|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
agnieszka2372
Lekarz Rodzinny
Dołączył: 01 Kwi 2008
Posty: 839
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Władysławowo Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:23, 18 Maj 2013 Temat postu: "Przysługa." (Z) Foreteen |
|
|
Pisząc długi fik przyszło mi to do głowy, więc musiałam spisać.
Ostrzegam, że jeśli ktoś ma dobry humor to może niech przeczyta to innym razem.
Jest krótko i akcja rozgrywa się po śmierci Trzynastki
Przy okazji: lubię ten filmik
[url] https://www.youtube.com/watch?v=kwR3-IDxQmglist=FLLBt5vxOAYClMLzt8wA6EQw&feature=mh_lolz [/url]
Przez ostatnie lata House cieszył się emeryturą. Kiedyś nie przyszłoby mu nawet do głowy, że można się cieszyć emeryturą. Prawdę powiedziawszy nie myślał, że jej dożyje. Jednak, ku ogólnemu zaskoczeniu stało się. Obecnie robił te wszystkie rzeczy, które zwykle robił podczas pracy, tylko bez potrzeby ukrywania się po kątach. Korzystał z życia, irytował Wilsona, regularnie grywał na pianinie w lokalnym klubie. Po jego odejściu departament diagnostyki przejął Foreman, wraz z szefem chirurgii Chasem i pełniącą obowiązki administratorką Cameron siali spustoszenie w jego imieniu. Sprawiało mu pewną satysfakcję to, że wychował obecną kadrę szpitala. Dzięki temu miał pewność, że nie kierują nim niekompetentni idioci, a tylko idioci, jak przez lata pieszczotliwie ich nazywał.
Było poniedziałkowe popołudnie, House przy piwie konstruował coś, co wyglądało na katapultę na tyłach ogrodu Cuddy. Minione dni nie były najłatwiejsze dla wszystkich i musiał się jakoś rozerwać. Wiedział, że jego spokój się skończyło, gdy tylko zobaczył idącego ku niemu Australijczyka.
- Hej – przywitał przyjaźnie Chase, po czym przeniósł podejrzliwe spojrzenie na jego wynalazek – Chce wiedzieć, co robisz?
- Lepiej nie.
- Współczuje waszym sąsiadom.
- Niech zgadnę – zaczął były szef bez zbędnych uprzejmości przechodząc do sedna - Chcesz, żebym porozmawiał z Foremanem?
- Właśnie, dlatego uważamy cię za geniusza – potwierdził jego obawy z uśmiechem.
- Pochlebstwami daleko ze mną nie zajedziesz – ostrzegł Greg przypominając mu - Poza tym to twój najlepszy przyjaciel.
Mimo to z góry wiedział, że tym argumentem nic nie wskóra. Potrafił być irytująco przekonujący, kiedy mu zależało.
- Dlatego tu jestem. Próbowałem. Mam wrażenie, że pogarszam sytuacje.
- Nie wydaje mi się by to było możliwe – zauważył zgodnie z prawdą.
- Od pogrzebu nie rusza się z domu. Nie poszedł więcej na jej grób. Martwimy się o niego.
- Minęły dopiero dwa tygodnie – powiedział diagnosta.
- Przedwczoraj przywiózł do nas dziewczynki. Jest sam. Potrzebują go, a on potrzebuje ich. Pogadaj z nim – poprosił patrząc mu w oczy.
- Skąd przekonanie, że mogę pomóc? Nie pochowałem właśnie miłości mojego życia.
- Apropo, gdzie Cuddy? – spytał blondyn z uśmieszkiem rozglądając się za byłą szefową. Ponieważ House nie mógł się nie zgodzić z jego wnioskiem skupił się na czymś innym.
- Jesteś irytujący.
- Uczyłem się od najlepszych – odparł bezczelnie budząc w byłym szefie uczucie dumy.
