|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:40, 12 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Justykacz - jak znam MissCuddles, to nie obrazi się też za krytyczne opinie. Ja zresztą też nie Krytyka jest niezbędna, żeby się doskonalić i przynajmniej dla mnie jest bardzo cenna.
Dziękuję za wszystkie komentarze, wsparcie i doping |
Rozdział XXV. Domek z kart. Część druga.
Poniedziałek rano, PPTH
Cuddy szybko weszła do szpitala. Wiedziała, że jest dwadzieścia minut spóźniona, ale nie dopuszczała do siebie wyrzutów sumienia. Zatrzymała się przy stanowisku pielęgniarek, by odebrać najnowsze informacje. Głośny stukot butów od Jimmy'ego Choo na niesamowicie wysokich obcasach sprawił, że wszyscy na korytarzu spojrzeli w jej stronę. Uwagę zwracał też dwuczęściowy, czarny kostium od Armaniego, znak władzy, ambicji i kompetencji. Trzymała wysoko głowę, wyglądając na bardzo pewną siebie – jasne było, że zamierzała rzucić się w wir pracy i nie tolerować żadnych protestów ani narzekań. „Żelazna dziewica” wróciła do domu, tyle że była jakby zimniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. O tym, że nadal była człowiekiem świadczyła jedynie mgiełka perfum, otaczająca ją niczym najbardziej oddana armia. Ale nawet jej perfumy tego ranka wydawały się mieć przesłanie – to było Pure Poison* Christiana Diora. A administratorka była zdecydowana podać truciznę każdemu, kto stanąłby na jej drodze, tak zawodowo, jak osobiście.
Oddziałowa poinformowała Cuddy, że na Garden State Parkway miał miejsce wypadek autobusu i połowę rannych przywieziono do PPTH, a drugą połowę do Princeton General. Cuddy kiwnęła głową, przywdziewając maskę profesjonalistki i poszła do swojego gabinetu. Jej asystentka, Michelle, już siedziała przy swoim biurku, a Cuddy szybko poprosiła dziewczynę, by wzięła teczkę i kurtkę i przyniosła jej biały fartuch lekarski. Musiała osobiście skontrolować ostry dyżur.
Gdy weszła do sali, jednocześnie zerkając na zegarek, zobaczyła jednego lekarza i siedem pielęgniarek usiłujących zająć się naraz trzydziestoma pacjentami. Cuddy potrząsnęła głową ze złością i rozczarowaniem, nie rozumiejąc, jakim cudem ten szpital funkcjonował podczas jej nieobecności. Zapowiadał się okropny dzień i już wiedziała, że będzie musiała sporo poświęcić, by utrzymać szpital w jednym kawałku. Nie wiedziała tylko, że ostatecznie jedną z poświęcanych rzeczy będzie jej własna dusza.
- Co do cholery stało się z klasyfikacją poszkodowanych ze względu na obrażenia?- spytała cierpko. Nie mogła znieść głupoty. Wszyscy na ostrym dyżurze spojrzeli na nią.
- Ty! - Cuddy wskazała palcem na najbliższą pielęgniarkę, zgrabnie lawirując między pacjentami i sprzętem medycznym. - Zacznij robić klasyfikację. - Jej głos był ostry i groźny. To, z jaką trudnością oddychała, mogło być zauważone tylko przez kogoś, kto dobrze ją znał. - Kto tu zarządza? - Krótkie zdania smagały powietrze niczym bicz.
- Doktor Cameron – odparł nowy rezydent, doktor Grey, nie podnosząc głowy znad pacjenta, którym się zajmował.
- Gdzie ona jest? Powinna być z pacjentami! - spytała Cuddy, lekko unosząc głos. Obróciła się kilka razy wokół własnej osi i, czując mdłości, dodała – Boże, przecież my tu mamy kryzys.
- Jestem, doktor Cuddy – zawołała Cameron radośnie i dodała – Nie wiedziałam, że już pani wróciła. - Jej wesołe usposobienie znalazło odbicie w niewinnym, lecz pięknym uśmiechu, który skierowała do administratorki. Nie wiedziała jednak, że na miejscu szefowej była przyczajona, ranna bestia.
- Kiepska wymówka dla nieróbstwa. Nie było się na wykładzie z klasyfikacji, co? - Rzuciła sarkastycznie wszechwładna lekarka, unosząc brwi. Wyglądała jak przeniesiony ze średniowiecza członek Hiszpańskiej Inkwizycji.
- Ja tylko... - Cameron chciała się wytłumaczyć, ale szefowa zdecydowanie jej przerwała.
- Daruj sobie – Cuddy uniosła lewą rękę, gestem nakazując ciszę. Niecierpliwie rozglądając się po ostrym dyżurze, spytała:
- Gdzie inni lekarze?
- Z House'em, jego pacjent... - Cameron próbowała się bronić, obrzucając wzrokiem rannych pacjentów.
- Jeśli nie umiera, mają tu wszyscy przyjść. Natychmiast! - krzyknęła Cuddy, wskazując palcem podłogę, by podkreślić pilność żądania. Cameron tylko uniosła brwi, włożyła dłonie w kieszenie fartucha i odwróciła się, by wyjść. Doszła do wniosku, że nie ma co kłócić się z wrzeszczącą, nabuzowaną hormonami kobietą, która przy okazji była jej szefową. Ale kolejna uwaga Cuddy sprawiła, że Cameron obróciła się w szoku, niemal przestając oddychać. Administratorka zmierzyła swoją podwładną wzrokiem i powiedziała złośliwie:
- I zapnij bluzkę i fartuch. Wyglądasz jak spod latarni. Nic dziwnego, że nie można na ciebie liczyć w kryzysie.
Cameron zabrakło słów, ale nie odwagi, by się bronić. Chwyciła Cuddy za ramię i dosłownie odciągnęła ją na bok, ku rozbawieniu wszystkich obecnych. Miała to gdzieś. Gdyby nie były obserwowane przez dwadzieścia par oczu, chwyciłaby Cuddy za włosy.
- Jak śmiesz! - warknęła Cuddy niczym zraniona hiena, nadal próbując złapać oddech.
- To, że ty się pozapinałaś jak pieprzona matka Teresa nie oznacza, że wolno ci osądzać innych. Doktor Cuddy, koniec z lekami i alkoholem! - wyrzuciła z siebie w złości Cameron. Potem postanowiła spuścić z tonu. Troszeczkę. Chciała mieć pewność, że rozmowa pozostanie między nimi. - To naprawdę widać. Nie tylko po wyglądzie. Przestajesz być obiektywna.
- Uważaj, do kogo mówisz, Allison. To nie jest twój cholerny interes – odparła Cuddy z wściekłością. Rumieniec upokorzenia wykwitł na jej chłodnej, niemal porcelanowej twarzy. Nazwanie jej wkurzoną byłoby nieporozumieniem. Po prostu wychodziła z siebie.
- To jest mój interes. Wiesz czemu, Liso? - Cameron celowo użyła imienia, by odwołać się do emocji i zejść na bardziej osobisty poziom. - Bo od naszego pierwszego spotkania podziwiałam cię tak jako profesjonalistkę, jak i kobietę i postanowiłam, że zrobię wszystko, by być taka jak ty. A teraz cię nie poznaję. - I to była prawda. Z królewskiej Cuddy, którą znała i szanowała, pozostała tylko zgorzkniała, pusta skorupa.
- Wiesz co? - Cuddy w samoobronie założyła ręce na piersi, jakby osłaniając się przed niezaprzeczalną prawdą. - Jestem teraz inną osobą. Pogódź się z tym! - Jej płucom brakowało powietrza i rozpaczliwie walczyła o oddech, ale robiła wszystko, by ukryć ten fakt przed Cameron. To byłaby słabość, a Cuddy nie znosiła ukazywać słabości i kruchości przed ludźmi.
- Niech będzie. Na teraz. Ale skoro tak, nie mogę nie myśleć, że stałaś się jak House. Zgorzkniała, nieszczęśliwa. I nie chcę w to wierzyć. - Cameron odwróciła się i odeszła, zostawiając Cuddy z otwartymi ustami. Lekarka trafiła w dziesiątkę. Cuddy zarumieniła się gwałtownie, zanim opuściła oczy i spróbowała ukryć ból.
Otrząsnęła się lekko i podeszła do najbliższego pacjenta wymagającego jak najszybszej opieki, siedmioletniej dziewczynki z otwartym złamaniem kości piszczelowej i zaczęła zapoznawać się z sytuacją, jednocześnie szukając swojego telefonu.
Zacisnęła zimne, drżące palce na komórce w kieszeni i szybko ją wyciągnęła. Wybrała znajomy numer, machinalnie próbując uspokoić dziewczynkę.
- Doktorze Wilson, dzień dobry, tu doktor Cuddy. Czy mógłbyś poinformować zarząd, że spóźnię się na dzisiejsze spotkanie? - powiedziała niecierpliwie, głaszcząc dziecko po głowie i odgarniając złoty loczek z jego twarzy. - Nie, nie, czuję się dobrze. Jestem już z powrotem w pracy, ale na ostrym dyżurze jest zamieszanie i nie mogę się stąd ruszyć. - Odetchnęła głęboko i, zanim się rozłączyła, dodała – Tak. Dziękuję.
Skupiła się z powrotem na małej pacjentce.
- Hej – powiedziała łagodnie, niemal matczynym tonem. - Jak masz na imię? - Podziwiała spokój dziewczynki w tych trudnych okolicznościach.
- Lisa – szepnęła mała, nadal w szoku.
- Ale super, ja też mam na imię Lisa – odparła Cuddy wesoło, po raz pierwszy od paru dni pozwalając sobie na uśmiech. Chwyciła dokumenty i wypisała niezbędne zabiegi – operację, a następnie rehabilitację. Ale była pewna, że dziecku nic nie będzie, więc dodała:
- Dziewczynko z najładniejszym imieniem na świecie, wszystko będzie dobrze. Zajmie się tobą bardzo dobry pan doktor i niedługo będziesz miała nogę jak nową. Dobrze? - Cuddy przekrzywiła głowę i z zainteresowaniem spojrzała w zielone oczy małej.
- Dobrze – pisnęło dziecko z radością, ignorując ból w nodze, a potem, zerkając spod długich rzęs, nieśmiało dodało – Jesteś taka fajna, doktor Liso. Kiedyś będę takim lekarzem jak ty.
- Jasne – powiedziała Cuddy miękko, siadając koło małej Lisy i biorąc jej rączki w swoje. Poczuła znajomy instynkt macierzyński, gdy poprosiła – Ale obiecaj, że najpierw będziesz się dobrze uczyć.
- Obiecuję! - odparła mała, patrząc na administratorkę z podziwem. Podniosła rączki i spytała, wpatrując się wielkimi oczami w Cuddy. - Mogę cię przytulić?
- Oczywiście, skarbie. - Cuddy pochyliła się i objęła dziewczynkę delikatnie, zaskoczona, jak szybko mała Lisa wtuliła swoją główkę w zagłębienie w jej szyi. Kiedy dziecko uspokajało się w jej ramionach, poczuła ból w sercu, przypominając sobie, że nigdy tak nie przytuli swojej własnej córki. Nie chcąc się dłużej torturować, Cuddy odsunęła się powoli, pogłaskała lekko włosy dziewczynki i pożegnała się z nią szybko, zapewniając, że wyzdrowieje.
Chwilę wcześniej na ostry dyżur cicho wszedł House i, jeszcze ciszej, założył ręce na piersi i oparł się o ścianę, obserwując Cuddy i dziewczynkę z podziwem. Kąciki jego ust unosiły się z dumą. „Była taka naturalna” - pomyślał. Oddałby wszystko, by móc odwołać te bolesne uwagi, że byłaby beznadziejną matką. Chętnie udławiłby się każdą sylabą z osobna, gdyby to wymazało ból z jej twarzy i oczu. Ból, którego przed chwilą był świadkiem.
Cuddy obróciła się na pięcie i otworzyła szafkę, wyjmując dokumenty. Następnie, z idealną pewnością siebie i zdecydowaniem, zatrzymała w pół kroku pielęgniarkę i rozkazała, wskazując na dziewczynkę:
- Proszę poinformować doktora Chase'a i jego zespół, że to dziecko potrzebuje natychmiastowej operacji. - Zacisnęła wargi, gdy zobaczyła wahanie i strach na okrągłej twarzy pielęgniarki.
- Doktor Cuddy, wszystkie sale operacyjne są w tej chwili zajęte – szepnęła młoda dziewczyna z obawą. Bała się, że złość szefowej skupi się na niej.
