|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Alcusia
Alice in Downeyland
Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 11:52, 22 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Przeczytałam wszystkie części jednym tchem i stwierdzam, że to jest genialne! Bardzo mnie wciągnęło i nie mogę doczekać się kolejnej części wspaniale ukazane uczucia, rewelacyjna fabuła... Po prostu mistrzostwo. Dziękuję autorce i tłumaczce, świetna robota!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:17, 22 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Rozdział XVIII. Odwrócone deja vu.
Czwartek po południu
Po trzech dniach przykrej samotności i unikania siebie nawzajem:
Cuddy była przekonana, że spieprzyła sprawę. House postanowił skorzystać z siły wyparcia – w jego przypadku raczej siły udawania.
Po tym, jak wrócili do domu z pracy, Cuddy długo siedziała w kuchni, pijąc herbatę. Na dworze kropił deszcz, a kobieta nieuważnie słuchała równomiernego szumu kropli spadających z dachu na parapety. Wiedziała, że słowa, które rzuciła House'owi w twarz, były ostre, ale poczuła się lepiej, gdy mu to powiedziała. Gdyby tylko on nie był taki uparty!
Zgrywała pewną siebie, ale wcale się taka nie czuła. Przerażała ją irracjonalność tej miłości. Mogła zaufać, tak, ale nie była naiwna. Rozumiała, że za zaufanie się płaci i to często bardzo wysoką cenę. „Czy mogę mu ufać?” - pytała samą siebie, świetnie wiedząc, że wyboru dokonała już dawno. W zasadzie, gdy patrzyła w przeszłość, zastanawiała się czy w ogóle kiedyś miała jakiś wybór.
Cuddy podniosła się z krzesła, wyłączyła światło i poszła do salonu. Wiedziała, że zastanie go tkwiącego przed telewizorem, obrażonego na cały świat. Uśmiechnęła się na tę myśl, a potem zachichotała. Niosła mu kubek herbaty. Nie mogła go unikać przez całe życie. Czy powodem jej nagłej decyzji było poczucie winy czy też wdzięczność, że mogła na niego liczyć? Sama tego nie wiedziała.
Podeszła do niego ostrożnie, niemal na palcach. Jej długie, czarne, dresowe spodnie zakrywały nagie stopy. Powoli uniósł oczy i obserwował ją uważnie. Przesunął wzrokiem od ust i podbródka, aż do gołych stóp, starając się zapamiętać każdy centymetr jej ciała, gdy stała przed nim, promieniejąca pewnością siebie.
Mężczyzna próbował zmusić się, by odwrócić wzrok, ale nie mógł oderwać oczu od lekkiej wypukłości jej brzucha, widocznej pod cienkim, bawełnianym t-shirtem. Poczuł słabe ukłucie ojcowskiej dumy, gdy wyobraził sobie, jak kładzie tam rękę.
Dopiero gdy wyciągnęła w jego stronę parujący kubek gorącej herbaty, udało mu się wyrwać spod uroku, który na niego rzuciła i spojrzeć na nią. Próbując uniknąć dramatycznego wejścia, nieśmiało powiedziała pierwsze, co jej przyszło do głowy:
- Dzięki, że wziąłeś do domu torebki z moją mieszanką. Zupełnie o tym zapomniałam.
Spojrzał jej prosto w oczy i na jedną metafizyczną sekundę zupełnie się w nim zagubił. Krótkim, pełnym blasku spojrzeniem umiała zamienić go w zakochanego chłopca.
- Proszę bardzo – odparł House, wciąż zdumiony jej nagłym wejściem. Potem, namyślając się, dodał cynicznie:
- Przyszłaś tylko po to, żeby mi to powiedzieć?
Przez moment, który wydawał mu się wiecznością, nie odpowiadała.
- Nie. Ale z tym cię zostawię. - Niecierpliwie odgarnęła niesforny loczek za ucho i zniknęła w swoim pokoju.
House siedział na kanapie, z półotwartymi ustami, jednocześnie zdziwiony i zszokowany. Natychmiast doznał uczucia deja vu i uśmiechnął się kwaśno – z całą siłą przypomniał sobie ten moment kilka lat temu, gdy powstrzymała się przed zapytaniem go, czy będzie ojcem jej dziecka. Bez dalszego rozmyślania nad upiorami swojej przeszłości chwycił laskę i poszedł za nią.
Gdy House wszedł do pokoju, Cuddy pochylała się, by wyjąć nową torebkę z mieszanką z lodówki. Zmierzył wzrokiem jej idealny tyłek otulony bawełnianymi spodniami i zauważył bez skrępowania:
- Drugi trymestr służy twojemu tyłkowi.
Powoli zamknęła lodówkę i odwróciła się do niego, trzymając torebkę w obu rękach. Nie odpowiedziała ani słowem, ale słaby uśmiech zdradzał, że usłyszała, co powiedział. Jeśli chciał rozmawiać, pozwoli mu na to.
- Mogę ci z tym pomóc? - spytał House grzecznie, wskazując na jej mieszankę.
- Jasne – odparła Cuddy krótko, siadając na łóżku, wyciągając nogi i kładąc lewą dłoń na brzuchu.
House podszedł do łóżka, przysiadł obok niej, delikatnie wyjął torebkę z jej drżących dłoni i zawiesił ją na stojaku. Gdy Cuddy wyciągnęła prawe ramię, by House'owi łatwiej było się podłączyć do cewnika, diagnosta zmarszczył brwi.
- Od kiedy to jest takie czerwone? - zapytał, obmacując skórę wokół wenflonu.
Drgnęła lekko pod jego dotykiem i odparła cicho, z niepokojem w głowie:
- Nie wiem, nic wcześniej nie zauważyłam.
Szybko wstał. Laska błyskawicznie znalazła się w jego dłoni. Wychodząc, rzucił:
- Przyniosę trochę lodu. Musiałaś to podrażnić we śnie czy coś. Zaraz wracam.
Po chwili był już z powrotem, niosąc torebkę z lodem, dwie ściereczki i mały ręcznik. Nic nie mówiąc, zaczął dotykać zmienionego miejsca na jej skórze kilka kawałkami lodu. Robił nimi małe kółeczka i ani na chwilę nie odrywał wzroku od jej oczu. Jego dłonie były twarde, ale dotyk bardzo delikatny. Cuddy rozchyliła wargi. House, kierowany ciekawością lub nieodpartym magnetyzmem, przesunął opuszką palca wzdłuż jej dolnej wargi. Jej puls przyspieszył. Przez zasłony przedarło się na chwilę słońce, napełniając pokój blaskiem, po czym znów znikło. Obserwował, jak promień zatańczył na jej twarzy.
- Tym razem nie uciekniesz, Cuddy – wymruczał, jakby do siebie.
Nie odpowiedziała, bojąc się odezwać, gdy jego palce wciąż leżały na jej ustach. Powoli zsunął je niżej, na brodę. Zatrzymał się na moment przy szalejącej tętnicy na szyi, jakby ciesząc się z wpływu, który miał na nią. Potem przesunął palce po piersiach i położył dłoń na wyraźnym brzuchu, przykrytym tylko cienkim podkoszulkiem.
Cuddy czuła uderzające na zmianę fale gorąca i zimna. Dostawała gęsiej skórki od lodu, a jednocześnie krew buzowała pod dotykiem mężczyzny. House widział, jak jej twarz pobladła, a oczy zrobiły się niesamowicie wielkie i ciemne. A jednak nie odsunęła się ani nie zaprotestowała. Usłyszał, jak kobieta gwałtownie wciąga powietrze, a następnie wydycha je wolno, chrapliwie.
- Boisz się mnie, Liso? - spytał. Wyszeptał jej imię miękkim tonem, pozwalając, by w głosie odbiły się jego własne lęki. Zamknęła oczy, kiedy położył dłoń na jej lewym policzku.
Gdy nie odpowiedziała, przysunął się do niej bliżej i uniósł jej podbródek, zmuszając ją, by otworzyła oczy. Cuddy poczuła, jak dreszcz przechodzi wzdłuż kręgosłupa i przenosi się na całe ciało. Spojrzała na House'a, mrugając gwałtownie długimi, czarnymi rzęsami. Jej niebieskie tęczówki przypominały szalejącą burzę.
Gdy spojrzeli sobie w oczy, słowa nie były już potrzebne. Kobieta zrozumiała, że nie ma już odwrotu. Zrozumiała, że od pierwszej nocy byli skazani na ten moment, choć jego zachowanie przez ostatnie trzy dni niemal przekonało ją, że dla niego to była tylko gra, kolejna układanka. A ponieważ tajemnice rzadko kiedy miały coś wspólnego z cudami, było oczywiste, że kiedyś, wcześniej czy później, on zniknie z jej życia. Jednak gdzieś w jej sercu migotała iskierka nadziei i dopóki ona nie się nie wypali, Cuddy nie zamierzała jej gasić.
Pocałował ją powoli, a jego wargi były ciepłe i miękkie. Atmosfera zaczęła się zagęszczać, gdy językiem rozchylił jej wargi, objął ją mocniej, zgniatając jej piersi swoją klatką piersiową. Objęła go za szyję. Odpowiedziała mu jak nigdy wcześniej, wkładając w ten pocałunek wszystkie swoje nadzieje i marzenia. Przez jej zamglony umysł przebiegła myśl, że nikt jej jeszcze tak nie całował, nikt jej nigdy tak nie trzymał – przez te wszystkie lata okłamywała samą siebie. A potem, tak nagle jak się pojawiły, jej myśli zniknęły w fali pożądania.
Nie protestowała, gdy położył ją na łóżku, układając jej dłonie nad głową i nie odrywając swoich ust od jej spuchniętych warg. Nie położył się na niej całkowicie, świadomie nie uciskając jej brzucha – a jednak jego pożądania nie dało się ukryć, czuła twardość na swoim udzie. Jego usta zaczęły się przesuwać, gdy pieścił jej delikatną szyję. Czuła, jak w jej ciele płonie ogień tego odwiecznego, a przecież nowego pragnienia. Czuła walenie serca – swojego? Jego? Nie wiedziała – gdy jego wargi całowały jej szyję i twarz, a następnie gdy znów pocałował ją z głodem w usta. Jego dłoń wsunęła się pod cienki t-shirt i ujęła jej twardniejącą pierś. Westchnęła i poruszyła się pod nim, układając na boku, by nie utrudniać mu dostępu do siebie.
Cuddy całkowicie zatraciła się w pragnieniu tak silnym, jakiego jeszcze nigdy nie doznała. Odpowiadała mu z pasją, którą skrywała w sobie przez te wszystkie lata, a jego usta i ręce odkrywały jej ciepłe, chętne ciało.
Gdy jego dłonie dotarły do jej nieco powiększonego brzucha i gdy poczuła, jak palce wsuwają się pod gumkę jej dresowych spodni, nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Zaczęła się opierać.
- House, nie. Musisz przestać – wydała z siebie zduszony jęk.
Uniósł głowę znad jej szyi i spojrzał jej głęboko w oczy, teraz wypełnione jednocześnie strachem i pożądaniem. Oddychał krótko, urywanie.
- Lisa - zamruczał i pochylił się, by znów pocałować ją w usta, ale odwróciła głowę i odepchnęła go.
- Nie, House, nie mogę.
