|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
gehnn
Pediatra
Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z zamku pięciu Braci Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:08, 08 Mar 2010 Temat postu: Choroba [M] |
|
|
Konkursowy, jakby ktoś koniecznie chciał mi coś wytknąć. Dziękuję wszystkim, którzy głosowali. I przepraszam za branie się za medycynę, kiedy nie mam o tym pojęcia. Ale paringi mnie już męczyły ^.^
Siedział przy jej biurku, niewidzącym wzrokiem omiatając jego powierzchnię. Dużo papierów, znaczy ciężki tydzień. Parę okien otworzonych w komputerze. Ponadto jej brak. Nie zwróci uwagi, powie nie i nie będzie miała czasu. House odchylił się na krześle i popatrzył w sufit, przypominając sobie ostatniego pacjenta. Ot taki, z kliniki, który przyszedł, żeby zmarnować jego czas, a okazał się być intrygujący. Co się z nimi wszystkimi stało? Zanieczyszczeń na ulicach jest coraz więcej, ale nie pojawiają się z dnia na dzień, a ciało człowieka potrafi się przystosować… to musiałaby być jakaś katastrofa ekologiczna. O żadnej nie słyszał. Wszystko przez te oczy.
Cuddy wpadła do gabinetu i zastała pogrążonego w myślach House’a. Siedział przy jej biurku i zdawał się nie wiedzieć, że weszła. Zaraz jednak jego wzrok powędrował ku administratorce.
- Nie dzisiaj – ostrzegła go kobieta, praktycznie dobiegając do przygniecionego papierami biurka. – Wyjazdy weekendowe z rodziną właśnie tak się kończą, połowa spraw niezałatwionych, Lucas zostawił moją aktówkę w domu, nie mogłam nic załatwić i teraz mam pięć razy więcej roboty, więc nie, nie zezwalam na operację na otwartej czaszce, leczenia grypy tasiemcem, czy czego jeszcze nie wymyślisz.
- Dwie minuty – oświadczył, wpatrując się w nią z powagą. – Kiedy ostatnio przyjęłaś kogoś w klinice?
Cuddy załamała ręce w akcie poddania się diagnoście.
- To było chyba rano, może cztery godziny temu. Od kiedy interesujesz się kliniką?
- Pacjentami – poprawił House, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenie szefowej. – Zauważyłaś coś dziwnego?
Lisa zakryła twarz dłońmi.
- House, po co ci to? Była dwójka z takimi samymi objawami, skierowałam ich do ciebie…
- Właśnie – przerwał jej diagnosta. – Światłowstręt, zanik melaniny w organizmie, co objawia się zwłaszcza bledszą skórą i kolorem tęczówek, ból zębów, zwłaszcza w okolicach kłów, zaburzenia wydzielania łez, niskie tętno, spadek temperatury ciała…
- Tak, wiem – przerwała mu Lisa. – Dlatego byli skierowani do ciebie. Zbyt nudny przypadek?
- Nie interesuje mnie sam przypadek, przynajmniej nie tyle, co jego częstotliwość. Już pięć osób przyszło do kliniki z takimi samymi objawami. A to są objawy choroby nieistniejącej.
Cuddy westchnęła.
- Jeszcze za wcześnie na takie osądy, House. Często spotykamy się z chorobami nieistniejącymi, a potem okazuje się, że to był rak. Zrób badania. Pobaw się piłką…
House wstał z krzesła.
- Cuddy, już pięć osób – powiedział podniesionym głosem. – Nie uważasz, że to dosyć dziwny zbieg okoliczności? Powinnaś coś z tym zrobić. To może być na ulicach. Albo w szpitalu. I może być zakaźne.
Lisa chwyciła jakieś papiery i skierowała się do wyjścia.
- Jeśli w ciągu godziny ktoś przyjdzie z takimi objawami, możemy zacząć się obawiać. Na razie – zajmij się tym, co masz – rzuciła, a potem wyszła z pomieszczenia.
House stał za biurkiem. Wiedział, że tak się stanie, ale… na litość boską, czasami nie rozumiał tej kobiety.
***
Półtorej godziny później cały zespół House’a, sam diagnosta, Wilson oraz Cuddy siedzieli w gabinecie Gregory’ego.
- To bardzo poważne – zabrała głos administratorka, potwierdzając to, co oczywiste. – W ciągu godziny do szpitali w New Jersey zgłosiła się ponad setka osób z takimi samymi objawami. Światłowstręt, zanik melaniny w organizmie, co objawia się zwłaszcza bledszą skórą i kolorem tęczówek, ból zębów, zwłaszcza w okolicach kłów, zaburzenia wydzielania łez, niskie tętno, spadek temperatury ciała, ponadto pacjenci są bardzo agresywni. Nie wiemy, co to za choroba, nie wiemy, jak się przenosi, ale można wydedukować, że przychodzi z zewnątrz, w bardzo szybkim tempie. Jako że szpital Princeton Plainsboro ma najlepszy wydział diagnostyczny w kraju, władze New Jersey postanowiły przydzielić wam ten przypadek. Będziemy zmuszeni do ewakuacji szpitala i przeniesienia wszystkich chorych w jedno miejsce – tutaj. Zapewnimy sobie, oczywiście…
- Zapewnimy? – przerwał jej House. – To ma być zadanie tylko dla mnie i dla mojego zespołu, po co wy macie się w to pakować?
- Jestem twoją szefową i to ja decyduję, czy zostaję, czy nie. Wilson wybrał sam. Nikt nie zostaje tu z przymusu. Jeśli ktoś chce wyjść, jest to całkowicie zrozumiałe i załatwione.
W pomieszczeniu zapadła martwa cisza.