- Oto, co się dzieje, gdy pracownicy szpitala nie przestrzegają zasad klasyfikacji – syknęła Cuddy jak kobra i wyciągnęła przed siebie dokumenty. - Proszę to przekazać doktorowi Chase'owi i powiedzieć, że kazałam mu znaleźć sposób, by natychmiast zoperować dziewczynkę. Albo może zacząć szukać nowej pracy. No już! - Dziewczyna podskoczyła w strachu i pobiegła korytarzem najszybciej jak mogła.
- Proszę o uwagę! Teraz pierwsze zajęcia z klasyfikacji, skoro przegapiliście ten wykład. - Cuddy podeszła do łóżka małej Lisy i wskazała na jej zranioną nogę. Podniosła głos tak, żeby każda osoba z personelu ostrego dyżuru mogła ją słyszeć. - Otwarte złamania wymagają natychmiastowej operacji, by oczyścić ranę. Z powodu przerwania skóry brud i bakterie mogą dotrzeć do obszaru złamania, a wtedy wzrasta ryzyko infekcji w kości. To jest poważny problem. Leczenie zainfekowanej kości wymaga wielu operacji, długiej kuracji antybiotykowej i może skutkować długotrwałymi problemami z poruszaniem się. - Aż drgnęła na myśl, że dziewczynka może w przyszłości kuleć lub w inny sposób cierpieć z powodu złamania. Wyglądało na to, że dla administratorki nie było ucieczki od zranionych nóg.
- Dlatego ta dziewczynka powinna być leczona w pierwszej kolejności – Cuddy odetchnęła z trudem, przyciskając dłoń do klatki piersiowej nieco powyżej serca. Wysokim, nieznoszącym sprzeciwu głosem dodała, a jej płuca niemal się poddały – Zakończę dzisiejszy wykład drobną informacją na przyszłość. Ktokolwiek przyjdzie spóźniony do pracy... - Spojrzała na Cameron. Jej oczy błysnęły groźnie. Niemal czuła jad na języku – albo nie zastosuje się do reguł klasyfikacji będzie miał ze mną do czynienia. I jeśli w ogóle będzie w stanie dojść do domu, to kulejąc. Jasne?
Dopiero gdy wypowiedziała ostatnie słowo, a wszyscy kiwnęli głowami, zobaczyła, że on patrzy na nią badawczo, wbijając w nią niebieskie oczy. I wtedy zrozumiała, co powiedziała. Uniosła brodę, przygryzła dolną wargę i przeszła obok niego, uważając, by nie dotknąć go nawet rękawem, niczym obrażona ośmiolatka. Gdyby ich sytuacja nie była tak trudna i ponura, bardzo by go to rozbawiło. A jednak teraz miał wrażenie, jakby na moment stanęło mu serce.
*czysta trucizna
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Alcusia
Alice in Downeyland
Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:55, 12 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Szczerze mówiąc ta część mnie nie zachwyciła. Cuddy, nawet zraniona i wkurzona, zupełnie nie jest tu sobą. Jej zachowanie całkiem do niej nie pasuje. No i mało House'a. Za mało. Strasznie podobają mi się za to dwa ostatnie zdania. Genialne podsumowanie ich relacji w tym fiku. Czekam z niecierpliwością na kolejną część
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mag
Pacjent
Dołączył: 02 Maj 2011
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 17:13, 13 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Moim zdaniem też mało Cuddy w Cuddy, ale liczę, że w miarę szybko się to zmieni. Dlatego z jeszcze większą niecierpliwością czekam na następną część
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:00, 13 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Nieco spokojniesza część, ale określenie nieco ma znaczenie. Ale po tych dramatycznych przejściach i napięciu w poprzednich częściach taka była po prostu potrzebna. Mnie się podobała, bo uważam, że autorka zrobiła ciekawą rzecz. Tak mówię o Cuddy. Mówicie, że mało Cuddy w Cuddy, czy, że nie była sobą, i oczywiście, ale w takiej sytuacji doceniam to co zrobiła MissCuddles, jak pięknie to poprowadziła. Bo Cuddy nie mogła być przecież sobą, stało się coś niewyobrażalnie strasznego, jej marzenie legło w gruzach i to w jakich okolicznościach. W końcu spełniało się jej marzenie, piękny sen, a tu nagle zostało jej to brutalnie odebrane, a co gorsza, marzenie, czyli dziecko zbiegiem okoliczności, czy ironią losu miała mieć z mężczyzną swojego życia i ten sam los w jednej chwili zniszczył wszystko zostawił ją z niczym. Autorka świetnie przedstawiła to jej cierpienie, na pozór walka, idę do pracy, nie okaże słabości, a w środku gruzy, a właściwie pustka, podobało mi się jak Cam porównała ją do House'a, bardzo wymowne. Nie patrze na jej zachowanie i słowa jak na zachowanie Cuddy, ale jak na zachowanie kogoś komu odebrano marzenia, zniszczono świat. Nie widzę w niej histeryczki, która obraża ludzi, ale kompletnie rozsypaną istotę, która nie co robić. Z jednej strony podziwiam jej odwagę i siłę, to co widać z zewnątrz, ale z drugiej strony mamy głębsze spojrzenie na sytuację i to sprawia, że akurat w tym przypadku nie odbieram negatywnie tej małej manipulacji przy tej postaci, uważam ją wręcz za konieczną, aczkolwiek liczę, że wszystko wróci do normy
Kurcze i tak się zastanawiam, co nam jeszcze autorka przygotowała, jeszcze trochę tych części jest, a tu wątek właściwie zakończony, teoretycznie pozostałoby tylko pytanie czy Cuddy zdoła sobie wyobaczyć czy on sobie wybaczy, ale to chyba zbyt mało pytań jak na jeszcze prawie 20 części, stąd bardzo jestem ciekawa, co nas tu jeszcze czeka, ale to już pytanie do naszej tłumaczki
Jak zwykle Piranio, kawał dobrej roboty. Weny i czasu
Wyczekujący kolejnych części, lisek.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Pią 19:02, 13 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Malinowa_Rozkosz
Student Medycyny
Dołączył: 28 Sty 2011
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 8:34, 14 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Mało Cuddy w Cuddy, tak? A ja się w ogóle nie dziwię. Po tym co przeszła miałaby być nadal pogodna i szczęśliwa? nie mówię, że już nigdy się nie uśmiechnie, że nigdy nie będzie radosna, ale na pewno nie będzie taka teraz. Fragment, gdy zwróciła uwagę Cameron ( ) super, ale trochę się zdziwiłam, bo przecież Cuddy ciągle chodzi w bluzkach o bardzo głębokich dekoltach. Poza tym stanie House'a z boku, bardzo House'owe. Mnie tam się część podoba, bo ukazałaś nam taką zgryźliwą Cuddy, której nie znaliśmy. Zostało nam jeszcze trochę części, jestem ciekawa co MissCuddles dla nas jeszcze przygotowała, bo tak naprawdę w tym fiku już sporo ' przeżyliśmy ', a wątpię, aby teraz nagle zaczęło się dziać coś takiego.... zwykłego. O! Ciekawa jestem czy będziemy mieli szczęśliwe zakończenie.
Napisałam co napisać miałam, a więc pozostaje mi tylko pozdrowić i życzyć weny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
soffi
Pacjent
Dołączył: 14 Sty 2011
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 10:43, 14 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Dawno nie dawałam komentarza. Nieładnie, oj nieładnie.
Co do ostatnich części. Mówiłam, że świetnie tłumaczysz, i że MissCuddles jest genialna? Oj będę mówiła to chyba jeszcze wieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeele razy!
Cały ten fik napełniony jest niesamowitymi emocjami i przede wszystkim jest niepowtarzalny, bo takiego fiku jeszcze nie czytałam.
Ostatnia część Cuddy-nie-Cuddy? A ja myślę, że też każda z nas nie byłaby sobą jeżeli straciłaby dziecko.. Poza tym głupio, że Cuddy myśli, że House zrobił jej to wszystko aby się zemścić. :<
Z niecierpliwością czekam na dalszą część.
TŁUMACZ TŁUMACZ
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:01, 14 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Kochani, dziękuję za komentarze. Czytałam je z wielką ciekawością, bo byłam ciekawa, jak podejdziecie do XXV rozdziału. Muszę przyznać, że ja sama traktowałam go z dużym dystansem i nie do końca mi on odpowiadał, właśnie dlatego, że mało Cuddy w Cuddy. A potem zdałam sobie sprawę, że ona straciła właśnie najważniejszą rzecz w swoim życiu i w ogóle nie umie sobie z tym poradzić, a to musi się odbijać na jej zachowaniu, nawet za cenę profesjonalizmu. I zaczęłam naprawdę podziwiać to, jak Cuddy została przedstawiona. |
Rozdział XXVI. Domek z kart. Część trzecia
Po spotkaniu Zarządu, Wilson podążył za Cuddy do jej gabinetu.
- Całe spotkanie cię obserwowałem – ogłosił Wilson, zamykając za sobą drzwi.
- Naprawdę? - odparła jego szefowa, udając zaskoczenie. Nadal stała tyłem do niego. - Sądziłam, że powinieneś raczej myśleć o rotacji pracowników. Ależ ja jestem głupia! - Cuddy przewróciła oczami, jasno okazując rozdrażnienie, rzuciła swój neseser na kanapę i obróciła się, stając z Wilsonem twarzą w twarz. Założyła ramiona na piersi w samoobronie i uniosła brodę. W oczywisty sposób demonstrowała, że jest jego zwierzchniczką. Niemal rzucała mu wyzwanie.
- Masz problemy z oddychaniem. Cameron miała rację. - Wilson zmrużył oczy, obserwując, jak kobieta walczy o powietrze. Na moment wytrąciła go swoim zachowaniem z równowagi, ale szybko przypomniał sobie, jak upartą jest istotą. Była żeńską wersją jego najlepszego przyjaciela.
- A wy dwoje macie problemy z nie wtrącaniem się w moje życie. Zapytaj ją, gdzie kazałam jej wsadzić sobie te porady. Mógłbyś skorzystać z tej samej lokacji – odparła lodowato, a jej głos był ostrzejszy od skalpela. Była tak zdeterminowana, żeby zranić onkologa, jakby w ten sposób raniła też House'a.
- Zbyt szybko wróciłaś, Liso. Powinnaś zostać w domu i odpoczywać, jak ci kazał twój lekarz. Czemu to sobie robisz? - Spytał przyjaciel ze współczuciem. Bardzo martwił się jej zdrowiem.
- Nikt mi nie rozkazuje, a już na pewno nie mój doktor – wysyczała Cuddy przez zaciśnięte zęby, patrząc Wilsonowi prosto w oczy.- A szpital mnie potrzebuje. - Miała wrażenie, że gdzieś głęboko w sobie uwięziła strach i brak poczucia bezpieczeństwa. Czuła, że więźniowie wrzeszczą, usiłując się wydostać. I wcześniej czy później będzie musiała przystać na ich żądania.
- W szpitalu był Aaron, a jednak go wywaliłaś – zauważył Wilson, przypominając sobie, jak potraktowała biednego chłopaka i jego bladą twarz, gdy zorientował się, że stracił pracę.
- Której części „Szpital mnie potrzebuje” nie rozumiesz? - warknęła Cuddy sarkastycznie, a Wilson miał wrażenie, że jej porcelanowa twarz zaraz pęknie od chłodu, niemal wylewającego się z porów skóry.
- House, świetne przebranie... - odparł onkolog, usiłując żartem oczyścić atmosferę. Ale przede wszystkim chciał ją sprowokować.
Na dźwięk tego nazwiska zimny dreszcz przeszył całe jej ciało, pozbawiając ją słów. Spojrzała w bok, wbiła wzrok gdzieś ponad ramieniem Wilsona, wpatrując się w coś niewidzialnego. Jej ciało było wyczerpane, na skraju wytrzymałości, a psychika nie miała się lepiej. W głębi duszy wierzyła, że jakoś uda się jej uciec od nieznośnej wizji diagnosty, która podążała za nią jak cień, niczym sumienie unurzane w poczuciu winy.
- Tak żebyś wiedziała: nie odepchniesz mnie, nadal będę próbował ci pomóc. - Wilson zamrugał gwałtownie widząc, z jakim trudem kobieta utrzymuje się na nogach i jaki ból ma w oczach. Podszedł do niej, chcąc jej pomóc, tak fizycznie, jak emocjonalnie. Ale ona już otoczyła się murem obronnym.