Odetchnął głęboko, odsuwając się od niej. Podrapał się w policzek, a potem, nic nie rozumiejąc, przesunął dłońmi po włosach. Cuddy usiadła, zaciskając dłonie na kolanach. Nie podnosiła głowy, by nie musieć spojrzeć mu w oczy.
- Zawsze wiedziałem, że lubisz się droczyć, Cuddy, ale nie miałem pojęcia, że jesteś okrutna – powiedział House z rozczarowaniem. Ewidentnie zamierzał ją zranić.
- Nie jestem! - zaprotestowała. Gdy usłyszała jego ostry głos, zadrżały jej dłonie. - To niesprawiedliwe.
- Życie jest niesprawiedliwe, pogódź się z tym! - House dziecinnie nadął policzki, by po chwili wypuścić powietrze. Nie odrywał wzroku od Cuddy.
- Ja... - Jej głos się załamał, ale postanowiła nie przerywać i ukryć prawdziwy powód.
- Coś się zmieniło, House. – Spojrzała mu prosto w oczy, by się upewnić, że jej słucha. - Tu już nie chodzi tylko o seks, a ja nie jestem pewna, czy to rozumiesz – powiedziała niesamowicie smutnym głosem.
I to była cała prawda i sedno jej człowieczeństwa. Dla Cuddy, seks z Housem był największym marzeniem, ale pragnęła dotykać i być dotykaną, kochać i być kochaną. Gdyby raz to zrobiła, nie byłoby powrotu. Tu chodziło o należenie, a ona chciała do niego należeć ciałem i duszą.
- O czym ty mówisz? - zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.
- Że chcę czegoś więcej, niż tylko seksu. Kilka miesięcy temu jedna noc bez zobowiązań byłaby okej i dla ciebie, i dla mnie. - Ledwo udało się jej to powiedzieć. Jedna noc bez zobowiązań z Housem nigdy nie wchodziła w grę – przynajmniej nie dla niej.
- Kto mówi, że to byłoby jednorazowe, Cuddy? - spytał House, z całych sił wierząc w swoje słowa.
- Ty nie chcesz związku. I nie nadajesz się do wychowywania dziecka, a już na pewno nie cudzego dziecka. Nie masz w sobie uczuć ojcowskich – powiedziała nad jednym oddechu i kontynuowała, gdy nic nie odpowiedział – W końcu zacząłbyś mnie nienawidzić za to, że cię do tego zmusiłam. Albo znienawidziłbyś moje dziecko, bo ci stanęło na drodze. Nie mogę do tego dopuścić.
- Ałć, to bolało! - House zrobił głupią minę, próbując powiedzieć coś zabawnego w samoobronie, ale jej słowa naprawdę go zraniły i odebrały mu mowę. Patrzył na nią w szoku, a ból buzował w nim niczym trucizna. Cuddy nie zauważyła tego.
- No widzisz, nie umiesz nawet być poważny. Nie umiesz rozmawiać jak dorosły człowiek i nie obracać wszystkiego w żart – powiedziała krytycznie i z całą świadomością dodała – Tu można wybrać wszystko albo nic, House, a skoro ty nie umiesz dać wszystkiego, a przynajmniej być dla tego dziecka wzorem mężczyzny... - Cuddy poklepała się po brzuchu i cichym głosem kontynuowała, wyglądając tak, jakby zwracała się do swojego dziecka - ...to obawiam się, że między nami nic nie może się wydarzyć..
I wtedy uderzyła w niego ta gwałtowna świadomość, że ona nigdy nie mogłaby go widzieć, albo przynajmniej rozważyć, jako ojca swojego dziecka. Cholera jasna, on sam tego nie widział, ale chciał przynajmniej spróbować. Nie był w stanie natomiast powiedzieć jej prawdy – był przekonany, że by go znienawidziła. A to zniszczyłoby go całkowicie i nie umiałby się już pozbierać.
Spróbował innego podejścia: wzbudzania w niej poczucia winy. Uwodzenie ewidentnie mu nie wyszło.
- Czekaj, Cuddy! - uniósł obie ręce. - To dla ciebie była tylko gra? Te wszystkie pocałunki i dreszczyki to było tylko przedstawienie, żebyś mogła powiedzieć to wszystko? - House uderzył w trochę mocniejsze struny, niż zamierzał.
- Nie House, ja się nie bawię w gierki, to twoja działka. Tak, czuję, że mnie kompletnie rozbrajasz dotykiem, przerażasz ustami, ale nie żałuję, że cię pocałowałam.
Odetchnęła głęboko, a potem niechętnie powiedziała:
- A jeśli mam wybrać między seksem z tobą a moim dzieckiem, wybieram dziecko. To ty mnie nauczyłeś, że nie mogę mieć wszystkiego. – Cuddy uniosła brwi i zapytała – Ironia losu, co?
Gdy ostatnie słowa przebrzmiały w powietrzu, House zdał sobie sprawę, że w ogóle nie był przygotowany na lwicę, która broni swojego lwiątka. Cuddy była gotowa na wszystko, byleby ochronić dziecko. Nawet przed nim. Szybko przywołał się do porządku i sięgnął po ostatnią kartę, mając nadzieję, że wygra. Po prawdę.
- A gdybym ci powiedział, że ja też chcę wszystkiego? - Wyciągnął rękę, by ją dotknąć, szukając schronienia w jej objęciach.
- Nie uwierzyłabym ci – odparła ostro, wzdrygając się pod jego dotykiem. Jej serce zaprotestowało, ale nie było drogi odwrotu, więc kontynuowała – Bo dla ciebie, House, cel uświęca środki. I nie, nie prześpisz się ze mną. - Nie mogła ścierpieć, że mogłaby wydać mu się słaba, a jej odmowa tylko udowadniała, że House zrobił z niej upartą kobietę. I czasem to obracało się na jej niekorzyść. Cuddy wbiła w niego świdrujące spojrzenie błękitnych oczu, w których już zbierały się łzy i dodała nieswoim, drżącym głosem:
- Nie dotykaj mnie! Nie jestem z kamienia!
Gregory House nigdy nie był szczególnie gwałtowny, ale jej mokre, niebieskie oczy i błagalne odrzucenie sprawiły, że zatrząsł się z wściekłości.
- Cholera, Cuddy!- warknął, wstając i niemal rzucając laską o ziemię. Ze złością odsunął się od niej, czując się pusty i załamany. Zebrał się w sobie i powiedział umyślnie okrutnym głosem, który zmroził krew w żyłach kobiety:
- Nigdy więcej cię nie dotknę. Masz moje słowo, nawet jeśli to nic dla ciebie nie znaczy. Następnym razem, o ile taki będzie... - podkreślił ostatnie słowa, a jego głos ociekał smutkiem i sarkazmem - ...będziesz musiała mnie poprosić, żebym cię dotknął i będziesz musiała być tego pewna. Nie uznaję kompromisów.
Drżące w kącikach oczu łzy Cuddy popłynęły po jej policzkach. Nie była już w stanie zdusić szlochu. Przycisnęła nogi bliżej do siebie, zwijając się w kłębek, bezskutecznie usiłując się uspokoić i zdusić ból, który zadały jej jego słowa.
Smutek zasnuł jej oczy, nic nie widziała przez łzy. Ale wiedziała już, że jej łzy nie były wiosłami zanurzanymi w morzu. Zrozumiała, co zrobiła, zrozumiała, że ten płacz był jak kamienie w kieszeni żeglarza, którego statek idzie na dno. Nieodwołalnie.
- Nie mogę znieść twoich łez, Liso – powiedział House łamiącym się głosem i odwrócił się, by wyjść, zaciskając dłoń na lasce. Rzucił jej ostatnie spojrzenie i zamknął za sobą drzwi. Ten widok przelał czarę goryczy.
- Greg... - szepnęła w ciemność. Gorące łzy spływały po jej pięknej twarzy. Płakała, dopóki nie zasnęła, jakby cały świat, całe piękno, właśnie się zniknęły. Pełna torebka z mieszanką leżała nienaruszona na nocnej szafce.
House uśmiechnął się krzywo, czując słone pieczenie w oczach, gdy przechodził przez salon. Wolno odnajdował swoją drogę w ciemnościach. W końcu stanął przy oknie.
Na dworze była silna burza. Wiatr miotał drzewami na wszystkie strony, a letni, ulewny deszcz zacinał w szyby, dudniąc głośno. W żadnym wypadku nie była to kołysanka – pogoda idealnie oddawała to, co działo się w duszy mężczyzny. House gapił się na pustą ulicę, trzymając w dłoni szklankę ze szkocką. Myślał o tym, co się właśnie wydarzyło. Odrzuciła go.
Przez następne sześć godzin popijał alkohol, a miękkie, smutne dźwięki fortepianu wypełniały pokój. Diagnosta nie był pewien, czy jeszcze w ogóle żyje – nagle wszystko straciło znaczenie. Kilka razy, walcząc z hałasem deszczu, grał Serenadę dla Cuddy i za każdym razem na nowo czuł, że przegrał – nigdy nie usłyszała melodii, którą dla niej skomponował. „Czy kiedykolwiek jej posłucha?” - zastanawiał się, połykając dwa Vicodiny i popijając je alkoholem. Miał nadzieję, że to uśmierzy jego ból. Ale na świecie nie było takich lekarstw czy alkoholu, które mogłyby mu pomóc.
O czwartej rano Cuddy obudziła się na swoje żywienie. Pamiętała, że przegapiła to wcześniejsze, o ósmej wieczorem, więc złapała dwie torebki i nie zastanawiając się, zawiesiła je obie, ledwo otwierając oczy. Od długiego płaczu bardzo bolała ją głowa i chciała jak najszybciej znów zasnąć, by odciąć się od rzeczywistości. Nie była w stanie myśleć. Wyczerpanie było silniejsze od siły jej woli i kilka minut później zapadła w sen.
House słyszał szelesty dochodzące z jej pokoju i zastanawiał się, czy powinien jej pomóc. Dopiero, gdy hałasy zupełnie ucichły, zebrał się w sobie by wejść i popatrzeć, jak śpi.
Było coś kojącego w obserwowaniu jej snu, w byciu świadkiem jej spokoju i regularnego bicia serca. Wiedział przecież, że za dnia jest nieustannie na nogach, pochłaniana przez tempo świata i konieczność bycia idealną, zakładania kolejnych, nieprawdziwych masek.
On już to wszystko znał, już wiele razy szukał na dnie szklanek po alkoholu wytłumaczenia niewytłumaczalnego, grzebał w swojej przeszłości, by znaleźć powody, które nie pozwalały mu się zbliżyć do tych, którzy usiłowali go kochać. Już to znał, już wiele razy ranił się o ostre kawałki serc, które złamał, gdy desperacko usiłował zebrać odłamki, aby zapełnić nimi pustkę w swoim życiu. Tylko bo to, by wciąż na nowo odkrywać, że nigdy żaden odłamek nie pasował. Aż do teraz.
Więc nie odrywał od niej wzroku, opierając podbródek na rączce laski. Bo mimo wszystkich swoich niedoskonałości, wolał raczej w ogóle się nie kłaść, niż budzić się, drżąc, w środku nocy, przerażony, samotny. Sam.
