepnął. Zabrał teczkę i ruszył do windy.
*
- Musimy porozmawiać... – nie zapukał. Jak zwykle.
Wilson jednak (jak zwykle) nie był zajęty. Spojrzał na niego badawczo.
Znowu ten wzrok...
- Coś się stało..?
- Odpowiesz mi na parę pytań..? Pod warunkiem nie pytania o powody pytania..? – House usiadł naprzeciwko niego tradycyjnie splatając ręce na lasce.
Wilson uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Słucham...
House zaczerpnął powietrza...
- Wiem, że to głupio zabrzmi, ale... – zaczął.
Właściwie... O co ja go pytam..? „Wilson, nie sądzisz, że mi odbija..?”.
- Ja... Chciałem zapytać czy...
Wilson oparł się o biurko. Chciał ośmielić przyjaciela. Zastanawiał się tylko... Co może powodować u niego aż takie splątanie...
House strzelał wzrokiem po wszystkich kątach. Miał wrażenie, że lewa strona jego klatki piersiowej podnosi się razem z uderzeniami niespokojnego serca.
- ...zachowywałem się dziwnie wczorajszego popołudnia..? Kiedy... przyjechałeś..?
Wilson pokręcił przecząco głową.
- Nie wydawałem Ci się... nie wiem... Czy wydarzyło się coś podejrzanego..?
House czuł jak zaczyna mu brakować powietrza w płucach. Ta rozmowa zdecydowanie mieściła się w pierwszej piątce najcięższych w jego życiu. Pytał swojego przyjaciela czy ten nie sądzi, że zwariował... A jednocześnie nie może mu dać do zrozumienia, że dzieje się coś złego... Coś poza sprawą ze Stacy...
- House... Pytam raz jeszcze... Czy coś się stało..?
- Miałeś nie pytać. Po prostu odpowiedz. – jego ton był stanowczy, ale wzrok zdradzał rozdarcie. Ogromne rozdarcie...
- Przyjechałem. Byłeś pijany. Mówiłeś o Stacy... Wydawało mi się, że to grubsza sprawa. Pojechałem do domu około siedemnastej jak trochę przetrzeźwiałeś. Zresztą... Sam mnie o to prosiłeś. Cuddy przefaksowała Ci dane i parametry nowego pacjenta, chciałeś popracować...
Oczy jego przyjaciela szeroko się otwarły.
Więc stąd wiedziałem o niedowładzie, ale... faks..? Jak to..?
Gwałtownie wstał. Nie chciał by wyglądało to tak teatralnie.
- Ale House.. – zanim jednak Wilson zdążył cokolwiek powiedzieć Gregory zniknął już za drzwiami.
*
- House, czego chcesz, mam dużo rzeczy na głowie.. – rzuciła Lisa nie spoglądając nawet na gościa.
- To ja. – Cuddy odwróciła się.
- Anne..? Coś się stało..? – spytała zaniepokojona. Ostatnio ich rozmowy dotyczyły tylko i wyłącznie spraw służbowych. Stricte służbowych.
- Przekazywałaś wczoraj House’owi dokumenty nowego pacjenta..? – spytała Anne. Jej ton był spokojny. Dziękowała sobie w duchu, że jest psychiatrą...
- Przefaksowałam mu dane. – odpowiedziała Cuddy zgodnie z prawdą. – Wczoraj wieczorem.
Anne była zaskoczona. Tego nie potrafiła ukryć...
Więc jednak House otrzymał dokumenty...
- Stało się coś..?
Anne tego już nie usłyszała.
O co więc może chodzić..?
*
- Anne mówiłam Ci już, że House... – Lisa znowu oderwała się od papierów, gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi. Tym razem jednak z jej drzwiach stał Greg. – House... – zdziwiła się. – Dziękuję Ci, że tak wcześnie poinformowałeś mnie o swoim wczorajszym urlopie. – dodała wykrzywiając usta.
House tylko spuścił głowę. Cuddy natychmiast zdała sobie sprawę, że dziwna wizyta Anne musi być jakoś połączona z dziwnym zachowaniem podwładnego. Może nawet...
Czy on... potrzebuje mojej pomocy..?
- Greg... – usłyszał gdzieś obok siebie. Zabawne... Nie mówiła tego tak swobodnie od czasów studiów.
- Pierwsze pytanie... – zaczął. – Co tutaj robi Stacy..?
Cuddy była zaskoczona. Stacy..? Przecież... Nie widziała Stacy od dłuższego czasu. Były w kontakcie, ale... Ona..? Tutaj..?
- Stacy jest w mieście..? – pomyślała na głos.
House przymknął oczy w geście poddania. Świat złożył się do wielkości kafelki na której stał.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:29, 04 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
8. ODKRYTY.
Przez jego szybę przetaczał się strumień wody. Miarowe uderzenia koiły rozkołatany umysł. Siedział opierając głowę o fortepian. Dłonie ułożone były na klawiszach tak, jakby miała się im zaraz wyrwać jakaś melodia... Byłaby to jednak melodia zbyt rozdzierająca duszę, Gregory siedział więc w bezruchu.
Był już wieczór. Dwa dni po rozmowie w gabinecie Cuddy. Dwa dni największej psychicznej męki, podczas gdy Wilson za wszelką cenę chciał dowiedzieć się, co się dzieje, a on przywdział swoją maskę odwal-się-wszystko-gra i całymi godzinami siedział w swoim gabinecie.
Ale... z chwilą rozwiązania zagadki sprawa się skomplikowała. Nie walczył już o niczyje życie i musiał zająć się swoim. Bał się powrotu do domu, bał się kolejnych dowodów na to, że „ta” część duszy chce przejąć kontrolę nie przebierając w środkach.
Coraz gorzej...
Zawsze z trudem znosił emocjonalne porażki. Pamiętał tamten dzień... Pamiętał okoliczności... Okoliczności przypominał mu ból rozrywający mu udo. Niekiedy również duszę...
Wstał ostrożnie i zbliżył się do szafy. Przez jeden z wieszaków przewieszony był niebieski szal. Właściwie granatowy. Stacy miała go na sobie tylko raz. Kupiła go, bo... podkreślał kolor jego oczu. Przynajmniej... ona tak twierdziła.
Zdjął go z wieszaka i zatopił w nim twarz. Powróciła do jego ramion z prędkością światła...
Ty żałosny idioto...Jesteś gotowy do najbardziej radykalnych działań, a nie jesteś w stanie ponieść konsekwencji swoich czynów...
Stał oparty o szafę w ciemnościach. Żaluzje były zasłonięte, widział tylko delikatny blask lampki, która rzucała świetlisty cień na ścianę w zasięgu jego wzroku.
Sentymentalny dupek... Pie...
Przez jego umysł przetaczały się coraz bardziej wyszukane przekleństwa, ale mimo wszystko nie potrafił myśleć racjonalnie. Czuł jakby wstąpił w niego ktoś inny... Przerażało go to, że ten ktoś, tak desperacko potrzebował żeby...
Żeby choć na moment... Choć na chwilę...
Czuł jej zapach tak wyraźnie, choć przecież perfumy dawno wywietrzały... Minęło tyle czasu, a on był w stanie przypomnieć sobie każdą nutę, każdego jednego flakonu. Wciąż pamiętał jak ten zapach towarzyszył mu każdego poranka po upojnej nocy, każdej chwili w której przytulił ją do siebie...
Gdybym mógł...
Uderzyła go fala bólu. Może James miał rację mówiąc o podłożu psychosomatycznym...
