|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 13:26, 15 Lip 2008 Temat postu: Fic: Nic nie rób (House M.D. odc. 0x02) [Z] |
|
|
Zweryfikowane przez Em.
Dla zainteresowanych: [Link do pierwszego odcinka, "Stanąć na nogi"]
Chciałam zacząć to wklejać po napisaniu większego kawałka tekstu, ale wena na razie coś mnie unika (liczę na wpływ z zewnątrz), chociaż w przeciwieństwie do poprzedniego "odcinka" wiem już, jak będzie brzmieć diagnoza
--------------
Siedział przy swoim biurku z głową opartą w dłoniach, palcami zanurzonymi we włosach. Czuł się parszywie. Wielokrotnie sobie powtarzał, że nie powinien, że zrobił wszystko, co mógł, że nie pozostało mu nic innego, jak oddać tę pacjentkę komuś bardziej doświadczonemu... Co za ironia. Ordynator powinien być najbardziej doświadczonym lekarzem na oddziale, a kartę pacjenta przejął jeden z jego podwładnych.
„Może nie jesteś najbardziej doświadczony, ale i tak najlepszy” – tak Lisa tłumaczyła, dlaczego to on był ordynatorem onkologii, a nie nowy lekarz prowadzący Anny Mitchell, dobijający pięćdziesiątki Scott Gaviola*.
Był to dobry lekarz, choć nieco zatwardziały w swoich metodach leczenia. Wyniki leczenia miał nieco gorsze od Wilsona, ale pacjenci i współpracownicy nie narzekali na niego. Jednak fakt, że pracował pod lekarzem młodszym od niego o prawie dwadzieścia lat, rodził pewne napięcie między nim a Wilsonem. Obaj mieli przyjazną i ciepłą osobowość, ale Jim wiedział, że Gaviola z dużym prawdopodobieństwem wykorzysta fakt przejęcia pacjenta do ułatwienia sobie objęcia stanowiska ordynatora onkologii.
Mimo to Jim przekazał mu kartę Anny, bo Gaviola był bardziej doświadczony.
Podczas rozmowy Wilson przekonał się, że jego obawy co do możliwości degradacji były słuszne.
Zdenerwowany złym stanem pacjentki i zagrożeniem utraty stanowiska – i szacunku – poszedł do Lisy po przyjacielską poradę. Nie uzyskał jej, Lisa zostawiła całą sprawę do dogadania między nim a Gaviolą. Na to Jim w chwili obecnej nie miał ochoty. Więc siedział przy swoim biurku i myślał.
Gdyby to był zwykły nowotwór szpiku, nie byłby to żaden problem dla praktykującego od siedmiu lat onkologa, który skończył studia z pierwszym wynikiem na roku. Ale to nie był zwykły nowotwór szpiku. Nic w Annie Mitchell nie było zwykłe. Obaj z Housem się o tym przekonali.
House. Greg House. Anna najpierw wylądowała na oddziale diagnostycznym. House szybko przekonał się, że organizm tej kobiety działa według zupełnie niezrozumiałych dla niego zasad. Głównie chodziło o reakcje na leki – podanie nawet fizjologicznego roztworu soli kończyło się u niej nagłym skurczem oskrzeli. House jednak w końcu zdołał się dowiedzieć, że Anna cierpi na rzadki nowotwór atakujący szpik. Ponieważ nowotwory to działka Jima Wilsona, pani Mitchell szybko zmieniła „opiekuna”.
Wilson o niezwykłości pacjentki przekonał się również w dość ekstremalny sposób, zupełnie niechcący wywołując u Anny anemię hemolityczną** po podaniu leku, który przez kilka lat stosowania na całym świecie nigdy czegoś takiego nie spowodował.
Wilson próbował poznać powody takiej reakcji na nieco bezpieczniejszym gruncie – mianowicie na próbkach z biopsji, w laboratorium – nic z tego jednak nie wynikło. Podany lek był lekiem z wyboru*** w chorobie Anny, który miał szansę ją zupełnie wyleczyć. Inne mogły tylko zmniejszyć objawy i wydłużyć jej życie o kilka tygodni.
Jim potarł dłońmi twarz i odchylił się na swoim fotelu.
- Nieważne. To już nie moja sprawa – rzekł do siebie, patrząc się tępo w przestrzeń przed sobą.
Nieprawda. Wiedział to. Ale był bezradny. Anna była teraz pacjentką Scotta. Mógł teraz tylko czekać na oświadczenie mu przez smutną Lisę, że to Gaviola jednak powinien być ordynatorem.
W biurze na drugim końcu tarasu zauważył ruch. Czyjaś ręka z mankietem niebieskiej koszuli i w rękawie czarnej marynarki wzięła z szafki jakąś książkę. Mignęło mu oparcie czarnego krzesła i zgarbione, znajome plecy.
„W sumie to nic dziwnego, że nie mogłem sobie z nią poradzić, skoro nawet House’a przez jej sprawę kilkakrotnie niemal trafił szlag” – pomyślał Jim, myśląc o dziesięciu latach różnicy wieku**** i doświadczenia między nim a obserwowanym z daleka diagnostą.
Tak bardzo chciał się wyładować, wylać na kogoś swoje troski, odebrać pełne zrozumienia spojrzenie, klepnięcie w plecy i zapewnienie, że nie będzie tak łatwo usunąć go ze stanowiska...
Przemyślenia przerwał mu sygnał pagera. Zerknął na mały, ciekłokrystaliczny ekranik, rozpoznał numer House’a. Odczytał wiadomość:
„Przestań myśleć, mam czkawkę”.
- To nie jest dobry pomysł – rzekł do siebie nagle, wciąż patrząc na małe literki. Od nadawcy na pewno nie uzyska nic, co było mu potrzebne. Nie było co liczyć na pocieszające spojrzenie tych niebieskich, dużych oczu w cynicznej, nieco komicznej twarzy, mógł tylko pomarzyć o klepnięciu w plecy czy jakichkolwiek zapewnieniach. Przeraźliwie trudnym zadaniem byłoby wykrzesanie choć źdźbła powagi w znajomej, pociągłej, czterdziestodwuletniej twarzy mężczyzny, będącego wzorem chamstwa, uosobieniem sarkazmu i przerostu ego. O ile oczywiście powodem poważnienia było coś innego, niż obecnie leczony pacjent.
Ale to właśnie Greg House był mu w tej chwili potrzebny jako cel dla jego potoku żalu.
Jim Wilson wstał ze swojego fotela i wyszedł z biura, kierując się do szklanego pomieszczenia za ścianą.
***
Zastał House’a na pobieżnym przeglądaniu kart pacjentów. Diagnosta zerknął na niego krótko, po czym odłożył trzymaną teczkę na powoli walącą się kupkę na biurku.
- Miło, że ktoś o mnie myśli, ale to naprawdę przeszkadza w robocie – odezwał się House, biorąc kolejną kartę.
- Co robisz? – spytał Wilson, nieco zbyt starannie zamykając za sobą szklane drzwi biura Grega.
- Szukam dla swoich stażystów jakiegoś ciekawego przypadku.
- Zapomniałem zapytać, od kiedy bierzesz stażystów?
- Sami chcieli – wzruszył ramionami House, biorąc do rąk kolejną kartę pacjenta. – Ze studentów na praktykach nie mogę korzystać, bo wykładowcy zaczęli się burzyć, że rośnie pokolenie buntowników. Wszystko zawsze moja wina – zakończył z miną skrzywdzonego dziecka.
- Nie możesz sobie zatrudnić kogoś na stałe? – dopytywał Wilson, wciąż niezdecydowany, czy obecnością tutaj nie popełnia poważnego błędu.
- Pocieszająca jest myśl, że te dzieciaki są zmuszone, by tu być. Nie uciekną przy pierwszej okazji. Gdybym kogoś zatrudnił, nie miałbym komfortu pewności posiadania pomocników każdego dnia.
- Ale stażyści sami chcieli, mówiłeś. Myślisz, że twoja promienna osobowość jest jakimś sekretem?
- Myślę, że przyszedłeś tu z jakiegoś powodu i że ten powód mi się nie spodoba – odparł House, odłożył kolejną odrzuconą kartę, chwycił swój czerwony kubek pachnący kawą i odchylił się na krześle. Patrzył na kręcącego się pod drzwiami kolegę czujnym spojrzeniem, znanym z wyławiania sekretów, będącym jednym z narzędzi pracy diagnosty. House potrafił dostrzec to, czego nie widzieli inni. Między innymi dlatego był tak dobry w swojej pracy.
Wilson w końcu się zdecydował. Podszedł do biurka House’a i usiadł naprzeciwko niego.
- O, rany – westchnął House, zanim Wilson w ogóle zdołał się odezwać.
- Co jest? – spytał zaskoczony Wilson.
- Teraz już wiem, jakie przerażenie czujesz, ilekroć widzisz mnie z takim wyrazem twarzy.
- Jakim?
- „Mamusia daleko, niech mnie ktoś przytuli” – wykrzywił twarz House.
- Mam sobie pójść? – spytał poirytowany już Wilson.
- Po coś tu przyszedłeś – wzruszył ramionami House, pobieżnie rozglądając się dookoła. – Najwyraźniej dużo cię to kosztowało, więc miej to już za sobą.
- Nie wiem, dlaczego mi się wydaje, że będę tego żałował – mruknął Wilson.
- Siedem lat doświadczeń, oto dlaczego – ponownie wzruszył ramionami House z typowym dla siebie uśmiechem, łączącym ironię z radością małego chłopca po spłataniu jakiegoś figla.
- Możesz to potraktować poważnie? – spytał Wilson. Wesołość zaczęła powoli znikać z twarzy mężczyzny przed nim.
- Zastanowię się – odparł House.
Wilson postanowił zaryzykować. Opowiedział skrótowo o swoich problemach z Anną Mitchell. House słuchał, o dziwo nie przerywając, kiwając tylko głową lub czasem kierując zamyślone spojrzenie gdzieś obok. Przez większość czasu jednak patrzył swoimi chłodnymi, czujnymi, jasnymi oczami w ciepłe, zmartwione, brązowe oczy rozmówcy.
- I co chcesz, żebym z tym zrobił? – spytał, kiedy opowieść dobiegła końca.
- Szczerze? Nic. Nic z tym nie rób. Musiałem się po prostu wygadać. Przysłałeś mi wiadomość na pager i padło na ciebie.
- Tak chyba tego nie zostawisz! – zdziwił się House. – Kobieta nie może leżeć na oddziale, czekając, aż jej się samej poprawi!
- Oddałem ją – przyznał się cicho Wilson.
- Komu? – House zmarszczył brwi.
- Gavioli.
House przewrócił oczami.
- No bomba – rozłożył ręce z dezaprobatą. – Gaviola może i nie jest konowałem, ale na pewno wykorzysta to przeciwko tobie! Ledwo trzydziechę skończyłeś i już się wybierasz na emeryturę?
Wilson tylko wbił spojrzenie w zabałaganione biurko House’a.
- Czemu nie przyszedłeś z tym do mnie? – spytał nieco spokojniej House. – Czy raczej, czemu nie powiedziałeś mi o tym przed oddaniem pacjentki?
- Co niby miałbyś poradzić? Nie jesteś onkologiem.
- Owszem, nie jestem. Nie jestem też internistą, immunologiem, neurologiem, tylko nefrologiem i specjalistą chorób zakaźnych. A jakoś zajmuję się przypadkami z różnych dziedzin medycyny. Wilson, ona tobie zrobiła dokładnie ten sam numer, co mnie. Może nie znam się na lekach stosowanych w onkologii, ale obaj pewnie coś byśmy wymyślili!
House przerwał, wyraźnie zły.
Wilson wpatrywał się tępo w jego biurko, skruszony.
House przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, w końcu zebrał razem karty pacjentów i wstał, kierując się do wyjścia.
- Gdzie idziesz? – spytał podejrzliwie Wilson.