Burza powoli się kończyła. Ale tuż przed świtem ostatnia błyskawica przerwała jego letarg. Błysk oświetlił jej ciało. Zauważył dwie puste torebki przyczepione do PICC i ogromną opuchliznę biegnącą od jej szyi przez prawe ramię. Zerwał się z przerażeniem i podszedł do niej powoli, nie chcąc jej przerazić. Potrząsnął ją lekko za ramię i zawołał:
- Cuddy, obudź się!
Cuddy przeciągnęła się i wymamrotała coś niezrozumiałego, a następnie przekręciła się na bok i spała dalej. Tym razem House potrząsnął nią mocniej.
- Cuddy, posłuchaj mnie! Musisz się obudzić. – Gdy z trudem otworzyła oczy, zaspane i zaczerwienione od płaczu, kontynuował – Słuchaj, do cholery ciężkiej! Cewnik od PICC się zapchał i masz straszną opuchliznę. Musimy pojechać do PPTH. W tej chwili! - Uniósł głos, bo z każdym jego słowem coraz szerzej otwierała oczy. - Możesz usiąść?
Pokiwała głową i z pewnym wysiłkiem wyprostowała się na łóżku. House chwycił komórkę i wybrał numer na pogotowie w PPTH, każąc im natychmiast przyjechać do swojego mieszkania albo ktoś straci pracę.
- Musimy wyciągnąć PICC. Opuchlizna szybko postępuje – wyjaśnił, wyciągając kostki lodu z małej lodówki i szybko przyciskając je do jej szyi. Nie wiedział, co bardziej drży – jego głos czy jego dłonie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Malinowa_Rozkosz
Student Medycyny
Dołączył: 28 Sty 2011
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:47, 22 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
No nie mogę... Cuddy, ale ty jesteś niezdecydowana!
Część świetna, ta jak na razie jest moją ulubioną, ich uczucia są niesamowicie pogmatwane i to jest urocze.
Cytat: |
- Nie mogę znieść twoich łez, Liso – powiedział House łamiącym się głosem i odwrócił się, by wyjść, zaciskając dłoń na lasce. Rzucił jej ostatnie spojrzenie i zamknął za sobą drzwi. Ten widok przelał czarę goryczy. |
Cytat: |
- A jeśli mam wybrać między seksem z tobą a moim dzieckiem, wybieram dziecko. To ty mnie nauczyłeś, że nie mogę mieć wszystkiego. – Cuddy uniosła brwi i zapytała – Ironia losu, co?
|
Mistrzostwo
Weny!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
noway_
Ratownik Medyczny
Dołączył: 05 Lut 2011
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 21:30, 22 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Po prostu teraz szczęka znów mi odpadła po raz drugi. Cuddy i House- wiedziałam, że ta dwójka jest `nienormalna`, ale że aż tak, to się nie spodziewałam. Mam nadzieję, że ich pokręcone relacje oraz problemy spotykające w ich `wspólnym` życiu, pomogą im, wreszcie połączyć się w miłości .
Jestem również przerażona tym, co może się stać Lisie. Mam nadzieję, że House się nią dobrze zaopiekuje.
Weny i Czasu No i jak zwykle świetne tłumaczenie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 14:58, 23 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Czasem mam wrażenie, że to Huddy napięcie prędzej zabije mnie niż ich Kocham, uwielbiam takie Huddy Opisy są genialne. Czytelnik nie ma najmniejszego problemu, by przenieść się w rzeczywistość, która otacza naszych bohaterów. Jednak najbardziej lubię tego fika za uczucia, emocje, niemal malowane nam przed oczami podobnie było w NP. Huddy jest niezwykle skomplikowane, ale właśnie to sprawia, że jest tak fascynujące. Autorka i Ty jako tłumaczka, obie, macie niezwykły dar do oddawania słowami tej pasji, magii, uczucia, ktróre jest między nimi. Już byłam pewna, że w tej części coś sie stanie. Nie sądziłam, że którekolwiek z nich będzie w stanie to przerwać. Znów wszystko pięknie opisane. Uczucia, zachowanie, ot, cali oni. Końcówka mnie zaskoczyła. Czułam, że nie będzie z górki, ale myślałam, że więcej problemów będzie właśnie natury osobistej niż medycznej. Ale lubię medycynę w fikach i niezmiernie mnie to cieszy, a trochę części jeszcze nam zostało więc liczę, że i na tej lini coś drgnie. Chciałabym, by House powiedział jej prawdę, choć go rozumiem, na jego miejscu pewnie też bym się nie odważyła. Mam tylko nadzieję, że Cuddy nic nie będzie.
Piranio, jak zwykle, kłaniam się w pas, zachwycona Twoim talentem. Ma nadzieje, że teraz czas trochę dopisze. Fik naprawdę świetnie się czyta, jest wciągający i z chęcią czytałabym po dwie, trzy części dziennie Ale rozumiem ile pracy i czasu wymaga takie tłumaczenie, zwłaszcza w wykonaniu takiej prefekcjonistki jak TY więc cieszę się każdą częścią i czekam
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Sob 15:00, 23 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:38, 24 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
ŁoŁ...Narazie tylko tyle mogę powiedzieć.
Ta część....niesamowita po prostu.!
To napięcie między nimi, te rozterki w jej sercu, jego ból, który chce stłumić...Do tego motyw burzy...Po prostu wspaniałe!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 22:22, 24 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Dziękuję wszystkim To bardzo dużo dla mnie znaczy, że czytacie i komentujecie. |
Rozdział XIX. Wszystkie drogi prowadzą do...
Zagubiony wzrok Cuddy błądził gdzieś poza Housem, mimo że mężczyzna ciągle ją nawoływał. Była w stanie szoku. House ciągle powtarzał sobie, że powinien usiąść i spokojnie poczekać na karetkę, ale coś nakazywało mu stać. Musiał być gotowy. Nie miał pojęcia na co, ale po prostu nie mógł się zmusić, żeby przysiąść. Dziesięć minut później, wraz z ratownikami, do pokoju brutalnie wdarła się rzeczywistość. Cuddy zaczęła rozpaczliwie łapać powietrze, niemal dostając ataku z niepokoju i to wyrwało House'a ze stanu bezradności, zmuszając go do działań. Był przy niej w dwóch szybkich, bolesnych krokach.
- Cuddy, spójrz na mnie! Proszę, spójrz na mnie! - domagał się bardziej stanowczo, łapiąc ją za ramiona i potrząsając. Gdy wreszcie skupiła na nim wzrok, House powiedział:
- Musisz się uspokoić, kontrolować oddech. Możesz to dla mnie zrobić?
Gdy w żaden sposób nie zareagowała, zwrócił się do niej bardziej miękko:
- Liso, możesz to dla mnie zrobić?
Cuddy słabo skinęła głową. Usiłowała się podnieść o własnych siłach, ale jej nie wyszło. Dwie pary silnych rąk, ostrożnie obejmujących ją w talii, pomogły jej położyć się na noszach. W tej chwili House nienawidził swojego kalectwa bardziej niż czegokolwiek, nienawidził bycia inwalidą – fizycznym i emocjonalnym. Spojrzał na ratownika, który stał koło głowy Cuddy i zarządził:
- Pomóżcie jej usiąść i podajcie jej tlen. - Machnął laską w stronę noszy. - I uważajcie na jej prawe ramię.
Chwilowo powstrzymał się od obrażania tych, którzy rangą byli niżej od niego. Wiedział, że denerwuje tym administratorkę, a teraz nie chciał tego robić. Był chamem, ale znał pewne granice. Wyszedł za ratownikami ze swojego mieszkania. Z jego twarzy zniknęło całe życie.
Cały czas był przy Cuddy, trwając w bolesnej pozycji na klęczkach, a ona nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Od czasu do czasu czuła, że House trzyma ją za rękę i odsuwa mokre loczki z czoła, ale była pewna, że ma halucynacje. To musiał być wytwór jej wyobraźni.
Jazda wydawała się nieznośnie długa, choć w rzeczywistości dotarli do PPTH całkiem szybko. „Gdyby można było kupić adrenalinę, byłaby zajebistym narkotykiem” - pomyślał House, gdy wreszcie wypuścił z płuc nagromadzone powietrze i powoli wyszedł z karetki.
Na ostrym dyżurze House poczuł się jak u siebie. Tu wszystko miało sens. No i nie był już bezradny. Zerknął na zegarek i zorientował się, że nadal pracuje nocna zmiana i jest za wcześnie, by zwoływać zespół. Dłużej nie marnował czasu. Odwrócił się i niemal grzecznie powiedział do stojącej najbliżej pielęgniarki:
- Ściągnij kogoś, kto umie usuwać PICC i obudź doktor Richardson. Powiedz, że chodzi o doktor Cuddy. Idź!
Rozejrzał się i zabrał torebkę z płynem fizjologicznym, strzykawkę i zestaw igieł. Na nocnych zmianach z reguły i tak było za mało ludzi, musiał więc sam założyć kroplówkę i pobrać krew. Ostrożnie usiadł po lewej stronie łóżka Cuddy. Delikatnie położył jej ramię na swoich kolanach i spojrzał jej w oczy, upewniając się, że kobieta wie, co się dzieje.
W ciszy pobrał krew. Zakładał płyn fizjologiczny na jej lewe ramię, gdy weszła siostra oddziałowa z kardiologii, a za nią dwie inne pielęgniarki. House natychmiast rozpoznał kobietę, która tydzień wcześniej zakładała Cuddy cewnik. Szybko powiedział:
- Proszę pamiętać, żeby końcówkę cewnika umieścić w sterylnym opakowaniu i wysłać do laboratorium, żeby przeprowadzili ewaluację C i S. - Odwrócił się do dwóch pozostałych pielęgniarek i wręczył jednej z nich plastikowe pojemniczki z krwią.
- Ty zabierz je do laboratorium, a ty... - zwrócił się ostro do ostatniej dziewczyny – dostarcz tu przenośny ultrasonograf. Już!
Oddziałowa uważnie wyjmowała PICC, postępując zgodnie ze wskazówkami House'a. Diagnosta pociągnął lekko Cuddy za rękaw i powiedział miękko:
- Twoim zadaniem jest zachowanie przytomności i uniknięcie paniki. Moim – zajęcie się tobą. Okej? - Jeśli chciał ją uspokoić, musiał najpierw uspokoić sam siebie i podkreślić swoją rolę – musiał skupić się na swojej pracy. Myślenie o własnych wadach i tym, wszystkim, co spieprzył przez ostatnie cztery miesiące nie były szczególnie pomocne.
- Okej – wyszeptała z trudem, zamykając oczy. Jeśli czegoś była świadoma w tej chwili, był to jej własny oddech. A nade wszystko – jego obecność w jej życiu. Była za to wdzięczna.
- Teraz odpoczywaj. Pójdę zrobić kilka badań – zakomunikował House i wyszedł szybko. Nienawidził siebie, że ją zostawia.
Jeszcze nie było dziewiątej rano, a już cały zespół House'a przygotowywał się na burzę mózgów. Wszyscy trzymali w jednej ręce kubek kawy, a w drugiej akta medyczne. I nikt nie był zadowolony z tego, co widział.
House podszedł do białej tablicy i zaczął powoli pisać. Miał wrażenie, że z każdą literą jego serce robi się coraz cięższe.
<center>Zakrzepy, od szyi do łokcia
Zakrzepica
Zatorowość płucna?</center>
- Żadnych dłużej trwających opuchnięć, żadnej infekcji. - House spojrzał na tablicę, a potem kontynuował – Ultrasonograf nie wykazał, czy któryś z zakrzepów się nie zerwał i nie dotrze do serca albo płuc. Nie straciła przytomności, oddycha sama.