- Tak? No cóż, to smutne, bo ja już cię nie słucham. Od dawna. Lepiej idź do kliniki, chyba że chcesz pomóc swojemu kumplowi szukać promocji na żarcie. - Cuddy była tak zdesperowana, jak wściekła. Wilson czuł się zakłopotany, niczym w klatce. Niewiele brakowało, by uległ jej i zostawił ją samą, jak wszyscy inni. Ale nie zrobił tego. Dla jej dobra.
- Obcięłaś wypłatę House'a? - spytał, zszokowany. Jego oczy rozszerzyły się. Nagle wydało mu się, że nie stoi przed nim Cuddy, lecz zupełnie obca osoba. Popatrzył na nią z zaciekawieniem, zastanawiając się, na ile kobieta się zmieniła.
- O trzydzieści procent – odparła Cuddy z mściwą satysfakcją, a następnie dodała, rzucając kolejną zawodową groźbę – I zamierzam tak samo ukarać każdego, kto będzie się kręcił wokół mnie, zamiast pracować.
- Trzydzieści procent plus obciążenie za straty na ostrym dyżurze i w kostnicy? - spytał, przypominając sobie jej decyzję na spotkaniu zarządu. W jego głosie pojawiło się smutne zaskoczenie. Usiłował zrozumieć jej motywy.
- Tak jest. Czemu się to szokuje? - Uniosła lekko brwi i czekała, pewna, że Wilson ma coś ważnego do powiedzenia. Zawsze, gdy tak dziwnie akcentował ostatnie słowa i lekko przekrzywiał głowę, miał zamiar zakomunikować coś ważnego.
- Zrobił to z twojego powodu, Liso – powiedział Wilson wolno i miękko, próbując spojrzeniem zapewnić ją o tym, że jego słowa są prawdziwe. Ale ta nowa Lisa nie chciała mu uwierzyć.
- Bzdura, James. Zrobił to, bo nie mógł rozwiązać zagadki. To te same, samolubne powody, które codziennie doprowadzają go do szaleństwa. - Ze złością przygryzła dolną wargę i opuściła oczy, jakby czując się winna swojej kolejnej wypowiedzi – A ja nie mam kwalifikacji, żeby sobie radzić z jego szaleństwem. Jak dla mnie, możesz go zgłosić do psychiatryka. - Położyła dłoń na plecach Wilsona, zmuszając go, by ruszył się z miejsca, a jednocześnie dając znak, że chce, by sobie poszedł. Lekko pchnęła go w stronę drzwi, czując wyrzuty sumienia.
Odwrócił się w drzwiach, spojrzał jej w oczy, by upewnić się, że go słucha:
- Lisa, jedną z naszych największych słabości jest poddawanie się. Jedynym sposobem, by odnieść sukces, jest próbowanie od nowa. Nie poddawaj się, nie odrzucaj go.
- James. Czekaj. - Cuddy odetchnęła głęboko, zanim zadała pytanie, które od dawna ją męczyło. Zmarszczyła brwi. - Wiedziałeś? - W tym momencie ogarnął ją smutek i niedowierzanie. Jej głos zadrżał, bezwiednie uniosła trzęsącą się rękę do ust.
- Tak, ale nie moją rolą było ci o tym powiedzieć – odparł Wilson, zamykając za sobą drzwi. Jego słowa dudniły w uszach Cuddy niczym afrykańskie tam-tamy.
Cuddy ucisnęła ręką klatkę piersiową, po czym usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach..
- Michelle, czy możesz mi przynieść kubek mocnej kawy... - powiedziała, gdy jej płuca desperacko walczyły o powietrze. Próbowała to ukryć - ...tak, czarną, bez cukru. Tak, dziękuję. I poproszę notatki z ostatniego spotkania zarządu.
Chwilę później asystentka weszła do gabinetu, ale Cuddy nie odrywała wzroku od monitora komputera.
- Proszę, doktor Cuddy. - Michelle postawiła uważnie kubek na biurku i położyła dokumenty przed szefową. Gdy Cuddy spojrzała na nią znad okularów do czytania, by jej podziękować, dziewczyna dodała – To przyszło dla pani dziś rano... - Michelle odłożyła jakąś paczkę na jedno z krzeseł i spytała ze skrępowaniem – Mam nadzieję, że nie gniewa się pani, że to tu przyniosłam?
Cuddy spojrzała na naklejkę na paczce i natychmiast pobladła. Carter's. Zamówienie, o którym kompletnie zapomniała. I nagle czas się zatrzymał, cały świat zniknął.
Cuddy siedziała idealnie prosto, wpatrując się w Michelle. Ale nie widziała jej. Nie widziała niczego. Gdy trwała w szoku, nie czuła bólu. Zmrużyła oczy i poczuła, jak krew uderza jej do głowy, powodując gwałtowny szum w uszach. Jej serce zamarło, gdy macica ścisnęła się w miednicy. Prawda uderzyła w nią i po raz pierwszy poczuła prawdziwe ukłucie bólu. Moment później usłyszała cichy, zdesperowany jęk, nie zdając sobie sprawy, że sama go wydała. Jęk matki, która straciła swoje dziecko.
- Doktor Cuddy, mogę coś jeszcze dla pani zrobić? - spytała Michelle bezradnie, bardzo poruszona i pełna poczucia winy, że to ona przypomniała szefowej o niemożliwej do wynagrodzenia stracie.
Cuddy, ledwo poruszając drżącą ręką, dała znak, żeby asystentka wyszła. Michelle posłuchała i opuściła gabinet na palcach, zostawiając szefową w nieznośnej ciszy. Gdy została sama, Cuddy sięgnęła po paczkę i powoli wyjęła z niej małe, białe ubranko zaprojektowane specjalnie dla noworodków. Na przedzie miał wyhaftowane słowa, które teraz wyglądały jej na ponurą przepowiednię: „Aniołek mamusi”. „Czasem dostajesz dokładnie to, czego chciałaś” - pomyślała, gdy bolesna świadomość pojawiła się w jej głowie. Jej synek, jej aniołek, był teraz rzeczywiście w Niebie.
- O Boże! - jęknęła Cuddy, mając wrażenie, że niewidzialna dłoń zaciska się na jej sercu w żelaznym uścisku, zamierzając je zniszczyć. A potem przyszły łzy pochodzące prosto z jej serca i duszy, niczym górska rzeka, która przełamuje tamę. Zakrztusiła się nimi, czując słoną truciznę w gardle. W ogóle nie zdawała sobie sprawy, co się wokół niej dzieje, że żaluzje nie są spuszczone. Wreszcie dała ujście swoim prawdziwym uczuciom, gromadzonemu gniewowi i smutkowi, które próbowała ukryć przed ostatnie trzy dni. Nie zdawała sobie sprawy, że zaczęły pożerać ją żywcem, zjadać ją jak najokrutniejszy drapieżnik.
House niepewnie stanął przed jej gabinetem, zastanawiając się, czy wejść czy nie. Cuddy ukrywała twarz w dłoniach, a on czekał, by spojrzała na niego, by powiedziała mu wzrokiem, że może wejść do środka. Po raz setny powtórzył w głowie swoje wyznanie, jakby znajdował się w alternatywnym wszechświecie.
Nie wyszedł z jej szpitalnego pokoju ze złości, chociaż byłoby mu łatwiej, gdyby tak faktycznie sprawy wyglądały. Wyszedł, bo mu kazała, bo tego żądała. Nie miał do niej żalu, a to jeszcze bardziej go frustrowało. Dlaczego miałaby go słuchać, dlaczego miałaby zrozumieć? Przecież w słowach, które mu rzuciła w twarz, było na tyle dużo prawdy, że reszta niemal nie miała znaczenia. Skłamał, a przynajmniej nie był uczciwy. Dla Cuddy różnica nie istniała.
Zranił ją. To on sprawił, że na jej twarzy pojawiła się ta bezradna desperacja. Niewybaczalne. House przesunął dłonią po rozczochranych włosach i szybko zbliżył się do klamki, zaciskając na niej ze strachem drżące palce. Cholera, gdyby go tylko posłuchała! Gdyby dała mu chociaż chwilę! Odsunął się, nie odrywając wzroku od niej, takiej słabej i bezradnej, i przeklinał sam siebie w myślach.
Gdy uniosła na niego pełne łez oczy, zaskoczył ją jego widok. Szybko otarła oczy i policzki, usiłując ukryć strach, żałobę, niespodziewaną słabość. Gdy tak patrzyli na siebie, ich dusze niemal się do siebie wyrywały. Cuddy powstrzymała się od przygryzienia wargi. Wstrzymała oddech w oczekiwaniu.
Zobaczył, jak w jej oczach wzbierają się łzy, by następnie popłynąć po policzkach. Zobaczył rozpacz na jej twarzy, gdy przyciskała dziecięce ubranko do piersi. Ale Lisa Cuddy wciąż była piękna, musiał to przyznać. Jej nos nadal był niczym wyrzeźbiony z porcelany, jej cholerne obojczyki nie straciły delikatności kształtu i mimo wszystko nadal miała w sobie coś z księżniczki pozbawionej królestwa. Właśnie dlatego od wieków był gotów za nią umrzeć. Nadal widział wiatr w głębinach jej oczu i miał pewność – przecież nigdy jej nie tracił - że wywróciłby całe swoje życie do góry nogami, by znów zobaczyć, jak w jej oczach tańczą te niesamowite, maleńkie iskierki.
Ciężar jej smutku i nieznośnej żałoby zaległ na jego przytępionym umyśle. House'owi zawsze brakowało odwagi, by wykonać pierwszy krok, mimo że powtarzał sobie w kółko, że wszystko jest jego winą. A więc i teraz nie wkroczył do gabinetu, nie zawalczył o to, co było dla niego ważne, o to, w co wierzył. Opuścił pełne poczucia winy oczy, by uniknąć jej badawczego, przenikliwego spojrzenia i odwrócił się, dosłownie uciekając. Nie mógł znieść jej łez. Poradziłby sobie ze złością, rozczarowaniem, wściekłością, nawet obojętnością – ale nie ze łzami.
Cuddy wpatrywała się w puste miejsce, w którym przed chwilą stał. Miała wrażenie, że zdradził te wszystkie lata, gdy była przy nim, kochała go w milczeniu, walczyła o jego miejsce w świecie. Dla House'a zdrada oznaczała świadome morderstwo nadziei. A dzisiaj Lisa Cuddy nie miała już nadziei na nic.
- Michelle, biorę wolne na resztę dnia. Odwołaj wszystkie moje spotkania – rozkazała Cuddy, przyciskając palce do skroni. - Nie, nic nie jest w porządku! - Drgnęła w krześle. Gdy gorące łzy znów zaczęły płynąć, dodała:
- I nie wiem, czy kiedykolwiek będzie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alcusia
Alice in Downeyland
Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:19, 14 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Ta część zdecydowanie bardziej mi się podoba. I rzeczywiście, przestałam patrzeć na Cuddy, jako Cuddy. Widzę zranioną kobietę, która straciła swoje największe marzenie. Strasznie to poruszające. Przepięknie opisane uczucia House'a, kiedy zastanawiał się, czy do niej wejść. I cieszę się, że jest Wilson. Mam nadzieję, że nie da się jej odepchnąć, bo ona bardzo potrzebuje teraz przyjaciela. Kocham ten fik i proszę o kolejne części.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Malinowa_Rozkosz
Student Medycyny
Dołączył: 28 Sty 2011
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:43, 14 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Bardzo emocjonalne, podziwiam was, ciebie Piranio i MissCuddles za to, że potraficie tak dobrze ukazać większość uczuć bohaterów. Większość, bo wszystkich przecież nikt nie potrafi w pełni oddać.
To co obie tworzycie jest czymś niesamowitym. MissCuddles nieziemsko pisze, a ty to wspaniale tłumaczysz. Podziwiam was obie, bo wątpię, abym ja potrafiła coś takiego napisać. Wy oddajecie powagę całej sytuacji, cierpienie, wyrzuty i w ogóle wszystko co powinnyście. Nie wiem jak dalej potoczą się losy Cuddy i House'a, ale ufam wam, mam nadzieję, że się nie zawiedziemy! Ba! Nie wierzę, abyśmy mogły się zawieść!
Życzę weny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mag
Pacjent
Dołączył: 02 Maj 2011
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:47, 14 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
A ja się trochę pokłócę i wrócę jeszcze do poprzedniej części, bo w efekcie wyparcia chodzi chyba o to, że zachowujemy się tak samo i udajemy, że nic się nie stało...
