|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
OLA336
Narkoman
Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 17:41, 14 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Mówię wam, to jest prawdziwy gamoń! Szkoda, że wy go nie znacie. Czasem się zastanawiam, jakim cudem Rachel zdołała zajść w ciążę. Jak on sobie z tym poradził?!
Padłam i chyba nie wstaje To mnie rozwaliło
Będzie analizował, cieszył się, gratulował mi i szczerzył się głupio za każdym razem, gdy mnie spotka.
Nie wiem czemu, ale to szczerzył… idealnie pasuje mi do Wilsona
Zamówiłem na allergro małe dinozaury i latają po kuchni.
Dinozaury! Dlaczego ja takich nie znalazłam?
- Nic. Chodźmy do pokoju. Weź ten kubek. Ja nie mogę tyle nosić. No pomógłbyś kalece, a nie tak tylko stoisz i marudzisz. No naprawdę, na wszystkich mogę liczyć tylko na ciebie nigdy nie.
Ja mam wrażenie, że on ma większą huśtawkę nastrojów niż Cuddy i Rachel razem Ale to tylko moje zdanie
- Nie! Wszystko dobrze kliknąłem!
Wilson, on pewnie nawet teraz żałuje, że zaczął klikać Ja wiedziałam, że te myszki są niebezpieczne
- Co? House… znaczy, domyślam się, że nie chodzi tu o dinozaury, bo one od pewnego czasu nie stąpają po ziemi
Ale nasz ptak Dodo jest ciągle żywy, prawda?
dziadek Greg.
Aż się wzruszyłam
Dochodząc do końca mojej bełkotliwej wypowiedzi, pragnę zakomunikować, że… chyba jednak nie będę szukać dinozaurów na allegro Dinozaury potrafią być jednak niebezpieczne i nieprzewidywalne Muszę jeszcze napisać, że z całego serca współczuje House’owi i Tomowi chociaż… Po głębszym zastanowieniu bardziej jest mi żal… Toma
Kochana, ty wiesz, że mi się podobało, podoba i będzie podobać Jestem uzależniona od tego fika i zakochałam się w nim na zabój
Dziękuję
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 13:47, 16 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
ot_taka Ten film jest chyba po części moją inspiracją Dziękuję Tobie pięknie
advantage Cieszę się, że dinozaury Ci się spodobały, bo miałam wątpliwości, co do logicznej części tej rozmowy Ale polubiłam te dinozaury i z pewnością jeszcze się pojawią. Cieszę się, że Ci się podoba. Dziękuję
paulinka11133 Och, dziękuję. A film z tego, co pamiętam jest fajny. Szczerze mówiąc nie myślałam o tym, aby odmłodzić House'a... on już wystarczająco przypomina dziecko w swoim zachowaniu Cieszę się, że Ci się spodobał ten fik. Dziękuję
lisek Och, lisku kochany... jakoś nie umiem tego zacząć od takiego narmalnego "lisku"... Ty nawet sobie nie zdajesz sprawy jak bardzo cieszy mnie fakt, że Ty jesteś w stanie to w ogóle przeczytać. Że się Tobie podoba to już kolejna faza szczęścia. Nie wiem jak to zabrzmi, ale ja nie zdaję sobie chyba sprawy z tego, że pisząc skupiam się na szczegółach... ale to ja. Rzadko kiedy zdaję sobie sprawę z czegokolwiek, co robię W każdym razie cieszę się bardzo, że lubisz to w tych tekstach. Klawisze, Rysiu i ja jesteśmy szczęśliwi i też Cię uwielbiamy. No i dziękujemy
Oluś Po pierwsze - nie zamawiaj żadnych dinozaurów na allegro! Stanowczo zabraniam I ogólnie teraz klikanie i myszka od komputera źle mi się kojarzy... znaczy stanowczo inaczej, niż powinna Tak samo oddychanie No i ptaki Dodo... haha, Oluś, myślę, że im jednak nic nie jest. Są ciągle żywe. Z pewnością Twoja wypowiedź nie była bełkotliwa. Jak zwykle poprawiła mi humor. Wiem, oczywiście, że wiem o tym, że się Tobie podoba, a Ty wiesz, że bardzo mnie to cieszy. Pamiętaj - nie przesadzaj z czytaniem Dziękuję
Część 4
Hej, to znowu ja. Powracam z kolejną częścią mojej historyjki. Tak się zastanawiam, o czym wam teraz opowiedzieć. Chciałbym wszystko zachować w odpowiedniej kolejności, bo inaczej całość straciłaby sens. Wiecie, głupio byłoby opowiedzieć wam o porodzie, a potem o problemie z nadwagą w czasie ciąży. O, wiecie co? Właśnie coś mi się przypomniało. Niech będzie to.