Następnie zadał pytanie, na które i tak znał odpowiedź:
- Jak znaleźć zakrzep, nie używając rentgena?
- Nie da się – odparła Trzynastka, patrząc po wszystkich – ale możemy jej podać leki przeciwzakrzepowe, żeby zakrzep nie dotarł do jej serca i płuc. Zastrzyki z heparyny, które rozpuszczają zakrzepy, nie zagrażają tak bardzo płodowi.
House popatrzył na nią obojętnie. Ewidentnie czekał na inne pomysły.
- A może enoksaparyna? - zaproponował Kutner ostrożnie. - Nie zaszkodzi dziecku i z takim samym powodzeniem rozpuszcza zakrzepy. Tyle, że wymaga hospitalizacji i wstrzyknięć podskórnych w brzuch przez następne pięć miesięcy, codziennie.
Wszyscy popatrzyli na siebie, zgadzając się bez słów. Nikt nie znalazł przeciwwskazań dla sugestii Kutnera.
- Dobra – powiedział House, lekko się wstrząsając na myśl o nakłuwaniu brzucha Cuddy igłą i pozostawianiu brzydkich blizn. - Zbadajcie APTT, PT, liczbę płytek krwi i D-dimery. Przeprowadźcie test czasu krwawienia, zanim podacie jej enoksaparynę. - Mimochodem machnął ręką w stronę szklanych drzwi, sugerując, by natychmiast wyszli.
Gdy jego zespół w pośpiechu opuszczał pokój, House podszedł do ekspresu do kawy. Właśnie sobie przypomniał, że w ogóle nie spał tej nocy. Potrzebował solidnej dawki kofeiny. Przez następne trzy minuty wpatrywał się w pustkę. Miał wrażenie, że w efekcie stresu jego żołądek związał się w supeł.
Gdy wreszcie usiadł, opierając czoło o spocone dłonie, czuł się bardziej samotny i nieszczęśliwy niż kiedykolwiek wcześniej. Jego dłoń mimowolnie zanurkowała w kieszeni po komórkę. Będąc myślami gdzie indziej, wybrał numer jedynej osoby, która mogła wnieść w to wszystko odrobinę rozsądku. Numer Wilsona.
Gdy usłyszał głos przyjaciela, podniósł kubek do ust i zapytał szybko:
- Gdzie jesteś?
- Wychodzę z lotniska. Bo co? - spytał Wilson, nie kryjąc ciekawości.
- Cuddy – rzucił House krótko. W głowie onkologa zapaliła się czerwona lampka. Brak emocji w głosie House'a zawsze oznaczał kłopoty.
- Co: „Cuddy”? House, co się stało?
- Jej PICC się zapchało i ma zakrzepicę. - Gdy House usłyszał, jak Wilson gwałtownie wciąga powietrze, dodał:
- To moja wina.
- Czekaj. Nie. To nie jest twoja wina. Mogło się zdarzyć każdemu. - Wilson desperacko próbował przemówić do rozsądku przyjacielowi, ale czuł, że poczucie winy House'a już podjęło walkę z pancerzem arogancji i sarkazmu. „Może tak jest lepiej” - pomyślał onkolog.
- Tak, mogło się zdarzyć każdemu. Ale zdarzyło się mnie. Zdarzyło się jej. Wszystko było ważniejsze niż dbanie o nią.
- House, co chcesz przez to powiedzieć?
- Pokłóciliśmy się. Odrzuciła mnie. - Wypowiedzenie ostatnich dwóch słów przyszło mu z trudem.
- Powiedziałeś jej? - zapytał Wilson z żywym zainteresowaniem.
- Nie.
- Jak mogła się odrzucić, skoro jej nie powiedziałeś? Czekaj, nic nie mów. Dobierałeś się do niej, tak? - zapytał Wilson skrzekliwym głosem.
- To nie tak – House usiłował się bronić, ale na próżno. Sam sobie nie wierzył.
- Boże, House. Jesteś takim idiotą! - wrzasnął onkolog.
- Wiem. Co mam robić? - House kręcił się nerwowo na krześle, desperacko pragnąć rady przyjaciela.
- Tu nie chodzi o seks, tu chodzi o to, czy jesteś gotowy dorosnąć, House, i przenieść ten związek na wyższy poziom. Kiedy w grę wchodzą dzieci, kobiety wyciągają pazury. Czego by nie mówiły, chodzi im o kontrakt, o całe to fiu-bździu!
- Po angielsku, Wilson. Nie znam języka, którym mówisz – rzucił kpiąco, przewracając oczami.
- Ona chce wszystkiego, House. I pamiętaj, zawsze znajdzie się ktoś, kto jej to da, jeśli nie zdecydujesz, że jesteś na to gotowy.
- Zrozumiano, doktorze Phil.* - Był to jeden z tych rzadkich momentów, w których House pozwalał Wilsonowi odczuć, że ten ma rację. Nie dając onkologowi szansy na spuchnięcie z dumy, zapytał:
- Kiedy tu będziesz?
- Za jakąś godzinę. A co, wyjdzie z tego? - spytał Wilson, nie ukrywając troski.
- Nie wiem – odparł House łamiącym się głosem, marząc, by mieć bardziej konkretną odpowiedź. - Musimy poczekać i zobaczyć, czy leki przeciwzakrzepowe będą działać. - Chyba po raz pierwszy w życiu House pokładał wszystkie swoje nadzieje w małej mieszance chemikaliów.
- House, pogadaj z nią, proszę. Powiedz jej, że nie jest sama, że jesteś z nią. Ona teraz potrzebuje twojego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek – Wilson usiłował wpleść do rozmowy nieco emocji.
Diagnosta nagle poczuł się lepiej, czując przypływ odwagi. Wilson wlał ją w niego niczym sprawny mechanik zmieniający olej w samochodzie. House wymamrotał coś do słuchawki i rozłączył się. Zdecydowanie wstał z krzesła.
- Jak powiedział Marek Aureliusz: „Zapewnisz sobie niezależność od innych myśli, jeżeli będziesz każdą pracę wykonywał jakoby ostatnią w życiu” - powiedział House do siebie entuzjastycznie, chwytając laskę. - A w języku Rolling Stonesów: czas na show!
*Dr. Phil to amerykański program, prowadzony przez niejakiego Phila McGrew, psychologa klinicznego. Phil pomaga w nim rozwiązywać ludzkie problemy. Początkowo chciałam z niego zrobić Ewę Drzyzgę, ale stwierdziłam, że w sumie aż takie dopasowywanie tekstu, by stał się zrozumiały na polskim gruncie mija się z celem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Malinowa_Rozkosz
Student Medycyny
Dołączył: 28 Sty 2011
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 22:54, 24 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Rolling Stones!
Te problemy zdrowotne Cuddy przyprawiają mnie o skręty żołądka, o. Fajnie, że w Housie... nie wiem co miałam napisać.
Konstruktywny komentarz napiszę jutro,ok?
Na razie napiszę, że bardzo mi się podoba.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alcusia
Alice in Downeyland
Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 22:55, 24 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Mam nadzieję, że Cuddy nic nie będzie
Część bardzo mi się podoba. Troska House'a jest taka urocza czekam z niecierpliwością na kolejne
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Alcusia dnia Nie 23:06, 24 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 13:19, 25 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Rolling Stones mnie rozwalili.!
Podoba mi się ten przypływ odwagi House'a. Niech jej wreszcie powie, że jest dla niego ważna, bo w końcu straci ją bezpowrotnie.! Kurcze, musi jej to powiedzieć.!
Boże, ale ja się w to opowiadanie wczuwam.
Ale cóż, jest boskie, więc mam nadzieję, że nie tylko ja jestem taka walnięta! Czekam na ciąg dalszy, pisz szybko!!
Xo
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:11, 25 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Pirania, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że teraz czekanie na każdą kolejną część jest dla czytelnika torturą Akcja tak się rozwija, że czytam z zapartych tchem, nawet nie wiem, czy oddycham pochłaniając tekst W tej części naszły mnie jakieś złe przeczucia, oby wszystko się ułożyło. Nie mam pojęcia, co może się dalej wydarzyć, przed nami jeszcze 21 części, robi się dramatycznie, ale przecież wszystko musi być ok, Huddy potomek ma ich połączyć, House musi jej powiedzieć, domyślam się, że różowo nie będzie, ale jakoś musi być. WIem, że marudzę i pewnie nawet gdybyś wrzucała po dwie części dziennie i tak byłoby mi mało, ale to przecież nie moja wina, że wybierasz takie wciągające fiki i tak świetnie je tłumaczysz, prawda? Także wiesz, jak trafi Ci się jakaś wolna chwila, to pamiętaj, że my tu, Twoi czytelnicy, umieramy z ciekawości
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 20:57, 26 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Kochani jesteście, wiecie? Dziękuję
Lisku, gdybym wrzucała po dwie części dziennie cała zabawa skończyłaby się w niecałe trzy tygodnie, a co to za radocha wtedy |
Rozdział XX. Stygmat.
House szedł, kulejąc, w stronę ostrego dyżuru. Po raz kolejny powtarzał w pamięci swoją przemowę o dziecku i doprowadzał ją do perfekcji. Nagle do jego uszu dotarł charakterystyczny, irytujący dźwięk monitorowanego serca. Dopiero gdy zobaczył, jak Cameron wbiega za parawan, a pielęgniarki patrzą na niego ze współczuciem, zorientował się, że ten nierówny pisk dochodzi z monitora Cuddy. Cisnął laskę na ziemię i ruszył biegiem. Panika ogarnęła jego ciało niczym tsunami. Nie obchodziło go, czy jego prawa noga wytrzyma – ból fizyczny wydawał się zupełnie nieistotny.
Zacisnął zęby, wydając z siebie zrozpaczony okrzyk. Jego oczy napełniły się bólem, gdy zaczął rozumieć, co się działo. Krzyknął coś niezrozumiałego, a pielęgniarki usiłowały utrzymać go na nogach. Cameron delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu, próbując go uspokoić, i powiedziała:
- House, pojawiła się niewydolność oddechowa. Saturacja ciągle spada. - Lekarka szybko obeszła łóżko Cuddy dookoła, oferując House'owi, by sam posłuchał płuc administratorki. Gdy uniosła kobietę, diagnosta z furią zerwał stetoskop z szyi. Cameron jednym szybkim ruchem rozpięła szpitalną koszulę Cuddy, ułatwiając House'owi dostęp do pleców. Oparła głowę i tułów administratorki o swoje ciało. Była wyraźnie poruszona.
Diagnosta położył lewą dłoń na brzuchu Cuddy, lekko uciskając, a prawą uniósł na plecy. Przycisnął stetoskop do jej gładkiej skóry. Poprawił słuchawki i zaczął uważnie nasłuchiwać.
House'a zwykle niewiele obchodziło, gdy dwie przeciwne siły się zderzały – z reguły siadał na widowni i podziwiał przedstawienie. Lecz teraz, gdy nagle poczuł swoje dziecko poruszające się pod jego palcami, a jednocześnie zrozumiał, że płuca Cuddy przestają pracować z powodu nieuchronnej zatorowości płucnej, nienawidził całego świata. Każdą komórką swego ciała przeklinał ograniczenia nauki i medycyny, a także rozmiary ludzkiej chciwości i obojętności. Tak naprawdę przeklinał samego siebie.