- Na grobie matki – odpowiedział, po czym nie umiejąc sobie odpuścić komentarza dodał - Rozmawiają teraz częściej niż za życia.
- Rachel?
- Próba zespołu.
- Nie uwierzyłem, kiedy po raz pierwszy o tym usłyszałem. Nie ma wielu piętnastolatek w dojrzałych kapelach jazzowych – przyznał się, a po zastanowieniu stwierdził – Choć, w sumie, czego się spodziewać z tobą w roli ojca.
- Szykuje się do koncertu w sobotę – poinformował z typową dla tematu Rachel dumą w głosie.
- Wiem, dzwoniła do nas.
- Oczywiście, że dzwoniła. Potrafi sobie zorganizować widownię.
- Dedykuje go Remy.
- I zgrabnie wracamy do tematu – westchnął House słysząc mało subtelne przypomnienie - Czemu nie dręczysz Wilsona? Ma doświadczenie w tych sprawach.
- Nie umie z nim rozmawiać. Potrzebuje ciebie – oznajmił blondyn, mentor spojrzał na niego z wyrzutem, to był cios poniżej pasa. Ale skuteczny. Lata wspólnej pracy nie poszły na marne. Czasem miał wrażenie, że za dobrze ich wyszkolił. Szczególnie, kiedy
wykorzystywali swoje umiejętności przeciwko niemu.
- Wiesz, że te bzdury o tym, jaki to jest do mnie podobny to tylko bzdury – mówił w ostatecznej desperackiej próbie pozbycia się go z ogródka.
- Częściowo.
Zapadła dłuższa cisza, Chase zwyczajnie obserwował House’a i czekał. Nie dodał nic więcej.
- Będziesz mi coś winien, obaj będziecie. I wiedz, że zgłoszę się w najbardziej nieodpowiednim momencie.
Uśmiechnął się tylko słysząc gorliwe zapewnienia, od razu mówił Cameron, że uda mu się go przekonać.
House był na siebie zły, kiedy tylko się na to zgodził. Jedyną osobą, na którą bardziej się wściekał był Chase. I tak, niechętnie, ale znalazł się pod domem, który do niedawna zamieszkiwała wspólnie Czternastka. Chowanie ludzi młodszych od siebie było trudne, bolesne i cholernie niesprawiedliwe. Naprawdę chciał pomóc, tyle, że wątpił by w tej sytuacji było to możliwe. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że stanie przed drzwiami niczego nie załatwi. Dlatego, mimo iż wolałby być teraz gdziekolwiek indziej nacisnął klamkę. Zgodnie z jego przewidywaniami było otwarte. Wszedł do środka i skierował się prosto do sypialni.
Na łóżku w dżinsach i białym t-shircie z rękami pod głową leżał patrząc w sufit Foreman. Rzadko go takiego widywał. Rozejrzał się po pokoju, wszystko było na swoim miejscu, stało dokładnie tak samo, jak za życia Trzynastki. Na ścianie naprzeciwko łóżka wisiało duże czarno-białe zdjęcie z ich ślubu. Uśmiechnięte zbliżenie ich twarzy, kiedy stykając się czołami patrzyli sobie w oczy. Niesamowita chwila uchwycona na wieczność, w której zdawało im się, że nikt ich nie widzi. House przełknął ślinę i przeniósł wzrok na Foremana.
Eric podniósł głowę słysząc znajomy stukot laski o podłogę.
- Chase? – domyślił się błyskawicznie na widok swojego mentora.
Na pierwszy rzut oka widać było, że jest trzeźwy. Prawdę mówiąc nie spodziewał się tego, bo wiedział, że na jego miejscu by nie był.
- Kiedy was zatrudniałem nie myślałem, że zostaniecie takimi ziomkami – oznajmił Greg wywołując uśmiech na twarzy byłego pracownika. Co samo w sobie było już jakimś sukcesem. House usiadł na fotelu w rogu pokoju, zapadła cisza.