- Do przychodni, poszukać przypadku – wzruszył ramionami House. – Skoro oddałeś pacjentkę Gavioli, niech on teraz się z tym męczy. Sam mówiłeś, żebym nic z tym nie robił, więc muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie.
Wyszedł, zostawiając Wilsona w swoim biurze. Młody onkolog nagle poczuł ogromny zawód, nie wiedział, dlaczego.
***
Lisa Cuddy w żaden sposób nie skomentowała jego pojawienia się w przychodni. Od kiedy kilka tygodni po zatrudnieniu go w szpitalu wyznaczyła mu godziny pracy w klinice, jej problemy z jego subordynacją znacząco się wypiętrzyły. House wymigiwał się, jak mógł, byle tylko nie mieć styczności ze stadem czołowych hipochondryków Princeton. Nawet z jego kiepską pamięcią do twarzy zaczynał rozpoznawać osoby, które żądały uwagi średnio co drugi dzień – szczęśliwie jego wspomniana przez Wilsona „promienna osobowość” sprawiała, że natręci woleli ograniczyć kontakt z nim do jednego razu (wracali tylko ci, którzy naprawdę musieli). Jak już lądował w przychodni, jego praca prędzej czy później przeradzała się w zabawę w chowanego z szefową i jej szpiegami w osobach pielęgniarek.
Tym razem jednak House musiał znaleźć sobie przypadek do brutalnej, szybkiej i zdecydowanej diagnozy na oddziale trzy piętra wyżej – siłą rzeczy wymagane było widzenie się z pacjentami.
Cuddy zatem pojawienie się House’a w przychodni potraktowała jako przejaw posiadania przez diagnostę resztek poczucia obowiązku. Fakt, że półtorej godziny później nadal przechodził z gabinetu do gabinetu, z rosnącą irytacją przepisując paracetamol kolejnym pacjentom, uznała już za podejrzany. Zachowała to jednak dla siebie.
***
Pielęgniarka podała mu kolejną kartę pacjenta: House otworzył bordową teczkę, rzucił okiem na imię, nazwisko (pierwsze wyglądało na damskie, drugie było przeraźliwie długie) i krótką informację o dolegliwościach („Chryste” – mruknął na widok kolejnego rozpoznania o treści „przeziębienie”), obdarował pielęgniarkę jadowitym uśmiechem zaciśniętych warg i wszedł do gabinetu.
Na leżance siedziała dwudziestokilkuletnia, czarnooka blondynka w okularach. Uśmiechała się miło, wymachiwała nogami.
- Dzień dobry – rzekł odruchowo House, zamykając za sobą drzwi i szybko łykając tabletkę Vicodinu. – Jestem doktor House.
- Zemsta rejestratorki – znów uśmiechnęła się pacjentka.
- Słucham? – spytał nieco tępo.
- Powiedziano mi, że jak się już rejestratorka zdenerwuje, że nie była w stanie przepisać mojego nazwiska z paszportu, przyśle do mnie lekarza, którego nie lubi, żeby sam się zdenerwował, że nie może się ze mną dogadać – pacjentka wzruszyła ramionami.
House stał przy drzwiach i przyglądał się jej bacznie. Zdecydowanie angielski był dla niej językiem obcym. Mówiła dość szybko i wyraźnie, ale używała prostego słownictwa, a o akcencie (czy raczej jego podobieństwie do jakiegokolwiek akcentu ze znanych mu krajów anglojęzycznych) praktycznie nie było mowy. Swoje długie zdanie wypowiedziała jednak poprawnie gramatycznie. „Kraje słowiańskie” – pomyślał.
- Mam zawiadomić urząd imigracyjny? – spytał House, podchodząc bliżej.
- Jestem tu legalnie – przewróciła oczami. – Póki co... – dodała ciszej.
- Wiza turystyczna?
Skinęła głową.
- Objazdówka po Stanach przed stażem. Byłam w Nowym Jorku, teraz jadę do Miami, potem Las Vegas, Los Angeles...
- W porządku, panno... – spojrzał do karty. Szybko przekonał się, jak bardzo pielęgniarka Brenda z przychodni go nie lubiła.
- Proszę mi mówić Alice – uśmiechnęła się pacjentka.
- Proszę mi powiedzieć, dlaczego łapie pani przeziębienie w tak nieznośnie gorące dni? – spytał, przysuwając sobie stołek za pomocą laski i siadając.
- Przyjechałam tu już z takim katarem. Dziesięć dni temu. Myślałam, że samo przejdzie, ale ostatnio czuję się gorzej. Nie lubię brać tych wszystkich leków maskujących objawy, myślałam, że pan coś poradzi. Doktorze.
- Aspiryna jest panaceum, czemu pani nie spróbuje? – spytał z uniesionymi brwiami.
- Bo pan sam nie wierzy w to, co mówi – skrzywiła się, patrząc mu bezpośrednio w oczy.
House przy wypisywaniu zaleceń na recepcie kątem oka zauważył, że mimowolnie podrapała się po przedramieniu. Przerwał pisanie, kiedy na podrapanej skórze, zamiast zwykłego zaczerwienienia, pojawiły się pełnowymiarowe siniaki.
- Hej. Od dawna pani tak ma? – spytał, wskazując na rękę Alice.
- Co? – spojrzała na przedramię. – Chryste, nie.
- Niech mi pani nie pochlebia – odparł, przyglądając się ręce pacjentki.
Alice nagle kichnęła, wzięła mechanicznie podaną jej przez House’a chusteczkę i wydmuchała nos.
- Tak też się nie robiło – pokazała mu wydmuchaną z nosa krew.
House zmarszczył brwi i mocno ścisnął jej ramię. Alice odruchowo próbowała się wyrwać. Kiedy po kilku sekundach została puszczona, w uściśniętym miejscu pokazał się kolejny siniak.
- Gratuluję. Właśnie wygrała pani kilkudniowy pobyt w naszym pięknym ośrodku – rzekł House, patrząc z zaintrygowaniem w przestraszone, czarne oczy Alice.
--------------------
* Scott Gaviola – w wymyśleniu nazwiska pomogła mi lista reżyserów „CSI: Miami”
** anemia hemolityczna – anemia wynikająca z rozpadu czerwonych krwinek.
*** lek z wyboru – czyli w przypadku danej choroby jedyny, jaki powinien zostać zastosowany. Jak się mówi „lek z wyboru”, to znaczy, że nie ma innego do wyboru.
**** różnica wieku między Housem a Wilsonem – jak w rzeczywistości: 10 lat między Hugh a Robertem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez joasui dnia Sob 15:40, 13 Gru 2008, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
*Madziula*
Pulmonolog
Dołączył: 20 Kwi 2008
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Wto 13:44, 15 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
fajne bardzo mi się podoba już chcę dalej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 13:47, 15 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Cytat: | fajne bardzo mi się podoba już chcę dalej |
Będzie dalej, jak napiszę.
Dostałabyś lizaka za tempo odpowiedzi, ale nie ma takiej opcji w emotkach
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ave
Dzida Kutnera
Dołączył: 23 Mar 2008
Posty: 7239
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z sypialni Wilsona Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 13:48, 15 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Mam nadzieję , że dowiemy się jak brzmiało to trudne nazwisko :smt002
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
*Madziula*
Pulmonolog
Dołączył: 20 Kwi 2008
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Wto 13:52, 15 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Ave napisał: | Mam nadzieję , że dowiemy się jak brzmiało to trudne nazwisko :smt002 |
Brzęczyszczykiewicz :smt005
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
dzio
Moderator
Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 628
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 14:28, 15 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Yay! Nowy odcinek! :smt003 :smt003 :smt003 Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, jak to zobaczyłam.
Na razie zapowiada się świetnie - dużo Wilsona, jego rozmowa z Housem - super, obaj bardzo prawdziwi. Nie mogę się doczekać pojawienia się nowych ofiar House'a, czyli stażystów. :smt002 Przypadek ciekawy - panna Alicja Brzęczyszczykiwicz (zamieszkała w Szczebrzeszynie na ulicy Wrzosowej szesnaście ma się rozumieć :smt003 ). Strasznie mi się podoba Twoja dbałość o detale medyczne - brzmi to wszystko całkowicie wiarygodnie (chociaż pewnie mogłabyś pocisnąć jakiś kompletny kit, a ja bym się nie zorientowała) i naprawdę wciąga, jak zagadki medyczne w serialu. :smt003
Ja chcę więcej! :smt003
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kasinka
Endokrynolog
Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: a kto to wie? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 15:06, 15 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Jezusiu!
Jakie świetne! strasznie fajne.
Tylko... jedna rzecz mnie troszeczkę raziła, Wilson ma na imię James (w zdrobnieniu Jimmy), nie Jim, ale to tak na marginesie.
Oprócz tego bardzo bardzo bardzo fajnie, tak jakby się oglądało kolejny odcinek House'a, właśnie tak uwielbiam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
motylek
Immunolog
Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Capri Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 18:48, 15 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
nowy powiew wiatru dzięki tej części
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 15:47, 17 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Krótki fragment, bo znowu się zacięłam. Czekam na wenę na plan akcji. Od czasu do czasu coś mi przychodzi do głowy, zapisuję to, ale potrzebuję nagłego rzutu chęci do pisania.
--------------
- Mamy pacjenta! – House rzucił na stół niebieską teczkę. Siedzący przy szklanym stole w pokoju lekarskim stażyści, kobieta i mężczyzna, podskoczyli przestraszeni. – Kobieta, dwadzieścia pięć lat, przyszła do przychodni z pogarszającym się przeziębieniem, przyjęta na diagnostykę z powodu prawdopodobnie zapalenia naczyń. Bardzo łatwo siniaczy, krew przy wydmuchaniu nosa – mówił House, ścierając stare napisy na białej tablicy.
- Skoro to zapalenie naczyń, to co diagnozować? – spytała stażystka, ruda, zielonooka lekarka z zamiłowaniem do indyjsko wyglądających ubrań.
- Przyczynę – odparł House, patrząc na nią z wyrzutem. – Zbierzecie wywiad, zrobicie morfologię, czasy krzepnięcia, posiewy, echo i tomografię, potem przetoczycie na początek jedną jednostkę osocza. Jak wrócę, na tej tablicy ma być już napisane coś konkretnego – rzucił pisak stażyście płci męskiej, nieco zbyt zadbanemu niebieskookiemu brunetowi.
- Gdzie pan idzie? – spytał posiadacz pisaka, widząc, że House kieruje się do wyjścia.
- Odebrać codzienną porcję seksu u Cuddy – odparł lekarz z miną pod tytułem „Nie twoja sprawa”. – Macie co robić, jazda. Wrócę za pół godziny.
- Co to za nazwisko?! – zawołał za nim stażysta, zerknąwszy do karty. – Jak niby mamy się z nią dogadać?
- W pracy ze mną musisz mieć umysł otwarty na możliwość, że osoba z takim nazwiskiem może mimo wszystko mówić po angielsku – burknął House i szybko wyszedł, żeby uniknąć dalszych pytań swoich podopiecznych.
- Chodź, lekarzu o zamkniętym umyśle – rzekła stażystka do kolegi, wstając. – Pięć dni tu pracujemy i już mamy tak samo przerąbane. Idziemy do pracy.
***
„Nic nie rób.”
Wilson musiał być naprawdę roztrzęsiony, skoro od razu uwierzył, że House się dostosuje do jego prośby. Problem z diagnostą polegał na tym, że umiał powiedzieć to, co inni chcieli usłyszeć, niekoniecznie prawdę (choć zdecydowanie częściej korzystał z umiejętności wypowiadania słów, których nikt nigdy nie chciał usłyszeć). Określone prośby i rozkazy były jednak przez niego konsekwentnie ignorowane – a przekazanie Anny Mitchell innemu lekarzowi nie mogło mu przeszkodzić w dokładnym dowiedzeniu się, na czym polegał frustrujący problem Wilsona.