Wciąż czując mrowienie w palcach od pierwszego kopniaka swojego dziecka, odsunął się od Cuddy. Nie chciał pokazać wyrazu swoich oczu ani Cameron ani nikomu innemu. Był pewien, że to uczucie w palcach nigdy nie zniknie, że będzie je obnosił po świecie jak stygmat. Jako bolesne piętno, przypominające o jego porażce i wstydzie. Ta świadomość sprawiła, że stracił panowanie nad sobą. Nie chciał i nie umiał się kontrolować. Cisnął stetoskop na ziemię, kopniakiem odsunął wózek z lekami na bok i podszedł do najbliższej ściany.
Gdyby kogoś z obecnych zapytano później, co się właściwie stało w ciągu tych kilku sekund, nikt nie umiałby odpowiedzieć z pełnym przekonaniem. Wszyscy by się zgodzili, że słyszeli głuchy huk, a zaraz po nim wrzask pełen bólu. House zacisnął pięść i uderzył w ścianę z całą siłą i wściekłością, chcąc się uwolnić od psychicznych tortur. Drugą ręką oparł się o ścianę i osunął się ciężko, pochylając głowę. Z jego knykci spływała krew.
Z mgły niezrozumiałych dźwięków wyłonił się głos Cameron, rozkazujący pielęgniarkom, by ułożyły Cuddy i zostawiły ją na respiratorze. Następnie poczuł, że lekarka staje za nim.
- House... - Cameron stanęła u jego boku i chwyciła zranioną dłoń. - Rzucę na to okiem.
- Zostaw, to nieważne. - Wyrwał dłoń z jej dłoni. Z tego, że ma jakiekolwiek obrażenia zdał sobie sprawę dopiero, gdy przez jego ciało przeniknęła fala ostrego bólu. Szybko jednak zebrał się w sobie, nie miał czasu na roztkliwianie się nad sobą. - Podaj Cuddy kolejną dawkę enoksaparyny i zbierz mój zespół.
- House, nie ma sposobu, żeby uratować dziecko. - Cameron odwróciła się, nie umiejąc patrzeć na jego twarz wykrzywioną bólem. Miała wrażenie, że jego porażka jest jej własną.
- Znajdź sposób – odparł ostro i odszedł. Jedna z pielęgniarek podniosła jego laskę i podała mu ją, gdy przechodził. Z jego lewej ręki wciąż kapała krew, ale zupełnie tego nie zauważał.
Zespół House'a, a także Foreman, Chase i Cameron zebrali się w pokoju diagnostycznym dziesięć minut później. House siedział na szczycie stołu, w ogóle nie zwracając uwagi na innych. Myślami był zupełnie gdzie indziej. Tylko długopis, którym kręcił w palcach prawej dłoni zdradzał, że umysł mężczyzny nadal funkcjonuje.
- House! - zawołał Foreman, ale nie doczekał się żadnej reakcji. Pochylił się i pociągnął swojego szefa za rękaw. Dzięki temu uzyskał coś, co można było uznać za strzępek uwagi. - Co mamy zrobić?
- Zwiększyć dawkę leków przeciwzakrzepowych – odparł House, czując się jak tonący, który chwyta się brzytwy.
- To zabije ich oboje! - krzyknęła Cameron, zupełnie zaskoczona. Przecież zawsze był nieprzejednany i wybierał życie matki nad życie dziecka. - Zwariowałeś?
- Kilkakrotnie mnie już o to oskarżano. Chase, możesz zrobić koronarografię na ślepo? - spytał House, robiąc dziecinną minę i kompletnie ignorując Cameron.
- Nie, House, nie mogę. Ryzykowalibyśmy uszkodzenie pnia płucnego, mogłaby umrzeć na stole. Jaki to ma sens? - powiedział Chase uczciwie, nie czując potrzeby, by podlizywać się House'owi.
- Wszyscy jesteście bandą tchórzy! - warknął House, próbując ukryć swój własny lęk.
- House, przestań! To nie jest gra, to nie jest jedna z twoich zagadek! Tu chodzi o życie Cuddy! - Cameron zmierzyła go ostrym spojrzeniem. Miała ochotę uderzyć go w twarz.
- Wiem, do cholery! Studiowałem medycynę, kiedy ty grzebałaś w piaskownicy – odparł House. Strach i troska znów pokazały swoje brzydkie twarze. - Czy nie ma czegoś, co możemy zrobić?
- Moglibyśmy zrobić scyntygrafię wentylacyjną- VQ albo angiografię spiralnej tomografii komputerowej osiowej tętnic płucnych – HCTPA – zaproponował Kutner, chcąc nieco złagodzić atmosferę. Rozumiał, że Cuddy nie była zwykłą pacjentką, ale nie umiał rozszyfrować, czemu House tak bardzo chciał uratować dziecko – zawsze robił coś wręcz przeciwnego.
Gdy zespół patrzył po sobie, zastanawiając się nad sugestią Kutnera, do pomieszczenia wszedł Wilson. Był wyraźnie zdenerwowany. Szybko zdjął z siebie kurtkę i usiadł przy stole, biorąc teczkę od Tauba. Potem, niechętnie przerywając diagnozowanie, powiedział:
- Pielęgniarki na dole poinformowały mnie o stanie Cuddy. Powiedzcie wszystko, co muszę wiedzieć i kontynuujcie. Chciałbym pomóc.- Z trudem łapał oddech.
- Co pan sądzi o VQ albo HCTPA, doktorze Wilson? - naciskał House.
- Szkodliwość promieniowania z HCTPA zależy od dawki. Promieniowanie wyższe niż pięć setnych greja może uszkodzić płód. Centralny system nerwowy jest najbardziej narażony na uszkodzenie promieniowaniem od ósmego do piętnastego tygodnia po poczęciu. - Wilson spojrzał na akta i z rezygnacją ogłosił – Ona jest w piętnastym tygodniu. Wciąż w grupie ryzyka.
House otworzył usta, by wykluczyć HCTPA, kiedy Wilson dodał:
- Ale badania wykazują, że generalnie HCTPA jest mniej niebezpieczne dla płodu niż VQ. - Wilson spojrzał na House'a i zobaczył zakrwawioną rękę. - Co ci się stało? - spytał. Jego oczy były z każdym słowem większe.
- Nic, co by nie mogło poczekać – syknął z bólem diagnosta, chowając dłoń pod stołem. Chciał mieć pewność, że nikogo więcej nie będzie rozpraszać.
- House, powinieneś ją zbadać – powiedziała Cameron ze współczuciem. - Wygląda na złamaną.
- Na pewno nie teraz. Wilson, HCTPA? - House spławił Cameron i skupił się na tym, co go najbardziej w tej chwili obchodziło. Jego ból nie miał znaczenia.
- Nie polecałbym, House. - Wilson kręcił się na krześle.
- Ale przed chwilą powiedziałeś... - Cień zwątpienia pojawił się na twarzy House'a, gdy próbował zrozumieć Wilsona.
- Mówiłem tylko o płodzie. HCTPA wystawia gruczoły mleczne matki na wysokie promieniowanie, nawet do trzydziestu pięciu megagrejów na pierś. Naprawdę chcesz ją na to skazać? - spytał Wilson, świetnie wiedząc, jak bolesne jest dla przyjaciela to pytanie. Właśnie wymagano od niego, by wybrał między ważną dla niego kobietą a ich dzieckiem.
- Nie. - House opuścił głowę w bólu, czując ciężar straty. To była jedna z tych chwil, gdy rzeczywistość uderza tak mocno, że nie pozwala oddychać. Bez słowa wstał i poszedł do swojego gabinetu. Przy stole zapanowała cisza. Wilson gestem nakazał zespołowi pozostanie na miejscach i podążył za przyjacielem.
Gdy zamknął za sobą drzwi, zasunął też żaluzje w całym gabinecie. Wiedział, że ta rozmowa nie będzie prosta.
- House, musiałeś tak zdecydować. - Wilson spojrzał diagnoście w oczy, upewniając się, że przyjaciel go słucha. Usiłując zachować rozsądek, dodał – Życie Cuddy jest ważniejsze.
- Nie mogę, Wilson. Nie mogę zabić mojego dziecka – wyszeptał House. Jego dolna warga trzęsła się w bólu i niedowierzaniu. Nie chciał wierzyć we własne słowa, a jednak stał tam, niczym naznaczony bohater „Zbrodni i kary” Dostojewskiego.
- Weź się w garść, na miłość boską, proszę! - Wilson potrząsnął nim, czując ból promieniujący z ciała przyjaciela. Onkolog świetnie wiedział, jak diagnosta się czuje. Wspomnienie Amber pozwalało mu zrozumieć, przez jakie piekło przechodzi House, musząc oddać to, co nauczył się kochać. Przypadek House'a był po prostu tragiczny, biorąc pod uwagę trud, z jakim diagnosta pozwalał sobie na miłość do kogokolwiek i czegokolwiek. - Zbadaj rękę. Przyślę tu pielęgniarkę. I mocną kawę – powiedział Wilson miękko, próbując skierować uwagę House'a na coś innego i odwrócił się, by wyjść.
- Czekaj, dokąd idziesz? - spytał House w panice, bojąc się, co się stanie, gdy zostanie sam.
- Pomyśleć, jak to powiedzieć Cuddy – odparł onkolog wolno. Był wściekły, że znów skierował temat na stare tory. - Nie wyglądasz jak ktoś, kto chce albo jest w stanie to zrobić – przyznał uczciwie, naprawdę próbując zrobić wszystko, co w jego mocy, by trochę ulżyć House'owi.
House kiwnął głową i opadł na krzesło. Żaden smutek, żaden ból fizyczny który znał, nie równał się temu, co przeżywał w tej chwili. Czuł się kompletnie załamany i pusty. Gwałtownie przesunął zdrową ręką po włosach i syknął coś niezrozumiałego pod nosem.
- Dasz sobie radę? - spytał Wilson z niepokojem.
- Czy wyglądam jak ktoś, kto da sobie radę? - odpowiedział House pytaniem na pytanie. W głosie były jednocześnie sarkazm i ból.
- Nie. - Wilson zmarszczył brwi w zrozumieniu i szybko zaproponował – Może powinieneś iść do domu.
- I wyjść na jeszcze większego dupka bez serca, niż jestem? - House bez większego sensu kontynuował samobiczowanie. Wspomnienie ruchów jego dziecka pod dłonią było samo w sobie karą na całe życie. Karą za to, że zawiódł jako człowiek.
- Słusznie. Zostań tutaj. Powiem wszystkim, żeby dali ci spokój. Przyjdę po zabiegach – ogłosił Wilson i szybko wyszedł z gabinetu, kierując się w stronę ostrego dyżuru. Przechodząc obok pokoju diagnostycznego, dał znak zespołowi House'a, by poszli za nim. Wstawali jeden po drugim, rzucali okiem w stronę gabinetu House'a i wychodzili w ciszy. Cameron zastanawiała się przez moment, czy nie pójść do House'a i nie próbować go pocieszyć, ale zrezygnowała i pospieszyła za Wilsonem.
