|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 23:40, 15 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Szpilko, oficjalnie stwierdzam, że jedyną rzeczą, oprócz Twojego cudnego Hilsonka, którą kocham tu bardziej to Twoje Huddy Zakochałam się w ostatniej scence Zgadzam się z blackzone, w tej części było coś niesamowicie urzekającego. Trochę się obawiam, jak to będzie dalej, w końcu już Cię trochę znam ale i tak nie mogę się doczekać, by móc przeczytać, bo u Ciebie bardziej liczy się droga niż cel. Ja tak odbieram. Chodzi mi o to, że jeśli nawet historia smutna to napisana tak, że nie można się nie zachwycić.
Buziaki i wena
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
advantage
Otorynolaryngolog
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:47, 16 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Moja wina? Nie, ja tylko grzecznie pytałam ale no wiesz, może Cuddy musi jechać gdzieś daleko na konferencję czy coś?
Cytat: | - Nieprawda! – powiedziałem tonem, który pasowałby do sześciolatka, który wypiera się pociągnięcia koleżanki za warkocz. | lubie jak on się tak zachowuje
Cytat: | – Masz randkę? – spytałem cicho, używając tym razem mojego specjalnego, konspiracyjnego szeptu.
- Tak | jak nie z Housem, to to wcale nie randka
Cytat: | - Może cię jeszcze oblizać – mruknąłem, nie odwracając się.
- Ty też możesz | perwers
A już myślałam, że Cuddy go usłyszy przy tej rozmowie z Wilsonem i się wyda! Chociaż nie wiem czy nie byłoby fajniej, gdyby House któregoś dnia po prostu nie wstał z łóżka, a biedna Cuddy nie miałaby pojęcia co sie dzieje No ale zostawiam to już Tobie i Twojej wyobraźni
no więc weny
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 18:03, 28 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Blackzone Haha, u mnie w domu wiecznie ktos jej zazdrosny o psa, choć kiedyś nie umiałabym wyobrazić sobie takiej sytuacji Dziękuję i cieszę się bardzo, że Ci się podoba
Alcusia Tak? Bardziej uparty? Może, w sumie xD No ale odpuścić nie może, jak to House;p Cieszę się, że spodobala Ci się scena na końcu, bo miałam co do niej mieszane uczucia Dzięki
Lisek Ooo, i Tobie też podoba się ostatnia scenka. To dobrze Cieszę się bardzo. Bardzo lubię opisywać drogą do celu. Najlepiej do jakiegoś tragicznego, albo smutnego, bo to zawsze ciekawiej (tak, też zaczęłam podejrzewać u siebie jakieś odchylenia psychiczne ). Dziękuję Ci pięknie
Advantage Konferencja? Yhm... nie, to chyba nie jest odpowiedni moment życiowy na wyjazdy Haha, też lubię, gdy House zachowuje się jak dzieciak xD I wiesz, jak pisalam tę część to od razu wiedziałam (znowu napisałam "wiedziałem". Przez House'a mam zaburzenia osobowości ), że wyłapiesz moment poświęcony oblizywaniu się Mojej wyobraźni nie powinno się niczego pozostawiać, bo jeszcze na coś wpadnie i będzie źle xD Dzięki
Rozdział 7
Siedziałem na dachu, a tak konkretniej na murku i patrzyłem z góry na małe samochody jeżdżące po ulicach miasta o wiele szybciej niż było to dozwolone. Oddychało mi się ciężko. Czułem się źle. Bardzo słabo. Miałem ochotę się położyć, ale wiedziałem, że to średnio możliwa do zrealizowania zachcianka. No bo, kto nie zapytałby dlaczego zdrowy mężczyzna w moim wieku odpoczywa leżąc, w wypadku, gdy nigdy, ale to przenigdy tego nie robił? Wszyscy by o to pytali, a tego nie chciałem. Siedziałem sobie więc na dachu opierając głowę o zimne mury i popijając chłodną wodę z butelki w nadziei, że poprawi ona moje samopoczucie i zdrowie fizyczne. Może spowoduje, że mdłości ustaną, ból głowy zelży, a świat nie będzie się tak kręcił wokół mnie. Jednocześnie wiedziałam, że nic takiego się nie zdarzy, więc po prostu skupiłem się na obserwacji małych samochodzików. Gdybym tak ja mógł jechać w jednym z nich przed siebie. Nie mając zmartwień, problemów, ani tajemnic. Jechać na przód w poszukiwaniu lepszego świata, ku odnalezieniu szczęścia, bezpiecznej przystań, w której żyłbym przez długie lata. No, ale nie jechałem. Podrapałem się po głowie i popiłem łyk wody, która znacznie się ociepliła odkąd tam siedziałem. Zastanawiałem się ilu sponsorów Cuddy zdążyła już naciągnąć na jakieś datki dla szpitala. Ile rozmów przeprowadziła. Ile par męskich oczy udało jej się uwieść smukłymi nogami. Oczywiście zastanawiałem się również w jaki sposób by mnie zabiła, gdyby się dowiedziała, że nie powiedziałem jej o chorobie. Doszedłem do wniosków, że jej reakcja zależy od tego, gdzie akurat by się znajdowała. Gdyby była to przykładowo kuchnia pewnie skończyłbym z wielkim nożem w brzuchu. W ogrodzie przejechałaby mnie kosiarką. W garażu pobiła młotkiem. To nieważne. Ważne, że ostatecznie byłbym martwy lub ledwo żywy. Pewnie wydłubałaby mi oczy, posypała rany solą, ucięła język, żebym nie krzyczał i dobiła. Później zakopała moje ciało w ogrodzie, albo w lesie. Bez różnicy. Zaśmiałem się pod nosem. Cuddy by tego nie zrobiła. Patrzyłaby tylko na mnie, płakała, nakrzyczała a później dalej kochała i nienawidziła równocześnie. Tak jak zawsze. Westchnąłem ciężko. W tym momencie poczułem, że na moim ramieniu ktoś położył swoją dłoń. Przestraszyłem się, podskoczyłem lekko w górę i niemal spadłem w dół.
- Boże, Wilson! – powiedziałem, gdy wreszcie dostrzegłem kto mnie tak nastraszył. – Zwariowałeś? Zabiłbyś mnie. Prawie spadłem!
- Jesteś okropnie znerwicowany. Tylko cię dotknąłem. Zachowujesz się jakbyś miał coś do ukrycia. – Przewróciłem oczami. Znowu to samo. Naprawdę nie miałem na to najmniejszej ochoty. Zwłaszcza, że czułem się doprawdy paskudnie.
- Nie dziś, Wilson – poprosiłem, mrużąc oczy, aby ochronić je przed ostrymi promieniami słońca.
- Nie dziś, to kiedy?
- Nie wiem. Najlepiej nigdy. – Westchnąłem ciężko i wypiłem łyk wody. Wilson patrzył na mnie jakoś... dziwnie.
- Kiepsko wyglądasz, House. – Chciał dotknąć dłonią mojego czoła, ale odsunąłem się poza zasięg jego ręki. Posłałem mu mordercze spojrzenie. – Oj, House, nie zachowuj się jak dziecko. – Podszedł krok do przodu i znowu chciał sprawdzić, czy miałem temperaturę, ale ponownie się odchyliłem i uderzyłem go w rękę.
- Odwal się, Wilson. Idź obmacywać swoich pacjentów.
- House! Natychmiast przestań się tak zachowywać! – Zrobiłem minę z serii „Ty, stary, uważaj, bo cię zaraz posłucham”. Wilson przewrócił oczami. - Martwię się. Naprawdę nieciekawie wyglądasz. Powinniśmy skończyć tę szopkę. Powinieneś leżeć. House, proszę...
- Nie – przerwałem mu ostro. – To nie jest dobry pomysł. Źle wyglądam, bo kiepsko się dziś czuję, ale chyba tak bywa jak ktoś powoli umiera, prawda? W sumie nie wiem. Nie znam się.
- Ale ja się znam. Powinieneś leżeć. Odpoczywać.
- Po co?
- Byłoby ci lepiej. Podawalibyśmy ci środki przeciwbólowe przez cały czas. Nie bolałoby tak bardzo. Miałbyś całodobową opiekę.
- Po co? Wilson, pomoże mi to? Sprawi, że wyzdrowieję? – James zrobił zasmuconą minę i zaczął przestępować z nogi na nogę. – Tak czy nie? – zapytałem ostro, nie chcąc pozwolić mu na wymiganie się od odpowiedzi.
- Nie – szepnął w końcu. – Wiesz, że nie, ale...
- Nie ma „ale” – przerwałem mu. – Jest jak jest.
- Pomyśl o tym jeszcze. I przyjdź do mnie jak stąd zejdziesz. Zbadam ci krew, ciśnienie i sprawdzę czy te leki, które dostajesz są okej.
- Cały czas o tym myślę – szepnąłem i znowu oparłem głowę o mur. Zacząłem się intensywnie przyglądać małym samochodzikom jadącym po ulicach.
- House? – Wydałem z siebie pomruk, żeby dać znak, że słucham. – Przyjdziesz?
- Jak będę miał chwilę czasu, to tak.
- House! Przyjdź. To nie jest prośba.
- A przed chwilą była. – Podrapałem się po łokciu i chciałem popić wodę, ale się skończyła. Zrobiłem niezadowoloną minę.
- Przed chwilą tak, teraz już nie. Czekam na ciebie. Zachowuj się. – Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów. Przy wyjściu spojrzał jeszcze raz w moją stronę i uśmiechnął się smutno. Później zniknął z zasięgu mojego wzroku. Bawiłem się chwilę pustą butelką obracając ją w dłoniach, ale szybko mi się to znudziło. Postanowiłem pójść do Wilsona i przy odrobinie szczęścia wymknąć się do domu, położyć na kanapie i zasnąć udając przed Rachel, że oglądam telewizję.
Zszedłem ostrożnie z murku i ruszyłem w stronę schodów. Schodziłem powoli. Stopień po stopniu. Od ścian odbijał się głuchy stukot laski i ciche szuranie moich butów. Jedna z żarówek mrugała złowieszczo. Jestem pewien, że planowała się przepalić i odmówić dalszej współpracy. Obrzuciłem ją ponurym spojrzeniem i wszedłem do windy. Nadusiłem numer mojego piętra i oparłem się o chłodną ścianę. Jeszcze tylko Wilson, samochód i sen, House, pomyślałem. Jeszcze tylko trochę. Otworzyłem przymknięte oczy w chwili, gdy dojechałem na miejsce. Gdy tylko drzwi windy się za mną zamknęły i zrobiłem krok w stronę gabinetu Wilsona, ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem Cuddy. Niedobrze. Bardzo niedobrze.
- Cześć. To nieprawda, że nie byłem w klinice! Byłem i przebrałem się za murzyna. Udawałem Foremana. Dobrze mi szło? – zapytałem, chcąc, żeby mówiła to, po co przyszła, a nie to, co nasunęło jej się na myśl, gdy mnie zobaczyła. Niestety nie wyszło.
- House, co ci jest? – Wyciągnęła dłoń, żeby dotknąć mojego czoła, ale uchyliłem się tak samo jak przed Wilsonem. – Znowu głowa? To mi się coraz mniej podoba. Wyglądasz fatalnie. Pocisz się cały. Wyglądasz jakbyś miał wysoką gorączkę. Okropnie zbladłeś. House, miałeś odpoczywać. – Zrobiła minę, którą zinterpretowałem jako „Greg, znowu się nie słuchasz. Zaraz pójdziesz do kąta!”.
- No przecież odpoczywam – mruknąłem, żeby sie jakoś ratować z opresji. Przyznam, że zabrzmiało to dość żałośnie i chyba nawet sam sobie nie uwierzyłem.
- Nie odpoczywasz. – Skrzywiła się i zanim zdążyłem zareagować chwyciła mnie za ramię. Bez ostrzeżenia dotknęła mojego czoła i zrobiła minę, która mi się nie spodobała.
- Cuddy, nie rób scen na środku. Ludzie się na nas gapią. – Faktycznie, jeden z lekarzy spojrzał się na nas, ale nie byłem pewny co nim kierowało. Równie dobrze mógłby to być mój wygląd jak to, że pewna kobieta traktowała mnie jakbym miał trzy lata.
- Od kiedy interesują cię inni? – Uznałem to za pytanie retoryczne, więc nie odpowiedziałem. Naburmuszyłem się lekko. - Nie masz chyba, aż tak wysokiej gorączki na jaką wyglądasz, ale może byłoby lepiej jakbyśmy poszli gdzieś usiąść i zbadałabym cię, co? Albo ktoś inny?
- Po co? Nic mi nie jest. To tylko głowa. Właśnie szedłem do Wilsona po moje tabletki. – Wskazałem dłonią na gabinet na moimi plecami.
- Te tabletki ci nie pomagają, House. Powinniśmy ci zrobić znowu badania. Coś jest nie tak. Akurat ty powinieneś wiedzieć to najlepiej.
- Jest okej. – Podrapałem się po policzku, aby zamaskować chwilowe zakłopotanie i uśmiechnąłem się lekko. – Serio. – Nachyliłem się i cmoknąłem ją w usta.
- Gdyby nie było, powiedziałbyś mi, prawda? – Popatrzyłem jej prosto w oczy i pogładziłem ją lekko po ramieniu.
- Co to za pytanie? Tobie? Jasne, że tak. Zresztą taka czarownica jak ty od razu wiedziałaby, że coś kręcę i nie miałbym wyjścia. – Mrugnąłem do niej. Uśmiechnęła się wyraźnie uspokojona.
- Nie jestem czarownicą.
- Jesteś. – Pobawiłem się palcami jej dłoni. – Jesteś moją czarownicą.
- Czarownice nie są miłe. – Skrzywiła się i posłała mi niezadowolone spojrzenie.
- Ale za to jakie piękne. – Cuddy zaśmiała się cicho.
- To chodź do Wilsona. – Ominęła mnie i ruszyła w stronę gabinetu Jamesa. Moje źrenice się powiększyły, serce podeszło do gardła i byłem bliski natychmiastowemu straceniu przytomności.
- Nie! – powiedziałem, w miarę łagodnie jeśli patrzeć na okoliczności. Spojrzała na mnie zdziwiona. – Masz dużo pracy. Sam pójdę.
- Zrobię sobie chwilkę przerwy. – Odwróciła się znowu, a ja nie śmiałem więcej protestować, żeby nie pogorszyć swojej beznadziejnej sytuacji. Myślałem, że umrę w chwili gdy jej dłoń, ścisnęła się w pięść i zapukała o mahoniowe drzwi. Miałem wrażenie, że już nie żyłem, gdy nie czekając na odpowiedź, nacisnęła klamkę. Chciałem się rozpłakać ze szczęścia, gdy zobaczyłem, że drzwi się nie otworzyły, bo nikogo nie było w środku. Cuddy szarpnęła klamkę jeszcze kilka razy, ale po chwili sobie odpuściła. – Chyba gdzieś wyszedł. No trudno. – Uśmiechnęła się do mnie blado. – Nie powinieneś się tu raczej kręcić. Idź do domu i się połóż. Wrócę wieczorem do domu, to ugotuję ci coś dobrego. Zjemy razem z Rachel i obejrzymy jakiś film. Dzisiaj nie będę pracowała. – Pogładziła mnie po ramieniu, cmoknęła w policzek i odeszła kawałek. – Do zobaczenia w domu. Idź tam od razu. Jutro pójdziesz do Wilsona. Na razie weź moje tabletki. Są w apteczce.
- Dobra. Będę czekał. Znaczy będziemy. – Ruszyłem w stronę swojego gabinetu, żeby zabrać plecak i wyjść, gdy usłyszałem, że ktoś mnie woła. Odwróciłem się. To była znowu Cuddy. – Co?
