|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 19:42, 24 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Protoplasty Kaczątek przy pracy są świetne, sposób na pozbycie się Wilsona bezcenny, a profesor... Profesor... Profesor to fajny człowiek jest! Lunch, nooo, ten lunch zapowiada się ciekawie. Profesor to ktoś, przed kim House czuje - z utęsknieniem wyczekuję więc ich rozmowy nad jedzeniem. Mam przeczucie, że będzie ciekawie. :)
Świetne, cudowne, ach!
Kat.
EDIT. No szlag. Musiałam wyłączyć emotki, bo mi jakiś "" wyskakiwał.
EDIT2. Szlag, wyskakuje dalej.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Śro 21:36, 24 Wrz 2008, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
DisturbiA
Pacjent
Dołączył: 15 Wrz 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ohohoho i jeszcze dalej xD Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 20:09, 24 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Tylko mam nadzieję, że wena się zlituje nad nami i Cię natchnie xD Bo dłuższej przerwy nie wytrzymałabym I w zupełności zgadzam się, że twój fik jest cudowny Wiem, wiem. Powtarzam się, ale to najprawdziwsza prawda
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 18:44, 28 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Fik umiera!
Paddles! Charging! Clear!
Ogłaszam uroczyście, o ile kogoś to jeszcze obchodzi, że skończyłam pisać tego fika. Nastukane zostało radosne „KONIEC” i teraz pozostaje mi tylko poddać wypocone dzieło Waszej ocenie.
Skończyłam wklejać na stronie 26, cały fik liczy sobie 46 stron (mnie też to przeraża). Wklejanie tych 20 stron powinno trwać jakieś 2 do 3 tygodni, licząc 2 (weekend) lub 3 (środa + weekend) wklejenia tygodniowo. I to bez względu na ilość/obecność komentarzy.
Teraz zła wiadomość: mam już pomysł i wątły zarys odcinka 0x03. Premiera w bliżej nieokreślonej przyszłości. Potrzebuję tylko pomocy merytorycznej w rozpisaniu przypadku. Jeśli ktoś zna jakieś polskie lub anglojęzyczne strony medyczne, na których można po objawach identyfikować choroby, byłabym wdzięczna za linki. Wprawdzie mam już taką pomoc, ale raczej skierowaną do prostych ludzi, a tym razem mam zamiar troszkę sprawę skomplikować
Poniżej małe „W poprzednich odcinkach” (jeśli ktoś chce, może powtórzyć całość) i do zobaczenia jutro po południu z pierwszą częścią dalszego ciągu.
1. Wilson mówi House’owi, że była pacjentka Grega, o nazwisku Anna Mitchell, źle mu zareagowała na lek przeciwnowotworowy i z tego powodu oddał ją lekarzowi, który Wilsona nie lubił. Jednocześnie prosi go, by House nie próbował dowiedzieć się przyczyn tej dziwnej reakcji pacjentki.
2. House prośbę ma gdzieś, ale żeby zakamuflować nadmierne zainteresowanie pacjentką Wilsona, przyjmuje z przychodni na oddział słowiańską turystkę o imieniu Alice.
3. Turystka w trakcie diagnozowania cierpi m.in. na zapalenie naczyń i zaburzenia psychiczne.
4. Następnego dnia House dowiaduje się, że Wilson został oskarżony o błąd w sztuce lekarskiej. Jego zainteresowanie pacjentką onkologa zamienia się w misję ratowania jego kariery, o czym wiedzą wszyscy z wyjątkiem głównego zainteresowanego, który poszedł na urlop.
5. Kolejnego dnia rano House’owi udaje się zdiagnozować Alice, ale nie dzieli się rozwiązaniem z pracującymi u niego stażystami – każe im samodzielnie postawić tę samą diagnozę.
6. House nagabuje Gordona Richardsa - profesora onkologii, swojego dawnego nauczyciela, w celu dowiedzenia się pewnego szczegółu na temat leku podanego pacjentce Wilsona.
Skończyłam wklejać w momencie spotkania House’a z Richardsem i odbywania się intensywnych procesów myślowych stażystów.
PS. Będzie ktoś to jeszcze czytał?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em.
The Dead Terrorist
Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Trójmiasto
|
Wysłany: Pią 19:01, 28 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Wróciłaś! Zaczynałam się poważnie martwić, że porzuciłaś fika na dobre, na szczęście nie i do tego jeszcze ta zapowiedź kolejnego... Nie mogę się doczekać i będę śledzić .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karola
Ratownik Medyczny
Dołączył: 17 Lip 2008
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:31, 28 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
ja tez czekam z niecierpliwoscia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:36, 28 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
No nareszcie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Sadystka... tyle czasu cisza... wklejaj jak najszybciej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:03, 28 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Aaa! Ten fik żyyyjeee! *toast* *fanfary* Wspaniale, naprawdę cudownie. Martwiłam się, czy przypadkiem nie porzuciłaś tego dzieła, bo to byłoby po prostu straszne. Ale! Jednak nie, będzie kontynuacja, wprost nie mogę się docekać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:35, 29 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Fajnie!
Wy myśleliście, że dzieło porzuciłam, a ja po prostu po cichutku je kończyłam
Wiele mogłabym pisać, co mi się nie podoba w tym, co wypociłam, ale pisać nie będę, bo mój stosunek do swoich dzieł już zapewne znacie. Tak czy siak, nieco smuci mnie fakt, że motyw przewodni tego odcinka jest bardzo podobny do fabuły jednego z huddystycznych fików Agnieszki2372 (za poprawność numerku głowy nie daję), zaś motyw w zapowiadanym 0x03 już mi się kojarzy z pojawieniem się pewnej postaci pod koniec s1
Tak czy siak, oto 1 z sześciu planowanych do wklejenia części.
Tylko miejcie litość, błagam
--------------
- Czynnik reumatoidalny negatywny – oświadczyła Carol, wchodząc z posępną miną do pokoju lekarskiego diagnostyki. Miller siedział przy stole i studiował literaturę fachową. Uniósł wzrok po wejściu koleżanki i spojrzał na nią z wyrzutem.
- Jednak sprawdzałaś RZS? Myślałem, że ustaliliśmy, że to nie ma sensu.
- House woli sprawdzać, niż myśleć – wzruszyła ramionami Carol.
- House woli działać na podstawie przeczucia, a nie sprawdzać czy myśleć – odparł Jonathan.
- Nie miałeś innego pomysłu, wolałam zatem się upewnić, że jedyna idea w ciągu kilku godzin myślenia rzeczywiście jest niesłuszna – stwierdziła Carol, nalewając sobie świeży kubek kawy.
- A widzisz. Męczyłaś laborantkę i nic z tego nie wynikło, a mogłaś pomóc mi w dalszym myśleniu. Co powiesz na toksoplazmozę?
- Nie, dziękuję – odparła, siadając przy stole.
- Czemu nie? Leczysz to sulfonamidami, przy niedoborach odporności może się znacznie skomplikować, zaczyna się od objawów grypopodobnych i nawet pasuje do atypowego zapalenia opon mózgowych, skoro to choroba pierwotniakowa.
- Sulfonamidy są antybiotykami o szerokim spektrum i tak naprawdę mogą działać na wszystko.
- House sugerował, żebyśmy...
- Wiem, co sugerował House – przerwała koledze Carol. – On nas sprawdza, mamy myśleć samodzielnie.
Pomyślała chwilę i wstała ze swojego krzesła.
- Gdzie idziesz? – zdziwił się Miller.
- Pogadać z pacjentką. Jak dla mnie mamy za mało danych – oświadczyła i ruszyła do wyjścia. Miller po sekundzie wahania poszedł za nią.
***
Dwaj poważni lekarze siedzieli przy stoliku w barze w parku niedaleko PPTH. Starszy pilnował papierowego kubka z kawą, młodszy góry frytek i jakiegoś niezdrowego napoju. Młodszy wpatrywał się nieco tępo w obskurny blat stolika, starszy wpatrywał się w młodszego.
Minioną godzinę spędzili na gadaniu o obecnej sytuacji politycznej i gospodarczej, o ostatnio przeczytanych i napisanych artykułach w prasie medycznej. Nawet jedno słowo nie padło na temat powodu, dla którego młodszy nagabywał sekretarkę starszego. Nagabywacz jednak już dawno temu się nauczył, że próba przyspieszania spraw dotyczących jego rozmówcy doprowadzi do ich spowolnienia. Jak rzadko kiedy postanowił dostosować się do reguł dyktowanych przez drugą stronę. To był test. Miał zamiar go zdać.
W chwili obecnej jednak przy okupowanym przez lekarzy stoliku panowała cisza. Zabrakło tematów, omijających życie prywatne i powody tego spotkania. House zresztą w miarę możliwości nie podtrzymywał bezsensownego dla niego dialogu. Wolał raz oberwać po łbie i skończyć z tą nieprzyjemną sytuacją. Siedział jak na szpilkach.
- Jeszcze dwa, trzy lata temu było cię widać na konferencjach – rzekł Richards po chwili ciszy. – Nagle zniknąłeś...
- Znalazłem pracę – wzruszył ramionami House.
- Pokazywanie się na konferencjach to był twój sposób na szukanie pracy? – uśmiechnął się profesor.
- Zazwyczaj się sprawdzał.
- Tym razem też? – dopytywał Richards. House nie lubił drążyć tematów dotyczących jego osobiście, ale o swojej karierze od biedy mógł jeszcze rozmawiać.
- Tym razem akurat nie – mruknął, wbijając spojrzenie w blat stołu. – Cuddy była moim lekarzem prowadzącym, jak w końcu postanowiłem wziąć udział w procesie diagnozowania tego, co się działo z moją nogą. Miesiąc po operacji zaproponowała mi pracę. Jak się siedzi na bezrobociu przez rok, to każdą łaskawie przedstawioną propozycję się przyjmuje.
- Słyszałem o twojej nodze. Przykro mi.
- Taa, mi też – burknął House. – Odsetek idiotów wśród lekarzy jest zdecydowanie za wysoki.
- Sam się nie wtrącałeś w to, co stwierdzali twoi lekarze? – zdziwił się Richards.
- „Lekarzu, lecz się sam”? Dzięki wielkie. Chociaż wtedy może tak trzeba było zrobić.
- Żałujesz, że się nie wtrącałeś?
- Straciłem nogę – odparł House tonem, jakby odpowiedź była oczywista.
- Nie straciłeś nogi. Nadal ją masz.
- Nie lubię namiastek i rozwiązań pośrednich.
- Miałeś do wyboru: czekać na cud albo umrzeć.
House zdusił narastający w nim gniew. Tyle razy wałkował ten temat z Cuddy, ze Stacy przed jej odejściem, z Wilsonem przez kolejne lata. Richards według niego nic nie wiedział o całej sprawie, nie miał prawa jej drążyć.
Zewnętrznie pozostał spokojny.
- Możesz powiedzieć, o co ci chodzi? – spytał.
- O nic. Tak tylko myślę... – zaczął profesor i przerwał.
- Ilekroć myślałeś w moim towarzystwie, nie wychodziło z tego nic dobrego. Szczególnie dla mnie.
Richards westchnął.
- Szczególny lekarz o szczególnej wiedzy i umiejętnościach nie mógł zostać kaleką w zwyczajny sposób – rzekł.
- To znaczy? – House zmarszczył brwi.
- Zawał mięśnia uda nie zdarza się chyba zbyt często. To dość niezwykła przyczyna kalectwa.
- Tak, tylko kogo obchodzi, w jaki sposób straciłem sprawność nogi? Chodzę o lasce i już. Myślisz, że ma jakieś znaczenie fakt, że tętniak, z którego wziął się zator, prawdopodobnie powstał w wypadku motocyklowym, po którym jako nastolatek wylądowałem na wózku na kilka tygodni*? Mam się cieszyć, że zakrzep zatrzymał się w udzie, zamiast pójść dalej i pozbawić mnie całej nogi? Czy szczególność mojego kalectwa ma mnie jakoś pocieszyć, zmniejszyć ból? Dobrze wiesz, że to tak nie działa i przestań pieprzyć z łaski swojej.
House na tym się zatrzymał, ale nie z zawstydzenia po wypowiedzianym ostrym słowie. Nienawidził jakichkolwiek tłumaczeń, denerwujących prób nieudolnego pocieszania. Wiedział, że profesor usiłuje go wybadać i starał się nie stracić opanowania, ale temat jego kalectwa był jednym z nielicznych, które były w stanie wyprowadzić go z równowagi.
- Zmieniło cię jakoś to wszystko? – spytał Richards, niezrażony, choć wiedział, że zmusza House’a do niebywałego wysiłku, żeby wytrzymać. – Diagnostą byłeś od czasu twoich rocznych wakacji w Londynie, pytam o styl pracy.
House na wspomnienie Londynu* przewrócił oczami. Znów poddał się stylowi rozmowy, narzuconemu przez Richardsa.
- Działam szybciej, agresywniej, opieram się na reakcjach, a nie samych przypuszczeniach – odparł, nie patrząc profesorowi w oczy.
- Jak się to ma do twojego siedzenia tutaj? Od kiedy interesujesz się specjalistycznym leczeniem kogoś, kto ma postawioną diagnozę?
House uniósł wzrok.
- Pomagam kumplowi – przyznał się cicho. – Ma problem z pacjentką.
Richards uśmiechnął się na dziecinne zawstydzenie House’a przy prostej deklaracji.
- Kumpel wie? – spytał.
- Niekoniecznie.
- A pacjentka? Jej też pomagasz?
- Jej akurat mam ochotę zrobić krzywdę. Ale w końcu jestem lekarzem, co nie?