House powoli wstał i podszedł do swojego leżaka, na którym dziesięć minut później znalazła go pielęgniarka z ortopedii. Wręczyła mu gorącą, mocną kawę, którą wysłał Wilson, po czym wyszła tak cicho, jak się pojawiła, zdając sobie sprawę, że diagnosta chce być sam. House uniósł rękę i popatrzył na zadrapania na grzbiecie dłoni, rozciągające się od posiniałych knykci do długich palców. Ich ułożenie przypominało literę M.
- Morderca – powiedział do siebie. Nie wiedział, czy ma tyle siły, by udźwignąć ten krzyż.
Jego wargi zadrżały, gdy wypowiadał to słowo. Nikt nie mógł go zobaczyć ani usłyszeć, jako że jego współpracownicy próbowali uratować kobietę, którą nauczył się kochać. Zakrztusił się. A potem zaczął płakać, tak jak płaczą dorośli, silni mężczyźni, którzy po raz pierwszy od dwudziestu kilku lat otwierają duszę dla świata zewnętrznego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alcusia
Alice in Downeyland
Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:06, 26 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Chyba za bardzo się wczułam w tego fika, bo po przeczytaniu czuję straszną gulę w gardle nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co czuje House w takiej sytuacji. Co czułby jakikolwiek mężczyzna na jego miejscu...
Cytat: | Wciąż czując mrowienie w palcach od pierwszego kopniaka swojego dziecka, odsunął się od Cuddy. Nie chciał pokazać wyrazu swoich oczu ani Cameron ani nikomu innemu. Był pewien, że to uczucie w palcach nigdy nie zniknie, że będzie je obnosił po świecie jak stygmat. Jako bolesne piętno, przypominające o jego porażce i wstydzie. |
Piękny fragment. Rozdziera serce.
Umrę w oczekiwaniu na kolejną część!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Alcusia dnia Wto 21:07, 26 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 11:02, 27 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Ja bym się tam cieszyła Jedna część na dzień to aż 41 dni czekania na finał, ale faktycznie Shore raczy nas częściami raz w tygodniu, czasem rzadziej więc już nic nie mówię. A tak serio to mam nadzieję, że wiesz, że ja tak tylko Cię drażnię i absolutnie doceniam to, że części, niektóre nawet bardzo długie, pojawią się regularnie
A co do części Mogłaś chociaż uprzedzić nie czytałabym przed snem Omg! Naprawdę nie często się zdarza się, by fik poruszył mnie tak bardzo. Przyznam, że w pewnym momencie zauważyłam, że po policzku płyną mi łzy. Każda część jest coraz bardziej zaskakująca, mam wrażenie, że tak już pozostanie do końca. Dziękuję Ci, że zabierasz nas w tę podróż, fik trafił do mojego serducha. Z nieciepliwością i obawą wyczekuję kolejnej części.
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 7:17, 28 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
O matko, jak ja wczułam się w tą część.! Aż mi sie płakać chce, bo House płacze On jest taki...bezsilny... Proszę, niech oni uratują to dziecko, bo skoczę z mostu! Jak słowo daję, skoczę z mostu.!
A część....no po prostu boskie Świetnie tłumaczysz, widać, że wkładasz w to całe serce
Czekam na ciąg dalszy, pisz szybko, proszę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
MissCuddles
Pacjent
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 12:36, 28 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Just to say hello to everybody who is reading my story, I am very honored and humbled. Special thanks to Pirania for doing an awesome job translating it to Polish.
- MissC
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 16:38, 28 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Everybody, please tell MissCuddles how much we love her
A teraz wszyscy mówią MissCuddles jak bardzo ją kochamy!
Niestety, kochani, dziś angstu ciąg dalszy. Nie skaczcie z mostu, proszę! (patrzy groźnie w stronę LissLady)
Połowa opowiadania za nami! |
Autorka sugeruje, że w trakcie czytania należy słuchać „Lacrimosy” z Requiem Mozarta. Do znalezienia choćby na youtubie, np. tu: http://www.youtube.com/watch?v=G-kJVmEWWV8&feature=related
Rozdział XXI. Lacrimosa
Cuddy leżała na szpitalnym łóżku, podłączona do różnych urządzeń, z którymi musieli się pogodzić pacjenci OIOMu – kroplówki, elektrokardiogramu, respiratora. Jej twarz i skóra miały ziemisty odcień, były wyraźnie wyczerpane lekami płynącymi wraz z krwią. Oddychała nierówno, a jej ręce i nogi leżały bezwładnie.
Wpatrywała się w okno. Przestała się skupiać na widoku gdy tylko skierowała na niego wzrok, a na piękno sierpniowego popołudnia zupełnie nie zwracała uwagi. Miała wrażenie, że pogrąża się w głębokiej depresji. Czuła niesamowity ciężar na umyśle, na ciele i na sercu – jej całe ciało tkwiło w ciemnościach. Nie widziała żadnego promyka nadziei. Westchnęła głęboko pod maską respiratora i odwróciła twarz do ściany. Zamknęła oczy, mając nadzieję, że zaśnie, zapomni, nigdy się już nie obudzi. Ale sen nie nadchodził. Rzeczywistość uparcie nie chciała zniknąć.
Z jej ust wydarł się bezwiednie cichy jęk, gdy usłyszała, że ktoś wchodzi. Instynktownie zwinęła się w kłębek, mocno trzymając się za brzuch. Do pokoju niemal na palcach weszli Wilson i Cameron. Usiłowali ukryć swoje emocje i zrobić jak najbardziej profesjonalne miny. Gdy podeszli do łóżka, nagle, niczym grom z nieba, uderzyła ich świadomość, że to już nie jest Cuddy – na jej miejscu leżała pusta skorupa, przypominająca ich przyjaciółkę. Która już się poddała.
Wilson spojrzał w niebieskie oczy administratorki, przerażony jej łzami. Usiadł przy niej. Widział ból i agonię. Jak ktoś tak piękny mógł być tak smutny? I wtedy zdał sobie sprawę, że ona już wiedziała. Zdawała sobie sprawę z okrutnego, gwałtownego zakrętu, który przygotował dla niej los.
Zwinęła się ściślej w kłębek, kiedy zduszony szloch Cameron i pierwsze słowa Wilsona zaczęły palić jej uszy. Próbowała ustabilizować oddech i odpłynąć, byle dalej od tego świata. Gorące łzy spływały jej po policzkach, gdy gwałtownie odrzuciła głowę w prawo w niemym proteście i bezmyślnie obserwowała ludzi chodzących po korytarzu. Nie chciała słuchać, ale nagle słowa ją przytłoczyły. Wilson zmusił ją do wysłuchania go.
- Lisa, nie wiem, jak ci to powiedzieć. I przepraszam od razu, że to powiem. - Wilson złapał jej bladą i zimną dłoń, zbierając siły, by kontynuować. - Masz zatorowość płucną i by cię uratować, musimy przerwać ciążę. - Spojrzał jej w oczy, upewniając się, że go zrozumiała.
Czuła się tak strasznie pusta – gdy Wilson zabrał rękę, wydawało jej się, że zabiera też jej duszę. Wydawało się jej, że szyję ma omotaną kablami. Miała wrażenie, że nikt nie musi jej pocieszać, bo ta tragedia już ją oderwała od świata żywych.
Płakała głośno, gdy Cameron uniosła ją z łóżka i przytuliła. Cuddy trzęsła się gwałtownie, po każdym szlochu z trudem łapiąc powietrze. Oboje lekarze usiłowali ją uspokoić.
- Przykro mi – szepnęła Cameron, wciąż ją przytulając. - Tak strasznie mi przykro, doktor Cuddy. - Delikatnie pogłaskała administratorkę po włosach, próbując ją pocieszyć najlepiej jak potrafiła. Wiedziała, że właśnie zawalił się cały świat Cuddy i nic nie jest w stanie sprawić, żeby poczuła się lepiej. Pozwalała więc jej płakać, pozwalała oczyścić duszę.
Wilson i Cameron siedzieli w ciszy przez dziesięć minut, czekając, aż Cuddy się uspokoi i przestanie płakać. Gdyby dostawali dziesięć centów za każdą łzę administratorki, byliby bardzo bogaci. Obserwowanie jej załamania, tego, jak traci sens życia, było niesamowicie wyczerpujące, tak fizycznie, jak psychicznie.
Gdy Cuddy odrobinę przycichła, Cameron musiała rozdrapać ranę na nowo, mówiąc:
- Doktor Cuddy, musi pani to podpisać. - Lekarka wyciągnęła rękę i położyła szefowej na kolanach podkładkę ze zgodą na procedurę. - Musimy przeprowadzić dwa zabiegi, aborcję i angiografię tętnic płucnych, a potem koronarografię.
Cuddy nie poruszyła się i nie dała żadnego znaku, że usłyszała słowa Cameron. Wilson musiał więc sam spróbować. Pochylił się, położył dłoń na policzku Cuddy. Otarł jej łzy i zmusił ją, by spojrzała na niego, by go posłuchała.
- Lisa, możesz mi zaufać. Możesz nam zaufać – powiedział wolno, upewniając się, że Cuddy rejestruje wszystko, co do niej mówi. - Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe. Cholera, to nie jest też łatwe dla mnie albo dla nikogo innego w tym szpitalu, ale musimy ratować twoje życie. - Wilson odetchnął głęboko. - Proszę, podpisz zgodę.
Wyjął długopis z kieszeni swojego fartucha i włożył go do lewej dłoni Cuddy. Puścił dopiero, gdy poczuł że palce Cuddy zaciskają się. Administratorka spojrzała na niego, po czym opuściła wzrok na podkładkę, wbijając oczy w swoją drżącą rękę. Z trudem, powoli, uniosła głowę z poduszki i prawą ręką odsunęła maskę respiratora z twarzy.
- Gdzie jest House? - spytała, z trudem łapiąc powietrze. - Czemu go tu nie ma? - Po każdym słowie przerywała, by gwałtownie nabrać powietrza. Usiłowała zrozumieć, czemu jej lekarz prowadzący nie pojawia się, gdy potrzebuje go najbardziej.
- Jest z Chasem – gładko skłamał Wilson i spojrzał na Cameron po potwierdzenie. - Przygotowują angiografię. - Bolesny grymas na twarzy Cuddy świadczył o tym, że ta odpowiedź jej nie zadowala, ale musiała ją zaakceptować. Zastanawianie się nad sposobem myślenia House'a było w tych okolicznościach nie tylko niepotrzebne, ale wręcz irracjonalne. Administratorka spojrzała na Cameron i lekko skinęła głową. Po chwili wyprostowała długopis w dłoni i jednym, energicznym ruchem podpisała się. Skazała swoje dziecko na śmierć. „Jaka matka mogłaby zrobić coś takiego?” - spytała samej siebie.
- Masz – powiedziała, oddając długopis Wilsonowi. - On miał rację, James. Byłabym beznadziejną matką – stwierdziła łamiącym się głosem. Umieściła znów maskę respiratora na swojej twarzy i, po raz ostatni, położyła dłonie na tym malutkim skrawku życia, który tak strasznie kochała. Cameron nie miała pojęcia, o czym kobieta mówi.
- Boże, Lisa, nie mów tak. Będziesz świetną matką. Po prostu musisz to przetrwać – powiedział Wilson, usiłując pocieszyć przyjaciółkę.