House podszedł do stanowiska pielęgniarek naprzeciwko pokoju pani Mitchell, rozejrzał się w poszukiwaniu nieprzyjaznych twarzy. Kiedy nikogo konkretnego nie dostrzegł, wziął zza lady tackę z przyborami potrzebnymi do pobrania krwi, niby mimochodem zgarnął też pojemniczek na próbkę moczu i pewnie gdyby nie był kaleką, przemknąłby szybko na palcach do pokoju pacjentki. Zamiast tego po swojemu pokuśtykał, licząc cicho na to, że Anna Mitchell będzie miała podłączony cewnik.
Czterdziestoletnia zagadka medyczna spała na plecach, z dłońmi na brzuchu. Mimo ogólnej bladości, dyskretnej żółtaczki i faktu, że była chora na białaczkę, od razu sprawiała wrażenie pochodzenia z klasy bogaczy. Była pełna godności nawet w szpitalnym łóżku, ubrana w pistacjową piżamę. Niektórzy ludzie umieją tworzyć wokół siebie specyficzną atmosferę, nie muszą nawet nic mówić czy robić. Wystarczy, że są.
House zaczekał na wyjście pielęgniarki, która wstrzykiwała Annie przez wkłucie dożylne jakieś lekarstwo. Nie zasłaniał nawet żaluzji w pokoju – od razu poszedł do worka na mocz i ukradł niewielką próbkę. Pacjentka obudziła się dopiero przy próbie pobrania krwi przez wkłucie na dłoni.
- Doktorze House? Co pan tu robi?
- Wampirzę, jak zwykle – mruknął House, czekając na wypełnienie się probówki.
- Myślałam, że nie jestem już pana pacjentką – rzekła, patrząc na czerwoną zawartość fiolki.
- To prawda, ale przed napisaniem artykułu o kosmitach muszę sprawdzić, czy nadal ma pani tak wysoki poziom ektoplazmy we krwi – odparł bez zająknięcia, położył zabezpieczoną probówkę na tacce, zamknął zaworek wenflonu, pożegnał pacjentkę uniesieniem brwi i wyszedł, odprowadzany jej uśmiechem.
***
- Pan chyba żartuje.
- Jedna mała morfologia! Tak mimochodem!
- Ja mam dwadzieścia zleceń morfologii na cito, mimochodem mogę to zrobić pojutrze.
- W porządku – westchnął, stawiając fiolkę na stojaku z boku stołu. – Mimochodem przefaksuj mi wyniki, jak już się z tym uporasz.
- Jeszcze czego – mruknęła laborantka, przeglądając zlecenia. House ruszył do wyjścia.
- Przy okazji, słyszałem, że twój chłopak dochodzi do siebie po tym wypadku – rzucił przez ramię.
- To prawda – odrzekła zaskoczona. – Pojutrze powinien wyjść do domu.
House spojrzał na nią poważnie i skinął głową, wyszedł z laboratorium.
Zamyślona laborantka „mimochodem” ustawiła jego probówkę jako pierwszą w kolejce do morfologii.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
unblessed
Ratownik Medyczny
Dołączył: 03 Lip 2008
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:17, 17 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Nie było co liczyć na pocieszające spojrzenie tych niebieskich, dużych oczu w cynicznej, nieco komicznej twarzy, mógł tylko pomarzyć o klepnięciu w plecy czy jakichkolwiek zapewnieniach. Przeraźliwie trudnym zadaniem byłoby wykrzesanie choć źdźbła powagi w znajomej, pociągłej, czterdziestodwuletniej twarzy mężczyzny, będącego wzorem chamstwa, uosobieniem sarkazmu i przerostu ego. O ile oczywiście powodem poważnienia było coś innego, niż obecnie leczony pacjent. |
Masz talent do pisania o Housie w sposób niewymuszony. Jest dokładnie taki, jakim widzę go w takich zwykłych odcinkach, opartych o jeden przypadek. Ja, podobnie jak House, nie lubię zmian. Cenię kanoniczność i opowiadania, które opisuję w ciekawy sposób zwykłe jego cechy. Kombinowanie mnie irytuje, zwłaszcza kiedy w ten sposób autor odchodzi coraz bardziej od tego prawdziwego House'a.
Ty piszesz tak, że jest on naturalny. "widzę" go bez problemu, żadna z sytuacji mi nie zgrzyta, a równocześnie wciąż zaskakujesz mnie trafnością opisów (takich jak ten zacytowany przeze mnie), celnością jego odzywek, iście housowatym humorem. U ciebie jest taki jak zwykle, a równocześnie czasem dyskretnie odsłaniasz tą bardziej ukrytą, niepewną i wrażliwą część jego osobowości. Za to tak bardzo cię lubię.
Jak mówią, najlepszy pisarz to taki, który potrafi pisać interesująco o rzeczach zwykłych.
Świetne, czekam na ciąg dalszy.
u.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 23:40, 01 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Wow. Dziękuję pięknie za piękny komentarz
************
Po dwóch tygodniach wena zaatakowała i mam już plan akcji! Wypełnianie go treścią to już będzie pikuś
Poniżej rezultat wypełniania treścią
------------
Pół godziny później stażyści zastali House’a w jego biurze, siedzącego z nogami na biurku i czytającego Playboy’a lub jego pochodne. Nie złożył gazety, kiedy weszli, nie patrząc na nich rzucił tylko:
- Czego się dowiedzieliście?
- Pacjentka odmówiła współpracy – poinformowała stażystka.
- Z jakiego powodu, doktor Dube? Przy mnie była bardzo współpracująca – odparł, z uniesieniem brwi podziwiając rozkładówkę.
- Podejrzewam, że wyczuła sarkazm w głosie doktora Millera – wzruszyła ramionami doktor Dube.
- Carol! – syknął zaskoczony Miller. – Tak czy siak, myśleliśmy, że mógłby pan doktor nam w tym pomóc...
- Dlaczego? – House spojrzał na niego z zaskoczeniem, niechętnie odrywając się od rozkładówki. – Jesteś na stażu już od kilku miesięcy i nagle masz problem z pacjentem. Ja nie będę sprzątał bałaganu wywołanego twoimi głupimi uprzedzeniami.
- To co my mamy teraz zrobić? – spytał bezradnie Miller.
- Słyszałem o magicznym słowie, które potrafi zdziałać cuda – House spojrzał w sufit, ściągając nogi z biurka. – Na P, takie długie i trudne. „Przekaszam”? „Przepłaszam”? A nie! „PRZEPRASZAM”! – niemal huknął, patrząc z góry na coraz bardziej skulonego Millera. Stażysta nie zorientował się, kiedy House wstał i niemal na nim stanął. Greg umiał przekazać swoją wyższość spojrzeniem, ale też zdawał sobie sprawę, że ze wzrostem 189 centymetrów góruje nad większością społeczeństwa, co też wykorzystywał z rewelacyjnym skutkiem, jak choćby teraz. – Oboje wrócicie teraz do pokoju Alice, ładnie przeprosicie, że potraktowaliście ją jak idiotkę, olewając fakt, że najwyraźniej była wystarczająco inteligentna, by skończyć studia i nauczyć się mówić po angielsku płynnie, choć z beznadziejnym akcentem, i zrobicie to, co do was należy. Jasne?!
- Jasne – pisnął cicho doktor Jonathan Miller*, skurczony do rozmiarów mrówki, czekającej na zdeptanie przez nieco żarówiastego, ale z całą pewnością praktycznego buta marki Nike na nodze jego szefa. Następnie podreptał pospiesznie na korytarz, goniąc koleżankę, która pod koniec wywodu House’a rozsądnie zrobiła w tył zwrot.
***
Kiedy stażyści wrócili do biura House’a kolejne dwie godziny później, lekarz właśnie przyklejał taśmą do drewnianej boazerii jakiś nieznany wydruk. Obok niego wisiała już przefaksowana z laboratorium morfologia Anny Mitchell, choć tego młodzi lekarze nie mogli wiedzieć.
- Zostało wam wybaczone? – spytał House, siadając do komputera i wpisując jakieś hasło w wyszukiwarce portalu szpitala.
- Na TK uwidoczniło się rozległe zapalenie, wyraźnie naczyniopochodne – rzekła rzeczowo Carol.
- Poza tym w echokardiogramie wykryliśmy coś, co wygląda jak zapalenie mięśnia sercowego – dodał Miller.
House przerwał swoje zajęcie i spojrzał na podopiecznych poważnie. Carol umieściła zdjęcie z tomografu na negatoskopie. Lekarz wstał zza biurka i przyjrzał się kliszy.
- Na pierwszy rzut oka wygląda to na coś autoimmunologicznego – zaproponowała Carol, patrząc szefowi przez ramię.
- Coś w wywiadzie albo badaniu fizykalnym? – spytał House, podchodząc jeszcze bliżej negatoskopu.
- W wywiadzie raczej nie, ale pacjentka miała, poza skłonnością do siniaczenia, powiększone węzły chłonne twarzy i szyi – stwierdził Miller.
- Węzły nie pasują do końca do autoimmunologicznego zapalenia naczyń – zmarszczył brwi House, wciąż patrząc na zdjęcie. – Musimy poczekać na morfologię, zobaczymy, co z limfocytami i płytkami krwi. W tej chwili niespecjalnie możemy coś wykombinować. Jak któreś ma ochotę, może pójść pogonić laborantkę.
***
Kiedy Wilson przeglądał swoją kopię karty Anny Mitchell, nie miał pojęcia, że drewniana ściana gabinetu na drugim końcu tarasu stawała się wystawką informacji o chorobie jego byłej pacjentki i o lekach, jakie jej podano. Poczucie zawodu, jakie miał pod koniec swojej rozmowy z Gregiem, już dawno przeminęło, zamienione na trochę puste uczucie wdzięczności. Wilson znał House’a na tyle długo, by bać się konsekwencji jego interwencji w tak delikatną sprawę. Greg miał czasami sposób bycia małego chłopca, który uwielbiał broić. Jim cieszył się tylko, że został przynajmniej dojrzale wysłuchany.
Zaskakująco dojrzale. Spodziewał się większej dawki wyrzutów, wyśmiewania, kłótni, a skończyło się właściwie na niczym. Jego postępowanie zostało uszanowane – przynajmniej w stopniu, w jakim pozwalało na to ego House’a.
Wilson uśmiechnął się do siebie. Miał nadzieję, że Greg był chwilowo wystarczająco zajęty, by nie odpowiedzieć czkawką na ponowne bycie obiektem przemyśleń.
„Przestaniesz?!” – przeczytał pięć sekund później na swoim pagerze. Wiadomość oczywiście przyszła z numeru House’a.
- Trudno – mruknął Wilson, uśmiechając się szerzej.
Wdzięczność była pusta, bo niepełna. Tak naprawdę chciał, żeby House coś z tym zrobił. Ale z jego skłonnością do szaleństw może to i dobrze...
Wilson wrócił myślami do karty pacjentki. „Dlaczego?” – spytał się w myślach, próbując doszukać się swojego błędu w postępowaniu z Anną.
***
- Dwie wiadomości – oświadczyła Carol z rękami w kieszeniach fartucha, ponownie wchodząc z kolegą do biura House’a, zaczytanego tym razem w jakiejś literaturze fachowej. Greg spojrzał na nich spode łba. – Po pierwsze, na morfologii wyszła trombocytopenia, ale limfocyty i granulocyty wszystkich klas** są w normie.
- Po drugie pacjentka zaczęła się pocić nieco za bardzo w stosunku do temperatury jej ciała, która wynosi 38 stopni – dokończył Miller.
Zamyślony House zacisnął wargi, nadął policzki, po czym wypuścił powoli powietrze.
- No dobra – położył czytaną prasę na swoim biurku. – Trzeba zebrać wszystko do kupy i podjąć w końcu jakieś decyzje.
Następnie wstał i pokuśtykał do pokoju lekarskiego, gdzie wyczekująco błyszczała do nich biała, chwilowo pusta tablica.
Stażyści usiedli przy metalowym stole o szklanym blacie, House zaś chwycił w dłoń czarny marker i rzucił do pomocników:
- Co wiemy?
