|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 21:40, 04 Lut 2009 Temat postu: Fic: Walking away 36/37 [Z] (House/Chase) |
|
|
Zweryfikowane przez elfchick
Tytuł: [link widoczny dla zalogowanych]
Autorka:Julia Bohemian
Tłumacz: elfchick
Zgoda Autorki: Jest
Para: House/Chase TO NIE JEST SLASH
Streszczenie: House reaguje na wydarzenia z "Wilson's Heart"
Walking Away
Wilson ciągnie swoje ciało z kanapy do drzwi. Jego waga i wymiary nie zmieniły się przez ostatni miesiąc, ale on i tak czuje się cięższy i wolniejszy, niż przedtem. Wszystko wydaje się nieporęczne, jak strumień, który lada moment zamarznie. Poufałość odgłosu pukania jest bolesna, jak wszystkie inne znane mu rzeczy, które ostatnio widział i słyszał. Jest kolejnym przypomnieniem potrzeby wyjazdu, szybkiego wyjazdu.
Jego rezygnacja była - oczywiście - nieustannym przedmiotem drwin House'a, który myśli że żałoba jego najlepszego przyjaciela to jakiś kawał. House, próbujący sprzedać mu to oklepane wyrażenie, że czas leczy rany, jest trudny do zniesienia. Wilson nie chce stracić kolejnej sekundy, starając się nauczyć go, jak normalna istota ludzka reaguje na stratę albo inne poważne wydarzenie w życiu. Jeśli on do tej pory się nie nauczył, to nigdy to nie nastąpi.
Wilson odzywa się pierwszy. House po prostu stoi w progu, nie wyjaśniając nawet swojej obecności, nie żeby kiedykolwiek się usprawiedliwiał. Po prostu się zjawia - głośny i jasny – oczekując, że ludzie zaakceptują jego obecność, nawet jeśli kłóci się ona ze wszystkim innym. Istnieje tylko jeden powód dlaczego on tu teraz jest, i nie jest to prezent pożegnalny. Wilson stwierdza jedynie, że planuje on kontynuować ich wcześniejszą kłótnię o to, że jego chęć rzucenia pracy i wyjazdu do innego stanu to pasywno-agresywny sposób wyłudzenia współczucia.
- Mam prawo wyjechać. House... ja nie potrzebuję twojej zgody.
W oczach House'a zapala się światełko. Coś w nim jest - żal, a może strach. Wilson odwraca głowę, by nie musieć na to patrzeć. Jeśli House czuje żal, to jest to jego problem. House odczuwający strach - szczególnie o samego siebie - to coś o czym nie chce myśleć.
- Tu nie chodzi o twoją pracę. Nawet nie wyjeżdżasz z New Jersey. Zostawiasz mnie. Przynajmniej bądź szczery.
Wilson doskonale wie, że to prawda i nawet nie czuje się z tego powodu zawstydzony. House jest w siedemdziesięciu pięciu procentach powodem jego decyzji o wyjeździe. Pozostałe dwadzieścia pięć procent to fakt, że pozostanie w szpitalu oznacza ciągle stykanie się z rzeczami przypominającymi mu Amber. Myśli, że jeśli tylko znajdzie się wystarczająco daleko, wszystko będzie dobrze. W stanie, w jakim się obecnie znajduje, nie może myśleć o tym, jak może to oddziaływać na House'a. Chce po prostu dojść do siebie, dopóki może, i odejść.
- Mam prawo od ciebie odejść, House.
Twarz House'a jest przez moment pusta. Wilsonowi wydaje się, że widzi cieniutką powłokę łez w oczach drugiego mężczyzny. Ale pewnie to sobie tylko wyobraził. W zasadzie na pewno to tylko wyobrażenie. House nie płacze i na pewno nie płakałby z tego powodu. Poza tym to nie on jest w żałobie.
Wilson stara się zamknąć drzwi. Ta rozmowa - jeśli o niego chodzi - jest skończona. Była skończona trzy godziny temu, kiedy sprzątał swoje biuro. Nic, co mogłoby to zmienić, nie mogłoby być powiedziane.
House blokuje drzwi dłonią, jego mina jest zarazem konfrontacyjna i błagalna. To dziwna kombinacja, szczególnie dla kogoś, kto nigdy taki nie jest.
- Co mogę zrobić byś został?
Wilson jest bardziej niż łagodnie zaintrygowany. Ale także wie, że House nigdy nie oferuje nic, dopóki nie jest kompletnie zdesperowany. Niechybnie, to co House zaoferuje, zostanie powoli cofnięte, jeśli on zgodzi się zostać. House nie jest zdolny do poświeceń, przynajmniej nie dłużej niż musi. Wilson myśli, że najlepiej będzie od razu stłumić wszelkie nadzieje. Może, jeśli House uświadomi sobie, że nie ma miejsca na negocjacje, da mu spokój.
- Nic, House. Nie możesz zrobić nic, ani nic powiedzieć. Odchodzę.
House popycha lekko drzwi i Wilson cofa się o krok. Myśli o tym, że powinien był po prostu zamknąć drzwi na dłoni House'a, nawet jeśli go skrzywdzi. Przynajmniej już by nie rozmawiali. Przez ułamek sekundy zastanawia się, co by się stało, gdyby zadzwonił na policję.
Ale House wcale mu nie grozi. Poza tym, że jego dłoń uchyla drzwi, jego postawa jest dziwnie pokorna.
- Ja... nie chcę, żebyś odszedł.
Wilson przewraca oczami. Być może jest odrobinę onieśmielony tym, jak szczerze to zabrzmiało. House nie jest dobrą częścią równania. Wilson postanawia mu o tym przypomnieć.
- Oczywiście, że nie chcesz. Od kogo innego będziesz mógł wyłudzać narkotyki, zmuszać by płacił za twoje jedzenie i porządkował cały twój prawny bałagan...?
Uderzenie było celne i Wilson widzi ból w opóźnionej reakcji House'a, potem jedna brew unosi się i zostaje tam kiedy on pyta:
- Myślisz... że wszytko sprowadza się do tego?
Wilson robi krok do przodu, zmuszając House'a, by się cofnął. Towarzyszy temu lekki moment zachwiania się, kiedy przez ułamek sekundy prawa noga House'a drży pod jego ciężarem. Ale House zaciska dłoń na lasce i odzyskuje równowagę. Wilson to ignoruje, nie chce myśleć o House'ie jako o osobie posiadającej słabe punkty czy niepełnosprawnej. Nawet jeśli to prawda, to nie jest jego problem.
- Nie wiem, House... i co więcej. Nie zależny mi na tym.
Głos House'a jest lekko wyższy niż zwykle, i lekko złamany. Brzmi jakby płakał, ale on nie płacze. Jego oczy są suche.
- Mi...z ależy.
- Nie, nie zależy ci. Zależy ci teraz, ponieważ odchodzę. Jeśli zostanę, nic się nie zmieni. Ty nigdy się nie zmienisz.
- Co chcesz, żebym zmienił, Wilson?
- Zapomnij o tym... to nie ma znaczenia. Nie mógłbyś, nawet jeśli tego chcesz.
House wygląda na zmieszanego. Przez lata Wilson setki razy rekomendował mu, jak mógłby polepszyć swoje życie. Większość z tych pomysłów zignorował. Ale pamięta wystarczająco dużo, by wiedzieć, że Wilson ma jakąś opinię na ten temat. Na pewno mógłby spróbować. Mógłby przynajmniej spróbować coś zmienić.
- Ja nie...
Wilson wzdycha. Jest zmęczony i nie chce mu współczuć. Im dłużej będą rozmawiać, tym większa jest szansa, że House namówi go, by został, a on nie możne mu na to pozwolić. Zagubiony wyraz twarzy House'a sprawia, że niemożliwe jest nic nie czuć i dlatego musi to teraz skończyć.
- Słucham?
House otwiera usta i opuszcza dłoń z drzwi. Uświadamia sobie, że walka dobiegła końca. Nie pozostaje nic innego tylko zapomnieć o godności, nadszedł czas, by odejść.
- Nic...
Wilson patrzy na to, jak drugi mężczyzna się odwraca. Przez minutę myśli, że powinien poklepać go po plecach, uścisnąć jego ramię, potrząsnąć jego dłonią - wykonać jakiś gest rozstania. Jest to prawdopodobnie ostatni raz, kiedy się widzieli. Uścisk byłby lepszy. Ale House nigdy by na to nie pozwolił. Wilson jest pewien, że podobnie jak za każdym razem, była by to strata czasu.
- Dojdziesz do siebie, House. Jak zawsze.
House odwraca się od niego, by ukryć łzy. Jest ich kilka, ale to i tak za dużo.
Nie pokazywać Wilsonowi jak bardzo jest urażony, to jedyna rzecz jaką jeszcze może kontrolować. Wracają wspomnienia tego, gdy jako dziecko chował się w szafie albo pod łóżkiem - najważniejsza lekcja jakiej się nauczył. Najlepiej nie płakać w obecności swojego dręczyciela, bo inaczej będą czuli jeszcze większą satysfakcję. Lepiej żeby myśleli, że twoje uczucia są nieprzenikliwe albo - nawet lepiej - nieistniejące.
House przełyka i uspokaja się, zanim nawet wsiada do windy. Gratuluje sobie ze był taki silny, co jak sobie uświadamia, jest zupełnie żałosne. Ale on musi to zrobić, ponieważ nikt inny tego nie zrobi. Nikt nigdy nie powiedział mu, że jest z niego dumny, dumny z tego, że jest kim jest, że jest lekarzem, że jest dobry w tym, co robi, dumny z tego, że udaje mu się przeżyć dzień za dniem w przewlekłym bólu i że do tej pory jeszcze nikogo nie zabił.
Bez przyjaciół, żony, dzieci.
Odkasłuje bezdźwięcznie, by nie odwrócić uwagi od swoich myśli. Nie jest mu przykro, ponieważ on nigdy nie chciał, żeby to mu się przytrafiło. Nie potrzebuje przyjaciół. Nie potrzebuje nawet Wilsona. Nigdy nie potrzebował. To dziwaczne uderzenie niechcianych uczuć jest po prostu reakcją na szok spowodowany zmianą. Kiedy się do tego przyzwyczai, nic mu nie będzie.
I nawet udaje mu się uwierzyć w to kłamstwo przez większość drogi do domu.
CDN.... W "Ugly Like Me"
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez elfchick dnia Pon 10:44, 13 Lip 2009, w całości zmieniany 20 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Pinky
Ratownik Medyczny
Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 252
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: okolice Częstochowy Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 23:34, 04 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
biedny... <pocieszacz>
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 23:45, 04 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
potem bedzie jeszcze gorzej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em.
The Dead Terrorist
Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Trójmiasto
|
Wysłany: Czw 19:52, 12 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Pinky napisał: | biedny... <pocieszacz> |
Nie, że się czepiam, ale... Co widzisz w tym fiku takiego śmiesznego?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 19:04, 14 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Od tłumacza: Uwaga w nastepnych kilku czesciach nastepuje szczegolowy opis proby samobójczej.
[link widoczny dla zalogowanych]
House czyta etykietkę raz po raz. Patrzy na trzymaną w ręku buteleczkę i chichocze. Ironia nigdy nie była tak okrutna. Chociaż, może i była. Katastrofa Titanica oraz Hindenburg przychodzą na myśl, razem z innymi kłopotliwymi zdarzeniami w historii ludzkości. Ale w tym momencie on nie widzi nikogo poza sobą. Nie widzi niczego poza buteleczka, która trzyma. Nagle jego świat stal się bardzo mały, taki mały, jak przestrzeń tuż dookoła niego.
Miał setki takich samych buteleczek, może i tysiące. Nigdy ich nawet nie policzył. Ale ta jest specjalna, ponieważ to jest ostatnia, jaką kiedykolwiek dostanie.
Pacjent: Gregory House. Lekarz: Dr. James Wilson
Opakowanie jest pełne - trzydzieści sześć pigułek, dziesięć miligramów każda. To była ostatnia rzecz jaką Wilson zrobił tego dnia przed odejściem. Zupełnie ostatnia, przed tym jak zabrał pudełko ozdóbek i prezentów - od rzeszy uwielbiających go pacjentów - przed ostatnim wyjściem na parking.
House nie jest pewien czy Wilson zrobił to, ponieważ naprawdę mu zależy na bólu jego, wkrótce byłego, przyjaciela, czy tylko dlatego, że jest obowiązkowy i ma nadzieję na ostatnia możliwość przypomnienia House'owi o jego podrzędnej moralności. Jak gdyby jego odejście nie było wystarczająco mocnym sposobem na potwierdzenie tego faktu. Nie, to było raczej coś w rodzaju: odchodzę - a ty jesteś żałosnym ćpunem, który teraz nie ma przyjaciół. Miłego dnia.