Richards znów się uśmiechnął.
- W takim razie opowiedz mi o swoim kumplu.
***
Kiedy stażyści weszli do sali szpitalnej Alice, szybko zauważyli, że jej stan rzeczywiście się poprawiał, ale nie zmieniało to faktu, że nadal wyglądała kiepsko. Blada przy przyjęciu, teraz wyglądała jak duch. Spocona z powodu nieustającej, choć niewielkiej gorączki, wychudzona przez brak apetytu, wciąż szpikowana lekami uspokajającymi i dożylnymi antybiotykami.
Czuwająca przy niej Kate wyglądała niewiele lepiej. Ktoś z rodziny dostarczył jej ubrania na zmianę, ale dwie noce przespane (lub nie) na fotelu i ciągłe napięcie jej nie służyły. Chuda była z natury, ale obecnie z łatwością można ją było pomylić z pacjentką onkologiczną.
Alice spała, Kate zaś czytała jakąś książkę.
- Dzień dobry – zaczęła cicho Carol. – Jak się czujecie? Obie?
- Ja marnie, jak na zdrowe standardy – uśmiechnęła się blado Kate, zamykając książkę. – Alice lepiej, niż wczoraj wieczorem. Wiadomo już, co jej jest?
- Doktor House wie – odrzekł Miller po krótkim wahaniu.
- W czym problem?
- W tym, że my nie wiemy – wyjaśniła Carol ze wzrokiem spuszczonym na ziemię. – To nie ma większego znaczenia dla pacjentki, skoro dostaje odpowiedni, skuteczny lek. Dostaliśmy zadanie postawienia diagnozy. W tym celu też przyszliśmy tutaj.
Kate miała drobne problemy ze zrozumieniem przedstawionej jej sytuacji.
- Gdzie jest doktor House? – spytała.
- Został poproszony o pomoc przy innym pacjencie – rzekła Carol, pamiętając treść drugiej strony tablicy w ich pokoju lekarskim. – My natomiast musimy się dowiedzieć, czy istnieje możliwość, żeby Alice złapała coś... związanego z miejscem jej zamieszkania.
- Nie rozumiem – zmarszczyła brwi Kate.
- Podejrzewamy różne choroby przenoszone przez zwierzęta hodowlane lub domowe – mówiła Carol. Miller próbował ukryć zaskoczenie na końcówkę „my” w czasownikach. Trzymał się z tyłu. – Z tego co wiem, rodzina Alice mieszka na wsi?
- Tak, ale nie mają gospodarstwa, tylko dom z dużym ogrodem. Od zawsze natomiast mieszkały z nimi jakieś psy i koty. Spały w domu, były czyste i szczepione.
- A gryzonie? Króliki i tym podobne?
- Tego nie wiem. Trzeba by zapytać Alice.
Pacjentka obudziła się przez odgłosy rozmowy i westchnęła głośno.
- Cześć, Aluś – rzekła czule Kate, podchodząc do łóżka kuzynki. Pacjentka uśmiechnęła się słabo.
Stażyści taktownie przemilczeli fakt kompletnego niezrozumienia wypowiedzianych dwóch słów. Dla nich nie była to konkretna mowa, tylko dziwny świst**.
- Co się dzieje? – spytała Alice nieco mniej świszcząco.
Kate pokrótce wyjaśniła, czego się dowiedziała. Alice przytomniała w miarę wypowiedzi kuzynki, wieść o zadaniu stażystów przyjęła spokojnie krótkim „Aha”. Nie zadawała jednak pytań. Przyjęła rzeczywistość taką, jaka była.
Carol postanowiła spróbować załatwić to, po co tu przyszła.
- Czy byłaby pani w stanie odpowiedzieć na kilka pytań? – spytała.
- Niespecjalnie – mruknęła po angielsku Alice. – Nie mam na to siły.
- Ja mogę tłumaczyć na angielski, jeśli chcesz – zaproponowała Kate. – Chyba, że nie masz w ogóle ochoty na rozmowę.
Alice zgodziła się.
W ciągu kolejnych kilku minut Carol dowiedziała się, że Alice kiedyś hodowała myszki i chomiki, jadła warzywa z supermarketu (choć zdarzały się też z przydomowego ogródka), została dwukrotnie żywicielem kleszczy (bez objawów późniejszej choroby i rumienia) i czasami cmokała domowego kota w nos i „czółko”.
Na niektóre pytania Alice odpowiadała samodzielnie po angielsku, ale większość tłumaczyła jej kuzynka. Przez ten czas ujawnił się całkiem niezły humor pacjentki, która zaczęła odczuwać ulgę na myśl, że KTOŚ już wiedział, co jej było i że dało się to leczyć.
--------------
* House na wózku jako nastolatek – aluzja do biografii Hugh (jako siedemnastolatek, popisując się przed dziewczyną – jak twierdził – spadł z motocykla). Jego praca w Londynie: oba kawałki sponsorował motyw „Autorka nie mogła się powstrzymać”
** „Cześć, Aluś” baj Kate – no dobra, powiedzmy, że to Polki.
Ciąg dalszy jutro.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez joasui dnia Sob 15:39, 29 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karola
Ratownik Medyczny
Dołączył: 17 Lip 2008
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 17:53, 29 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Co moge napisac, mam sentyment do twoich opowiadan i czekam na dalej
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Karola dnia Sob 17:53, 29 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 16:07, 30 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Części jednak będzie 7. Czyli zostało jeszcze 5.
Tym razem odrobinę weselej.
Do zobaczenia w weekend (razem z rozbiciem ekranu laptopa - obecnie już w naprawie - straciłam internet w Gdańsku. Ale mam nadzieję, że to stan przejściowy).
Gwoli informacji, wielokropek po znaku interpunkcyjnym kończącym zdanie w przypadku rozmów telefonicznych oznacza czas, kiedy mówi niesłyszana przez nas, druga osoba.
-------------
Przy barowym stoliku nadal trwało maglowanie diagnosty. House znosił to całkiem nieźle. W przerwach między pytaniami Richardsa nie okazywał zniecierpliwienia i chęci ucieczki. Bądź co bądź, szanował i lubił profesora, który teraz zwyczajnie nadrabiał stare zaległości w kontaktach z byłym podopiecznym.
- Dlaczego recenzowałeś mi artykuły? Co miałeś z dowiadywania się, jak prowadziłem swoją karierę? – spytał cicho House, wpatrując się w powoli opróżniający się talerz zimnych już frytek.
- Śledzenie twojej kariery było niejednokrotnie znacznie ciekawsze od wyników prowadzonych przeze mnie badań – uśmiechnął się Richards.
House prychnął.
- Wiedziałem, że jest z ciebie materiał na dobrego medyka – mówił profesor. – Byłeś dzieciakiem, ale dało się łatwo zauważyć, że trafiłeś na zawód dla siebie. Potem wywalili cię z uczelni...
- Zdarza się najlepszym.
Richards nie dał sobie przerwać.
- ... byłem ciekaw, jak z tego wybrniesz. Jak dla mnie całkiem nieźle ci poszło – uśmiechnął się ojcowsko Richards.
Znał się na ludziach nie gorzej od House’a. Nawet lepiej. Przez tamte trzy wspólnie przepracowane miesiące zdołał odczytać emocje, jakich młody Greg oczekiwał w stosunku do siebie. Chociaż House nigdy by się do tego nie przyznał, a Richards nie powiedziałby tego głośno, chodziło tu głównie o akceptację. Profesor – wtedy doktor – mógł mu dać tylko namiastkę tego, co wtedy studentowi medycyny było najbardziej potrzebne. A student medycyny, choć wyraźnie zdolny i wykazujący cechy powołania, żył w przeświadczeniu, że popełnia błąd, że jego nie powinno tam być. Praktykant w pomarańczowych trampkach nie oczekiwał jednak akceptacji Richardsa, tylko kogoś innego. Profesor wiedział, kogo, tylko nie wiedział, dlaczego. Nadal jednak próbował nieco podbudować brakującą pewność siebie przyszłego chama i egoisty. I genialnego diagnosty w jednej osobie.
House wciąż wpatrywał się w swoje frytki i nic nie mówił. Na jego twarzy dało się odczytać przebiegające miliony myśli.
- Co to jest? – spytał Richards, wskazując plastikowe opakowanie, z którego House w pewnym momencie wyciągnął i połknął jedną tabletkę.
- Póki co, moi najlepsi przyjaciele – odparł House, pokazując mu etykietkę z nazwą leku – Vicodin – i jego nazwiskiem.
- Póki co? Czym będą później? Przekleństwem?
- Być może – rzekł Greg, mając jednak co innego na myśli.
Kolejną ciszę przerwał piskliwy sygnał telefonu komórkowego House’a.
- Doktor Cuddy! – zawołał radośnie Greg po odebraniu. – Jak leci? ... Na lunchu, usiłuję rozwinąć swoją teorię – uśmiechnął się jadowicie do Richardsa, który właśnie wyjadł mu dwie frytki.
- I coś ci kiepsko idzie – mruknął profesor, przełykając głośno dwa kawałki ziemniaków.
- Wszystko jest pod kontrolą – mówił House.
- Czyją? – uśmiechnął się Richards, na co Greg przewrócił oczami.
- Nikomu nie stanie się krzywda, obiecuję – odpowiedział House na kolejne pytanie szefowej.
- Uff – Richards starł wyimaginowany pot z czoła.
- Od kiedy jesteś taki dowcipny? – spytał go House, zakrywając dłonią mikrofon telefonu.
- Od kiedy tłumaczysz się kobiecie niższej od ciebie o trzydzieści centymetrów? – odparł Richards w coraz lepszym humorze.
- Wzrost nie zawsze się liczy – mruknął House, słuchając tyrady Cuddy.
- Kobieta ma pewnie większe jaja... – zaczął Richards, ale podskoczył, potraktowany ostrym kopnięciem zdrowej nogi House’a.
- Muszę kończyć – przerwał szefowej House i bez dalszego tłumaczenia się rozłączyć rozmowę. – Zadowolony?
- Od kiedy ja tu mam jakieś znaczenie? – Richards uniósł dłonie w geście poddania.
- Jak ja za tym tęskniłem... – znów przewrócił oczami House.
- No dobra. Oberwałem kopniakiem od gościa, który uważa mnie za swojego guru, to tym razem niech mi gość opowie o pacjentce, której chce zrobić krzywdę – uśmiechnął się Richards i pochylił się w stronę House’a ze sztucznym zainteresowaniem wypisanym na twarzy.
***
Carol i Jonathan wychodzili z sali Alice nie do końca usatysfakcjonowani rezultatem rozmowy.
- Czyli z tego wszystkiego wychodzą nam jako możliwe bruceloza, borelioza, tularemia... – mówiła Carol, przeglądając notatki.
- Toksoplazmoza... – dodał cicho Jonathan.
- Laborantka będzie zachwycona – westchnęła Carol.
- Ona nie ma być zadowolona, to my mamy diagnozę do postawienia – zdenerwował się Miller. – Im dłużej to trwa, tym większe ryzyko, że na koniec oberwiemy od House’a solidnego kopa w tyły. Najłatwiej by było dać do laboratorium solidną próbkę i kazać wykazać cokolwiek.
- Może i najłatwiej, ale wcale nie najszybciej. Tak czy siak, już pytałam dowodzącą laborantkę o taką możliwość i nie da się. Laborantka jest strasznie drażliwa, syczała coś o kulejącym sukinsynu, który z kaprysu zawalił ją robotą. Daje tylko wynik pozytywny lub negatywny na jednoznacznie zadane pytania. Jedno naraz.
- Przecież nie siedzi tam sama. Ma cały zespół do szarpania.
- A kto ją tam wie. House ją wkurzył i kobieta nie chce współpracować – wzruszyła ramionami Carol.
- To od czego zaczynamy?
- Osobiście zastanowiłabym się bliżej nad tularemią – zaproponowała Carol.
- Nie było wrzodziejącej zmiany na skórze, z której można by zrobić serologię – zmarszczył brwi Jonathan.
- Tak samo przy boreliozie niekoniecznie musi występować rumień – odgryzła się Carol w drodze do pokoju lekarskiego.
- Wiesz co? – Miller zatrzymał się na środku korytarza. – Byłoby szybciej, gdybyśmy sami zrobili te badania laboratoryjne. Mamy listę możliwości i już znamy podstawy do działania. Nie musimy oglądać się na złośliwą laborantkę.
Doktor Dube również stanęła w miejscu i zastanowiła się chwilę.
- OK. Chodźmy. I tak lepiej, żeby House nas tu nie zastał.
***
- Czemu ty to robisz? – spytał House, opierając głowę w dłoniach. – Całość sprawy zajęłaby góra dziesięć minut, a siedzimy tu już prawie trzy godziny.
- Nudzi mi się – odparł Richards radośnie. – Jak nie masz rodziny albo stałej partnerki, to gorzkniejesz i zaczynasz wkurzać ludzi dookoła.
House uniósł wzrok i obdarował profesora nienawistnym spojrzeniem stalowych oczu.
- W Princeton General na pewno już osiągnąłeś swój cel. Wszyscy są równo wkurzeni.
Jak na komendę odezwał się telefon Richardsa.
- Richards – rzucił profesor do mikrofonu po odebraniu. – Jestem zajęty. ... Mówiłem, że dam znać w drodze. ... Nie wiem, kiedy. Domyślam się, że czekają, skoro sami mnie zaprosili. Mam ważniejsze sprawy.
- Nieprawda – mruknął House, odwdzięczając się za komentarze do jego rozmowy z Cuddy.