A co do tej części to cieszę się, że pokazuje słabość, to znacznie bardziej do niej pasuje... ja po prostu tak lubię Cuddy – jaka jest, że ciężko mi było „przekonać się” do odmienionej Cuddy
W każdym razie fik niezmiernie ciekawy, porusza i skłania do dyskusji i o to chodzi! Nie musimy się przecież we wszystkim zgadzać, a konstruktywna dyskusja zawsze jest pożądana.
Pozdrawiam!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez mag dnia Sob 18:49, 14 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:05, 15 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Właśnie wróciłam z wyjazdu, zasiadłam przed komputerem i "pochłonęłam" ostatnie dwie części.
Łoł.
Tylko tyle mogę powiedzieć. Niesamowite jest, jak Cuddy się zmieniła. Wilson ma rację, zaczyna zachowywać się, jak House. Mam jednak nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Czekam na ciąg dalszy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gorzata
Narkoman
Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 3805
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Krk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 9:39, 16 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Wow! Ile się dzieje! Cuddy trochę mnie przeraża, a trochę jej nowe zachowanie mnie śmieszy. To znaczy: rozumiem, na ile mogę rozumieć, jednak śmiesznie to wygląda (ja wiem, to nie do końca jest normalne, ale już tak mam, że czytając potrafię się śmiać ze wszystkiego, tak odreagowuje). Jednak teraz pokazała prawdziwą siebie i dobrze. Tylko czemu House uciekł?
Ale podoba mi się, nawet bardzo. To wszystko się aż czuje. Lubię czytać właśnie takie emocjonalne części. Tylko zwykle bardziej wesołe.
Przepraszam, że tyle nie komentowałam, ale internet strasznie wolny mam ostatnio .
Czekam na więcej i życzę Weny!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:40, 22 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Po długich bojach i znojach kolejny rozdział! Dziękuję za komentarze. Oczywiście, że nie musimy się zgadzać, ja się niesamowicie cieszę, że to opowiadanie wzbudza emocje i prowokuje dyskusje |
Rozdział XXVII. Przez ciebie.
Cuddy nie wiedziała, jak udało jej się dotrzeć do domu. Widziała świat jak przez mgłę, dostrzegając tylko cienie. Serce podchodziło jej do gardła tak, że miała wrażenie, iż zaraz się udusi. Strach rozrywał jej żołądek. Zaczynała wariować.
Rzuciła rzeczy na podłogę, ściągnęła z siebie ubranie i desperacko przytuliła się do butelki z bourbonem. Była zdecydowana zapomnieć, a przynajmniej utopić swoje smutki, skoro tak uparcie dryfowały na powierzchni.
Sen. To wszystko było snem. Najwspanialsze chwile w jej życiu były iluzją. Ból przenikał całe jej ciało, jej puste łono. Nie. To niemożliwe. Przecież wydawało się takie prawdziwe. Czuła się taka strasznie pusta – ktoś, kogo kochała, wyrwał jej serce z piersi. Nie. Czy to był sen? Czy w ogóle kochała? Zwinęła się w kłębek na kanapie, podciągając nogi, a łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Nie, nie, nie. Kuliła się tam przez dłuższy czas, który wydawał się wiecznością, sącząc alkohol, aż zabrakło jej łez. Sen, wszystko jest snem. Jej serce nadal krzyczało, że to nieprawda, ale rozum, szukając logicznego rozwiązania, już się z tym pogodził. Nie było innego wyjaśnienia. Czas się obudzić i stawić czoła rzeczywistości.
Cuddy odetchnęła z wysiłkiem i w złości wytarła łzy. Zachowywała się jak idiotka. Płakanie nad fantazją nie miało sensu. Marzyła tak bardzo, że stworzyła sobie rzeczywistość. Dziecko jej i House'a było tylko ułudą. Potrząsnęła głową, usiłując znów widzieć wyraźnie i oczyścić myśli, ale uparte łzy na to nie pozwalały. Pamiętała jego oczy, gdy stał przed jej gabinetem, dodając oliwy do pożaru jej duszy. Boże, jak pragnęła pozbyć się tego uczucia – zedrzeć je, zmyć ze skóry. Wyrzucić go ze swojego życia. I nagle prawda w nią uderzyła – to jednak nie był sen. To była prawda i dlatego tak bolało. Gdy usiłowała znaleźć równowagę między jawą a snem, jej ciało, niemal zupełnie nagie, znalazło drogę do łazienki. Czy agonię można z siebie zmyć?
Puściła wodę w prysznicu i, po raz pierwszy od kilku dni, postanowiła spojrzeć na siebie w lustrze. Cuddy nie bała się tego, co zobaczy, lecz tego, czego nie zobaczy. Chęci do życia.
Uniosła przekrwione oczy na swoje odbicie i dotknęła policzków, czując uderzający chłód palców. Wbiła wzrok w nieznajomą po drugiej stronie i zaczęła się zastanawiać, skąd się tam wzięła. Miała wrażenie, że coś ją opętało, niemal słyszała krzyk swojej świadomości odrywanej od rzeczywistości. Jej ciało przeszył ból, gdy blizna na udzie po angiografii zapłonęła żywym ogniem. Z ust Cuddy wyrwały się zwierzęce jęki i pełne cierpienia okrzyki. Odwróciła się i włączyła małe radio, usiłując oczyścić dźwiękiem łazienkę. Potem z trudem weszła pod prysznic, mając nadzieję, że to pomoże jej wziąć się w garść i wyrwie z szaleństwa. Nie miała pojęcia, że następna piosenka dosłownie miotnie nią o ścianę.
Przycisnęła czoło do chłodnych kafelków prysznica i pozwoliła, by gorąca woda otuliła jej ciało niczym leczniczy balsam. Zamknęła oczy, wdzięczna za delikatny dotyk mydła i wody. Może jednak uda się jej pozbierać?
A jednak gdy pierwsze nuty duetu Kelly Clarkson i Reby McEntire „Przez ciebie” wypełniły pomieszczenie, Lisa Cuddy, wszechpotężna administratorka, kobieta zdolna kontrolować wszystko i wszystkich, Królowa Śniegu PPTH rozpadła się na milion kawałków. Upadła na podłogę zanosząc się szlochem.
Zacisnęła pięści. Rozpacz rosła w niej tak szybko, że czuła fizyczny ból. A potem świat zatrzymał się i jedyną żywą rzeczą była czysta, przeszywająca prawda piosenki, naśmiewająca się z samego faktu istnienia kobiety.
***
Nie popełnię tych błędów, które popełniłeś ty
Cuddy zadrżała na myśl o Gregorym House'ie i błędach, które popełnił w swoim życiu. A przecież teraz popełniała te same – alkohol, leki, roztkliwianie się nad sobą. Cameron miała rację, to nie tylko odbijało się na jej wyglądzie, ale i na jej obiektywności. Lecz czy ona, silna administratorka, była gotowa rzucić używki, gdy nikogo to nie obchodziło? Współczucie innych nie miało trwać długo, a ona nie mogła odpuścić sobie pracy. To wszystko, co jej zostało – praca. Skoro Valium pozwalało jej funkcjonować, a bourbon zapomnieć, dlaczego miałaby zebrać się do kupy?
Nie sprawię mojemu sercu tyle cierpienia
Na to było już za późno. Nie miała miejsca na cierpienie, bo już nie miała serca. Pozostał tylko mięsień pompujący krew, nie pozwalający jej odpocząć, poddać się tak, jak sekretnie pragnęła.
Nie załamię się tak jak ty
Upadłeś tak boleśnie
Myślała, że jest od niego lepsza. Myślała, że przez swój upór, przez chronienie nogi, które niemal doprowadziło go do śmierci, postępował najgorzej, jak to było możliwe. Powiedziała mu, że powinien zgodzić się na amputację, sugerowała najłatwiejsze rozwiązanie, dokładnie takie, które teraz proponowała samej sobie. Tak naprawdę to on był od niej lepszy – ona nawet nie próbowała walczyć.
Otrzymałam trudną lekcję; nigdy nie powinnam była pozwolić, by sprawy zaszły tak daleko
Lisa Cuddy przeceniła siebie. Myślała, że może mieć wszystko, myślała, że da radę. Posłuchała go, spróbowała jeszcze raz i tym samym stała się łatwą ofiarą. Pozwoliła sobie na marzenia, a życie po prostu zgasiło to najważniejsze z nich, niczym dziecko zdmuchujące świeczki na torcie urodzinowym. Z entuzjazmem. Nagięła granice, tak jak on każdego dnia. Teraz oboje byli zniszczeni, a ona leżała na podłodze, pozbawiona nadziei.
Przez ciebie nigdy nie zbaczam ze ścieżki
Nigdy nie mogła go kochać, bo wierzyła, że on jej na to nie pozwoli. Nigdy nie mogła poprosić go o spermę, bo wierzyła, że on się na takie szaleństwo nie zgodzi. Nigdy nie mogła zmusić się, by zapytać go, czy nie byłby ojcem jej dziecka, bo wierzyła, że naśmiewałby się z niej do końca życia. A jednak jej synek był owocem niewyznanej, niemądrej miłości. I teraz oboje zniknęli. Niemądra miłość i ukochane dziecko, które najprawdopodobniej miałoby oczy swojego ojca.
Przez ciebie zawsze grałam bezpiecznie, by się nie zranić
Mogła być tylko jego przyjaciółką i szefową. Nauczyła się, jak być przy nim, dzień po dniu, patrzeć w jego smutne, cudowne oczy, czuć jego wzrok na swoim ciele, czuć, jak jej pragnie, tęskni za nią, fantazjuje o niej. Walczyła o jego miejsce w świecie, a jemu zawsze się udawało zranić ją słowami, ukłuć tam, gdzie bolało najmocniej. Jednak jego chłopięcy uśmieszek i nieustanna obecność zawsze w końcu leczyły rany. Podziwiała go i sekretnie kochała przez ponad dwadzieścia lat, a przecież on się nigdy nie wahał, by jej to wydrzeć.
Przez ciebie z trudem ufam sobie i wszystkim dookoła
Co ona zrobiła, do cholery? Jak mogła tak potraktować Wilsona i Cameron? To nie była ich wina. Cameron była ambitną, lecz wrażliwą dziewczyną i bardzo przypominała Cuddy dziesięć lat temu. Administratorka zawsze myślała o niej jako kimś w rodzaju następczyni, zamierzała nawet ją mianować swoją zastępczynią na czas urlopu macierzyńskiego. Jakiego urlopu?! Już nigdy nie będzie musiała się o to martwić. Nigdy. Ale jej podwładni... Czy kiedykolwiek przeprosi? Czy znajdzie siłę, by spojrzeć im w wypełnione litością oczy?
Przez ciebie się boję...
Strach? Przed czym? Nie było się czego bać. Nie miała już niczego do stracenia, a przynajmniej niczego, co by ją obchodziło. Życie obecnie wydawało się jej konspektem, którego musiała się trzymać i niczym więcej. Skorupą, którą powinna polerować, by blaskiem oszukiwała obserwatorów. Bo sens życia już miał imię, ale to nie miało znaczenia. Dwukrotnie odebrano jej miłość – poprzez śmierć i poprzez zemstę.
Tracę swoją drogę
Jak mogła to zrobić? Lisa Cuddy znieważyła zarząd szpitala, wyrzuciła z pracy wartościowego pracownika, sterroryzowała pracowników ostrego dyżuru, obcięła wypłatę House'a i odrzuciła Wilsona, który chciał jej tylko pomóc. Wszystko jednego dnia! I dlaczego? Z zemsty? Kim była? Sama siebie nie poznawała. Zgubiła swój kompas.
I już niedługo to zauważysz
Jak zareaguje niesławny Gregory House? Jaki złośliwy komentarz opuści jego zabójcze, a przecież słodkie usta? Czy kiedyś będzie żałował swojego postępowania, chociaż przez ułamek sekundy? Czy poruszy go jej ból, czy też będzie się śmiał i okrutnie żartował z jej rozpaczy, stwierdzając, że nadzieja jest dla frajerów? Pokaże swoją ludzką twarz czy też tę z cyklu „Ludzkość jest przereklamowana”? Nie wiedziała i pewnie nigdy się nie miała dowiedzieć, ale była pewna jednego – nie uda się jej go zatrzymać. Czego by nie zrobił.
Nie mogę płakać
Bo wiem, że uważasz, że to słabość
Stał przed jej gabinetem, obserwował ją, jego wzrok przesuwał się po jej skórze jak reflektor. Kompletnie się rozkleiła, a on tam był, w ciszy obserwując rezultat swojej zemsty. A może nie. Co widziała w jego oczach? Uśmiechnął się? Czy chciałby ją pocieszyć? Czy zgodziłaby się? Czy wysłuchałaby go, gdyby próbował przeprosić? Czy pozwoliłaby mu zabrać się do jego domu i wyleczyć? Kłamanie przed samą sobą nie miało sensu – oczywiście, że tak, bo dzięki temu odzyskałaby miłość swojego życia i mogłaby spróbować przeżyć. Ale to było tylko piękne kłamstwo. House miał to gdzieś. Jak zawsze.