Osunął się na ziemię. Oparł głowę o ścianę. Było mu zimno... A może gorąco..? Fale oblewały go na przemian, co minutę... Zacisnął pięści usiłując opanować drżenie. Zakrył szczelniej twarz szalem. Uderzył go zapach. Wzmożony tęsknotą był tak intensywny, że otoczyły go wspomnienia. Wciągnął powietrze ze świstem i z jego płuc wydobył się tak dawno nie słyszany dźwięk. Cichy szloch rozniósł się po pustym mieszkaniu. Nie potrafił zapanować nad biciem serca, nie potrafił zapanować nad pulsującym udem, nie potrafił zatrzymać łez...
To, co najgorsze mieszało się w jego głowie z każdą porażką medyczną, z każdym emocjonalnym zwirowaniem. Cały jego żywot nagle wydał się kompletnie bezwartościowy. Tylko dlatego, że on Gregory House żył złudzeniami, spełniając swoje chore wizje, dorabiając do tego racjonalistyczną mgiełkę, która w realnym świecie normalnych, regularnych ludzi, nie miała prawa bytu.
Gdy po kilku głębszych spazmach trochę się wyciszył łzy nadal płynęły. Wydostawały się bezgłośnie spod przymkniętych powiek. Było mu wszystko jedno...
Życie...
Dlaczego wtedy nie zdecydował się żeby tego wszystkiego skończyć... Co tak naprawdę miało znaczenie po jej odejściu...
Kilka lat budowania muru obojętności wobec uczuć tylko po to, by rozpaść się pod wpływem... zapachu..? Wspomnienia..? A Anne... Jej też nie jesteś wart. Myślałeś, że będzie chciała odkryć starego kalekę..?
Zaśmiał się gorzko. Co on sobie wyobrażał...
Podniósł się ostrożnie i dokuśtykał do łazienki. Nie świecił światła... Bał się spojrzeć we własne oczy... Chciał się położyć... Zasnąć... Może...
Może już się nie obudzić...
Pochylił się nad umywalką.
Z głębi mroku usłyszał ciche pukanie. Jego ciało przeszyły dreszcze...
Błagam...
Wahał się chwilę, ale pukanie było coraz głośniejsze. Coraz bardziej natarczywe.
Dowlókł się do fortepianu i drżącą rękę pochwycił laskę. Dotarł do drzwi. Dotknął klamki.
Stał przez chwilę w bezruchu, aż jego ciałem wstrząsnęły jeszcze głośniejsze uderzenia.
Nacisnął klamkę i zamarł...
*
Zastanawiała się ile jeszcze będzie dobijała się do jego drzwi. Nie to, że jej się to znudziło, po prostu z każdym uderzeniem przez jej głowę przetaczały się coraz gorsze myśli.
Usłyszała jak po drugiej stronie ktoś się zbliża. Zaczęła walić pięścią jeszcze mocniej. To, co zobaczyła gdy zniknęła zasłona przeraziło ją.
Gdy House na nią spojrzał, jego oczy zaszły... łzami..?
Boże... Co tu się stało..?
Stał z przymkniętymi powiekami i wydawało się, że jedyne co chroni go przed upadkiem to drzwi i laska, którą kurczowo ściskał. Jedyne co przyszło jej do głowy, to to, że był jednym wielkim krzyczącym bólem. Zastanawiała się tylko czy jest to związane z nogą czy...
- House... – zdołała wykrztusić najsubtelniej jak potrafiła.
Weszła do środka i zamykając drzwi pozbawiła go oparcia. Zachwiał się i odruchowo chwycił jej ramienia. Przejechała dłonią po szorstkiej twarzy. Dostrzegła tę falę cierpienia, która przetoczyła się przez jego oblicze pod wpływem dotyku.
- Proszę... Nic nie mów... – szepnął i przywarł do niej. Czuła drżenie jego ciała.
Wspięła się na palce o oplotła mu ręce wokół szyi. I tak stali... a jej koszula robiła się coraz bardziej mokra...
*
Nie wierzył. Nie mógł uwierzyć, że to znowu się stało... Że jego umysł znowu zawiódł.
Był na skraju wytrzymałości.
Zakręciło mu się w głowie. Gdyby nie klamka i laska – upadłby.
Zacisnął powieki, usiłując wmówić sobie, że to tylko kolejne przywidzenie, że kiedy otworzy oczy Anne już tutaj nie będzie...
Jedno jej słowo zmroziło go. Zamknęła drzwi. Nie było klamki... Nie było tego, co łączyło go z rzeczywistością. Chwycił jej ramię.
Przecież tak bardzo pragnę...
To tylko sen...
Czego pragniesz..? Poddać się chorym wizjom udręczonego lekomana..?
Poczuł jej dotyk. Tak ciepły... Tak subtelny... Tak czuły... Tak realny w porównaniu z tym co otoczyło go tam, przy ścianie, gdzie upadł pod ciężarem własnej duszy. Miał ochotę zatopić się w nim razem ze łzami, które zbierały się pod piekącymi powiekami.
- Nic nie mów... – szepnął. Choć sam nie wiedział czy do niej, czy do siebie.
Nie wiedział skąd nagle jego twarz znalazła się w pulsującym zagłębieniu, gdzieś pomiędzy jej ciemnymi włosami. Przytrzymał ją w pasie. Czuł coraz szybsze i mocniejsze bicie jej serca.
Poczuł zapach... Perfumy... Tak diametralnie różne od cytrusowych tonów perfum Stacy, a tak bliskie... Realizm spotęgowany kompletnym rozbiciem sprawił, że nie mógł dłużej powstrzymywać łez. Płakał więc cicho...
Dlaczego dobrowolnie z tego rezygnujesz..? Dlaczego rezygnujesz z tego by być szczęśliwym chociaż przez chwilę..?
Przylgnął do niej mocniej...
Boże... Jeśli ona nie istnieje... Jeśli jej tu nie ma... Chciałbym chociaż zasnąć przy niej... Nie chcę by zniknęła zostawiając mnie z tym wszystkim...
Ona poluźniła uścisk, on jednak odrzucił laskę i przycisnął ją do siebie. Zawisnęli razem na cienkiej nici porozumienia.
Jeśli to prawda... Nie, to nie może być prawda... Ale co, jeśli to prawda...
Nie, nie chciał o tym teraz myśleć. Poza tym... Nawet jeśli to była prawda, nawet jeśli rzeczywista Anne obejmowała go teraz pozwalając by płakał wtulony w jej włosy, to... musi nie mieć nic przeciwko, musi... szukać...
- House... – szepnęła mu do ucha.
- Proszę... Jeśli... – nieznacznie się poruszył. Nie był w stanie dalej mówić. Oderwał się od jej ramienia.
Ich spojrzenia spotkały się.
Sama nie wiedziała o istnieniu tak głębokich pokładów wrażliwości w jej sercu. Znowu ujęła jego twarz w dłonie. Nie miała pojęcia dlaczego ciągle widzi w jego oczach łzy.
- Dlaczego..? Dlaczego... – bała się zapytać.
- Nie wiem. – popatrzył na nią tak przejmująco, że miała nadzieję, że ten wieczór nigdy się nie skończy.
Nagle stało się coś, czego się nie spodziewała. Przypomniała sobie jego intrygę, wszystko co powiedział... Choć wiedziała, że stoi przed nią inny człowiek to...
Ból uderzył ją z taką siłą...