Cameron odwróciła się do onkologa i rzuciła mu karcące spojrzenie, po czym charakterystycznym, pełnym nagany głosem zaprotestowała:
- Nie powinien pan dawać jej fałszywych nadziei, doktorze Wilson! - Odwróciła się do Cuddy i dodała profesjonalnym głosem:
- Nie chcę rozdrapywać pani ran, doktor Cuddy, ale jestem lekarką i muszę to pani powiedzieć. Po tych zabiegach najprawdopodobniej nie będzie pani mogła mieć dzieci – Odczekała chwilę, po czym dodała – Przykro mi. - Opuściła głowę, jak po porażce, zdając sobie sprawę, co właśnie powiedziała. Czuła, jak jej żołądek ściska się w poczuciu winy, a oczy wypełniają się łzami.
- Doktor Cameron, czy może pani iść sprawdzić, czy doktor Richardson jest gotowa? - rzucił Wilson szybko, usiłując zapanować nad sytuacją. Zabolało go serce, gdy usłyszał słowa lekarki, mógł więc tylko przypuszczać, jak podziałały one na Cuddy. Kiedy Cameron wstała, by wyjść, czując ulgę, że zwolniono ją z przykrego obowiązku, Wilson przycisnął guzik przywołujący pielęgniarkę. Chciał czymś odwrócić uwagę przyjaciółki. Gdy spojrzał na nią, był już pewien, że zrozumiała prawdę. Zaciskała pięści na pościeli, a łzy spływały z kącików jej zamkniętych oczu. Jej twarz wykrzywiła się z bólu, gdy pielęgniarki zaczęły popychać jej łóżko w stronę sali operacyjnej.
Wilson pochylił się i położył dłoń na czole Cuddy, odsuwając niesforne loczki.
- Trzymaj się, Liso – powiedział łagodnie i pocałował ją we włosy czując, jak, niczym w zwolnionym tempie, jej ciało odsuwa się wraz z łóżkiem. Stał w miejscu i w desperacji patrzył za nią, dopóki nie zniknęła za rogiem.
Z niedowierzaniem zamknął oczy i potarł twarz palcami, zastanawiając się, jak wpakował się w taką sytuację. Spojrzał na papiery, które trzymał w dłoni i zorientował się, że potrzebuje zgody i podpisu House'a w kwestii obu operacji Cuddy – szczególnie pierwszej. Nie zastanawiając się, odwrócił się na pięcie i zdecydował się pójść schodami, by trochę się uspokoić, zanim stanie twarzą w twarz z Judaszem.
House wciąż siedział tam, gdzie zostawili go Wilson i pielęgniarka z ortopedii. Głowę podpierał na dłoniach, jego oczy były zaczerwienione, a zagubiony wzrok wbijał w dywan. Obraz Cuddy nie dawał mu spokoju - to, z jakim trudem oddychała, delikatność jej ciała i skóry, sekret, który tkwił w jej macicy – jego sekret, który miał umrzeć wraz z jego dzieckiem. Ta myśl wyrwała go ze snu na jawie. Wstał szybko, decydując się, że wreszcie porozmawia z Cuddy i powie jej prawdę.
Kulejąc, wyszedł z gabinetu. Światło boleśnie raziło go w oczy. Skierował się do windy. Miał wrażenie, że to jego ostatnia szansa, by ocalić swoją duszę.
Gdy dotarł na OIOM, pokój Cuddy okazał się pusty, wyglądał niemal jak cela więzienna. Dookoła nadal leżały jej rzeczy, ale łóżka nie było i House zrozumiał, że już zabrano ją na salę operacyjną. Przybył zbyt późno. Nieznośny ból przeniknął całe jego ciało i musiał zamrugać kilka razy, by zwalczyć uparte, słone krople zbierające się w jego oczach. Pierwszy raz w życiu czuł się całkowicie zniszczony – tak zawodowo, jak i osobiście. Odetchnął głęboko, mając wrażenie, że żebra wbijają mu się w płuca i zrozumiał, że właśnie w tej chwili stał się innym mężczyzną – bardziej zgorzkniałym, bardziej nieszczęśliwym i samotniejszym niż kiedykolwiek wcześniej.
Odwrócił się, by wyjść, czując, jak przygniata go ciężar nieszczęścia, gdy jego wzrok przyciągnął czerwony przedmiot leżący na nocnym stoliku. Dwie sekundy później stał przy nim, wbijając w niego wzrok. Natychmiast rozpoznał pamiętnik Cuddy. Powoli położył swoje długie palce na okładce. Niemal bał się, że się oparzy, jeśli będzie dotykał zeszyciku zbyt długo. Nie namyślając się dłużej, rozejrzał się dookoła podejrzliwie, by upewnić się, że nikt go nie obserwuje, po czym chwycił pamiętnik i schował go pod kurtką. Ani przez chwilę nie zastanawiał się nad moralnym aspektem tego czynu – po prostu czuł, że musi to zrobić.
Kilka sekund później, jakby zapętlając się w czasie, House znalazł się znów w windzie, zmierzając do swojego gabinetu. Gdy drzwi otworzyły się na właściwym piętrze, diagnosta stanął twarzą w twarz z Wilsonem, patrzącym na przyjaciela z ciekawością.
- Gdzie byłeś? - zapytał onkolog, szczerze zaintrygowany, szczególnie po tym, co wcześniej wydarzyło się w gabinecie diagnosty. Gdy House nie odpowiedział, robiąc minę, która niemal wyrażała poczucie winy. Wilson dodał:
- Poszedłem do twojego gabinetu. Nie było cię tam.
- Coś ty – odparł House, bez większego powodzenia usiłując użyć typowego dla siebie sarkazmu. - Poszedłem zobaczyć Cuddy – Spuścił głowę i wbił wzrok w czubki swoich butów – ale już ją zabrali na operację. - Zaciskał dłoń pod kurtką na czerwonym zeszyciku tak, jakby zależało od tego jego życie.
- A propos operacji, musisz to podpisać – powiedział Wilson ostrożnie, spodziewając się gwałtownej reakcji. Żadna jednak nie nastąpiła. House chwycił podkładkę i dwoma szybkimi ruchami podpisał papiery. Potem podniósł swoje niebieskie, wypełnione poczuciem winy oczy na Wilsona i podał dokumenty przyjacielowi, pytając złamanym, zachrypniętym głosem:
- To koniec, prawda?
Wilson zmierzył przyjaciela wzrokiem od stóp do głów. Wyglądał teraz jak ktoś obcy. Jakby w ciągu godziny postarzał się o pięćdziesiąt lat. Onkolog podszedł bliżej, położył delikatnie dłoń na jego ramieniu i poklepał go pocieszająco.
- Obawiam się, że tak, House. Przykro mi.
House zamrugał z bólem. Miał wrażenie,że się porzyga, jeśli jeszcze raz usłyszy te słowa. „Przykro mi” - pozwalają uciec od wszystkich problemów, czyż nie? Wilson wymamrotał coś o tym, że musi wracać do siebie i zniknął z pola widzenia House'a, zostawiając diagnostę samego na środku korytarza. Gdy ten wreszcie się ruszył, nie do końca wiedząc, gdzie iść, mały kawałek papieru wypadł spod jego kurtki na ziemię. Spojrzał w dół, zamierzając wyminąć śmieć, gdy zorientował się, że to USG płodu. Pierwszy obraz jego dziecka.
Z dużym wysiłkiem pochylił się, ciężko opierając na lasce i podniósł go. To, co po tym nastąpiło, było bezpośrednim rezultatem małego odkrycia. House wpadł do swojego gabinetu, zabrał pełną butelkę szkockiej, którą trzymał na specjalną okazję i, kulejąc z bólem, ruszył do szpitalnej kostnicy.
Odkładanie czegoś w czasie to najpełniejsza forma wyparcia.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pirania dnia Czw 16:41, 28 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alcusia
Alice in Downeyland
Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:23, 28 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Znowu taka smutna część tak bardzo mi żal Cuddy i House'a! Bardzo się wczułam w tego fika i z całego serca kibicuję, żeby wszystko się dobrze skończyło
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ilobeyou
Pacjent
Dołączył: 08 Sty 2011
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:30, 28 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Heej...Jestem także pod nickiem ilobeyou13(to było na innym laptopie)...Tak więc, nadal świetnie tłumaczysz, Piranio...; ) A i wiem, że to jest tłumaczenie, i że wszyscy o tym wiedzą. Lubię jasno postawione sprawy. Jak wszystko jest clear. So, napisz może jakiegoś nowego fika lub tłumaczenie, nie mam co czytać; ( Cały wątek Fanfiction-Huddy, z ikonami[Z] mam już za sobą i nie mam pojęcia co robić dalej, a jak ktoś nic nie napisze, to się rzucę pod rower; (...Na razie biorę się za miniaturki, choć za nimi nie przepadam, bo się szybko kończą, a ja lubię jakieś rozwinięcie akcji; ) Powracając do fika, fajny wybór i życzę czasu i w ogóle...; )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 12:29, 29 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
O mój Boże! Czy to naprawdę Ta MissCuddles Tak, Piranio zdecydowanie możesz powiedzieć, że bardzo ją tu kochamy i podziwiamy niezwykły talent. Ja niestety jej tego nie napisze, bo mojego angielskiego mogłaby nie zroumieć ale proszę przekaż jej odemnie, że jestem pod wielkim wrażeniem jej pomysłów, talentu pisarskiego i jej spojrzenia na Huddy. Bez wątpienia Huddy ma we krwi, czuje ja na 100% a oddać je potrafi nawet na 200% I małe wyznanie po ostatniej części, którą nam przetłumaczyłaś, chciałabym by to ona, MissCuddles, była Shorem, bo to co nam tu stworzyła, tą historię, oddałabym wszystko, by móc zobaczyć to wtedy, w drugim sezonie. Uczucia House'a, Cuddy, ta tragedia, wybór, taki wybór, znając charatery tych bohaterów, to byłoby coś bardziej niż genialnego i pięknego móc to oglądać. Cieszę, że chociaż dzięki Niej i Tobie mam możliwość, żeby móc to przeczytać
Kłaniam się w pas Wam obu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 12:33, 29 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
MissCuddles we love you so much.! We love your story.! Story is so great.
O, kurcze...Nawet nie wiem, co mam o tej części powiedzieć. Jest taka....no po prostu wzruszająca
Czytałam to na jednym oddechu. To, jak opisany był stan Cuddy...o, matko. Tak bardzo mi jej żal. I jeszcze House. Mimo że tak skrzętnie ukrywa uczucia, to teraz tak cierpi. I już nigdy nie powie Cuddy, że to było jego dziecko. To smutne
A co do skakania z mostu
Dobra, dobra nie skoczę Ale mają się pogodzić i żeby wszystko się dobrze skończyło
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
MissCuddles
Pacjent
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 12:39, 29 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Thank you girls! I am a sucker for angst and I love to write Huddy as it is, a struggle for love (not the stupid arc Shore gave us). I promise it will get better, just it has to get worse first. Thank you for reading and for your amazing words, I use GoogleTranslate to interpret your comments, and I am humbly grateful for them.
Stay tuned for Pirania's wonderful translation
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez MissCuddles dnia Pią 14:24, 29 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 15:42, 29 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
It's funny, because I use GoogleTranslate too, that to translate your comments, althought I understand a lot
I'm glad that you joined our community Already I can't wait, when will be better:)
XOXO
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
soffi
Pacjent
Dołączył: 14 Sty 2011
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:56, 29 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Nie umiem nic napisać na temat tej części. Taki szok po prostu, bo tak bardzo jest genialna! Chciałabym takie uczucia w serialu..