Profesor rzucił mu lekko poirytowane spojrzenie.
- Mogę wcale nie przyjeżdżać – rzucił do słuchawki. – Nie wiem, co masz im powiedzieć. Mów, co chcesz.
- Jak choćby to, że profesor zgodnie z krążącymi plotkami jest nadętym dupkiem, wolącym męczyć byłego studenta, zamiast załatwić sprawę szybko i zrobić to, do czego w sumie sam się zobowiązał – znów wtrącił pod nosem House.
Richards w tym czasie zakończył rozmowę.
- Znam swoją wartość i do nikogo nie będę się dostosowywał – odparł.
- Taki jesteś wspaniałomyślny? Teraz już wiem, kto mnie nauczył uprawy ego, żeby się ładnie rozrosło i stało się wrzodem na tyłku wszystkich!
- Byłeś bardzo pilnym uczniem.
- Najwyraźniej sposób prowadzenia zajęć o hodowaniu ego sprzyjał zapamiętywaniu.
- No dobra. Czemu podejrzewasz interakcję z taklimycyną jako przyczynę anemii u pacjentki tego twojego kumpla, Wilsona? Do leczenia wspomnianej białaczki jest używany koktajl leków chemioterapeutycznych. Taklimycyna jest tylko jednym ze składników.
- Tylko taklimycyna w oficjalnym spisie interakcji nie ma zapisanej jednoznacznej informacji na ten temat – odparł spokojnie i pewnie House. Nie nagabywałby Richardsa, gdyby nie musiał. Wiedział, że profesor prowadził badania w tym kierunku, jednak mimo usilnych starań nie zdołał znaleźć ewentualnych wyników.
Anna Mitchell jednak skądś musiała mieć dane, które pozwoliły jej zaryzykować własnym życiem dla wyciągnięcia od Wilsona odszkodowania za błąd w sztuce lekarskiej. House najpierw wolał poznać odpowiedź na pytanie „Co?”, a „Dlaczego?” rozpracować później.
Richards zastanowił się przez chwilę.
- Mogę ci powiedzieć, co myślę na temat powodów, dla których tu siedzisz i dajesz się maglować? – spytał nagle.
- Zdołałbym cię powstrzymać? – House spojrzał na profesora z nikłą nadzieją.
- Nie.
- Już nie mogę się doczekać – westchnął Greg.
- Myślę, że manipulujesz.
House zamrugał oczami. Sam miał skłonność do rzucania w eter różne metafory i skróty myślowe, ale jego skromnym zdaniem Richards przesadził.
- Rodzisz się w wojskowej rodzinie, w której uczą cię bezwzględnej samodzielności i braku zaufania do ludzi, choć armia to w dużym stopniu działanie grupowe – mówił profesor, prawidłowo odczytując przygłupawy wyraz twarzy swojej ofiary. – I wyrastasz na mizantropa, ale w pewnym momencie dostrzegasz, że coś we wpojonych ci zasadach było nie tak. Człowiek jest mimo wszystko stworzeniem stadnym i w samotności czuje się źle. Masz dar obserwacji, więc obserwujesz zachowanie ludzi i uczysz się zachowywać jak oni, by być bardziej do nich podobnym. Ale wbity ci do głowy brak zaufania jest silniejszy, więc się nie zmieniasz, ale zaczynasz manipulować. Twoje dobre intencje są nieszczere, ale tak musi być, jeśli nie chcesz być kompletnie samotny. Bo nie chcesz, musisz mieć ludzi dookoła siebie. Nie jesteś w stanie znieść kolejnego nudnego, samotnego wieczoru po kilku latach życia w szczęśliwym związku.
- Twierdzisz, że moja pomoc Wilsonowi to manipulacja?
- A nie? Masz w tym swój cel. Jesteś w stanie pokazać ludzką twarz, jeśli będziesz miał z tego korzyść większą, niż poniesione koszty. Ratowanie kariery to twój sposób na pokazanie, że tobie zależy, ale masz głównie na celu zniewolenie faceta, który jest na pierwszy rzut oka jedynym człowiekiem, który jest w stanie wytrzymać z tobą dłużej, niż pół godziny.
- Czyli ponieważ siedzisz tu od trzech godzin, z tobą jest coś tym bardziej nie tak?
- Ja ciebie nauczyłem uprawy ego, nie? Muszę być nietenteges.
House uśmiechnął się. Kiedy się poznali, Richards miał niewiele ponad czterdzieści lat – jak Greg obecnie. Ale który z nich w tym wieku był bardziej zdziwaczały... House na usprawiedliwienie swojego powolnego tetryczenia miał życie z przewlekłym bólem i kalectwem. Richards takiej wymówki nie miał. On był onkologiem całą swoją duszą i całym sercem. Onkologiem i niczym ponadto.
- Jeszcze jedno pytanie i dostaniesz to, czego chcesz – rzekł nagle Richards, cicho, nie patrząc Gregowi w oczy.
House nie wstrzymał oddechu. Wpatrywał się w twarz profesora, przeczuwając silny cios.
- Co zaszło między tobą a twoim ojcem? – padło straszne pytanie.
I dopiero w tym momencie House się poważnie i ostatecznie wkurzył.
Richards wiedział, że Greg nienawidził ojca. W drugim roku praktyk Grega z profesorem, państwo House w drodze do Nowego Jorku postanowili odwiedzić syna. Greg o tym wiedział i przez cały dzień usilnie starał się znaleźć sobie jakieś zajęcie, uniemożliwiające mu spotkanie z rodzicami. John House jako porządny wojskowy potrafił jednak wytropić syna i wieczorem cała trójka wpadła na siebie na korytarzu oddziału onkologii. Richards obserwował powitanie z bezpiecznej odległości. O ile Greg czule i z uśmiechem odnosił się do matki, nie zdołał ukryć dystansu wobec ojca. Pan House zresztą to uczucie odwzajemniał. Niby nic, ale dla dobrego obserwatora ta mała scenka była bardzo wymowna. Richards jako obserwator genialny odczytał być może znacznie więcej, niż powinien. Niż House by chciał.
A czterdziestodwuletni Gregory House był w stanie znieść gadanie przez trzy godziny o wszelkich możliwych duperelach. Ale nie o jego ojcu. Nawet, jeśli ceną była kariera jego „kumpla”.
- Pieprz się – warknął, wstał i ruszył w stronę widocznego za drzewami parku szpitala.
- Penicylina – usłyszał nagle za sobą.
Zatrzymał się i odwrócił do spokojnego profesora.
- Co? – spytał.
- Penicylina reaguje z taklimycyną, wywołując anemię hemolityczną* – wyjaśnił profesor.
House stał tych kilka kroków od barowego stolika, wpatrując się przenikliwym spojrzeniem w Richardsa, jakby próbował odgadnąć jego intencje.
- Jakaś konkretna penicylina? – spytał ostrożnie.
- Najlepiej krystaliczna. Musi zostać przyjęta podczas wlewu taklimycyny. Prawdopodobieństwo wywołania anemii wynosi około osiemdziesięciu procent.
House milczał przez kilka sekund.
- Czemu nigdzie nie było o tym mowy?
- Bo dopiero jutro ukaże się artykuł na ten temat – uśmiechnął się Richards.
House myślał przez kolejnych kilka sekund.
- Skoro oficjalnie nikt nie ma prawa wiedzieć o tym działaniu ubocznym, skąd Mitchell miała takie dane?
Richards uśmiechnął się szeroko i radośnie.
- W wąskich kręgach onkologów mogło się to rozejść pocztą pantoflową. Na twoim miejscu pogrzebałbym w biografii tej pacjentki. Założę się, że dojdziesz między innymi do tego, że kobieta nie zawsze nazywała się Anna Mitchell, a w którymś ze swoich poprzednich wcieleń była farmaceutką albo lekarzem.
House wciąż wpatrywał się w profesora, ale nie widział jego twarzy. Myślał, intensywnie myślał, elementy układanki składały się w jedno, pojawiały się nowe pytania, ale jedna rzecz wysuwała się na pierwszy plan: wielki, czerwony, rozświetlony jak neon napis: „JASNA CHOLERA, MIAŁEM RACJĘ!”.
- House – odezwał się cicho profesor. – To może ci się przydać. – Podał diagnoście niewielką wizytówkę. Greg zerknął na treść kartonika: był to dostęp do krajowej bazy informacji o chorobach nowotworowych.
- Ta pacjentka... – zaczął Richards, chcąc wyjaśnić, po co mu to daje.
- ... najprawdopodobniej wiedziała, na co jest chora, kiedy przyszła do mnie. Wierzyła, że ją zdiagnozuję i skieruję do Wilsona – dokończył House. – Dzięki – rzekł i ruszył całkiem raźnym krokiem do PPTH, odprowadzany ciepłym, piwnym spojrzeniem dawnego nauczyciela.
-----------
* penicylina + taklimycyna = anemia hemolityczna – kiedyś pisałam, że omawiany lek jest wymyślony w całości przeze mnie, aczkolwiek pamiętam, że do rzadkich działań ubocznych samej penicyliny należy... anemia hemolityczna. Ale jest to raczej związane z reakcją alergiczną. Aczkolwiek głowy nie dam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karola
Ratownik Medyczny
Dołączył: 17 Lip 2008
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 18:39, 30 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Bardzo ciekawy fragment o ojcu Housea. Tradycyjnie czekam na dalej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
eletariel
Elf łotrzyk
Dołączył: 24 Mar 2008
Posty: 1877
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:04, 30 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Juz nie raz to ktoś mówił, ale ja powtórzę: Jak czytam twój fik, to czuję sie, jakbym oglądała kolejny odcinek serialu. Jestem zachwycona. W chwili, gdy powinnam pisać wypracowanie z łąciny, wlpeiam oczy w monitor i z uwagą łykam każde słowo.
Juz nie migę sie doczekać następnej części:)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 18:58, 05 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Jestem bardzo, bardzo zla. Przez ostatnie 2 tygodnie siedziałam na innym komputerze, zaczęłam na nim pisać 0x03, napisałam jakieś 3-4 strony. Przy powrocie na mojego laptopa oczywiście musiałam niechcący treść wywalić, co mnie wkurza niemożebnie i pewnie niniejszym prace nad nowym odcinkiem zostaną wstrzymane do czasu poprawy humoru. Nienawidzę pisać czegoś po raz drugi, nigdy nie wychodzi to tak samo dobrze
------------
Kiedy House dotarł do szpitala, był już po rozmowie telefonicznej z Cuddy, której szybko streścił najważniejsze fragmenty rozmowy z jego „konsultantem”, którego nazwiska nie wyjawił. Polecił też przygotowanie odpowiednich formalności do przekazania jednej z próbek krwi Anny Mitchell do neutralnego laboratorium - tej, w której stwierdzono anemię hemolityczną, więc została pobrana możliwie natychmiast po powstaniu związku, będącego przyczyną całego zamieszania. Chociaż szefowa była zła, że lekarz zniknął bez słowa na kilka godzin, zdołała wyczuć u niego podekscytowanie i pośpiech. Czekała na niego w głównym holu szpitala, ale została dość bezceremonialnie zignorowana w drodze do windy. House raczył ją obdarować jedynie uniesionym do góry kciukiem. To musiało jej na razie wystarczyć.
W pokoju lekarskim jego oddziału czekało na niego kilka wyników badań przeprowadzonych na jego zlecenie przez laborantkę. Jak się spodziewał, nie były rewelacyjne. Próbek było siedem, wyników na razie cztery. Dwa zostały podsumowane słowem „szczególnie wątpliwe”, jedno „wątpliwe, ale pozytywne”, ostatnie było zdecydowanie pozytywne i właśnie to podobało mu się najmniej. House ogólnie nie wiązał z nimi wielkich nadziei: miały tylko na celu wykazanie, że Anna Mitchell i jemu utrudniała pracę, że to całe jej zgłoszenie się do PPTH było polowaniem na Wilsona, a nie przypadkowym czy jednorazowym wybrykiem.
Kiedy House zszedł do laboratorium z tym najmniej satysfakcjonującym go wynikiem, zastał swoich stażystów kręcących się między mikroskopami, wirówkami, cieplarkami i innym sprzętem.
- Możecie mi powiedzieć, co tu robicie? – spytał, kiedy Carol o mało co na niego nie weszła.
- Próbujemy postawić diagnozę – wydukała nieco przestraszona stażystka, ale szybko odzyskała pewność siebie. – Przez pana laborantka nie chciała zrobić kilku badań jednocześnie, więc sami się za to zabraliśmy.
- Ja domyślałem się diagnozy wczoraj wieczorem, potwierdziła się dziś rano. Nie róbcie więcej badań, wszystko, co jest wam potrzebne, jest na górze – stwierdził.
- Ale... – zaczął Miller, przerywając dodawanie odczynnika do trzymanej w dłoni probówki.
- Jazda na górę! – warknął House, na co stażyści grzecznie zostawili wszystko na stołach i czym prędzej podreptali w stronę wyjścia z pomieszczenia.
House spojrzał na próbkę, którą Jonathan badał osobno, wyraźnie w tajemnicy przed Carol. Uśmiechnął się, kiedy po kilku sekundach pojawił się wynik – pozytywny. Próbka była podpisana.
- Biedny Miller – mruknął House. – A ty – zwrócił się do laborantki, kręcącej się nieco z tyłu. – zamiast po prostu powiedzieć, że zabroniłem robić kilka badań jednocześnie, skorzystałaś z okazji, żeby mnie obsmarować i dać im odczuć twoją władzę nad sobą.
- Nie mogłam się powstrzymać – uśmiechnęła się kierowniczka laboratorium, sprawdzając stan swojej wirówki.