Delikatnie wyswobodziła się z jego uścisku. Spojrzał na nią z wyrzutem.
- Anne... – szepnął.
Popatrzyła na niego ze łzami w oczach.
- Przepraszam... Ja... Nie mogę Greg. Dobranoc.
*
Stał przez chwilę oszołomiony.
Była tu... Naprawdę tu była...
Był przerażony.
Przerażony tym, że pokazał jej słabość. Przerażony tym z jaką łatwością poddał się jej pieszczotom... Przerażony tym, że... tak bardzo zapragnął chociaż się przy niej położyć...
Nie było już łez. Jego oczy były przeraźliwie suche. Błagał o coś, co pomogłoby mu się pozbyć bólu, który wypełniał jego wnętrze.
Odwrócił się. Skierował wzrok na granatowy szal. Udo zaczynało pulsować coraz mocniej.
Tylko nie teraz... Błagam nie teraz...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
NiEtYkAlNa
Dermatolog
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 1519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Houseland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:27, 05 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
mam nadzieję, że next part jak najszybciej nie mogę się doczekać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:35, 06 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
stanowczo dla osób powyżej 18.
mam nadzieję, że się spodoba...
miłego wieczoru.
9. PUSZKA PANDORY.
- Cuddy... Gdzie jest House..? – Wilson wpadł do gabinetu pani dyrektor z prędkością błyskawicy. Przeszukał cały szpital. – Wziął wolne..? Nie mówił mi...
- Mnie też nie. – Cuddy nawet nie podniosła wzroku znad papierów.
Wilson stał, a jego niepokój mieszał się z zaskoczeniem.
Lisa nie interesuje się co dzieje się z Housem..? Przecież... Nie było go w szpitalu cały dzień...
Coś uderzyło go od tyłu. Drzwi.
- Przepraszam. Nie wiedziałam, że...
- W porządku Anne... Wilson martwi się o House’a. – rzuciła znudzonym tonem Lisa.
- C... co z nim..? – Anne spojrzała na Wilsona z tak ogromnym przejęciem, że ten natychmiast wyczuł, że dzieje się coś złego.
- Anne mogę Cię prosić na słówko..? – spytał otwierając jej drzwi i mrugając do niej porozumiewawczo. Collins kiwnęła głową.
- Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć..? – spytał już na zewnątrz.
Pod wpływem wielkich wlepionych w nią brązowych oczu zmiękła.
- Byłam wczoraj u niego... - zaczęła ostrożnie. - James... On nie jest sobą... Boję się, że... Że dzieje się coś złego. Mogłam mu wczoraj pomóc, ale dałam się ponieść... To był gniew... Wyszłam... – w jej oczach zaczęły zbierać się łzy. – Myślisz, że... Mogło stać się coś złego..? – wydusiła.
Wilson popatrzył na nią z przerażeniem.
*
- House!
- House!
Błagam otwórz... Proszę...
Wilson niespodziewanie wyjął z kieszeni klucze do mieszkania przyjaciela.
- Skąd je masz..? – Anne nie kryła zdziwienia.
- On też ma moje...
Weszli do środka. Dom pogrążony był w półmroku. Nagle, gdy ich wzrok przyzwyczaił się do ciemności spostrzegli białą postać leżącą w drzwiach kuchni. Wilson szybko zapalił światło.
- Gregory! – dobiegł do niego szybciej niż pozwalała na to zdolność przemieszczania się.
- Co z nim..? – Anne bała się usłyszeć odpowiedzi. Widziała jak James nerwowo szuka pulsu na jego szyi. – Mój Boże...
- On... – Wilsonowi załamał się głos.
Przez ich umysły przewinęły się najgorsze obrazy, gdy nagle James wyczuł słabe tętno.
- Jest! – krzyknął.
House poruszył się. Chwycił się za udo wciągając ze świstem powietrze.
- Kim Ty... – wyszeptał z trudem.
- To ja, James. Greg, jak bardzo boli..?
Nie usłyszał odpowiedzi, choć mogły nią być zaciśnięte na oczach pięści.
- Gdzie jest morfina..? – spytał.
Anne patrzyła na całą tę scenę z przejęciem. Obserwowała porozumienie między Wilsonem i Housem, jak różne od tego które zaistniało pomiędzy nimi wczorajszego wieczoru...
- W apteczce na szafie... – zdołał jeszcze powiedzieć zanim wydał z siebie zduszony jęk.
James znalazł morfinę i strzykawki.
- Przytrzymaj go. – zwrócił się do Anne.
Posłusznie uklękła obok Grega, ale kiedy tylko go dotknęła niemal odepchnął ją od siebie.
- Greg, jeśli mam Ci podać morfinę, musisz nam pomóc... – powiedział James patrząc Anne w oczy. Widział jej przerażenie. Wiedział, że jej przypuszczenia są prawdą, ale zobaczenie House’a w takim stanie wstrząsnęło nią.
Gregory powoli przekręcił się na plecy i posłusznie położył głowę na kolanach Anne. Podwinęła mu rękaw. Gdy James wbijał igłę House jakby złagodniał. Jego twarz pozbyła się tego bolesnego grymasu. Lekko uchylone powieki odsłoniły białą gałkę oczną. Odpłynął po raz drugi tej doby.
*
- Nie wiesz co mogło wywołać tak silny ból..? – James parzył kawę. Było bardzo późno, ale żadne z nich nie spieszyło się do domu. W drzwiach spał spokojnie Gregory House.
- Nie mam pojęcia...
James westchnął.
- Anne... Dlaczego byłaś tu zeszłej nocy..? – to było... niewygodne pytanie.
- Chciałam mu powiedzieć, że... – Anne zawahała się.
Może House nie chciał powiedzieć Wilsonowi o swoich podejrzeniach..?
Może... nie powinna była w ogóle niczego mówić.
– Nie wiem czy powinnam... – przyznała.
- W porządku. – rzucił.
- Naprawdę..? – Anne była zdziwiona.
- Tak. Ja... – James zaciął się. – Ja... Chciałbym tylko, żeby Greg w końcu był szczęśliwy. – powiedział. – Widzisz ten niebieski szal..? – zagadnął ją wskazując na szal leżący nieopodal House’a. Anne kiwnęła głową. – To szal Stacy... House bardzo ją kochał. Myślę, że... stąd ten ból. – dodał.
Anne była zdumiona.
House kogoś kochał..? Więc to dlatego..? Te łzy wczoraj...
Przełknęła głośno ślinę. Spojrzała na śpiącego mężczyznę. Nagle to ona zapragnęła się do niego przytulić. Odtrąciła wczoraj jego ból... Nie pomogła mu się z nim zmierzyć... Myślała tylko o tym, że ją skrzywdził... Ale... Przecież ją przeprosił...
- James, jedź do domu. – powiedziała.
Wilson popatrzył na nią zdumiony.
- Ale... Jak..? Muszę tu zostać na noc. Jeśli jesteś zmęczona zaraz Cię odwiozę. – rzucił nie podnosząc głowy znad parującej kawy.
- Nie... – Anne popatrzyła na niego stanowczo. W jej oczach odkrył jakieś niesamowite ciepło. Pomyślał, że... cokolwiek dzisiaj się wydarzy, to będzie dla Grega coś dobrego.
Kiwnął głową i uśmiechnął się blado.
- Dobrze, ale... – zawahał się. – Nie rań go. On już... dosyć w życiu przeszedł. Mam wrażenie, że nie zniesie jeśli ktoś jeszcze go odtrąci.