- Bezpieczeństwo ma być naszym priorytetem – powiedziała Cuddy po chwili. – Ewakuacja zaraz będzie rozpoczęta. Teraz muszę iść. Zacznijcie myśleć. Zacznijcie badać. Znajdźcie odpowiedź.
Lisa wstała i wyszła. House podążył za nią.
- Cuddy! – krzyknął. Kobieta westchnęła i odwróciła się do niego. – Nie chcesz tego robić – powiedział, kiedy stali twarzą w twarz. – Przestań zgrywać bohatera. Nikt się nie obrazi, jeśli wrócisz do domu, jeszcze zdolna do płaczu i bez światłowstrętu.
Lisa otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale diagnosta nie dał jej szansy.
- Przez cały rok jesteś matką, a teraz, nagle, zamieniasz się w administratorkę? Teraz, kiedy jest to najmniej potrzebne? Poradzę sobie mając tylko twój głos w telefonie. Chyba że chcesz mnie zrelaksować w składziku.
Cuddy przewróciła oczami.
- House, muszę tu zostać. To mój obowiązek jako…
Diagnosta popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Przed kim teraz udajesz, przed sobą, czy przede mną? Ani jedno, ani drugie ci nie wychodzi. Idź i zajmij się swoimi bękartami. I zrób tak, żeby jedno z nich nie zwinęło ci komórki.
Lisa spuściła wzrok i pokręciła głową. Potem odwróciła się i ruszyła w kierunku wind. Kiedy postanowiła wreszcie obejrzeć się za Housem, ten zniknął za szklanymi drzwiami gabinetu diagnostycznego.
***
Godziny mijały. Badali pacjentów na wszystko, łącznie z chorobami genetycznymi. Nic. Rezultat był równy zeru. Znali objawy na pamięć, nie mieli pojęcia o tym, co mieliby leczyć. Osobniki zarażone stawały się bardziej aktywne nocą. Nie pogarszało im się, mieli po prostu coraz bledszą skórę, coraz jaśniejsze oczy. Kły rosły, światłowstręt postępował. Skłonność do agresji wahała się. Temperatura ciała była niska, ale utrzymywała się. To samo działo się z tętnem.
House stał przed białą, zapisaną tablicą. Nie mógł dostrzec. On nie mógł czegoś dostrzec. Za nim, przy stole, siedział w ciszy Wilson. Jeszcze kilka godzin temu miał ochotę poruszyć sprawę odesłania Lisy do domu, co było heroicznym czynem House’a. Po jakimś czasie stwierdził jednak, że to zły pomysł. Nie chciał niepotrzebnie irytować przyjaciela, nie w takiej chwili. Poza tym wiedział, że jeśli ktoś ma znaleźć rozwiązanie, będzie to House.
O czymś zapomniałeś, myślał Gregory, o czymś zapomniałeś, o jakimś cholernie małym i ważnym szczególe, u tej pierwszej… tej pierwszej osoby. I jej oczy. To one przyciągnęły twoją uwagę, pamiętasz? Były dzikie i nieludzkie. Co ci powiedziała? Co ona ci powiedziała?
Chase wrócił, meldując przygnębiony o kolejnym niepowodzeniu. A potem wypowiedział te słowa. House powtórzył je powoli w głowie i wtedy wszystko wskoczyło na swoje miejsce.
***
House wbiegł do izolatki bez kombinezonu. To była ona, pierwsza pacjentka. Ile minęło, najwyżej dzień? Wyglądała, jakby minęło pięć lat. Wymizerniała. I te dzikie, niemal czerwone oczy. Prawie nie miała już barwnika. Dorwał ją i zaczął szukać śladów na rękach. No dalej, gdzie jesteś, odcisku drobnych, czteroletnich ząbków?
Tutaj.
- I wie pan, śmieszna rzecz – mówiła, kiedy on patrzył w sufit. – Dzisiaj rano moja córeczka podbiegła do mnie i ugryzła mnie w rękę. Zaśmiała się i powiedziała, że bawi się w pieska. Ale to było dość dziwne… widzi pan, była jakaś nieswoja. I pogryzła mnie do krwi…
- Znowu nic – oświadczył Chase, próbując przybrać maskę obojętności. Dość słabo mu to wychodziło, jeśli ktoś chciałby zapytać House’a. – Agresja za to powróciła. Chciała mnie ugryźć.
Stało się dokładnie to, co przewidział. Pacjentka wbiła swoje kły w jego ciało. Nie bolało. Uczucie było dziwne, ale nie bolało. Kiedy biegł przez korytarz, zastanawiał się, dlaczego właściwie to robi. Rzuca się na pewną śmierć. Może nie śmierć, ale na pewno na śmiertelną chorobę.
Chase i Foreman wbiegli do izolatki, oderwali kobietę od jego tętnicy szyjnej i wynieśli.
- Coś ty zrobił?! – krzyczeli. Próbowali zatamować krwawienie. Och, krew? Słyszał Wilsona. Chase’a. Foremana. Wszystkich.
- Wampiryzm – wyjaśnił House, dysząc ciężko, a jego powieki stawały się ciężkie, coraz cięższe. – Oni są wampirami. Nie wyleczycie wampirów. To wampiry.
Ostatkami sił zaczął się śmiać. Logika tu nic nie wskóra, pomyślał, więc czas umierać.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Pon 17:11, 08 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
IloveNelo
Stomatolog
Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 986
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Caer a'Muirehen ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 18:28, 10 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
To ja już wiem, dlaczego nie ma tu jeszcze żadnego komentarza. Nikt nie chce wytykać błędów, bo zwyczajnie nie ma czego wytykać.
A ja mimo wszystko komentarz zostawię.
Podobało mi się właśnie to, że skupiłaś się na medycynie. Wampiryzm Ciekawe.
Błędów, jak wyżej. Nie ma. ;D
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|