Muszę udawać uśmiech, pozorować śmiech
Każdego dnia
Lisie Cuddy nie wolno było płakać publicznie, gdy każdy mógł ją zobaczyć. Nie mogła pozwolić sobie na luksus uzewnętrzniania emocji, a już na pewno nie przed nim. Musiała utrzymywać pozory, nosić maski profesjonalistki i chować się w chłodnym, administratorskim mundurku, nawet gdy jej serce krwawiło. Zamieniała się w marionetkę, klauna chcącego zadowolić wszystkich. Większość ludzi nie znała pewnej prawdy o marionetkach i klaunach – im częściej powodowali uśmiech na twarzach innych, tym więcej bólu czuli sami.
Moje serce nie może zostać złamane
Trzymał jej serce w swoich dłoniach przez ostatnie dwie dekady, podarowała mu je tej nocy, gdy dotknął jej ciała i duszy; w tym niezwykłym momencie, gdy stali się jednym; w ciągu tych kilku godzin, gdy czuła się niewyobrażalnie kochana i pożądana. I nigdy go nie odzyskała, ani następnego ranka, gdy nie mogła się zdecydować, czy w jego oczach widzi smutek czy obojętność, ani w najgorszych chwilach ich zawodowych kłótni. A jednak oddał je trzy dni temu, roztrzaskane na kawałki.
skoro nigdy nie było całe
Próbował się z nią kochać w swoim mieszkaniu. Widział, jak płacze, rozpaczając, że on nigdy nie będzie ojcem jej dziecka, a jednak nawet się nie zająknął, że już nim jest. Po prostu musiała go poczuć jeszcze raz, jego smak, jego zapach, jego dotyk. Desperacko pragnęła do niego należeć, ale musiała też chronić swoje dziecko. Przed czym? Przed jego ojcem? Mógł jej powiedzieć, mogli się kochać. Spałby przy niej, pilnowałby jej we śnie i wcześniej dostrzegłby zatorowość. Jej synek mógł przeżyć. Nigdy by tak nie płakała, nigdy by go nie obrzuciła tymi gorzkimi słowami. To był początek końca.
***
Cuddy, skulona w pozycji embrionalnej na podłodze, płakała z całego serca, przeżywając każde słowo piosenki. Trzęsła się gwałtownie, chociaż woda była nadal gorąca – jednak prawda była zimniejsza od lodu. Refren echem odbijał się w jej głowie. Wszystko przez niego.
***
Patrzyłam jak umierasz
Nieustannie. Tyle razy wpadał w kłopoty, a Cuddy zawsze stała na straży. Zawał mięśnia, postrzelenie, wypadek autobusu, stymulacja mózgu. Zawsze trwała przy jego boku, zawsze była gotowa mu pomóc. Czemu jej to zrobił? Nigdy nie prosiła o nic w zamian.
Słyszałam, jak płaczesz
Gdyby tylko wiedział, do cholery, gdyby ten sukinsyn wiedział, że każda łza, która wypłynęła z jego oczu zostawiała bliznę na jej sercu. Gdyby tylko wiedział, że chętnie przejęłaby część jego bólu, gdyby tylko mogła. Że przez te wszystkie dni w szpitalu nigdy nie puściła jego ręki.
Każdej nocy gdy spałeś
Cuddy nie przeoczyła żadnego grymasu na jego twarzy, gdy cierpiał z bólu, nawet gdy zapadł w śpiączkę. I była przy nim, niczym towarzyszka jego życia, u jego boku, trzymając go za rękę, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
Byłam taka młoda
Nie powinieneś tak na mnie polegać
Robiła, co mogła, by uratować jego nogę i jego godność, mimo swojego młodego wieku i niewielkiego doświadczenia medycznego. Nie miała powodu, by czuć się winna. Wszyscy lekarze przed nią go zawiedli, ale nie ona. Aktywność leżała w jej naturze, musiała walczyć ze śmiercią, przeprowadzić tę pieprzoną operację. Musiała przekonać Stacy. Musiała zignorować jego wolę, bo Lisa Cuddy nie była w stanie znieść myśli o stracie Gregory'ego House'a. Musiała być samolubna.
Nigdy nie myślałeś o kimś innym
Widziałeś tylko swój ból
House nigdy się nie wahał, obarczając ją odpowiedzialnością za swój ból. To, jak na nią spojrzał, gdy wybudził się z narkozy, nienawiść w jego oczach zmroziła ją. Czy w tym momencie przysiągł, że kiedyś się zemści? Czy czekał dziesięć lat, marząc o tym?
I teraz płaczę
W środku nocy
Z tego samego cholernego powodu
Po ostatnim akordzie nieznośnej melodii, Cuddy zaczęła się spazmatycznie trząść, uświadamiając sobie wreszcie, jak czuł się Gregory House przez te wszystkie lata. Pokonany przez życie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pirania dnia Nie 14:01, 22 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alcusia
Alice in Downeyland
Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:58, 22 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Odebrało mi mowę. Jak pozbieram się z podłogi, to napiszę coś bardziej treściwego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 8:20, 23 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Niesamowita część.
Cała poświęcona myślom, cierpieniu Cuddy. Przerażające jest to jej poczucie straty. Podwójne, co tu dużo mówić.
Nie wiem, czy tylko ja mam takie wrażenie, ale.... Ona zaczyna być podobna do House'a. I chyba tylko on może ją uratować...
Co tu dużo mówić. Naprawdę świetne.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
cbo
Ratownik Medyczny
Dołączył: 12 Lip 2008
Posty: 170
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Nowy Sącz Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 9:32, 23 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Właśnie zdałam sobie sprawę, że jeżeli nie przestanę tego czytać to się spóźnię na usty polski. zUa kobieto!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 23:20, 23 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Piranio obie części świetne, ale 27 to perełka. Nie mam pojęcia, jak udało Ci się to tak cudnie przełożyć. Ja nie tylko czytam tego fika, ja go przeżywam. Teraz zostaną mi chyba tylko fiki, dlatego uśmiecham się do Ciebie i robię maślane oczka, prosząc o więcej. Chciałabym aby ten fik przełożono na serial, naprawdę. Taka nie wiem, kinowa wersja House'a, czy coś Najbardziej emocjonalny fik jaki czytałam.
Tradycyjnie czasu i wena i wybacz, że tym razem tak krótko
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 23:39, 27 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Rozdział XXVIII. Miesiąc za miesiącem. Część pierwsza
Wrzesień
Okrutne słowa ranią uczucia, ale cisza łamie serce
Cisza to najsmutniejsza z form żałoby, a jednak nie było między nimi niczego innego. Cuddy przez wiele lat zarządzania i zadowalania ludzi nauczyła się, jak trzymać nerwy na wodzy i być uprzejmą, a jednak nie umiała z nim rozmawiać, nie ryzykując rozklejenia się. Postanowiła więc udawać, że nic do niego nigdy nie czuła, że w żaden sposób jej nie zranił. Ignorowała go, bo to było prostsze od obserwowania go i radzenia sobie z nim na co dzień. Ukryła cały ból i rozpacz pod warstwą obojętności.
Wygnanie, na które Cuddy sama się skazała, było według niej jedynym logicznym rozwiązaniem – w ten sposób zachowywała godność (o ile można tak nazwać chowanie tchórzostwa za maską profesjonalizmu). Z Housem konsekwentnie komunikowała się za pomocą karteczek i członków jego zespołu, używając ich jako chłopców na posyłki – po prostu dlatego, że mogła. Nawet jeśli było to nieetyczne i nieprofesjonalne. Po raz pierwszy w życiu doktor Lisa Cuddy przełożyła swoje własne zdrowie psychiczne nad etyką i profesjonalizmem. Ale nawet to nie zapewniało jej spokoju serca.
A jednak on był, zawsze i wszędzie. On nieustannie pojawiał się tak w jej życiu, jak i szpitalu – krzyczał na pielęgniarki na korytarzach, kłócił się z pacjentami w klinice, grał w piłkarzyki z Wilsonem podczas przerwy na lunch, kradł jedzenie w stołówce, niszczył morale innych lekarzy. Tak jakby nic między nimi nie zaszło. Nawet w swoim gabinecie nie mogła liczyć na święty spokój, ani odetchnąć od jego nieodmiennie nieznośnego zachowania. Docierały do niej plotki, pogłoski i, częściej niż rzadziej, pozwy sądowe.
House nie porzucał swojego image'u złego chłopca, nawet gdy go nie obserwowała. Z przyjemnością myślał o tym, że jest dokładnie poinformowana o wszystkich jego występkach. A jednak najbardziej na świecie tęsknił za ich sprzeczkami; za radością w jej oczach, gdy rzucała mu medyczne wyzwania; za lekkim uniesieniem kącików ust, gdy rozbawiał ją jakąś uwagą; cholera, tęsknił za jej gniewem, jej głosem, blaskiem skóry, zapachem, który unosił się w jej gabinecie z rana – świeży i lekki jak ona sama. Tęsknił za jej obecnością w swoim życiu.
Medyczne zagadki nagle straciły cały urok – gdzieś zniknęła przyjemność, jaką mu sprawiały. Ciężka cisza, która zapadła między nimi, zabijała go, osobiście i profesjonalnie. Ale nie zamierzał na nią naciskać. Jeśli potrzebowała czasu, był gotowy jej go podarować.
Październik
Całe ciało protestuje przeciwko udawaniu
W sekrecie obserwowała jego twarz, liczyła słowa. Gdy zaczęła to robić, zorientowała się, że ostatnio było ich o wiele mniej – House mówił mniej niż kiedykolwiek wcześniej i nie miało znaczenia, z kim rozmawiał. Nie mścił się, ale był zimny, a w tym chłodzie było coś okropnie nieuniknionego. Przynajmniej tak to odczuwała. Coraz rzadziej na nią patrzył, podczas gdy wcześniej nie odrywał oczu od jej ciała. Wywnioskowała jedno – specjalnie jej unikał, zaciskając sobie coraz ciaśniej pętlę na szyi. Jeśli podarowanie mu trochę czasu, by wszystko przemyślał i wyciągnął własne wnioski było jedyną rzeczą, która utrzymywała ją przy życiu, Cuddy mogła się na to zgodzić.
Nie mógł zaznać spokoju. Zastanawiał się, ile razy z jego powodu stawała na środku swojego gabinetu, patrząc w pustkę. Genialny lekarz naprawdę nie miał pojęcia, co powinien zrobić, skoro, z powodu niesprawiedliwości wszechświata, nie mógł z nią rozmawiać. Miał pytania, miał wnioski dotyczące tych wszystkich rzeczy, które zawsze chciał zrozumieć, a których nie umiała mu wyjaśnić jego niesłychana intuicja; chciał jej powiedzieć tyle rzeczy - na co nigdy w życiu nie starczyłoby mu odwagi i siły.
House marzył, by dowiedzieć się różnych intymnych szczegółów z jej życia – co robiła w nocy, z kim rozmawiała i komu ufała, kto pomagał jej w żałobie, gdy nie pracowała, kto i co ją rozśmieszało. Ale na próżno. Zamknęła przed nim drzwi do swojej prywatności, zdecydowanie się przed nim chroniąc. Gdyby się tylko odezwał, rozdrapałby rany. A chociaż nigdy nie przejmował się innymi ludźmi i ich uczuciami, tym razem nie chciał tak postąpić, mimo że najbardziej na świecie pragnął po prostu otworzyć drzwi – dosłownie i w przenośni. Cisza wydawała się jednak najlepszym wyjściem w momencie, gdy Cuddy zamieniała się w górę lodową, obojętną na jego nędzną egzystencję. Została mu tylko praca, a nawet ona go męczyła.
House drastycznie zwiększył ilość wszystkich używek – morfiny, Vicodinu, szkockiej – by znaleźć spokój i zapomnieć. Stał się niemal nocnym stworzeniem. Bezsenne noce otulały go jak cienie. Zapominanie było najtrudniejsze. Wcale tego nie chciał.
Cuddy nieświadomie towarzyszyła mu w tej autodestrukcji – przyjmowała więcej Valium, by kontrolować płuca i serce. I było jej coraz trudniej zachować profesjonalizm w pracy. Czekanie bolało. Zapominanie bolało. Ale niewiedza, co robić, była największą męką, a Cuddy doprowadzała ją do perfekcji.