Była już zima. Padał śnieg, krajobraz był doprawdy przepiękny… przynajmniej tak twierdził jakiś facet w prognozie pogody. Mieliśmy iść z Cuddy na doroczny bal świąteczny, który miał miejsce na samiutkim końcu listopada. Swoją drogą to dziwne, nie? Bal świąteczny powinien być według mnie trochę bliżej świąt. Nie wiem, jacy ludzie to wymyślają. Mnie listopad kojarzy się z jesiennymi listkami i słońcem przemykającym pomiędzy deszczowymi chmurami, a nie z balem świątecznym. Ale to nieważne. Istotny jest fakt, że Cuddy zawsze tam chodziła, a ja chodziłem razem z nią i iść tam musieliśmy. Przynajmniej tak twierdziła Lisa. Oszczędzę wam opisu corocznej kłótni o to, że wolałbym zostać w domu. Powinniście być mi wdzięczni, choć Wilson uważa moją niechęć do tej imprezy za interesującą. Ona wcale taka nie jest. Ja po prostu nie lubię takich przebieranek. Musiałem założyć krawat i garnitur! Ale to znów jest nieważne… znaczy ważne, ale nie dla tej historii.
Cuddy stała przed lustrem już trzecią godzinę. Każdy normalny człowiek straciłby cierpliwość… hm… co najmniej po dwóch, ale ja nie. Siedziałem sobie cierpliwie na fotelu i przeglądałem forum medyczne w Internecie. Widzicie, jaki byłem kochany? Nauczyło mnie tego doświadczenie, ot co! Na początku protestowałem i wyrażałem swoje niezadowolenie. Nigdy nie kończyło się to dla mnie dobrze, więc któregoś dnia spróbowałem taktyki zwanej potocznie milczeniem. Uwierzycie mi, jeśli powiem, że to działa?! Naprawdę, zazwyczaj to przynosi zbawienny skutek, ale nie za tamtym razem.
- Zrobisz coś czy będziesz tak siedział przed tym komputerem i się głupio uśmiechał? – Zdziwiło mnie to pytanie, ponieważ czytałem wtedy o białaczce zdiagnozowanej u jakiegoś dzieciaka i sposobie, w jakim lekarz doszedł do tej, jakże błyskotliwej i dla mnie oczywistej, diagnozy. Chyba nie powinienem się uśmiechać w czasie czytania czegoś takiego? No, możliwe, że na twarz wkradł mi się głupawy uśmieszek mający uzewnętrznić moją pogardę dla tego lekarza. No, ale żeby było to aż tak widać???
- Nie uśmiecham się głupio, tylko czytam. – Spojrzałem na nią znad okularów. Podejrzewam, że moje błękitne spojrzenie odbija się w tym kawałku szkiełka i wyglądam obłędnie.
- Nie obchodzi mnie, co ty tam robisz. Mógłbyś coś wymyślić! – Usiadła obok mnie z naburmuszoną miną. Naprawdę nie miałem pojęcia, o co jej chodziło.
- Ale niby co miałbym wymyślić?
- No, nie wiem, co. Cokolwiek. Najlepiej coś, co by pomogło. – Wiem, że robię źle i najpewniej tego pożałuję. Wiem, że nie powinienem tego mówić oraz, że najpewniej ona się wkurzy. Podobno, gdy człowiek zdaje sobie sprawę z własnych błędów to nie jest jeszcze z nim tak do końca źle.
- W czym miałbym pomóc? – Cisza. Wiedziałem, że to tak się skończy. Po prostu wiedziałem, ale niby jak miałem udawać? Jak miałem jej coś poradzić skoro szczerze nie miałem pojęcia, o co może jej chodzić? Pewnie zaraz dojdzie do wniosku, że jej nie słuchałem i się obrazi.
- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? – A nie mówiłem? Zawsze tak się dzieje. Tylko, co mam teraz zrobić? Powiedzieć prawdę czy skłamać? Prawda jest bolesna a kłamstwo za sekundę wyjdzie na jaw. Jakieś rady?