- Mam pytanie: czy wynik w tym badaniu jest pozytywny dlatego, że naprawdę aż tyle tego związku było w niewielkiej, starej próbce krwi, czy źródło może być inne? – rzekł House, pokazując jej zabrany z góry wydruk.
Dziewczyna spojrzała na treść kartki, po chwili myślenia westchnęła.
- Tak myślałem – podsumował House. – Musisz przebadać jeszcze te próbki – polecił, podając jej kolejną instrukcję. Ruszył do wyjścia.
- Jakie Wilson ma szanse? – zawołała za nim dziewczyna, nie wyrażająca pretensji wobec kolejnego dużego zlecenia.
House odwrócił się i spojrzał na nią z oburzeniem, że ktoś śmie w niego wątpić.
- Ogromne – odparł. – Fajnie, cały szpital na mnie liczy – mruknął do siebie, zadrżał z podekscytowania i wyszedł, żegnany uśmiechem laborantki.
***
Cuddy zastała House’a na dość intensywnym przeszukiwaniu treści zawartych w internecie, zaś jego pomocników na studiowaniu podręczników i karty pacjentki.
- Zostawiłeś swoich stażystów z dość trudnym przypadkiem – rzekła, podchodząc bliżej zawalonego zabawkami biurka diagnosty.
- Nie, to swój przypadek zostawiłem z dość trudnymi stażystami – odparł House, nie przerywając pracy. Zmrużył oczy, kiedy w bazie chorób nowotworowych natrafił na coś ciekawego. Zapisał sobie na kartce numer telefonu i kontynuował poszukiwania. – Zaczynam się poważnie zastanawiać nad zatrudnieniem kogoś bardziej doświadczonego.
- Daj znać, jak podejmiesz decyzję. Na razie byłabym niezmiernie wdzięczna, jeśli skoncentrujesz się na ratowaniu Wilsona.
- A co będzie, jak już go uratuję? – spytał House, przerywając swoje zadanie i odwracając się w stronę szefowej.
- Zastanowię się – odparła z wahaniem Cuddy, widząc, że błękitne spojrzenie diagnosty niekoniecznie koncentruje się na jej twarzy.
- Gdybym tylko wiedział, co twoja bluzka chciała przez to powiedzieć... – stwierdził House z rozmarzeniem w głosie i nagle wszystko było jasne.
- Przestaniesz?! – oburzyła się Cuddy, krzyżując ręce na piersi. Ostatnio coraz częściej zdarzały mu się odzywki tego typu.
- Nie. Hyhy – House wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.
Cuddy tylko westchnęła.
- Dlaczego pozwoliłam ci wziąć w swoje ręce los jednego z najważniejszych lekarzy w tym szpitalu?
- Bo jestem jedynym frajerem, który się sam do tego zgłosił – odparł poważnie House. – Mówiłem, że będzie dobrze i dotrzymam słowa. Jedyne, co jest mi teraz potrzebne, to dostęp do sieci i święty spokój. Więc idź już sobie z łaski swojej.
- Tak dla twojej informacji, wstępne przesłuchanie zaczyna się jutro o dziesiątej, w naszej sali konferencyjnej na pierwszym piętrze – rzekła Cuddy w drodze do wyjścia.
- Od kiedy przesłuchania robi się na gruncie jeszcze-nie-oskarżonego? – zdziwił się House.
- Od kiedy doktor Gaviola napisał oświadczenie, że stan pacjentki wyklucza jej przemieszczanie i poprosił sędzię i adwokata pacjentki o stawienie się u nas.
House uśmiechnął się.
- Zaczynam lubić tego faceta – stwierdził i wrócił do pracy.
***
To, że House jeździł rozsypującym się gruchotem wcale nie oznaczało, że nie umiał korzystać ze zdobyczy techniki. Przez długie godziny rozwijał teorie podpowiedziane mu przez Richardsa – szukał poprzednich tożsamości Anny Mitchell. Cały pomysł wydał mu się wprawdzie dość szalony i mocno naciągany, ale w jego dość specyficznym zawodzie prawdopodobieństwo zetknięcia się z szalonym rozwiązaniem było całkiem wysokie. Nigdy niczego nie odrzucał, jeśli nie miał dowodu, że dana opcja jest absolutnie niemożliwa.
Kiedy więc w bazie chorób nowotworowych zetknął się z przypadkiem białaczki tego samego rodzaju, co u pacjentki Wilsona, bez podjętego leczenia, serce zabiło w nim szybciej. Szybko dowiedział się, gdzie (Nowy Jork) i przez kogo owa pacjentka była leczona, po czym zadzwonił do centrali odpowiedniego szpitala i poprosił o połączenie z odpowiednim lekarzem.
- Słucham.
- Greg House, diagnostyka Szpitala Klinicznego Princeton-Plainsboro – wyrecytował szybko diagnosta. – Leczył pan niedawno niejaką Sarę Yaitanes – odczytał ze ściągawki trzymanej w dłoni. – Mam tu pacjentkę z tym samym nowotworem, ale też komplikacjami przy leczeniu, dlatego byłbym wdzięczny za jakieś informacje o specyfice postępowania w takich przypadkach.
Nie widział powodu, dla którego miałby zdradzać rzeczywisty powód dzwonienia.
- Wątpię, czy zdołam panu pomóc, bo pacjentka wypisała się ze szpitala przed pierwszą sesją chemii z taklimycyną – odrzekł sceptycznie lekarz po drugiej stronie.
- Było w niej coś szczególnego? Pozamedycznie? – spytał ostrożnie House. Wiedział, że jego rozmówcę może zdziwić to pytanie, z drugiej strony liczył na to, że będzie on chętny do zwierzeń. - Wszystko może mi pomóc.
- Tak między nami? – usłyszał.
- Absolutnie.
- Dużo kasy niewiadomego pochodzenia – rzekł nieco ciszej nowojorski onkolog. – Poza tym i jej ucieczką przed leczeniem wszystko było w przedziale normy.
- OK., dzięki. Aha, jeszcze jedno. Czy ten rodzaj białaczki można wywołać, kombinując za bardzo z lekami?
- Zależy, jakimi.
- Czyli tak? – House zdołał ukryć podekscytowanie w głosie. Uwielbiał, kiedy wszystko układało się po jego myśli.
- Byle czym się tego nie da zrobić. Trzeba mieć dostęp do odpowiedniej kombinacji leków mielotoksycznych* i wiedzy. W przypadku posiadania jednego i drugiego wywoływanie rzadkiej i trudnej do leczenia białaczki zakrawa jednak na skrajny idiotyzm.
- Można mieć dużą wiedzę i być idiotą – mruknął House, ale lekarz po drugiej stronie usłyszał.
- Trzeba mieć też powód.
- To by się znalazło bez trudu – parsknął House. – Na przykład możliwość dorobienia się dużej kasy. Dzięki – zakończył i rozłączył się.
Jego podstawy do sądzenia, że Sarah Yaitanes trzy miesiące temu stała się Anną Mitchell, znacząco się umocniły.
Ale i ta teoria nadal wymagała rozwinięcia.
***
House nienawidził powracać myślami do czasów, kiedy jeszcze nie był kaleką. Bywały wtedy szczęśliwe chwile, ale za każdym razem narastała w nim frustracja i złość na niesprawiedliwość tego świata.
Czasami jednak trzeba było choć przelotnie odświeżyć stare znajomości.
- Cześć, Simon – rzekł do słuchawki. – Greg House. Mam sprawę.
- Greg! Kopę lat. Gdzie się podziałeś dwa lata temu? Brakuje nam ciebie na boisku.
- Przepisałem się na baseballa dla kalek bez nogi – odparł House. Simona znał z boiska i sobotnich meczów. Pewnej soboty wolał pójść ze Stacy na minigolfa... i więcej już nie zagrał. – Muszę ciebie wykorzystać do niecnych celów.
- Zrobimy komuś psikusa? Ja zawsze chętnie! – wykrzyknął wesoło Simon. I pomyśleć, że był kilka lat starszy od House’a.
- Musisz dla mnie dogłębnie sprawdzić dwa nazwiska, prawdopodobnie jednej osoby. Sarah Yaitanes i Anna Mitchell – podał opis i numer swojego faksu. – Przefaksuj mi do szpitala wszystko, co znajdziesz.
- Na kiedy to potrzebujesz?
- Jutro, dziesiąta trzydzieści przed południem.
Zapadła chwilowa cisza.
- Pogięło cię?
House był przygotowany na sceptycyzm starego kumpla.
- Stawiam lunch w sobotę.
Simon dobrze znał zapał Grega przy wydawaniu na kogoś swojej kasy. Taka okazja może się nie powtórzyć.
- Grecka knajpa w centrum – rzekł.
- Nie przeginaj – skrzywił się House. Znał tę restaurację. Tam się zabierało dziewczyny na wytworne randki, a nie starych kumpli na zwykły lunch.
- Na czym ci bardziej zależy? Kasie za lunch czy tych informacjach?
Greg przewrócił oczami.
- Nie przyzwyczajaj się – odparł i rozłączył się.
Simon był emerytowanym detektywem, ale każdą możliwość odnowienia znajomości ze swoimi źródłami przyjmował z entuzjazmem. House zaś znał jego skuteczność i nie wątpił, że doszuka się czegoś ciekawego.
Ale zadanie samego House’a jeszcze nie zostało wykonane.
***
Kiedy Greg koło północy wszedł do pokoju lekarskiego, zastał Carol niemal leżącą na stole, nadal przeglądającą materiały dotyczące Alice. Razem z Millerem nie wpadli na żaden przełomowy pomysł.
- Gdzie Miller? – spytał House.
- Poszedł do domu – wymamrotała Carol, nie patrząc na szefa.
- Mądry dzieciak – pokiwał głową House.
Sekundę później od potylicy Carol odbiła się czerwona piłka do softballa. Podsypiająca stażystka podskoczyła z zaskoczenia.
- Jazda do domu – polecił House po wdzięcznym złapaniu piłki. – Oboje macie się stawić o ósmej rano.
Carol bez słowa wstała i wyszła.
***
Gdzieś w głębi domu rozległ się piskliwy sygnał z cyfrowego zegarka, ogłaszający godzinę trzecią w nocy. W sypialni państwa Wilsonów panowała ciemność, odpowiednia dla później pory. Julie Wilson spała na boku, przytulona do męża, z ramieniem przerzuconym przez jego pierś.
James Wilson nie spał. Wpatrywał się w plamę światła, która przebijała się przez zasłony w oknie i lądowała na suficie. Chciał myśleć, ale nie mógł, bo myśli biegły zbyt szybko i chaotycznie. Chciał spać, ale nie zdołał zasnąć.
- Chcę, żebyś tam była – rzekł nagle w przestrzeń.
- Hmm? – mruknęła Julie, zmieniając lekko pozycję.
- Chcę, żebyś przyszła na wstępne przesłuchanie – wyjaśnił.
- Po co?
- Moja kariera się skończy, nie chcę być wtedy sam.
- Och, przestań – mruknęła sennie Julie. – Twoja szefowa przecież mówiła, że wszystko będzie dobrze. Może ma jakiś plan ratunkowy.
- Niby jaki?
- Nie wiem. Powinieneś ją zapytać.
- Będziesz tam? Julie? Proszę.
- Jak chcesz. Śpij – mruknęła i odwróciła się tyłem do męża.
Jima to jednak niespecjalnie pocieszyło.
***
Gregory House też nie spał.
Dla Jima Wilsona była to noc przed wyrokiem oznaczającym być może koniec kariery. Dla Grega House’a natomiast – setek wykonanych telefonów, przejrzanych stron internetowych, miligramów czystej kofeiny w litrach wypitej kawy; setek myśli, wątpliwości, czy się uda, nerwów i wspomnień.
Była to noc nieprzerwanej walki o sprawiedliwość. Walki, którą Greg House postanowił wygrać – w imieniu pewnego młodego onkologa.
---------------
* leki mielotoksyczne – uszkadzające szpik kostny.
Ciąg dalszy jutro.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 9:30, 06 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Jestem ślepa. Zaczęłam czytać od ostatniej części, nie widziałam, że są jeszcze dwie dodane wcześniej wrrr...
Tak długo czekałam na dalszy ciąg i wreszcie się doczekałam Bardzo podoba mi się pomysł no i wykonanie. Podobnie jak pierwszy odcinek.
"Dwaj poważni lekarze siedzieli przy stoliku w barze w parku niedaleko PPTH. Starszy pilnował papierowego kubka z kawą, młodszy góry frytek i jakiegoś niezdrowego napoju. Młodszy wpatrywał się nieco tępo w obskurny blat stolika, starszy wpatrywał się w młodszego."
To jest absolutnie wspaniałe. Cała rozmowa zresztą to jest mistrzostwo świata, uśmiałam się strasznie. No i przebitki na nieszczęsnych stażystów
Czekam niecierpliwie na dalszą część.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:46, 06 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Dzień 4
Kiedy o ósmej rano Carol Dube stawiła się w miejscu pracy, zastała swojego kolegę, Jonathana Millera, na dość bezmyślnej zabawie w pchełki na stole w pokoju lekarskim, zaś szefa na siedzeniu na podłodze jego biura i odbijaniu kauczukowej piłeczki od ściany. House nie zareagował na ciche „dzień dobry” lekarki. Atmosfera na diagnostyce była jednak nie tyle senna, co zmęczona.