- Znane objawy to... – zaczęła Carol, ale House jej przerwał.
- Nie, pytam ogólnie: co wiemy?
- Yyy... – zaczął nieśmiało Miller. – Alice O-niemożliwym-nazwisku. Ma dwadzieścia pięć lat, chwilowo samotna, brak dzieci. Niedawno skończyła studia, jest w podróży objazdowej po Stanach.
- Pochodzi z Europy Środkowej i podróż zaczęła od północy, czyli chyba możemy wykreślić jakieś egzotyczne infekcje – dodała Carol.
- Przywiozła ze sobą pierwsze objawy – rzekł Miller z miną, jakby właśnie doszedł do jakiegoś rewolucyjnego wniosku.
- A te objawy to...? – spytał wyczekująco House.
- Niewielka gorączka i katar – odparła Carol. Greg zapisał odpowiednie dwa hasła na tablicy.
- Co zauważyliśmy tutaj? – ponownie spytał House.
- Ogólnie zapalenie naczyń – znów odezwała się Carol. – Żyły bardzo łatwo pękają pod minimalnym obciążeniem. Wykryta w morfologii trombocytopenia odpowiadałaby spadkowi ze zużycia.
House skinął głową. „Zapalenie naczyń” dołączyło do dwóch haseł na tablicy.
- Poza tym powiększone węzły chłonne... – mówił Jonathan, kiedy House pisał. – ... nagła potliwość, anomalie w echu serca o cechach zapalenia. Choroba się rozwija.
- Podejrzani? – spytał House, zamykając marker.
Zapadła chwilowa cisza.
- Może to po prostu grypa? – zaproponowała nieśmiało Carol. – Dziewczyna choruje od półtora tygodnia, nic z tym nie robiła, może się choróbsko z jakiegoś powodu rozpanoszyło.
Wiedziała, że House będzie miał prawo być nie do końca zadowolonym z tego pomysłu. O dziwo Greg odniósł się do propozycji spokojnie, po lekarsku. Nie takie grypy widział w ciągu siedemnastu lat pracy jako specjalista chorób zakaźnych (między innymi).
- W porządku, grypa potrafi robić różne śmieszne rzeczy – skinął głową. – Problem w tym, że w przypadku grypy stoimy i nic nie robimy, czekamy, aż samo przejdzie, ewentualnie ładujemy w dziewczynę aspirynę albo paracetamol. A ja patrzę temu choróbsku w przekrwione ślepia i słyszę to wyzwanie, "no proszę, zrób coś ze mną, wypleń mnie z tej biednej dziewczyny i pozwól przeżyć jej podróż życia..." – zrobił krzywą minę. – Więc nie, to raczej nie grypa – zakończył, pokazując pracownikom z powrotem swoją codzienną twarz.
Wycofał się do stołu, usiadł na krawędzi blatu i bawiąc się nieprzytomnie markerem myślał o treści, napisanej jego nieco krzywym, drukowanym pismem.
- Chyba będzie nam potrzebny doktor Wilson – rzekł nagle.
- Chłoniak? – spytał inteligentnie Miller. House skinął.
- Ziarnica złośliwa albo chłoniak nieziarniczy*** – rzekł.
- Jak się to ma do normy białych krwinek? – spytała sceptycznie Carol.
- Jeszcze nie wiem. Z biopsji się dowiemy – odparł House, odłożył marker i wyszedł.
----------------
* nazwiska stażystów: Carol Dube i Jonathan Miller – może nieskomplikowane, ale tym razem pomogła mi lista scenarzystów „CSI: Miami”
** „limfocyty i granulocyty wszystkich klas” – ogólnie rzecz biorąc to, co się nazywa „białymi krwinkami”. Rodzaje granulocytów: obojętno-, kwaso- i zasadochłonne (odpowiednio neutrofile, eozynofile i bazofile). Nazwy biorą się z różnic widocznych pod mikroskopem, jakie wykazują po określonym barwieniu. Jakim, tego chwilowo nie wiem . Rodzaje granulocytów różnią się między sobą oczywiście wyglądem i funkcją.
*** ziarnica złośliwa – inaczej chłoniak Hodgkina (ang. Hodgkin’s lymphoma). Chłoniak nieziarniczy – ang. non-Hodgkin’s lymphoma. Piszę o tym, bo w Housie pojawiają się takie hasła.
PS.: Kto się pierwszy przyczepi do nie-takich znaków interpunkcyjnych w dialogach?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 8:52, 02 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Wow. Dziękuję pięknie za piękny komentarz
************
Po dwóch tygodniach wena zaatakowała i mam już plan akcji! Wypełnianie go treścią to już będzie pikuś
Poniżej rezultat wypełniania treścią
------------
Pół godziny później stażyści zastali House’a w jego biurze, siedzącego z nogami na biurku i czytającego Playboy’a lub jego pochodne. Nie złożył gazety, kiedy weszli, nie patrząc na nich rzucił tylko:
- Czego się dowiedzieliście?
- Pacjentka odmówiła współpracy – poinformowała stażystka.
- Z jakiego powodu, doktor Dube? Przy mnie była bardzo współpracująca – odparł, z uniesieniem brwi podziwiając rozkładówkę.
- Podejrzewam, że wyczuła sarkazm w głosie doktora Millera – wzruszyła ramionami doktor Dube.
- Carol! – syknął zaskoczony Miller. – Tak czy siak, myśleliśmy, że mógłby pan doktor nam w tym pomóc...
- Dlaczego? – House spojrzał na niego z zaskoczeniem, niechętnie odrywając się od rozkładówki. – Jesteś na stażu już od kilku miesięcy i nagle masz problem z pacjentem. Ja nie będę sprzątał bałaganu wywołanego twoimi głupimi uprzedzeniami.
- To co my mamy teraz zrobić? – spytał bezradnie Miller.
- Słyszałem o magicznym słowie, które potrafi zdziałać cuda – House spojrzał w sufit, ściągając nogi z biurka. – Na P, takie długie i trudne. „Przekaszam”? „Przepłaszam”? A nie! „PRZEPRASZAM”! – niemal huknął, patrząc z góry na coraz bardziej skulonego Millera. Stażysta nie zorientował się, kiedy House wstał i niemal na nim stanął. Greg umiał przekazać swoją wyższość spojrzeniem, ale też zdawał sobie sprawę, że ze wzrostem 189 centymetrów góruje nad większością społeczeństwa, co też wykorzystywał z rewelacyjnym skutkiem, jak choćby teraz. – Oboje wrócicie teraz do pokoju Alice, ładnie przeprosicie, że potraktowaliście ją jak idiotkę, olewając fakt, że najwyraźniej była wystarczająco inteligentna, by skończyć studia i nauczyć się mówić po angielsku płynnie, choć z beznadziejnym akcentem, i zrobicie to, co do was należy. Jasne?!
- Jasne – pisnął cicho doktor Jonathan Miller*, skurczony do rozmiarów mrówki, czekającej na zdeptanie przez nieco żarówiastego, ale z całą pewnością praktycznego buta marki Nike na nodze jego szefa. Następnie podreptał pospiesznie na korytarz, goniąc koleżankę, która pod koniec wywodu House’a rozsądnie zrobiła w tył zwrot.
***
Kiedy stażyści wrócili do biura House’a kolejne dwie godziny później, lekarz właśnie przyklejał taśmą do drewnianej boazerii jakiś nieznany wydruk. Obok niego wisiała już przefaksowana z laboratorium morfologia Anny Mitchell, choć tego młodzi lekarze nie mogli wiedzieć.
- Zostało wam wybaczone? – spytał House, siadając do komputera i wpisując jakieś hasło w wyszukiwarce portalu szpitala.
- Na TK uwidoczniło się rozległe zapalenie, wyraźnie naczyniopochodne – rzekła rzeczowo Carol.
- Poza tym w echokardiogramie wykryliśmy coś, co wygląda jak zapalenie mięśnia sercowego – dodał Miller.
House przerwał swoje zajęcie i spojrzał na podopiecznych poważnie. Carol umieściła zdjęcie z tomografu na negatoskopie. Lekarz wstał zza biurka i przyjrzał się kliszy.
- Na pierwszy rzut oka wygląda to na coś autoimmunologicznego – zaproponowała Carol, patrząc szefowi przez ramię.
- Coś w wywiadzie albo badaniu fizykalnym? – spytał House, podchodząc jeszcze bliżej negatoskopu.
- W wywiadzie raczej nie, ale pacjentka miała, poza skłonnością do siniaczenia, powiększone węzły chłonne twarzy i szyi – stwierdził Miller.
- Węzły nie pasują do końca do autoimmunologicznego zapalenia naczyń – zmarszczył brwi House, wciąż patrząc na zdjęcie. – Musimy poczekać na morfologię, zobaczymy, co z limfocytami i płytkami krwi. W tej chwili niespecjalnie możemy coś wykombinować. Jak któreś ma ochotę, może pójść pogonić laborantkę.
***
Kiedy Wilson przeglądał swoją kopię karty Anny Mitchell, nie miał pojęcia, że drewniana ściana gabinetu na drugim końcu tarasu stawała się wystawką informacji o chorobie jego byłej pacjentki i o lekach, jakie jej podano. Poczucie zawodu, jakie miał pod koniec swojej rozmowy z Gregiem, już dawno przeminęło, zamienione na trochę puste uczucie wdzięczności. Wilson znał House’a na tyle długo, by bać się konsekwencji jego interwencji w tak delikatną sprawę. Greg miał czasami sposób bycia małego chłopca, który uwielbiał broić. Jim cieszył się tylko, że został przynajmniej dojrzale wysłuchany.
Zaskakująco dojrzale. Spodziewał się większej dawki wyrzutów, wyśmiewania, kłótni, a skończyło się właściwie na niczym. Jego postępowanie zostało uszanowane – przynajmniej w stopniu, w jakim pozwalało na to ego House’a.
Wilson uśmiechnął się do siebie. Miał nadzieję, że Greg był chwilowo wystarczająco zajęty, by nie odpowiedzieć czkawką na ponowne bycie obiektem przemyśleń.
„Przestaniesz?!” – przeczytał pięć sekund później na swoim pagerze. Wiadomość oczywiście przyszła z numeru House’a.
- Trudno – mruknął Wilson, uśmiechając się szerzej.
Wdzięczność była pusta, bo niepełna. Tak naprawdę chciał, żeby House coś z tym zrobił. Ale z jego skłonnością do szaleństw może to i dobrze...
Wilson wrócił myślami do karty pacjentki. „Dlaczego?” – spytał się w myślach, próbując doszukać się swojego błędu w postępowaniu z Anną.
***
- Dwie wiadomości – oświadczyła Carol z rękami w kieszeniach fartucha, ponownie wchodząc z kolegą do biura House’a, zaczytanego tym razem w jakiejś literaturze fachowej. Greg spojrzał na nich spode łba. – Po pierwsze, na morfologii wyszła trombocytopenia, ale limfocyty i granulocyty wszystkich klas** są w normie.
- Po drugie pacjentka zaczęła się pocić nieco za bardzo w stosunku do temperatury jej ciała, która wynosi 38 stopni – dokończył Miller.
Zamyślony House zacisnął wargi, nadął policzki, po czym wypuścił powoli powietrze.
- No dobra – położył czytaną prasę na swoim biurku. – Trzeba zebrać wszystko do kupy i podjąć w końcu jakieś decyzje.
Następnie wstał i pokuśtykał do pokoju lekarskiego, gdzie wyczekująco błyszczała do nich biała, chwilowo pusta tablica.
Stażyści usiedli przy metalowym stole o szklanym blacie, House zaś chwycił w dłoń czarny marker i rzucił do pomocników:
- Co wiemy?
- Znane objawy to... – zaczęła Carol, ale House jej przerwał.
- Nie, pytam ogólnie: co wiemy?