Wilson tego nie powiedział. Ale nie musiał. Nikt nie musi mu tego mówić. House nie jest głupi i nie jest ślepy. Potrafi zobaczyć w lustrze to, co widzą inni. Nie chodzi o to, że jest szczęśliwy z obecnego obiegu rzeczy. Nie chodzi o to, że nie chce się zmienić. On po prostu nie może. Nie stał się taki, jaki jest, z dnia na dzień. Nie obudził się pewnego dnia z postanowieniem, że zostanie dupkiem, narkomanem, samotnikiem. Nawet nie przestał świadomie ufać ludziom. Nie postanowił, że będzie niezdolny, by kogoś kochać i być kochanym. Nie został świadomie osobą, przez którą ludzie rzucają pracę.
Przez długi okres czasu myślał, że Wilson to rozumie, że Wilson rozumie jego, że możne Wilson go akceptuje, ponieważ wie, że w głębi duszy jest tak samo brzydki.
Może nawet brzydszy.
Obraca buteleczkę w dłoni i przysłuchuje się grzechotowi pigułek. To pocieszający dźwięk, który oznacza, że ulga jest blisko i że jeszcze zostanie trochę na później. Poznaje to po dźwięku, wie dokładnie ile mu zostało, a dźwięk pełnej fiolki to prawie muzyka.
Przygląda się butelce Szkockiej stojącej przed nim na stoliku, bogactwu koloru płynu podkreślonemu przez światło wpadające z kuchni. Wydaje mu się, że już tu kiedyś był, dokładnie w tym samym miejscu, prawie zupełnie tak samo. Ostatnie Boże Narodzenie, zdrada i fiolka skradzionego Oxycodonu; kolejne święta spędzone na upijaniu się do nieprzytomności. To były czasy. Nie chce tego powtarzać - nigdy więcej.
House pociąga nosem. Nie płacze i nie będzie płakał. Nie ma takiej potrzeby. To niczego nie naprawi, niczego nie zmieni. Nie jest dzieckiem, któremu zepsuto zabawkę. Poradzi sobie z tym. Ale nawet jeśli nie, to płacz mu w niczym nie pomoże.
House zastanawia się co stałoby się w zeszłym roku, gdyby jego organizm nie odrzucił lekarstwa, gdyby Wilson nie pojawił się w jego mieszkaniu albo gdyby zakrztusił się własnymi wymiocinami. Cóż za cudowne możliwości. Może teraz by go tu nie było. Może Amber nadal by żyła. Oczywiście Amber nigdy nie starałaby się o pracę u niego i nigdy nie poznałaby Wilsona. Wilson nadal byłby sam albo uwikłany w kolejny potencjalnie nieudany związek, albo żyłby na kocią łapę z jakąś umierającą pacjentką.
Chociaż - myśli House - może czas naprawić ten błąd. Może ostatni rok był pożyczony. Może wypadek autobusu był sposobem w jaki Bóg - albo ktokolwiek inny - starał się naprawić sytuację. Może ciągłe poczucie odrzucenia przez środowisko i otaczających go ludzi to sposób, w jaki świat mówi mu, że on już tu nie pasuje.
Może nigdy nie pasował.
Układa wszystko na stoliku: różowy bizmut, Szkocka, Vicodin, wodę. Lekarze powinni ratować ludzi, nie ich zabijać. Ale to nie znaczy, że nie znają najskuteczniejszej i najmniej bolesnej metody, by to osiągnąć. Wypicie bizmutu, by pokrył żołądek. Jakakolwiek trucizna jaką zdecyduje się później wziąć, nie zostanie wtedy odrzucona przez jego organizm. W zamian za to będzie różowym dywanem, po którym zostanie ona wchłonięta do jego krwiobiegu.
Upija łyk. Nigdy mu to nie smakowało. Przypomina sobie kolegę z zerówki, który zawsze zjadał kredę nauczycielki. On sam nigdy nie jadł kredy. Ale tak sobie wyobraża smak - kawałek kredy z lekką nutą mięty - i to ma zatrzymać cię przed wymiotowaniem.
To dziwne, że toleruje najcięższe alkohole, ale nie coś tak łagodnego, że małe dzieci piją to bez krztuszenia się. Wlewa sobie następny łyk, na wszelki wypadek. Popija to wodą i czeka.
Piętnaście minut to wystarczająco dużo, by napisać list, tylko że on nie wie, co chce napisać, ani do kogo powinien go zaadresować. Wilson - ma mu setki rzeczy do powiedzenia. Ale żadna z nich nie ma już znaczenia. Wilson sam powiedział mu, że nic nie byłoby w stanie odwieść go od tej decyzji. House jest samolubny, ale nie aż tak, żeby użyć tego jako rewanżu na ludziach, którzy go skrzywdzili. Jest pewien, że to tylko obniżyłoby znaczenie jego śmierci.
Nie, tu chodzi tylko o niego.
Długopis wisi nad papierem. Nic nie przychodzi mu do głowy - zupełnie nic. Śmieje się z samego siebie. Przygotowuje się na skończenie z własnym życiem, ale nie ma nic mądrego do powiedzenia. Do zobaczenia i dzięki za wszystko? Pisze jedno słowo i jest to jedyna rzecz, która wydaje mu się adekwatna do sytuacji.
Żegnajcie.
Ustawia kartkę pod butelką bizmutu i zaczyna brać pigułki. Po dwie, z krótkimi przerwami, zajmuje mu to pięć minut. Zwykle łyka je na sucho, ale woda pomaga mu szybciej się z tym uporać. Nie czuje się jakoś inaczej, nawet kiedy patrzy na pustą fiolkę. Myśli - jeszcze przed chwilą była pełna - a teraz nie jest. Trzysta sześćdziesiąt miligramów Vicodinu na raz. To wystarczy, by uśpić twojego doga niemieckiego.
Stawia pustą buteleczkę obok bizmutu, na kartce poliniowanego papieru, na której napisał notkę. Jak dobrze pójdzie, ten kto go odnajdzie, jeśli nawet ktoś będzie go szukał, zorientuje się, co się stało. Nie chciałby żeby oni tracili czas, zastanawiając się co zrobił i czy to było rzeczywiście samobójstwo. Jeśli chodzi o jego powody - niech sobie zgadują. Bóg jeden wie, co sobie o nim myślą.
Przez chwilę, może pól godziny, popija Szkocką. Patrzy na zegarek i uświadamia sobie, że niedługo poczuje skutki. Przebiera się w piżamę - zwykły biały t-shirt i flanelowe spodnie. Zamyka drzwi i wyłącza światła jak każdej innej nocy. To mogłaby być zwykła noc.
Zanim skończył się przebierać, czuje mrowienie w ramionach i nogach, i zwykły ból zniknął. Jego głowa jest lekka i dzwoni mu w uszach. Kiedy usiłuje położyć się do łóżka, uświadamia sobie, że sufit kręci się zadziwiająco szybko nad jego głową. W końcu kładzie się na materac i przykrywa pod samą brodę. Nie jest mu zimno. Jest typowo gorąca letnia noc w New Jersey.
Teraz potrzebuje otuchy, ciepły koc jest prawie tak samo dobry jak inne ciało. A może nie jest. Nie jest nawet temu bliski. Ale tylko to mu zostało. Brakuje tylu rzeczy, tak wiele niewystarczających rzeczy w zamian, zbyt wiele desperackich prób bycia normalnym. House uśmiecha się w ciemnościach, to się w końcu skończy.
Traci przytomność w dwie minuty po znalezieniu poduszki. Nie czuje upływu czasu i nie ma żadnych snów.
CDN... W "If I Swalllow Anything Evil"
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez elfchick dnia Czw 22:54, 05 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 18:55, 15 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Zapowiada się interesująca. Czekam na wiecej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 0:03, 16 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
If I Swallow Anything Evil
Od Autorki:
Zwykle kiedy ktoś zażyje wystarczająco wysoką dawkę hydrocodonu i acetoaminophenu - z zamiarem odebrania sobie życia - ma to przewidywalne skutki. Następuje arytmia i skok ciśnienia; oddech staje się płytki i wszytko inne zwalnia, aż w końcu się zatrzyma. Teoretycznie, brzmi to raczej łagodnie - i gdyby takie było, więcej ludzi by to robiło.
Ale tak nie jest.
Czasami pojawia się przytłaczający niepokój, dezorientacja, niekontrolowane drgawki i rozdzierające bóle brzucha, które mogą doprowadzić nawet największych twardzieli do łez i wołania mamusi. Ludzie, którzy doświadczają tych symptomów, zwykle docierają do szpitala na czas, by odwrócić działanie leku i zwykle nie umierają.
Po prostu spędzają następne dwanaście do osiemnastu godzin życząc sobie śmierci.
********
Wilson nie planuje zostać na długo. Ale chce, by rozstali się na dobrej drodze, może nawet chce dać House'owi ten uścisk, czy on tego chce czy nie. Nie chce odjeżdżać, czując się źle z tego powodu. To dziwne, ale to czy House czuje się źle, wcale go nie obchodzi. Ale tylko dlatego, że nadal jest wściekły. Wie, że złość z czasem minie, bez względu na jego wcześniejszą myśl o tym, że jeśli się do tego przyzna, jego żałoba stanie się stereotypem.
Wilson puka przez dwie minuty. Nie jest tak późno - kilka minut po dziesiątej. House cierpi na bezsenność, więc wątpliwe jest, że już się położył i jeszcze bardziej wątpliwe, że spałby tak głęboko, iż odgłos pukania by go nie obudził.
Wie, że jest to prawdopodobnie wysoce niestosowne, ale nadal ma przy sobie klucze do mieszkania House'a. House nigdy nie poprosił o ich zwrot i Wilson jest pewien, że nie dlatego, iż zapomniał. Zastanawia się, czy pod pokładami beznadziei nie czai się przypadkiem optymista.
Wilson wsuwa klucz do zamka. Mieszkanie jest ciemne, z wyjątkiem jednej słabej lampy, którą House zwykle zostawia zapaloną całą noc. House powiedział mu raz, raczej dobitnie, że ciemność nie idzie w parze z problemami z ruchem.
- House?
Wilson przechodzi obok stolika i jego oczy łapią osobliwy układ stojących na nim rzeczy. Zwykle panuje na nim bałagan, czasopisma i butelka jakiegoś rodzaju alkoholu, którym House pomaga sobie zasnąć.
Zauważa bizmut i początkowo myśli, że House nabawił się wrzodów. Długie nadużywanie Vicodinu czasami powoduje chorobę wrzodowa, tak jak regularne spożywanie alkoholu. Spojrzenie Wilsona ląduje na słowie „żegnajcie” i on nadal nie rozumie. Podniesienie pustej fiolki po lekarstwie i przeczytanie zajmuje mu kolejne pięć minut.
To aktualna data - to znaczy, że fiolka była pełna tego wieczora, a teraz jest pusta. Nawet House nie zużywa tak szybko tabletek.
Głośny jęk sprawia, że Wilson zostaje wyrwany ze swoich myśli, i jest to naprawdę okropny dźwięk. Biegnie do sypialni i patrzy w ciemność. Dźwięki szamotania i szelest pościeli są wystarczającym dowodem na to, że House jest przytomny i że ma kłopot.
Po zapaleniu światła Wilson dostrzega, że drugi mężczyzna jest zwinięty na boku, jego ramiona i szyja kurczą się ostro, jego twarz jest blada i mokra od potu. Usta House'a są wykrzywione w okropny grymas, który mówi o możliwości trudnego do zniesienia bólu i być może nawet emocjonalnej malarii. Oczy House'a patrzą na niego ślepo, źrenice są prawie niewidocznymi łebkami od szpilek w morzu szklanego błękitu.
Wilson łączy wygląd House'a z rzeczami pozostawionymi na stoliku i łapie za telefon.
Jego główny instynkt mówi mu, że powinien wywołać u House'a wymioty. Ale wsadzenie palca do jego ust - w tym momencie - mogłoby oznaczać jego odgryzienie. Nie tylko to, ale różowy bizmut który wypił jako przygotowawczy środek ostrożności sprawił, że nie miałoby to sensu.
Przegląda zawartość apteczki, szukając ipekautyny. Oczywiście jej nie znajduje. Zwykle jedyni ludzie, którzy ją mają, to rodzice małych dzieci. Dorośli zwykle nie łykają rzeczy, które nie powinny być łykane, chyba że robią to naumyślnie, ale wtedy nie myślą o kupieniu antidotum. Kiedy jest pewien, że nie ma innego wyjścia, wybiera numer.
Przypadkowe przedawkowanie - tak to zgłasza. Nie jest nawet pewien dlaczego tak powiedział - być możne dlatego, że słowo „samobójstwo” ma zbyt wiele znaczeń, o których on nie chce teraz myśleć. I uświadamia sobie, że to jest kompletnie bez sensu, ponieważ nikt nigdy nie wypił pół butelki Pepto Bismolu i połknął 360 miligramów Vicodinu przez przypadek i jeszcze przypadkowo zostawia notkę. Niektóre wojny zostały wywołane z mniejszą premedytacją.
Karetka pojawia się szybko, możne nawet za szybko. Wilson waha się przez pól minuty, kiedy zostaje poproszony o wejście na pokład. Jest pewien, że House nie umrze. Ale mógłby. Mógłby po drodze mieć kłopoty z oddychaniem, jego wątroba mogłaby pęknąć albo po prostu przestać działać.