- Nie chcę rozmawiać.
- To jest nas dwoje.
Przyjrzał mu się uważniej. Miał zaczerwienione oczy. Wyglądał gorzej niż na pogrzebie. W tym przypadku posunąłby się nawet do użycia słowa fatalnie.
- Gdzie Gia i Resse?
- Dokładnie wiesz, gdzie są inaczej by cię tu nie było – odgadł, był w rozpaczy, co nie znaczyło, że nie przestał myśleć - Powiesz, że Remy była by mną rozczarowana?
- Nie.
Przez ostatnie dwa tygodnie Foreman przytulał córki, płakał, pił do nieprzytomności, rozwalił garaż, nic nie pomagało. Wiedział, że z czasem będzie mu lepiej, ale czas leciał zdecydowanie za wolno. Stanowczo za wolno, a on czuł jakby się dusił.
- Wiem, że mają swoje zmartwienia, z Megi i jej ojcem, no i ich dzieckiem w drodze, ale muszę pobyć sam.
- Nie o to mu chodzi – mówił diagnosta przekonany co do intencji Chase’a.
- Jestem okropnym ojcem – wyznał zdruzgotany chowając twarz w dłonie. Czuł się koszmarnie zawożąc córki do przyjaciół, ale dłużej by nie wytrzymał.
- Jesteś ojcem w żałobie, to różnica – kontrargumentował House, słysząc to na twarzy Erica pojawił się cień uśmiechu. Doceniał, że to mówi.
- Resse ma dopiero sześć lat. Co jak nie będzie jej pamiętać?
- Patrzę na nią i widzę Remy. Gia ma jej oczy. Już dłużej nie mogłem – przyznał z trudem. Od śmierci Remy patrzenie na córki było dla niego jak słodka tortura. Miał wrażenie, że oszaleje, dlatego potrzebował chwili samotności. Chciał jakoś się pozbierać, dojść ze sobą do ładu i wtedy je odebrać. Nie chciał, żeby widziały go w takim stanie. Powinien być silny, dla nich, a nie rozklejać się do tego stopnia. Nie czuł się na siłach, by się nimi zająć. Było mu wstyd. Jak miał to zrobić, skoro nie mógł zająć się nawet sobą?
- Masz racje –niespodziewanie zgodził się House - Straciły matkę, nie potrzebują ojca. W ten sposób przyzwyczaja się do utraty rodziców hurtowo.
- Nie oszczędzasz ciosów – podsumował Foreman z niedowierzaniem. Jego słowa były niczym nokaut. Reszta jego przyjaciół była pomocna, taktowna, wrażliwa, próbowała do niego dotrzeć, on postawił na terapię wstrząsową. Wszyscy w jakimś stopniu radzili sobie z jej śmiercią. Ponownie zapadła dłuższa cisza, którą znowu przerwał młodszy lekarz.
- Uderzyłem kolesia w sklepie – przyznał Eric patrząc mu w oczy.
- Tylko jednego? Amator.
- Staliśmy w kolejce, rozmawiał z żoną przez telefon, śmiał się z czegoś, tuż za mną, pękłem i uderzyłem zupełnie obcego faceta – przyznał z niedowierzaniem – Na szczęście był ze mną Chase. Gdyby nie on, było by ze mną znacznie gorzej.
- To powiedz mu to, bo sterczy na moim ganku i skamle.
- Technicznie to ganek Cuddy – zwrócił uwagę neurolog.
- Semantyka.
- Właściwie, czemu nie sprzedałeś swojego mieszkania, skoro i tak mieszkacie razem? – spytał o coś, co zawsze chodziło mu po głowie.
- Pozory wolności – odparł diagnosta - Azyl, miejsce to przechowywania rzeczy. Nie ma to dla nas większego znaczenia.
Przytaknął rozumiejąc, że wszyscy żyli tak jak im to odpowiadało.