- Yyy... – zaczął nieśmiało Miller. – Alice O-niemożliwym-nazwisku. Ma dwadzieścia pięć lat, chwilowo samotna, brak dzieci. Niedawno skończyła studia, jest w podróży objazdowej po Stanach.
- Pochodzi z Europy Środkowej i podróż zaczęła od północy, czyli chyba możemy wykreślić jakieś egzotyczne infekcje – dodała Carol.
- Przywiozła ze sobą pierwsze objawy – rzekł Miller z miną, jakby właśnie doszedł do jakiegoś rewolucyjnego wniosku.
- A te objawy to...? – spytał wyczekująco House.
- Niewielka gorączka i katar – odparła Carol. Greg zapisał odpowiednie dwa hasła na tablicy.
- Co zauważyliśmy tutaj? – ponownie spytał House.
- Ogólnie zapalenie naczyń – znów odezwała się Carol. – Żyły bardzo łatwo pękają pod minimalnym obciążeniem. Wykryta w morfologii trombocytopenia odpowiadałaby spadkowi ze zużycia.
House skinął głową. „Zapalenie naczyń” dołączyło do dwóch haseł na tablicy.
- Poza tym powiększone węzły chłonne... – mówił Jonathan, kiedy House pisał. – ... nagła potliwość, anomalie w echu serca o cechach zapalenia. Choroba się rozwija.
- Podejrzani? – spytał House, zamykając marker.
Zapadła chwilowa cisza.
- Może to po prostu grypa? – zaproponowała nieśmiało Carol. – Dziewczyna choruje od półtora tygodnia, nic z tym nie robiła, może się choróbsko z jakiegoś powodu rozpanoszyło.
Wiedziała, że House będzie miał prawo być nie do końca zadowolonym z tego pomysłu. O dziwo Greg odniósł się do propozycji spokojnie, po lekarsku. Nie takie grypy widział w ciągu siedemnastu lat pracy jako specjalista chorób zakaźnych (między innymi).
- W porządku, grypa potrafi robić różne śmieszne rzeczy – skinął głową. – Problem w tym, że w przypadku grypy stoimy i nic nie robimy, czekamy, aż samo przejdzie, ewentualnie ładujemy w dziewczynę aspirynę albo paracetamol. A ja patrzę temu choróbsku w przekrwione ślepia i słyszę to wyzwanie, "no proszę, zrób coś ze mną, wypleń mnie z tej biednej dziewczyny i pozwól przeżyć jej podróż życia..." – zrobił krzywą minę. – Więc nie, to raczej nie grypa – zakończył, pokazując pracownikom z powrotem swoją codzienną twarz.
Wycofał się do stołu, usiadł na krawędzi blatu i bawiąc się nieprzytomnie markerem myślał o treści, napisanej jego nieco krzywym, drukowanym pismem.
- Chyba będzie nam potrzebny doktor Wilson – rzekł nagle.
- Chłoniak? – spytał inteligentnie Miller. House skinął.
- Ziarnica złośliwa albo chłoniak nieziarniczy*** – rzekł.
- Jak się to ma do normy białych krwinek? – spytała sceptycznie Carol.
- Jeszcze nie wiem. Z biopsji się dowiemy – odparł House, odłożył marker i wyszedł.
----------------
* nazwiska stażystów: Carol Dube i Jonathan Miller – może nieskomplikowane, ale tym razem pomogła mi lista scenarzystów „CSI: Miami”
** „limfocyty i granulocyty wszystkich klas” – ogólnie rzecz biorąc to, co się nazywa „białymi krwinkami”. Rodzaje granulocytów: obojętno-, kwaso- i zasadochłonne (odpowiednio neutrofile, eozynofile i bazofile). Nazwy biorą się z różnic widocznych pod mikroskopem, jakie wykazują po określonym barwieniu. Jakim, tego chwilowo nie wiem . Rodzaje granulocytów różnią się między sobą oczywiście wyglądem i funkcją.
*** ziarnica złośliwa – inaczej chłoniak Hodgkina (ang. Hodgkin’s lymphoma). Chłoniak nieziarniczy – ang. non-Hodgkin’s lymphoma. Piszę o tym, bo w Housie pojawiają się takie hasła.
PS.: Kto się pierwszy przyczepi do nie-takich znaków interpunkcyjnych w dialogach?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kasinka
Endokrynolog
Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: a kto to wie? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:05, 02 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Ja się do niczego czepiać nie będę, zwłaszcza, że sama nie potrafiłabym napisać TAKICH dialogów!
Mam za to pytanie: czy masz zamiar napisać całe 24 odcinki sezonu 0? A potem przesłać je Shore'owi? Jestem pewna, że odcinki byłyby równie pasjonujące jak te z innych sezonów :smt002 :smt003
Dużo medycyny, co strasznie mi się podoba, chłonięcie wiedzy w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów - poprzez rozrywkę :smt001
Życzę dalszego owocnego wypełniania treścią, zwłaszcza tak wyśmienitą :smt007
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 8:09, 03 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Kasinka napisał: | Mam za to pytanie: czy masz zamiar napisać całe 24 odcinki sezonu 0? A potem przesłać je Shore'owi? Jestem pewna, że odcinki byłyby równie pasjonujące jak te z innych sezonów :smt002 :smt003 |
Mam pomysł na ewentualny początek trzeciego odcinka - a raczej moment kolejnej zmiany w życiu House'a. Wątpię, żeby w ciągu 4 lat ogółem (czyli od operacji do s1) wystarczyło tych zmian do opisywania przy tym przypadków medycznych
To nie jest takie proste. Objawy Alice mocno się powtarzają z tymi, jakie miała Kelly w poprzednim "odcinku". Scenarzyści House'a mają konsultantów medycznych i źródła informacji, które dla mnie są niedostępne. Więc... odpowiadając w końcu na Twoje pytanie: raczej nie
Cytat: | Dużo medycyny, co strasznie mi się podoba, chłonięcie wiedzy w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów - poprzez rozrywkę :smt001 |
O ile w poprzednim odcinku bardzo się starałam, żeby to było medycznie prawdziwe, tym razem się przyznaję, że mogę trochę naciągnąć. Oczywiście opieram się na prawdziwych objawach prawdziwych chorób, ale tu mogę wygładzić, tam trochę przesadzić, więc proszę - nie bezkrytycznie
Bardzo proszę czytaczy o komentarze, chcę wiedzieć, czy te notowane wejścia to nie są boty wyszukiwarek albo coś w tym stylu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
bemagda
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 8:38, 03 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
joasui napisał: |
** „limfocyty i granulocyty wszystkich klas” – ogólnie rzecz biorąc to, co się nazywa „białymi krwinkami”. Rodzaje granulocytów: obojętno-, kwaso- i zasadochłonne (odpowiednio neutrofile, eozynofile i bazofile). Nazwy biorą się z różnic widocznych pod mikroskopem, jakie wykazują po określonym barwieniu. Jakim, tego chwilowo nie wiem . Rodzaje granulocytów różnią się między sobą oczywiście wyglądem i funkcją.
|
z tego co pamiętam, to eozynofile barwimy eozyną, a bazofile hematoksyliną ale głowy za to nie dam :smt002
masz świetny styl pisania, potrafisz zaciekawić czytelnika. tylko odcinki pojawiają się za rzadko - choć przez to zmuszasz do ponownego przeczytania części wcześniejszej żeby przypomnieć sobie ocb :smt002
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
T.
Anestezjolog
Dołączył: 23 Cze 2008
Posty: 1340
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: KRK Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 9:24, 03 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Rzadko czytam fiki z tego działu...ale widzę, że to błąd... Naprawdę, kawał ciekawej lektury! Jestem pod wrażeniem medycznej strony tekstu i jego stylu. Świetne porównania, błyskotliwe dialogi i Housowy humor. Normalnie szacun:) aż chciało by się rzec...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 16:43, 03 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
To, że wklejam rzadko, nie jest wynikiem mojej złośliwości, tylko niemocy twórczej. Do pisania był mi potrzebny plan akcji, którego przez dwa tygodnie nie miałam siły napisać. W końcu napisałam i teraz będzie łatwiej, co nie gwarantuje jednak ekspresowego tempa tworzenia i wklejania kolejnych części.
T., fiki nieshipperskie chyba w ogóle mają przerąbane, a tu nie ma strachu, że przeczyta się coś, czego się w shipperach nie lubi. Uważam, że to niesprawiedliwe. Fajnego fika piszę i z powodu działu jest przegrany na starcie.
Obiecałam sobie, że nie będę narzekać na swojego fika, więc tylko napiszę, że chciałam Wam wkleić nieco dłuższy fragment, ale zabrakło mi siły na jego dopieszczenie. Zatem to, czego nie ma teraz, będzie następną razą.
Przypisy tym razem niemedyczne
-------------
House trafiał do biura Wilsona wyłącznie w sprawach zawodowych. Po zerwaniu House’a i Stacy częściej to Wilson przychodził do Grega w celu pogadania na tematy osobiste. Ciężko było uznać odbywające się wtedy konwersacje za właściwe rozmowy – Jimmy wchodził, ze smutnymi oczami pytał Grega, czy wszystko w porządku, Greg wzruszał ramionami. Czasami coś dodał, ale tylko wtedy, kiedy Wilson zostawał u niego dłużej, niż powinien. Rola Jima polegała głównie na samym byciu. House dawno temu zbudował wokół swojego prywatnego świata barykadę z zasiekami, tajne przejście do niektórych tajemnic znała tylko Stacy. Jim tylko zdawał sobie sprawę, że te tajemnice w ogóle istniały, wiedział też, że lwią część z nich House kiedyś zabierze ze sobą do grobu. Można go było urabiać na wszelkie sposoby, ale barykada tylko rosła.
Wilson wiedział o fortepianie w mieszkaniu Grega. Niedługo po rozejściu się pary Jim nocował na kanapie u House’a. Była to noc po ciężkich kilku dniach, więc już nawet nie przeszkadzało mu, że kiedy jego powieki były już ołowiane, House siedział przy fortepianie i coś grał. A grał długo, do wyczerpania, bo rano Wilson zastał go śpiącego, opartego o klawisze. Obudzony, po oprzytomnieniu był nieco pogodniejszy, niż poprzedniego dnia, skory do ironizowania, pozornie luzacki. Jim wtedy wywnioskował, że tajemnice Grega może znać fortepian, że był to jego sposób na pozbycie się części ciężaru. Jaka szkoda, że instrument miał swój własny język i mówił tylko to, na co mu pozwalano.
***
House nigdy nie pukał. Na początku jego kariery wyjątek stanowiło biuro ordynatora oddziału, na którym w danej chwili pracował, ale to i tak dopiero po tym, jak ze swojej pierwszej stałej pracy wyleciał po trzech miesiącach, właśnie przez niepukanie. Wyjątki się skończyły, kiedy sam zaczął być ordynatorem. Teraz ładował się bez pukania nawet do biura Cuddy, która bezskutecznie usiłowała przekonać go, że jednak zasługuje na ten rodzaj szacunku. Jego poszanowanie cudzej prywatności ograniczało się do wstępnego wsadzenia głowy przez gwałtownie otwarte drzwi i sprawdzenia, czy dobrze trafił i czy przebywająca za drzwiami osoba właśnie nie świntuszy (co by oczywiście nie powstrzymało go przed wejściem).
Tak było też tym razem. Wilson na odgłos otwieranych drzwi podniósł wzrok znad czytanych akt i zobaczył rozczochraną czuprynę House’a, pod nią dumnego właściciela.
- Potrzebna konsultacja – rzucił Greg, wchodząc do biura po stwierdzeniu, że teren jest bezpieczny.
- Jasne – odparł Wilson, odkładając swoją lekturę. House podał mu kartę Alice i usiadł na krześle naprzeciwko onkologa.
- Możesz mi powiedzieć, na cholerę oddałeś Mitchell Gavioli, skoro i tak cały dzień zajmujesz się jej przypadkiem? – spytał House z dezaprobatą w głosie, wskazując spojrzeniem na przed chwilą porzucone akta.