*
Zgasiła światło w kuchni. James pomógł jej przenieść bezwładne ciało przyjaciela na łóżko. Potem wyszedł zostawiając ją sam na sam z facetem, który zniszczył jej życie...
Podniosła leżący na ziemi szal i poczuła, że jest wilgotny.
On naprawdę ją kochał...
Odtrąciła go wczoraj.
Usiadła na łóżku obok niego. Przejechała kciukiem po jego ustach. Nieznacznie się poruszył.
Westchnęła. Nie czuła się senna. Mogłaby patrzeć na niego przez całą noc.
Spał tak spokojnie... Jego twarz była tak łagodna... Bez ironicznej mgiełki. Bez bólu wpisanego w każdy grymas. Bez... House'a. Był nieswój kiedy tak leżał i tylko unosząca się klatka piersiowa świadczyła o tym, że gdzieś tam spoczywa umysł szalonego diagnosty...
*
Leżała obok niego kilka godzin.
Pasy... Szpital... Strzykawki... Ból. Kiedy pomyślała, że House’a prawdopodobnie czeka to samo...
Jak mu to powiedzieć... Skąd ma wziąć siłę... Co jeśli zapyta czy kiedyś będzie lepiej, a ona... A ona będzie musiała odpowiedzieć, że nic nie ulega trwałej zmianie...
*
Zobaczył ją przed sobą. Senną. Patrzyła w niego wielkimi, zielonymi oczami. Miał wrażenie jakby czas się zatrzymał. Nie pragnął niczego więcej, chciał tylko...
- Anne... – zamrugała oczami i otarła łzę.
- Tak Greg..?
Jego oczy przesłoniła dziwna mgła.
- Powiedz, że to Ty... Powiedz, że tu wróciłaś... Powiedz, że to nie... – przymknął oczy.
- ... złudzenie? – dokończyła.
Przytaknął. Przyciągnęła go do siebie. Poddał się jej. Był gotów poddać się wszystkiemu. Otworzył oczy i spojrzał w dwie zielone tafle, które emanowały ciepłem jakiego dawno nie widział.
Wpatrywała się w niego kilkanaście sekund. Jej wzrok błądził od oczu, poprzez nos, aż do lekko rozchylonych ust. Czuł, że dłużej nie wytrzyma... Miał wrażenie, że chwila w której nie czuł jej blisko była wiecznością lecz po chwili poczuł jak jej dłoń wędruje w okolice jego serca. Wiedział, że bije jak oszalałe. Wiedział, że ona będzie to wiedzieć... Ale to nie miało znaczenia... Tak bardzo pragnął jej ciepła... Tak bardzo pragnął, żeby ktoś...
Zbliżyła się do niego i pocałowała go. Delikatnie i czule, ale to wystarczyło, by chciał więcej. Wsunął język do jej ust i zaczął wodzić po jej podniebieniu. Poczuł jak przysuwa się bliżej i subtelnie napiera na jego ciało. Pospiesznie zdjął jej ubranie. Przewrócił ją na plecy i przycisnął do materaca, tak, że poczuła jego pragnienie w bardziej fizycznej formie. Na moment oderwał się od jej ust, jakby chciał sprawdzić czy ona też tego chce. Patrzyli na siebie znowu przez dłuższą chwilę. Widziała jak zalewa go fala pożądania, a jednak leżał na niej drżący i splatał jej dłonie ze swoimi. Uniosła głowę i oblizała jego usta. Uśmiechnął się blado...
W całej tej intymnej sytuacji widziała jego desperację. Jego potrzebę bliskości, którą ona tak bardzo chciała zaspokoić. Widziała też lęk... Widziała z jakim niedowierzaniem dotykał jej ciała... Wiedziała, że nie jest pewien czy to co się dzieje, dzieje się naprawdę...
Obróciła go na plecy i mocno przytuliła nie przestając całować. Czułość ustąpiła miejsca namiętności, choć wciąż wisieli na nitce duchowego zbliżenia splatając ponownie palce dłoni. Anne zeszła niżej odrywając usta od jego warg. Znaczyła ustami jego szyję. Nie potrafiła opisać jak wielką przyjemność sprawiał jej każdy głośniejszy jęk wydobywający się z jego ogarniętego pożądaniem ciała. Jej dłonie błądziły coraz niżej, aż w końcu, celowo omijając jego męskość, doszła do uda. Syknął z bólu, a ona cofnęła rękę. Bała się, że nitka zerwała się. Zauważył jej wahanie.
Kaleka... Zwykły, żałosny kaleka...
Ta myśl wyssała z niego pewność. Poruszył się niespokojnie jakby chciał wydostać się z tej niezręcznej sytuacji. Ona jednak stanowczo zaprotestowała. Zniknęła na chwilę z jego pola widzenia i nagle poczuł wilgotne usta w miejscu gdzie rozdarło się jego życie. Chwilę potem wróciła bliżej. Pocałowała miejsce gdzie biło jego serce.
Dlaczego ona zawsze ma rację..?
W szklistych oczach zobaczyła wdzięczność i...?
Nie... To niemożliwe...
Chciała na nowo rozpalić ten ogień. Zbliżyła usta do jego pachwin i zaczęła coraz niebezpieczniej zbliżać się do jak najbardziej pożądanego przez niego miejsca.
Gdy przejechała językiem wzdłuż jego członka przeszedł go dreszcz. Mimowolnie zadrżał.
- Chodź tutaj... Proszę... – szepnął. Chętnie zgodziłby się na taką zabawę, ale... chciał to już poczuć, chciał to zrobić, pragnął jej bardziej niż kogokolwiek kiedykolwiek. Posłusznie wróciła kładąc się na nim i całując go namiętnie.
Przewrócił ją na plecy. Teraz to on całował jej niemal nagie ciało. Przylgnął do niej najbardziej jak mógł. Chciał jak najgłębiej poczuć jej ciepło. Tak bardzo chciał pochłonąć ją całą, że zabrakło mu tchu. Oderwał się od niej by zaczerpnąć powietrza. Położyła dłoń na jego rozpalonym policzku.
- Spokojnie... – szepnęła.
- Tak bardzo Cię pragnę... – powiedział drżącym głosem. Tym razem to ona zatopiła się w jego ustach. Tym razem to jej brakło tchu. Uśmiechnął się kiedy poczuł jak próbuje wyswobodzić się z jego ramion. – Wiesz, że na to nie pozwolę...
Od tamtego spojrzenia odkrywali swoje pragnienia. W pewnym momencie napięcie było tak wielkie, że zsunął z siebie bokserki i zdjął jej ostatnią warstwę ochronną. Pieścił przez chwilę jej kobiecość, ale w momencie kiedy ona dotknęła jego członka nie wytrzymał. Wszedł w nią tak gwałtownie, że wygięła się pod wpływem ciepła, które rozlało się w okolicach jej kręgosłupa. Poczuła wydychane przez niego powietrze, które łaskotało jej szyję. Wchodził w nią raz po raz obejmując ją ramionami. Znowu zaczął ją całować, choć to wybijało go z rytmu. Pociemniało jej w oczach... Wydała z siebie kilka głębszych westchnień i wbiła paznokcie w jego plecy poddając się całkowicie spełnieniu. Patrzył na nią z czułością, przytrzymując jej rozpaloną twarz.