Carol położyła torbę i żakiet na krześle przy stole i podeszła do białej tablicy. Na stronie dotyczącej Alice widniała niezmieniona lista niespecyficznych objawów. Carol postanowiła dopisać „pozytywna reakcja na sulfonamidy”. Obróciła tablicę na drugą stronę, która była zapisana drobnym druczkiem, urozmaiconym kolorowymi strzałkami i wykrzyknikami.
- Szef miał pracowitą noc – mruknęła stażystka. – Wymyśliłeś coś? – spytała swojego kolegę, ponownie koncentrując się na objawach ich pacjentki.
- Przy takiej liście nie da się nic wymyśleć – odrzekł Jonathan. – Mówiłem szefowi, że głównymi podejrzanymi są tularemia i borelioza ze względu na te ukąszenia kleszcza, ale w odpowiedzi usłyszałem, że jak tak dalej pójdzie, to ktoś z nas wyleci. Potraktuj to jak ultimatum.
Odgłosy odbijania piłki od ściany nagle ucichły, ktoś w sąsiednim pomieszczeniu stęknął ciężko. Carol podeszła do ekspresu i zaczęła nalewać sobie kawy, ale usłyszała zachrypnięty głos szefa:
- Nie radzę, chyba że chcesz, żeby ci gałki oczne wyleciały z oczodołów.
- Kawowa zupa – wyjaśnił Jonathan, który najwyraźniej miał za sobą próbę sporządzonego przez szefa płynu. Carol z ciekawości zamieszała zawartość kubka i niewiele brakowało, a łyżeczka sama by utrzymywała pionową pozycję.
- Fajnie – orzekła, nastawiła wodę w czajniku elektrycznym w celu rozcieńczenia „kawowej zupy”. House nalał sobie jej pełny kubek i wrócił do odbijania piłki od ściany swojego biura.
***
Kiedy około dziesiątej dziesięć doktor Cuddy przechodziła koło pokoju lekarskiego diagnostyki, dwoje stażystów nadal siedziało przy stole, spoglądali tylko na siebie z pewnym wahaniem, jakby zrobili coś, czego nie powinni. House natomiast krążył po swoim biurze, niedawno przebrany w świeższe ciuchy z „awaryjnej” torby i z włosami jeszcze mokrymi po prysznicu. Chociaż diagnosta bardzo się starał, żeby nie było po nim widać zmęczenia po nieprzespanej nocy, Lisa łatwo się domyśliła, że jeszcze kilka takich dni i mężczyzna będzie zasypiał na stojąco. Był lekko rozdygotany po olbrzymiej dawce kofeiny, przygarbiony, chudą twarz miał poszarzałą nie tylko z powodu trzydniowego zarostu, błękitne oczy podkrążone, w chwili obecnej zamyślone. Cuddy widywała go już w podobnym stanie, zawsze przywoływała ten obrazek, kiedy ktoś w jej obecności oskarżał House’a, że nie zależy mu na pacjentach. Nie myślała jednak, że diagnosta aż tak zaangażuje się w powierzone mu zadanie pomocy Wilsonowi. Zaskoczyło ją to, tak samo fakt, że House w ogóle był jeszcze na swoim oddziale.
- House, oni już zaczęli! – rzekła z oburzeniem pani dyrektor, wchodząc do biura Grega.
- Nie mam jeszcze nic do powiedzenia – odparł House, gestem ręki wskazując faks po drugiej stronie ściany. – Najważniejszy dowód jeszcze nie dotarł. Ma być o w pół do jedenastej.
- Jeśli sędzia do tej pory skończy przesłuchanie, cały wysiłek pójdzie praktycznie na marne. Zejdź na dół i przygotuj ich na to, że później dasz swój wykład. Stażyści przyniosą ci wyniki czy na cokolwiek tam czekasz. Tylko idź. Teraz, House – poleciła z naciskiem.
House tylko skinął głową, wykrzyknął do stażystów swoje polecenia i ruszył w stronę windy.
***
Wilson się bał. Jego wiara w swoją niewinność w ciągu ostatniej doby znacząco zmalała. W ogóle przestawał mieć nadzieję, że wszystko się dobrze skończy, choć nie było to związane z osobą jego obrońcy. Rolę tę pełnił radca prawny szpitala, Arthur Dalley, a nie osobno wynajęty prawnik, przez co Wilson mógł mieć wątpliwości co do jego skuteczności. Kiedy przyznał się mu do upadku nadziei, adwokat spojrzał na niego spode łba i rzekł przez zaciśnięte zęby: „W takim razie lepiej w ogóle się nie odzywaj”.
Siedział więc teraz przy długim boku stołu w sali konferencyjnej z radcą po jednej, zaś ze swoją żoną po drugiej stronie. Anna Mitchell ze swoim prawnikiem - niejakim Clarkiem Rolstonem - siedziała naprzeciwko, natomiast sędzia – stateczna kobieta po pięćdziesiątce – zajmowała miejsce na szczycie, zwrócona do drzwi.
Obecnie trwała dość stanowcza dyskusja. Głos oficjalnie miał prawnik Mitchell, ale adwokat Wilsona często się wtrącał, niepowstrzymywany przez nikogo.
- ... popisał się skrajną nieodpowiedzialnością, bez odpowiednich badań podając lek, który mógł doprowadzić do stanu zagrożenia życia – mówił Rolston.
- Ale nie doprowadził – rzekł Dalley. – Poza tym, reakcja pani Mitchell była unikatowa i niemożliwa do przewidzenia. Doktor Wilson zna działanie omawianego leku i był przygotowany na typowe reakcje niepożądane. Anemia hemolityczna do takich się z całą pewnością nie zalicza.
- Nie jest zatem też powikłaniem, o którym doktor Wilson mógł poinformować i o które nie mielibyśmy prawa mieć pretensji – znów odezwał się adwokat Mitchell. – Według poproszonego o opinię biegłego błąd leży wyłącznie po stronie doktora Wilsona, który mógł temu zapobiec. Dziwi zatem jego nieostrożność, zwłaszcza, że przejął on leczenie mojej klientki od doktora House’a, z którym sąsiaduje gabinetami i który to doktor House, jako szpitalny diagnosta, z całą pewnością poinformował doktora Wilsona o niezwykłych działaniach niepożądanych leków, ujawniających się u mojej klientki.
Nagle wszyscy w sali podskoczyli, kiedy ktoś zamaszyście otworzył jednocześnie oba skrzydła drzwi i raźnym krokiem wszedł do sali.
- O wilku mowa – mruknął pod nosem Dalley.
- Nie wierzę, że zaczęliście beze mnie! – wykrzyknął House teatralnie oburzonym głosem. – Dzień dobry wszystkim w ten pogodny poranek – uśmiechnął się, stając naprzeciwko sędzi.
Sędzia obrzuciła przybyłego poirytowanym spojrzeniem. Znała intruza.
- Doktorze House! Dawno nie miał pan żadnej sprawy o znieważenie pacjenta.
- Sędzio Walsh – House ukłonił się uprzejmie. – Zezwolenie na znieważanie pacjentów mam wpisane w kontrakcie, już nikt mi nie podskoczy.
Sędzia westchnęła.
- To jest zamknięte posiedzenie – rzekła.
- Drzwi były otwarte – zdziwił się diagnosta.
- Chce pan coś powiedzieć?
- Będę chciał za jakieś dwadzieścia minut.
Sędzia przyglądała mu się przez kilka sekund.
- Po czyjej stronie się pan opowiada? – spytała w końcu.
- Doktora Wilsona.
Anna Mitchell zakręciła się niespokojnie na swoim siedzeniu.
- Dobrze, niech pan usiądzie – poleciła sędzia.
- Wysoki sądzie, na wstępnym przesłuchaniu wypowiedzi osób trzecich... – Rolston zaczął protestować, ale sędzia powstrzymała go uniesieniem ręki.
- Jeśli doktor House ma informacje, które pozwolą zakończyć tę sprawę dziś, nie mam nic przeciwko temu, by je przedstawił – stwierdziła zdecydowanie.
House usadowił się na krześle niedaleko wyjścia. Wilson pochylił się do radcy prawnego i szepnął:
- Nie wyglądasz na zaskoczonego. Wiedziałeś, że House tu przyjdzie?
- Wszyscy od wczoraj wiedzieli. Nikt ci nie powiedział? – zdziwił się Dalley.
Wilson odwrócił się do siedzącego z tyłu diagnosty. House z zalotnym uśmiechem pomachał mu samymi palcami. Jeśli miało to doprowadzić onkologa na skraj rozpaczy, udało się nawet aż za bardzo.
House obserwował twarze obecnych, przysłuchując się kontynuowanej dyskusji prawników. Julie Wilson, siedząca obok męża, usilnie starała się ukryć niechęć wobec przebywania tutaj. Onkolog był zdecydowanie rozproszony i zdezorientowany, ale Greg domyślał się, że to przez jego obecność tutaj. Arthur Dalley, znany House’owi jako człowiek dość rozsądny i wykazujący ślady inteligencji, był spokojny, rzeczowy i pewny siebie. Wyraz twarzy Anny Mitchell łączył reakcje Wilsonów: usilnie starała się ukryć, że jest rozproszona i zdezorientowana. To tylko potwierdziło podejrzenia House’a, że jego pojawienie się mocno pomieszało jej szyki. Doskonale wiedziała, z kim ma do czynienia i co się święci. Jej adwokat dalej dyskutował z obrońcą Wilsona, nie przeczuwając niebezpieczeństwa. House uśmiechnął się. Gdyby Cuddy nie była zajęta sprawami szpitala, pewnie też siedziałaby tutaj i z przejęcia obgryzała paznokcie.
House co chwilę czuł na sobie zaniepokojone spojrzenie Wilsona. Diagnosta pozostawał spokojny i nie reagował nijak na rzucane w onkologa, niesprawiedliwe oskarżenia.
W ciągu dwudziestu kolejnych minut dyskusja jednak mocno przygasła. House stwierdził ze smutkiem, że obecnie szala zwycięstwa była po stronie Mitchell. Miał wprawdzie przed sobą część dowodów, które mogłyby utrudnić Annie osiągnięcie niecnego celu, ale chciał ją ostatecznie zmiażdżyć. Więc czekał.
- Wysoki sądzie, wnioskuję o... – zaczął Rolston, ale sędzia przerwała mu uniesieniem dłoni.
- Doktorze House, na co tak właściwie czekamy? – spytała.
- Na wyniki badań – odparł Greg, nie wstając.
- Jakich badań? – zdziwił się adwokat Mitchell.
- Głównie toksykologii próbek krwi, których dość pokaźna liczba została pobrana w czasie hospitalizacji pańskiej klientki – wyjaśnił House.
- Nie wyrażałam zgody na żadne toksykologie – zaprotestowała Anna Mitchell.
- Wyraziła pani zgodę na badania i leczenie, więc pani opinia o toksykologiach jest nam niepotrzebna – odparł House z jadowitym uśmiechem.
W tym momencie rozległ się odgłos otwieranych drzwi, w szparze ukazała się ruda głowa Carol.
- Doktorze House?
House wstał.
- Zróbcie sobie przerwę, to może potrwać kilka minut – rzekł do obecnych na sali i wyszedł.
Za drzwiami znalazł swoich stażystów i podekscytowaną kierowniczkę laboratorium, która podała mu ostatnie wyniki przeprowadzonych przez siebie badań.
- Wyniki są jednoznaczne – rzekła. – To dobra wiadomość, prawda?
House spojrzał na wydruki.
- Tak – odparł spokojnie, a jego dusza śpiewała. – Tak, to dobra wiadomość.
- To wszystko leżało na faksie. Jak wychodziliśmy, nic nie wskazywało, że coś jeszcze ma dojść – odezwała się Carol, podając mu plik kartek.
House przejrzał je pobieżnie. Był tam i wynik z drugiego laboratorium, gdzie wysłał decydującą próbkę (z mile zaznaczonym słowem „POZYTYWNY”), i wypracowanie Simona na temat Anny (4 gęsto zapisane kartki A4), i kopia artykułu z prasy onkologicznej z odręcznym podpisem profesora Richardsa.
- W porządku – stwierdził House. – Jest bardzo dobrze... – dodał ciszej. Oparł się plecami o pobliską ścianę i zaczął czytać, ale przerwał, kiedy wyczuł na sobie spojrzenia wciąż obecnych stażystów.
- Co jest? – spytał.
- Borelioza wyszła negatywnie – westchnął Miller. – To był nasz najcelniejszy strzał, o jakim mogliśmy pomyśleć.
Nie wiedział, że niniejszym przyznał się do przeprowadzenia zakazanych przecież badań. House podejrzewał, że kiedy poszedł pod prysznic, jego ludzie poszli z kolei na łatwiznę. Nie miał jednak czasu teraz się nad tym zastanawiać.
- Alice miała zrobione TK klatki piersiowej z kontrastem i bez, i rezonans głowy. Wyciągnijcie z archiwum trzy reprezentatywne klisze, powieście je na negatoskopie i gapcie się w nie, dopóki nie przyjdę – polecił i wrócił do czytania.
Najbardziej interesowało go dzieło Simona. Wprawdzie sam w ciągu nocy usiłował samodzielnie przeprowadzić własne poszukiwania wcześniejszych tożsamości Anny, ale to, co przysłał mu były detektyw, zrobiło na nim wrażenie. Wydawało się, że Simon dotarł do samych korzeni, początku problemu. House czuł, jak wzbiera w nim złość i chęć zemsty.