- Teraz przynajmniej mogę się nią zajmować w spokoju – odparł Wilson. – Rozumiem, że podejrzewasz chłoniak? – spytał, czytając teczkę Alice.
- Przydałaby się biopsja z węzła chłonnego i szpiku – skinął House, po czym wrócił do tematu Anny. – Tylu masz innych pacjentów do głaskania po główce. Chciałeś się pozbyć niewygodnego problemu, to się pozbyłeś. Daj temu spokój.
- Mówisz tak, jakbyś sam potrafił dać sobie spokój – odparł Wilson, nieco urażony stwierdzeniem o pozbywaniu się problemu. Brzmiało to tak, jakby poszedł na łatwiznę. – Kto trzyma w szufladzie biurka ośmioletnią kartę pacjentki, którą straciłeś i wobec której nie mogłeś potwierdzić diagnozy?*
- To nie to sa... – zaczął House, ale przerwał, widząc twarz Wilsona. „Taaaaak, oczywiście” – mówiły obecnie lekko poirytowane oczy onkologa.
House westchnął. To było dokładnie to samo. Ale Wilson przynajmniej miał szansę dojść do prawdy.
- Gaviola i tak nic z nią teraz nie zrobi. Jak go znam, będzie siedział ciągle w książkach i przeprowadzał kolejne badania.
- Mówił mi, że chce się skonsultować z jakimś profesorem onkologii, który przyjeżdża jutro na konferencję u nas. Wszyscy będą robić swoje i w końcu do czegoś dojdziemy – wzruszył ramionami Wilson. – Proponuję biopsję szpiku i wycięcie całego węzła – stwierdził ostatecznie, przerzucając kartki w historii choroby Alice.
- Pan tu rządzi, doktorze – skinął głową House, uśmiechając się. – Idziemy pogadać z dziewczyną?
- Idziemy – odparł Wilson, oddał mu kartę, wstał i ruszył do wyjścia.
House zamknął za nim drzwi biura.
***
Kiedy weszli do pokoju Alice, pacjentka ze słuchawkami na uszach słuchała muzyki z odtwarzacza mp3 i wycierała dłonią mokre oczy. House zdołał się zorientować, że płakała ze śmiechu, bo na jej podołku leżała książka, której lekturę musiała przerwać. Na widok lekarzy ściągnęła słuchawki i wyłączyła muzykę, ale nie uspokoiła się do końca, pozwalając sobie na urywany chichot.
W pistacjowej szpitalnej piżamce była jeszcze bledsza, niż House’owi się wydawało w przychodni. Ciemne oprawki okularów, obecnie leżące koło jej nogi, wcześniej maskowały podkrążone oczy. Tylko ręce dziewczyny nosiły ślady lekkiej opalenizny.
- Dzień dobry. Jestem doktor Wilson – zaczął onkolog. – Przepraszam, że przeszkadzam...
- Nie szkodzi – Alice machnęła ręką. – I tak czytam to już chyba czwarty raz – dodała, zakładając okulary z powrotem i odkładając książkę na półkę.
Okazało się, że lektura była anglojęzyczna. „Gun Seller” Hugh Lauriego** – House zdołał dojrzeć napis na grzbiecie, stając pod szklaną ścianą sali. Zdziwił się, bo choć był fanem „Czarnej Żmii”***, nie miał pojęcia, że facet napisał książkę.
- Żałuję, że muszę zepsuć pani humor – Wilson przysiadł na krawędzi łóżka. – Potrzebna mi jest pani zgoda na pobranie węzła chłonnego i biopsję szpiku.
Alice momentalnie spoważniała.
- Co? – spytała tylko.
- Musimy pobrać... – zaczął Wilson, wnioskując, że dziewczyna nie zrozumiała.
- Nie. Dlaczego? Kim pan jest? – spytała nagle podejrzliwie.
- Onkologiem – westchnął Jim. Widział wzrastającą panikę w oczach dziewczyny. Jeśli ktoś płacze ze śmiechu przy czytaniu po raz czwarty tej samej książki, może ekstremalnie reagować też w drugą stronę. – Mamy pewne podstawy do podejrzewania u pani chłoniaka, czyli...
- Wiem, co to jest – przerwała mu.
House’a to zaintrygowało. Niewiele osób wiedziało.
- Jak silne podstawy? – spytała Alice, wbijając swoje czarne spojrzenie w brązowe oczy Wilsona.
- Z tego co wiem, w chwili obecnej jest to tylko wykluczanie jednej z wielu możliwych diagnoz – Jim usiłował patrzeć kojąco i mówić uspokajającym tonem. – To na razie tylko przypuszczenia, które mogą zostać obalone po przeprowadzeniu badania. Nic nie jest przesądzone i chcę, żeby pani o tym wiedziała. Dobrze?
Nie było dobrze. Po twarzy Alice popłynęła łza, a nie była ona pamiątką po czytaniu książki.
- Biopsja szpiku pomoże nam też rozwikłać pewne anomalie, wykryte w pani morfologii – mówił Wilson. House wciąż stał pod ścianą i przyglądał się reakcji pacjentki.
- Wolałabym usłyszeć, jak to będzie wyglądać, jakie jest ryzyko i kiedy będzie wynik – stwierdziła rzeczowo Alice, patrząc w łóżko i coraz częściej pociągając nosem.
- Myślę, że w pani przypadku dobrze by było zrobić to w znieczuleniu ogólnym. Pobierzemy jeden szyjny węzeł chłonny, zaś szpik uzyskamy z kości miednicy. Po zabiegu może pani odczuwać pewien ból w miejscach, z których weźmiemy próbki. Wynik uzyskamy po kilku godzinach.
- A jeśli to nie chłoniak? – spytała.
- Wtedy będziemy szukać dalej – odezwał się House spod swojej ściany.
Wilson podał Alice podkładkę z formularzem zgody na badanie i długopis.
- Ponieważ trzeba panią przygotować do znieczulenia, zabieg przeprowadzimy najwcześniej o siódmej. Wyniki powinny być rano. Potrzebujemy pani podpisu.
Alice chwyciła podkładkę drżącą ręką. Ściągnęła okulary, otarła kolejną łzę grzbietem drugiej dłoni, odchrząknęła cicho i podpisała się czytelnie we wskazanym miejscu.
- Proszę się nie martwić – rzekł Wilson, zabierając od niej formularz. Spojrzała na niego spode łba. – Jeśli chciałaby pani wiedzieć coś jeszcze, proszę dać znać. Przyjdę do pani jeszcze przed zabiegiem, proszę tylko, by była pani na czczo.
Alice skinęła tylko głową, odprowadzając spojrzeniem wychodzących lekarzy.
***
- Musisz się bawić w znieczulenie ogólne? – skrzywił się House już za zamkniętymi drzwiami sali. – W miejscowym mógłbyś to zrobić od razu i wyniki byłyby dziś.
- Tak, muszę się bawić w znieczulenie ogólne. Sam mówiłeś, że ja tu rządzę – odparł Wilson, kierując się do stanowiska pielęgniarek, by wydać odpowiednie instrukcje. House zareagował na to przewróceniem oczami i wszedł do swojego biura.
***
House po dotarciu do komputera przeszedł do portalu szpitala i wyszukał informację o konferencji, o której dowiedział się od Wilsona. Rzeczywiście, zaczynała się jutro i miała trwać jeszcze 3 kolejne dni.
Gościem specjalnym miał być niejaki Gordon Richards, profesor w Klinice Onkologii Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Johna Hopkinsa.
- Super – mruknął do siebie House, czytając dalszy ciąg newsa.
Na liście wygłaszających referaty był oczywiście James Wilson, z jego ukochaną tematyką onkologii dziecięcej i ostrej białaczki limfoblastycznej.
House przewinął stronę z powrotem na górę przed wyłączeniem przeglądarki. Znów przeczytał nazwisko profesora. Przepełniło go wrażenie, że ta informacja mu się szczególnie przyda.
***
Do wieczora sytuacja zmieniła się o tyle, że do Alice przyjechała jej kuzynka. Kate, która mieszkała w Stanach już od kilku lat, w rozmowie z Housem stwierdziła, że nie nadaje się na źródło pokątnych informacji o chorej, bo miały ze sobą zbyt słaby kontakt. Zgodziła się natomiast na bycie pośrednikiem w wymianie informacji z bliższą rodziną Alice, która według Kate po angielsku mówiła słabo, w porywach do wcale.
Obecność kuzynki zadziałała bardzo uspokajająco na chorą. Pobieranie próbek i wybudzanie się pacjentki z narkozy przebiegło bez żadnych powikłań, ale House i tak wyznaczył Millera na lekarza dyżurnego tej nocy. Zadbał też, by stażysta się nie nudził – słowami „Wykorzystaj swoją znajomość prowadzenia dokumentacji” został uprawniony do uporządkowania historii i wypisów dawnych pacjentów i przygotowania ich do podpisania przez ordynatora oddziału.
Millera, liczącego na nudny, filmowy wieczór we własnym mieszkaniu bardzo uszczęśliwiło to urozmaicenie życia.
House o ósmej wieczorem pojechał do domu.
----------------
* „ośmioletnia karta pacjentki, którą House stracił i wobec której nie mógł potwierdzić diagnozy” – oczywiście Est(h)er. Dokładniejsze informacje w 2x17, „All in”.
** książka czytana przez Alice – sorry, nie mogłam się powstrzymać
*** House’a lubienie „Czarnej Żmii” – w którymś z odcinków podobno było widać, że House nagrywał z kablówki ten serial. Taki mały uśmiech do Hugh i jego fanów
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em.
The Dead Terrorist
Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Trójmiasto
|
Wysłany: Nie 17:05, 03 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Pierwsze co przyszło mi do głowy ; czy ten Miller nie ma własnego życia? Ok, to przechodzę do komentowania całości.
joasui, wiedziałam, że kiedyś napiszesz "kontynuację" swojego świetnego fika 0x01 i doczekałam się! Mam nadzieję, że fik będzie dłuuuugi i przynajmniej tak świetny jak wszystko, co piszesz . House jak zwykle planuje zemstę, Wilson jak zwykle jest troskliwy. I jeszcze ta intrygująca pacjentka - jestem niemal pewna, że pochodzi z Polski, a wzmianki o Gun Sellerze i Czarnej Żmijii to niezłe urozmaicenie. Ja co prawda nie zauważyłam, żeby nagrywał to w serialu, ale może niezbyt uważnie patrzałam .
Więc, tak jak pisałam, czekam na więcej i gratuluję kopalni pomysłów - nie każdy potrafi napisać tak rozbudowanego i obiektywnego fika .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 18:03, 03 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Em. napisał: | House jak zwykle planuje zemstę |
Na kim, bo mnie zaintrygowałaś?
Cytat: | I jeszcze ta intrygująca pacjentka - jestem niemal pewna, że pochodzi z Polski, |
Bo raczej pochodzi. Mało brakowało, a bym napisała o jej rodzinie jako mówiących po polsku.
Cytat: | a wzmianki o Gun Sellerze i Czarnej Żmijii to niezłe urozmaicenie. Ja co prawda nie zauważyłam, żeby nagrywał to w serialu, ale może niezbyt uważnie patrzałam . |
Ja też tego osobiście nie widziałam, tylko przeczytałam na jakiejś stronie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em.
The Dead Terrorist
Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Trójmiasto
|
Wysłany: Nie 18:55, 03 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
No cóż, osobiście mam nadzieję, że nie pozwoli Wilsona zdjąć ze stanowiska ordynatora onkologi. Bo House to House i na pewno się dowie .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
T.
Anestezjolog
Dołączył: 23 Cze 2008
Posty: 1340
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: KRK Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:40, 03 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Byc może tak własnie jest jak piszesz, w tym dziale mniej jest "ekscytujacych się "czytelników... ale bez watpienia przybył własnie jeden:) Ja:)
Świetna kontynuacja. Twoje wydania Housa bardzo mnie przekonuje -jest taki jaki powinien być.