Wilson zastanawia się nad poproszeniem, by zabrać House'a do Princeton General, i oszczędzić sobie przesłuchania. Ale wie, że szpital kliniczny jest bliżej, a to oznacza różnicę miedzy życiem a śmiercią.
Cały czas myśli o tym, że to nie tak miało być. On miał po prostu odejść, a House miał mu na to pozwolić. Tu nie chodziło o House'a, nie aż tak. Jasne, może i marudziłby przez chwilę, kilka razy się spił i sprawił, że jego zespół przeszedłby przez większe piekło niż normalnie. Ale nie miał próbować zakończyć przez to swojego życia.
Wilson nie chce być urażony przez próbę samobójczą House'a, ani przez to, że teraz jest ciągnięty do miejsca, z którego usiłował się wyrwać przez cały ostatni tydzień. Ale czuje się dotknięty. Chciał odejść, by jego życie stało się prostsze. A teraz, proszę.
Kilka cali od niego, House wije się w agonii, a on nie możne nawet patrzeć. To przypomina mu potrąconego przez samochód kota, którego kiedyś widział i to, jak zwierzę męczyło się, zanim przyjechały służby porządkowe i skróciły jego cierpienie.
Z jakiegoś powodu nadal nie dociera do niego, że House tego właśnie chciał.
******
Cameron ma akurat dyżur. Chociaż jej głos nie odbiega od normy, kiedy odbiera informacje od sanitariusza, nie potrafi powstrzymać szoku na widok ciała House'a, wysuniętego z karetki. Stara się nie myśleć o tym, co House sobie zrobił i z jakiego powodu. Skupia się na swojej pracy.
Wilson unika jej spojrzenia, zostaje w tyle tak długo, aż House zostaje przeniesiony z noszy na łóżko, a potem wymyka się do poczekalni. Zwykle ktoś w jego sytuacji zostałby zasypany gradem pytań o tożsamość i historię medyczną pacjenta. Ale Cameron wie już, kim jest pacjent, a jego historię medyczną może znaleźć w komputerze.
Wilson wmawia sobie, że zostanie, dopóki House nie zostanie ustabilizowany, a potem wróci do mieszkania, by skończyć pakowanie. To nie powinno zająć więcej niż kilka godzin.
Jest prawie jedenasta. Chase czeka, aż Cameron skończy zmianę o północy, żeby mogli pójść do kina. Już w zasadzie się nie spotykają, przynajmniej nie oficjalnie. To oznacza, że nie ma żadnego zaangażowania, ale nadal sypiają ze sobą od czasu do czasu. Z jakiegoś powodu to odpowiada im obojgu. Ale układ jest na tyle wygodny, że nadal lubią ze sobą przebywać, bez względu na seks. Chase chce czegoś więcej, ale wie, że tego nie dostanie. Pogodził się z tą sytuacją.
Chase nie zauważył, kiedy przywieziono House'a. Ale zorientowanie się nad czyim ciałem wisi Cameron zajmuje mu około pół minuty. Nikt nie poprosił go o pomoc, ale też nikt mu nie odmawia.
*******
House stara się jak może, by zachować spokój i utrzymać najmniejszy wyraz twarzy pod kontrolą, ukryć nawet najmniejszą podpowiedź łez od potencjalnych zainteresowanych. Teraz jego ciało ma swój własny umysł, osłabiające spazmy i uczucie jakby borsuk przedzierał się przez jego układ trawienny. Jego mięśnie są albo nawiedzane przez kłujący ból albo bezwolnie wiotkie, brak kontroli wzmocniony wszechobecnym uczuciem paniki.
Jest świadomy siebie na tyle, by wiedzieć że został poruszony, że nie jest w domu, że nie jest sam. Jasne światła i dźwięki wokół niego są znajome, ale nie dodają mu otuchy.
Ktoś delikatnie głaszcze go po plecach, wystarczająco mocno, by to dostrzegł, ale nie aż tak mocno by odwrócić jego uwagę od tego co się dzieje z jego ciałem. Nie odczuwa związku między kłębiącymi się dookoła niego ludźmi i tym, że ktoś go dotyka. Istnieje tylko ból, szturm jaki przypuściło na siebie jego ciało w celu wydalenia trucizny, jaką w nie wlał.
Nawet jeśli House nie może sobie przypomnieć, do kogo należy głos, który słyszy, wie, że nie jest on obcy. Już sama modulacja sugeruje sens poufałości, a wypowiedziane słowa są słowami, jakich nie słyszał od bardzo dawna, może nigdy.
- Nie martw się. Zaopiekuję się tobą.
I przez sekundę - i jest to naprawdę tylko sekunda - House się nie martwi. Nie martwi się tym, że został rozebrany przez małą grupę ludzi, z których dwoje - z czego nie zdaje sobie oczywiście sprawy - było kiedyś jego podwładnymi, ani tym, że zostanie poddany całej serii kłopotliwych i inwazyjnych procedur. Głos, który słyszy, jest niemal na tyle uspokajający, że on myśli, iż te rzeczy nie maja znaczenia.
Otucha znika jednak kiedy ręce ciągną go, jego kończyny, a potem dotykają jego najbardziej intymnych części. Czuje lateks na gołej skórze, wkłuwający coś ostrego w jego ramię. Druga ręka przyciska go do łóżka. Pojawiają się inni ludzie, ludzie których nie zna. Nie widzi ich, nie może skupić się wystarczająco długo, by dowiedzieć się czegoś konkretnego.
- Przytrzymajcie go.
Dławi się i walczy z rurką sondy, i kolejna ręka stara się go unieruchomić. Nie może się powstrzymać. Rurka jest twarda i za każdym razem, kiedy zbliża się do jego gardła, dławi go. Słyszy swoje skomlenie i wie, że jest ono haniebne. Ale nie może go powstrzymać.
Koło jego ucha pojawiają się usta i dłoń głaszcząca jego spocone włosy. Dotyk ma kochające, matczyne odczucie. Dla większości ludzi coś to znaczy. House'owi przypomina jedynie o osobie, która obiecywała mu kiedyś podobne rzeczy.
- House...to będzie niewygodne, wiem. Ale nie walcz z tym...okej? Nic ci nie będzie.
House nie może uformować słów. Może ledwie uformować przytomną myśl. Ale jednej rzeczy jest prawie absolutnie pewien, i jest nią to, że nic nie będzie w porządku. W tej chwili dzieje się z nim wiele rzeczy i żadna z nich nie jest w porządku.
Palce nadal głaszczą jego głowę i plecy. House nie jest tego świadom, ale w tym momencie stoi nad nim pięć osób. Po raz kolejny próbują, i tym razem udaje im się przepchnąć rurkę przez jego przełyk i górny zwieracz żołądka. Reszta wsuwa się raczej gładko. House przynajmniej nie boi się, że się zakrztusi i może skupić się na innych doznaniach.
Niektóre dłonie znikają i House czuje jak jego ciało porusza się, drgając samo z siebie. To boli, a jego żołądek piecze. Jest mu zimno i wilgotno, i bardzo mocno się poci. Jęczy. Chce umrzeć. Był pewien, że już mu się to udało. Zastanawia się, czy znalazł się w piekle, czy to jest kara za to, że chciał wziąć swój los w swoje ręce, czy może będzie zmuszony chwilę pocierpieć zanim zostanie wynagrodzony ulgą śmierci.
Ktoś dotyka jego brzucha, a on czuje jak prześcieradło zostaje odsunięte na bok. To coś jest zimne i metaliczne, stetoskop sprawdzający, czy sonda została dobrze umieszczona. Stara się go odsunąć, w tym samym momencie ktoś łapie go za rękę. Jest ona za duża, by należeć do kobiety. Ale nie zmusza go do niczego. Do kogokolwiek należny, ta osoba trzyma go delikatnie i miękka opuszka palca głaszcze jego skóre.
Chce powiedzieć, że to nie pomaga. Jeśli chcesz pomóc, pozwolisz mi umrzeć. Ale ma w ustach rurkę i są one suche i bezużyteczne. Kroplówka z acetylycysteiną i antidotum na opiaty zostaje podwieszona obok, a ktoś zakłada mu pod nos rurkę z tlenem. Roztwór węgla i soli fizjologicznej wlewa się powoli do jego żołądka, co oznacza, że jego zawartość niedługo wydostanie się na zewnątrz jednym z dwóch wyjść.
******
Chase powoli wypuszcza dłoń House'a. Przez najbliższe kilka godzin będzie on w agonii, a całkiem nie długo będzie wymiotował i cierpiał z powodu bolesnej biegunki. Ale przynajmniej udało im się zacząć odwracać zniszczenie, jakie on rozpoczął. Teraz mieli chwilę wytchnienia.
- Skąd on się tu wziął?
Cameron jest zmęczona i lekko przewraca oczami, kiedy odpowiada.
- Wilson go przywiózł.
Chase się krzywi. To nie ma sensu. Kiedy Wilson opuszczał szpital tamtego wieczora, miał to być ostatni raz i nic w języku ciała House'a sugerowało, że mieli się oni później spotkać, albo w ogóle widzieć. W tym momencie, Chase łatwiej uwierzyłby w to, że Wilson starał się zabić House'a, niż w to, że chciał go uratować.
- Czy on tu jeszcze jest?
Cameron wzdycha. House jest teraz stabilny przynajmniej w większości. Odwlekała podzielenie się z Wilsonem tą wiadomością w nadziei, że przedłużone czekanie spowodowałoby cierpienie. Jej szalony kompas moralny zwykle nie zatrzymuje się na House'ie wskazującym północ. Teraz też tak nie jest. Po prostu Wilson jest tak daleko na południe, że przy nim House wydaje się niewinny.
- Jest w poczekalni.
CDN... W "Hit The Road, Jack"
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez elfchick dnia Pon 0:06, 16 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 0:44, 16 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Wybiegając w przyszłość. Nigdy nie uwierzę w Wilsona odchodzącego po czymś takim. To nie byłby Wilson. Niezależnie od bólu, wściekłości i innych chwilowych uczuć on go kocha i nie zostawiłby go wiedząc, jakie to może mieć konsekwencje. Więc jeżeli teraz i tak i tak James odejdzie - to opowiadanie straci całą resztę realizmu.
A co do Chase'a. Mimo całego szcunku i przywiązania jaki ten czuje do House'a nie zastąpiłby Wilsona. Nie dałby rady. Po prostu nie jest nim.
A i tak czekam na kolejne części
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 14:51, 16 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Zgadzam się z Przedmówczynią - PRAWDZIWY Wilson nie mógłby odejść, a House nie odkryłby bratniej duszy w Chase'ie...
Ale cóż, Juliabohemian ma specyficzne podejście do sprawy, więc poczekam cierpliwie, jak to się będzie rozwijać
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:43, 16 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Z tą bratnią duszą do tak do końca nie wiem. Chase naprawdę lubił House'a a gdy przestał być jego przełożonym ich relacje diametralnie się zmieniły.
Ale Chase nigdy nie zastąpi House'owi Wilsona.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:02, 16 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Gora napisał: | Chase nigdy nie zastąpi House'owi Wilsona. |
Oczywiscie ze, nie. Ale to nie oznacza ze, ale moze sprobowac.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez elfchick dnia Pon 19:06, 16 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:04, 16 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Hit The Road, Jack
Tuż po północy Chase znajduje Wilsona przysypiającego z głową opartą o dłoń. Nikogo innego nie ma. Jest spokojna noc, żadnych klęsk żywiołowych czy poważnych wypadków. Inne krzesła są puste. Kilka metrów dalej woźny myje podłogę.
Chase potrząsa ramieniem Wilsona, aby skupić na sobie jego uwagę.
- Hej.
Wilson otwiera oczy i mruga kilka razy. Spodziewał się, że Cameron albo nawet któraś z pielęgniarek przyjdą, by powiedzieć mu, co się dzieje z House'em. Widok Chase'a zaskakuje go lekko. Unosi rękę, by powstrzymać ziewniecie, a potem się przeciąga.
- Nic mu nie jest?
Chase opada na krzesło obok.
- My... podaliśmy mu węgiel... czekamy nadal na wyniki badań, żeby zobaczyć jak mają się jego nerki i wątroba. Przywiozłeś go od razu... więc nie ma problemów z oddychaniem. Będzie go bolało... przez pewien czas... ale to nic nowego.
Wilson ignoruje komentarz o bólu House'a. Jak bardzo by nie cierpiał, to wszystko to jego wina.
- To dobrze...to znaczy, że nic mu nie będzie.
- Będzie nieprzytomny przez większość czasu... ale możesz go zobaczyć, jeśli chcesz...
Wilson ucieka wzrokiem w bok, słabo ukrywając wahanie. Brzmi to zimno, ale on nie miał zamiaru widzieć House'a. Nie jest pewien, czy może to powiedzieć w sposób, jaki nie zrobi z niego dupka.