- Nie prowadź sam, rozumiesz? Weź taksówkę. Jak zobaczę wieczorem, że nie będzie na parkingu twojego motoru, to cię zabiję. – Machnąłem głową na znak, że zrozumiałem i wszedłem do gabinetu. Nikogo w nim nie zastałem. Napisałem na kartce piękną wiadomość o treści „Weźcie się do roboty, a nie przez cały dzień się obijacie. Jadę odpocząć do domu. Żeby wam nawet do głowy nie przyszło do mnie dzwonić, bo zabiję!”, podpisałem to „kochający was z całego serduszka House” i wyszedłem ze szpitala. Za radą Cuddy, wsiadłem do taksówki i pojechałem do domu.
* * *
Leżałem na kanapie i przełączałem programy pilotem od telewizora. Nie skupiałem się. Robiłem to raczej mechanicznie niż po to, żeby osiągnąć jakikolwiek efekt. Czułem się gorzej niż rano i w szpitalu, ale w tej pozycji było mi w miarę dobrze. „Niech cię szlag, Wilson. Masz rację z tym leżeniem”, pomyślałem i ułożyłem wygodniej poduszkę pod głową. Planowałem nie wstawać do końca świata, ale coraz bardziej chciałem skorzystać z toalety. Trzeba było nie pochłaniać takich ilości wody, ot co! Starałem się zignorować ucisk pęcherza i skupić się na telewizorze. Średnio mi to wychodziło, więc zerknąłem na Rachel. Siedziała na fotelu, ze stopami ukrytymi pod pośladkami, jak to miała w zwyczaju. Bawiła się PSP i nie zwracała na mnie uwagi. Zakaszlałem znacząco, ale nie podniosła na mnie wzroku. Ponowiłem moją sztuczkę i znowu nic. W końcu postanowiłem przemówić.
- Rachel? – zapytałem w miarę sympatycznym, choć ciut słabym głosem. Rachel mruknęła dając znak, że mnie słuchała, ale nie odrywała wzroku od swojej zabawki. – Pójdziesz do kuchni i przyniesiesz mi szklankę wody? Jakoś zaschło mi w gardle. – Nie doczekałem się odpowiedzi. Przewróciłem oczami. – Rachel! – Benjamin podniósł pysk z lekko zaślinionego kawałka dywanu i spojrzał na mnie. Po chwili musiał dojść do wniosku, że nie na niego krzyknąłem, bo z powrotem zajął się ślinieniem dywanu.
- C-co? – Zerknęła na mnie bardzo przelotnie i dalej się bawiła.
- Przynieś mi wodę.
- Zaraz – mruknęła i usiadła wygodniej na fotelu.
- Nie zaraz. Teraz. Już. Zmykaj.
- No, ale ja gram! Zaraz pójdę. – Nadal się bawiła, a ja po dziesięciu minutach zacząłem tracić nadzieję na moją wodę i rozmyślałem o tym ile kroków ode mnie jest kuchnia i czy dałbym radę pójść przy okazji do łazienki. Odetchnąłem głęboko i usiadłem. Z niemałym trudem podniosłem się do pozycji pionowej i podreptałem w stronę łazienki. Nie było tak źle jak myślałem. Po opróżnieniu pęcherza poczułem znaczną ulgę, co odwróciło moją uwagę od mdłości i niewidzialnej poręczy zaciskającej moją głowę z całych sił. Nalałem sobie szklankę wody i ruszyłem z powrotem na moją kanapę. Gdy wszedłem do pokoju Rachel nadal dobrze się bawiła. Nie patrząc na przykre konsekwencje w postaci krzyków, płaczu i gorzkich słów podszedłem do niej i wyrwałem jej urządzenie z ręki.
- No ej! Przez ciebie przegrałam! – zawołała i zrobiła minę z serii „A to znaczy, że jestem wkurzona”. – Nigdy nie doszłam tak daleko!
- To masz pecha – mruknąłem. – Jak mówię teraz, to znaczy teraz, a nie za pół godziny.
- Powiedziałam, że przyniosę ci tę głupią wodę! Poza tym, nie musiałeś mi od razu wszystkiego psuć!
- Nie krzycz na mnie, Rachel! Masz mnie... – przerwałem, bo zakręciło mi się w głowie. Zachwiałem się lekko i przesunąłem krok w tył. – Masz... – Chciałem się o coś chwycić, ale nic nie znajdowało się w zasięgu moich dłoni. Puściłem szklankę, która z głośnym trzaskiem uderzyła o parkiet i rozbiła się na kilka kawałków. Woda rozprysła się we wszystkich kierunkach. Kilka kropel zatrzymało się na mojej dłoni. Benjamin warknął na szkło i zapewne chciał je zaatakować. – Masz... – Poczułem, że zaczynam spadać. Usłyszałem krzyk Rachel. Trwało to tylko chwilę, bo po trzech sekundach przestałem wiedzieć i odczuwać cokolwiek. Zemdlałem.
Gdy się w końcu obudziłem zobaczyłem nad sobą zapłakaną twarz Rachel i Wilsona. Gdybym mógł, przewróciłbym oczami, ale nie mogłem. Nie miałam na to siły. Zresztą lepiej, że był to Wilson, niż Cuddy. Odchrząknąłem lekko chcąc się pozbyć suchości w gardle. Zamrugałem kilka razy. Uniosłem dłoń w górę i dotknąłem swojej głowy. Bolała. Spojrzałem pytająco na Wilsona.
- Zemdlałeś – wyjaśnił. Był co najmniej wściekły. Chyba na mnie i na tą całą sytuację. Czułem, że znajduje się na krawędzi wytrzymałości i zacząłem się bać. Nie o niego, tylko o to, co mógł zrobić.
- Wilson, proszę – wymamrotałem i przymknąłem na chwilę oczy, aby odzyskać siły. Trochę pomogło.
- Nic ci nie będzie. Na szczęście głową uderzyłeś o poduszki, które tu rozwaliłeś jak zwykle. Gdybyś przewrócił się pięć centymetrów w prawo byłoby nieciekawie. – Spojrzałem w prawo i zobaczyłem szklany blat naszego salonowego stoliczka. – Możesz wstać? Położyłbyś się na kanapie. To trzy kroki. – Machnąłem głową na tak i pomogłem Wilsonowi się podnieść. Minutę później leżałem na odpowiedniejszym podłożu niż puchaty dywan Lisy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Wto 0:19, 26 Lip 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ilobeyou
Pacjent
Dołączył: 08 Sty 2011
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 20:29, 28 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Bardzo interesująca część
Wreszcie House dostanie za swoje ;>
Bo jak on może tak Lisę okłamywać?! Toż to niedorzeczne... ale w jego stylu ;D
Tak więc, podsumowując: świetnie Ci wyszło, czekam na więcej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
advantage
Otorynolaryngolog
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 21:46, 06 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
musze się szybciej orientować, kiedy wrzucasz nowe części, bo jakoś mi to umyka;)
mnie się wydaje, że właśnie powinnaś pozwalać swojej wyobraźni na więcej no, bo tym razem żadnych seksualnych podtekstów niestety nie znalazłam xd (chyba, że liczy się nieco zmodyfikowana rozmowa House'a z Wilsonem)
Cytat: | Siedziałam na dachu, | hah, jakbyś nie napisała, że Ci się to myli, to bym nawet nie zauważyła
Cytat: | - Czarownice nie są miłe. – Skrzywiła się i posłała mi niezadowolone spojrzenie.
- Ale za to jakie piękne | no, nie byłabym taka pewna, co on, bajek nie oglądał? Ale za to Wilson jest taki ładny
Cytat: | - Zaraz – Mruknęła i usiadła wygodniej na fotelu. | no nie, ale dziecko ja bym mu w zębach tą wodę przyniosła nawet
Cytat: | Gdy się w końcu obudziłem zobaczyłem nad sobą zapłakaną twarz Rachel i Wilsona. | yeah, zero Cuddy w pobliżu
Ale z drugiej strony... niech się Cuddy już dowie, bo mnie zżera ciekawość co ona z tym zrobi! No i żeby tylko Wilson się przypadkiem nie wygadał.
weny i czasu na pisanie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
noway_
Ratownik Medyczny
Dołączył: 05 Lut 2011
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 20:12, 25 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Szpilko
Uwielbiam, uwielbiam Hilsona w Twojej jakże genialnej wersji . Przyznam, że więcej jest Hilsona w tym opowiadaniu niż Huddy. Na razie mi nie przeszkadza, bo lubię Jimmiego, ale mam nadzieję, że w pewnym momencie nie okaże się, że panowie ze sobą sypiają, ha. Ewentualnie zgodzę się na trójkącik lub Hus'a
Nie wiem, ale wydaję mi się, że ten pies ma duże znaczenie w tym opowiadaniu, zastanawiam się, czy dobrze myślę, co do tego . Może wkrótce się tego dowiem. Rachel jest tu taka jaka powinna być w serialu, to samo tyczy się Cuddy (jezu, jak to teraz durnie brzmi -.- ). W tym opowiadaniem potwierdzasz, że House to skończony idiota, kretyn, dupek itp.
Zobaczyłam jeden rzucający się w oczy błąd.
Cytat: | Na prawdę nieciekawie wyglądasz |
Powinno być naprawdę.
Nie mogę się doczekać następnej części
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:20, 06 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Nie skomentuję tej przerwy, ok? W każdym razie dziękuję Wam wszystkim Tym, którzy w dawnych czasach, gdy na świecie chodziły pierwsze dinozaury a Ewa kradła jabuszka z cudzego drzewka czytali tego mojego fika Napisałam kolejną część. Szło mi to okropnie opornie, bo nie wiedzieć czemu nie mogłam się do tego zabrać. Nie wiem czy ta przerwa wpłynęła na to jak jest to napisane czy nie, ale nie mnie to oceniać. I mimo, że nie jest to nic wesołego chciałabym zadedykować to:
Oli bo to dzięki niej pisałam po troszeczku i w końcu dobrnęłam do końca. Bo chcę, żeby miała powód do uśmiechu i wiedziała, że o niej myślę. I dlatego, że dedykuję jej każda literkę, którą napiszę
Liskowi Z pozdrowieniami i na wspomnienie starych czasów, gdy mogłam poczytać to, co ona napisze, a ona to co napiszę ja. Dawno to było, ale jeszcze to pamiętam i miło wspominam ten czas
Rozdział 8
Leżałem na kanapie i chrupałem herbatnika. Minęła zaledwie godzina, a ja już czułem znaczną poprawę. Wilson co dziesięć minut mierzył mi ciśnienie, sprawdzał puls lub zerkał na telefon, aby się upewnić, że Lisa nie oddzwoniła. Przewracałem oczami za każdym razem, gdy to robił. Nie chciałem, żeby jej mówił. Żeby oboje jej mówili. Podjąłem kilka prób przekazania im tej prośby. Niestety wszystkie spotkały się z ostrą odmową, co niezwykle mnie dołowało. Mimo to przyjąłem herbatniki, które przyniosła mi Rachel i szklankę wody. Zgodziłem się połknąć garść tabletek od Wilsona i byłem zmuszony przyznać, że mi pomogły. Połknąłem ostatni kęs ciasteczka i obrzuciłem wzrokiem scenkę wokół mnie. Na drugim końcu kanapy siedziała Rachel. Nadal miała zaczerwienione oczka. Biedulka trochę się przeze mnie napłakała. Byłem z niej dumny. Wiedziała, że musi wezwać pomoc. Byłem też dumny z tego, że nie wpadła na pomysł dzwonienia po karetkę. To ważne, że na to nie wpadła. Cieszyłem sie też, że Cuddy miała to swoje comiesięczne zebranie i że akurat absolutnie nie mogła odebrać telefonu. To było naprawdę ogromne szczęście. Z dwojga złego lepiej, że przyjechał Wilson. Siedział na fotelu, na którym jeszcze niedawno Rachel grała w jakieś dziwne gry. Miał minę, która absolutnie nie wróżyła niczego dobrego. Mówiła mi raczej, że to koniec naszej zabawy. Że gra dobiegła końca i że tym razem to on wygra i odbierze nagrodę. Powie Cuddy o wszystkim, gdy ta tylko przekroczy próg domu. Gorączkowo próbowałem wymyślić jak do tego nie dopuścić, ale nie miałem żadnego pomysłu, który byłby go w stanie przekonać. Nagle coś warknęło. Spojrzałem na dywan. Na jego skraju leżał Ben. A właściwie leżały tylko przednie łapy i pysk, a reszta stała. Machał ogonem i powarkiwał na coś, co znajdywało się na podłodze. Przyjrzałem się jego zdobyczy i zorientowałem się, że to kawałki szkła – jedyne, co pozostało po mojej szklance. Westchnąłem, rozżalony dziwnym zachowaniem psa i ponownie spojrzałem na Jamesa. On również na mnie patrzył. Prosto w oczy.
- Rachel, przynieś mi jeszcze dwa herbatniki, dobrze? – poprosiłem, mimo że mógłbym pójść po nie sam. Mała skinęła głową i wyszła z pokoju. Śledziłem jej ruchy tak długo, aż zniknęła mi z oczu poczym przeniosłem wzrok na Wilsona. – Nie rób tego. – Nie umiem zdefiniować tego czym były te słowa. Prośbą? A może rozkazem?
- Muszę. Tak będzie najlepiej – odparł po dłuższej chwili tak, jakby najpierw chciał przemyśleć to, co do niego powiedziałem.
- Najlepiej dla kogo? Dla ciebie? – Byłem gotowy walczyć o swoje do samego końca używając najcięższej amunicji. Nie podejrzewałam, że James może być zdesperowany w takim samym stopniu co ja.
- Dla ciebie. Dla mnie. Dla was... dla nas. House, do cholery! – krzyknął i odwrócił gwałtownie głowę w bok, żeby upewnić się, że Rachel tego nie dosłyszała. Gdy nie zobaczył jej w drzwiach pokoju odwrócił się znowu do mnie, przybliżył swoją twarz do mojej i powiedział szeptem, który był raczej groźną reprymendą, niż czymś miłym: - Dla wszystkich, rozumiesz? Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
- Nie mów jej.
- House, ona musi to wiedzieć. Czy ty nie masz rozumu?
- Mam. Właśnie, dlatego nie chcę jej mówić. Teraz jest szczęśliwa...
- Bo nie wie, co ją unieszczęśliwia każdego dnia! – przerwał mi i na sekundę ukrył twarz w dłoniach. – Dobra, masz swój pokręcony rozum... a serce? Je też masz?
- Tak. I dlatego one się o tym nie dowiedzą. Najlepiej jest tak jak jest.
- Martwią się o ciebie.
- Jak przyjdzie Cuddy to wypowiesz swoją lekarską gadkę, która ją uspokoi i przestanie się martwić.
- Ja też się martwię.
- Podaj mi leki, po których będę się czuł lepiej. Będziesz się czuł dobrze z tym, że mi pomagasz i przestaniesz się martwić.
- Dla ciebie wszystko jest takie proste. – Pomachał głową z dezaprobatą. – Gdybyś tylko pozwolił położyć się na moim oddziale...
- Nie ma mowy! – przerwałem mu ostro. – Mówiliśmy już o tym.
- Ale ty nie rozumiesz.
- Rozumiem doskonale. Jestem lekarzem. Wiem jak to będzie wyglądało. I nie podoba mi się to.
- Bądź rozsądny, House, proszę. Gdy tylko Cuddy przyjedzie... – W tym momencie Ben oderwał się od powarkiwania na szkło i niemal pogalopował do przedpokoju. Drapał pazurami drzwi wyjściowe i przeraźliwie skomlał.
- Mama przyjechała! – zawołała Rachel i stanęła w progu pokoju. Popatrzyłem na Wilsona z wyrazem czystej paniki w oczach. To co zobaczyłem na jego twarzy wcale mnie nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie.
- James, błagam cię. – Usłyszałem jak drzwi się otwierają i Ben szczeka radośnie. Wilson wstał.
- Ben... Ben, przestań natychmiast! Siad! Jak ty się zachowujesz? Nowa sukienka... teraz nadaje się do prania. Niedobry pies! – Dobiegł nas głos Lisy. James starał się na mnie nie patrzeć. Najwyraźniej nie wzruszyła go moja prośba. Postanowiłem również wstać, co musiało dziwnie wyglądać. Lisa weszła do pokoju klepiąc ucieszonego Bena po głowie z miną, która mówiła, że i tak jest na niego zła. Spojrzała na nas, na porozrzucane poduszki, koc na kanapie i odłamki szkła na podłodze. – Co tu się dzieje? – zapytała, patrząc raz na Jamesa, raz na mnie.