"Wilson wiedział o fortepianie w mieszkaniu Grega. Niedługo po rozejściu się pary Jim nocował na kanapie u House’a. Była to noc po ciężkich kilku dniach, więc już nawet nie przeszkadzało mu, że kiedy jego powieki były już ołowiane, House siedział przy fortepianie i coś grał. A grał długo, do wyczerpania, bo rano Wilson zastał go śpiącego, opartego o klawisze. Obudzony, po oprzytomnieniu był nieco pogodniejszy, niż poprzedniego dnia, skory do ironizowania, pozornie luzacki. Jim wtedy wywnioskował, że tajemnice Grega może znać fortepian, że był to jego sposób na pozbycie się części ciężaru. Jaka szkoda, że instrument miał swój własny język i mówił tylko to, na co mu pozwalano."
Wybacz, że taki duzy cytat, ale nie mogłam sie oprzeć. Ten tekst jest przepiękny. bardzo trafny i bardzo smutny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 15:50, 06 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Fragmencik, który miał być ostatnim razem, ale go nie było i ostatecznie wyszedł mi dłuższy, niż planowałam.
-------------
- Greg! – usłyszał głos sąsiada, który podchodził do niego z sześcienną paczką w ręce. House przerwał otwieranie swoich zielonych drzwi i przejął paczkę.
- Dzięki. Następnym razem poślę kuriera do pracy – wsadził paczkę pod lewą pachę i kontynuował dostawanie się do mieszkania.
- Nie ma problemu. Jestem tylko ciekaw, co tak regularnie sprowadzasz aż z Brazylii.
House obdarował sąsiada cwaniackim spojrzeniem z uniesieniem brwi.
- Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. Dzięki za odebranie paczki.
Wszedł do mieszkania i zamknął zamaszyście drzwi, zanim ciekawski sąsiad zdołał kontynuować rozmowę. Odłożył plecak na stolik koło wejścia, natomiast przesyłkę zabrał ze sobą do kuchni.
Uważał życie za wystarczająco bolesne i zbyt krótkie, by odmawiać sobie drobnych przyjemności, zwłaszcza, jeśli było go na nie stać. Kuchnia wkrótce wypełniła się aromatem prawdziwej kawy wysokiej jakości. Stacy wprawdzie początkowo uznała sprowadzanie kawy z Brazylii za zboczenie, ale po spróbowaniu przestała mieć pretensje. House w pracy kawę potrafił pić litrami – uznał, że dobrze by było, gdyby była ona przynajmniej porządna. Teorii zboczenia zaprzeczało jego dodawanie mleka.
House nastawił ekspres do kawy, zajrzał do lodówki. Znalazł resztki wczorajszej lasagne i jego minimum konsumpcyjne, czyli masło orzechowe. Czekał go kolejny nudny, samotny wieczór przed telewizorem.
***
Jednak tego wieczora, jak na ironię, nie było czego oglądać. Na wszystkich interesujących go kanałach leciał sport i chociaż kibicował wielu dyscyplinom (sam przed operacją chętnie biegał po boisku do baseballa w sobotnie przedpołudnia), tym razem nic nie potrafiło przykuć jego uwagi na dłużej, niż pięć sekund. Jego myśli wciąż odbiegały w stronę problemu Wilsona.
Siedzący na kanapie House odłożył na stół kubek z kawą i spojrzał na jeden z regałów z książkami. Czuł, że będzie musiał się nieco onkologicznie podszkolić, jeśli miał rozwiązać sprawę Mitchell, zwłaszcza za plecami Wilsona. Wprawdzie z racji swojej roli w szpitalu starał się być na bieżąco z najważniejszymi nowościami we wszystkich specjalizacjach, ale posiadanie dobrego onkologa za ścianą biura nieco go rozleniwiło, jeśli chodzi o tematykę nowotworów.
Opasłe tomisko z obiecującym tytułem „Onkologia” leżało na najwyższej półce. House westchnął, wstał i przyciągnął pod regał trzystopniową drabinkę. Był wysoki, ale nie na tyle, by ściągnąć kilkukilogramową cegłę z regału i nie ryzykować przy tym znalezieniem się pod toną książek z przewróconego mebla. Zdobywanie lektury nawet z drabinki nie wyszło mu do końca, bo tomisko ostatecznie wylądowało na podłodze koło regału, szczęśliwie gubiąc tylko coś, co wielkością przypominało zdjęcie.
Greg zszedł z drabinki, krzywiąc się z bólu podniósł książkę i rzucił ją na kanapę. Przy okazji sięgnął też po fotografię.
Była to jedna z bardzo nielicznych ocalałych pamiątek po Stacy. Po jej odejściu House stopniowo pozbywał się rzeczy, których nie zabrała ze sobą – jej książki prawnicze zostały sprzedane lub użyte jako podpałka do kominka, większość zdjęć podzieliła płomienny los. Elementy wyposażenia mieszkania w typie naczyń i pościeli były neutralne, kupowali je razem, więc nie były typowo babskie i nie trzeba się było z nimi żegnać. Tę fotografię ocalił prawdopodobnie tylko i wyłącznie fakt, że znajdowała się w podręczniku onkologii, który spędził na półce kilka lat w stanie nienaruszonym.
To, że nie wylądowała od razu w rozpalonym kominku, można było tłumaczyć leczniczym wpływem upływu czasu. Widok jego partnerki, z którą mieszkał przez pięć lat, zwyczajnie przestał być tak bolesny.
Zdjęcie przedstawiało „ich trójkę”, jak kiedyś nazywano niemal nierozłączne trio House’a, Stacy i Wilsona. Wszyscy byli pięć lat młodsi – Jimmy świeżo po specjalizacji, dobrze zapowiadający się onkolog; House przed czterdziestką, jeszcze sprawny, szybko budujący swoją coraz silniejszą pozycję w medycznym świecie, jak nigdy po operacji uśmiechający się szeroko, zębato (ktoś musiał powiedzieć coś śmiesznego, bo nawet wtedy nie uśmiechał się w ten sposób do zdjęć), bez najmniejszego śladu goryczy; i Stacy między nimi, prawniczka z klasą, stanowiąca ogniwo w łańcuszku „ich trójki”.
House znał wtedy Wilsona jako przyjaciela Stacy; jak szli razem na piwo, to tylko z nią, jeśli Jimmy do nich wpadał, to na zaproszenie przyjaciółki. Dogadywali się jednak bardzo dobrze, mieli podobne poczucie humoru i przy całej konfliktowości Grega Jimmy nigdy nie doświadczył jadowitej złośliwości starszego kolegi.
Ale to właśnie Stacy była łącznikiem między nimi. Nie można było powiedzieć, że tworzyli ze sobą jakiś rodzaj relacji, poza tą zależną od prawniczki.
House wiedział, że Wilson się go trzymał na wyraźną prośbę Stacy. To Jimmy „pozbierał do kupy” rozsypane kawałki diagnosty załamanego odejściem ukochanej i mimo upływu prawie dwóch lat nadal go pilnował. Ostatnio młody onkolog nieco rzadziej przejawiał opiekuńcze instynkty z racji znacznej poprawy stanu psychicznego jego „podopiecznego”. Gregowi zaczęło to przeszkadzać. Chciał – w przenośni – wyciąć ze zdjęcia fragment zawierający Stacy i zdobyć niezależnego przyjaciela, do którego nie zawahałby się zadzwonić, gdyby miał ochotę pójść z kimś na piwo.
Bo w tej chwili nie miał nikogo takiego.
W jaki sposób działanie wbrew prośbie Jima miało mu w tym pomóc – tego jeszcze nie wiedział. Miał nadzieję, że następny dzień przyniesie więcej wskazówek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kasinka
Endokrynolog
Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: a kto to wie? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:22, 08 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Fragmencik piękny! Ślicznie napisany, bardzo fajnie.
Tylko jakoś nie mogę uwierzyć w to zdanie:
Cytat: | House wiedział, że Wilson się go trzymał na wyraźną prośbę Stacy (...) zdobyć niezależnego przyjaciela, do którego nie zawahałby się zadzwonić, gdyby miał ochotę pójść z kimś na piwo.
Bo w tej chwili nie miał nikogo takiego. |
No po prostu to mi się w głowie pomieścić nie potrafi, że Wilson mógłby być przy House'ie tylko z powodu Stacy.
Ale... ale... nie słuchaj porąbanej Hilsonki, tylko pisz, co Tobie się podoba
Czekam niecierpliwie na dalsze części.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kasinka dnia Pią 14:22, 08 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:43, 08 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Kasinka napisał: | No po prostu to mi się w głowie pomieścić nie potrafi, że Wilson mógłby być przy House'ie tylko z powodu Stacy. |
Nie wiem, z jakiego powodu przy nim był, taka jest tylko moja teoria.
Na poparcie mam poniższe argumenty:
1. wielokrotnie przy okazji tematu sercowych perypetii House'a była mowa o tym, że Wilson pomógł mu się pozbierać.
2. z drugiej strony w "All in" (2x17) Wilson mówi coś o CZTERECH latach przyjaźni. Ponieważ akcja mojego fika dzieje się mniej-więcej CZTERY lata przed "All in"... Do the math . Mam nadzieję, że teraz już naprawdę wiadomo, o co mi chodzi w tym "odcinku".
Wena bywa brutalna. Po łbie chodzą mi nienapisane fragmenty dwóch kompletnie różnych fików (w tym tego, oczywiście), jutro jadę do pracy, 1 września mam trudną poprawkę. No coż. Ciężkie jest życie grafomana
BTW, to chyba w CSI:NY było coś o hiper/hipografii. Niepowstrzymana potrzeba pisania w odpowiedzi na stres.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 13:05, 11 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Dzień drugi
- Dzień dobry, doktorze Gaviola. Co pana tu sprowadza tak wcześnie? – spytała z wesołym uśmiechem archiwistka na radiologii, widząc przed swoim biurkiem wysokiego, zielonookiego blondyna.
- Korzystam z ostatnich chwil spokoju przez zamieszaniem z konferencją u nas. Chciałem zobaczyć zdjęcie TK klatki piersiowej Anny Mitchell, numer karty 144532. Zlecił je chyba jeszcze doktor House.
- Och – zmartwiła się dziewczyna. – Doktor House poprosił o nie jakieś pół godziny temu, siedzi w sali negatoskopowej i do tej pory je analizuje. Prosił, żeby mu nie przeszkadzać.
- Co on tu robi o w pół do ósmej rano? – zdziwił się Gaviola.
- Może chce uzupełnić wnioski w dokumentacji? – podpowiedziała archiwistka, ze wzruszeniem ramion wracając do swojego zajęcia, polegającego na segregowaniu akt.
- Moja droga, jeśli ktoś kiedyś o siódmej rano powie bez ironii, że „House uzupełnia dokumentację”, zacznę wierzyć w cuda – prychnął Gaviola, zerkając w stronę sali negatoskopowej, której mrok w chwili obecnej burzyło światło pojedynczej, włączonej lampy.
- Jest pan onkologiem i nie wierzy pan w cuda? – uniosła brwi archiwistka z nieco flirciarskim uśmiechem.
- To nie onkolodzy mają wierzyć, tylko pacjenci – odparł Gaviola, kierując się w stronę sali, zostawiając samą uśmiechającą się archiwistkę.
Po dotarciu nie wszedł, tylko schował się za framugą drzwi, obserwując znajdującego się w środku kolegę.
Sala negatoskopowa oferowała kilkadziesiąt lamp do oglądania zdjęć RTG i klisz z tomografu komputerowego. Na wszystkich czterech ścianach, z pominięciem drzwi, na wysokości wzroku znajdowały się dwa rzędy negatoskopów, poza tym na środku pomieszczenia stał duży, również podświetlany stół. Chociaż w sali znajdowały się zwykłe lampy sufitowe, praktycznie nigdy ich nie używano – zazwyczaj włączano kilka negatoskopów, co w zupełności wystarczyło do poruszania się po pomieszczeniu.