Nagle sam poczuł, że jego ciało zaczyna drżeć. Poczuł jak napinają się wszystkie mięśnie. Delikatne pulsowanie zwiastowało to, o czym marzył od tak dawna. Popatrzył jej w oczy. Ona także to wyczuła. Widziała. Jego oczy mówiły więcej niż mógłby powiedzieć. Powoli zmierzał do ostatecznego spełnienia... Tylko skoro już teraz ma ochotę krzyczeć to, co będzie kiedy...
Wydał z siebie przeciągły jęk. Stłumił go chowając twarz pomiędzy jej włosami. Jeszcze raz poruszył biodrami... Tego już nie zdołał stłumić.
- Annie...
Poczuła jak coś ciepłego wypełnia jej wnętrze. Cały jej świat drżał teraz w jej ramionach, przeżywając najpiękniejszą chwilę tej nocy i odkrywając najbardziej intymną część swojej duszy dławiąc się własnym oddechem.
Nagle ucichł i zaczęły nim wstrząsać pojedyncze drgnięcia. Mocniej wtulił się w jej ramiona.
- Greg... – Anne przytuliła go do siebie zaniepokojona. Poczuła tylko przeczenie głową i przyspieszone bicie serca. Wilgotne oczy... Po około pół godziny uspokoił się.
Anne wplotła dłonie w jego włosy.
Zasnął... Więc jednak... Gregory House ma serce...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anna lee. dnia Nie 20:37, 06 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
NiEtYkAlNa
Dermatolog
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 1519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Houseland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 22:51, 06 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
bardzo mi sie podobala ta cześć, przedstawiłaś intymne chwile w innym swietle, calkiem innym. Nie moge odszukac tego slowa, ale chodzi mi o jak najbardziej pozytywne wrażenie. Genialene. czekam niecierpliwie na nxta
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:49, 07 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
NiEtYkAlNa napisał: | bardzo mi sie podobala ta cześć, przedstawiłaś intymne chwile w innym swietle, calkiem innym. Nie moge odszukac tego slowa, ale chodzi mi o jak najbardziej pozytywne wrażenie. Genialene. czekam niecierpliwie na nxta |
no, mam nadzieję, że pozytywne.
liczę na to, że dalsze rozwinięcie akcji mimo wszystko będzie nieprzewidywalne. złośnica ze mnie. lubię psuć.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:19, 08 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
kolejna część. dedykowana nietykalnej - za wytrwałość. i za to, że mam dla kogo pisać
10. YOU CAN'T ALWAYS...
Uniósł leniwie powieki. Miał nadzieję zagarnąć władczo Anne, ale zastał obok siebie puste miejsce. Przymknął oczy.
Czyżby jej znowu tutaj nie było..? Czyżby znowu była wytworem fantazji..?
Przysunął nozdrza wchłaniając słodki zapach jej perfum. Uśmiechnął się do siebie.
Musiała tutaj być... Wszystko wraca do normy...
*
- Nowy pacjent. 45 lat, wstrząs anafilaktyczny, halucynacje... W wynikach żadnych anomalii poza podwyższonym hematokrytem. – rozrzucał dokumentację swoim podwładnym. Spojrzał badawczo na Anne.
- Skąd masz nowego pacjenta..? – spytał Chase.
- Dziś rano zapukał do moich drzwi. Nie otworzyłem. Kiedy wychodziłem zobaczyłem wijącego się faceta na podjeździe. – rzucił obojętnie. – Zwinąłem Cameron. Swoją drogą całkiem nieźle sobie radzi. Ciekawe, kto ją tak motywuje... Mam pewną teorię...
- Skupmy się może na przypadku. – Foreman za wszelką cenę chciał przerwać ten bezsensowny psychologiczny wywód.
House syknął.
- Hmmm... Czyżbyś to Ty ją motywował..? No tak... Spała z Chasem, ze mną się całowała... Jak na kobietę przystało, chce sprawdzić wszystkie możliwości.
- Może powtórzymy badania..? – tym razem to Anne mu przerwała, przeglądając papiery. – Hematokryt może wcale nie być objawem choroby, jeśli nie jest podwyższony. – dodała.
Znów ten wzrok.
- Powtórzcie badania. – skinął House. Gdy podniosła się cała trójka, zatrzymał Collins. – Mówiąc „powtórzcie” miałem na myśli męską część mojej drużyny marzeń.
Chase i Foreman spojrzeli na niego ze zdziwieniem, natomiast Anne spuściła wzrok.
- Zapraszam panno Collins. – otworzył jej drzwi zapraszając ją do swojego gabinetu niczym dyrektor zatrwożoną uczennicę, która coś przeskrobała. Zanim jeszcze zdążył cokolwiek powiedzieć zaczęła Anne...
- Chciałabym nie wracać do tego, co wydarzyło się wczorajszej nocy. – powiedziała posyłając mu badawcze spojrzenie. Ciężko jednak było wyczytać cokolwiek z jego twarzy, gdyż odwrócił się do niej tyłem porządkując papiery. – Chciałam Ci pomóc... Pomóc Wilsonowi. Byłeś... zmęczony. Mam nadzieję, że już wszystko w porządku. – rzuciła tonem jak najbardziej obojętnym.
House patrzył na nią zdumiony.
Więc tak stawiasz sprawę... Nic się nie stało. Do niczego nie doszło...
- Ja... – zaczął. – Miałem powiedzieć Ci dokładnie to samo. – skłamał.
Nie wiedział co chciał jej powiedzieć. Może na moment chciał poczuć czy wciąż jej zależy tak jak zeszłej nocy, ale... mylił się. Ona też była teraz innym człowiekiem. Znowu zaczynała się zamykać w swojej skorupce. Postanowił jej na to pozwolić. Innej możliwości nie było... Skoro znowu racjonalizm wziął górę na uczuciami, skoro znowu może polegać na swojej percepcji... Nie potrzebuje nic więcej.
Do gabinetu House’a wpadł Wilson.
- Przepraszam... – wymamrotał widząc ich dwoje. – Przyjdę później.
- Nie, Wilson, zostań. Już wychodzę. – powiedziała rzucając House’owi spojrzenie pełne... właśnie... czego..? Żalu..? Że jednak nie zawalczył. To miał być test, który Gregory House oblał z wielkim hukiem. Musiała wyjść by nie powiedzieć nic więcej. James zauważył to spojrzenie.
Cokolwiek się stało, to... nie było dobre...
Gdy Anne zniknęła za drzwiami House odwrócił się twarzą do okna. Tylko w taki sposób mógł teraz przeprowadzić rozmowę z Wilsonem.
- House... – zaczął James do jego pleców. – Co...
- Spałem z nią. – rzucił Greg.
Miało być obojętnie idioto...
Wilson stał czekając na dalsze szczegóły. Minęło jednak kilkanaście sekund i brak było jakiejkolwiek reakcji ze strony diagnosty. Żadnej wyuzdanej relacji, żadnej kpiny...
- I...
- I nic. – odwrócił się. Teraz Wilson zobaczył wszystko jak na dłoni. Twarz House’a była lustrem jego duszy, duszy, którą jednak posiadał i która pomimo powrotu racjonalnej wyższości poczuła się zraniona.
- Seks to chyba elementarna cząstka związku. – stwierdził James, choć nie wiedział czy pasowało to, do całej sytuacji. Czy pasowało to do sytuacji w której chciał zasugerować House’owi, że znowu coś spieprzył.
Diagnosta zrozumiał sugestię nad wyraz trafnie. Uśmiechnął się blado.
- Myślałem, że... – zaczął.