- Nic – odpowiedziałem i wzruszyłem ramionami. - Zbiłem szklankę i wstaliśmy, żeby pozbierać szkło. – Obojętnym ruchem machnąłem dłonią na odłamki leżące na podłodze.
- Zbiłeś szklankę? – Spojrzała na mnie niepewnie.
- Tak. Upuściłem ją... hmm... przez te poduszki. – Wskazałem na bałagan zagracający podłogę starając się, żeby moja mina odzwierciedlała całkowitą skruchę. Zawsze kazała mi zbierać te poduszki z parkietu, a ja nigdy tego nie robiłem. Usłyszałem jak Wilson wzdycha ciężko. Najwyraźniej był zniecierpliwiony. – Wiem, że miałem je sprzątać, ale...
- Jak się czujesz? – przerwała mi, a jej oczy momentalnie złagodniały i przepełniły się troską.
- Ja? – Wilson stał obok i stukał palcami o oparcie fotela, co niesłychanie mnie irytowało. Czułem się tak, jakby tykał nade mną zegar, który odmierza mi czas do końca mojego życia. Rachel obserwowała mnie siedząc na krześle nieopodal drzwi, a Cuddy wpatrywała się we mnie starając się odczytać coś z mojej twarzy. Postanowiłem iść na całość i brnąć dalej w moje kłamstwo. – W porządku. Już mi lepiej. Odpocząłem. Tak jak prosiłaś.
- To dobrze. – Uśmiechnęła się i odrzuciła torebkę na kanapę. Była najwyraźniej usatysfakcjonowana moją odpowiedzią. – Co zjemy na kolację? James, zostaniesz z nami, prawda? Może zapiekankę z makaronem? Mam jeszcze kurczaka, więc mogę jeszcze...
- Dość! – Wilson uderzył dłonią w fotel tak, że wszyscy wzdrygnęli się nieprzygotowani na taki nagły krzyk. Spojrzałem na niego i westchnąłem ciężko. – Powiesz im, czy ja mam to zrobić?!
- Nie krzycz – powiedziałem tak spokojnym tonem, że zabrzmiało to śmiesznie. Mnie jednak wcale to nie bawiło. Nic mnie tam nie bawiło. Chciałem wyjść i przespać to wszystko w samochodzie. A, no i wrócić dopiero, gdy Cuddy przestanie się na mnie wściekać. Przyznam, że zdawałem sobie sprawę z tego, że moja zachcianka była trudna w realizacji, ale ludzie miewają najróżniejsze marzenia.
- Ja czy ty?! – powtórzył ostrym tonem. Cuddy patrzyła raz na mnie, raz na niego i chyba nie wiedziała o co chodziło.
- Co on ma powiedzieć? House, o co chodzi? – Dotknęła dłonią mojego ramienia. Wyrwałem się i stanąłem krok dalej.
- Potrzebne ci to jest? – warknąłem w stronę Wilsona i zrobiłem wściekłą minę.
- Ja czy ty? – zapytał zdecydowanie spokojniej, choć jego twarz płonęła czerwienią i wiedziałem, że bardzo starał się nie krzyczeć.
- Daj temu spokój... – poprosiłem po raz kolejny i spuściłem wzrok w dół.
- Greg, co masz nam powiedzieć? – Cuddy zrobiła krok w moją stronę, ale moje milczenie zdenerwowało ją na tyle, że znów się cofnęła. – House! O co chodzi?
- Cuddy, to nieważne...
- House!
- Nie wtrącaj się, Wilson! To nie twoja sprawa.
- Nie moja? Teraz jest nie moja?! – Znowu uderzył dłonią w fotel. Tym razem nikt się nie przestraszył. – A jak kłamię, oszukuję, badam, pomagam to jest moja sprawa? – Przemilczałem to. Nie trzeba było tego komentować. – Jak podaję ci lekarstwa, kryję cię, fałszuję recepty i dokumenty to wtedy jest to moja sprawa?! Pytam cię, czy wtedy to jest moja sprawa?! – Odwróciłem wzrok w drugą stronę. – House, odpowiedz! Moja czy nie?!
- Zostaw mnie – mruknąłem cicho, nadal na niego nie patrząc.
- House, co to ma znaczyć?! – Cuddy popatrzyła na mnie z wyrazem paniki w oczach. Nie odpowiedziałem.
- House, ja mam dosyć, rozumiesz? Dosyć kłamstw i kręcenia! Wymigiwania się, tłumaczenia za ciebie i wszystkiego innego! Nienawidzę cię za to, rozumiesz?! Z całego serca mam cię dosyć!
- To wynoś się stąd! Droga wolna! Proszę bardzo! – Stanąłem przed nim i zamaszystym ruchem dłoni wskazałem mu drzwi. Patrzyliśmy sobie w oczy. W obu płonął gniew i ogromny żal.
- Nie. Nie jestem taki jak ty – odparł cicho, nadal na mnie patrząc.
- Czy ktoś mi w końcu wyjaśni co się tutaj dzieje? Jakie kłamstwa? Jakie badania? Czy ty jesteś chory? House, proszę cię. – Nadal nie odpowiadałem i starałem się na nią nie patrzeć.
- Glejak wielopostaciowy – powiedział Wilson tak cicho, że ledwo było go słychać. Cuddy zapowietrzyła się i przestała na mnie patrzeć.
- Co? – zapytała w końcu, ale pytanie bardziej skierowała do Wilsona, niż do mnie.
- House ma guza mózgu. – Przymknąłem oczy i starałem się na nikogo nie patrzeć. Po chwili czułem, że czyjaś dłoń złapała mnie za ramię i odwróciła w swoją stronę.
- House, to prawda? – Nie spojrzałem na nią. Podziwiałem podłogę. Czułem, że mną potrząsa tak, jakby chciała, żebym się obudził. – Popatrz na mnie, Greg! – Po chwili podniosłem wzrok w górę i odszukałem jej oczy. Chciałem ją przeprosić, ale nie potrafiłem. Chciałem powiedzieć, że jest mi przykro, ale nie przeszło mi to przez gardło. W jej oczach widziałem złość, łzy i cień przerażenia. – To prawda? – Byłem pewien, że myślami błagała mnie, żebym zaprzeczył. Ja jednak machnąłem potakująco głową.
- Tak. To prawda. – Momentalnie mnie puściła i odsunęła się kilka kroków w tył.
- I kiedy zamierzałeś mi to powiedzieć? – Była zła. Widziałem, że była. Moje serce biło szybko ze zdenerwowania.
- Nie wiem... później.
- Później, czyli kiedy?
- Nie wiem...
- James, dlaczego on nie leży w szpitalu? Dlaczego mu nie pomożesz? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- On nie chce... Obiecałem mu. Ja... – Westchnął nieznacznie i spuścił wzrok w dół. – Przepraszam.
- Można to wyciąć?
- Nie ma szans. Wiesz przecież. – Wilson wyciągnął dłoń do przodu, żeby jej dotknąć, ale odtrąciła go szybkim ruchem dłoni.
- Lisa, ja... – zacząłem, ale spojrzała na mnie ostro.
- Jesteś pieprzonym egoistą! Kiedy byśmy się o tym dowiedziały? Na pogrzebie!?
- Mamo... – Rachel stała za Cuddy i patrzyła na nas z przerażeniem w oczach. Poczułem wielką gule w gardle, której za nic nie mogłem się pozbyć.
- Widzisz ją?! Widzisz! – Lisa wskazała na Rachel. – Czy ona musiała się tego dowiedzieć w taki sposób?! Jaki jest z ciebie ojciec?! Jaki mąż?!
- To nie tak. Ja nie chciałem...
- Nie chciałeś? Czego nie chciałeś?! Jak zwykle wszystko załatwiasz sam! A rodzina tak nie działa! Powinieneś przyjść do mnie, powiedzieć mi o wszystkim. Powinnam trzymać cię za rękę w czasie tych badań! Ale nie... ty oczywiście wolałeś Wilsona! Jak zawsze! Czy ty czasem o nas myślisz?!
- Cały czas o was myślę! Po co ci to było?! Byłaś szczęśliwa zanim to wiedziałaś!
- Szczęśliwa?! Oszukiwałeś nas! Okłamywałeś! Razem z nim! – Wskazała na Wilsona. Rachel płakała, a ja byłem wściekły.
- Jesteś z siebie zadowolony?! – warknąłem w stronę Jamesa. – Widzisz co narobiłeś?!
- Nie mieszkaj go do tego! To ty, rozumiesz?! – Cuddy zaczęła płakać.
- Mam tego dość! Wychodzę!
- Tak, najłatwiej uciec! Tylko to potrafisz! Opanowane do perfekcji!
- Nie waż się tak mówić! Odkąd jesteśmy małżeństwem poświęcam wam cały wolny czas i każdą myśl!
- Tak?! Ale zapomniałeś nam wspomnieć, że jesteś śmiertelnie chory, tak?! No fakt, to drobnostka! Też zapomniałam ci powiedzieć, że pan w piekarni gapił się na mój tyłek! – Chwyciłem kluczyki od samochodu. Rachel rozpłakała się jeszcze bardziej i opadła na kanapę ukrywając twarz w dłoniach.
- Nie mówiłem wam tego dla waszego dobra!
- House, ty chyba nie zamierzasz prowadzić? Nie wolno ci. – Wilson podszedł do mnie i chciał mi wyrwać kluczyki, ale odepchnąłem go od siebie tak, że prawie upadł.
- Nie odzywaj się do mnie! Nie chcę cię znać! – krzyknąłem i wyszedłem z domu trzaskając drzwiami. Gdy wsiadałem do samochodu zobaczyłem, że drzwi się otwierają.
- Wracaj tu, House! Nie wolno ci prowadzić! Proszę, House! – Głuchy na prośby Wilsona zatrzasnąłem drzwi samochodu i odjechałem sprzed domu z głośnym piskiem opon.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Sob 20:15, 08 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 15:13, 07 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Jessst, nareszcie jakaś nowa część
Szpilka!!!
Uch, no to się porobiło...
Naprawdę, czy House wszystko musi robić po swojemu? Ale z niego uparty człowiek
Na pewno byłoby dobrze, gdyby im powiedział... A może nie?
Nie mam pojęcia, bo nigdy ( na szczęście ) nie byłam w takiej sytuacji.
Tylko ta Rachel taka biedna
Cieszymy się, że wróciłaś
Jak zwykle super część, nic dodać, nic ująć
xoxo
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
blackzone
Internista
Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:53, 07 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Szpilko Ja się już zaczęłam zastanawiać co za nowy fik się tu pojawił. Nie mam czasu, oj nie mam czasu. Pewnie tak jak i Ty. No to teraz nadrabiam zaległości. W końcu weekend zobowiązuje
Wreszcie prawda została powiedziana. Nie wiem czy mam się cieszyć, czy płakać. Dobrze, że Cuddy i Rachel wiedzą teraz, a nie dowiedział się o tym na pogrzebie. House jest "pieprzonym egoistą". Użyłaś dobitnych, ale prawdziwych słów. Z drugiej strony poniekąd ma też rację. Zazwyczaj nie chce się martwić drugiej osoby, ale nikt z nas nie jest aż tak bardzo silny, żeby przejść przez to wszystko, ból, cierpienie - sam. Gdzie on chce jechać...? Gdzie pojedzie? Zostawi swoje kobiety od tak, z informacją o nieuchronnej śmierci? O nie! tak nie będzie! Czekam z niecierpliwością na kolejną część
Pozdrowienia,
an
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
shattered
Pacjent
Dołączył: 05 Lis 2010
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 19:53, 08 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Szpiluś, Skarbie, jesteś geniuszem i musisz to wiedzieć! Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, ten fik to miód na moje serce Masz swój unikalny styl, pomysły na akcję są bardzo ciekawe, a sposób opisu, uczucia bohaterów wyrażasz w taki sposób, że czuję się tak, jakbym to ja była Housem, Wilsonem czy Cuddy i razem z nimi przeżywała tę całą tragedię. Nie trzeba mi niczego więcej! Czapki z głów
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
OLA336
Narkoman
Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:17, 08 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Rozdział 4
„Dupek od początku, aż do samego końca.”
I tak cię kocham xD
„Nigdy więcej nie dam się wsadzić do tomografu!”
Ale jak to? Musi się dać wsadzić bo w pewnością ma na sobie tą szpitalną koszulinę xD i ona na pewno jest za krótka albo źle zawiązana i widać mu tyłek xD
„Byle nie patrzyli na mnie tak, jak mogliby patrzeć.”
Rozumiem go. Też nie lubię, jak się tak na mnie patrz.
„Krok przed nami stała Rachel szczerząca do aparatu swoje białe i równiutkie ząbki.”
Widać, że w dzieciństwie nie dawali jej słodyczy xD
No... Wilson... reakcja za*******e mi się podoba
„Westchnąłem ciężko i wbiłem wzrok w moje dłonie. Były ładne.”
Narcyz xD
„Nie jestem chory, rozumiesz?”
Przechodzimy 5 etapów umierania? 1 – Zaprzeczenie.
„Zrobiłem naburmuszoną minę z gatunku „weź się człowieku nie czepiaj szczegółów” i postanowiłem siedzieć cicho. Przez chwilę.”
Dobrze, że dodał to „przez chwilę” bo musiałabym się zacząć martwić xD
Rozdział 5
„No jasne, że kiepsko. Jakby obejmowała dłońmi sedes przez pół nocy to też by tak wyglądała. „
Biedny
„- Boże, Cuddy! Wiesz ile kobiet chciałoby mieć idealnego męża, który spotyka się z kumplem i wraca w stanie nienaruszonym do domu?”
Właśnie xD Jakaś nienormalna xD
„- A niby co innego robisz? Załatwiasz mi urlop na Hawajach? Bardzo chętnie, ale może innym razem. – Wilson w ogóle tego nie skomentował. Wredny. A tak ładnie wymyśliłem.”
Zgadzam się xD
„- Znów mam robić coś dla was? Nie dla siebie, tylko dla was?”
Ok... kocham go ale zaczyna mnie wkurzać...
Boże!!!! Te ich rozmowy są po prostu czymś pięknym!! Jesteś mistrzem
Rozdział 6
„– Daleko jeszcze?”
Za dużo bajki z ogrem i osłem xD
Jak on uroczo się z nią kłóci xD
„– Jesteś durny. Mówię ci, że będziesz miał przesrane, a ty się cieszysz jak głupi z trampek.”
On jest jak Magdy Tomir xD hahaha xD On się z nią jeszcze kłóci xD
„- A jak to wszystko się wyda? Co wtedy?”
Właśnie! Co wtedy?
„- House, jak to jakiś głupi tekst to sobie daruj, bo serio jestem zajęty.
- Powiesz, że miałeś rozwolnienie.
- Na randce? – W jego głosie usłyszałem nutkę politowania.
- No to na randce nie można dostać rozwolnienia?
- Można, ale nie mówi się takich rzeczy!”
Hahahaha xD Umarłam xD
„- To horror! – powiedziałem oburzony. – Stephen King. Klasyka sama w sobie! Podobno... „
Ej! Miałam tą książkę w ręku?
„Zdjęła z siebie ręcznik i zaczęła wycierać nim włosy. Najprawdopodobniej oczy zaświeciły mi się z pożądania, gdy zobaczyłem jej nagie ciało.”
Tak bez skrępowania?
Rozdział 7
„- House! Natychmiast przestań się tak zachowywać! – Zrobiłem minę z serii „Ty, stary, uważaj, bo cię zaraz posłucham”. Wilson przewrócił oczami. - Martwię się. Naprawdę nieciekawie wyglądasz. Powinniśmy skończyć tę szopkę. Powinieneś leżeć. House, proszę...