House siedział plecami do drzwi na zgaszonym chwilowo stole, jego laska leżała obok niego, wymachiwał skrzyżowanymi nogami i wpatrywał się w kliszę TK Anny. Scott dojrzał też słuchawki w uszach diagnosty – prawdopodobnie powód, dla którego nie został jeszcze przyłapany na podglądaniu. Gaviola odczuł już kiedyś na własnej skórze oczy dookoła głowy House’a. Greg miał dar obserwacji i niesamowitą intuicję, chwilowo uśpioną przez podejrzanie wczesną porę i muzykę w uszach.
Scott zastanawiał się, dlaczego House wracał do przypadku, który od kilku dni nie był jego. W porządku, pacjentka była ciekawym okazem, ale Gaviola wiedział, że pacjenci z już postawionym rozpoznaniem nie byli w najmniejszym stopniu interesujący dla diagnosty.
Coś mu świtało, że może mieć z tym coś wspólnego fakt, że Wilson nie zdołał włączyć Annie leczenia. Ordynator jednak nic nie wspomniał o przekazaniu sprawy z powrotem Gregowi. Powód, dla którego lekarz znany z notorycznego spóźniania się na dziewiątą do pracy siedział w sali negatoskopowej od siódmej rano, pozostał nieznany.
Gaviola odwrócił się i odszedł, zostawiając zamyślonego House’a samego.
***
Kiedy House o w pół do dziesiątej wpadł do biura Wilsona, nawet nie zaczął wizyty od typowego narażenia głowy na odcięcie. Zjawił się od razu całą swoją przekrzywioną, długą i szczupłą postacią, by wykrzyknąć radośnie:
- Witaj, słońce ty moje! Co dzisiaj u ciebie?
Jednak tego ranka Jim Wilson nie przypominał słońca w żadnym wypadku. Był wyraźnie zmęczony i niewyspany, choć jak zwykle w wyprasowanej koszuli i pod krawatem. Wesołość kolegi poirytowała go na tyle, że nie zdołał sobie przypomnieć, że House przecież od dwóch lat ani razu nie był radosny.
Zdołał jednak zachować spokój. Znalazł na biurku wydruki z laboratorium.
- Twoja pacjentka nie ma ani chłoniaka, ani białaczki. Na twoim miejscu zainteresowałbym się dość ciekawym rozmazem szpiku – rzekł, podając koledze papiery.
House rzucił okiem na treść dokumentu.
- Dużo młodych form komórkowych. Węzeł wykazuje oznaki zapalenia – mruknął.
Przemyślenia przerwał mu podejrzanie ostrożny głos Wilsona:
- Jeśli będziesz miał jeszcze jakiś onkologicznopochodny pomysł, zwróć się do Gavioli.
House spojrzał na niego swoimi czujnymi oczami.
- A ty gdzie będziesz? – spytał podejrzliwie.
- Na urlopie – odparł Wilson tonem, jakby to nie było nic szczególnego.
Ale było.
- Rozwodzisz się? Pół roku po ślubie? To rekord.
- Nie, nie rozwodzę się. Skąd ten pomysł?
- Odkąd wróciłem do pracy w PPTH dwa lata temu, jedynymi powodami twojego pójścia na urlop był najpierw rozwód z Bonnie, potem ślub z Julie. Skoro jesteś już żonaty i mimo wszystko wykluczyłem możliwość zakładania przez ciebie haremu, został rozwód.
- Może mam inne powody pójścia na urlop i...
- Anna Mitchell? – przerwał mu bezwzględnie House.
- ... i to nie jest twoja sprawa – dokończył Wilson z naciskiem.
- Co z konferencją onkologiczną? Miałeś przecież wygłosić referat.
- Następnym razem.
- Zrezygnujesz ze spotkania z profesorem Richardsem? Przecież to twój guru. Nie mogłem się doczekać widoku ciebie śliniącego się do innego faceta.
- Richards podobno jest skończonym dupkiem. Niewiele tracę.
- Wilson, o co tu chodzi, do ciężkiej cholery?! – stracił cierpliwość House.
Jim myślał, że uratuje go ćwierkanie pagera House’a. Greg jednak nadal wpatrywał się w niego ostrym wzrokiem i ani drgnął, by uspokoić urządzonko szalejące w kieszeni jego marynarki.
- Wzywają cię – rzekł spokojnie Wilson.
House nie miał wyboru, sięgnął w końcu do kieszeni i odczytał wiadomość.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem – burknął, ruszając do wyjścia.
- Obawiam się, że skończyłeś – odparł Wilson pod nosem.
House spojrzał na niego z wyrzutem i zatrzasnął za sobą drzwi.
***
- Dzień dobry! – zawołał House już mniej radośnie, wchodząc do sali Alice. – Dobra wiadomość: nie ma pani chłoniaka. Zła wiadomość: nadal nie wiemy, co pani jest.
- Może na razie poradzi pan coś na to, że moja kuzynka coraz słabiej widzi i bolą ją oczy? – odezwała się Kate, siedząca z książką na fotelu pod ścianą. W porównaniu z wymową Alice, jej angielszczyzna była niemal idealna, choć również nie wykazywała obecności jakiegokolwiek konkretnego akcentu.
House usiadł na brzegu łóżka, rozszerzył powieki załzawionych oczu milczącej i biernej Alice, następnie wyciągnął oftalmoskop z kieszeni marynarki i sprawdził jego działanie. W tym momencie do sali weszła stażystka Carol z cichym „dzień dobry”.
- Gdzie Miller? – spytał House, badając dno obu oczu pacjentki.
- Dochodzi do siebie po absolutnie bezproblemowym dyżurze – odparła Carol. – Kazał panu przekazać, że nie przygotował historii tylko ostatniego pacjenta. Reszta leży na pańskim biurku i czeka na podpis.
- W porządku, dokończy to to z was, które ostatecznie bardziej nawali – stwierdził House, przestając świecić Alice w oczy i przyglądając jej się. Dziewczyna nadal się pociła, rumień na twarzy sugerował gorączkę, co zresztą potwierdzał odczyt na monitorze przy jej łóżku. – Od przodu zapalenie spojówek i od tyłu tarczy nerwu wzrokowego - rzekł w końcu. - Dostanie pani antybiotyki o szerokim spektrum i krople do oczu.
Carol skinęła głową na znak przyjęcia polecenia do wiadomości.
- Niech pan mnie po prostu wyleczy – rzekła słabo Alice.
- Najpierw muszę wiedzieć, co leczyć – odparł House i wstał. – Będziemy w kontakcie.
- Skoro nie wie pan, co to jest, skąd te antybiotyki? – spytała podejrzliwie Kate.
- Jestem jednym z tych konowałów, którzy nie lubią stać i czekać na rozwój wypadków – odparł House w drodze do wyjścia z sali. – Z drugiej strony nadal nie mamy wyniku posiewu, więc skoro wykazuje pani wiele podręcznikowych objawów infekcji bakteryjnej, antybiotyki wydają się być dobrym pomysłem.
Zdążył wyjść, zanim Kate czy Alice zadały kolejne pytania. Widział tylko przez szklaną ścianę sali, jak Carol najwyraźniej próbowała uspokoić kuzynki.
Kiedy House dotarł do biura Wilsona dwadzieścia minut po ostatniej wizycie, okazało się, że pomieszczenie było zamknięte na klucz. Od pielęgniarki dowiedział się, że doktor Wilson poszedł na urlop i miał się pojawić z powrotem w pracy za kilka dni.
House nienawidził, kiedy blisko niego działo się coś, czego nie mógł zrozumieć.
***
Na białej tablicy w pokoju lekarskim diagnostyki pojawił się kolejny, koślawy napis, wypisany charakterystycznym stylem ordynatora: „Zapaść ukł. odpor. – immunosupr.?”
***
Kilkanaście podpisów pod wypisami pacjentów, kilka przyklejonych do boazerii dokumentów i odbiciach piłki od ściany później Oddział Diagnostyczny odwiedziła zmęczona Dziekan Medycyny. Lisa Cuddy zawsze starała się trzymać fason, ale nagromadzenie kilkunastu czasochłonnych czynników naraz sprawiało, że osoba o spostrzegawczości pokroju House’a bez trudu dostrzegała, że pani dyrektor miała ochotę wpełznąć pod ciepłą kołderkę jej własnego łóżeczka i nie wychodzić stamtąd, dopóki się to wszystko nie skończy.
- Przychodnia za tobą tęskni – rzekła Lisa monotonnym tonem, patrząc na diagnostę, siedzącego na blacie biurka i bawiącego się jo-jo.
- Wiesz, że mam pacjentkę – przewrócił oczami House, nie przerywając zabawy.
- Wiem, że masz dwie pacjentki – odparła Lisa.
House spojrzał na nią trudnym do określenia wzrokiem, dając w końcu spokój jo-jo.
- I nie mam nic przeciwko temu – dodała Cuddy. – Proszę cię tylko, żebyś to załatwił możliwie jak najbardziej legalnie. Bez włamywania się do domu i robienia wokół siebie zbędnego zamieszania. Mam ostatnio wystarczająco dużo problemów prawnych.
House wbił w podłogę swoje typowe, lekko zażenowane spojrzenie.
- Wilson wie? – spytał cicho.
- Nie, ale wie Gaviola i mówi, że jemu wszystko jedno.
House skinął głową i przyjrzał się szefowej. Coś było nie tak. Grzebanie w przypadku innego lekarza za jego plecami nie miało prawa ujść mu na sucho tak łatwo. Powinna paść gadka o pytaniu o pozwolenie i zamieszaniu, jakie mogło to wywołać. Cuddy oczywiście wiedziała, że House i tak by nie odpuścił, ale po dwóch latach wspólnej pracy nadal wierzyła, że uda się jej czegoś go nauczyć. Trochę go zmienić. Jak każda baba w związku z facetem z wadami. Metaforycznie.
Cuddy otworzyła usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale zmieniła zdanie i ruszyła do wyjścia.
- Cuddy? Co się dzieje? – rzucił za nią House, ale Lisa jakby tego nie usłyszała, wyszła z jego gabinetu i ruszyła w stronę schodów.
- Nienawidzę, kiedy to robi – mruknął do siebie House, wstał i pokuśtykał do windy.
Cuddy siadała przy swoim biurku, kiedy wszedł. Nawet na niego nie spojrzała. Stanął naprzeciwko niej.
- Co się dzieje? – powtórzył, patrząc jej prosto w oczy.
- Nic – wzruszyła ramionami.
- Nieprawda. Coś jest nie tak, i to coś w jakiś sposób dotyczy mnie – mówił nisko, nerwowo i zdecydowanie.
- Skąd ta myśl? – udała zdziwienie Lisa.
- Chciałaś mi coś powiedzieć, ale zmieniłaś zdanie. Fakt, że zwiałaś przede mną schodami, też jest podejrzany. Czyli może to nie dotyczy mnie osobiście, ale na pewno wzbudziłoby moje zainteresowanie.
Cuddy westchnęła, patrząc w przestrzeń gdzieś obok niego.
- Cuddy? – znów zagadnął, ciszej i spokojniej.
- Mamy poważne oskarżenie o popełnienie błędu w sztuce lekarskiej – rzekła z westchnieniem. – Od razu wykluczono możliwość ugody. Może nas to kosztować kilka milionów i reputację dobrego lekarza.
- Na pewno nie oskarżono mnie, bo w takim wypadku wpadłabyś z triumfem do mojego biura – rzekł, patrząc w jej szaroniebieskie oczy. – Cuddy? – spytał wyczekująco, choć w powiązaniu ze znanymi mu faktami wiedział, jakiej odpowiedzi może się spodziewać.
- Anna Mitchell pozwała Jima Wilsona – rzekła w końcu Lisa.
Mimo przygotowania House nie zdołał powstrzymać pełnego zaskoczenia i złości okrzyku:
- Co?!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez joasui dnia Pon 14:57, 11 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|