Po co cokolwiek wyjawiać komuś, kto i tak uważa, że nie masz szans na normalną relację..?
- ... pomyliłem się.
- I cierpisz z powodu tej pomyłki. Nie wmówisz mi, że nie chciałeś żeby tym razem było inaczej. – zaczął Wilson.
- Nie będę kłamać... – rzucił poważnie House patrząc w brązowe oczy przyjaciela.
- Cierpisz... – Wilson nie wiedział, co jeszcze można wyczytać z zapadniętych policzków i głębokich niebieskich oczu, które nie potrafią utrzymać się 3 sekundy w jednym punkcie.
- Pieprzysz...
Nie... To bez sensu... Jak zwykle zresztą... Niby chcesz, ale jednak nie... Niby Ci zależy, ale odtrącasz kogoś komu może nawet zależy bardziej. Kiedy czujesz się odtrącony, robisz wszystko, żeby tylko nie przyznać przed samym sobą, że osoba, która Cię zostawiła ma rację.
Wilson nie miał już argumentów. Odwrócił się i zawisnął nad klamką.
Jeśli teraz wyjdę, może już nigdy nie uda się...
- Stacy tutaj nie było. – House popatrzył na niego wyzywająco. James odwrócił się gwałtownie.
- Co masz na myśli? – spytał.
House wzruszył ramionami uśmiechając się boleśnie i szyderczo.
- Jak inaczej możesz zinterpretować to zdanie..? – spytał ironicznie. – Nie było. Widziałem ją, a jednak nie mogłem jej widzieć. Wiesz skąd wiedziałem o dokumentach..? Wiesz dlaczego zadawałem Ci te głupie pytania kilka dni temu..? – coraz bardziej rozpędzał się emocjonalnie. Jego serce biło jak oszalałe. – Dlatego, że na te kilka dni oszalałem. Miałem halucynacje. Po tym jak wyszedłeś ode mnie ubzdurałem sobie, że była u mnie Collins z dokumentacją, że zemdlałem, że rozmawialiśmy! - niemal krzyczał. Wilson patrzył na niego z przerażeniem. – Już wtedy myślałem, że spędziliśmy razem noc, ale nic nie pamiętałem. Kiedy zorientowałem się następnego dnia, że to wszystko było jakąś chorą fantazją myślałem, że zwariuję. – przyznał nieco spokojniej. Stał teraz blisko przyjaciela patrząc mu prosto w oczy.
- Dlaczego.. – Wilson ze zdumienia przetarł oczy. – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś..? Dlaczego przez dwa dni, kiedy starałem się Tobie pomóc milczałeś i kpiłeś z moich teorii..?
- Bo sam starałem się to zrozumieć. Nie chciałem Twoich chorych pseudo-psychologicznych wywodów. – powiedział szczerze.
- Wczoraj... Kiedy przyjechałem do Ciebie z Anne...
- Dzień wcześniej upiłem się... – zaczął House.
Co to da, że wszystko mu opowiesz..?
- Ja... Ryczałem trzymając ten cholerny szal... Czułem się przyparty do muru... Oszukany... – mówienie o tym sprawiało mu coraz większą trudność. Przyznał się do uczuć... Do bólu... Czuł jak wraca, to, co chciał powstrzymać. Co wydawało się powstrzymane... – Przyszła Anne. Kiedy zobaczyłem ją wtedy w drzwiach, zupełnie jak kilka dni wcześniej myślałem, że...
- ... że znowu coś sobie ubzdurałeś. – dokończył za niego Wilson.
- Nie pamiętam nic poza jej wyjściem z mojego mieszkania... – skłamał.
Świetnie... Kłam... Zatajanie tego, co najistotniejsze na pewno nie będzie miało znaczenia.
Przecież doskonale pamiętasz dalszy rozwój wypadków... Niby dlaczego znalazłeś się półprzytomny wijąc się z bólu na podłodze..? Przecież chciałeś...
- Greg... Ja nie sądziłem, że Twoje uzależnienie zaszło tak daleko...
House parsknął szyderczo.
- Naprawdę myślisz, ze to vicodin..? – spojrzał na niego prowokująco. – Jako fantastyczny psycholog amator powinieneś wiedzieć, co się stało...
Wilson zrozumiał wszystko. Gdy spojrzał w szkliste oczy przyjaciela, tajemnica, którą skrywał okazała się jasna. Jaśniejsza niż cokolwiek innego.
Rozmowę przerwała im Anne która wpadła do gabinetu House’a chcąc obwieścić pomysł na który wpadł zespół. Widząc jednak jego twarz zrozumiała, że nie o tym będą za moment rozmawiać. Złożyła dokumenty na szafce i stanęła obok Wilsona.
- Co się tutaj... – nie dokończyła, bo House starał się ich wyminąć wychodząc z gabinetu. Zatarasowała mu drogę spoglądając w oczy.
Wrócił...
Wilson zauważył jej wzrok.
- Anne... – zwrócił się do dziewczyny. – Możemy na moment wyjść. House... – przytrzymał przyjaciela za ramię. – Ty zostań.
House skinął głową, zaciągając żaluzje.
*
- Anne... Pamiętasz o co prosiłem Cię zeszłego wieczoru..? – Wilson wydawał się być podenerwowany. Anne spuściła wzrok.
- Jemu nie zależy... On...
- Myślisz, że jemu nie zależy..? Cokolwiek wczoraj się wydarzyło... Jeśli się wydarzyło, miało to ogromne znaczenie. Nie... – przerwał Anne, która chciała mu to wszystko wyjaśnić. – Nie obchodzi mnie co to było. Przefiltruj to jednak z Twojej głowie i zastanów się dwa razy zanim znowu zaciągniesz do łóżka faceta, który... – nie dokończył. Nie chciał dokończyć. Ale Anne zrozumiała to, co chciał jej przekazać. Uśmiechnęła się do niego. – Trzeba mu pomóc. – powiedział Wilson patrząc na nią znacząco.
Dziewczyna skinęła tylko głową. Wiedziała, że... że James ma rację.
*
House siedział przy biurku z twarzą ukrytą w dłoniach. Gdy usłyszał szelest żaluzji szybko oderwał je od zaciśniętych powiek i spojrzał badawczo na gościa.
- Ja, nie chciałam...
- Nie. Nie chciałaś. – powtórzył House. – To nie Twoja wina. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia bez względu na to, co powiedział Ci Wilson. – dodał.
Słyszałeś... Przecież on miał rację...
- Wilson miał rację. – powiedziała niemal czytając mu w myślach.
House pokręcił przecząco głową.
Ty idioto.
- Więc jednak, to nic dla Ciebie nie znaczyło..? – Anne starała się żeby zabrzmiało to jak najbardziej obojętnie, ale... nie zabrzmiało. Zabrzmiało cholernie przewidywalnie.
House popatrzył na nią z wyrzutem.
Oczywiście, że znaczyło... Ale co to zmienia..?
- Ja... – zaczął. Odwrócił wzrok. Teraz on ją zranił.
To jedyna rzecz, która przychodzi mi z łatwością...
- ... to był tylko seks. – skłamał. To kłamstwo uderzyło w jego serce bardziej niż w jej.
Kiwnęła głową. W jej oczach zebrały się łzy. W świetle dnia mógł je z łatwością dostrzec, ale pomyślała, że teraz to już bez znaczenia.
- W porządku. – rzuciła obojętnie podając mu dokumenty.