- Ja... wyprowadzam się rano i jeszcze nie skończyłem się pakować.
Zrozumienie tego, co powiedział Wilson, zajmuje Chase'owi kilka sekund i on wcale w to nie wierzy. Nie wierzy w to, że Wilson szuka wymówki, by odejść, ani w to, dlaczego nie mógłby spędzić chwili z przyjacielem. Wilson jest typem człowieka, który udaje, że mu zależy, nawet jeśli mu nie zależy.
Teraz Chase zastanawia się, dlaczego Wilson w ogóle został i dlaczego przyjechał karetką. Sanitariusze świetnie by sobie bez niego poradzili. Postanawia zapytać o to pośrednio.
- Wiec... to nie był wypadek.
Wilson pociera kark. Oczywiście, że to nie był wypadek i Chase o tym wie. Nie wie nawet, dlaczego zapytał. Modli się o to, że Chase nie zabrnie dalej. Doskonale wie, że to zrobi.
Wie także, że jest fizycznie zdolny do tego, by wstać i wyjść i że nie ma żadnych obowiązków, by zostać. Ale nadal za bardzo obchodzi go to, co ludzie o nim myślą, by naprawdę zrobić to, czego chce, spakować się z wyjechać z Jersey.
- Nie sądzę.
- Co się stało?
Wilson jest specjalnie wymijający, ponieważ naprawdę nie sadzi, że Chase powinien to wiedzieć i chce zakończyć tę rozmowę tak szybko, jak się da.
- Zahaczyłem o jego mieszkanie i zapukałem. Kiedy nie odpowiedział, wszedłem do mieszkania... on już był w łóżku i... wydaje mi się, że...
Chase splata ramiona. To nie brzmi jak cała historia. Tak naprawdę, to nie jest nawet cześć historii.
- Zostawił list?
Wilson musi się powstrzymać, zanim powie „nie”. Nie sądzi, że to jedno słowo, które zapisał House, kwalifikuje się jako pożegnalny list. To nawet nie było do nikogo zaadresowane. Listy zakupów są bardziej osobiste.
- Ja nie... wiem.
- Dlaczego on to zrobił?
Ton Wilsona zdradza odrobinę urazy i nawet tego nie ukrywa. To, w jaki sposób Chase go zapytał, zabrzmiało tak, jakby on miał już opinię na ten temat i czekał na jej potwierdzenie. Wilson nie planuje dać jemu - ani komukolwiek innemu - tej satysfakcji. Niech sobie myślą, co chcą. Samodestrukcja House'a przestała być jego problemem.
- Myślisz, że ja wiem?
- Myślę, że wiesz więcej, niż ktokolwiek inny.
Wilson skupia uwagę na plamie na dywanie i pociera ją czubkiem buta.
- Nie mam pojęcia, dlaczego on robi rzeczy, które robi.
Chase wybucha śmiechem, ponieważ jest naprawdę rozbawiony przez żałosny sposób, w jaki Wilson stara się wyglądać na nieświadomego, a także dlatego, że zdaje sobie sprawę z tego, że Wilson sam nie wierzy w to, co mówi.
Śmiech nie jest odpowiedzią, jakiej spodziewał się Wilson i patrzy na drugiego człowieka zakłopotany.
- O co ci chodzi?
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Musisz sobie żartować. Czy ty naprawdę sądziłeś, że możesz tak po prostu odejść? Czy sądziłeś, że możesz zebrać swoje zabawki i opuścić plac zabaw... a on będzie funkcjonował, jakby nic nie zaszło?
Wilson zgrzyta zębami.
- Tu nie chodzi o mnie.
Chase nadal się śmieje. Kiedyś myślał, że to Wilson był poszkodowany jeśli chodzi o jego związek z House'em. Teraz jest pewien, że było inaczej. Może nie cały czas, ale co najmniej przez ostatni rok albo dwa.
- Co ty sobie do cholery myślisz?
Wilson kiwa się niewygodnie na krześle.
- On jest... chory. Potrzebuje pomocy.
- Więc z całą pewnością powinieneś zostawić go i przeprowadzić się na drugi koniec kraju.
W oczach Wilsona pojawia się ogień i zanim zdąża się powstrzymać, furia wylewa się z niego. Jest zmęczony tym, że wszyscy uważają, iż House to jego obowiązek i jest zbyt wściekły w tym momencie, by uświadomić sobie, że sam jest temu winien przynajmniej w połowie.
- Nie masz prawa...
Chase przerywa mu i wstaje. Cały dowód jego poprzedniego rozbawienia natychmiast znika, wymieniony przez coś dziwnie niebezpiecznego.
- Nie. To ty nie masz prawa. Wynoś się. Teraz.
Jest to ostatnia rzecz jakiej spodziewał się Wilson. Był pewien tego, że jeśli pokaże się znowu w szpitalu, ktoś zmusi go do rozmowy z House'em albo będzie próbował ich pogodzić, prawdziwie lub nie. Bycie wyrzuconym, tego nawet nie było na liście.
- Hej, on prawdopodobnie umarłby, gdybym się nie pojawił...
Chase jest poruszony jedynie swoją silną wolą. Przez sekundę myśli o tym, by walnąć Wilsona pięścią - chociaż siarczysty policzek byłby bardziej adekwatny. Nie robi tego, ponieważ jeśli próba samobójcza House'a nie była wystarczającą pobudką, przemoc nic nie zmieni.
- Chcesz dostać medal? Dopilnuję, by przysłał ci list z podziękowaniem.
Wilson przewraca oczami. Rzeczywiście myśli, że zasługuje na jakąś nagrodę, za to, że tyle lat wytrzymał z House'em. Nie powie tego jednak - szczególnie odkąd Chase zaczął go bronić. - To, że House przysłałby mu list z podziękowaniem, byłoby cudowne samo w sobie.
Powoli wstaje, ponieważ chce, by wyglądało to tak, że on wychodzi z własnego wyboru.
Najwyraźniej jest to jednak zbyt wolno dla Chase'a, który popycha go w stronę drzwi.
- Odstawiłeś takie cholerne przedstawienie ze swoim odejściem, upewniłeś się, że wszyscy wiedzą, jak bardzo cierpiałeś i jak bardzo chciałeś stąd zwiać. Więc idź sobie i nie wracaj. Nie chcę cię tutaj widzieć, kiedy on się obudzi.
Wilson nie rozumie znaczenia słów Chase'a, dopóki nie siedzi na chodniku, czekając na taksówkę. Było w nich trochę prawdy, nawet jeśli on nie jest gotowy, by ją zobaczyć. Jeśli naprawdę zależy mu jeszcze na Housie, i naprawdę mu zależy, gdzieś pod pokładami złości, której nic nie możne załagodzić, czuje, że musi odejść raz na zawsze. Jeśli odejdzie, musi odejść i nie może wrócić. Musi pozwolić House'owi wyzdrowieć i dojść do siebie, bez niego.
--------------------------------------------------------------
House jest wycieńczony i obolały, odwodniony z powodu straty płynów, mimo że dostaje ciągłą dawkę przez kroplówkę podłączoną do jego ramienia. Godziny wymiotów i spazmów zużyły całą jego energię i czuje się fizycznie zbyt slaby, by się poruszyć. Nie pamięta jak się tu dostał. Pamięta jednak okropną wizytę w mieszkaniu Wilsona, powrót do domu i moment połknięcia tabletek. Cała reszta jest zamglona.
Chase znowu nad nim stoi. House nie może zrozumieć, dlaczego on sobie nie pójdzie, i dlaczego na miłość boską nie może znaleźć sobie lepszego zajęcia, niż pilnowanie swojego byłego szefa.
- Co cię boli?
House stęka. Głupie pytanie. Wszystko go boli. Chase jest teraz rezydentem na chirurgii i House jest pewien, że sprzątanie po pacjentach izby przyjęć i trzymanie ich za głowę kiedy wymiotują, nie wchodzi w zakres jego obowiązków, nawet jeśli zrobiłoby to wrażenie na Cameron.
- Czy boli cię noga?
House wzrusza lekko ramionami. Jego usta są suche i obolałe, i mógłby się odezwać, gdyby tylko spróbował. Ale jemu naprawdę się nie chce. Jeśli się odezwie, to będzie to oznaczało, że zwrócił uwagę na Chase'a i że jego obecność mu nie przeszkadza. Stwierdza, że jego obecny stan jest wystarczająca wymówką na brak odpowiedzi z jego strony. Niech Chase sam zgadnie, jeśli tak bardzo chce wiedzieć, co go boli. House jest pewien, że nie podadzą mu żadnych środków przeciwbólowych, do czasu kiedy nie wrócą wyniki badan. Przypuszcza więc, że pytanie było po prostu początkiem rozmowy.
Chase obserwował House'a wystarczająco długo, żeby moc zinterpretować język jego ciała. I nie tylko on, ale i jego obecna postawa wszystko wyjawia. Znajduje pilota od łóżka i obniża je, dopóki jest zupełnie płaskie.
- Pewnie bolą cie plecy... prawdopodobnie od tych wszystkich wymiotów. Czy możesz odwrócić się na brzuch?
Odpowiedzią House'a jest - hmph. Nadal nie rozumie, co Chase ma zamiar zrobić. Ale przynajmniej leżąc na brzuchu, nie będzie musiał na nikogo patrzeć i nie będzie widział nikogo, kto na niego patrzy. Zajmuje mu to dłuższą chwilę. Z pomocą Chase'a udaje mu się tego jednak dokonać.
Wiele czasu minęło, odkąd Chase kogoś masował. Nauczono go kilku prostych technik. Jest świadomy tego, że gdyby House był odrobinę bardziej przytomny, nigdy by na to nie pozwolił. Mógłby stać się agresywny, a nawet się bronić. Ale w tej chwili tkwi w łóżku, więc jego strata. Będzie rozpieszczany, czy mu się to podoba, czy nie. A Chase akurat czuje się niezwykle miłosiernie w stosunku do House'a.
Powieki House'a opadają do połowy i zaczyna się ślinić. Tak dobry jest dotyk. Tak dawno dotykał go ktoś, kto nie dostał za to wcześniej pieniędzy, że teraz od razu został on zamieniony w galaretę. Przez ułamek sekundy zapomina o tym, że leży w łóżku na ostrym dyżurze na widoku około pięćdziesięciu osób.
Od momentu przyjazdu zwymiotował i zesrał się pod siebie około dziesięć razy i zmieniono mu pościel i koszulę. Jedyną dobrą stroną węgla lekarskiego jest to, że wygląda on tak samo kiedy wchodzi, jak kiedy wychodzi. I śmierdzi bardziej jak zepsute jajka, niż jak ludzkie produkty przemiany materii. Więc pielęgniarki nie są aż tak wystraszone perspektywą posprzątania i bardziej współczujące. Dla porównania, bycie masowanym przez faceta, który kiedyś dla niego pracował nie wydaje się, aż takie upokarzające.
Dłonie Chase'a wbijają się w mięśnie, metodą głęboko tkankową. Jest to wystarczająco bolesne, by odwrócić jego uwagę i wystarczająco uspokajające, by móc to wytrzymać. House stara się nie myśleć o tym, że Chase jest pierwszą osobą, która kiedykolwiek zrobiła dla niego coś takiego, nie oczekując za to kompensacji finansowej. Oczywiście nie jest on do końca pewien tego ostatniego. Może Cuddy mu za to zapłaci. Może dostanie rachunek ze szpitala. Nie zdziwiłoby go to.
Chase nie oczekuje tego, że House mu podziękuje, ani że przyzna, że to lubił. Kiedy kończy, zostawia House'a na brzuchu, żeby House nie czuł się zobowiązany kontaktem wzrokowym do odezwania się. Po prostu delikatnie go klepie.
- Za godzinę zabiorę cię na górę. Nadal czekamy na wyniki badań.
CDN... W" Coming Down Is The Hardest Thing"
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez elfchick dnia Pon 19:08, 16 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 20:00, 16 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
elfchick napisał: |
Oczywiscie ze, nie. Ale to nie oznacza ze, ale moze sprobowac. |
Może I zdziwiłabym się raczej gdyby nie spróbował
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Gora dnia Pon 20:10, 16 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 20:13, 16 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Przeczytałam.
To nie jest Wilson. Po prostu.
Ale i tak i tak niecierpliwie czekam kolejnych części. Ja bardzo lubię Chase'a.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:43, 17 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Wilson musi taki byc bo inaczej opowiadanie nie mialoby sensu albo w ogole nie powstalo.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 23:08, 17 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Wiem, wiem..
Ja tylko stwierdza fakt.
Kiedy będzie kolejna część? ;>
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 21:47, 20 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Coming Down Is The Hardest Thing
Następnego ranka o szóstej House zostaje przeniesiony do osobnego pokoju w ozdrowieńczym skrzydle Oddziału Intensywnej Terapii. Pierwsza rzeczą, o której myśli Chase, jest powiadomienie Cuddy o tym, co zaszło, zanim usłyszy ona o tym od kogoś innego. Cuddy jest zdenerwowana, ale nie zaskoczona tą wiadomością. Cieszy się jednak, że House przeżył. Chce się z nim natychmiast zobaczyć, żeby mu uświadomić, co za idiotyczną rzecz zrobił. Kiedy to zrobi, może zacząć się zastanawiać nad tym, jak mu pomóc, czy jest to w ogóle możliwe, i czy on jej na to pozwoli.