Ani Cuddy, ani House nie zdawali sobie sprawy, że rozpaczliwie potrzebowali siebie nawzajem. Wydawało się, że nad ich smutną, październikowo-październikową historią zachodziło słońce i oddala się, niczym ostatnie tony ich wspólnego walca.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pirania dnia Sob 10:58, 28 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 19:17, 28 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Coraz trudniej komentować mi tego fika i broń Boże nie dlatego, że przestaje mi się podobać. Wręcz przeciwnie, nie wiem, jak to możliwe, ale moje przecież fluffowe serducho, zakochało się w nim. Coraz trudniej znaleźć mi słowa mówiące jak bardzo mi się podoba cała ta historia. Nie chciałabym w kółko powtarzać "cudnie" bo ten fik zasługuje na coś więcej.
Pięknie oddane uczucia, zarówno House'a jak i Cuddy. Brawa dla Was obu.
I na koniec tak się zastanawiam... czy tylko ja nie widzę tu dla nich nadziei Mam nadzieję, że kolejne części sprawią, że zmienię zdanie
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 19:58, 01 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Wiem, nie jest dobrze. Miało być, przepraszam. Obiecuję się poprawić, będzie lepiej.
Lisku |
Rozdział XXIX. Miesiąc za miesiącem. Część druga.
Listopad
I będę tylko chodzić w zimnym, listopadowym deszczu
Stała w deszczu, na parkingu, i płakała, a jej własne łzy mieszały się ze łzami spadającymi z szarego nieba. Parking był pusty, chociaż o tej porze nie powinien być. Nie wiedziała czy to błogosławieństwo, czy przekleństwo.
Była samotna – opuszczona przez siebie samą, przez wszystkich, którzy byli dla niej ważni. Nie czuła zimna, a jednak się trzęsła. Nie czuła rozpaczy, ale nie pamiętała, jak się znalazła w tym miejscu. Nie czuła nic oprócz samotności.
Cuddy, szlochając, liczyła krople deszczu, które spływały po jej policzkach, rozmazując tusz do rzęs. Czy to naprawdę był deszcz, czy też liczyła swoje własne łzy? „Czy to w ogóle ma dla niego znaczenie?”- zapytała samą siebie, gdy głębokie westchnienie wyrwało się z jej ust. Jej czarne loki skleiły się w strąki. Zmusiła się, by nie zamykać oczy, gdy skupiła zamglony wzrok na mężczyźnie podchodzącym do motoru. To ten mężczyzna był przyczyną jej agonii.
Uniosła rękę i otarła twarz rękawem kurtki. Nawet nie zauważyła, że jej ubranie było przemoknięte. Zresztą i tak nie miało to znaczenia.
Nic już nie miało znaczenia. Nie w tym czasie, nie w tym miejscu, nie w tym życiu.
Myślała o miłości. O straconej miłości. Uciekło jej imię, twarz zniknęła jej z pamięci, jego zapach rozpłynął się w nicość. Pamiętała tylko miłość. Bohaterkę jej niewyznanych snów, sekretne źródło nadziei i sensu życia.
Stracona miłość.
Zamyśliła się nad pewnym zdaniem, które kiedyś wypowiedział ktoś dużo mądrzejszy od niej, a przecież urodzony i wychowany w naiwności.
„Lepiej kochać i przegrać, niż nigdy nie doznać miłości.”
Lekko potrząsnęła głową w obrzydzeniu. Włosy opadły jej na twarz, zasłaniając jej oczy. Zemdliło ją przez ten gwałtowny ruch, supeł na żołądku zacisnął się ciaśniej. Musiała zacisnąć pięści, by opanować ból.
Chciała wrzeszczeć, krzyczeć, płakać. Chciała przestać oddychać i chciała oddychać głęboko, brać wszystko albo nic. Ale była w stanie jedynie zatopić się w jego błękitnych oczach, gdy spojrzał prosto na nią. Stał zaledwie dziesięć metrów od niej.
Czekała na tylko jedno słowo. Na zbawienie. Swoje imię. „Cuddy”.
House poczuł się, jakby ktoś uderzył go w pierś. Była tylko cieniem kobiety, którą nauczył się kochać przez te wszystkie lata.
Suche liście opadały na ziemię. Do jego płuc wpłynęło zimne powietrze. Zdołał dojrzeć jej twarz poprzez mgłę, gdy szedł przez parking. Przypomniała mu o marzeniach, które straciła. Widział to w jej oczach. Była załamana, jej wargi pozostały nieme, jej rzęsy były ciężkie od łez.
Wiedział, że go kochała, ale rany zabliźniły się. Jej język był tak sztywny od goryczy, że mogła tylko krzyczeć nie wydając żadnego dźwięku, w całkowitej ciszy. W ciszy, która okazała się najsmutniejszą rozmową w jego życiu. O tych wszystkich obietnicach, których nigdy nie złożył, a które jednak złamał. O słodkich piosenkach, których nigdy nie skomponował, a które mimo to przekształciły się w bolesną elegię.
House zorientował się, że odpycha swoje grzechy z przeszłości i teraźniejszości, że patrzy na ścianę, którą wybudowała, by ochronić się przed tymi, którzy odchodzili szybciej niż się pojawiali. Był jednym z nich – on, który z pełnym rozmysłem złamał jej serce, a potem uciekł jak najdalej od niej.
Czekał na tylko jedno słowo. Swoje imię. „House”.
Ale na wyludnionym parkingu panowała cisza, a on był pewien, że ona może usłyszeć bicie jego serca. Poczuł się zdradzony. Listopadowy deszcz pochłonął go całego.
Nic. Opuściła swoje zmęczone oczy, próbując zachować to, co zostało z jej duszy, a House, kolejny raz, uznał, że to odmowa. Szybko wsiadł na swój ukochany motor, chcąc uciec, tak jak zawsze uciekał. Ale nagle coś w nim się przełamało i podjechał do jej samochodu. Wyłączył silnik i uniósł szybkę od kasku, prosząc ją milcząco, by spojrzała na niego, by mu wybaczyła, by dała mu znak. Ostatecznie tylko tak umiał przeprosić. Gdyby tylko zobaczyła tę szczerą skruchę w jego oczach.
Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, współcześni Romeo i Julia stali w ciszy na parkingu, słysząc tylko delikatny szum deszczu uderzającego o asfalt, jakby próbował przekazać ich myśli w alfabecie Morse'a. Czuła jego obecność tuż obok. Mimowolnie położyła dłoń na płaskim brzuchu. Zamarł i zacisnął dłoń na udzie, tak jakby dzięki swojemu bólowi mógł jej ulżyć. W tej chwili nie było niczego, czego pragnął bardziej, niż uwolnić ją od bólu – fizycznego i psychicznego. Tak jakby kochanie jej było śmiertelnym grzechem, za który miał być już zawsze potępiony. No cóż, miał kilka złotych monet dla przewoźnika na Styksie.
Wciąż ukrywała przed nim swoje oczy, chociaż gwałtownie wdychała jego zapach. Obserwował, jak krople deszczu skapują z jej włosów i pomyślał: „Czy ona płacze?”.
Nigdy nie miał uzyskać odpowiedzi.
Cuddy, nie patrząc na niego, wsiadła do samochodu i włączyła silnik. Kilka sekund później listopadowa mgła pochłonęła jej samochód, a reflektory świeciły niczym zbawcza latarnia morska podczas sztormu. Zamknął oczy i wyobraził sobie, że ona stoi koło niego. Zbawienie nigdy nie było tak daleko. Był sam.
Grudzień
Samotność największa jest wtedy, gdy odczuwa się ją w towarzystwie kogoś, kto odmawia kontaktu.
Jakże podobna zimie jest rozłąka
Z tobą, radości przelotnego roku!
Jakiż chłód czułem, w jakich żyłem mrokach!
Jaka grudniowa pustka była wokół!
(William Szekspir, Sonet 97)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 11:28, 02 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
No, skoro obiecujesz... To ja Ci wierzę I czekam niecierpliwie. Od początku czytania tego fika towarzyszy mi dziwne uczucie... nie wiem, jak to nazwać/określić? Taki wewnętrzy niepokój. Wiem, że to irracjonale i śmieszne, ale teraz po prostu czuję podwójną potrzebę, by to, nie skończyło się źle, a przynajmniej nie tak bardzo źle. Lubię tego fika, bo jest inny. Bo jest jednym z nielicznych, które tak bardzo mnie pochłaniają. Historia, styl pisania... niemal malowane przed oczami czytelnika uczucia i emocje. Kocham to. Ta część jest kolejnym tego przykładem.
"Uciekło jej imię, twarz zniknęła jej z pamięci, jego zapach rozpłynął się w nicość. Pamiętała tylko miłość. Bohaterkę jej niewyznanych snów, sekretne źródło nadziei i sensu życia." - MissCuddles jest genialna, ale Ty jeszcze bardziej. Jak można umieć przełożyć coś takiego?! Nigdy nie wyjdę z podziwu dla tego, co robisz. Cała scena na parkingu, widziałam ją tak wyraźnie jakbym oglądała ją na ekranie. Niesamowite. Opisy Gdyby to tłumaczenie było książką nie odłożyłabym jej dopóki nie przeczytałabym do końca. Do ostatniej literki. Nawet gdyby miała trzysta stron
Kłaniam się, jesteś Wielka
No i czekam, bezskutecznie próbując odgadnąć dokąd to zmierza. Jak pisałam wierzę, że może być lepiej między nimi, ale w tym momencie nie potrafię sobie wyobrazić, co musiałoby się stać, żeby sobie wybaczyli, a może wystarczy sam czas... i to może nie do końca zabite uczucie.
Wena i czasu
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Czw 11:31, 02 Cze 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
soffi
Pacjent
Dołączył: 14 Sty 2011
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 14:32, 02 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Udzielam się rzadko ale to tylko z powodu braku słów. Tak bardzo podoba mi się ten fik. Jest tak pochłonięty emocjami, i tak nimi bije. Każde słowo jest jak miód na moją romantyczną duszę. Serio. W dodatku ty Piranio piszesz tak cuuuuudnie! Dokładnie oddajesz sens tego. Cóż, no tylko trzeba padać na kolana i dziękować za to ze jestes z nami
Weny na tłumaczenie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:56, 06 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Cytat: | No niestety, zdecydowanie wolę tłumaczyć, niż uczyć się demografii. Jak obleję egzamin, to przez Was ;p |
Rozdział XXX. Przesilenie zimowe.
21 grudnia, piątek rano
- Licealista, siedemnaście lat. Palpitacje serca, zimne poty, hipoglikemia. Stracił sześć kilo przez ostatnie pół roku. Czas, start! - House wszedł do pomieszczenia i nonszalancko rzucił dokumenty w stronę członków jego zespołu, cierpliwie siedzących przy stole.
- Cukrzyca typu dziecięcego? Wyjaśnia wszystkie objawy – zaproponowała Trzynastka, podnosząc wzrok na swojego szefa i lekko wysuwając podbródek.
- Szóstka za wysiłek. Czytaj papierki, dzieciak nie ma cukrzycy - odparł House z lekką irytacją. W zasadzie był w dobrym nastroju. Nie mógł się już doczekać spokojnego weekendu.
- Mogłeś wspomnieć, że pacjent miewał problemy z tarczycą – zauważył Taub znad teczki, systematycznie przerzucając kartki.
- A niby czemu? Wszyscy chyba umiecie czytać? - zakpił House. Nikt nie zareagował – przez lata nauczyli się obchodzić z diagnostą.
- Tu jest napisane, że wszystkie testy na tarczyce były od trzech lat w porządku, T3 i T4 w normie, tylko poziom hormonu tyreotropowego trochę za niski – zaoponował Kutner z zainteresowaniem, marszcząc brwi. Coś mu nie pasował.
- Autoagresja. Choroba Gravesa-Basedowa – powiedziała Trzynastka pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy, patrząc na Tauba i Kutnera, jakby szukając poparcia.
- Nie słyszałaś, co powiedział Kutner? T3 i T4 w normie. A u dzieciaka nie ma śladu wytrzeszczu ani obrzęku śluzowatego – odparł House, ewidentnie dobrze poinformowany o pacjencie. Czekał na reakcję zespołu.
- Skąd wiesz? Od kiedy rozmawiasz z pacjentami? - Taub był wyraźnie zaskoczony.
- Moje kamery są wszędzie. Uwielbiam ploteczki pielęgniarek. Szkoda, że nie wiesz, co o tobie mówią – odparł House, próbując wyglądać poważnie. Nabijanie się z Tauba było jedną z jego ulubionych rozrywek.