Wypadły jej z rąk i oboje zerwali się do tego żeby je pozbierać. Ich dłonie spotkały się na moment. Ona szybko cofnęła rękę, ale House zdążył ją złapać. W niebieskich oczach zobaczyła kompletne zaprzeczenie tego, co przed chwilą usłyszała.
Zostań...
Jej zapach znowu go uderzył. Cofnął dłoń i podniósł się. Anne zebrała dokumenty i położyła je na stole.
Został sam. Całkiem sam. Z poczuciem, że w gruncie rzeczy jego racjonalny umysł odpływa zostawiając mu jedynie złudzenia, że cokolwiek się zmieniło.
-------------------------------------------------------------------------------------
spojlerek.
- Greg... – usłyszał znowu. Spojrzał w kierunku drzwi.
- Stacy... – wyszeptał przerażony. – Co Ty tu... – głos mu się załamał. Wszystko poza nią było rozmyte.
(...)
- Greg... – Cuddy podeszła do niego patrząc z troską w jego nieobecne oczy. Wciąż wpatrywał się w jeden punkt.
Kiedy ocknął się z letargu i spojrzał na Cuddy spotęgował tylko własny ból.
Lisa spojrzała na niego badawczo.
- Nazwałeś mnie... Stacy.[/b]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
NiEtYkAlNa
Dermatolog
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 1519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Houseland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:56, 08 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Genialne podoba mi się bardzo, Twój fok intryguje na kazdym kroku, i dziekuje za dedykacje nie przejmuj się, ja piszac miniaturke w tym właśnie dziale również nie dostałam wielu komentarzy, ale to nie znaczy, że nie przeczytało jej wiele osób
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
anna lee.
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Sie 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza ekranu. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 22:43, 11 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
cóż, uparcie piszę dalej.
11. OŚWIECENIE.
Siedział przed zapisaną tablicą i bił się z myślami. Był w kropce... Niby nie pierwszy raz. Niby nie ostatni... Ale zawsze tak samo doprowadzało go to do szału.
Nic nie pasuje...
- Cholera, dlaczego nic nie pasuje...
Wsparł głowę na lasce i przymknął powieki.
Nic nie pasowało... W jego życiu też nic nie pasowało. Pozorne zasady... Nie rozumiał... Nie rozumiał hipokryzji... Własnej hipokryzji... Unieszczęśliwiania na siłę... Nie rozumiał...
Gdybym tylko w pełni mógł skupić się na przypadku... Gdyby mojej głowy nie zaśmiecała niepotrzebnie...
- Greg... – odwrócił się gwałtownie i zamarł.
Przesłyszałem się...
- Greg... – usłyszał znowu. Spojrzał w kierunku drzwi.
- Stacy... – wyszeptał przerażony. – Co Ty tu... – głos mu się załamał. Wszystko poza nią było rozmyte.
Boże...
Ten obraz wrył się boleśnie w jego świadomość... Stała przed nim opromieniona światłem małej lampki. Widział jej błyszczące oczy i łagodny uśmiech. Miał ochotę wstać i...
*
- Greg... – Cuddy podeszła do niego patrząc z troską w jego nieobecne oczy. Wciąż wpatrywał się w jeden punkt. Wyglądał upiornie.
Kiedy ocknął się z letargu i spojrzał na Cuddy spotęgował tylko własny ból. Starał się zapanować nad drżeniem głosu...
- Coś się stało..? – spytał.
Lisa spojrzała na niego badawczo.
- Nazwałeś mnie... Stacy. – w jej oczach dostrzegł pytanie. Pytanie na które nie potrafił udzielić jej odpowiedzi. Na które sam chciałby sobie odpowiedzieć... – Pytałam jak Ci idzie...
House z powrotem spojrzał na tablicę. Była pusta...
- Ja... – zaczął. Biel tablicy uderzyła go na tyle, że przymknął oczy starając się pozbierać myśli.
- Greg... Dobrze się czujesz..? – Cuddy przykucnęła obok niego dotykając jego twarzy. – Może... Chciałbyś pojechać do domu. Umyć się, przebrać, odpocząć...
Pokręcił przecząco głową.
- Nie...
- House...
- Zostaw mnie... – Gregory popatrzył na nią błagalnym wzrokiem. Zobaczyła w nich udręczony umysł człowieka, który bardzo chciałby odpocząć, ale... nie od pracy.
Cuddy spojrzała na niego z troską. Uśmiechnął się, niemal niezauważalnie.
- Wracaj do pracy. – powiedziała subtelnie. – Z pacjentem naprawdę jest ciężko. – dodała.
Diagnosta popatrzył na nią z zaskoczeniem.
- Chciałaś wysłać mnie do domu, pomimo, że pacjent umiera..? – spytał. Odpowiedziała mu tylko bladym uśmiechem.
- Nie tylko Ty chciałbyś... – zaczęła. Zagryzła jednak wargi. – Nieważne. – rzuciła zostawiając go z białą tablicą i milionem pytań.
*
- Jak to nie żyje..?
House stał oszołomiony. Przecież zastosowali odpowiednią terapię. Wszystko wskazywało na...
- Mój Boże... – rozwarł usta w przerażeniu. Spojrzał na tablicę, tym razem zapisaną czarnym mazakiem. Zakreślił pasujące objawy.
Chase i Foreman stali zdumieni.
- Dlaczego na to nie wpadliśmy... – Eric przewrócił oczami.
Ryzyko śmierci istniało zawsze, ale... dlaczego House nie wpadł na to, że... że to jednak...
- Dlaczego ja na to nie wpadłem... – Gregory jakby czytał mu w myślach.
Opierał się o tablicę, nie mogąc złapać oddechu. Chase zauważył, że coś jest nie tak.
- House...
- Ktoś musi powiadomić rodzinę... – powiedział nieswojo.
Foreman przez chwilę chciał... ale wyszedł.
Diagnosta nie został jednak sam. Do gabinetu weszła Cuddy. Widziała jak House pogrąża się coraz bardziej.
- To nie Twoja wina. Nikt nie przypuszczał... Objawy tym razem okazały się naprawdę zdradliwe... – próbowała go tłumaczyć, ale on tylko uniósł rękę i spojrzał na nią zdenerwowany.
- Dlaczego mnie usprawiedliwiasz skoro wiesz, że popełniłem błąd..? – patrzył na nią przenikliwie.
- Bo każdy lekarz się myli. – odpowiedziała.
- Nie jestem każdy. – rzucił wstając.
- Nie nadawaj temu wypadkowi specjalnego znaczenia. Pomyliłeś się. Nikt nie wpadł na taki pomysł, Ty wpadłeś na niego, niestety...
- ... z powodu zgonu pacjenta okazał się lekko spóźniony. – ironizował House.
Boże...
Westchnął.
- Może masz rację... – skłamał.
Cuddy uśmiechnęła się i wyszła. Popatrzył za nią z wyrzutem.
Dlaczego nikt niczego nie rozumie...
*
- Zabiłem człowieka... – rzucił wpadając do gabinetu Wilsona. Ten spojrzał na niego pytająco.
- Nie skojarzyłem objawów. – wyjaśnił opadając na fotel. – To znaczy... skojarzyłem, ale... – potarł kciukiem czoło, tak jak zwykł robić, gdy czuł się zmartwiony czy zakłopotany.
- Greg... Powinieneś jechać do domu. Odpocząć. – powiedział James łagodnie patrząc w niebieskie oczy przyjaciela.