Idzie zaraz za Chasem, kiedy docierają do pokoju House'a. Chase zatrzymuje się w progu tak nagle, że Cuddy na niego wpada. Chase odzywa się do niej, nie wierząc we własne słowa.
- O mój Boże...on zniknął.
Pościel jest odrzucona na bok, a kroplówka odłączona.
- Wezwę ochronę.
Cuddy biegnie do najbliższego telefonu. Nie obchodzi ją, dokąd poszedł sobie House, jeśli tylko zostanie w szpitalu. Jeśli uda się jej powstrzymać go przed opuszczeniem budynku, wtedy mogą bawić się w chowanego cały dzień. Bóg jeden wie, ile razy to robili.
Chase od razu wpada w panikę, myśląc, że popełnił błąd, przenosząc House'a do tej części szpitala, gdzie nie mógłby być bliżej obserwowany. Zwykle pacjenci po próbach samobójczych są monitorowani całą dobę i muszą porozmawiać z psychiatrą, zanim można uznać ich stan za stabilny. Chase pozwolił sobie zapisać przedawkowanie jako przypadkowe w karcie House'a, ponieważ chciał oszczędzić mu dodatkowego zażenowania i agonii spowodowanej wizytą psychiatry.
Nie było go zaledwie kilka minut, poszedł tylko na dół, żeby porozmawiać z Cuddy. House nie wyglądał na wystarczająco silnego, żeby wstać z łóżka albo próbować ucieczki. Nie miał nawet przy sobie swojej laski, ani kuli. Szpital był duży. On mógł zaszyć się wszędzie.
Cuddy rozkazuje ochroniarzom zablokować wszystkie wyjścia na parterze i obejrzeć taśmy z kamer. Pracownicy, którzy są członkami ochotniczej grupy bezpieczeństwa, zostają wezwani i zaczynają przeszukiwać wszystkie piętra po kolei.
Wiedząc, że inni ludzie sprawdzają wszystkie oczywiste miejsca, Chase myśli, że powinien sprawdzić te najmniej oczywiste. Przypomina sobie kiedy inny pacjent zniknął i - na wypadek gdyby jego teoria okazała się słuszna - łapie dwumiligramową dawkę lorazepamu w strzykawce i chowa ją do kieszeni w drodze do drzwi. Wychodzi na klatkę schodową i wbiega cztery pietra wyżej. Szansa jest jedna na milion, ale wolałby raczej stracić czas na pomyłkę, niż znaleźć zakrwawione ciało House'a na betonie przed szpitalem.
Chase jest zmęczony wspinaczką. Ale powoli otwiera drzwi, ponieważ nie zostały one dawno naoliwione i zawiasy strasznie skrzypią. Są ciężkie i musi użyć ogromnej cegły, która leży obok, jako podpórki.
Nie jest pewien, czy jest bardziej zaskoczony tym, że miał rację, czy przerażony tym, co widzi.
House stoi oparty kolanami o mur. Ma bose stopy, uniesione pięty, a jego koszula powiewa na wietrze. Chase przypomina sobie jak czytał w Biblii o aniołach, o tym, że one wcale nie są tak piękne i pełne wdzięku jak przedstawiają je media, ale raczej majestatyczne i przerażające. Sposób w jaki poranne słońce odbija się od House'a niby aureola, sprawia, że House wygląda prawie jak anioł. Jest nawet ubrany w swego rodzaju szatę. Brakuje mu jedynie skrzydeł.
House nie wspiął się jeszcze na mur, ale Chase podejrzewa, że stało się tak z powodu tego, iż jest on do tego fizycznie niezdolny. Opiera się torsem o krawędź, z rozpostartymi ramionami i palcami, jak gdyby przygotowywał się do lotu, jakby tego właśnie chciał.
Chase odzywa się cicho, na tyle głośno, by być usłyszanym. Ostatnią rzeczą jakiej chce, to zaskoczyć osobę, która zwisa z krawędzi dachu.
- Masz zamiar odlecieć?
House nie odwraca się. Nie jest nawet zaskoczony. Nie wydaje się zdenerwowany. Ani inny.
- Powstrzymasz mnie?
Chase zatrzymuje się jakieś półtora metra za nim. Nie jest pewien jak ma teraz odpowiedzieć, stara się wymyślić coś, czego House się nie spodziewa.
- Nie, jeśli tego nie chcesz.
House opuszcza ramiona, jakby nie były trzymane w miejscu przez grawitację, ale przez podmuch wiatru.
- Uczyłeś się fizyki, prawda? Jak myślisz ile czasu by mi to zajęło? Osiem pieter podzielone przez trzydzieści dwie stopy na sekundę... myślisz, że jesteśmy wystarczająco wysoko? Myślisz, że prawdą jest to, co mówią o ludziach, którzy umierają na zawał zanim uderzą o ziemię?
Chase przełyka, wytrącony z równowagi przez to, jak bardzo poważny jest House, jak niewiele znaczy dla niego teraz to, czy żyje czy nie.
- Nie będę się z tobą bawił, House. Jeśli chcesz skoczyć... skocz.
House odwraca lekko głowę i patrzy na niego wyzywająco przez ramię.
- Chcesz żebym skoczył?
- Czy tak powiedziałem?
House przygląda się uważnie młodszemu mężczyźnie. Jego słowa są wyzywające. Jego ton nie jest.
- Nie sądzisz, że skoczę?
- Ja... nie sadzę, że tego chcesz.
House znowu spuszcza wzrok.
- Chcę. Ale nie mogę.
- Ponieważ się boisz?
- Nie, po prostu nie mogę. Ten mur ma ponad półtora metra wysokości. Mógłbyś przynieść mi drabinę?
Chase nie jest pewien, czy on żartuje. Z drugiej strony na pewno nie odejdzie, ani na sekundę, nie tym razem.
- Nie.
House przewraca oczami.
- Cholera.
Chase zbliża się do niego i House chichocze. To nie brzmi jak jego normalny chichot raczej coś w rodzaju nie-mam-pojęcia-co-zrobię-jeśli-się-do-mnie-zbliżysz-więc-nie-waż-się.
- Masz zamiar mnie przewrócić?
Chase znowu zbliża się o krok. House opiera się teraz plecami o mur i są od siebie oddaleni o niecałe pół metra. Nie przerywa kontaktu wzrokowego, nawet nie mruga.
- Biorąc pod uwagę to, w jakim stanie się obecnie znajdujesz, jestem pewien, że by mi się udało.
Po raz pierwszy odkąd Chase wyszedł na dach, House wydaje się przestraszony.
- Przestań.
Chase znowu przełyka. Zasycha mu w gardle. Wie, że wkrótce jeden z nich będzie musiał ustąpić drugiemu.
- Bo co? Bo skoczysz? I tak to zrobisz, prawda? Więc poczekam.
House wydaje się wpaść w panikę, kiedy Chase jest wystarczająco blisko, by go dotknąć. Na daremno łapie się ściany, co jest głupie, ponieważ on nie dałby rady się na nią wdrapać nawet w dobry dzień. Jego paznokcie drapią chropowatą powierzchnię, kiedy Chase łapie go i odciąga. Cała sytuacja zajmuje jakieś trzy sekundy, i mimo że House jest pewien, iż powiedział Chase'owi, żeby ten zostawił go w spokoju, on tego nie robi. Także go nie przewraca, po prostu go trzyma, jedną ręką wczepioną w ramię, drugą w przedramię.
Chase przygląda się drugiemu mężczyźnie, który oddycha ciężko z wysiłku i dlatego, bo nie powinien w ogóle być na dachu szpitala. Jak się tutaj w ogóle znalazł nadal pozostaje tajemnicą. Chase oczekuje, że House mu się wyrwie albo powie mu, żeby go puścił. Ale tak się nie dzieje.
Wie, że jego głos brzmi sucho, kiedy się odzywa. Ale jest teraz bardziej pewny siebie w obecności House'a, odkąd pojawił się on na ostrym dyżurze zeszłej nocy. Wie, że House uświadomił sobie, iż jego moc zastraszania zniknęła.
- Teraz cię obejmę.
- Nie - mówi House, jego głos jest tak samo suchy. Ale to go nie powstrzymuje. House znowu odmawia, ale nie robi nic, by go powstrzymać.
Chase obejmuje go ramionami. Tym razem, w odróżnieniu od ostatniego, nie waha się ani nie okazuje niezdecydowania. Przytula go mocno i opiera jego głowę o swoje ramię.
- Nie dotykaj mnie - mówi House. Ale pozwala swojej głowie oprzeć się o ramię Chase'a i przez sekundę Chase czuje jego dłoń na swoich plecach. To sprawia, że Chase czuje się winny za to, co ma zamiar zrobić, ale w zasadzie nie ma innego wyjścia.
House nie słyszy, jak Chase wyjął z kieszeni strzykawkę. Czuje jednak ukłucie w pośladek. Jego oczy otwierają się w szoku, ale środek już został zaaplikowany.
- Ty mały gno...
Ciało House'a od razu robi się wiotkie i ciężkie. Chase odrzuca strzykawkę i delikatnie kładzie House'a na ziemi, starając się nie zostać przygnieciony. Kończy się to tym, że on siada na dachu z głową House'a na kolanach i wątpi, że będzie mógł wstać bez pomocy.
Wybiera na komórce numer Cuddy.
- Jestem na dachu. Potrzebuję pomocy.
CDN... W " A Cunning Plan
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 22:25, 20 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
kocham to: "teraz Cię obejmę
A naprawdę musiał zrobi ten zastrzyk?.. Chyba musiał... Ale to na pewno nic dalej nie ułatwi.
Czekam na więcej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mistrustful
Rezydent
Dołączył: 30 Sty 2009
Posty: 462
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza miedzy ^^ Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 8:00, 21 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Fajne, fajne
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:27, 21 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Gora- oczywiscie ze musial dac mu ten zastrzyk. Jak inaczej moglby zdjac go z dachu??
-----------------------------------------------------------
A Cunning Plan
W czasie kiedy Chase czeka, aż personel medyczny dotrze na dach, w jego umyśle pojawiają się zalążki planu. Cała sytuacja jest raczej dziwna. Nawet bardziej niż dziwne wydaje mu się spędzenie ośmiu minut z ubranym jedynie w szpitalną koszulę House'em, leżącym na jego kolanach, szczególnie kiedy jest on taki cichy i spokojny. Jakby zawsze tam drzemał. Chase wyobraża sobie, że House będzie o wiele mniej spokojny, kiedy lorazepam przestanie działać, co - Chase ma nadzieję - nie stanie się, dopóki nie położą go z powrotem do łóżka.
Przez te osiem minut Chase przygląda się drugiemu człowiekowi, teraz kiedy obaj wygrzewają się w pełnym słońcu, uwidaczniając najdrobniejsze szczegóły ukryte przez mrok szpitalnych korytarzy. House wydaje się inny, bardziej złamany, bardziej zmęczony, bardziej odkryty. Chase zastanawia się, czy on zawsze tak wyglądał, a on tego po prostu nie zauważył. Po raz pierwszy dostrzega odcisk na dłoni House'a spowodowany przez lata podpierania się laską. Zauważa maleńkie blizny na twarzy, policzku i na boku nosa House'a. Zauważa pasmo przerzedzonych włosów z tylu jego głowy i zwiększoną ilość srebrnych kosmyków.
Chase miał kochanki i przyjaciół. Pochował oboje rodziców i wyjechał tak daleko, jak tylko się dało. Ale nie wiedział jak to jest potrzebować drugiej osoby tak bardzo, że jej odejście sprawia, iż tracisz chęć do życia. Zastanawia się, czy udałoby mu się zapełnić tę lukę, czy ona może być wypełniona.
Dwaj salowi wpadają na dach i wkrótce dołącza do nich Cuddy. Wymienia z Chase'em zdziwione spojrzenie na widok kompletnie nieprzytomnego House'a. Chase szybko wyjaśnia, że przyniósł środek nasenny na wszelki wypadek.
To jej nawet nie obchodzi, najważniejsze jest to, że House został znaleziony i jest bezpieczny – bezpieczny, dopóki znowu nie otrze się o śmierć. Jak tak dalej pójdzie, może to być za godzinę.
- Zabierzmy go na dół.
Nie mogą wnieść na dach noszy. Z pomocą Chase'a dwaj pozostali mężczyźni znoszą House'a na najwyższe piętro i używają noszy, które tam na nich czekają.
Wieści szybko rozprzestrzeniają się po szpitalu. Więc zanim Chase znajduje Cameron, ona już wie, co się stało. Uderza Chase'a w ramię w geście gratulacji.
- Hej, Supermanie. Skąd wiedziałeś, gdzie go znaleźć?