MissCuddles:
LOBE U SOOOOOOOOOOOOOOOO MUCH! Yours stories are amazing. U do awsome job and please dont stop! Kiss, hug etc. One more time - LOVE U!!!!!!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez soffi dnia Pią 21:00, 29 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pirania
Ratownik Medyczny
Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 11:46, 01 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Rozdział XXII. Miłość boli
Trzy godziny później
- House, otwórz drzwi! - wrzasnął Wilson i uderzył w drzwi kostnicy. Bolały go pięści, a jego struny głosowe powoli się poddawały.
- Spadaj – odparł House załamanym głosem i napił się szkockiej z opróżnionej do połowy butelki. Wyciągnął przed siebie nogi, opierając się o lodówkę. Jego kurtka, zwinięta w kłębek, leżała na podłodze, zaraz obok pamiętnika Cuddy, otwartego na bardzo nieprzypadkowej stronie.
- Nie ma mowy. Nie pójdę stąd, dopóki nie otworzysz drzwi albo dopóki nie zajmie się tym ochrona. - Wilson oparł czoło o drzwi. - Jesteś na straconej pozycji.
- Mam to gdzieś. Słyszysz, mam to gdzieś! - wrzasnął House skrzekliwym głosem. Coś rozbiło się o kamienną podłogę. Wilson, po latach spędzonych w laboratoriach, umiał świetnie rozpoznać dźwięk rozbijanej próbówki. House niewątpliwie wyżywał się na sprzęcie kostnicy.
- House, już jest po operacji. - Niecierpliwość w głosie Wilsona była jeszcze większa, gdy przycisnął dłonie do drzwi i westchnął głęboko. Był o krok od wzywania ochrony, ale miał cichą nadzieję, że emocje zmuszą House'a do otworzenia drzwi. I nie pomylił się.
House wstał powoli, podczas gdy fala fizycznego i emocjonalnego bólu przetoczyła się przez jego ciało, i podszedł do drzwi. Ostrożnie omijał wszystkie kawałki rozbitego szkła. Wolno przekręcił klucz i wpuścił swojego najlepszego przyjaciela do środka.
- Uważaj jak chodzisz – powiedział obojętnie.
- Co to ma być, do cholery? - spytał Wilson w szoku, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Imprezka. Przyłączysz się? - House powoli usiadł na kamiennej podłodze. Ewidentnie cierpiał. Gwałtownie pomasował prawe udo, usiłując złagodzić ból.
- House! - krzyknął Wilson z desperacją. Przez chwilę słuchał nienaturalnego echa swojego głosu.
- Okej, nie musisz się przyłączać. Gówno mnie to obchodzi. - House sięgnął po butelkę i niezdarnie przyciągnął ją do siebie.
- Na miłość boską, jesteś pijany. Co ty sobie myślałeś, do diabła? - spytał Wilson z niepokojem.
- Tak w zasadzie, to zastanawiam się raczej, co zabiłem? - warknął House.
- Co? - Onkolog zmarszczył brwi i rzeczowo odparł:
- Nic nie zabiłeś. O czym ty mówisz? - Wyraz zdziwienia na jego twarzy ustąpił miejsca kompletnemu zagubieniu.
- Jeśli postawienie diagnozy i nie zrobienie w związku z tym niczego nie jest morderstwem, to ja już nie wiem, co nim jest. – House schował twarz w dłoniach i niemal położył się na podłodze. Zamknął oczy, po raz kolejny pogrążając się w koszmarze i bezmyślnie podrapał się po policzkach.
- To była zatorowość płucna, spowodowana zapchanym PICC. Nie mogłeś nic zrobić – stwierdził oczywistość Wilson, choć wiedział, jak House tego nienawidzi. Wyparcie ułatwiało diagnoście życie, ale też sprawiało, że wszystkie emocje zamykał w sobie. Onkolog zdecydował się wypuścić dżina z butelki. - Przestań bawić się w Boga!
House podniósł na niego swoje wypełnione smutkiem oczy i popatrzył na przyjaciela wzrokiem pozbawionym nadziei, a potem powiedział:
- Moja matka to miała, gdy była ze mną w ciąży. Powinienem był wiedzieć. - Złapał się za włosy i cicho dodał – Powinienem był to rozpoznać.
- Czekaj. Co? - spytał Wilson. Jego twarz złagodniała, gdy spojrzał na cierpiącego przyjaciela.
- HG. Musiałem przekazać je w genach. Bardzo po rycersku, nie? - wyjaśnił House z gorzkim, sarkastycznym uśmiechem i znów wbił wzrok w podłogę.
- Na miłość boską, House. Postawiłeś trafną diagnozę... - Wilson próbował dyskutować z przyjacielem, czując rosnącą irytację.
- Owszem – wymamrotał diagnosta, masując udo – ale nie poszedłem tym tropem. Mogłem uratować...
- Przestań! Przestań się torturować! - wrzasnął Wilson, robiąc krok do tyłu, w stronę drzwi.
- Czekaj! - krzyknął House za swoim przyjacielem, dając znak, że ma jeszcze kilka pytań. - Wilson, co to było?
- Co było co? - Wilson spojrzał ze zdziwieniem. - House, bredzisz.
- Chłopiec czy dziewczynka? - szepnął House niemal z nabożeństwem, bojąc się podnieść głos. - Mam prawo wiedzieć.
- Nie masz prawa do niczego, House, dopóki nie powiesz Cuddy wszystkiego – wszystkiego słyszysz? I jeśli ona zdecyduje, że masz prawo wiedzieć, to ci powie. – Wilson nie pozwolił sobie przerwać i mówił dalej, niemal krzycząc – Ja ci nie powiem. Nie będę karmił twojego idiotycznego, samolubnego nieszczęścia i użalania się nad sobą!
- Myślisz, że jesteś ode mnie lepszy? Myślisz, że twoje moralitety uratują świat? Obudź się, Jimmy! Ten świat nie potrzebuje takich sierotek jak ty, nie potrzebuje twojej pierdolonej akceptacji! - House się nakręcał. Nie umiał przestać. Wylewały się z niego całe rozczarowanie, bezsilność i złość, prawie krztusił się ze wściekłości.
- Nigdy nie potrzebowałeś mojej akceptacji, by krzywdzić ludzi, House. Zastanawiam się, co ja tutaj robię. Przecież równie dobrze mogę być następny w kolejce – odparł onkolog, rozczarowany postawą House'a. A potem, jakby sobie coś przypominając, postanowił zmusić House'a do podjęcia jakiegoś działania:
- Wiesz co, zapomnij. Użalanie się nad sobą jest najbardziej szkodliwym z niechemicznych narkotyków – uzależnia, na moment daje przyjemność i odsuwa od rzeczywistości. A ty jesteś właśnie nieszczęśliwym, uzależnionym facetem, uciekającym od rzeczywistości.
House bez słowa podniósł pamiętnik z podłogi i podał go Wilsonowi, wskazując na stronę, na której Cuddy zanotowała swoje myśli tej nocy, gdy się pokłócili, gdy go odrzuciła. Wilson spojrzał na zeszycik i zaczął czytać, zaskoczony tym, że House zmusza go, by czytał pamiętnik Cuddy. Wbrew swoim zasadom.
„To wszystko dlatego, że nie możemy wziąć ślubu, że nie mogę pojąć tych mórz i ogni, które wzbudza we mnie wspomnienie twojej skóry, że nie możesz być ani moim mężem, ani kochankiem, ani nawet ojcem mojego dziecka, dlatego, że muszę mówić ci o ciszy w moim sercu, która jest tak odwieczna jak najgłębsze blizny wyrzeźbione łzami i rosą, o ciszy, która nic nie oznacza i nic nie tłumaczy, dlatego że nie mogę być z tobą i dlatego, że ten, kto niczego nie oczekuje musi kochać. Kocham cię.”
Wilson powoli podniósł oczy, czując ciężar słów Cuddy w powietrzu i szybko się zdecydował nie cackać się z Housem. Nawet, jeśli musiał powiedzieć coś, czego tak naprawdę nie myślał.
- Miłość boli, House! Straszne uczucie, prawda? Czyni Cię tak bardzo bezbronnym. Rozrywa Ci klatkę piersiową i otwiera serce, a to oznacza, że ktoś może tak po prostu wejść w głąb Ciebie i doszczętnie Cię zniszczyć. Budujesz wokół siebie mury obronne, całe mnóstwo pancerzy, aby nikt nie był w stanie Cię zranić, i wtedy ta głupia osoba - wcale nie lepsza od innych głupich osób - wkracza w Twoje głupie życie... Oddajesz jej część siebie, chociaż wcale o to nie prosiła. Po prostu zrobiła coś idiotycznego pewnego dnia, na przykład uśmiechnęła się do Ciebie, albo Cię pocałowała... I nagle okazuje się, że Twoje życie nie należy już do Ciebie. Miłość zabiera zakładników. Wnika w głąb Ciebie. Wyżera Cię od środka i zostawia płaczącego w ciemności. Tak proste zdanie jak: Może powinniśmy zostać tylko przyjaciółmi?, zamienia się w rozbite szkło, którego kawałki wbijają się w Twoje serce. Boli. Nie tylko w wyobraźni. Nie tylko w Twojej głowie. To ból duszy, ból, który jest w Tobie i rozdziera Cię od środka. Ty też się wreszcie obudź, witamy w tym pojebanym świecie! Pogódź się z tym! - powiedział niemal na jednym oddechu, wyładowując całą frustrację.
- Ale wybrała już imiona... - powiedział House dziecinnie, wskazując na pamiętnik.
- Dla dziecka, którego, niestety, nigdy nie będzie miała – odparł Wilson poważnie. Nagle House skupił na nim całą swoją uwagę. Dwoma krótkimi słowami onkolog wbił ostatni gwóźdź do trumny. - Dzięki tobie.
- Co? - Głos zawiódł House'a. Nagle jego oczy zrobiły się dużo większe.
- Nie będzie mogła mieć dzieci, House. Nigdy. - Wilson stał przez chwilę w ciszy, patrząc na poszarzałą twarz House'a. Wiedział, że będzie jeszcze gorzej, gdy ta prawda do końca dotrze do diagnosty. - Przemyśl to i wtedy się zastanów, czy naprawdę masz do czegoś prawo. Skończ z samolubstwem i zrób coś porządnie, chociaż raz w życiu.
Po tych słowach Wilson odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Jego uwagę przyciągnął papier, leżący na stole do sekcji zwłok. Zwolnił i, nie ukrywając ciekawości, podniósł USG, w którego rogu napisane było „L.Cuddy”. Oglądał zdjęcie przez sekundę, a potem odwrócił się do House'a, demonstracyjnie trzymając je w palcach. Upewnił się, że House na niego patrzy i powiedział:
- Jesteś żałosny! - Po czym odszedł, nie zaszczycając House'a pożegnaniem, zostawiając go w mrocznym bagnie nieszczęścia.
Cytat: | Autorka wykorzystała w tym rozdziale fragment twórczości Neila Gaimana. Ja wykorzystałam polskie tłumaczenie tego tekstu, znalezione w internecie. Niestety nie wiem, czyjego jest autorstwa. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pirania dnia Nie 11:49, 01 Maj 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|