- Nie słyszysz co do Ciebie mówię..? – House zachowywał się jakby był w amoku. – Mówię, że przeze mnie umarł pacjent, że tracę rozum, a Ty każesz mi jechać się wyspać..?
- Greg... Jest Wigilia. Każdy z nas jest już zmęczony. – powiedział jeszcze łagodniej Wilson. – Każdy z nas popełnia błędy...
House patrzył na niego z wyrzutem.
Nawet Wilson go nie rozumiał..? Myśli, że... Boże Narodzenie ma wpływ na jego intelekt..? Czy on sobie kpi..?
Podniósł się nie patrząc nawet na przyjaciela i ruszył powoli do drzwi.
- Wesołych Świąt Jimmy... – rzucił nieswojo na odchodne.
- Wesołych Greg...
*
Z głośników sączył się smętny blues. Leżał na kanapie w salonie przyglądając się brązowo-złotej cieczy w kryształowej oprawie. Na stoliku obok niego leżały rozsypane tabletki vicodinu. Coś tak małego, a... utrzymywało go w pionie. Dosłownie...
Tracisz rozum...
Nic nie wydawało się jak przedtem. Nawet jego własne mieszkanie przywitało go nieznajomym zapachem jakże znajomej kobiety...
To wszystko jest tylko iluzją... Całe Twoje życie to jedna wielka iluzja... Iluzja szczęścia. Iluzja spokoju. Iluzja radości.
Połknął jedną tabletkę zapijając ją alkoholem. Skrzywił się. Wiedział jakie będą tego konsekwencje.
Życie wypełnione bólem... Twój intelekt się wypala... Wszystko zmierza ku autodestrukcji...
A może... A może to tylko Ty niepotrzebnie się pogrążasz..?
Przymknął oczy. Nagle usłyszał skrzypnięcie drzwi.
Nie zamknąłem drzwi..?
Stała. Zmoknięta, zmarznięta, zmęczona, z siatką pełną zakupów.
- Co Ty tutaj robisz..? – zapytał z niedowierzaniem, które zamieniło się w przerażenie.
Nieoczekiwanie młoda dziewczyna podeszła do niego i pocałowała czule jego usta. Leżał oszołomiony patrząc jak siada obok niego kładąc zakupy na podłodze.
- Anne... – szepnął.
- Jestem tutaj. Tak jak wczoraj... – odpowiedziała szybko. On jednak nadal leżał w bezruchu. Wiedział, że to także może być pułapka jego umysłu. A może raczej... – Pomyślałam, że... Jest Wigilia, a Ty pewnie masz pustą lodówkę. – uśmiechnęła się smutno. Miała podkrążone oczy.
Gregory szybko wstał i chwytając laskę ruszył w kierunku sypialni.
- Zaczekaj tu... – powiedział jakby bał się, że gdy wróci już jej nie będzie. Po chwili wrócił z jakimiś starymi rzeczami.
- Może to głupi pomysł, ale... – powiedział wyciągając w jej stronę rękę z ubraniami. – To stare rzeczy Stacy, a... Ty jesteś przemoczona.
Zrozumiała ten gest.
- Dziękuję... – szepnęła nawet na niego nie spoglądając.
Usiadł obok niej. Miał tak straszny mętlik w głowie... Po tym co widział dziś w swoim gabinecie... Po tym jak widział Stacy...
- Annie... – powiedział miękko. – Ja... Przepraszam... – odwrócił jej twarz w swoją stronę.
- Nie wracajmy do tego. – spojrzała na niego ze łzami w oczach.
Zaprzeczył głową.
- Nie chcę w ten sposób...
- Nie liczy się sposób. Są Święta... – szepnęła, a po jej policzkach spłynęły dwie ogromne łzy. Pozostały by niezauważone w półmroku mieszkania House’a, ale spadły wprost na jego rękę.
Zawsze czuł bezradność wobec swoich łez. Wobec cudzych... tym bardziej.
- Ja chyba nie chcę... Na chwilę... Na moment... Na Święta... – szepnął.
Anne wytarła policzki.
- Chodźmy zrobić tę kolację... – rzuciła jakby nie słysząc ostatniego zdania, tak istotnego w całej rozmowie.
Gregory chwycił jej dłoń.
- Przepraszam... – powtórzył, dziwiąc się, dlaczego przepraszanie Anne przychodzi mu z taką łatwością.
- Nie chcę... – zaczęła. – Nie chcę, żebyś mówił takie rzeczy w odpowiedzi na to, co się dzieje. Nie chcę żebyś dawał mi do zrozumienia, że Ci zależy kiedy Twoje życie się wali, a Ty sam stąpasz po tak cienkim lodzie, że desperacko szukasz kogoś, kto Cię uratuje, gdy się pod Tobą załamie. – patrzyła w niebieskie oczy pełne bólu i żalu. – Nie mów rzeczy, których pożałujesz kiedy racjonalistyczny dupek przejmie nad Tobą kontrolę. Chcesz niezależności i dlatego taki układ odpowiada Ci bardziej. Rozumiem... – dodała.
Patrzył na nią z niedowierzaniem.
Przyszła tutaj pomimo iż wie, że... niczego nie mogę jej dać. Niczego poza...
- Dlaczego..? – spytał.
Odwróciła wzrok.
- Po prostu nie chcę być dzisiaj sama... – szepnęła. W jej głosie było coś tak przejmującego, że zapragnął ją przytulić. Dać jej tego wieczoru wszystko, co tylko będzie mógł jej ofiarować. Chciał przygarnąć ją do siebie, ale ona lekko go odepchnęła.
- Chodź. Pójdziemy zrobić kolację.
*
Przez cały czas przygotowywania jedzenia jak i samej kolacji nie odezwała się ani słowem. House też o nic nie pytał. Dziękował jej jednak w duchu, że jest z nim, tutaj, tego dnia i... że odegnała Stacy, która powracała ciągle i to wtedy kiedy wszystko wydawało się być w najlepszym porządku.
W pewnym momencie po jej policzku znowu spłynęła łza. Uśmiechnęła się blado i przymknęła oczy opierając ręce na krawędzi stołu.
Zastanawiał się co zrobić. Zastanawiał się co będzie najbardziej odpowiednie...
Wstał od stołu i podszedł do niej.
- Chodź. – szepnął podając jej rękę.
Wstała posłusznie i poszła za nim do sypialni.
- Położ się. – spojrzał jej w oczy. – Jesteś zmęczona... Będę spał na kanapie. – dodał.
- Z Twoją nogą..? – rzuciła kpiąco. – Świetny pomysł.
Uśmiechnął się do niej.
Dlaczego tak często się uśmiecham...
- Spaliśmy już razem. – powiedziała.
Przytaknął.
- Nie chcę znowu Cię skrzywdzić. – powiedział szczerze.
Spojrzała na niego wymownie.
- To ja skrzywdziłam Ciebie... – przyznała. Spuścił wzrok...
To nie ona mnie skrzywdziła...
Ta gra gestów i spojrzeń wyprowadzała go z równowagi...Widziała to. Widziała wspomnienia, które go dopadły. Spojrzał na nią pozwalając jej to wyczytać z oczu. Nie wstydził się tego w jej obecności. Przecież ostatniej nocy zobaczyła więcej niż ktokolwiek inny...
Znów poczuł dotyk na swojej twarzy...
*
Obudził się na kanapie. W pustym mieszkaniu. W kuchni nie było śladów wczorajszej kolacji. Łóżko było w takim stanie w jakim zostawił je ostatnim razem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|