- Nie”
Na upartego i guza mózgu nie wynaleziono lekarstwa...
„- Te tabletki ci nie pomagają, House. Powinniśmy ci zrobić znowu badania. Coś jest nie tak. Akurat ty powinieneś wiedzieć to najlepiej.”
Lekarze bardzo często nie zauważają u siebie problemów zdrowotnych.
„Bawiła się PSP i nie zwracała na mnie uwagi.”
Też chce!! xD
„Trwało to tylko chwilę, bo po trzech sekundach przestałem wiedzieć i odczuwać cokolwiek. Zemdlałem.”
Ej... szkoda mi go i to bardzo...
Rozdział 8
Ha! Z dedykacja for me xD Dziękuję
„- Muszę. Tak będzie najlepiej”
Powie jej?
„Nowa sukienka... teraz nadaje się do prania”
Dobrze jej tak xD Nie lubię jej xD
„- Dość! – Wilson uderzył dłonią w fotel tak, że wszyscy wzdrygnęli się nieprzygotowani na taki nagły krzyk.”
POWIE JEJ?! (tak, wiem, że się powtarzam)
„- Glejak wielopostaciowy – powiedział Wilson tak cicho, że ledwo było go słychać. Cuddy zapowietrzyła się i przestała na mnie patrzeć.”
Boże... on jej powiedział!!!!!!! biegnę czytać dalej!!! (Ps. Znowu trudna nazwa xD hahahaha czemu w medycynie muszą być same trudne nazwy? Mam dość trudnych nazw po tym tygodniu xD)
„- Mamo... – Rachel stała za Cuddy i patrzyła na nas z przerażeniem w oczach. Poczułem wielką gule w gardle, której za nic nie mogłem się pozbyć.”
Biedna mała...
Wiesz co ci napiszę? Możesz zaprzeczać ale... jesteś genialna. Te opisy... są po prostu mistrzowskie. Emocje żywe, akcja żywa... cudownie się to czyta. Świetnie piszesz kochanie. Po prostu mistrzostwo. Nie potrafię niczego więcej dodać. Przepraszam... po zasługujesz na znacznie większą ilość pochwał i komplementów. Zazdroszczę, gratuluję i podziwiam talentu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 14:32, 11 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
A zatem powrót Mistrza Masz szczęście, bo wkrótce miałabyś nie jednego, a conajmniej dwóch molestowaczy Chociaż ten jeden robi za trzech Gdyby nie to, że sama mam kłopot z napisaniem czegokolwiek pewnie wzięłabym Cię na dywanik za taką przerwę
A tak serio, to cieszę się, że wróciłaś Jest tu trochę takich, co chciałoby poznać ciąg dalszy.
Taa... dawne czasy, gdy wen sam się wpychał i molestował "napisz, napisz..." ja też pamiętam, fajnie było Na szczęście znów piszesz i mam radochę
Co do tekstu, to przerwa zupełnie mu nie zaszkodziła, piszesz tak samo genialnie, bez dwóch zdań. Jest ten Twój klimat, charakter, pozostała dbałość o szczegóły, dopieszczone opisy, oryginalność i niezmiennie wysoki poziom czyli Twoja wizytówka
Od pierwszego zdania jestem w stanie sobie wyobrazić każdy detal, czytając Ciebie ma się wrażenie jakby właśnie włączyło się kolejny odcinek, widzę House'a, jego koszulę pokruszoną herbatnikami, widzę Wilsona, jak się martwi, jest strasznie realny, uśmiecham się, bo dokładnie wiem jak House przewraca oczami, to jest piękne! Dlatego całym sercem uwielbiam Cię czytać I tak jest przez cały tekst. Każda scena jest cholernie realna i plastyczna. Nie zapominasz nawet o takim szczególe jak resztki szkła na podłodze. To mnie zawsze u Ciebie zachwyca. Scena House - Wilson to mistrzostwo. I właśnie przez takie szczegóły sprawiasz, że zachwycam się tym tekstem mimo, że to angst, mimo, że tak bardzo chciałabym od Ciebie fluffa, to nie mogę przestać zaczytywać się w Twoich angstach, to jest straszne
O jednym muszę jeszcze wspomnieć, o tym jak bezbłędnie potrafisz trzymać postacie w kanonie, wszyscy bez wyjątku są dokładnie tacy jak powinni być, jak ich wobrażałabym sobie w takiej właśnie sytuacji. Kłótnia wielkiej trójki - to kolejny dowód na to, że masz talent jak stąd do końca świata, że nie bez powodu nazywamy Cię Mistrzem. Chylę czoła
Akcja pod koniec części wbiła mnie w fotel, to nie może się tak skończyć
Pewnie już Ci to pisałam, ale napiszę raz jeszcze, żebyś czasem nie zapomniała masz nietuzinkowe pomysły i potrafisz je świetnie realizować, umiesz budować napięcie i wciągać czytelnika w świat swojej historii, tutaj też tak jest. Dopiero skończyłam czytać, a już nie mogę się doczekać kolejnej cześci.
Ściskam mocno i całuję oddany fan, lisek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 21:00, 12 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
LissLady Bardzo się cieszę, że Ci się podobało! A House, jak to House, musi być uparty Ja także się cieszę, że znów tu zagościłam! Dziękuję
Blackzone Ja mam brak chęci, czasu, siły i wszystkiego Miło mi bardzo, że przeczytałaś! Dziekuję Tobie ślicznie
Shattered Haha, daleko mi do geniusza, ale dziekuję pięknie, bo to bardzo miłe Strasznie się cieszę, że podoba Ci się to moje gryzmolenie;) To zawsze dużo dla mnie znaczy. Dziekuję
Oluś Twój komentarz to jak zwykle miód na moje serce. Nie wiem czemu, jakoś je lubię Jak zwykle mnie przeceniasz, ale nie ukrywam, że to miłe Wiesz dobrze, że ja to taki zwyczajny człowieczek... ani ze mnie geniusz ani mistrz. Chciałabym nim być, wiadomo W końcu Mickiewiczem nie zostanie byle kto Dziękuję Ci najpiekniej jak potrafię
Lisek Ależ miałam banana na twarzy xD I teraz też mam. Jakoś pozytywnie na mnie wpływasz Oczywiście, tak jak i Ola, przeceniasz mnie conajmniej trzykrotnie. Jak zwykle miło mi tego słuchać, bo kto nie lubi pochwał I mistrzem to byłaś Ty;> Pamiętam nadal xD I ja rownież cieszę się, że tu zagościłam. Nawet nie wiedziałam, że tak mi tego brakowało! Teraz może Ty spróbujesz wrócić? Wiesz dobrze, że nie lubie fluffów xD Znaczy lubię je czytać, ale pisanie to dla mnie męczarnia Chyba mam jakąś mroczną duszę, aż strach byloby iśc do psychologa Niesamowicie miło czytało mi się to, co mi tu napisałaś. Ciesze się ogromnie, że tu zagościłaś i nadal Ci się podoba moja pisanina;) Dziękuję
Na upartego moznaby zmienić kategorię wiekową, ale chyba za bardzo to wszystko jest w domyśle, więc zostawiam jak jest. Ale ostrzegam, żeby potem nie było, że nie mówiłam
Rozdział 9
Na chodniku, w ciemnym miejscu przy bocznej, ciasnej dróżce dla pieszych, stała młoda kobieta. Na nogach miała wysokie szpilki i pończochy w szeroką kratę. Pośladki opinała jej krótka spódniczka z kiczowatego, świecącego się jak żarówka materiału. Założyła biały top z wielkim napisem „Promod” ułożonym z cekinów. Miała nieprzyzwoicie duży dekolt, który uwydatniał jej średniej wielkości piersi. Na ręce widniały dziesiątki straganowych bransoletek z metalu, który miał zapewne robić za srebro. Oczy pomalowała w ciemnych kolorach. Jej usta wydawały się podniecające, a przy tym ciut wulgarne. Włosy spięła dużą spinką pozostawiając luźno kilka kręcących się pasemek. Uśmiechnęła się do mnie, wypluła gumę do żucia i podeszła do samochodu leniwym, i w jej mniemaniu seksownym, krokiem. Oparła się o brzeg auta wsadzając głowę niemal do środka. Miała nie więcej niż dwadzieścia lat, ciężkie życie i zapewne AIDS. Wydała mi się zagubiona, przestraszona i zdeterminowana. Jednak dobrze grała swoją rolę, bo gdyby nie jej oczy powiedziałbym o niej: pewna siebie, szalona, niezależna.
- Cześć, dziadku – rzuciła cicho i uśmiechnęła się promiennie. Miała ładny uśmiech. Niektórzy ludzie mają w sobie coś takiego, że ich uśmiechy zapamiętuje się na bardzo długo. Ten właśnie taki był. Nie przeszkadzało mi, że powiedziała do mnie per dziadku. Nigdy nie miałem kompleksów, które tyczyłyby się mojego wieku. Lubiłem spędzać czas z młodszymi ode mnie ludźmi. Starsi byli nudni. Od zawsze gadali tylko o nowych metodach leczenia, o moralności, przepisach, polityce. Młodsi byli inni. Mówili o nowoczesności, byli odważni i skłonni podejmować ryzyko. Lubiłem ludzi młodszych ode mnie. Tylko tacy umieli ze mną wytrzymać, bo do nich pasowałem. Nawet Wilson był ode mnie młodszy. Każdy członek mojego zespołu z jakim kiedykolwiek chciałem pracować. Cuddy. Każdy kto coś dla mnie znaczył. – Chcesz się zabawić? – Chciałem jej powiedzieć, żeby spadała. Żeby mnie zostawiła, odeszła, poukładała sobie życie jak porządny człowiek. Sam nie wiem jak, ani kiedy machnąłem głową na „tak” i nadusiłem guzik odbezpieczający drzwi, żeby wpuścić ją do środka. – Nie pożałujesz – obiecała i usiadła obok mnie. Pojechałem przed siebie nie wiedząc kompletnie, gdzie dotrę i dokąd mnie to wszystko zaprowadzi. Poczułem, że kobieta położyła swoją dłoń na moim udzie i przesunęła ją w górę. Zdjąłem jedną rękę z kierownicy i zdecydowanym ruchem przełożyłem jej dłoń na sąsiednie siedzenie. Zaśmiała się cicho. – Jak chcesz – mruknęła. – Dokąd jedziemy?
- Przed siebie – odpowiedziałem po chwili namysłu.
- Daleko to? – Odwróciła się i usiadła bokiem tak, że mogła na mnie swobodniej patrzeć.
- Tak daleko jak będzie trzeba. – Skrzywiłem się. – Siedź prosto i zapnij pasy. – Zawsze mnie wkurzało, gdy Rachel się tak kręciła i nie zapinała pasów! No, ale ona rzadko mnie słuchała w tej sprawie. Rachel raczej... Nie, House! Nie myśl o niej teraz. Nie teraz.
- No dobra. Jak sobie chcesz. Spoko. – Usiadła normalnie i zapięła pasy. – Teraz okej? Jesteś policjantem?
- Okej. Nie, nie jestem. – Skręciłem w prawo wjeżdżając na parking jakiegoś zamkniętego supermarketu.
- To co robisz?
- To co ty.
- Jesteś dziwką? – Prychnęła i spojrzała na mnie jakby trochę obrażona.
- Nie, po prostu jestem. – Rozejrzałem się wokół i wybrałem najciemniejsze miejsce pod wysokimi drzewami. Ruszyłem w tamtą stronę.
- A czym się zajmujesz, że tak powiem, zawodowo? Chyba nie po prostu byciem? – Zaśmiała się cicho.
- Płacę ci za te pytania? Za to zainteresowanie?
- Nie. Po prostu lubię dużo wiedzieć. A poza tym jest w tobie coś takiego, że...
- No to nie pytaj – przerwałem jej i zgasiłem silnik. Nastała chwila ciszy. Zaczął kropić deszcz.
- Jak masz na imię? – Przewróciłem oczami, ale odpowiedziałem po dłuższej chwili zastanowienia wiedząc, że nie odpuści:
- Ben. – Mój umysł zachichotał cicho na myśl, że przedstawiam się imieniem psa mojego dziecka. Szczyt absurdu!
- Dobrze, dziś bądź Benem. – Zerknąłem na nią zaskoczony. Uśmiechnęła się. – Jesteś zbyt tajemniczy, żeby zdradzić mi swoje imię – wyjaśniła. – Słuchaj, Ben, znam takich jak ty. Nie chcesz tego zrobić.
- Zdziwiłabyś się.
- Nie sądzę. Pokłóciliście się? – Wskazała na moją dłoń. Zerknąłem na nią i zobaczyłem kawałek złotego metalu. Tak, Lisa House. Tylko czy my pokłóciliśmy się aż na tyle, żebym miał usprawiedliwienie dla zdrady?
- Nie, coś ty. Z moją obrączką żyję w zgodzie. Mam ją przy sobie we wszystkich ważnych momentach życiowych i tych mniej ważnych już od dobrych kilku lat. I nigdy się na nią nie obraziłem. Choć nie, raz się obraziłem, gdy Lis... – Ugryzłem się w język. Żadnej Lisy! – gdy musiałem wyjechać do ciepłych krajów i spuchły mi palce od ciepła – dokończyłem dość kulawo i odwróciłem wzrok.
- Nie rób czegoś, czego będziesz później żałował, Ben.
- Jesteś dziwką czy zakonnicą? – Spojrzałem na nią jak na wariatkę. Co to za teksty? Skąd ona się urwała? Trzeba było poszukać innego towarzystwa. Wilson zawsze mówił, że to najgorsza dzielnica w mieście. W prawdzie chodziło mu chyba o coś innego, niż mnie, no ale mimo wszystko.
- Dziwką.
- Ale byłaś w zakonie? – Pomachała przecząco głową. – Ale chciałaś iść? – Znowu pomachała głową i zaśmiała się krótko.
- Dobra, Ben. Jak tam sobie chcesz. To w końcu ty płacisz. – Odpięła swój pas a ja odpiąłem swój. Odsunąłem siedzenie maksymalnie w tył. Kobieta przesunęła się w moją stronę i rozpięła guziki moich spodni. Klepnęła mnie lekko w pośladek. – Podnieś – Poleciła, a ja trochę chcąc, trochę nie chcąc uniosłem biodra w górę i pozwoliłem jej zsunąć z siebie spodnie i bokserki. Targały mną wyrzuty sumienia. Po co to robisz, House? Po jaką cholerę? Zniknęły jednak, gdy poczułem dotyk jej dłoni na moim penisie. Ścisnęła go. Poruszyła dłonią w górę i w dół kilka razy obserwując moją reakcję. Starałem się na nią nie patrzeć. Naprawdę zależało mi, żeby jej nie widzieć. I żeby szybko się to skończyło. Może po tym będę czuł się lepiej? Chyba tylko dlatego siedziałem tam, założyłem prezerwatywę i pozwoliłem jej, aby wzięła mojego penisa w swoje usta. Po to, żeby nie myśleć skupiłem się na dotyku jej warg, na przyjemności, jaką sprawiały mi je usta, język i dłonie. Jęknąłem cicho, gdy pocałowała go kilkakrotnie i znów wsadziła do ust. Wykonywała ruchy głową w tył i w przód a ja czułem jak zaciska swoje wargi coraz wyżej, jak moje podniecenie rośnie, jak staję na krawędzi. Może dzięki temu zacznę myśleć o czymś innym? Może będę rozpamiętywał zdradę zamiast tego, że je zawiodłem? Co z tego jest lepsze? Co ona łatwiej by zaakceptowała? Czułem, że zaraz osiągnę orgazm. Odchyliłem głowę w tył, zamknąłem oczy, jęknąłem cicho, zacisnąłem dłonie na brzegach siedzenia i zalała mnie fala przyjemnego ciepła bijąca z dołu. Westchnąłem ciężko, moje ciało się rozluźniło, a ja poczułem się spełniony i zaspokojony. To uczucie zniknęło niemal natychmiast po tym, jak po uniesieniu powiek w górę zobaczyłem obcą sobie osobę zamiast mojej Lisy. Poczułem się fatalnie. Jak śmieć, albo skończony dupek niegodny szczęścia. Pośpiesznie zapiąłem spodnie. Miałem wrażenie, że zasługuję na śmierć i że Bóg, jeśli na prawdę istniał, dobrze przemyślał to, że akurat ja byłem chory, a nie mój sąsiad z naprzeciwka, który kochał swoje dzieci i co tydzień jeździł z żoną na obiady w restauracji, kupował jej kwiaty i drogie prezenty, a na wakacje zabierał ich wszystkich, gdzie sobie tylko wymarzyli. On był dobry i zasługiwał na szczęścia. Ja byłem zły i zasługiwałem na siedzenie z dziwką w rodzinnym samochodzie podczas, gdy moi bliscy płakali przeze mnie. Jeszcze nigdy nie czułem się takim dupkiem jak wtedy.