- Słuchałem, oczywiście, że słuchałem. Mówiłaś o… hm… o balu. – Uważnie obserwowałem jej twarz. Nie zmieniła się zbytnio. Może odrobinkę złagodniała. Jest! Trafiony zatopiony. – Tylko nie wiem, w czym mógłbym tobie pomóc.
- Oj, Greg, przecież mówiłam. Jestem gruba. – Popatrzyłem na nią i głupkowato zamrugałem kilkanaście razy.
- Rozumiem. Dlaczego tak sądzisz? – Wiem, wiem, to dziwne pytanie, ale tylko to wpadło mi wtedy do głowy. Cuddy spiorunowała mnie spojrzeniem. – No, co?
- Nic. – Wstała. Wiedziałem, że się obrazi. Przewracając oczami poszedłem za nią i stanąłem w drzwiach łazienki, w której Lisa stała przed lustrem i malowała usta… czymś… nie wiem, co to było. Wyglądało podejrzanie.
- Jesteś zła? – Nie odpowiedziała mi. – Nic takiego nie powiedziałam. – Nadal cisza. Westchnąłem ciężko. Wiem już, co chciała żebym powiedział! – Nie jesteś wcale gruba. – Widzicie, jaki jestem taktowny? I jak umiem pochlebiać kobiecie? Sam wpadłem, że trzeba tak powiedzieć. Nikt mi nie podpowiadał.
- Daruj sobie. – Teraz to nie wiem, dlaczego nadal była naburmuszona.
- Na serio nie jesteś gruba. Może ciut przytyłaś. – Ała! To był błąd. Poważny błąd taktyczny. W życiu nie widziałem, żeby tak szybko obróciła się w moim kierunku i tak przeszyła mnie wzrokiem. – Nie to chciałem powiedzieć. Wszystkie kobiety tyją w ciąży. Urósł ci brzuch, no i może rzeczywiście twarz trochę ci się zaokrągliła, ale…
- Nie odzywam się do ciebie! Jak możesz powiedzieć mi coś takiego? Jak ci w ogóle nie wstyd?
- Przecież sama powiedziałaś, że jesteś gruba. – Wzruszyłem lekceważąco ramionami.
- Liczyłam, że zaprzeczysz!
- Jak zaprzeczyłem to powiedziałaś, że mam sobie to darować. – Wypomniałem jej. Ha, a co będę sobie żałował.
- Jesteś głupi. Wychodzimy. Rachel i Tom na nas czekają. Przez ciebie się spóźnimy.
- Przeze mnie? To ty się stroisz przez trzy godziny.
- Najpierw mówisz mi, że jestem gruba, a teraz będziesz mi wypominał ile czasu poświeciłam na przygotowanie się do wyjścia?
- Zaznaczam jedynie, że nie wszystko jest moją winą. – Zamykałem już drzwi, a Lisa stała przy mnie z obrażoną miną.
- To, że jestem gruba jest po części twoją winą.
- Tak samo moją, jaki i twoją. Jeśli nie chcesz być taka gruba to nie jedź tyle. W nocy się śpi, a nie przesiaduje w lodówce. – Ha, myślała, że o tym nie wiem!
- To nie moja wina, że akurat w nocy jestem głodna.
- A ja jestem głodny w tej chwili, ale jednak nie jem.
- Ty nic nie rozumiesz. – Wzruszyłem ramionami i wsiedliśmy do samochodu. Zatrzymaliśmy się dopiero pod domem Rachel i Toma. Oczywiście na nich czekaliśmy, bo jakżeby inaczej. Nie omieszkałem zatrąbić osiem… nie, dziewięć razy. No, chyba że liczyć ten raz, gdy po siódmy zatrąbieniu Lisa uderzyła mnie w ramię i odwróciłem się tak nagle, że ręka omsknęła mi się na kierownicę i zatrąbiłem. To było przez przypadek, więc tego nie liczyłem… ale jeśli miałbym liczyć, to dziesięć razy. W końcu się wyłonili lub wytoczyli, zależy, o kim mówić. Rachel naprawdę przybrała na wadze! Nie chciałem być wredny, więc jej tego nie mówiłem, ale przytyła. I miała taki duży brzuch. Mówię wam, wyglądała jak balon. Dobijała do piątego miesiąca. Długo analizowała czy w ogóle nas o tym poinformować. Nie ma co!