- Nadal pasuje. Problemy z tarczycą w przeszłości, zmęczenie, utrata wagi mimo wzmożonego apetytu, palpitacje serca i słabość mięśni. Mam zadzwonić do Bennetta? - spytała nagle Trzynastka, ściągając na siebie uwagę wszystkich. Rywalizacja zawsze mobilizowała House'a.
- Po co? Żeby ten idiota potwierdził to, co już wiem? To nie Graves! Gdyby pediatra endokrynolog myślał, że to Graves, dzieciak od wieków byłby na beta adrenolitykach i lekach przeciwtarczycowych – zaprotestował House. Prawie zatupał, niczym obrażony siedmiolatek.
- Konsultacje nie bolą – naciskała Trzynastka.
- Dobra – warknął House i przewrócił oczami, zdając sobie sprawę, że przystanie na ten głupi pomysł jest najszybszym sposobem na spławienie jej. Odwrócił się do reszty zespołu. - Kutner, idź do pacjenta. Spróbuj wyciągnąć od szczeniaka coś jeszcze. Taub, powtórz badania krwi i toksyny.
- Myślisz, że ćpa? - spytał Taub naiwnie. House'owi nie trzeba było lepszego zaproszenia do drwin.
- Żyjemy w tym samym wieku? - spytał retorycznie Kutnera i Trzynastkę, wskazując na Tauba i przewracając oczami. Potem spojrzał na szklane drzwi. - Wynocha! Już!
Gdy członkowie jego zespołu wyszli, by przeprowadzić testy, House poszedł do swojego gabinetu. Musiał wydzwonić Wilsona.
- Potrzebuję cię tu. Natychmiast - zakomenderował.
- A ja muszę zbadać trzech pacjentów przed lunchem i wypełnić papiery o przeszczepie szpiku. Także radź sobie sam ze swoimi potrzebami. - Wilson turlał długopis w palcach. Zachowanie przyjaciela bawiło go.
- Ale ty żyjesz dzięki temu, że inni cię potrzebują. Serio, kiepsko się czuję. Nikogo tu nie ma, a ja nie wiem czy... - głos House'a stawał się coraz cichszy. Diagnosta brzmiał tak, jakby tracił przytomność. Gdy Wilson usłyszał sygnał w słuchawce, zerwał się na równe nogi i pobiegł do gabinetu House'a. Zastał diagnostę wygodnie rozpartego w żółtym fotelu.
- Idiota – syknął Wilson, wyraźnie przestraszony. W ciągu ostatnich trzydziestu sekund jego twarz przybrała trzy odcienie bieli. - Znasz bajkę o chłopcu, który tak często kłamał, że idzie wilk, iż w końcu nikt mu nie uwierzył, gdy wilk faktycznie przyszedł? - Wilson wbił w House'a wściekłe spojrzenie.
- Mój żołądek jest zalewany płynami trawiennymi. Jeśli nic nie zjem, mogę umrzeć. Wilk faktycznie tu zmierza – wyjaśnił House dziecinnie.
- Czy ty masz dwa lata? Przynieść ci śliniaczek? - zaproponował Wilson, nadal wkurzony.
- Nie. To dziwne, ale przywykłem do twojej irytującej obecności, więc czułbym się dziwnie jedząc lunch bez ciebie. Wtedy stałbym się niespokojny i straciłbym apetyt. Aha, i potrzebuję forsy na jedzenie! - powiedział House na jednym oddechu, obawiając się, żeby jego przyjaciel nie wyszedł. Następnie, z miną najsmutniejszego szczeniaczka na świecie, dodał – Jestem spłukany.
- Dobra. Chodźmy. Nie chcę mieć cię na sumieniu, ty hipoglikemiku – odpowiedział Wilson z charakterystycznym dla siebie westchnięciem pełnym rezygnacji, wkładając ręce do kieszeni fartucha.
- O właśnie, hipoglikemia. Przydasz się na coś – House wcisnął Wilsonowi do ręki teczkę pacjenta, żądając konsultacji i przeszedł obok. Po chwili onkolog ruszył za nim.
16.30
House wracał z lunchu zdecydowanie spóźniony. W swojej salce konferencyjnej dostrzegł nie tylko swój zespół, ale też doktora Bennetta i kilka osób z endokrynologii. Zanim wszedł, odwrócił się do Wilsona i skrzywił się z obrzydzeniem, po czym odezwał się sarkastycznie:
- Wygląda na to, że Cirque de Soleil zmienili siedzibę na mój gabinet. Debile.
- Prowadź, maestro – powiedział Wilson ze śmiechem, ewidentnie prowokując przyjaciela. Pchnął drzwi i obaj weszli do środka.
- Nie powinniście być gdzie indziej? - spytał House od progu, skupiając irytację na Bennetcie.
- Tak jak ustaliliśmy, zaprosiłam doktora Bennetta i jego zespół na konsultację w sprawie Dylana Hirscha – wyjaśniła Trzynastka i popatrzyła ze współczuciem na gości, próbując dodać im odwagi uśmiechem.
- Kogo? - spytał House apatycznie. Nie dał poznać po sobie, jakie wrażenie zrobiło na nim imię chłopca. Przed jego oczami przemknął milion scenek. Wyobraził sobie swojego syna w wieku siedemnastu lat, kończącego liceum, grającego w gry video ze swoim staruszkiem, niesamowicie uroczego. Bardzo przypominającego matkę. Czy byłby wrażliwy, jak ona, czy szorstki jak House? Czy interesowałaby go medycyna, monster trucki i zagadki? Dylan E. House. Zostało tylko epitafium.
- Pacjent z problemami z tarczycą, siedemnastoletni Dylan Hirsch – powtórzyła Trzynastka i zauważyła, że House myśli o czymś zupełnie innym. Westchnął cicho. Szybko zawołała go – Doktorze House!
- No nie. Kolejny Żyd. - Za niepoprawnym politycznie żartem usiłował ukryć swoje własne problemy, a przede wszystkim swój ból. Potem odwrócił się do Wilsona i półszeptem powiedział – Mają kiepskie geny, często chorują. Przypomnij mi, żebym się z nimi nie zdawał.
- House – warknął Wilson, próbując uciszyć przyjaciela. Nie chodziło mu o to, że sam był Żydem – bardziej o to, że był nim też Bennett.
- Co? - Diagnosta wzruszył niewinnie ramionami. - Stwierdzam tylko oczywistość. To zbrodnia?
- Nie. Ale antysemityzm już tak – stwierdził Wilson, trochę zawstydzony.
- Co się tak przejmujesz semantyką? Jest zła. - House uśmiechnął się cynicznie. Potem odwrócił się do reszty zebranych i, jakby wszyscy czekali w kolejce do bufetu, zapytał:
- No więc, co dzisiaj mamy?
- Choroba Gravesa-Basedowa – przemówił wreszcie doktor Bennett, zerkając znad okularów na dokumenty.
- Czy pacjentowi od rana wyrosła druga tarczyca? - House pochylił głowę. W jego głosie pobrzmiewało rozbawienie.
- Nie – odparli członkowie jego zespołu.
- Więc to nie Graves. Coś nam umyka – House przesunął dłonią po policzku i podszedł do białej tablicy. Odwrócił się tyłem do endokrynologa i jego zespołu.
- Wyniki badań tarczycy mogą sugerować Gravesa – nalegał Bennett, ewidentnie zirytowany ignorowaniem jego autorytetu i zachowaniem House'a.
- Albo masę innych chorób tarczycy. Patrz na moje usta: to nie Graves! – krzyknął House, odwracając się na pięcie.
- Doktorze House, moje doświadczenie jako lekarza endokrynologii nie pozostawia wątpliwości, że... - Bennett nagle stracił cierpliwość i nieco uniósł głos. Nie pasowało to do jego spokojnego charakteru.
- ...że jesteś idiotą – House wszedł mu w słowo z własną perełką mądrości.
Przez następny kwadrans diagnoza Dylana Hirscha niespecjalnie posuwała się naprzód, ze względu na to, że House postanowił publicznie znieważyć doktora Bennetta. Dwóch lekarzy wdało się w przedłużoną kłótnię, która wreszcie sięgnęła uszu doktor Lisy Cuddy. Dziekan medycyny postanowiła natychmiast zainterweniować, żeby się nie pozabijali.
House mógłby przysiąc, że wyczuł ją zanim pojawiła się na horyzoncie. Dostrzegł ją, gdy szła przez korytarz, kusząco kołysząc biodrami, a jego serce zatrzymało się na moment gdy weszła do i tak już zatłoczonego pokoju konferencyjnego. Zamiast wziąć ją w ramiona i zrealizować swoje pokręcone fantazje, zdecydował się ukryć słabość pod złośliwością.
- Tu się odbywa jakieś zebranie Żydów, o którym nic mi nie wiadomo? - rzucił półgłosem w stronę Wilsona, który dziś służył jako jego worek treningowy od kpin.
Cuddy była widocznie zirytowana ich zachowaniem. Wróciła do starej, rozstawiającej wszystkich po kątach, siebie.
- Co tu się dzieje?
- Duma twojej endokrynologii chce zabić mojego pacjenta – odparł House, wydymając dziecinnie wargi i podszedł do Wilsona. Był gotów walczyć tak, jakby jego życie od tego zależało.
- Doktor Cuddy, chłopak ma objawy, które ewidentnie wskazują na chorobę Gravesa-Basedowa i... - zaprotestował doktor Bennett, usiłując odzyskać autorytet.
- Ile lat ma pacjent? - zapytała Cuddy, unosząc brwi. Wyciągnęła rękę do zespołu House'a, bez słów prosząc o teczkę pacjenta.
- Siedemnaście – odpowiedział szybko Taub, podając jej papiery.
Przez kilka minut Cuddy uważnie czytała medyczną historię i starannie porównywała copółroczne badania tarczycy. Od czasu do czasu unosiła brwi, jakby wszystko jej pasowało. W końcu poprosiła o ostatnie wyniki badań.
House pochylił się w stronę Wilsona i odezwał się niemal cicho, ewidentnie próbując ukryć, jak niespokojny był. Osobiście i profesjonalnie.
- Przyszła tu właśnie największa wypłata w szpitalu, ubrana wyjątkowo nieprzyzwoicie i udaje lekarza. Świetnie jej idzie. Dlaczego jestem diagnostą, a nie endokrynologiem? Endokrynologia wyraźnie pozwala ci na wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Może powinienem się przekwalifikować, miałbym czas na zespół jazzowy i zajęcia kucharskie. Byłoby super.
Wilson przewrócił oczami i syknął przez zęby:
- House.
- Ciiii... - House uniósł palec wskazujący do ust. Nie miał zamiaru się poddać. - Oglądaj, oglądaj. Siedzimy w pierwszym rzędzie na przedstawieniu o kobiecym upokorzeniu. No cóż, tym dekoltem nadrabia wszystkie inne mankamenty...
- House – syknął Wilson głośniej. Był wściekły. Wszyscy w pokoju spojrzeli na nich.
- W porządku, Wilson. Jestem pewna, że on swoim ego nadrabia wszystkie inne mankamenty – odparła Cuddy i wróciła do diagnozy, kompletnie ignorując samego diagnostę. House uśmiechnął się pod nosem. Był bardzo zadowolony, że wróciła stara Cuddy.
- Czy u pacjenta pojawiły się jakieś psychosomatyczne objawy? - spytała Cuddy, patrząc na zespół House'a.
- Jego rodzice powiedzieli mi, że miewa nocne koszmary. Łatwo wpada w gniew i jest bardzo spięty, szczególnie w szkole – odpowiedział Kutner, zastanawiając się, czy to ma jakieś znaczenie.
- Młodość to straszny moment w życiu. Jego ostatnia dziewczyna musiała być beznadziejna. Co za ból – dodał House, przyciskając dłoń do klatki piersiowej, pozorując ból serca.
Cuddy dodała dwa do dwóch, jakby układała coś z klocków Lego. Uniosła USG tarczycy ze stołu i spojrzała na zebranych. W jej oczach czaił się triumf. Łatwo połączyła kropki w tym przypadku, bo bardzo przypominał ten, o którym kilka lat wcześniej pisała długi artykuł.
- Zróbcie test wysiłkowy i zobaczcie, jak błyskawicznie rośnie mu puls. Obserwujcie prawą stronę jego szyi. Chłopak ma nadczynność tarczycy z powodu wola guzkowego toksycznego. Kiedy pojawi się widoczna masa, zróbcie scyntygrafię z technetem. Zmierzcie wielkość – rozkazała Cuddy, a potem spojrzała z rozbawieniem na House'a, uśmiechając się do niego nieśmiało. - Rzadko się zdarza u nastolatków, ale były takie przypadki. Nic mu nie będzie i na pewno lepiej sobie poradzi w szkole. Doktor Hadley, proszę umówić operację.