- Mówiłam, że tego nie chcesz, Ben – powiedziała kobieta patrząc mi prosto w oczy. – Mówiłam, że będziesz żałował.
- Jest okej. – Zmusiłem się do wzruszenia ramionami i sięgnąłem po portfel.
- Twoje oczy mówią coś zupełnie innego, wiesz? – Wcisnąłem jej w dłoń sto dolarów.
- Spadaj, mała – rzuciłem i odwróciłem wzrok w drugą stronę.
- Uważaj na siebie, Ben. Kiepsko wyglądasz.
- I tak się czuję. – Przeleciało mi przez myśl, ale tego nie powiedziałem. – Za dużo pracuję. Uciekaj.
- Na pewno nie jest tak źle jak myślisz, Ben. Jedź do niej i nie mów jej o tym.
- Możesz się nie wymądrzać? – warknąłem. – Zrobiłaś swoje, więc spadaj. Chce być sam.
- Jasne. Jak tam sobie chcesz. Trzymaj się, Ben – powiedziała i wysiadła. Po jakiś dwóch minutach zniknęła mi z oczu zatapiając się w otaczających mnie ciemnościach. A mówiła, że tego nie chciałem. Zastanawiało mnie skąd ona o tym wiedziała. Skąd mogła to wiedzieć? Potrząsnąłem głową. Ciekawe, co ja powiem Cuddy. Uruchomiłem samochód, ale nie ruszyłem. Przez chwilę obserwowałem małego komara spacerującego po kierownicy. Może faktycznie nie powinienem jej mówić o tym, co tu się stało? Źle zrobiłem. Teraz myślałem i o tym, że ją zawiodłem, i o tym, że ją zdradziłem.
- Cholera – zakląłem i uderzyłem dłonią w kierownicę. Przerażony komar uciekł przez uchylone okno. Wziąłem kilka uspokajających oddechów i odjechałem z mojego miejsca zbrodni. Czułem się źle. Sam nie wiedziałem czy źle pod względem fizycznym czy psychicznym. Po prostu źle. Jechałem przed siebie zupełnie nie skupiając się na obserwacji drogi. Nie miała dla mnie żadnego znaczenia. Myślałem tylko o Cuddy, o Rachel, Wilsonie, o sobie. O nas wszystkich. O tym, co zrobiłem wtedy i teraz. O tym jaki byłem. Zastanawiałem się czy kiedykolwiek mi wybaczą. Czy to są rzeczy, które można wybaczyć?
Nagle zabolało. Poczułem mdłości i zakręciło mi się w głowie. Świat zawirował, a ja desperacko próbowałem przywrócić go z powrotem do normalnego poziomu. Odpływałem w nicość. Słyszałem Wilsona proszącego, żebym nie prowadził teraz samochodu. Słyszałem płacz Rachel. Słyszałem krzyk Cuddy. Spadałem w dół siebie. Widziałem deszcz na szybach. Widziałem ciemność nocy. Widziałem smugi mijanych świateł, rozmazane domy i drogi. Bolało, a świat nadal wirował. Syknąłem. Nadusiłem hamulec. Za nagle, zbyt impulsywnie, za mocno. Jechałem za szybko. A świat nadal wirował. Nie tylko ten w mojej głowie, ale też ten obok mnie. Wciskałem hamulec błagając w myślach, żeby samochód przestał ślizgać się po zalanej deszczem ulicy i zatrzymał się. Jesteś taki nierozsądny, Greg. Taki głupi. Tak przeraźliwie głupi. Usłyszałem świst klaksonu, poraziło mnie białe światło odbijające się od, zalanej kroplami deszczu, szyby. Przymknąłem oczy, szarpnąłem kierownicą, mocno wciskałem hamulec. Nadal bolało. Usłyszałem huk. Poczułem uderzenie, moje ciało spadło na coś białego i twardego przede mną. W moją klatkę piersiową i brzuch wrzynały się pasy, które zdawały się ledwie utrzymywać mój ciężar w odpowiednim miejscu. Samochód nadal jechał... chyba. Kręcił się wokół. Znów poczułem uderzenie. Zabolało. Miałem wrażenie, że drzwi z mojej strony coś zgniotło. Piekł mnie lewy bok. Zakrztusiłem się czymś. Zacząłem kaszleć i łapczywie łykać powietrze. Nadal słyszałem dźwięk czyjegoś klaksonu A może mojego? Znowu w coś uderzyłem. Moje niemal bezwładne ciało odrzuciło w prawą stronę, uderzyłem w coś głową. Samochód przewrócił się w bok, a później na dach i znów w bok. A może to był tylko sen? Może to znów ja spadałem w dół siebie? Zbiła się szyba. Zamknąłem mocno oczy. Poczułem chrzęst łamiącej się kości ramiennej. Usłyszałem czyjś krótki krzyk. Ktoś biegł w moją stronę i coś mówił. To nieprawda, że przed śmiercią, w chwili gdy uświadamiasz sobie, że to mogą być ostatnie sekundy twojego istnienia na tym świecie widzisz urywki ze swojego życia. To kłamstwo. Jedno z największych kłamstw ludzkości, które ma dać poczucie bezpieczeństwa. Odesłać nas do czegoś co znamy, co przeżyliśmy. Dać nam wsparcie tych, których kochamy. Tak naprawdę tego nie ma. Przed śmiercią widzisz tylko strach. Paraliżujący każdą komórkę twojego ciała, niepozwalający ci oddychać, ani logicznie myśleć. Niepozwalający ci zareagować, sprzeciwić się temu, co się dzieje. Jest tylko strach. I nic więcej. Ty i twoje przerażenie. Sami. Czułem deszcz kapiący na moją twarz i okropny, wszechobecny ból. Widziałem rażące mnie światło latarni i zbite lusterko w moim samochodzie. A później wreszcie straciłem przytomność. Nie wiedziałem już niczego więcej i nie czułem już bólu. Tak, jakbym nie istniał. Może już przestawałem istnieć?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
blackzone
Internista
Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:15, 13 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Yay, nowa część Już się zastanawiałam czy jeszcze ktoś tu żyje |
Haha, ja padłam. House dziadkiem!!! Jakoś im jestem starsza tym starsi ludzie (tak około 60.) są dla mnie ciągle młodzi Cytat: | - Cześć, dziadku – rzuciła cicho i uśmiechnęła się promiennie. Miała ładny uśmiech. Niektórzy ludzie mają w sobie coś takiego, że ich uśmiechy zapamiętuje się na bardzo długo. | A co do uśmiechu... Znam tylko takie dwie osoby, które potrafią się uśmiechnąć jak słoneczko - Lisę i Hugh
Cytat: | A poza tym jest w tobie coś takiego, że... | no... nawet dziwka mu uległa ;P żal mi Cuddy i Rachel. Teraz House zachowuje się jak ostatni dupek.
Łajza! Totalna jedna wielka Łajza z tego House'a! Żeby mieć takie damskie "ciacho" w domu i zostawić je dla jakiejś dziwki - zakonnicy? *złość
Aj, ty nie dobra diablico, ty ;p Czy to fik +18? Ale podoba mi się.
Cytat: | (...)To uczucie zniknęło niemal natychmiast po tym, jak po uniesieniu powiek w górę zobaczyłem obcą sobie osobę zamiast mojej Lisy. Poczułem się fatalnie. | - Tak ;p Człowiek mądry po szkodzie (choć nie koniecznie mogłabym nazwać to szkodą xD) Zaczyna się! Ciekawa jestem, czy House wyzna Cuddy swoje zachowanie, to, co zrobił z tą panią. Co jest lepsze? Mówię już tak samo jak House
Cytat: | Źle zrobiłem. Teraz myślałem i o tym, że ją zawiodłem, i o tym, że ją zdradziłem. | Najlepiej House, człowiek uczy się na własnych błędach, ale... czy ty nie jesteś na to aby za stary, dziadku?
HOUSE!!! I po co mu to było. Sam przyznał, że jest głupi. Bo jest. Nie ma na to żadnego usprawiedliwienia.
House przeżyje, prawda? Przeżyje. Dopiero teraz Wilson będzie mógł poddać go chemioterapii i innym badaniom. Mam nadzieję, że to tylko wstrząs mózgu, złamana kość ramienna i niewielkie obrażania wewnętrzne. Nic bardziej poważnego! Jejku. Biedna Cuddy i malutka. Oby się wszystko ułożyło na tyle, żeby House przeżył i ta trójka, a raczej czwórka, wliczając Wilsona, mogła spokojnie porozmawiać.
Pięknie, Szpilko wracaj do nas szybko z powrotem z następną, miejmy nadzieję troszkę bardziej pozytywną częścią i dobrymi wieściami o stanie zdrowia House'a
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:20, 14 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
O, siostro, pojechałaś na maxxxa.!
House, taki niegrzeczny, matko, ja tu zaraz się zaryczę.!
Świnia jedna, kurcze, ja to myślałam, że to tego nie dojdzie, a tu co?
Cytat: | Nagle zabolało. Poczułem mdłości i zakręciło mi się w głowie. Świat zawirował, a ja desperacko próbowałem przywrócić go z powrotem do normalnego poziomu. Odpływałem w nicość. Słyszałem Wilsona proszącego, żebym nie prowadził teraz samochodu. Słyszałem płacz Rachel. Słyszałem krzyk Cuddy. Spadałem w dół siebie. |
Ale mu wybaczam, bo miał wypadek.. House, ty idioto, Wilson dobrze radził.
I co teraz Rachel, Cuddy... Niech on żyje, zrobisz to dla nasz Szpilko, prawda?
Bo oni muszą się jeszcze pogodzić.
Co tu mówić, pięknie, cudownie i jeszcze nie wiem jak
Poruszyłaś wszystkie moje uczucia
Dziekuję za część, czekam na następną
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
OLA336
Narkoman
Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 9:07, 15 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Przyszłam ja oraz moje skromne zdanie Znacie się, prawda? Przedstawiałam was sobie A skoro przyszła ja i moje skromne zdanie, to oznacza, że możesz zacząć się już bać Moje zdanie zacznie od samego początku
Skromne zdanie: Początek bardzo mi się podobał Jest... inny, albo mi się tylko wydaje. Taki... Troszkę z horroru Stephen! Oddawaj moje zdolne kochanie Serio jest troszkę jak z horroru, ale to fajnie Podoba mi się Czuć w nim, że coś się musi stać, że stanie się coś złego i najprawdopodobniej nikomu się to nie spodoba i to jest w tym świetne.
Ola do Skromnego zdania -> Dobrze gadasz kontynuuj
Skromne zdanie kontynuacja: Czytam to i nie wiem jak inni (tak mówię dalej o wstępie ) ale ja od razu... widzę to z jego perspektywy, jego oczami Siedzę jako on, House za kółkiem swojego, a raczej jego samochodu, jest ciemno, w pobliżu nie ma innych ludków i jest ona Widzę ją Uwielbiam coś takiego. Moment, w którym zaczynam czytać i przed moimi oczami widzę to wszystko. Widzę to i nie wkładam w to najmniejszego wysiłku. Po prostu jest. Jest ciemno, jest House w samochodzie, ta ciemna uliczka i ona. Jest. Tak, jakby tam była od zawsze. Brawo
Ola patrzy na Skromne zdanie z ukosa, bo coś mądrze mówi i to dziwne
Skromne zdanie niczym nie wzruszone wyraża swoje... zdanie, opinię dalej : Później jest moment, który... wiesz, że nie do końca mi się podoba Nie chodzi mi o to, że jest źle napisany, nie. Jest świetnie napisany, ale... No... Moim zdaniem on by tego nie zrobił, Nawet, gdyby miał pięć guzów mózgu i raka jąder Sorry Greg Może się mylę Znam twoje Skromne zdanie na ten temat, twoje argumenty i powiem, że trochę rozjaśniły mi całą tą sytuację, ale na chwilę obecną zostanę przy swoim czyli... nie zrobiłby tego
Ola atakuje Skromne zdanie i krzyczy, że i tak cię kocha
Skromne zdanie otrzepuje się z ziemi i gada dalej : Końcówka jest naprawdę świetna. Dlaczego taka jest? Bo ty ja pisałaś i mówię to z pełną odpowiedzialnością. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Opis wypadku jest po prostu niesamowity Też to widziałam. Powoli, jakby ktoś zwolnił film. Najpierw jedno uderzenie, ból... widziałam wszystko (To z tą panią na p też widziałam chociaż bardzo chciałam tego nie widzieć ) Zdolna z ciebie bestia kochanie Naprawdę
Ola odsuwa Skromne zdanie i zaczyna mówić: Po pierwsze, nie, nie mam rozdwojenia osobowości A tak serio, to świetna część Kawał dobrej roboty Zresztą jak zawsze Pisz dalej, bo robisz to cudownie Tylko pozazdrościć Czekam na dalszy rozwój wydarzeń Muszę pisać, że czekam NIECIERPLIWIE?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:32, 21 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Blackzone Ja też tak mam. Im więcej ma się lat tym bardziej się odmładza ludzi starszych od siebie. I dobrze Cieszę się, że przeczytałaś i Ci się spodobało mimo wszystko Dziekuję
LissLady No zobaczymy czy Wam to zrobie i go zabiję tym wypadkiem;) Znaczy ja już wiem, bo przeczytałam i napisałam, ale Wy dowiecie się dopiero teraz Cieszę się, że mimo wszystko nie skreśliłaś tej części. I nie masz za co dziękować, to ja dziękuję
Oluś Ooo, nowy styl komentowania i o tej godzinie? W sobotę? Martwię się Cieszę się, ze Twoje skromne zdanie wyraziło swoje... zdanie Oczywiście szanuję Twój punkt widzenia. Ja mam swój Choć mój zwykle jest podobny do Twojego. Ale wiesz... tak sobie siedziałam (było to wieki temu! jeszcze jak mieszkałam u Janka, wiesz? ) i mnie naszło, że musze tu napisać własnie cos takiego. I że mój House w takiej sytuacji potrzebuje robić glupie rzeczy, zeby odciagnąć swoje myśli od zawodu jaki sprawił swoim bliskim. I jak na House'a przystało zrobił źle. No ale już Ci to tłumaczyłam, więc się nie powtarzam:) Aaaa, no i nie ściagałam od Stephena! Nie jestem godna ściagać od niego. I wiesz, chyba jestem tak zauroczona, że nie chce być Mickiewiczem tylko Stephenem Już nie musisz czekać niecierpliwie, bo napisałam dalej Jak zawsze każda literka jest dla Ciebie Dziekuję Ci
No więc tak, napisałam dalej. Nie wiem czy to dobrze czy źle. Pewnie źle No, ale mniejsza o to. Teraz House odda głos też innym postaciom, żeby nie było, że jest taki samolubny i tylko on mówi. House musi teraz odpoczywać, więc inni mu pomogą Miłego czytania.