- Cześć – powiedziała Rachel i jakimś cudem wpakowała się do samochodu.
- Dzień dobry. – Ten piskliwy i drżący z przerażenia głosik należał oczywiście do Toma, ale tego chyba nie muszę mówić.
- Dzień dobry – zaświergotała Lisa. Och, nagle jej się nastrój poprawił. Tylko w stosunku do mnie jest taka nieprzyjemna. Do innych jest całkiem milusia.
- Hej – burknąłem i ruszyłem z piskiem opon. Ile można czekać? Byliśmy już spóźnieni. Nie, żebym marudził. Przynajmniej nie będziemy tam tyle siedzieć. No, ale potem na pewno wszyscy powiedzą, że spóźniliśmy się z mojej winy, ponieważ zbyt wolno jechałem.
- Nie jedź tak szybko! Zaraz zaparkujesz w drzewie!
- Mówiłaś, że się spóźnimy. Chcę, żebyśmy dotarli na czas.
- Tak, ale moglibyśmy dotrzeć i na czas i w jednym kawałku! – Po co tak podkreślała literkę „i”? Do tej pory mnie to intryguje.
- Tak się nie da. – Pokręciłem przecząco głową, ale dla własnego dobra i świętego spokoju zwolniłem. To nawet dobrze, bo po kilku metrach mijaliśmy policjantów, którzy dybali, na co bogaciej wyglądające samochody, aby odebrać ich właścicielom ostatnie pieniądze. Nie wiem, dlaczego tak robią. Przecież wiadomo, że jeśli ktoś kupi sobie TAKI samochód to już pieniędzy nie ma A ktoś, kto ma samochód całkiem zwyczajny po prostu zbiera na nowy, więc fundusze posiada. To przecież takie proste. No, ale widać nikt w policji nie doszedł jeszcze do tego wniosku. Ale to całkowicie nieistotne dla sprawy. W końcu to nie moje pieniądze, nie? W każdym razie dojechaliśmy na miejsce po dwudziestu minutach. Rachel od razu pobiegła… pobiegła, duże słowo, ostatnio preferuję inne – potoczyła się do toalety. Cuddy po dłuższym namyśle postanowiła uczynić to samo. Ja i płaszcze zostaliśmy z Tomem, o zgrozo! Uczynnie zaproponował, że przytrzyma kurtki, a nawet odniesie je do szatni. Początkowo odmówiłem, bądź, co bądź to był mój płaszcz, był dla mnie czymś ważnym. Był częścią mojego życia. Jednak po dłuższym namyśle przystałem na tę propozycję. Oddałem mu kurtki, ale dla pewności poszedłem z nim. Nigdy nie wiadomo, co człowiekowi jego pokroju wpadnie do głowy. Lepiej pilnować swego. Oczywiście dyskretnie – oświadczyłem, że muszę rozchodzić nogę i przy okazji go popilnuję. Nie chciałem, żeby się zmartwił, gdy powiem, że idę z nim, żeby go pilnować. Chciałem być miły. Musiałem mieć, chociaż kogoś po moje stronie, bo Lisa była obrażona za to, że powiedziałem, że była gruba, a Rachel była ostatnio jak chorągiewka na wietrze. Raz mnie kochała a za chwilę mnie nienawidziła. Znalazłem się w rozpaczliwej sytuacji, więc musiałem sięgnąć po rozpaczliwe środki. Po kilku chwilach dołączyły do nas dziewczyny, więc poszliśmy usiąść przy naszym stoliku. Rozmawiało nam się całkiem przyjemnie. Tylko po czwartym powrocie z łazienki Rachel wróciła jakaś taka przybita.
- Co się stało, kochanie? – Tom to swego rodzaju lizus, ale pewnie już zdążył się nauczyć, że lepiej zapytać, niż później oberwać za brak zainteresowania. Popatrzcie jak szybko ludzie uczą się takich rzeczy.
- Nic – burknęła, pogrzebała w sałatce leżącej na talerzyku i odłożyła widelec z powrotem. W tamtym momencie westchnąłem głęboko i przewróciłem oczami. Już wiedziałem, co mnie czeka. Powtórka z rozrywki! – Jestem gruba! Właśnie obejrzałam się w lustrze. Okropnie przytyłam. – No cóż, przez grzeczność chyba nie powinniśmy zaprzeczać, prawda? A zresztą dzieci nie powinno się okłamywać. Ktoś musi mówić im prawdę! Od kogo ma to usłyszeć jak nie od rodziców i… męża?