- Byliśmy razem dwanaście lat i to za mało. Myślisz, że gdyby nie była chora, to by mi się znudziła? – dopytywał zagubiony, przez te dwa tygodnie przyszło mu do głowy milion różnych scenariuszy - Za dwadzieścia lat. Rozwiedlibyśmy się i nie mogli na siebie patrzeć?
- Nie – odparł automatycznie House.
- W tej chwili powinieneś skłamać – pouczył spoglądając na niego z niedowierzaniem.
W sumie, czego się spodziewał. Zawsze mówił jak jest.
- Znasz mnie. Brzydzę się kłamstwem. No i jesteś zbyt inteligentny żeby w to uwierzyć.
- Jest naprawdę kiepsko, jeśli dostaje od ciebie komplementy – podsumował Foreman ze śmiechem, po czym dodał - Jesteś w tym naprawdę fatalny.
- Wiem. Mówiłem mu, chciałem ci wysłać Jimmiego, ale się uparł.
- To, czemu tu jesteś?
- Chase zamruga oczętami i zgadzam się na wszystko.
- Święta prawda – potwierdził były pracownik – I co? Życie toczy się dalej?
- Nie.
- Zawsze mogę na was liczyć? – przytoczył kolejny banał.
- Tak – potwierdził emerytowany lekarz patrząc mu w oczy i wiedział, że to prawda. Że wciąż miał rodzinę, na którą mógł liczyć. Niestety nie zwracało to mu żony. Położył się z powrotem na łóżko i stwierdził
- To beznadzieja.
- Wiem.
- Chce ją z powrotem.
- Wiem.
- To twoja metoda? – spytał siadając z powrotem - Zamierzasz zgadzać się ze mną we wszystkim?
- Tak.
- Jestem najlepszym diagnostą na ziemi - spróbował zastanawiając się na ile pozwoli mu się posunąć.
- Jesteś najlepszym diagnostą na ziemi, jak ja orbituje w przestrzeni kosmicznej – powiedział House. Foreman po raz kolejny się uśmiechnął. Czyli były jakieś granice współczucia.
- Czemu to musiała być ona? – dopytywał, jakby rzeczywiście oczekiwał odpowiedzi.
- Nie wiem.
Nie miał w tej sprawie nic mądrego do powiedzenia.
- Nigdy nie rozumiałem rozpaczy partnerów terminalnie chorych - Greg słuchał, dając mu się wygadać- Przyglądałem się im wydawali się tacy zaskoczeni, choć doskonale wiedzieli, co ich czeka. Myślałem, czemu się nie przygotowali na ich śmierć? Nie pożegnali. Czemu byli tacy zszokowani? Tak ich to bolało.
- Wolałbym nadal tego nie rozumieć – kontynuował po chwili. Niestety życie miało swoje tory i nie uwzględniało zażaleń.
- Co mam robić?
- Weźmiesz prysznic, bo cuchniesz – polecił diagnosta ze znanym sobie taktem - Pojedziesz po córki. Będziecie wstawać, będziecie razem płakać i będziesz się nimi opiekować. Dzień po dniu, aż do dnia, w którym znowu będziesz mógł oddychać.
Przez cały czas, kiedy to mówił Foreman kręcił przecząco głową.
- Nie dam rady.
- Dasz – zapewnił z przekonaniem House – Znam cię i zawsze mam racje.
- Nie umiem być samotnym ojcem dwóch dziewczynek – martwił się nie chcąc zawieść swoich córek - Szkoła, zebrania, randki, kupowanie sukienek, dyskoteki, kosmetyki. Potrzebują matki.
Byli z Remy zespołem, świetny zespołem. Ze wszystkim radzili sobie we dwoje, teraz został sam. Nagle to wszystko go przeraziło.
- Nie zapominaj o pierwszej miesiączce – zauważył mało pomocnie Greg.
- O Boże - westchnął do tej pory nie biorąc tego nawet pod uwagę, następnie po namyśle ostrzegł - Do tego wezwę ciebie.