Już kilka razy w swojej karierze, przy przyjmowaniu pacjentów w przychodni lub na oddziale spotkał się z prawdziwymi hipochondrykami lub osobami z tzw. zespołem Munchausena, które miały potrzebę bycia pod ciągłą opieką lekarzy i z tego powodu wywoływali u siebie różne choroby lub dziwne objawy. Było to schorzenie psychiczne, które wpisane do akt mogło zamknąć im dostęp do opieki medycznej, co ostatecznie w przypadku prawdziwego problemu doprowadziłoby do tragedii. House zdawał sobie z tego sprawę i nigdy na nikogo nie wydał takiego wyroku. Dawał im to, czego chcieli, wypisywał ich z postawioną lub nie diagnozą i o całej sprawie zapominał. Ale w przypadku Anny Mitchell było inaczej. Ona nie miała zespołu Munchausena, tylko potrzebę grzebania solidnych lekarzy. House’a nie obchodził już jej zdrowotny los. Miał misję do spełnienia.
--------------
Wszelkie podobieństwo do któregokolwiek z fików Agnieszki2372 jest przypadkowe i niezamierzone
Wszelkie podobieństwo nazwisk większości postaci wymyślonych przeze mnie do nazwisk członków ekipy filmowej „CSI: Miami” jest celowe i zamierzone, choć nie ma znaczenia w charakterystyce danego bohatera.
Ciąg dalszy w zależności od Waszej reakcji albo jutro, albo w przyszły piątek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:56, 06 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Jutro.
Sadyzm jest karany, pamiętaj
Cudo. I do tego perfekcyjne.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karola
Ratownik Medyczny
Dołączył: 17 Lip 2008
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:29, 06 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Spodziewam sie ciekawego zwrotu akcji
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em.
The Dead Terrorist
Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Trójmiasto
|
Wysłany: Sob 20:22, 06 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Aaaa! joasui, jak możesz się tak pastwić? Prawie chodzę po ścianach z tego oczekiwania na rozwiązanie sprawy . Co do samego fika, to pozwolisz, że wypowiem się na sam koniec, tak będzie lepiej .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 10:09, 07 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
nefrytowakotka, karalność sadyzmu nigdy mnie nie powstrzymała przed jego uprawianiem
Karola, czy zwrot akcji będzie ciekawy, tego nie wiem. Wiem, że się starałam, żeby wszystko było zrozumiałe.
Em., już się boję. Wiem już teraz, że trochę mi się wszystko rozmyło (szczególnie sprawa Alice) i 0x01 był lepsiejszy.
Ale w 0x03 postaram się poprawić (jak już go napiszę od początku )
Poniżej nieco krótszy niż poprzednio odcinek.
-------------
W sali konferencyjnej atmosfera gęstniała. Clark Rolston wiedział już, dlaczego jego klientce nie podoba się obecność diagnosty. Wilson z kolei bał się, że House swoim bardzo bezpośrednim stosunkiem do świata zaprzepaści wszelkie nowe szanse. Chciał stąd uciec. Jak najszybciej, jak najdalej.
- Wysoki sądzie, nie widzę sensu... – zaczął adwokat Mitchell, ale przerwało mu ponowne otwarcie drzwi. Gregory House wszedł do sali i stanął naprzeciwko sędzi, spokojny i zimny jak lód.
- Doktorze House, jest pan gotowy? – spytała sędzia.
- Tak – odrzekł House przez nieco zaciśnięte gardło.
- Proszę mówić.
House wziął głęboki wdech i zaczął swoje przemówienie, patrząc wprost w oczy sędzi.
- Sześć lat temu znana w środowisku chirurgów doktor Tamara Correll, prawdopodobnie po donosie jej kolegów, została oskarżona o błąd w sztuce lekarskiej i skazana na grzywnę w wysokości miliona dolarów – mówił House, nie patrząc do swoich materiałów pomocniczych. Miał fotograficzną pamięć, która jakimś cudem zawsze omijała nazwiska pacjentów i twarze. Przeczytał czy zobaczył coś raz i już to pamiętał.
W tym momencie Anna Mitchell zerwała się ze swojego miejsca.
- Wysoki sądzie, co to ma do rzeczy? – wykrzyknęła z oburzeniem.
House miał ochotę podskoczyć do sufitu. Niech sobie Simon zamawia, co chce w greckiej, drogiej knajpie. Zasłużył.
Każda reakcja Anny świadczyła o tym, że nie pomylił się w swoich domysłach. Że to nie tylko teorie, ale też fakty.
- Bardzo dużo, pani Mitchell, i szalenie się cieszę, że pani sobie z tego doskonale zdaje sprawę – odparł, powstrzymując uśmiech. Czuł na sobie przeszywające spojrzenie zazwyczaj ciepłych i spokojnych oczu Wilsona. Biedny onkolog nie miał pojęcia, co się działo.
- Proszę zatem mówić dalej – poleciła sędzia.
- Odszkodowanie zostało wypłacone w całości z ubezpieczenia doktor Correll, jednak straciła ona pracę i przez kolejne pół roku usiłowała znaleźć sobie jakieś miejsce w życiu. Następnie słuch po niej zaginął.
House zrobił dwie sekundy dramatycznej przerwy.
- Pół roku później pewien internista z prywatnej kliniki w Los Angeles musiał wypłacić ze swojego ubezpieczenia milion osiemset tysięcy na rzecz swojej pacjentki, która niemal zeszła po podaniu leku, który miał uratować jej życie. W ciągu ostatnich pięciu lat w środowisku lekarzy różnych specjalności o podobnych przypadkach słyszano jakieś siedem razy. Suma wypłaconych odszkodowań sięga dwudziestu pięciu milionów. Za każdym razem pozew wnosiła kobieta w wieku trzydziestu kilku lat, jednak nazwiska i ogólny rysopis były różne. Za każdym razem przyczyną pozwu była nieprawidłowa reakcja na podane leki.
- Doktorze House, może jednak wyjaśni pan, jak się to ma do sprawy doktora Wilsona? – spytała sędzia.
Greg wzruszył ramionami.
- Kilka razy wspominano tutaj, że głównym przewinieniem doktora Wilsona było niezachowanie ostrożności po tym, jak pani Mitchell kilka razy dziwnie zareagowała na podawane jej przeze mnie leki. Powiem szczerze, że moim głównym przewinieniem było nieskojarzenie, że na przykład skurcz oskrzeli przy wlewie czystej soli fizjologicznej niekoniecznie musi być spowodowany reakcją histeryczną, za co początkowo uznałem ten stan rzeczy. Prezentowane wyniki toksykologii z próbek krwi pani Mitchell, pobranych podczas leczenia na moim oddziale – House podszedł do sędzi i podał jej część wydruków. – ... mniej lub bardziej jednoznacznie wskazują na obecność obcych substancji, leków, których podania nie zapisano w żadnych aktach: ani moich, co akurat nie jest niczym dziwnym, ani pielęgniarskich, co musi budzić podejrzenia, jako że na mój oddział są przydzielane najgorsze z możliwych formalistki.
- Doktorze House, wszyscy wiedzą, że laboratorium szpitalne ma poważne problemy z wiarygodnością... – zaczął Rolston, ale House wbił w niego swoje lodowate spojrzenie.
- Mikrobiologia, owszem, ale nie patologia, która wczoraj wieczorem otrzymała certyfikat potwierdzający zgodność stosowanych procedur z wymaganymi standardami – odparł House przez zaciśnięte zęby.
- Czy może pan przejść bezpośrednio do tematu przesłuchania? – spytała sędzia.
- Ta kwestia była najtrudniejsza – pokiwał głową House. – Przez dłuższy czas nie mogłem znaleźć informacji wyjaśniających wystąpienie anemii hemolitycznej po taklimycynie, ponieważ nigdzie nie było o tym wzmianki. Wczoraj jednak udało mi się poprosić o konsultację...
- Kogo? – wyrwało się Wilsonowi.
- Profesora Gordona Richardsa, który gościł na konferencji w naszym szpitalu – odrzekł House. Gdyby sytuacja nie była poważniejsza, roześmiałby się, widząc reakcję onkologa. Prawie szczęka mu opadła. – Przeprowadzał on badania nad tym lekiem i udzielił mi odpowiednich informacji. Dbając o neutralność badania odesłałem odpowiednią próbkę do niezależnego laboratorium, z którego usług często korzysta policja w Princeton, co gwarantuje dokładność i jednoznaczność uzyskiwanych wyników. Mam protokół z przekazania próbki, gdyby ktoś podejrzewał jakieś manipulacje.
House ponownie podszedł do sędzi i podał jej najważniejszy w całej sprawie wydruk.
- Toksykologia wykazała jednoznacznie obecność związku powstającego z połączenia się cząsteczek taklimycyny z penicyliną oraz jego metabolitu. Według profesora Richardsa właśnie on jest przyczyną wystąpienia anemii, co potwierdzają przeprowadzone przez niego badania. W żadnych aktach szpitalnych nie ma mowy, jakoby w okresie podania koktajlu chemii doktor Wilson prowadził jakąkolwiek antybiotykoterapię, a już szczególnie za pomocą penicyliny. Ten antybiotyk pochodzi zatem ze źródła pozaszpitalnego.
House przerwał. Atmosfera była tak gęsta, że siekiera zawisłaby w powietrzu.
- Jakie są zatem pańskie wnioski? - spytała sędzia, wiedząc już, do czego House zmierza.
- Moje wnioski są takie, że wszelkie dziwne reakcje na leki pani Mitchell od początku wywołała u siebie sama, korzystając ze swojej znajomości działania poszczególnych kombinacji – House mówił wciąż spokojnie, chłodno, rzeczowo i odpowiednio pewnie. – Coś się stało po oskarżeniu ją o błąd w sztuce lekarskiej i doktor Correll postanowiła się zemścić na całym środowisku. Jeździ więc po świecie pod różnymi nazwiskami, upatrując sobie rozmaitych lekarzy na swoje ofiary. A wybiera ostrożnie, czym można wytłumaczyć przez długi czas trudny do pojęcia przeze mnie fakt, że to kochany przez wszystkich doktor Wilson został oskarżony, a nie na przykład ja. – Wilson po tym zdaniu drgnął, jakby oprzytomniał. – Doktor Wilson jest lekarzem od siedmiu lat, ordynatorem onkologii został niedawno, ma nienaganną opinię i jest znany z delikatności w działaniu. Ja pracuję od lat siedemnastu, moja kartoteka ze skargami jest całkiem pokaźna, przy sekretnej współpracy pani Mitchell udało mi się ją doprowadzić prawie do śmierci znacznie więcej razy, zaś przy moim nieprowadzeniu dokumentacji wiele łatwiej byłoby wygrać sprawę. Dlaczego zatem robię tu za obrońcę? Bo mnie się nie da po siedemnastu latach takiej, a nie innej pracy wcisnąć bezkarnie kitu, że nie wiedziałem, co robiłem. I pani Mitchell doskonale o tym wie.
House usiadł. Wzięty po ósmej Vicodin przestawał działać.
Zapadła kilkunastosekundowa cisza.
- To wszystko? – spytała sędzia, spoglądając na zmianę to na Mitchell, to na House’a czy Wilsona. Oszustka patrzyła na stół, onkolog również. Tylko House miał podniesioną głowę, pewny zwycięstwa.
- Nie – odparł Greg, nie wstając ponownie. – Związek, który jest pochodną tego, który wywołał anemię hemolityczną, nie jest wydalany z organizmu. Kumuluje się, niszcząc powoli nerki, wątrobę, serce, płuca. Można go usunąć tylko przez plazmaferezę. Radzę pani Mitchell – nazwisko oszustki wypowiedział z odpowiednim naciskiem – zacząć szukać frajera, który się tego podejmie, ryzykując karierę. Dziękuję, teraz skończyłem.
Sędzia wzięła głęboki wdech i przytrzymała powietrze w płucach. To, co przedstawił House, mimo poparcia silnymi dowodami, było dla niej nadal trudne do pojęcia.
- Czy ktoś z państwa chciałby się jakoś odnieść do przemówienia doktora House’a?
Clark Rolston spojrzał na klientkę. Anna pokiwała przecząco głową.
- Prosiłbym o kilka minut do namysłu, co z tą sprawą zrobić dalej – odezwał się Arthur Dalley po szybkiej analizie kompletnie zagubionego wyrazu twarzy Wilsona.
- Czy jestem jeszcze do czegoś potrzebny? – spytał House. – Mam stażystów do opieprzenia.
- Nie, doktorze House, może pan iść – zezwoliła sędzia.
House z zezwolenia chętnie skorzystał.
Za drzwiami wpadł na laborantkę, która była bliska histerii.
- I co, i co? – spytała, w ostatniej chwili powstrzymując się przed uwieszeniem się na marynarce diagnosty.
- Jeszcze nie wiem – odparł zmęczony House. Jeśli zaraz nie weźmie Vicodinu, padnie na ziemię i niech go ktoś mądry zaniesie na czwarte piętro. – Jeśli się uda, możesz załatwić u pielęgniarek, żeby przez miesiąc nie donosiły Cuddy, jak będę uciekał z przychodni?
- Tego nie będzie trzeba załatwiać, same na to wpadną – uśmiechnęła się laborantka, śledząc spojrzeniem odchodzącego, wyraźnie już obolałego diagnostę.
--------
Do zobaczenia w przyszły weekend.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 14:36, 07 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Yes, yes, yes!!!
Suspens, narastające zagadki, zagrożenie, geniusz w działaniu i to co uwielbiam najbardziej: wytłumaczenie, rzeczowo logicznie wow!
Świetnie rozegrane, postacie są tak plastyczne, ze je widzę... no lepsze niż ostatnie odcinki serialu!
I jeszcze podziękowanie że używasz wyrazu sędzia a nie sędzina co niestety jest nagminne a mnie doprowadza do furii.