- Ależ kochanie, wcale nie przytyłaś. Po prostu jesteś w ciąży. Urósł ci brzuszek. – Lisa uśmiechnęła się do niej uroczo i pogładziła ją po brzuchu. Co ja mówiłem o okłamywaniu dzieci?!
- Oj, to nie tylko o to chodzi, mamo. Wiem, mam brzuch przez ciążę, ale popatrz na moją twarz. Wyglądam strasznie! – Co prawda to prawda, nie? Dobra, już przestaję. – Tom, czy uważasz, że przytyłam przez ostatni okres czasu? – Oto twoja chwila prawdy, Tom! Teraz okaże się czy jeszcze się do czegoś nadajesz, czy już można cię spisać na straty.
- No czy ja wiem? Może trochę. – No cóż… podobno szczerość to podstawa udanego związku. Ale jak tak teraz na to patrzę to dziewczyny chyba nie podzielają tego poglądu.
- Co powiedziałeś? Jak możesz mi tak powiedzieć?
- Przecież zapytałaś. – Tom spojrzał na mnie z paniką w oczach. Wzruszyłem ramionami, żeby powiedzieć mu, że tak do końca nie wiem, o co jej chodzi.
- Mógłbyś być na tyle taktowny i zaprzeczyć.
- Nie przejmuj się, kochanie. Tata również oświadczył mi dzisiaj, że jestem gruba.
- Nic takiego nie powiedziałem!
- Ale tak pomyślałeś, a następnie to zasugerowałeś. Potem, gdy uświadomiłeś sobie swoje fatalne położenie nawet to przyznałeś. – To z myśli również mam się przed nią spowiadać? Jeju! Spojrzałem na Toma. Tym razem to on wzruszył ramionami i uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.
- Tato, dlaczego tak powiedziałeś? Mama musi teraz o siebie dbać i nie denerwować się. Nie możesz tak postępować! Musisz uważać na to, co mówisz! – Dwie na jednego. To nie uczciwe.
- Tom, ciebie dotyczy to samo. Musisz teraz dbać o Rachel i ją wspierać, a nie wygadywać takie bzdury. – No dobra, dwie na dwóch. To względnie uczciwe.
- Ja nie powiedziałem przecież niczego złego. – Może wyda wam się to dziwne, ale powiedzieliśmy to równocześnie – ja i Tom. Dziewczyny roześmiały się, a ja zerknąłem w stronę Toma. On patrzył na mnie z niemym zdziwieniem wyrysowanym na twarzy. Pewnie miałem podobną minę. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, a potem oboje wzruszyliśmy ramionami i powróciliśmy do jedzenia kolacji. To był pierwszy raz, w którym byłem skłonny polubić Toma. Może, dlatego że znaleźliśmy się w takiej samej sytuacji? Może, dlatego że kogoś trzeba lubić. A może po prostu, dlatego że, tak jak przy płaszczach, w rozpaczliwych sytuacjach trzeba sięgać po rozpaczliwe środki. Bo wiecie, on w sumie nie jest wcale taki zły. Mówię o teraz. Wtedy był koszmarny. Teraz jestem nawet w stanie z nim koegzystować. Oczywiście, jeśli to konieczne. Nie, nie myślcie sobie zbyt wiele. On nadal jest przekonany, że szczerze go nie znoszę i nadal się mnie boi. Ale o nim, no i o mnie, będzie jeszcze później. W końcu to tak samo jego, jak i moja historia.