- Nawet o tym nie myśl.
- Masz wprawę – przypomniał zaskakując rozmówcę.
- Skąd wiesz?
- Daj spokój, to ulubiona opowieść świąteczna Cuddy.
House pokręcił głową. Oczywiście. Obiecała mu, że nikomu o tym nie powie.
- Załatwiłeś to jak profesjonalny lekarz? – spytał z mieszanką ciekawości i rozbawienia.
- Raczej jak skrępowany ojciec – sprostował wspominając tamto popołudnie.
- Ale przeżyłeś.
- Ledwo.
- Szkoda, że tego nie widziałem – żałował głośno.
- Spodobałoby ci się.
Mężczyźni umilkli, a Foreman zaczął myśleć o wszystkim, co dzięki niemu zyskał.
- Wiesz, praca dla ciebie to najlepsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała – wyznał po namyśle. Z perspektywy czasu wiedział, że zmieniła go prywatnie i zawodowo. Dzięki niej poznał Remy, miłość swojego życia, wziął ślub, dorobił się dwóch ślicznych córek, zyskał prawdziwą rodzinę. House rozumiał, co ma na myśli.
- Praca z tobą to była męka – zrewanżował się wywołując uśmiech na twarzy wdowca. Nagle zupełnie niespodziewanie neurolog wstał z łóżka.
- Co robisz? – spytał podejrzliwie.
- Jadę po moje córki – odparł podnosząc kluczyki z szafki nocnej.
Diagnosta również wstał z fotela i ruszył za nim. Zrobił to, co miał tu zrobić, ale nie czuł, że coś osiągnął.
- House – usłyszał, gdy rozchodzili się na podwórku, odwrócił się w jego stronę - Dziękuje.
- Żałuje, że nie mogę zrobić więcej – mówił z rzadką u niego bezpośredniością.
- Rachel ma koncert w sobotę, zespół dedykuje go Trzynastce, weź dziewczynki i przyjedź.
Foreman potwierdził przyjęcie zaproszenia skinieniem głowy, po czym wsiadł do samochodu i ruszył do domu przyjaciela po córki swoje i Remy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez agnieszka2372 dnia Czw 20:26, 23 Maj 2013, w całości zmieniany 8 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Lacida
Jazda Próbna
Dołączył: 06 Mar 2012
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Małopolska Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:46, 23 Maj 2013 Temat postu: |
|
|
Zacznę od tego, co mi się podobało: House na emeryturze i konstrukcja czegoś dziwnego, Cuddy zdradzająca jego sekret wszystkim, Rachel w zespole muzycznym, wiadomo, że nie bez wpływu House'a, House zaprzyjaźniony z Chasem i Foremanem, ale nadal złośliwy, no i, że jest Chaseron. Zaletą jest też normalna nie udziwniona fabuła, jedno pewne już w canon nieszczęście i reakcja na nie, która nie wykasza bohaterów tak by "tylko sufler pozostał na scenie", ale w sposób prawdopodobny wpływa na nich.
Niestety nie czuję tego opowiadania. Choć pomysł i wykonanie dobre, ale są drobne błędy: Foreman mówi "Nie chce", a powinno być "Nie chcę", pojawia się stwierdzenie; że 13 umarła nagle, lepsze by było coś w stylu, że Foreman nie spodziewał się, że to będzie tak szybko; House myśli, że "..., wątpiłby" myślę, że powinno być "wątpił by [jego [House'a] obecność pomogła Foremanowi]". Niestety widziałam nie potrzebny enter, ale to już urok pracy na forum, i nie musisz pogrubiać dialogów.
Jedno stwierdzenie jest nie jasne - Chase i Cameron mają problem z Megi i jej ojcem, ale z kontekstu wynoszę, że Megi to ich córka.
Ps. Dam to do biblioteczki jako Foreteen i Horeman-friedship.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|