Niecierpliwie czekam na dalszą część
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ophelia
Pacjent
Dołączył: 19 Paź 2008
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:39, 09 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Ja chcę więęcej!!
Jesteś GE-NIA-LNA!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 21:14, 12 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Muszę się sprężyć z tym pisaniem 0x03. Nic tak nie łechce ego, jak komentarze, że jestem genialna.
------------
Stażyści z wielkim lękiem czekali na przybycie szefa. Gapili się na odpowiednie zdjęcia, ale nie wypatrzyli w nich nic, co mogłoby im podpowiedzieć, na co tak właściwie choruje Alice. Odwiedzili ją w międzyczasie – pacjentka wyrywała się już na dalszą wycieczkę po Stanach. Siedziała tu cztery dni, jej stan się bardzo poprawił i nie miała ochoty tkwić tu dłużej. Poza tym Kate tęskniła za swoją rodziną, z którą także nie miała kontaktu, zajęta kuzynką.
Kiedy więc House wszedł do swojego biura po podwójną dawkę Vicodinu, a potem przeszedł do pokoju lekarskiego, Carol i Jonathan obrzucili się nieco przestraszonym spojrzeniem.
- Nadal nic? – odgadł diagnosta. Usiadł na biurku przed negatoskopem. Czekał, aż lek przeciwbólowy zacznie działać. Sprawa Wilsona wymagała od niego zdecydowanie za dużo poświęcenia.
- Myśleliśmy, że musimy się oprzeć na tym mieszkaniu na wsi i kleszczach... – zaczęła Carol.
- I chwała ci za to. Gdyby to była tularemia albo borelioza, dostałabyś lizaka. Co to jest? – House wskazał palcem na jakiś szczegół na zdjęciu TK klatki piersiowej Alice.
- Trzeba zrobić biopsję – stwierdziła Carol.
- Nie, trzeba pomyśleć. Co to jest?
Stażyści milczeli. To coś było okrągłe, ciemnoszare, po podaniu kontrastu stopień wysycenia się nie zmienił, czyli nie było silnie unaczynione.
- Czy to może być cysta? – podpowiedział House.
Skinęli głowami, nadal milczący.
- Co za ustrojstwo rozwija się w takich cystach i którym zakażenie w przypadkach obniżonej odporności może wyglądać tak, jak u Alice?
Wciąż cisza.
- Czy nazwa „toksoplazmoza” coś wam mówi? – spytał z irytacją House, który odzyskiwał siły w miarę stępiania się bólu odczuwanego w jego nodze.
Miller spojrzał z nagłym wyrzutem na Carol, która otworzyła usta, by zacząć protestować, ale House nie pozwolił jej dojść do głosu.
- Miller, plan leczenia? – spytał.
- Trzy tygodnie na kotrimoksazolu 960 miligramów dwa razy dziennie. Ostrzec przez możliwym uszkodzeniem szpiku i poradzić unikanie prowadzenia samochodu* – wyrecytował stażysta.
- Idź przekazać pacjentce dobre wiadomości – polecił House. Wiedział, że Jonathan podejrzewał tę diagnozę już wczoraj, kiedy w laboratorium zobaczył badane przez stażystów probówki. – Dube, przygotuj brakujący wypis, którego nie zdążył zrobić Miller, zbierz też papiery do wypisu Alice. Jak przyjdę do mojego biura, masz tam na mnie czekać z gotowymi do podpisu dokumentami.
- A kiedy pan przyjdzie? – spytała stażystka.
- Nie wiem, dlatego lepiej od razu zabierz się do roboty – odparł House, kierując się do wyjścia.
***
House zniknął ze szpitala na kilka godzin, pojawił się dopiero wieczorem. Największe emocje po oddaleniu sprawy Wilsona już opadły, onkologa nie było w szpitalu. House z łatwością się dowiedział, że Wilson wspaniałomyślnie postanowił nie mścić się na Mitchell odwetową sprawą w sądzie, wręcz zgodził się na próbę leczenia oszustki. Działanie House’a jednak miało dla Anny skutki podobne do tych, jakie odczuliby pacjenci z zespołem Munchausena z odpowiednim wpisem w aktach. Od tej pory zero zaufania i mnóstwo niechęci wobec przyjęcia do szpitala, bez względu na jej nazwisko czy rysopis. Dalley miał się postarać o rozesłanie odpowiedniego ostrzeżenia. Zastanawiał się też nad oskarżeniem jej z ramienia szpitala.
Greg jej nie żałował.
Przy zbieraniu plotek, kiedy już przepytana osoba miała przejść do podziękowań za uratowanie ulubieńca szpitala, House niezmiennie robił w tył zwrot i bez słowa odchodził. Nigdy nie działał dla pochwał, czy to było w przypadku leczenia pacjentów, co czasami przybierało postać obsesji, czy pomocy kolegom, co się rzadko jednak zdarzało.
Potrafił jednak postąpić też bezwzględnie.
***
Siedząca przy biurku Carol Dube drgnęła, kiedy w tle usłyszała ciężkie, męskie kroki, którym wtórował miarowy stukot laski. Zaszeleściły żaluzje na szklanych drzwiach do biura House’a.
- Moja siostra – zaczęła Carol, nie odwracając się do drzwi. – Zachorowała na toksoplazmozę, będąc w czwartym miesiącu ciąży. Dziecko nie przeżyło.
- Jeśli chciałaś mnie przekonać, że podjąłem słuszną decyzję co do ciebie, to gratuluję, udało ci się – rzekł spokojnie House, podchodząc do biurka. Usiadł na swoim krześle i spojrzał na stażystkę neutralnym spojrzeniem. – Niby czemu ma mnie to obchodzić? Nie miałoby to żadnego znaczenia, gdyby zachorowała twoja matka, będąc w ciąży z tobą. Albo ty sama. Czegoś bardziej durnego w życiu nie słyszałem. To ma być uzasadnienie dla twojego ignorowania dość oczywistej diagnozy? Jeśli tak, nie nadajesz się do tej roboty.
Carol spuściła wzrok na biurko szefa.
- Znajdź w szpitalu kogoś, kto się z tobą zamieni – rzekł zimno House. – Idź gdzieś, gdzie nie musisz diagnozować. Najlepiej do hospicjum, tam narobisz mniejszych szkód, niż tutaj.
Carol skinęła głową, ale nie wstała ani nie podniosła wzroku. Wiedziała, że House jeszcze nie skończył.
- Tak na dobrą sprawę powinniście wylecieć oboje. Nie wiem, jak przekonałaś Millera, żeby odrzucił toksoplazmozę jako możliwą diagnozę. Miller może jest za słaby psychicznie, jeszcze mam szansę, żeby go ustawić. Ale ty jesteś zwyczajnie głupia i z tym nie mam ochoty walczyć. Zejdź mi z oczu.
Carol pociągnęła nosem, wstała, odwróciła się i bez słowa wyszła.
W drzwiach minęła doktor Cuddy, której nawet nie zauważyła. Lisa obejrzała się za pochlipującą stażystką i łatwo się domyśliła, co się stało, ale nie to było powodem jej przyjścia do House’a i nie miała zamiaru tego roztrząsać. Jego oddział, jego sprawa. Oczywiście do pewnego momentu.
Szefowa usiadła na żółtym fotelu z podnóżkiem.
- Niezłą aferę wywołałeś. Ludzie są gotowi pomyśleć, że czasami bywasz miły – uśmiechnęła się.
- Spokojnie. Kilka dni i wszystko wróci do normy – odparł House, podpisując przygotowane przez Carol wypisy.
- Nie świętujesz? Pół szpitala jest w bufecie i oblewa uratowanie Wilsona.
- Nie mam ochoty – skrzywił się House. Nie miał humoru na cokolwiek. Chciał przemyśleć to, co tak właściwie nawyrabiał. Chciało mu się spać. I wymiotować przez tę całą kawę, którą wypił od wczoraj.
Cuddy stwierdziła, że nie ma co próbować z nim pogadać. Wstała.
- Cieszę się, że dowiedziałam się o tobie czegoś ważnego – rzekła. House spojrzał na nią mętnymi ze zmęczenia oczami. – Umiesz być dobrym przyjacielem – wyjaśniła. – Jeśli Wilson ci za to nie podziękuje, podziękuję ci ja.
Cuddy dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdała sobie sprawę, jak zabrzmiały. Jak nic usłyszy teraz kolejny, seksistowski tekst.
House jednak nie skorzystał z okazji, uśmiechnął się tylko, spuszczając wzrok.
- Cuddy – zawołał za nią, kiedy zbierała się już do wyjścia. Spojrzał na nią figlarnie.
Wstał i podszedł do niej. Stanął na wyciągnięcie ręki, uśmiechając się dziwnie.
- Wiem, czego się boisz za każdym razem, kiedy startuję do ciebie z kolejnymi złośliwościami na temat twojego dekoltu – rzekł cicho, niskim głosem. Niemal seksownym.
Pobladła.
- Pamiętam tę noc piętnaście lat temu, przed moim wyjazdem do Anglii – dodał.
- O, Boże – szepnęła.
- Nie martw się. Nikomu nie powiem – wzruszył ramionami. – Poza tym, nie ma się czego wstydzić.
- Jak to nie? Jestem twoją szefową!
- Przestań – machnął ręką. – Oboje byliśmy młodzi, ja w końcu przestałem prowadzić zajęcia, więc z czystym sumieniem mogłaś mnie poderwać na imprezie pożegnalnej.
Znowu sobie to przypomniała, tak jak na początku, kiedy zaczął dla niej pracować, i potem za każdym razem, kiedy mówił coś na temat jej piersi. Bała się, co będzie, jeśli i on sobie przypomni.
Miała wtedy dwadzieścia jeden lat, on dwadzieścia osiem. Już jako lekarz z dwiema specjalizacjami dostał całkiem niezłą propozycję pracy w znanym szpitalu w Londynie. Mieszkał wtedy w dwupokojowym mieszkaniu ze studentem archeologii, który był większym odludkiem nawet od niego, ale postanowił pożegnać współlokatora iście studencką imprezą z udziałem ludzi z otoczenia Grega. Zrobiła się z tego dyskoteka na trzydzieści osób, oficjalnie zakończona przez „solenizanta” o trzeciej nad ranem. Już wtedy Greg był bardzo bezpośredni – kończenie imprezy polegało na nagłym wyłączeniu muzyki i oświadczeniu (z brytyjskim akcentem zresztą, jak wypadało nowemu angielskiemu lekarzowi), że w podziękowaniu za udział wszyscy mają „spadać”.
Jednak zdolna studentka medycyny, zakochana w nim po uszy Lisa Cuddy, została nieco dłużej.
- Dziwię się, że to pamiętasz... – szepnęła. – W końcu to była tylko jedna noc. Jedna z wielu „jednych” nocy?
- Ale przedtem były tygodnie robienia maślanych, szaroniebieskich oczu z trzeciej ławki podczas seminariów o zapaleniu wątroby i innych miłosnych schorzeniach – House uśmiechnął się łobuzersko. – I był też zakład między studentkami trzeciego roku o to, która przed moim wyjazdem przeleci mnie ostatnia.
- O, Boże – powtórzyła, tym razem niemal ze śmiechem.
Oczywiście o wszystkim wiedział. Już wtedy docierał do informacji, do których dotrzeć nie miał prawa. Zorientowanie się o istnieniu maślanych oczu na niewielkiej sali seminaryjnej nie było może wielkim osiągnięciem, ale zakład miał pozostać tajemnicą w ścisłym gronie jej koleżanek, niewiele mniej od niej zafascynowanych młodym, nieco uszczypliwym, ale dowcipnym i inteligentnym lekarzem, prowadzącym zajęcia z chorób zakaźnych.
Nawet gdyby nie wiedział o zakładzie, jego zachowanie w całej tej szalonej sytuacji było bardzo w porządku wobec „hazardzistek”. Jeśli jakaś studentka podeszła do niego w barze, stawiał jej drinki, aż ledwo stała na nogach, po czym całą i zdrową (pomijając stan upojenia alkoholowego) odprowadzał do akademika i na tym cała akcja „przelecenia House’a” się kończyła. Dziewczyna rano mogła się pochwalić kacem gigantem, zaś trzeźwy House był wesoły jak skowronek i się zwyczajnie dobrze bawił.
Jednej Lisie Cuddy pozwolił na znacznie więcej. Powód był znany tylko jemu.
Wygrała tamten zakład, choć nie o wygraną jej wtedy chodziło. Wprawdzie obudzenie się nago w już-nie-jego łóżku kilka godzin później i usłyszenie od studenta archeologii, że „Greg pewnie już siedzi w samolocie” nie było zbyt przyjemne, ale to, co było przedtem...
- Dobranoc, House – rzekła słabym głosem, odwróciła się i ruszyła do wyjścia.
- ‘Branoc, Cuddy – mruknął, a łobuzerski uśmiech nie schodził z jego twarzy. Teraz już miał pełne prawo sadzić seksistowskie teksty o jej zazwyczaj zbyt głębokim dekolcie.
---------------
Wrogów Huddy serdecznie przepraszam.