Pozdrawiam
Szpilka
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Czw 13:50, 16 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
ot_taka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 259
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stamtąd Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:53, 16 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Szpilko, jesteś obłędna Twoje myślenie myślami House'a w konwencji komediowej jest powalające
Pozwolę sobie zacytować dwa fragmenty:
Cytat: | Spojrzałem na nią znad okularów. Podejrzewam, że moje błękitne spojrzenie odbija się w tym kawałku szkiełka i wyglądam obłędnie. |
Padłam. Cóż za świadomość własnej wspaniałości, doprawdy
Cytat: | Uczynnie zaproponował, że przytrzyma kurtki, a nawet odniesie je do szatni. Początkowo odmówiłem, bądź, co bądź to był mój płaszcz, był dla mnie czymś ważnym. |
A to mnie po prostu... wzruszyło...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
advantage
Otorynolaryngolog
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 17:01, 17 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
wow, Szpilko! Póki co, tyle w stanie z siebie wyrzucić House w tym odcinku to typowy facet! I bardzo dobrze
Szpilka napisał: | - Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? – A nie mówiłem? Zawsze tak się dzieje. Tylko, co mam teraz zrobić? Powiedzieć prawdę czy skłamać? Prawda jest bolesna a kłamstwo za sekundę wyjdzie na jaw. Jakieś rady? |
przecież everybody lies. To moja skromna rada
weny!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
OLA336
Narkoman
Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:10, 23 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Mnie listopad kojarzy się z jesiennymi listkami i słońcem przemykającym pomiędzy deszczowymi chmurami, a nie z balem świątecznym.
Kocham jesień! Wiem, że nikogo to nie obchodzi, ale postanowiłam to zakomunikować publicznie
Musiałem założyć krawat i garnitur!
Komunijny, czy ten od bierzmowania? No co Ciekawi mnie to
Cuddy stała przed lustrem już trzecią godzinę. Każdy normalny człowiek straciłby cierpliwość…
Każdy normalny człowiek nie stałyby trzy godziny przed lustrem Tak, wiem, że nie do końca o to chodziło ale… To w końcu ja nie?
Podejrzewam, że moje błękitne spojrzenie odbija się w tym kawałku szkiełka i wyglądam obłędnie.
Taaa Czy go mama nie uczyła, że skromność to podstawa?
- Słuchałem, oczywiście, że słuchałem. Mówiłaś o… hm… o balu. – Uważnie obserwowałem jej twarz. Nie zmieniła się zbytnio. Może odrobinkę złagodniała. Jest! Trafiony zatopiony. – Tylko nie wiem, w czym mógłbym tobie pomóc.
Ciekawi mnie, ile razy wyszedł mu już ten numer Skubany A już miałam nadzieję, że dojdzie do rękoczynów Byłoby… na co popatrzeć (czy popatrzeć to złe określenie? Ok… ja tam ich i tak widzę oczyma wyobraźni so… wszystko jasne )
- Na serio nie jesteś gruba. Może ciut przytyłaś. – Ała! To był błąd. Poważny błąd taktyczny. W życiu nie widziałem, żeby tak szybko obróciła się w moim kierunku i tak przeszyła mnie wzrokiem. – Nie to chciałem powiedzieć. Wszystkie kobiety tyją w ciąży. Urósł ci brzuch, no i może rzeczywiście twarz trochę ci się zaokrągliła, ale…
No to pojechałeś kolego po bandzie… Życie ci nie miłe czy jak? Prościej byłoby się powiesić albo… strzelić sobie w głowę Ja nie wiedziałam, że z niego taki… masochista
- To, że jestem gruba jest po części twoją winą.
- Tak samo moją, jaki i twoją. Jeśli nie chcesz być taka gruba to nie jedź tyle. W nocy się śpi, a nie przesiaduje w lodówce. – Ha, myślała, że o tym nie wiem!
Uwielbiam ich kłótnie (albo jak kto woli ) większą wymianę zdań i poglądów na dany temat Są wtedy tacy… słodcy
W końcu się wyłonili lub wytoczyli, zależy, o kim mówić
Umarłam
- Cześć – powiedziała Rachel i jakimś cudem wpakowała się do samochodu.
Zmartwychwstałam i umarłam po raz drugi A co sobie będę żałować
- Nie jedź tak szybko! Zaraz zaparkujesz w drzewie!
*podaje House’owi rękę * Też jeżdżę jak Kubica
Rachel od razu pobiegła… pobiegła, duże słowo, ostatnio preferuję inne – potoczyła się do toalety.
Obiecuję, że następnym razem zbiorę cytaty po których umieram do… jednej przegródki
Oto twoja chwila prawdy, Tom!