- Za późno, by cofnąć słowa, House. Ona pożre to, co zostało z twojej wątroby, na śniadanie – Wilson pochylił się do przyjaciela i powiedział to tak cicho, że niemal niedosłyszalnie. Ale House słyszał go głośno i wyraźnie, bo właśnie wyobraził sobie dokładnie to samo. Swoją wątrobę na srebrnym półmisku stojącym przed Cuddy.
- Uratowałem mu życie. Ten kretyn... - Jakby próbując się usprawiedliwić przed Wilsonem i Cuddy, House dziecinnie wskazał palcem na Bennetta, który właśnie wychodził razem ze swoim zespołem. W jego głosie pobrzmiewał bunt - ...zabiłby chłopaka lekami przeciwtarczycowymi.
- Nie ma potrzeby, żeby się przezywać, doktorze House – zwróciła mu uwagę Cuddy i kontynuowała, nie zwracając na niego większej uwagi – Teraz, kiedy ja uratowałam mu życie, uzdolnieni lekarze, których zatrudniasz, świetnie sobie poradzą z leczeniem pacjenta.
Członkowie zespołu House'a zrozumieli polecenie szefowej i szybko wyszli, by przeprowadzić test wysiłkowy. Cuddy, dumna z siebie, odwróciła się do Wilsona. Jej miękki ton wywołał falę zazdrości u House'a.
- James, wiem, że to łagodny guz, ale mógłbyś zrobić rutynowa biopsję?
- Jasne, lecę. - Wilson natychmiast zrozumiał sugestię i uśmiechnął się do niej przepraszająco. Jego przyjaciele musieli porozmawiać. Wyszedł, nie niepokojony protestami diagnosty.
Cuddy, teraz już sam na sam z Housem, odwróciła się do niego z najniewinniejszym wyrazem twarzy na świecie. Zamrugała długimi, czarnymi rzęsami.
- Nie jestem bez serca, dam ci kolejną szansę, żebyś udowodnił swój geniusz. Tylko tym razem spraw się lepiej. - Energicznie podała mu teczkę z badaniami i dokończyła w jego stylu – Teraz przepraszam, mam zajęcia z jogi za pół godziny.
- Co to ma być? - House, zaskakując nawet siebie samego, chwycił ją za ramię dużo mocniej niż zamierzał i przyciągnął do siebie. - Prosisz mnie, żebym wziął kolejny przypadek? - Sam nie wiedział czy był zły, czy też rozczarowany, ale nagle zrozumiał, jak dużo się zmieniło między nimi przez ostatnie trzy miesiące. Czar prysł.
- Ja cię nie proszę, ja ci każę. - Wyrwała ramię z jego uścisku z grymasem bólu na twarzy. „Kto to jest?” - pomyślała, masując bolące miejsce. Nigdy wcześniej nie był agresywny ani brutalny, w każdym razie nie fizycznie.
- Wcześniej mnie prosiłaś – zauważył House z rozczarowaniem i wsadził teczkę pod ramię. Potem bez słowa odwrócił się i poszedł do gabinetu, zostawiając ją wpatrzoną w niego niczym kapłanka voodoo.
- Bo nigdy wcześniej nie musiałam – odparła, podążając za nim. Pchnęła drzwi, które niegrzecznie zamknął tuż przed nią. - Nie chcesz pracować – spoko, na każdym piętrze jest wyjście ze szpitala. Ale tak żebyś wiedział – mogę zaraz znaleźć dziesięciu genialnych lekarzy, gotowych wziąć twoją posadę za połowę pensji.
- Nie tak genialnych jak ja – mruknął House, uśmiechając się złośliwie. Ewidentnie ją prowokował.
- No pewnie, jesteś taki genialny, że nie umiałeś zdiagnozować własnej nogi ani uratować swojego dziecka. Jeśli tak wygląda twój geniusz, to nie chcę wiedzieć, jak wygląda mądrość. Wiesz co, nie uważam nawet, żebyś był mądry, jesteś żałosny i przeciętny, House. - Sama nie wierzyła, że to powiedziała. Użyła właśnie najcięższej amunicji, by go zranić, upokorzyć, odegrać się. Tak jak on to robił wiele razy wcześniej. A jednak to nie wydawało się w porządku, nie wydawało się słuszne. Ale okrutne słowa już opuściły jej usta. Po raz pierwszy w życiu Lisa Cuddy zraniła go świadomie. Miała wrażenie, że jej serce zatrzymało się na moment. Coś kruchego się roztrzaskało, słyszała świst w uszach. Przycisnęła ramiona do piersi, próbując powstrzymać napływające do niej wspomnienia.
Odetchnął głęboko, wciąż zszokowany i zraniony jej przemową. To było coś nowego – ta bolesna pustka w klatce piersiowej, ten nagły brak powietrza w płucach. „Czy ona naprawdę to powiedziała?”
- Serio, to tyle? Naszej sztywnej administratoreczki nie stać na więcej? - spytał House sucho i kontynuował, jakby z świata nagle zniknęło opanowanie i dobre maniery – Chcesz mówić o porażkach? Niech będzie. Ile forsy zmarnowałaś na in vitro, żeby zajść w ciąże z jakimiś debilami, bo nie miałaś jaj, by znaleźć porządnego faceta? Ile próbek zużyłaś, zanim wpadłaś na moją spermę? No, to nie ma znaczenia, bo i tak nie mogłaś jej utrzymać, nie? Seksualna frustracja to draństwo, Cuddy, szczególnie gdy występuje razem z niską samooceną i genetyczną predyspozycją do porażek. - Odwrócił się, ukrywając przed nią swoją poszarpaną duszę. Wszystko można było wyczytać w jego oczach, a chciał mieć pewność, że ona tego nie zrobi.
Bała się, że zakrztusi się łzami, ale nie chciała się poddać. Jeśli mieli to zakończyć w ten sposób, miała zamiar zadać ostateczny cios. Powstrzymała wyrzuty sumienia i dała ujście gniewowi.
- To dlatego trzymałeś to w sekrecie, co? Nie chciałeś, żeby twój syn dowiedział się, jakiego idiotę ma za ojca? A może, w swojej popieprzonym pojęciu sprawiedliwości, pragnąłeś, żeby całe życie zachodził w głowę, kim jest jego ojciec, tak jak ty od dzieciństwa? - Jej ostatnie słowa sprawiły, że odwrócił się do niej i spojrzał na nią z nienawiścią.
- Może ci religijni idioci mają rację, może jednak istnieje Bóg, który dokładnie wie, co robi, więc uratował mojego syna przed taką zjebaną, beznadziejną matką jak ty. - I już. Ostateczny cios dla ich delikatnej relacji. Zadał go z precyzją, która wymagałaby lat przygotowań. Ale Gregory House nigdy nie wybaczał, a gdy ktoś łamał jego serce, zawsze robił to samo.
Kilka sekund zajęło jej zrozumienie całej podłości tych słów, a potem jej dłoń sama odnalazła drogę do jego policzka. Uderzyła go tak mocno, że z trudem zachował równowagę. Nie panując nad sobą, wrzasnęła jak zraniona hiena:
- Ty sukinsynu!
- Fajnie. Zawsze tak wygrywasz kłótnie? - spytał House cierpko, pocierając zadrapanie, które zostawiły jej palce. Był pewien, że cała jej dłoń odbiła mu się na policzku. „Jakby nie patrzeć, zasłużyłem na to” - pomyślał. I tak było. Zasługiwał na dużo mocniejsze uderzenie. Ale krzywda już się dokonała.
- Mam dość ciebie i twojej niewyparzonej gęby, House! Nie chcę widzieć w tym gabinecie ani jednej twojej rzeczy, gdy wrócę do pracy po świętach. I módl się do swojego nowo odnalezionego Boga, żebym darowała sobie trud skontaktowania się z dyrektorami wszystkich szpitali w tym kraju, aby się upewnić, że nie dostaniesz porządnej pracy nawet na Alasce! - warknęła na jednym oddechu, a z jej śmiertelnie poważnych oczu biły jednocześnie ogień, lód i łzy. A potem, niemal zupełnie spokojnie, dodała:
– I tak właśnie wygrywam kłótnie! - Odwróciła się na pięcie i wyszła, trzęsąc się ze złości. House zamarł na środku swojego gabinetu, patrząc za nią, tak jakby jedyną rzeczą, która się poruszała na tej planecie były jej biodra. Świat zastygł w miejscu.
Kilka sekund później zduszony krzyk bólu wypełnił gabinet, gdy ostatecznie wyrwała serce z jego ciała. „To była cena za odrzucenie jej” - pomyślał House. I bolało. Jej uwaga, że nie mógł uratować swojego syna, była jak sól na otwartą, krwawiącą ranę. Został z niego tylko emocjonalny wrak, pusta skorupa po człowieku, który uważał, że życie jest tylko czasem do zabicia przed śmiercią. Może zawsze był tylko pustką. „Śmierć zabiera nas wszystkich, czyż nie?” - pomyślał i połknął dwa Vicodiny.
Żałował tylko jednej rzeczy – utraty jej. A przecież ponoć lepiej jest kochać i utracić, niż nigdy nie kochać?
Kochać i utracić. Utracić osobę, o której się marzyło przez dwadzieścia lat. Pamiętać każdy moment, słowo, minę, dotyk. Nie. Nie. Nie. House potrząsnął głową, próbując wymazać obrazy pojawiające mu się przed oczami, a potem postanowił zacząć działać, nie dbając o zdrowy rozsądek. Czy miał właśnie zamiar skoczyć na główkę do pustego basenu? Czy to było warte bólu?
Już i tak zapłacił najwyższą cenę, czas coś z tym zrobić.
Trzy minuty po dwudziestej House umiejętnie wślizgnął się do gabinetu Cuddy, jak wiele razy wcześniej. To było jej sanktuarium. Miejsce, w którym unosiło się więcej jej uśmiechu i zapachu niż w jej sypialni. Miejsce, w którym by się schroniła, gdyby musiała uciekać. I nagle on tam stał, wdychając to, co zostało z jej zapachu, zastanawiając się, jakim cudem stali się tym, czym się stali. Zażartymi wrogami.
Ludzie twierdzili, że jego wszechświat składał się z pięciu sił – inteligencji, perswazji, niepewności, tchórzostwa i samolubstwa. Wyczerpał już wszystkie, oprócz perswazji. Nigdy nie był mistrzem uczciwości, ale jedyną pozostałą mu bronią godną Lisy Cuddy była od dawna porzucona uczciwość. Tej nocy będzie szczery. Bo nie ma już powrotu.
Wziął duży spinacz i rozprostował go, rozglądając się z niepokojem. Poduczenie się kilku tricków od Foremana wreszcie opłaciło się – otworzył szuflady Cuddy. Potem powoli wyciągnął z kieszeni mały przedmiot, czując się jakby wylądował prosto w camusowskiej teorii egzystencjalnej. Ostatecznie chodziło tylko o sens. Lisa Cuddy zasługiwała na sens. Gdy włożył do jej biurka malutką paczuszkę, był absolutnie pewien, że jej go podarował.
To miała być najdłuższa noc w jego życiu. Nie wiedział, czy i jak ją przetrwa.
(Przesilenie zimowe – oficjalny początek zimy, najkrótszy dzień i najdłuższa noc w roku.)
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pirania dnia Wto 11:39, 07 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alcusia
Alice in Downeyland
Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 22:47, 06 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Jejku... To chyba najlepsza część tego fika. A przynajmniej mnie najbardziej się podobała. Genialny "przypadek", czytając te wszystkie medyczne pojęcia czułam się prawie, jakbym oglądała nowy odcinek. No i wreszcie dużo House'a! Hilson genialny. Kłotnia Huddy genialna. Rozdzierająca serce, ale genialna. A zakończenie pozostawiło u mnie nieopisaną ciekawość, co będzie dalej. Kocham tego fika i błagam o kolejną część
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
blackzone
Internista
Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 6:58, 07 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Dopiero teraz zabawa się rozkręca! Z ciężkim sercem, ale NIE mogę przypomnieć sobie co House zostawi w szufladzie biurka w gabinecie Cuddy. Nie, ok, dobra przypomniałam sobie, ale za chiny nie pamiętam co było dalej! CZEKAM NA TŁUMACZENIE! Robisz to świetnie! : )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|