Rozdział 10
Czułem jak czyjaś ciepła dłoń gładzi mój obolały policzek. Bolał mnie każdy skrawek ciała. Szczególnie dokuczał mi mocny ucisk w klatce piersiowej i promieniujący na całą rękę ból ramienia. Noga paliła mnie żywym ogniem. Głowa była ciężka i zbyt gorąca. Nie miałem siły, żeby otworzyć oczy. Słyszałem głos, ale bardziej wyłapywałem szum niż poszczególne wyrazy. Spróbowałem unieść powieki i wydawało mi się, że nawet lekko drgnęły, ale chyba zbyt nieznacznie, aby ktoś to zauważył. Chciałem unieść rękę i dotknąć dłoni, która była tak blisko mnie. Tak ciepłej, delikatnej, bezpiecznej. Moja Lisa. To na pewno ona. Nikt inny nie mógłby mnie dotykać w ten sposób. Nikt inny nie sprawiłby, że czułem się tak bezpiecznie. Jakby już teraz nic złego mi nie groziło, bo ona była obok mnie. Chciałem, żeby mnie przytuliła, zabrała do domu. Pragnąłem poczuć jej ciepłe usta na moich rozpalonych wargach. Próbowałem wymówić jej imię, ale nie potrafiłem zdobyć się na taki wysiłek. Wydałem z siebie jedynie cichutki pomruk, który zagubił się w szumiącym głośno wietrze. Było mi zimno. Zadrżałem. Odnotowałem, że siedzę w dziwnej pozycji we wraku swojego samochodu. Rozsądziłem to po tym, że moja dłoń leżała na miękkim materiale okrywającym siedzenia. Ktoś nadal do mnie mówił. Chyba próbował mnie obudzić. Usłyszałem pisk opon i moje serce zagalopowało szybciej kierowane instynktownym strachem. Ryk karetki pogotowia zagłuszył szum wiatru.
- Lisa – szepnąłem, nadal nie otwierając oczu i znowu zemdlałem.
* * *
Kiedy się obudziłem leżałem w małym pomieszczeniu, w którym było biało. Czy to już śmierć? Teraz pójdę w stronę światła? Czy tunel nie powinien być czarny? Chciałem się rozejrzeć na boki, ale coś unieruchamiało mają głowę. Było mi ciepło. Nagle wszystko podskoczyło nieznacznie w górę i znów opadło w dół. Jęknąłem z bólu.
- Uważaj jak jedziesz! Co się tam dzieje? – Usłyszałem czyjś głos. Mężczyzny. Zerknąłem w lewo i zobaczyłem go. Pochylał się nade mną z nikłym uśmiechem na twarzy. – Słyszy mnie pan? Halo, słyszy mnie pan? – Pstryknął palcami kilka centymetrów nad moją twarzą tak, jakby chciał, żebym to zobaczył. Starałem się przytaknąć skinieniem głowy, bo nie byłem pewien czy zdołam wydać z siebie jakikolwiek dźwięk poza jęknięciem lub mruknięciem. Chyba nawet mi się to udało, co rozsądziłem po nieśmiałym uśmiechu, który pojawił się na twarzy tego obcego mężczyzny. – Jesteśmy w karetce. – W karetce... no tak. A ja, głupi, od razu myślałem o jakimś umieraniu. To wszystko przez Wilsona! On ciągle gadał o śmierci. - Jedziemy do szpitala. Do Princeton - Plainsboro. Miał pan wypadek, pamięta pan? – W pierwszej chwili chciałem odmachnąć głową, że nie, ale nagle zobaczyłem oślepiające światło, przypomniałem sobie ból uderzenia i to, że nie mogłem się zatrzymać.
- Tak – wychrypiałem cichutko, a mój głos wydał mi się dziwnie obcy i odległy. Tak, jakby nie należał do mnie tylko do kogoś innego. Byłem tak potwornie zmęczony. Nie miałem już dłużej siły trzymać powiek w górze.
- Ej, ej, nie zasypiaj mi. – Głos dotarł do mnie tak, jakby był mówiony przez tubę z drugiego końca boiska. – Lepiej żebyś był przytomny. Mów coś.
- Nie mam siły – wyznałem. Okropnie chciało mi się pić. Nie miałem w ustach nawet kropelki śliny. Moje wargi były wyschnięte tak bardzo, jak jeszcze nigdy przedtem. – Pić – mruknąłem cicho.
- Dostaniesz wody, gdy dojedziemy. – Uniósł moją powiekę w górę i zaświecił mi w oko latareczką. Instynktownie chciałem odsunąć się od nieprzyjemnego światła, ale nie dałem rady. To samo uczynił z drugim okiem. Nie podobało mi się to. – Jak się nazywasz?
- House – powiedziałem po krótkiej chwili namysłu. – Gregory House.
- House? – Mężczyzna przybrał taki wyraz twarzy, że przypominał szympansa, który odkrył nowy bananowiec. – TEN House?
- Jeśli myślisz o tym samym, co ja. – Poczułem w gardle nieprzyjemne drapanie i zakaszlałem gwałtownie. Mężczyzna przytrzymał mnie tak, żebym nic sobie nie zrobił i znów dokładnie opatulił mnie folią.
- Gregory House, diagnosta z Princeton – Plainsboro. Mąż Lisy House. Genialny lekarz o wrednym charakterze jest skazany na mnie. – Uśmiechnął się, a ja z miejsca przestałem go lubić. Nie żebym zaczął, ale po tym już na pewno nie zacznę. Czułem jak powieki same mi się zamykały i niewiele mogłem poradzić na to, żeby je powstrzymać. – Halo, House, nie śpij. House. – Słowa były coraz bardziej odległe i obce. Jego twarz zaczynała się rozmywać, żeby w końcu przybrać kształt kolorowej masy. – House. Nie zamykaj oczu. – Nie mogłem. Chciałem go posłuchać, ale nie dałem rady. Zamknąłem oczy. Nie wiem czy zasnąłem czy znowu zemdlałem.
* * *
Czy myślisz, że można kochać kogoś zbyt mocno? Za bardzo, żeby być z tym człowiekiem? Zbyt zaborczo by tworzyć z tym kimś zdrowy związek? Wiesz, kochać tak, że kręci ci się w głowie na samą myśl o tym człowieku. Tak, żeby był ostatnią myślą, gdy zasypiasz i pierwszą, kiedy się budzisz. Myślisz o tym kimś słuchając piosenek… nieważne, jakich: smutnych czy wesołych – myślisz o tym człowieku przy wszystkich. Myślisz w czasie jedzenia kolacji – co ten ktoś by powiedział, gdyby zobaczył jak piękna jest ta pieczeń? W czasie, gdy kupujesz bieliznę i nowe ubrania. Gdy przymierzasz piękne buty, oglądasz film przyrodniczy, stroisz się przed wyjściem, narzucasz na ramiona płaszcz czy otulasz się kocem. Czy opijasz sukcesy, czy opłakujesz porażki. Gdy masz zły, albo dobry humor. Nie ważne – płaczesz czy się śmiejesz. Ten dzień był przyjemny czy też nie. Pracujesz do utraty tchu lub lenisz się na kanapie… Przed oczami zawsze jest ta osoba. Na początku jest to fajne, nie? Nareszcie masz, o czym myśleć… nie, nie, nie! Teraz masz, o KIM myśleć! To jest nawet ekscytujące. Ale po pewnym czasie ekscytacja znika. Zawsze. I co mi pozostaje? Milion myśli. I bezkresny błękit, gdy choćby przez jedną krótką chwilkę uda mi się przymknąć oczy. Pamiętam jak wszyscy mi mówili – odpuść to sobie – a ja, niczym głuchy szaleniec zaślepiony miłością wywieszałam w umyśle tabliczkę z napisem – ignoruj ich, przecież nie mają racji. I co teraz? Mam tylko ten błękit pod powiekami. Może jednak kochałam go zbyt mocno. Za bardzo by z nim być. Bo on na to nie zasługiwał, prawda? Obrażał, poniżał, krzywdził. Potrafił słowem wbić sztylet w serce, a potem, zamiast zlitować się widząc cierpienie w moich oczach, przekręcić go w jeden bok… później patrząc na łzy w drugi… dostrzegając już niemal fizyczny ból pociągnąć go w dół. Gdy leżałam zwinięta w kłębek, obdarta z wszelkiej godności i jakiejkolwiek obrony wyjmował sztylet. Patrzyłam na niego z wdzięcznością… do cholery… mimo wszystko nadal z pewną… nie, nie z pewną, z wielką dozą miłości. I w tych chwilach, w czasie, których sztylet leżał na stoliku obok nas, całkowicie niewykorzystany nabierałam przekonania, że jeszcze może się nam ułożyć. Przecież on może być inny, jeśli zechce. Tylko, że równocześnie wiedziałam, że on nie chce. Wiedziałam o tym, aż nazbyt dobrze, gdy znów patrzyłam na niego z cierpieniem, łzami, bólem… a on przekręcał ten sztylet. Kręcił nim w kółko tak, jakby chciał nakręcić pozytywkę i posłuchać jakieś ślicznej melodii. Mógł usłyszeć tylko mój szloch. Nic więcej. Jedynie cichutki płacz. Ta pozytywka działała tylko w ten sposób.
House leżał na łóżku, w białej pościeli, podłączony do aparatury. Siedziałam przy nim ściskając jego przyjemnie ciepłą dłoń i za nic nie chciałam jej puścić. Był bardzo blady. Jego twarz pokazywała mi wszystko. Cierpiał od dawna. Wiedziałam o tym. Bolało go. Uniosłam dłoń i pogładziłam jego szorstki policzek. Tak potwornie się o niego martwiłam. Tak bardzo go kochałam. Ponad życie. Gdybym mogła, bez zawahania zamieniłabym się z nim miejscami. Ale tu był problem – nie mogłam. Dotknęłam jego twarzy po raz kolejny, wyprostowałam się na niewygodnym krzesełku i niedbałym ruchem ręki starłam łzę spływającą po moim policzku.
- Mamo? – Odwróciłam się i w drzwiach zobaczyłam Rachel. Wyglądała źle. Wesoły błysk z jej oczu gdzieś zniknął. Włosy nie lśniły jak zwykle, a twarz nie promieniała radością. Była smutna. I zagubiona. Wydała mi się wtedy starsza, niż była i jakby dojrzalsza, ale jednocześnie za mała, żeby przechodzić przez to, przez co musieliśmy razem przejść.
- Tak, kochanie? - zapytałam i wyciągnęłam rękę w jej stronę, prosząc żeby do mnie podeszła. Spełniła moją prośbę. Ukryła swoją drobną dłoń w mojej.
- Jak tata? – Pogładziłam kciukiem wierzch jej dłoni i uśmiechnęłam się smutno.
- Powinien się już obudzić. Dostał dużo leków, skarbie. Leczą go najlepsi lekarze. Będzie dobrze.
- On jest najlepszy – jęknęła a w jej oczach zalśniły łzy.
- Tak, ale... wiem. – Usłyszałam ciche pukanie o szklane drzwi. Odwróciłyśmy się. Zobaczyłam Jamesa Wilsona tak zmartwionego i przerażonego jak nigdy dotąd. Jego złość, upór i determinacja sprzed kilkunastu godzin gdzieś zniknęły. Wydawało mi się, że pokłóciliśmy się całe wieki temu, a nie tego późnego popołudnia. – James – powiedziałam tylko.
- Lisa – odparł, a jego wzrok błądził miedzy mną a Gregiem. Chciałam się na niego wściekać. Obwinić za te kłamstwa, za to, że pozwolił mu prowadzić, że nic mi nie powiedział, ale nie potrafiłam. Oczy zaszły mi łzami i już wiedziałam, że jedyną rzeczą jakiej potrzebowałam było wsparcie, a nie zrobienie z kogoś winowajcy.
- James. – Wstałam z krzesełka, puściłam dłoń House’a i Rachel i podbiegłam do Wilsona. Niemal rzuciłam mu się na szyję i nie zważając na nic rozpłakałam się niczym mała dziewczynka. – Tak się boję – wyszeptałam wprost do jego ucha, aby Rachel mnie nie usłyszała.
- Wiem. Ja też – odpowiedział i pogładził dłonią moje plecy. Obejmował mnie przed dłuższą chwilę, aż w końcu się uspokoiłam i otarłam łzy rękawem. James pogrzebał w kieszeniach i wręczył mi chusteczkę. – Proszę.
- Dziękuję. – Wydmuchałam nos i podeszłam na chwilkę do okna, żeby ochłonąć.
- Cześć, słoneczko – usłyszałam za moimi plecami i domyśliłam się, że Wilson zwrócił się do Rachel. – Jak się czujesz?
- W porządku – odpowiedziała smutno. – Tatuś cały czas śpi.
- Wiem. Miał poważny wypadek. Kilka złamań, skaleczeń, stłuczeń. Stracił dużo krwi. Widzisz, tata dostaje ją w kroplówce. To dlatego tyle śpi. Jest zmęczony i osłabiony. Obudzi się na pewno. Nie martw się.
- Mama się martwi.
- Bo kocha twojego tatę. – Przymknęłam oczy zbierając siły i odwróciłam się do nich.
- No właśnie, Rachel. Gdy się kogoś kocha to się o niego martwi. Dlatego martwimy się o tatę. Ale to nie znaczy, że coś mu grozi. – Postarałam się do niej uśmiechnąć i chyba nawet mi się udało.
- Wujek mówił, że tata jest chory. – Spojrzała na Wilsona ze strachem w oczach. – Mówiłeś, że tata ma raka. Wyleczysz go? Leczysz ludzi chorych na raka. – Poczułam, że serce ściska mi metalowa poręcz i wcale nie było to przyjemne. Rachel musiała zauważyć nasze poważne i zmartwione miny, bo dodała: - Ja wiem, że rak to poważna choroba i trudno się ją leczy, ale możesz się bardzo postarać, prawda wujku? Ja nie chcę, żeby tatuś umierał. Kocham go. – Wtedy ponownie się rozpłakałam i chwyciłam Rachel w objęcia. Wilson stał obok nas całkowicie skołowany. Po chwili poczułam, że nas obejmuje. Staliśmy tak w trójkę trochę płacząc, trochę się przytulając, aż usłyszałam jakiś dźwięk. Odwróciłam się i zobaczyłam, że House ma otwarte oczy i rozgląda się na boki. Mimowolnie się uśmiechnęłam i podbiegłam do jego łóżka. Zakręciło mi się w głowie ze szczęścia.
- Greg, słyszysz mnie? – zapytałam i pogładziłam jego policzek. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się krzywo.
- Lisa – wychrypiał i przeraziła mnie słabość bijąca z jego głosu. Wszyscy troje staliśmy wokół jego łóżka.
- Dobrze, że się w końcu obudziłeś, House. Martwiliśmy się o ciebie. – James ścisnął dłoń Grega i uśmiechnął się pokrzepiająco. – Powiadomię resztę, że odzyskałeś przytomność – powiedział, po czym wyszedł z sali i zniknął mi z oczu.
- Tatusiu?
- Maruda – House znów uśmiechnął się nieznacznie. Widziałam, że ciężko było mu mówić.
- Odpoczywaj, Greg. Nie przemęczaj się – poradziłam mu. – Jesteśmy z tobą wszyscy. I nigdy cię nie zostawimy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:01, 22 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Szpilka~!
Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Jesteś po prostu the best
Hmm, a więc Lisa postanowiła się odezwać. Jak ona pięknie mówiła o tej miłości.! Ale to przecież ty! Po prostu przepięknie
Biedna Rachel, ona tak kocha tego House'a. Niech on jej nie krzywdzi, błagam. Jest taka mała, tak łatwo można ją zranić. A my wszyscy wiemy, że Haws aż takim dupkiem nie jest
Co jeszcze? Chyba nie mam nic do dodania, poza tym, że jak zwykle bosko po prostu :
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez LissLady dnia Sob 13:02, 22 Paź 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
blackzone
Internista
Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:52, 22 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Hej Szpilko. Cieszę się, że wróciłaś. Mam nadzieję tylko, że z dobrymi nowinami |
Cytat: | - Lisa – szepnąłem, nadal nie otwierając oczu i znowu zemdlałem. | Biedny House Widać, że tylko ona liczy się dla niego. Jest tą najważniejszą osobą. House, co ty zrobiłeś!? Co zrobiłeś?