Był taki teleturniej nie? Ten od proszku go prowadził
I końcówka… Pierwsze lody przełamane Kochany Tom Lubię Toma, ale to już wiesz Podobnie jak to, że uwielbiam tego fika i czekam na więcej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:47, 23 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
ot_taka Dziękuję! Cieszę się bardzo, że Ci się podoba I jak tak teraz na to patrzę to faktycznie... miłośc i przywiązanie House'a do jego płaszcza jest wzruszające
advantage Cieszę się bardzo, że udalo mi się przedstawić House'a jako typowego faceta. O to mi chyba chodziło. Cieszę się, że czytasz i że się Tobie podoba. Dziękuję
Ola Kochana, poczekałam na Ciebie i teraz czekam na moją nagrodę za cierpliwość Zapiszę sobie w notesiku, że kochasz jesień - to cenna informacja Moja drobna sugestia - nie umieraj tak często, bo ktoś może się zniecierpliwic i nie zmartwychwstaniesz. Chyba że będziesz sobie dorabiac jako feniks. I będziesz się odradzać z popiołów O proszku już nic więcej lepiej nie mówię... fajny program był... i te nagrody Ty za to wiesz jak bardzo cieszy mnie fakt, że w ogóle to czytasz, że Ci się to podoba i, co najbardziej mnie zawsze zaskakuje, czekasz na kolejne części. Dziękuję Tobie pięknie
Część 5
Cześć wam. Macie jeszcze dość sił, by mnie wysłuchać? Po raz kolejny zresztą? Jeśli nie… no to wiadomo, jeśli macie trochę sił… odejdźcie może od razu, nie chcę was zawieść, a jeśli siły macie… no to proszę bardzo. O czym chcielibyście poczytać? Coś konkretnego czy liczycie na moją pomysłowość i dobrą pamięć? Nie spodziewałbym się po mnie… nie, nie powiem, że nigdy bym się po sobie nie spodziewał zbyt wiele. Nieraz się spodziewam po sobie nie tylko wiele, ale nawet dużo… zazwyczaj bardzo dużo. Cholernie dużo wielkich rzeczy się po sobie spodziewam. No, ale po tej historii nie można się spodziewać zbyt wiele. Robię, co mogę, no ale nic nie obiecuję. To już nie moja wina! To ta cała opowieść jest taka… ach, szkoda gadać. Przynajmniej wtedy tak myślałem. Teraz odrobinkę(naprawdę taką maciupką odrobinę) zmieniłem moje szanowne zdanie. Nie zrozumiecie mnie… nie znacie dinozaurów. Ale o nich potem… o, dużo potem! Choć może trochę teraz? Chcecie? One są nawet niezłe. Opowiem wam o tym, gdy ujrzałem je po raz pierwszy. I kolejny plus – nie było wtedy przy mnie Toma. To był jeden z cudowniejszych dni w moim życiu. Nie, nie myślcie, że jestem taki wrażliwy czy coś… po prostu cieszę się, że Tom musiał iść do pracy. Nie, wcale nie rozmawiałem dzień przedtem z jego szefem i nie zmusiłem go, aby zmienił mu godziny pracy. Naprawdę tego nie zrobiłem! Przynajmniej nie oficjalnie… Ale to zupełnie nieważne. Teraz opowiem wam o ich pierwszej fotce i roli w filmie czterowymiarowym. Serio! Mówię wam, odjazd!
Tydzień przed świętami nadal było mroźno i padał śnieg. Dużo śniegu! Wszystko było białe – drogi, chodniki, samochody, krzewy, drzewa, domy… nawet nasza sąsiadka. Tu może przystanę na momencik, bo to interesujące. Normalnie stała sobie w ogrodzie i była biała! W pierwszej chwili pomyślałem, że to bałwan(niewiele się pomyliłem, naprawdę), ale patrzyłem uważniej… moją uwagę przykuł jaskrawożółty kolor śniegu, który potem okazał się kawałeczkiem płaszcza… patrzyłem i patrzyłem, pewnie głupio wyglądałem, no ale… patrzyłem i w końcu z domu wyszła Rachel z Cuddy i Lisa woła „Dzień dobry, pani Smith”. Zrobiłem idiotyczną minę z serii: „Czy tobie już do końca odwaliło”, ale zmieniłem ją, gdy bałwan odpowiedział „Dzień dobry, pani House. Jak tam się pani dziś czuje?”, a Cuddy zaczęła z nim pogawędkę. Hm… na swoją obronę powiem tylko, że ona nawet, gdy nie jest biała przypomina w pewnym sensie bałwana. Gdy już białe coś się oddaliło i zostaliśmy sami ciężarne wtoczyły się do samochodu, ja usiadłem za kierownicą, jak na prawdziwego mężczyznę przystało i pojechaliśmy do cholernie drogiej kliniki, którą dziewczyny sobie wybrały, jako że „tutaj jest najlepszy odział położniczy w kraju”. Ta, jasne. Sam mógłbym odebrać ten poród i to całkowicie bezpłatnie! Ale nie, one muszą zrobić tak, bym wydał fortunę. Ach, kobiety… Mówi się trudno. Może starczy mi na jednego pampersa tygodniowo, gdy wszystko tam opłacę? Trzeba myśleć pozytywnie. Na pewno wystarczy.