Chase sam nadal nie wie, skąd wiedział. Myśli, że pomogła mu jakaś nadprzyrodzona siła. Ale nauczył się już, że stwierdzenie takiego faktu jest jednym z powodów, dla których on i Cameron nigdy nie stworzyliby udanego związku na długo. Zastanawia się, jak ktoś może być tak ślepym optymistą, ale nie wierzyć w Boga.
- Ja... zgadłem.
- Miałeś szczęście. Kto jest przy nim teraz? Wiesz, że lorazepam prawdopodobnie przestał już działać.
Chase macha ręka zmieszany.
- On... Dałem mu następne dwa miligramy.
- Po co?
- Potrzebowałem więcej czasu.
Cameron marszczy z rozbawieniem nos.
- Po co... żeby zadziałały antydepresanty? Jasne... to zajmie jakieś dwa tygodnie. Jestem pewna, że Cuddy nie będzie przeszkadzało, jeśli on pozostanie tak długo nieprzytomny.
Chase rzeczywiście podał House'owi środek antydepresyjny, ale wątpi, że on będzie kontynuował kurację, kiedy zostanie wypisany.
- Nie, po prostu potrzebowałem czasu. Muszę coś wymyślić.
- Nie musisz o niczym myśleć. Jest nieszczęśliwy. Chce umrzeć. To nie jest fizyka jądrowa.
Chase jest zaskoczony zimnem w jej głosie, szczególnie, że rozmawiają o człowieku, w którym kiedyś była zakochana.
- Myślałem, że ci na nim zależy.
- Zależy mi. Ale... troszczenie się o kogoś, kto krzywdzi się raz po raz, jest męczące. Albo się tnie, albo razi prądem... łyka pigułki. Czasami pije w pracy... ma w biurku zapas butelek. Natykałam się na nie, kiedy szukałam tuszu do drukarki albo spinaczy do papieru. Nawet nie obchodziło go to, że je znajdywałam. Wyrzucał puste butelki do kosza pod biurkiem...
- Dlatego właśnie musimy mu pomóc.
- Gdyby był normalną osobą, byłoby to łatwiejsze. Mógłbyś zapisać mu środek antydepresyjny, ustalić mu termin wizyty u terapeuty i zadzwonić za miesiąc dla kontroli. On nie chce pomocy, nie ode mnie, nie od ciebie, od nikogo. Jeśli znajdziesz sposób, by to zmienić, powiedz mi i wtedy ci pomogę.
Oczy Chase'a zwężają się, zalążki planu, który wymyślił na dachu, zaczynają kiełkować.
- Kiedy masz przerwę?
- Koło dziesiątej... dlaczego pytasz?
- Spotkaj się ze mną w gabinecie House'a.
------------------------------------------------------
Nikt się nie odzywa. Po prostu patrzą na niego. Nawet Cuddy nie jest pewna, dlaczego Chase wezwał ją do gabinetu House'a. Staje obok niego i przysłuchuje się jego umyślnie szczegółowemu opisowi próby samobójczej House'a i długiej opowieści o tym, co stało się na dachu. Chase kończy swoją przemowę oświadczeniem, że House jest w depresji - jakby było to jakieś wielkie odkrycie, i że będzie potrzebował wsparcia kiedy, i jeśli, wróci do pracy.
Cuddy chce dać innym szansę na wypowiedz, żeby nie czuli się zobligowani przez jej odpowiedź.
Po około trzydziestu sekundach Taub składa ręce na stole w geście dyplomacji.
- Posłuchaj... nie zrozum mnie źle, to nie jest tak, że nam na nim nie zależy. Po prostu... on nie chce pomocy. Nie chce współczucia, ani zainteresowania czy głupiej rozmowy. Nie wiem, co z tym robić.
Odzywa się Foreman, bardziej skłonny do rozmowy teraz kiedy ktoś przełamał lód.
- On ma rację. Nawet gdybyśmy spróbowali, to nie miałoby znaczenia.
- Dobrze, ale co się stanie, jeśli spróbujecie?
Chase jest po raz kolejny wynagrodzony przez morze pustych spojrzę.
- To znaczy... co się stanie, jeśli wasza decyzja o zainteresowaniu nim nie była zależna od jego reakcji. Gdybyście okazali wasze zainteresowanie dla samego zainteresowania?
Taub chichocze.
- Wtedy może byłbym święty, ale nie jestem. Ja też mam uczucia. Może nie chcę być wyśmiewany i olewany za każdym razem, kiedy robię dla kogoś coś miłego.
Trzynastka unosi brew.
- Więc może nie jesteś tak miły, jak ci się wydaje.
Jest zaskoczony słysząc jej opinię. Ale nie jest dotknięty. Jest mu wygodnie z jego wadliwą etyką.
- Może i nie... ale potrafię z tym żyć.
Chase klaszcze lekko, próbując zapanować nad rozmową.
- Ja mówię poważnie.
Kutner podnosi rękę, co jest dziwne. Ale jest ich tutaj siedmioro, czworo siedzi przy stole, a jedna z obecnych osób jest szefową ich szefa. Czeka, aż Chase kiwnie głową i zadaje pytanie.
- Co mielibyśmy zrobić?
Chase rozgląda się na boki, starając się zgadnąć czy inni go wysłuchają. W tym momencie nikt niczego nie okazuje.
- Myślałem, że możemy wykonać mały eksperyment i zobaczyć co się stanie.
Foreman przerywa mu, głównie dlatego, że jest pewien, iż House odrzuci jakakolwiek próbę ingerencji w jego życie.
- Jaki eksperyment?
- Okażmy mu zainteresowanie, bezwarunkowo, powiedzmy przez tydzień? Zobaczmy jak zareaguje.
Wszyscy czekają, aż Chase rozwinie tę myśl.
- Faza pierwsza jest po prostu rozmową. Nie ważne o czym. Rozmawiajcie z nim o... czymkolwiek, o sporcie, pogodzie, pacjentach. Udawajcie, że nie obchodzi was jego odpowiedź. Udawajcie, że już jesteście jego przyjaciółmi i po prostu z nim rozmawiajcie. To nie musi być poważne lub głębokie, wystarczy, że będziecie szczerzy i nie będziecie protekcjonalni.
Foreman przewraca oczami.
- Nie ma znaczenia czy jesteśmy szczerzy... nawet jeśli ludzie są szczerzy, on myśli, że kłamią. Gdyby naszym pacjentem był Papież, on uparłby się, żeby zrobić mu badania na choroby weneryczne.
Chase sam dobrze o tym wie.
- Ludzie, którzy nie ufają innym ludziom, zwykle maja do tego powód. Więc... musimy dać mu powód, by nam zaufał.
Tym razem Kutner odzywa się bez podniesienia ręki. Nie zna House'a długo, ale wie, że on nie ufa nikomu bez względu na zamiary drugiej osoby.
- Uh... Jak mielibyśmy tego dokonać?
- Nie poddając się, kiedy zacznie podejrzewać, że nasze intencje nie są prawdziwe. To oznacza ignorowanie jakichkolwiek ubliżeń pod naszym adresem i uświadomienie sobie, że są one po prostu mechanizmem obronnym, a nie próbą skrzywdzenia nas.
- I co dalej?
Chase drapie się w kark zdziwiony tym, że oni naprawdę go słuchają.
- W zależności od tego jak on zareaguje na fazę pierwsza... mam nadzieję, że przejdziemy do fazy drugiej.
- Którą jest?
Cameron odzywa się po raz pierwszy. Na początku po prostu chciała mu dogodzić. Ale to brzmi, jakby mogło zadziałać. Chase opiera się o ścianę, żeby moc widzieć ich wszystkich.
- To nie musi być nic wielkiego. Myślę, ze może moglibyśmy zrobić coś raz w tygodniu... prawdopodobnie w sobotę czy niedzielę, ktokolwiek z nas ma wolne. Nie pytajcie go o nic. Nawet nie dawajcie mu wyboru. Po prostu powiedzcie mu. Powiedzcie mu, że po niego przyjedziemy. Załóżcie, że chce wziąć odział. Udawajcie zdziwienie, kiedy tego nie zrobi. Musimy zacząć powoli, żeby mógł przyzwyczaić się do spędzania czasu wśród ludzi. Upewnijcie się, że nie jest sam w weekendy. Wtedy wpada w większą depresję i bardziej boli go noga... to oznacza staranie o to, by nie miał okazji pogrążyć się w nieszczęściu.
Taub wydaje się ostrożny, ponieważ to brzmi jak wielki obowiązek.
- Wiem ze, prawdopodobnie pożałuję, że pytam. Czy jest faza trzecia?
Chase wzdycha. Nie oczekiwał, że to zajdzie tak daleko. Fazy pierwsza i druga są wystarczająco zarozumiale. Faza trzecia jest lekko szalona.
- Taak... faza trzecia jest... jeśli dwie pierwsze odniosą oczekiwany skutek, wtedy faza trzecia oznaczałaby uważanie go za przyjaciela, tworzenie z nim prawdziwej więzi. Jest ona oczywiście opcjonalna... nie macie żadnego obowiązku nic robić.
Kutner mu przerywa, machając entuzjastycznie głową.
- Ja się piszę. To brzmi świetnie.
Chase zatrzymuje się z otwartymi ustami. Nie oczekiwał, że ktokolwiek tak łatwo się zgodzi, może poza Cameron i Cuddy, która już zapewniła go ze poprze go w czymkolwiek, co zdecyduje. Myślał, że trudniej będzie mu przekonać innych.
- To dobrze.
Trzynastka unosi dłoń, chociaż jej mina jest niewyraźna.
- Jasne. W porządku.
Chase przygląda się twarzom innych. Cuddy stała za nim, opierając się o drzwi. Teraz ją widzi. Ona uśmiecha się do niego i unosi dłoń nad głowę.
- Hej, sam wiesz, że ci pomogę. Zrobię cokolwiek zechcesz, jeśli tylko jest to legalne.
Foreman nie patrzy na niego i Chase widzi, że on jeszcze się waha.
- W porządku. Angażuję się tylko na tydzień. Zobaczymy co będzie dalej.
- Taub?
- Jeśli wy wszyscy to robicie... czemu nie... w kupie raźniej i tak dalej. Nie muszę martwic się o pracę prawda?
Cuddy potrząsa głową i odzywa się do reszty zespołu House'a.
- Wasza decyzja nie ma wpływu na wasze zatrudnienie... poza tym, że - jeśli to się uda - wasza praca stanie się o wiele przyjemniejsza.
Chase uśmiechnął się szeroko, nie mógł przestać się uśmiechać. Jest tak bardzo podekscytowany tym, że to może się udać. Unosi obie dłonie, przypominając sobie, że zapomiał wspomnieć o czymś ważnym.
- Okej... jest jeden haczyk... i jest to ważne. On nie może się dowiedzieć o tej rozmowie... nigdy. Jeśli o niego chodzi, działacie niezależnie od siebie. Ponieważ jeśli ktoś mu powie... to zrujnuje to, co chcemy osiągnąć.
Kutner wygląda na zaintrygowanego.
- Chcesz żebyśmy ci przysięgli?
Chase myśli o Tomku Sawyerze i Hucku Finnie na cmentarzu, klujących się w palec i podpisujących swoje imiona krwią.
- Myślę że, ustna zgoda wystarczy.
Chase czeka, aż wszyscy zgromadzeni kiwnęli głowami, zanim - niemal w podskokach - wychodzi z gabinetu.
CDN... W "Something Is Rotten In The Sate Of Denmark"
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez elfchick dnia Sob 21:32, 21 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 12:51, 22 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Ojej... słodkie
Plan Chase'a... bardzo ładny Co prawda widzę oczami duszy całe morze komplikacji ale i tak mi się podoba Uwielbiam tego Chase'a. I Cuddy.
I nie mogę się doczekać co będzie dalej
Pozdrawiam
g
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:32, 24 Lut 2009 Temat postu: Fic: Walking Away (House/Chase) 7/30 ?? |
|
|
Something Is Rotten In The State Of Denmark
House jest zdziwiony, kiedy budzi się i odkrywa, że nie został przypięty do łóżka, szczególnie po jego ostatniej wycieczce na dach. Nawet nie odwiedza go szpitalny psychiatra - po prostu zostaje wypisany ze szpitala razem z miesięcznym zapasem Paxilu z dwiema nowymi receptami. Nie odzywa się, kiedy Chase mu je wręcza. Ale i tak chowa je do kieszeni.
Myśli, że powinien czuć się zdradzony tym, iż Chase użył uścisku jako okazji, by podać mu środek odurzający. Myśli, że powinien czuć się głupio, że do tego w ogóle dopuścił, że był taki naiwny. Ale się nie czuje. Czuje się kompletnie pusty, zarówno fizycznie jak i emocjonalnie, jakby poza zawartością żołądka wypompowano z niego także resztki duszy.
Dostaje ubranie szpitalne, ponieważ rzeczy, które miał na sobie kiedy przywiozła go karetka, zostały pocięte i wyrzucone. Foreman znajduje parę butów sportowych pod jego biurkiem i przynosi je do jego pokoju.