Cytat: | - House? – Mężczyzna przybrał taki wyraz twarzy, że przypominał szympansa, który odkrył nowy bananowiec. – TEN House? | Ale GÓpek! Oczywiście, że TEN House Jejku, żal mi tego starego gamonia. Szkoda mi House'a. Dlaczego wcześniej nie powiedział nic dla Lisy i Rachel.? Wszystko mogło być zupełnie inaczej
Dlaczego wszyscy w tym fiku są iedni? Biedny House, biedna Lisa, biedna Rachel W pierwszej chwili myślałam, że trzeci, dłuższy akapit mówi Greg. A tu się okazała Cuddy. I miała calkowitą rację.
Rachel Kocham tą dziewczynkę i nie chcę żeby została bez House'a. Bez ojca Smutna ta część
HOUSE! Obudził się, obudził!
Za takie, nawet nierealne Huddy słowa mogłabym oddac całe dzisiejsze popołudnie Cytat: | - Lisa – wychrypiał i przeraziła mnie słabość bijąca z jego głosu. Wszyscy troje staliśmy wokół jego łóżka.
- Dobrze, że się w końcu obudziłeś, House. Martwiliśmy się o ciebie. – James ścisnął dłoń Grega i uśmiechnął się pokrzepiająco. – Powiadomię resztę, że odzyskałeś przytomność – powiedział, po czym wyszedł z sali i zniknął mi z oczu.
- Tatusiu?
- Maruda – House znów uśmiechnął się nieznacznie. Widziałam, że ciężko było mu mówić.
- Odpoczywaj, Greg. Nie przemęczaj się – poradziłam mu. – Jesteśmy z tobą wszyscy. I nigdy cię nie zostawimy. |
Dziekuję ci Szpilko z całego serduszka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ilobeyou
Pacjent
Dołączył: 08 Sty 2011
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 21:12, 24 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Piękne ! Uwielbiam Cię za tego fika Pllossemm o nextparta i czekam z niecierpliwością, której wyrazić w najprostszych słowach nie potrafię. Czekam na HUDDY !
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
OLA336
Narkoman
Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 23:36, 25 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Oooo Każda literka dla mnie Dziękuję A kropki i przecinki i odstępy i myślniki też?
Na dzień dobry anatomia Super, bo jutro mam jej aż trzy godziny Skoro już nie Mickiewicz, a King, to muszę ci napisać, że byłabyś w tym świetna Nowa pani King Ten wstęp... Jest bardzo prawdziwy i przekonywujący. Ten dotyk najukochańszej osoby, który jest w stanie przebić się przez tą ogromną falę bólu to naprawdę coś wspaniałego. Chciałabym czegoś takiego doświadczyć. Może nie koniecznie podczas wypadku, ale chciałabym. To musi być naprawdę coś.
I nawet mój zawód się przewinął Znaczy... przyszły Zamiast z nim rozmawiać, to powinien mu jakieś charging... clear!! zastosować, a nie... tak się fascynować Pan od komunikacji interpersonalnej mówił "Co by się nie działo, to ratownik pozostaje ratownikiem" W ogóle, to szkoda mi go... znaczy House'a, a nie ratownika żeby była jasność Ma pod górkę... i to bardzo stromą. Kąt nachylenia 90 stopni. Cały czas świetnie opisujesz wykończenie, zmęczenie, czy jak to jeszcze nazwać House'a. Nawet jeżeli się odzywa, próbuje coś z siebie wydusić, to jest jasne i przejrzyste, że nie przychodzi mu to bez wysiłku. Jest wykończony i świetnie to oddajesz Brawo
Co do Cuddy... Z pewnością trudno ci się to pisało. No... chyba, że się mylę Ale moim zdaniem, to trudna do opisania postać. Trudna do rozgryzienia, "zdiagnozowania". O wiele łatwiej piszę się jako House niż ona. Mało osób oddaje prawdziwą Cuddy. Teraz już znam dwie osoby, które potrafią to świetnie zrobić. Jesteś to ty i Lisek *Macha przyjacielsko do Liska * Naprawdę kawał dobrej roboty kochanie Biedna Rachel... oczywiście, że tata jest najlepszy... Ale skoro nie można zdać się na tatę, to trzeba liczyć na pomoc wujka. Świetnie opisujesz emocje. Zresztą, ty wszystko świetnie opisujesz Też tak chcę ;> Może jakieś prywatne lekcje? Będę pilnym uczniem, mistrzyni Piękna część. Prawdziwa z dużą ilością bólu, cierpienia. Smutnawa, ale bardzo mi się podobała Czekam na więcej Kocham i pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:11, 28 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
LissLady Ślicznie Ci dziękuję Cieszę się, że Ci się podobało
Blackzone Czy wszyscy sa tu biedni? Hmm... może mam jakiś talent do tworzenia żałośnie wyglądających postaci A tak na serio to zawsze fajniej napisać kogoś kto wzbudzi współczucie niż innego xD To ja dziękuję
Ilobeyou Dziękuję i już jest nastepna część
Oluś Wszystko jest dla Ciebie. Nawet błędy Ja byłabym świetna jakbym w końcu dała sobie z tym spokój i zabrała się za cos fascynującego... nie wiem, nauczyłabym się rachunkowości, bankowości, języków, albo wyjechala do Japoni i pracowała w jakieś firmie jako sekretarka, a ja co robię? Zostaje Kingiem Ten zawód to też z myśla o Tobie;> I wiedziałam, że się do czegoś przyczepisz, aż sie bałam to pisać Czy Cuddy trudno bylo pisać? Hmm... nie pamietam, bo w sumie większosc tego napisałam dawno temu w innym kontekście a tego fragmenty pojawiają się w tym fiku. Poskarżę się, że musiałam zmieniać narrację i mnie to wkurzało (taaa, wiem, mnie wszystko wkurza) Uczeń? Jasne, ale to musisz przyjechać, bo z daleka to się nie zgadzam nauczać;> Czekam Dziękuję Ci pięknie Ja Ciebie też
Tak, wiem, robi się z tego tasiemiec, ale ja nie umiem się streszczać Mam nadzieję, że Wam nie przeszkadza to, że ten fik jest dość długawy i mi to wybaczycie
Rozdział 11
Otworzyłem oczy. Moja głowa była ciężka niczym kamień. Uniosłem dłoń w górę, aby jej dotknąć. Czułem jakbym podnosił metalową poręcz a nie rękę. Miałem na głowie jakiś idiotyczny turban z bandaży. Musiałem wyglądać naprawdę debilnie. Położyłem dłoń z powrotem na pościeli i westchnąłem ciężko. Ten drobny gest wymagał ode mnie mnóstwa wysiłku. Odpocząłem chwilę, po czym dokonałem dalszych oględzin. Rękę miałem wsadzoną w gips od ramienia aż po sam nadgarstek. Jęknąłem. Jeszcze gipsu mi brakowało do tego wszystkiego. Do drugiej ręki miałem przyczepioną kroplówkę. Nogi wydawały się być całe, ale zorientowałem się, że ktoś obandażował mi prawe kolano. Dłonie miałem poharatane od szkła. Poza tym wyglądałem w porządku. Przynajmniej tak mi się wydawało. Później dowiedziałem się, że moje ciało było całe posiniaczone, a twarz wyglądała tak, jakbym wdał się w bójkę w barze na rogu ulicy.
- Greg, obudziłeś się. – Spojrzałem w prawo i zobaczyłem Cuddy stojącą w drzwiach. Miała na sobie ołówkową spódnicę do kolan, białą koszulę z krótkim rękawem i żakiet. Loki swobodnie opadały jej na ramiona. Na jej twarzy błąkał się delikatny, niemal niedostrzegalny uśmiech. Wiedziałem, że siedziała tu od dawna, bo nie miała pomalowanych oczu tak jak zwykle, tylko jakoś inaczej. Mniej starannie, tak na... „byle było”.
- Boli mnie głowa – powiedziałem zamiast przywitania. Cuddy podeszła do mnie i pocałowała mnie w policzek. Skrzywiłem się, bo wszystko mnie bolało.
- Wiem, dostajesz leki przeciwbólowe. Uderzyłeś się mocno w głowę. Masz wstrząśnienie mózgu. Będzie dobrze. – Pogłaskała mnie po policzku i usiadła na skraju łóżka.
- A reszta?
- Skomplikowane złamanie ręki. Ale poskładali ją i teraz jest już dobrze. Operacja trwała całe godziny. Baliśmy się, że nie będziesz miał sprawnej ręki. To było straszne. – Przyłożyła dłoń do ust i westchnęła ciężko. Po chwili pozbierała się i uśmiechnęła do mnie. – Ale teraz już będzie dobrze. Straciłeś dużo krwi, ale będzie w porządku.
- A kolano?
- Wbity kawałek szkła. Wyjęli je, ale wdało się zakażenie i rana była paskudna. Już się zagaja. Do tego miałeś złamane trzy żebra. Stąd ból w klatce piersiowej.
- Domyśliłem się. – Chciałem poprawić się na łóżku, ale nie dałem rady zrobić tak wiele. Lisa widząc to wstała i poprawiła mi poduszkę.
- Nie męcz się – poprosiła i zmarszczyła brwi. – Musisz teraz odpoczywać. Rachel strasznie się o ciebie martwi. Ma koszmary w nocy.
- Boże – jęknąłem i przymknąłem na chwilę oczy. – Ale to przez ten wypadek czy... – Nie dokończyłem tylko spojrzałem na nią wymownie.
- Nie wiem. Śni jej się, że cię nie ma. Szuka cię, a ciebie nigdzie nie ma. Chyba boi się, że cię straci. Tak jak ja. – Ścisnęła moją dłoń.
- Lisa, ja... – zawahałem się. Nie wiedziałem jak mam się jej z tego wszystkiego wytłumaczyć. Przepraszać za te tajemnice? Mówić o tym, co robiłem po wyjściu z domu? Dostarczać jej nowych zmartwień? Chyba wolałbym umrzeć niż znowu widzieć zawód w jej oczach.
- Ciii. – Przyłożyła mi palec do ust. – Już w porządku. Nie martw się tym teraz. To nieważne.
- Ważne – zaprotestowałem i zmarszczyłem czoło. – Skrzywdziłem cię. Was. Nie chciałem tego.
- Wiem, że nie. Wilson mi wszystko wyjaśnił. – Od razu serce zabiło mi mocno o czym zaalarmowało kilka urządzeń podłączonych do połowy części mojego ciała. Lisa to zauważyła i uśmiechnęła się. – Nie denerwuj się na niego. Chciał dobrze. Teraz nie musisz już niczego ukrywać. Jesteśmy z tym razem. A James... strasznie martwi się o ciebie. Ciągle tu siedzi.
- Jakoś teraz go nie ma – odparłem kąśliwie i nie wiedzieć czemu brak jego obecności mnie zabolał.
- Odesłałam go na stołówkę. Siedzi tam razem z Rachel. Musieli coś zjeść. Nie chciał iść.
- Bronisz go? – zapytałem i spojrzałem na nią zdziwiony.
- Nie bronię. Mówię jak jest.
- Nie jesteś na nas zła?
- Jestem – odpowiedziała po chwili. – Gdybyś był zdrowy to nie odezwałabym się do ciebie przez rok. Ale teraz nie jest to ważne. Kocham cię i chcę być z tobą. A Wilson... wiem jaki potrafisz być przekonujący jeśli chcesz. I wiem, że on sam nigdy nie wpadłby na pomysł okłamywania mnie w tej kwestii. Powinien mi powiedzieć, ale rozumiem, że robił to dla ciebie. Cieszę się, że był z tobą, że cię nie zostawił.
- Zostawił? – Gdyby tak nie bolała mnie klatka piersiowa to pewnie bym się roześmiał. – On nie chciał dać mi spokoju.
- Domyślam się. – Znów pogłaskała mnie po policzku.
- Przepraszam za to – powiedziałem w końcu i od razu zrobiło mi się lepiej. – Ja tylko chciałem, żebyś nie musiała się o mnie martwić. – Przymknęła powieki i siedziała tak dłuższą chwilę. W końcu uniosła je z powrotem i spojrzała mi w oczy.
- Wiem.
- Chciałbym, żebyś mnie pocałowała. – Uśmiechnęła się do mnie, nachylił i dotknęła wargami moich ust. Były delikatne i słodkie. Tęskniłem za tym dotykiem i smakiem. Śniłem o nim, marzyłem. Chciałem, żeby siedziała tak ze mną do końca świata. Ona jednak pocałowała mnie delikatnie dbając o to, aby za bardzo mnie to nie bolało i wyprostowała się. – Musisz teraz odpoczywać. Dużo odpoczywać.
- Ale mamooo – jęknąłem, co wywołało na jej twarzy piękny uśmiech.
- Jak za starych dobrych czasów, nie?
- No... jak jeszcze miałaś mnie za dupka.
- A kto powiedział, że teraz cię za niego nie mam? – Spojrzałem na nią udając, że mnie to mocno uraziło, co spowodowało, że roześmiała się serdecznie. Ja też się uśmiechnąłem. - Byłeś nim, jesteś i zawsze będziesz.
- Obiecuję, że będę. Zawsze.
- Tak, bo inaczej to nie ty.
- Chyba nie ja. Nikt inny by ze mną nie wytrzymał, nie?
- Nie, tylko ja jestem taka święta. – Mrugnęła do mnie i pogłaskała wierzch mojej dłoni.
- Cieszę się, że was mam.
- A my cieszymy się, że mamy ciebie. – Wykrzywiłem usta próbując się uśmiechnąć.
- Wiesz, chyba dostaję za dużo leków, bo teraz to nawet cieszę się z Wilsona. Powinienem odpocząć.
- House!
- No co? On mnie zwykle wkurza. Zawsze...
- Od tego go masz. – Znowu mnie pocałowała, wstała i poprawiła mi pościel przy nogach. – Powinieneś się przespać, żeby wróciły ci siły.
- Wiem. Zostaniesz ze mną dopóki nie zasnę? – Pomachała głową zgadzając się, usiadła na krzesełku obok łóżka i chwyciła moją dłoń.
- Kocham cię. Śpij – powiedziała, a ja zamknąłem oczy i po chwili zasnąłem.
* * *
Wyobraziliście sobie kiedyś idealny świat i w nim żyliście? Ja tak. Był świetny, no ale tak to już bywa z ideałami. W tym świecie, w moim świecie, tata był zdrowy. Nawet noga nigdy mu nie dokuczała. Mógł biegać. Wiosną jeździł ze mną na wycieczki rowerowe po parku. Uwielbiałam to! Ścigaliśmy się o to kto pierwszy dojedzie do końca dróżki. Pewnego dnia prawie stratowałam jakąś panią. Tata na nią nakrzyczał bo uważał, że ścieżka rowerowa nie jest dobrym miejscem na pogawędki przez telefon. Zimą kupowaliśmy piękne łyżwy i ślizgaliśmy się na wszystkich lodowiskach w mieście. Tata w śmiesznej czapce, a ja w puchatych, białych nausznikach, które od niego dostałam. Mama za tym nie przepadała wiec zostawała w domu. Jesienią chodziliśmy razem z mamą i tatą po naszym ukochanym parku i kolekcjonowaliśmy liście na bukiet. Były tak niesamowicie kolorowe! Czerwone, złote, zielone, brązowe. Niekiedy zbieraliśmy kasztany, żeby w domu przemienić je w ciekawe stworki. Tata pewnego razu zbudował Bena z kasztanów. Był fajny, mimo że trochę koślawy. Niestety miał zbyt dużą głowę i odpadła po kilku godzinach. Ja kochała składać koniki, a mama ludziki. Lato spędzaliśmy różnie. Nieraz nad morzem, które lubili mama z tata, bo mogli leżeć na kocu i się przytulać czy śmiać razem. Mnie się nudziło, mimo że kochałam kapać się w morzu z tatą. Mama uważała, że pewnego dnia się potopimy. Innym razem urlop spędzaliśmy w górach, co wszystkich męczyło. Tata upierał się jednak, że nie ma nic piękniejszego od widoków górskich. No cóż, gdy już udawało nam się wdrapać na szczyt trudno nie było przyznać mu racji. Uwielbiałam góry! Nieraz wybieraliśmy się pod namiot, czego mama nie cierpiała, ale tata za tym przepadał. Mnie samej podobało się spanie w namiotach i śpiworach, ogniska i fajny klimat, który nas otaczał dopóki mama nie robiła się zbyt zrzędliwa. Ben najbardziej lubił właśnie te wycieczki. Mama nie znosiła, gdy wybierał jej śpiwór na popołudniową drzemkę, a tata zaśmiewał się wtedy do łez. Zresztą ja także. Było zabawnie, choć pewnie mama twierdzi inaczej. Resztę roku spędzaliśmy różnie, ale zawsze razem. Na zawsze i na wieczność razem. Zdrowi, szczęśliwi, nierozłączni. Ja, mama, tata i Ben. Niczego więcej nie potrzebowałam, żeby być szczęśliwą.