* plan leczenia toksoplazmozy: kotrimoksazol to lek składający się z sulfametoksazolu – leku z grupy sulfonamidów – i trimetoprimu, posiadającego podobny mechanizm działania, ale będącego lekiem... przeciwnowotworowym. Stąd ryzyko uszkodzenia szpiku. Plan leczenia wzięty z podręcznika farmakologii Kostowskiego, nie wiem, czy tak się rzeczywiście leczy toksoplazmozę. Wedle tego samego podręcznika kotrimoksazol jest w ogóle jedynym lekiem sulfonamidowym obecnie stosowanym. Więc nie mam pojęcia, co Alice dostawała przed postawieniem jej diagnozy przez stażystów
Co do samej toksoplazmozy, to przed wywaleniem materiałów pomocniczych miałam całą długą listę objawów, łącznie z zapaleniem mózgu, opon mózgowych, mięśnia sercowego (nie pamiętam, czy Alice to miała i nie chce mi się sprawdzać) i paru innych (ogólnie chyba 15-20 pozycji). Gwoli wyjaśnienia: do tego przypadku wzięłam objawy postaci ostrej, przewlekłej i przy zaburzeniach odporności, wszystko wrzuciłam do jednego tygielka, podgrzałam i obdarowałam Was tą pyszną potrawą. U większości osób objawów nie ma wcale lub przypominają grypę.
A zarazić się można z większym prawdopodobieństwem, jak się je surowe mięso (tatara) lub niemyte warzywa, niż przez posiadanie kota. Głaskanie kotka do toxo raczej nie doprowadzi. Proszę nie denerwować kobiet w ciąży, posiadających te urocze stworzonka.
Było małe Huddy, jutro będzie przyjazny Hilson. I tym samym koniec.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 8:21, 13 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Noooo... powoli się kończy *chlip*. Ale w zapowiedziach trzecia część, super:D
Świetnie to rozegrałaś, podziwiam. I Carol wyleciała.. jak miło
Bardzo mi się podoba wyjaśnienie tej nocy z Cuddy. Teraz czekam na końcówkę i na trzecią część.
Tylko dawaj je częściej a nie tak rzadko
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:38, 13 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Poniższe mi się nie podoba. Poskładane z kawałków (dużą część napisałam wcześniej, więc potem miałam problem z doklejeniem tego do całości fika), momentami nielogiczne (reakcja paradoksalna) i ogólnie wyszło mniej fajnie, niż chciałam.
Ale skoro Wy chcieliście, to wklejam.
---------------
Wilson był zupełnie zagubiony. W sumie nie powinien się dziwić, że House postarał się o wyjaśnienie całej sprawy Mitchell, skoro nawet sposób, w jaki się poznali, świadczył o czasami objawiających się u House’a skłonnościach do poświęceń dla innej osoby. Onkolog wyciągnął z Cuddy opowieść o tym, jak to wszystko przebiegało. Dowiedział się o nieprzespanych nocach, gigantycznym rachunku za telefon i tym podobnych. Był pewny, że House miał w tym wszystkim jakiś cel. Wiedział, że musieli o tym poważnie porozmawiać.
Jednak koło dziesiątej wieczorem, kiedy stanął przed zielonymi drzwiami mieszkania House’a, nadal nie wiedział, co i jak powiedzieć. Buzowały w nim wszelkie skrajne emocje, radość i wściekłość jednocześnie. Radość, że został uniewinniony. Wściekłość, że House go nie posłuchał.
Nie mógł się zdecydować na zapukanie w to malowane drewno, stał tylko i nasłuchiwał, co się działo za nimi.
A tam ucichł telewizor, ucichł gramofon. Kilka ciężkich kroków na drewnianej podłodze, kilkanaście sekund ciszy. Potem muzyka, tym razem żywa, nie z odtwarzacza. Improwizacja. Własne palce szpitalnego odludka ujawniały światu, co sądziły o ostatnich czterech dniach.
Wilson stał pod zielonymi drzwiami mieszkania 221B i słuchał muzyki fortepianowej, dochodzącej z wewnątrz. Nie było to typowe, miłe dla ucha, proste brzdąkanie, które znał osobiście. Była to gra, o której kiedyś opowiadała mu Stacy – bogata, porywająca, na dwie ręce. Bez jednej fałszywej nuty, wyrażająca w pełni myśli i uczucia. Coś, dzięki czemu, jak House przyznał się kilka lat później, udało mu się jako-tako dojść do siebie po okaleczeniu i odejściu partnerki. Bo nie musiał kisić w sobie całego rozżalenia, miał gdzie się wyładować.
- Ładne, prawda? – usłyszał Wilson. Odwrócił się w stronę korytarza i zobaczył niską, wyniszczoną blondynkę. Skinął głową.
- Nie przeszkadza to państwu? Wiem, że on potrafi grać do późna w nocy. To stary budynek, nie niesie tego po całym domu?
- Niesie – przyznała kobieta. – Stąd wiem, że zaczął grać jakieś dwa lata temu, niedługo po tym, jak wrócił ze szpitala po operacji na nodze. – Oczywiście cały dom wiedział, co się stało. House pilnował swojej prywatności jak oka w głowie, ale kiedy ktoś z pasjonata joggingu o północy zamienia się w najpierw jeżdżącego na wózku, a potem chodzącego o lasce kalekę, ciężko to ukryć. – Wie pan, kiedy autystyczne dziecko po ośmiu latach krzyczącej z bólu egzystencji zaczyna się uspokajać na dźwięk muzyki z fortepianu pod podłogą... – kobieta przerwała, z bolesnym westchnieniem spojrzała na zielone drzwi, zza których wciąż dobiegała muzyka. – Gdybym go nie znała i nie bała się, że po podziękowaniu z przekory przestanie grać, wystawiłabym mu pomnik.
Kobieta przeszła obok niego, przy mijaniu musnęła jego ramię swoją dłonią, jakby chciała poprosić, żeby tego nie zepsuł. Wilson odprowadził ją wzrokiem i wtedy zapukał.
Muzyka ucichła. Kolejne ciężkie kroki, drzwi otworzył rozczochrany i zmęczony właściciel mieszkania.
„Nie posłuchał mnie”.
- Musimy pogadać – oświadczył Wilson.
„Miał nic nie robić.”
House cofnął się i bez słowa wpuścił onkologa do mieszkania.
Stanęli obaj przy drzwiach.
- Długo o tym myślałem i nie wiedziałem, co zrobić z tym twoim przemówieniem na przesłuchaniu – zaczął Wilson stosunkowo spokojnie. – Bałem się, że twój styl odnoszenia się do ludzi pogrzebie mnie ostatecznie. To, że zadbałeś, żebym nie miał o tym zielonego pojęcia, twoje pierwsze wejście na salę... – mówił gorączkowo i coraz głośniej onkolog. House tylko patrzył mu w oczy. – Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Pewnie powinienem być wdzięczny, ale... Znam cię tak długo, ale nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że narobisz takiego burdelu! Kompletnie wszystko pomieszałeś! Olałeś to, co się tobie mówiło i oczywiście odwaliłeś taki numer nie licząc się z niczym!
Odpowiedział mu uśmiech na twarzy House’a.
- Dlaczego się uśmiechasz?!
- Bo to jest śmieszne – odparł Greg ze wzruszeniem ramion. – Poświęciłem się, spędziłem nad tym całe trzy dni, zaniedbując oficjalną pacjentkę, nachodziłem profesora onkologii, chciałem tobie pomóc, co mi się w pełni udało, a ty tu przychodzisz i się na mnie drzesz. Co mam robić, płakać z rozpaczy?
- Gdybym wiedział, że odstawisz coś takiego...
House momentalnie spoważniał, zaczął mówić stanowczo i śmiertelnie poważnie.
- Teraz już nie wciskaj mi kitu. Dobrze wiedziałeś, do kogo idziesz się wyżalić.
- Przecież prosiłem...
- Wiem, że prosiłeś, i co z tego? – znowu przerwał mu House, mówiąc coraz głośniej i z coraz większą frustracją. – Przylazłeś jęczeć o sprawie Mitchell z cichą nadzieją, że się za to zabiorę. Jak dostałeś pozew do sądu, zgodziłeś się z pomysłem Cuddy na urlop, zamiast samemu z tym walczyć, bo chociaż nikt ci nie powiedział o moim zaangażowaniu, gdzieś w środku byłeś niemal pewny, że ja już w tym siedzę i nie odpuszczę – House przerwał na chwilę, wziął głęboki wdech. Po sekundzie mówił dalej, spokojniej i znowu cicho. – W porządku, mogę ci obiecać, że jak następnym razem przyleziesz i powiesz, żebym nic nie robił, to postąpię zgodnie z prośbą i nawet palcem nie kiwnę. Zadowolony?
Wilson patrzył na twarz starszego mężczyzny przed nim i powoli zaczął do niego docierać sens całej sytuacji.
- Czyli co teraz? Mam u ciebie dozgonny dług? – spytał cicho.
- Nie – odparł House takim tonem, że Wilson w końcu zdał sobie sprawę, że prawdziwy, wrażliwy, szczery i szukający przyjaźni House wyjrzał zza barykady z zasiekami i pozwolił komuś z zewnątrz zajrzeć do wnętrza swojej duszy. Że pozwolił sobie pokazać, że na kimś mu zależy, że ktoś ma szansę stać się kimś ważnym w jego życiu, o kogo będzie walczył. – Teraz jesteśmy kwita.
- Co zrobiłem dla ciebie takiego, że ty... – zaczął Wilson i przerwał. Nie chciał zdradzić, że w barykadzie Grega pojawiła się wyrwa. Od prawie dwóch lat próbował się przez nią przebić, a teraz, kiedy House sam mu na to pozwolił, nie chciał wszystkiego zmarnować, mówiąc coś nieodpowiedniego.
- Nieważne – rzekł cicho House, wbijając spojrzenie w podłogę. Wilson widział już, jak system obronny duszy Grega zwozi w miejsce wyrwy świeży materiał. – To nie jest ważne.
Wilson przypomniał sobie, jak na początku całej sprawy House narzekał na wywoływanie u niego czkawki. Teraz stali naprzeciwko siebie i to coś wywołujące czkawkę odezwało się znów.
„Ważne jest to, że od teraz możesz na mnie liczyć. Możesz mi zaufać, możesz wpaść na piwo i być sobą, możesz się ze mnie śmiać bezkarnie, jak nikt inny. Możesz przestać mieć na mnie oko, bo ja nie chcę, żebyś przychodził tu tylko z powodu Stacy. To nigdy nie będzie proste i bezproblemowe, ale ty o tym wiesz.”
- Przyjaciele – rzekł zwyczajnie Wilson, wciąż patrząc Gregowi w oczy.
- Chyba tak – odparł cicho i niepewnie Greg.
Wyrwa w barykadzie została zreperowana. Teraz nawet zwykła prośba o bycie przyjaciółmi nie była w stanie przejść mu przez gardło.
Ale Wilson wiedział, co Greg chciał przez to powiedzieć. Nagle wszystko stało się jasne. Ostatnie cztery dni były dla nich obu przełomowe.
Wilson uśmiechnął się i wyciągnął dłoń do House’a. Greg, który ogólnie nie lubił dotykać i być dotykany, uścisnął ją mocno i ciepło. I też się uśmiechnął.
Manipulacja czy nie, udało się.
***
Siedzieli na kanapie przed telewizorem, tylko pozornie oglądając mecz. W głowach obu kłębiły się setki myśli.
Jedna z nich doprowadziła do tego, że House w pewnym momencie podał Wilsonowi piwo, o które ten nawet nie zdążył poprosić.
Wilson uśmiechnął się leciutko. Jakie to dziwne! Przecież już tyle razy przychodził do House’a, by się z nim na wstępie pokłócić, a potem siedzieć na kanapie przez telewizorem i w ciszy sączyć kolejne piwa. W ciągu ostatnich dwóch lat zdarzało się to całkiem często. Ale przez wydarzenia ostatnich czterech dni atmosfera przy dzisiejszym siedzeniu była zupełnie inna. Już nie krążył nad nimi duch rozbitego związku Grega i Stacy. Nagle wszystko było zupełnie naturalne, jakby byli przyjaciółmi od wielu lat.
Wilson stwierdził, że to mu się w sumie podoba. Cały szpital będzie plotkował o dość oryginalnym zestawie, jaki stanowili – charakterami różnili się całkowicie. Ale to go nie obchodziło.
- House... – zaczął cicho Wilson.
- Absolutnie nie ma za co – odparł od razu Greg, nawet nie patrząc na kolegę.
Teraz Wilson uśmiechnął się bardzo szeroko.
***
Dwie godziny później znów stanęli naprzeciw siebie przy drzwiach do mieszkania. Stali i nie wiedzieli, co powiedzieć.
Znowu zaczął Wilson, przestępując z nogi na nogę.
- House...
- Nawet o tym nie myśl. Przytul się do żony – odparł Greg.
Wilsona zaczęło śmieszyć to czytanie w myślach.
- Żona ma dość mojego przytulania się – odparł z uśmiechem.
- To wyładuj frustrację na pielęgniarce albo Debbie z księgowości, a nie na mnie! Na litość boską!
- Dzięki jeszcze raz – rzekł Wilson po uwolnieniu House’a z przyjacielskiego uścisku.
- Dobra, dobra. Nie przyzwyczajaj się. Idź już sobie.
Kolejny lekki uśmiech, zapowiadający klimat następnych kilku lat.
- Dobranoc, House.
- ‘Branoc, Wilson.
***
I żyli długo i szczęśliwie.
KONIEC.
Co do wklejania 0x03 - mam zamiar uniknąć przestojów, ale w dość przykry sposób: znaczy zacząć wklejać nowy odcinek po napisaniu jeśli nie całości, to przynajmniej połowy. A na razie mam 3 strony.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 10:26, 14 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
I czego marudzi?? Właśnie jest bardzo dobrze. Pięknie pokazany początek tej zakręconej na maksa przyjaźni. Majstersztyk.
Ty pisz a nie marudź. Takiego House'a lubię. Czekam niecierpliwie:D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|