Cuddy odwozi go do domu, a on jest cichy. Nie odzywa się ani razu w samochodzie, ani kiedy oboje wysiadają. Widać, że jest zaprzątnięty własnymi myślami i ona boi się, że w tym wypadku przerwanie ciszy może być zgubne w skutkach.
Pomaga mu wejść do mieszkania i widzi asortyment rzeczy związanych z samobójstwem, dokładnie tam gdzie on je zostawił, także pustą fiolkę podpisaną nazwiskiem Wilsona. Cuddy nie jest głupia. Widzi datę na buteleczce i rozumie wszystko. Zastanawia się, co Wilson sobie myślał, wypisując House'owi ostatnia receptę w geście pożegnania. Stwierdza, że nie ma sensu się nad tym rozwodzić, chociaż ma ochotę kopnąć Wilsona w jaja za to, co zrobił. Nawet gdyby chciała się dowiedzieć, co się stało, nigdy nie poznałaby prawdy.
Oczywiście, znajduje też liścik. Jej oczy szybko zachodzą łzami na myśl, że krótka notka House'a mogla być jego ostatnim słowem. Wyobraża sobie, jak wręcza ją jego rodzicom i mówi: proszę, to wszystko, co napisał. Wyobraża sobie jak samotny i bezsilny czuł się House, kiedy stwierdził, że to było jedyne rozwiązanie. Zastanawia się, jak wiele razy to się stało i czy to Wilson go powstrzymał.
W czasie kiedy House korzysta z łazienki, ona wyrzuca wszystko, puste butelki i list. Sprząta salon, czekając, aż House znowu się pojawi. Zostawia mu nową receptę na Vicodin z notatką proszącą, żeby brał nie więcej niż cztery dziennie przez następne kilka dni, by dać ulgę jego wątrobie.
Kiedy słyszy dźwięk prysznica, wychodzi.
---------------------------------------------
House przychodzi do pracy następnego dnia, chociaż jest o wiele cichszy niż zwykle. Jest pewien, że jego zespól wie o jego wizycie na izbie przyjęć. Ale żadne z nich nie patrzy na niego z troską, ani nie pyta jak się czuje. Jest tak, jakby nic się nie stało.
W tej chwili nie mają pacjentów i Foreman został wezwany na izbę przyjęć do dzieciaka z ranami głowy. Reszta jest w przychodni. On też powinien tam być, ale Cuddy nie zmusza go do niczego w tym momencie. House siedzi przy biurku gapiąc się w przestrzeń. Mijają godziny, a on nawet tego nie zauważa. Patrzy na zegarek i dostrzega, że jest prawie południe.
Jego zespól ma widocznie przerwę, ponieważ Taub zjawia się nagle przed nim i mówi do niego.
- Zbliża się moja dziesiąta rocznica ślubu.
House patrzy na niego ślepo, kompletnie zdziwiony tym, że on w ogóle dzieli się tą informacją. Taub zauważa ciszę. House nie odezwał się, odkąd pojawił się tego ranka, więc nie spodziewa się odpowiedzi. Ale i tak kontynuuje, ponieważ Chase go o to poprosił, a on jest ciekaw, co może się wydarzyć.
- Czuję, że powinienem zrobić coś specjalnego, ale już kupiłem jej pierścionek nad pierścionki... wiesz? Ona nie spodziewa się niczego specjalnego... ale nie sądzę, że mógłbym zrobić coś więcej.
Przez następne pół minuty Taub opowiada o ulubionych kwiatach i jedzeniu swojej żony, kiedy House odzywa się raczej niewzruszenie.
- Usuń jej faldy z brzucha.
Taub nie wie, czy jest bardziej zdziwiony tym, że House się odezwał, czy zraniony jego sugestią.
- Ona... tego nie potrzebuje.
House spogląda z powrotem na swoje biurko
- Implanty piersi?
Taub jąka się, zastanawiając się czy powinien wyjaśnić, że - mimo iż jego żona wyszła za chirurga plastycznego - nie jest próżna. Wątpi, że House by w to uwierzył.
- Ona... Ja.. .podobają mi się...
House spogląda na niego przez moment. Ale wydaje się zmęczony, jakby sama konieczność odezwania się odbierała mu chęć do życia.
- Jasne... lifting twarzy... elektroliza... usuniecie znamienia?
Taub kładzie dłonie na biodrach. Decyduje się zaryzykować i użyć jednego z faktów z jego ograniczonego arsenału wiedzy na temat życia prywatnego House'a.
- Naprawdę nie sądzę... ty mieszkałeś kiedyś z kobieta, prawda? Coś jej chyba dawałeś?
Ramiona House'a zwisają smętnie na samo wspomnienie; kolejna osoba, która zostawiła go, kiedy jej najbardziej potrzebował, kolejna osoba, przed którą otworzył duszę tylko po to, by została ona przepuszczona przez młynek do drewna i wróciła do niego jako trociny.
- Migreny.
- Nigdy jej niczego nie kupiłeś... nigdy nie dałeś jej żadnych prezentów?
House tak robił. Kupował Stacy mnóstwo prezentów, czasami zupełnie bez okazji. Dla żartu kupował małe błyskotki z automatów i zostawiał je w jej aktówce. Ale nie chce o tym myśleć, o byciu tak bardzo zakochanym, że nawet zapomniał ochronić się przed złamanym sercem. Nie wie, dlaczego ktoś taki jak Taub, który prawdopodobnie miał więcej romansów niż Pan Zdzieracz Majteczek, pyta go o poradę w sprawie związku.
- Nie.
Taub unosi z nadzieja brwi.
- Nawet na jej urodziny...Walentynki?
House wzdycha i gapi się ordynarnie. Taub wzrusza ramionami i postanawia wyjść.
- Szkoda... przepraszam, że ci przeszkodziłem.
Taub jest już prawie za drzwiami, kiedy House wydaje z siebie dźwięk. To sprawia, że się odwraca. Twarz House'a jest trudna do odczytania. Ale jego usta są lekko otwarte, jakby miał zamiar coś powiedzieć.
Taub zachęca go.
- Słucham?
- Czy twoja żona ma lęk wysokości?
Taub krzywi się lekko na to pytanie.
- Ja... nie sądzę... dlaczego pytasz?
House znowu patrzy na swoje biurko. Nawet nie wie, dlaczego o tym wspomina. To głupi pomysł.
- Jest taki... Jest taki festiwal balonów na Lotnisku Solberg w Readington raz do roku. Wynająłem balon...
- Dla swojej dziewczyny?
House jest niemal zażenowany tym, że nie tylko zrobił coś miłego dla innej osoby, ale też tym, że się do tego przyznaje.
- Tak.
Taub się uśmiecha. Chase miał rację. House potrafi prowadzić normalną rozmowę.
- To jest... myślę, że to by się jej spodobało.
------------------------------------------------
Trzynastka siada na krześle po drugiej stronie biurka House'a. On nie dostrzega jej obecności, dopóki ona się nie odzywa.
- Myślę o pójściu na spotkanie grupy wsparcia ludzi z chorobami śmiertelnymi.
On na nią nie patrzy.
- Ja myślę o pójściu na spotkanie grupy wsparcia dla ludzi ze śmiertelnymi osobowościami.
Ona ignoruje jego komentarz. Nie potrzebuje jego pomocy. Kalendarz spotkań grup wsparcia wisi w holu i na tablicy ogłoszeń na każdym pietrze. Znalazła sobie odpowiednia grupę i zamierza wybrać się na ich spotkanie w piątek rano.
Ale jest ciekawa czy House potrafi czuć się potrzebny w niezbyt konkretny sposób.
- Myślisz, że mogę znaleźć coś takiego w szpitalu?
On patrzy na nią głupio przez chwilę.
- Uh... prawdopodobnie.
Ona lekceważy jego minę, którą przybrał, by sprawić, że poczuje się głupio. Dziękuje mu i wstaje, ale nadal stoi obok. Cisza jest dziwna. Ona jest ciekawa. Po prostu czeka, czeka ile czesu zajmie mu zanim się złamie i coś powie.
On wzdycha, brzmi to prawie jak reprymenda.
- Wiesz... możliwe jest, że będziesz żyła długo. To znaczy, nie musisz od razu pakować się w...
Ona przerywa mu, myśląc, że może to był zły temat. Jest zbyt wrażliwa, żeby być obiektywna, i cokolwiek od niego usłyszy, będzie bolało, naumyślnie czy też nie.
- Wiem o tym.
- Wszyscy umierają, Trzynastko. Rożnica jest taka, że ty wiesz, kiedy i jak.
Ona czuje jak wilgotnieją jej oczy. Tak, to nie był właściwy temat.
- To miało mi pomóc?
On znowu patrzy w bok. Nie jest pewna czy on jest zażenowany czy skrepowany, ale na pewno jedno z tych dwojga.
- Nie.
Ona siłą odsuwa łzy i zmusza się do uśmiechu. Dziękuje mu i wychodzi.
---------------------------------------------------------------
Foreman zgrzyta zębami. Robienie tego go zabija. Ale jest tak samo ciekaw jak Chase ,czy można kogoś zmienić, zmieniając najpierw siebie. Tak bardzo jak House wkurzał go przez ostatnie lata, nie przeszkadzałoby mu to. Bez względu na jego własne przekonania o charakterze House'a, jeszcze bardziej wkurzyło go patrzenie na to, jak Wilson po prostu go zostawił, jakby on nie był niczego wart. To musiało boleć.
- W zeszły weekend odwiedziłem moją mamę.
House rozgląda się po biurze, żeby sprawdzić czy ktoś tu jeszcze jest. Nie, jest puste. Foreman mówi do niego.
- Uh w porządku...
Foreman stwierdza, że jest mu łatwiej, kiedy nie patrzy na House'a. Udaje więc, że mówi do siebie, tylko na głos.
- Sam nie wiem, dlaczego tam jeżdżę. Co sześć miesięcy czuję się winien, że ich nie widuje i wtedy jadę. Kiedy tam jestem, nie mogę się doczekać wyjazdu. To mój dom, dom, w którym się wychowałem. Powinienem chcieć tam być.
House myśli, że to brzmi jak jego własny związek z jego rodzicami, z wyjątkiem tego, że ich dom nie jest tym, w którym się wychował. Ale nie wspomina o tym. Nadal nie wie, dlaczego Foreman mu o tym mówi.
Foreman przerywa na wypadek, gdyby House go o coś zapytał, ponieważ tak zwykli robić ludzie w tym momencie rozmowy. Oczywiście on tego nie robi.
- Moja mama, wiesz że, ma Alzheimera...
Foreman patrzy na House'a i czeka na odpowiedź. House się wzdryga. Tego akurat nie wiedział. Poza jedynym spotkaniem z ojcem Foremana dwa lata wcześniej. Poza tym, czego od niego wymagano w czasie kiedy Foreman był jego pacjentem, on nigdy nie pytał o jego życie osobiste.
- Teraz... wiem.
- Wykryto go u niej, kiedy skończyłem medycynę. Ironiczne, co? Jest tak, jakby... ona mnie w ogóle nie znała. To znaczy czasami mnie poznaje. Ale większość czasu, kiedy na mnie patrzy, jestem dla niej obcy. Mój tata zachowuje się, jakby to nie miało znaczenia, wmawia mi że, nadal powinienem ją widywać, nawet jeśli nie odróżnia mnie od listonosza. Ale ona nie jest taka sama. Jest wiecznie nieobecna... Prawdopodobnie... nawet by się nie zorientowała...
House opiera głowę na dłoni, szczeka zwisa mu do podłogi, gapiąc się na Foremana, jakby ten kompletnie stracił rozum. Foreman chichocze sam do siebie, ponieważ właśnie się zorientował, że ta rozmowa mu pomogła. Chase miał rację. Nie chodziło nawet o to, czy House zareagował.
House patrzy dziwnie na Foremana. Nie widzi nic śmiesznego w tej sytuacji.
- Co się stało?
Foreman nadal się uśmiecha.
- Nic. Po prostu... dzięki za rozmowę.
- Ja nic nie mówiłem.
Wychodząc, Foreman rzuca przez ramie.
- Nie szkodzi. I tak ci dziękuję.
-----------------------------------------
House prawie zasypia, kiedy na jego biurku ląduje styropianowe opakowanie. Budzi się na tyle, żeby zauważyć jak Kutner wyciąga puszkę Coli z kieszeni fartucha i stawia ją obok opakowania. Mruga ospale. Rozentuzjazmowana twarz jego pracownika nagle się wyostrza.
- Że... co?
- To jest Reuben... bez pikli i bez majonezu.
House gapi się na niego. Ktoś właśnie z własnej woli przyniósł mu lunch. Co zabrało mu całą frajdę. Ostatni raz zjadł coś na długo przed tym, kiedy wyssano z niego zawartość jego układu pokarmowego. Jego żołądek warczy na sam widok.
- Ja, uh... nie mam pieniędzy.
- Nie szkodzi. Oddasz mi następnym razem.