Czy oczekiwałam dużo? Niektórzy moim znajomi mają to wszystko i marudzą tak, że aż mam ochotę na nich nakrzyczeć! Co najmniej raz w tygodniu słyszę, że któryś nie chce iść na łyżwy z mamą, nie ma ochoty na spacery z rodzicami, nie chce rodzinnych wakacji, bo woli zostać w domu i tak dalej, i tak dalej. Zawsze wtedy patrzę na nich z mieszaniną zazdrości i współczucia. Zazdroszczę im tego, że mają szansę spełnić moje życzenia, a współczuję, bo żal mi ich, że nie mają na to ochoty. Zamieniłabym się z nimi miejscami bez chwili zawahania! Oczywiście, gdyby ich rodzice byli moimi rodzicami. Chciałam tylko żebyśmy żyli normalnie. Gdy patrzyłam na tatę leżącego na szpitalnym łóżku zrozumiałam, że nam nigdy nie będzie dane normalnie żyć. A ja chciałam być zwyczajnie i nudnie szczęśliwą. Nawet tego nie mogłam dostać. A może to było za dużo jak na prezent bez okazji? Ścisnęłam dłoń taty i gdy na mnie spojrzał uśmiechnęłam się do niego najśliczniej jak potrafiłam.
- Kocham cię, tatusiu – powiedziałam i nachyliłam się, żeby dać mu buziaka w szorstki policzek. Jego zarost jak zwykle podrapał mnie po twarzy. Lubiłam to. Znów się do niego uśmiechnęłam i chciałam odejść, ale poczułam, że tata nie puszcza mojej dłoni. Spojrzałam mu prosto w oczy i stałam tak przez chwilę. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam: - Tato, coś ci jest? Zawołać mamę, albo wujka? – Potrzasnął lekko głową i uśmiechnął się krzywo. Momentalnie jednak spoważniał i przeszywał mnie swoim mądrym spojrzeniem.
- Przepraszam, Rachel. Przepraszam – wymamrotał w końcu i pogłaskał kciukiem wierzch mojej dłoni. Uśmiechnęłam się do niego pytająco, bo nie miałam pojęcia za co mnie przepraszał. Za to, że nie może przyjść na przedstawienie w przyszłym tygodniu? Za to że na mnie nakrzyczał zanim się przewrócił w domu?
- Za co? – spytałam w końcu, żeby zaspokoić swoją ciekawość. Podeszłam krok bliżej niego.
- Za wszystko – odparł po dłuższej chwili i przymknął oczy, co znaczyło, że był zmęczony, a nasza rozmowa właśnie dobiegła końca. Zrozumiałam to, wyswobodziłam dłoń z jego uścisku i wyszłam z sali, aby tata mógł odpocząć.
* * *
Kiedyś wyobrażałam sobie życie, jako swego rodzaju trasę. Taki szlak, a może raczej ścieżkę. Wyobrażałam sobie, że podążanie leśną ścieżką jest metaforą życia. Rodziłam się – zaczynałam podróż, a gdy dochodziłam do końca to umierałam. Potem wyobrażałam sobie pory roku. Są cztery, nie? Nie liczyłam przedwiośnia i takich tam. W każdym razie, gdy szłam tą ścieżką to najpierw była wiosna, potem lato, jesień i zima. To była moja ścieżka. Raz prosta, raz kręta, raz szłam pod górkę i niekiedy udawało mi się schodzić w dół. Nieważne, jaka ona była – ważne, że była moja. I gdy tak nią szłam, pomiędzy latem, a jesienią stanęłam na rozdrożu dróg. Widziałam, że dwie ścieżki się łączyły i dalej biegły już razem. Początkowo wzruszyłam ramionami – co to za różnica? Ale potem spotkałam właściciela sąsiedniej dróżki. Pierwsze, co zauważyłam to błękit, a cóż by innego! W końcu to on mnie później tak długo prześladował. Ale potem widziałam człowieka i przepadłam. Byłam tylko ja, on i błękit pod powiekami. Szliśmy razem. Rany, mieliśmy wspólną ścieżkę! Długo spacerowaliśmy u swojego boku. Pamiętałam wiele takich… skrzyżowań dróg. Spotykałam różnych ludzi. Setki rozgałęzień mojego szlaku, tysiące istnień. Mijałam ich, czasem szli ze mną przez pewien czas, ale zawsze znikali. Wybierali inną drogę. Bywało tak, że szli ze mną wystarczająco długo bym zapragnęła, aby nie odchodzili. Nigdy nie udało mi się ich zatrzymać. Przeważnie przepadali ukrywając się za którymś z leśnych drzew rosnących wokół nas. Ale on, mój błękit, szedł tak długo, że nabrałam pewności, że już nigdy nie zmieni tej trasy. To była tak samo jego, jak i moja droga. Po prostu szliśmy razem. Raz bywało tak, że on szedł na jednym skrawku, a ja na drugim. Ale kiedyś zbliżyliśmy się do siebie i szliśmy razem. Nasze dłonie splatały się ze sobą w romantycznym uścisku. Jasne, były chwile, w których miałam ochotę wyrzucić go w inne miejsce. Były dni, w których on uważnie studiował mapę, aby zobaczyć, kiedy miniemy kolejne rozgałęzienie, kiedy będzie mógł gdzieś skręcić i zostawić mnie za swoimi plecami. Ta złość przechodziła zarówno jemu jak i mnie. Tak po prostu nieraz była, ale często jej nie było. Czy wyobrażałam sobie, aby on kiedykolwiek zniknął z mojego życia? Tak jak tamci? To byłoby… to byłoby gorsze od tego sztyletu w sercu. Tak jakbym nagle doszła do zimy i nie zdążyła się nawet przebrać w cieplejsze ubrania. Doszła do końca. Skończyła swoją trasę, bo dalsza podróż nie miałaby sensu. Nie bez niego.
I było w tym wszystkim coś jeszcze. Tak bardzo cierpiałam przez niego. Ile to razy? Dziesięć, sto, tysiąc? Ile? Tak wiele razy przez niego płakałam. To były te momenty, w których chciałam, aby on zmienił tę ścieżkę, żeby zniknął z mojego życia. Bywały dni, w których udawało mi się go ignorować na tyle, że prawie go nie zauważałam. Niby go nie widziałam, ale nie widzieć, a zapomnieć to dwie różne sprawy. Diametralnie różne. Pamiętam, co wtedy robiłam. To było w zasadzie dość głupie. Schowałam jego zdjęcia do pudełka po butach i wcisnęłam je w najgłębsze zakamarki swojej garderoby. Przestałam oglądać swój ulubiony film, bo mu też się spodobał. Nie słuchałam tej mojej piosenki, bo to on dawno temu mi ją polecił. To nic nie dało. Nadal pamiętałam, co więcej okropnie tęskniłam! Ta tęsknota wyżerała wielką dziurę w mojej piersi. Ściskała serce, miażdżyła marzenia. Obezwładniała mnie. A samotność!? Bałam się jej bardziej, niż kiedyś. Ona była. Wślizgiwała się do mojej sypialni… najpierw drzwiami wejściowymi, gdzieś przez jakąś szczelinkę. Potem sunęła korytarzem niczym najgroźniejszy z cieni. I wreszcie wpływała dziurką od klucza do mnie. Leżałam na łóżku. Więc samotność prostowała się dumnie i kładła obok mnie. Otulała mnie i kołysała do snu. To chyba była najokrutniejsza z kołysanek. Trudno było mi żyć bez niego. A im bardziej chciałam go znienawidzić, tym mniej udawało mi się osiągnąć. Im bardziej starałam się o nim nie myśleć, tym częściej widywałam błękit pod przymkniętymi oczami. Im mocniej chciałam znienawidzić jego, tym straszniej nienawidziłaś siebie. Właśnie, dlatego że nie mogłam wyrzucić go ze swoich myśli. On w nich po prostu był. Wyryty w podświadomości, wpisany na twardym dysku mojego mózgu. Nie mogłam się go ot tak pozbyć. A może nawet nie chciałam? Gdy takie wątpliwości wkradały się do mojego umysłu zawsze podnosiłam wzrok i go dostrzegałam. Szedł tam lekko przybity. Taki jakiś smutny. I cała złość ze mnie wyparowywała. Jak mogłam chcieć by on stąd zniknął? Podchodziłam do niego. Nie, nie szeptałam: przepraszam… on też nigdy tego nie robił. Po prostu szliśmy znów ramię w ramię. Niekiedy chwytaliśmy się za ręce. Wiedziałam, że powinnam to skończyć. Dla swojego dobra. Ale nie mogłam. Nie potrafiłam z tego zrezygnować. Mimo ogromu cierpienia, jakiego mi to wszystko dostarczało. Może kochałam go za bardzo? Nadal pamiętam ten maniakalny błękit pod powiekami. A potem wzięliśmy ślub i...
- Lisa? – Odwróciłam się i spojrzałam lekko zamyślonym wzrokiem w stronę drzwi. Zobaczyłam Wilsona. Wszedł do środka i położył mi dłoń na ramieniu. – Znowu śpi? – Wskazał na Grega drzemiącego na szpitalnym łóżku.
- Tak, budzi się na pewien czas, a potem znowu zasypia.
- To dobrze. Powinien odpoczywać. Gdy wydobrzeje wezmę go na swój oddział. Może chociaż teraz nie będzie taki uparty. Przez laskę i to kolano... no i rękę w gipsie nie może tak szybko uciekać. Damy radę go złapać. – Spojrzałam na niego karcąco, ale lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. – Lisa... – Zrobił taką minę, że przewróciłam oczami.
- James, przestań już z tym. Stało się. Nic na to nie poradzimy. Mogłeś mi powiedzieć, ale nie zrobiłeś tego.
- Jest mi tak strasznie przykro.
- Wiem. Mnie też jest przykro.
- Właśnie dlatego przepraszam. House... on też... strasznie go to gryzło. Wiem to. Martwił się o was. On... wiesz jaki on jest. Na ten swój szalony sposób troszczył się o was.
- Szalony sposób to odpowiednie podsumowanie tego wszystkiego. – Wstałam i pomasowałam sobie dłonią obolały kark. – Cały House. Odkąd go znam miewał takie pomysły. W sumie nie powinnam być zdziwiona.
- Powinienem go nie słuchać i powiedzieć ci. Źle zrobiłem.
- Zrobiłeś źle. Ale wiem dlaczego. Wiem jaki jest House. Trudno mu odmówić.
- Raz powiedział nawet, że obowiązuje mnie tajemnica lekarska. – Zaśmiałam się i spojrzałam na Grega.
- Cały on. Gdzie Rachel?
- U twojej matki. Zabrała ją do domu. Nie chciała iść, ale ją zmusiliśmy. Musi odpocząć i w ogóle.
- To dobrze. Dziękuję ci. – Pocałowałam go w policzek i ruszyłam w stronę drzwi. – Idę po kawę. Napijesz się ze mną?
- Tak – odpowiedział i ruszył za mną. Oboje wyszliśmy zostawiając House’a za naszymi plecami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Caskett
Pacjent
Dołączył: 29 Paź 2011
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z daleka;D Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:26, 29 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Twoje opowiadanie jest super;D A tasiemce mi w ogóle nie przeszkadzają;-)
Czekam na następna część.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
blackzone
Internista
Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:38, 29 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Szpilko, jesteś mą mistrzynią kreowania poetyckich obrazów, pięknych i bardzo realistycznych myśli, które tworzą się w twojej głowie przelane później tutaj na post. Może dennie i głupio to zabrzmiało, ale tak uważam. (Mówiłam to już? Nawet jeśli się powtarzam, to jest tego powtórzenia warte!)
Jeszcze chyba u nikogo nie zachwyciło mnie wtrącanie metafizyki, psychologizowanie w fanfiku. Koncepcja wspólnej drogi House'a i Cuddy, myśli małej Rachel "co by było gdyby", to jest coś więcej niż przerywnik w biegu zdarzeń. Ty zbudowałaś ich własny, prawdziwie - nieprawdziwy świat. Jak dla mnie rodzinka House'ów tutaj żyje, tak, jak każda inna prawdziwa rodzina. Ma swoje problemy. Nie wiem jak ja to mam inaczej ująć. Czytając poprzednie części, myślałam o tym, co teraz piszę. Nie tylko budujesz swoje teksty monologami House'a, dialogami między postaciami, ale także wprowadzasz czytelnika w świat magii, który jest chyba kwintesencją tej pary.
Z twoimi tekstami jest tak, jak z czytaniem książek ulubionego autora. Nie ważne czy to druga, czy trzecia książka z kolei, zawsze doszukujesz się w niej siebie, mówisz, "mam podobnie", "przeżyłam/przeżyłem taką samą historię", "straciłam/straciłem miłość życia, czy ona kiedyś jeszcze do mnie wróci?" Koloryzujesz swoje teksty. Tchniesz w nie życie. Stają się realne. Utożsamiasz się z nimi i pozwalasz zrobić to samo swojemu czytelnikowi. To jest dla mnie więcej niż COŚ. Qrczę, nie myślałaś o napisaniu książki? Marnujesz się tutaj Może... NIE!!!... źle powiedziałam. Marnuj się tutaj, ale rób coś więcej. Parę osób trzyma mnie tutaj z fikami Huddy, a ty jesteś jedną z nich. Wzbudzasz emocje. Nie ważne czy negatywne, czy pozytywne (ale bardziej te 2), jakie by one nie były, ja znajduję w twoich tekstach siebie. Dzięki ci za to
Przepiękna część. Dawno już czytałam poprzednią. Szczerze przyznam, że w tej całej gonitwie za życiem i wraz z nim, nie pamiętam tego, w jaki sposób ukazałaś wypadek House'a. A może jednak nie. Takich tekstów się nie zapomina. To nie było zwykłe opisanie tego, co się dzieje, jak np. w przedostatnim odc 4. sezonu, jak House i Amber mieli wypadek. To był zwrot ku House'owi. Jego myślom. Głupocie. Zażenowaniu. Współczuciu dla Cuddy i Rachel, że mają taką osobę za swojego mężczyznę i ojca.
Ależ się nagadałam Ale przynajmniej szczerze i od serducha.
Szpilko Będę wtedy miała te piękne opowiadania na co dzień
wracaj tu szybko,
pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez blackzone dnia Sob 20:44, 29 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
LissLady
Ratownik Medyczny
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: R-sko Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 11:44, 30 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Jak czytam to twoje opowiadanie to aż mi się humor poprawia
Cytat: | - Chciałbym, żebyś mnie pocałowała. – Uśmiechnęła się do mnie, nachylił i dotknęła wargami moich ust. Były delikatne i słodkie. Tęskniłem za tym dotykiem i smakiem. Śniłem o nim, marzyłem. Chciałem, żeby siedziała tak ze mną do końca świata. Ona jednak pocałowała mnie delikatnie dbając o to, aby za bardzo mnie to nie bolało i wyprostowała się. – Musisz teraz odpoczywać. Dużo odpoczywać. |
W tym momencie się rozpłynęłam po prostu Kocham takie Huddy.
No, a teraz mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy No bo co to by było, bez happy endu
Czekam na następną część. I weeny!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|