Kutner wychodzi, nie dając mu szansy na kłótnię. House mówi sobie, że nikogo nie potrzebuje i że przestanie jeść, aby to im uświadomić. Na szczęście nie powiedział tego głośno, wiec nie czuje się winny, kiedy trzy minuty później łamie swoje własne postanowienie i pożera kanapkę.
-------------------------------------------------
Około trzeciej po południu, House wpada, bez pukania, do gabinetu Cuddy.
- W porządku, co jest grane?
Ona patrzy na niego, na początku prawdziwie zaniepokojona.
- Co...
- Wszyscy dziwnie się zachowują...
- Kim są 'wszyscy'? I jak dziwnie się zachowują?
On rzuca się na duży, skórzany fotel przed jej biurkiem.
- Wszyscy to... wszyscy, z którymi pracuję i zachowują się dziwnie, bo... sam nie wiem... nagle wydaje im się, że jestem pracownikiem hotelu albo... jest tak, jakby wszyscy byli naćpani albo coś takiego. Czy pompujesz coś w system wentylacyjny? Ponieważ jak na razie na mnie to nie działa.
Cuddy patrzy na swoje biurko aby powstrzymać uśmiech. Sam pomysł był wystarczająco odważny. To, że wszyscy biorący w nim udział, zrobili to co do nich należało, jest niezwykle zachęcające.
- Nie.
House patrzy na nią podejrzliwie.
- Nie rozesłałaś chyba... notatki o...
Ona przypuszcza, że chodzi mu o jego próbę samobójczą. Potrząsa głową.
- Nie zrobiłabym tego.
- Hmm...
Cuddy klaszcze w dłonie, podekscytowana. Nadszedł czas na jej eksperyment.
- Chciałam cię o coś zapytać. Myślę o kupieniu psa.
House patrzy na nią przez chwilę, rozmyślając nad niespodziewaną zmianą tematu. Nagle czuje chęć, by powiedzieć coś mądrego, ale nie czuje się na siłach.
- Ty... poddajesz się w kwestii dziecka?
- Może... na razie. Tak czy owak, myślałam, że najpierw pójdę do schroniska. Ale towarzystwo opieki nad zwierzętami organizuje imprezy w soboty, na które przywożą zwierzęta, które potrzebują domów. Nie wiem nic o psach. Jakiego według ciebie powinnam wziąć?
On gapi się na nią, nagle rozumiejąc.
- O... mój... Boże.
- Co?
- Ty też jesteś naćpana.
Ona się śmieje.
- Nie jestem naćpana. Chcę mieć psa.
- I wydawało ci się, że ja jestem najlepszą osobą, którą możesz o to zapytać, ponieważ...?
- Chciałam usłyszeć twoje zdanie. Jesteś bezdenną studnią bezużytecznych informacji. Wydawało mi się, że musisz wiedzieć coś o psach.
On splata dłonie na kolanach i chrząka na samą myśl.
- Nigdy nie miałem psa.
- Nie masz nawet zdania na ten temat?
- Czy to jakaś gra? Bo to nie zadziała.
- Co?
- Nie wiem... właśnie o to chodzi. Ale się domyślę i wtedy to nie będzie działało.
- Jeśli nie wiesz co to jest, skąd wiesz, że to nie działa?
- Więc rzeczywiście się mną bawicie?
- Nie wiem, dlaczego jesteś taki podejrzliwy.
- Jak długo się znamy?
Cuddy chrząka i przewraca oczami.
- Boże, twoi rodzice musieli mieć ogromny problem z chowaniem prezentów gwiazdkowych.
House postanawia oszczędzić jej szczegółów i daje jej krótszą wersję.
- Nigdy nie wierzyłem w Świętego Mikołaja.
- To wiele tłumaczy.
CDN... W "Then You Really Might Know What It's Like"
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez elfchick dnia Wto 22:39, 24 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 13:09, 26 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Ale się nie czuje. Czuje się kompletnie pusty, zarówno fizycznie jak i emocjonalnie |
Czyli House w najgorszym możliwym stanie...
Cytat: | House tak robił. Kupował Stacy mnóstwo prezentów, czasami zupełnie bez okazji. Dla żartu kupował małe błyskotki z automatów i zostawiał je w jej aktówce. Ale nie chce o tym myśleć, o byciu tak bardzo zakochanym, że nawet zapomniał ochronić się przed złamanym sercem. |
Nie lubię Stacy.
Cytat: | - O... mój... Boże.
- Co?
- Ty też jesteś naćpana. |
Bardzo ładny kawałek. Jestem ciekawa jak to dalej pójdzie... Na ile starczy im sił, cierpliwości.
Tylko brakowało mi Chase'a w tym kawałku
Pozdrawiam
g
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
elfchick
Stomatolog
Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 962
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 19:22, 28 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Dla tych ktorym brakowalo Chase'a.
----------------------------------------------------
Then You Really Might Know What It's Like
Długo po tym, jak cała reszta zespołu diagnostycznego wyszła z pracy, Chase znajduje House'a stojącego na balkonie, opartego jednym łokciem o balustradę, z której roztacza się widok na parking. Jest inny niż kilka dni temu na szpitalnym dachu. Jego postawa jest o wiele bardziej zrelaksowana. Albo przynajmniej nie myśli o zostaniu ozdobą trawnika.
Chase nie sądził, że on jeszcze tam kiedyś wyjdzie, w końcu było to tajemne miejsce schadzek jego i Wilsona, gdzie plotkowali i spiskowali. Ale teraz biuro po drugiej stronie jest zaskakująco puste. Po tym, jak Cuddy dowiedziała się o próbie samobójczej House'a, dopilnowała, aby nazwisko Wilsona zniknęło z drzwi. To niewiele zmieniło. Ale przynajmniej było o jedną rzecz mniej i House nie musiał o tym myśleć. Ona nie rozumiała jednak, że ten szpital był pełen wspomnień i tylko broń nuklearna mogłaby je wszystkie wymazać.
Chase od razu czuje zapach, a potem widzi chmurę dymu dookoła głowy House'a. House odwraca się połowicznie, wydaje się zdziwiony jego nadejściem, a potem znowu się odwraca i znowu się zaciąga.
Chase siada na barierce, która dzieli balkon House'a od tego, który kiedyś należał do Wilsona. Pod tym kątem widzi na wpół opróżnioną butelkę Bacardi Gold, którą wcześniej zasłaniało ciało House'a.
House patrzy na niego dziwnie. Owija rękę wokół butelki i odsuwa tę, w której trzyma papierosa.
- Nie zamierzasz powiedzieć mi, że to zły pomysł?
- Chcesz, żebym to powiedział?
House nie odpowiada. Unosi butelkę i upija długi łyk.
Chase zastanawia się nad tym, co może powiedzieć, ale nic nie przychodzi mu do głowy. Zachowanie House'a jest niszczące, ale on nigdy nie prosił o pomoc.
- Wydaje mi si,ę że już wszystko wiesz. Jeśli to powtórzę... prawdopodobnie nic to nie zmieni.
House cicho chrząka. Zastanawia się, jak wiele jego rozmów z Wilsonem składało się głównie z tego, że musiał słuchać tego, co już wiedział - Wilsona mówiącego mu, że bierze za dużo Vicodinu, jakby sam nie zdawał sobie sprawy z ryzyka, Wilsona mówiącego mu, że powinien być milszy dla ludzi, to także nie było nic nowego. To, że on był na tyle dorosły i inteligenty, żeby samemu na to wpaść, wcale Wilsonowi nie przeszkadzało.
Wilsonowi wydawało się, że zachowanie House'a było wynikiem ignorancji i braku zrozumienia. Albo że on musiał być skorygowany. Musiał być naprawiony.
House nie wie jednak, że w odróżnieniu od Wilsona, Chase wierzy, że jego zachowanie to objaw, a nie powód. Nie sądzi, że można wyleczyć objawy, zanim nie wyleczy się powód ich istnienia.
House się zamyśla.
- Mógłbym dostać raka płuc. To też cię nie obchodzi?
Chase macha głową na ironię.
- Wielu ludzi, którzy nie palą, dostaje raka płuc.
House przypomina sobie. Ojciec Chase'a umarł na raka płuc, był zupełnie zdrowy, kiedy wykryto u niego małokomórkowy nowotwór i umarł po czterech miesiącach. To musiało boleć, szczególnie lekarza, który nie wiedział, czego się spodziewać.
- Tak... przepraszam.
Chase wzrusza ramionami na przeprosiny House'a. Nie czuje nic. Nawet kiedy patrzy na zdjęcie swojego ojca, nie czuje nic. W tej chwili bardziej obchodzi go House. Ale może tylko dlatego, że House nadal tu jest, nadal stoi i nadal można go ocalić.
Potępienie jest dziwnie nieobecne w jego głosie.
- Robisz sobie gorsze rzeczy, niż palenie papierosów. Ale o tym też już wiesz, prawda?
House znowu chrząka. To wydaje się wymuszone. Wszystko, co mówi, wydaje się wymuszone.
- Jasne, wiesz... nałogowiec to nałogowiec, prawda? Alkohol, tabletki, i papierosy... Nigdy nie mam dość. Przynieś opaskę uciskową, dobrze? Chcę walnąć sobie w żyłę przed wyjściem.
Chase odmawia bycia zszokowanym przez słowa House'a. Chichocze smutno. Może już go to nie bawi, po latach pracy dla niego.
Ale nie. To coś innego.
- Ludzie ciągle mówili... mój ojciec ciągle mówił, o mojej matce, że ona kochała alkohol bardziej niż jego, bardziej niż mnie. Na początku mu wierzyłem. Myślałem, że... miała wybór i wybrała picie. Ale nie wybrała. Ona nie kochała picia. Nienawidziła go, nienawidziła tego, co się z nią stało. Ile ją to kosztowało. Myślę, że ona po prostu... wiedziała, że ono nigdy jej nie zostawi, nigdy jej nie opuści, nigdy jej nie odrzuci. Ludzie odchodzą. Ludziom... nie można ufać. Ale butelka jest zawsze wierna.
House patrzy bez słowa w przestrzeń. Gasi papierosa, zakręca butelkę i wraca do biura.
Chase wraca za nim. Musi zapytać.
- Przyjechałeś dzisiaj sam?
House kiwa głową.
- Ile wypiłeś?
House mruczy pod nosem, wrzucając butelkę do najniższej szuflady biurka i łapiąc plecak i kask.
- Niewystarczająco.
Chase przełyka, nie chcąc przekroczyć granicy. Nie chce również, by House zginął na ulicy. House zawsze balansuje na granicy bezpieczeństwa i kompletnej klęski, jakby potrzebował ciągłej groźby zniszczenia, żeby przetrwać dzień. Chase prosi go, wiedząc, że House nie boi się śmierci. Prosi, ponieważ wie, że House boi się żyć.
- Proszę, pozwól mi odwieźć cię do domu.
House przechodzi obok niego, czeka aż obaj stoją w korytarzu i zamyka drzwi gabinetu.
- Nie.
- House...
- Powiedziałem, nie!
Ani ostrość, ani siła nie mają wpływu na młodszego mężczyznę. On nawet się cofa.
House kurczy się w sobie. Prawie jakby wyczul, że przestał być groźny, że nigdy nie był groźny, i wszyscy już to wiedzą.
Chase sięga do kieszeni po wizytówkę. Jest to zwykła wizytówka z przychodni. Ale na pustej stronie zapisał swój domowy numer, numer komórki i pagera.
- Prawdopodobnie już je znasz... ale na wszelki wypadek... Jeśli będziesz myślał o tym, by coś sobie zrobić, przedawkować... o czymkolwiek... zadzwoń do mnie zanim to zrobisz. Zadzwoń kiedy chcesz.
House nie patrzy na niego. Jego oczy uciekają w bok, ale wszystko jest zamglone. Uświadamiając sobie, że House ma zajęte ręce, Chase podchodzi do niego i wsuwa karteczkę do kieszeni jego kurtki. Potem odchodzi.
House wraca do domu zygzakiem, naumyślnie pozwalając sobie zbliżyć się zbyt blisko do samochodów wokół niego, tak blisko, że inni kierowcy klną i trąbią. Wyobraża sobie siebie jako mokrą plamę na asfalcie, którą będzie można zidentyfikować tylko dzięki jego karcie dentystycznej. To dałoby Chase'owi nauczkę. Jak on śmiał. Jakim prawem może on udawać, że rozumie.
Z jakiegoś powodu nie robi tego jednak. Na szczęście wraca do domu bez szwanku. Parkuje motocykl, wchodzi do mieszkania. Siada na kanapie, patrzy na wizytówkę i czeka, aż jego trzecia Szkocka wyśle go do krainy snów.
CDN... W "I'm Not The Man They Think I Am At Home"
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez elfchick dnia Sob 19:25, 28 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:57, 01 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Ładny kawałek. Zachowanie się Chase'a - ogromny kontrast do całej reszty "spiskowców" i wspomnień o Wilsonie (które też są zupełnie nie wilsonowate :PPP). Chase, który zachowuje się "jakby rozumiał".
Interesująco.
Czekam na kolejną część
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|