Po jakieś godzinie… bez komentarza… dotarliśmy na miejsce. Ja wysunąłem się gładko sprzed kierownicy, a dziewczyny wyturlały się z trudem z tylnego siedzenia i poszliśmy do środka. Nie powiem, ładna klinika, no ale w końcu za coś się tam płaci, nie? Białe, marmurowe podłogi wypastowane na wysoki połysk(chyba po to, aby ułatwić przewrócenie się już na pierwszej prostej), na środku recepcja(z bardzo ładną recepcjonistką!), gdzie niegdzie jakieś zielone kwiaty, z tyłu oszklona winda, bardziej w bok, ukryte z tego miejsca schody. Bliżej wyjścia ustawione były skórzane fotele i małe szklane stoliki. Krótko mówiąc – ładnie i cholernie drogo. Nawet długopis recepcjonistki wyglądał jakby osadzili w nim brylanty. Gdy się do niego zbliżyliśmy zauważyłem, że był po prostu srebrny i odbijało się od niego światło z tych pieruńsko drogich żarówek energooszczędnych. Och, jaka ulga, phi!
Recepcjonistka powiedziała nam, na które piętro mamy się udać, więc zostawiliśmy ją w spokoju. Nawet jej nie dręczyłem. Taki byłem w tamtym dniu miły! Zdecydowaliśmy się na podróż windą. Sześć pięter w górę. Kto normalny buduje taką wielką klinikę? Co to, każda ciężarna kobieta dostaje swój apartament z jacuzzi i widokiem na pobliski park? Na to wskazywałaby absurdalna wielkość tej kliniki i ceny pobytu w niej. Jedyną rzeczą, którą trzeba było im przyznać było to, że mieli naprawdę szybkie windy. Nawet nie zdążyłem wymyślić nic, czym mógłbym dopiec dziewczynom i wmówić im, że wcale nie chcę tam być. Poszliśmy korytarzem prosto i doszliśmy do dużych, białych (może to uproszczę, tam większość rzeczy była biała) drzwi. Przed nimi siedziała jedna kobieta. Jak ustaliliśmy w prywatnym śledztwie również czekała na USG. Przewracając oczami usiadłem na fotelu. Zgadnijcie, w jakim był kolorze? Ha, nie, nie w białym. Ha, ha, ale was nabrałem. Fotele były kremowe – tak, jak te na dole.
- Długo będziemy tutaj siedzieć? – jęknąłem i spojrzałem na dziewczyny pogrążone w lekturze jakiś pisemek dla kobiet spodziewających się małych dinozaurów.
- House, jest kolejka, wejdzie ta pani, a potem jesteśmy my. – Czy ona powiedziała to tonem, którego używa się w stosunku do marudzącego dziecka? Nie, na pewno tego nie zrobiła… nie mogłaby tak postąpić. Chyba.
- Mam czekać w kolejce?
- Tak, tato. Jak inaczej to sobie wyobrażasz? – Rachel uniosła wzrok nad gazetę i spojrzała na mnie uważnie.
- No jak to, jak? Nie po to płacę tyle forsy, żeby jeszcze czekać w kolejce! Jestem oburzony postawą tutejszych lekarzy! – Drugie zdanie powiedziałem głośniej i wymownie spojrzałem na białe drzwi prowadzące ludzi ku zagładzie normalnego życia.
- Och, House, nie zachowuj się jak małe dziecko. Poczytaj te magazyny. Są naprawdę interesujące. Ten tutaj jest dla przyszłych ojców. – Wyciągnęła w moją stronę dłoń, w której ściskała jakieś kolorowe pisemko i uśmiechała się zachęcająco. Pomyślałem, że i tak nie mam nic lepszego do roboty, więc wziąłem je i zacząłem przeglądać. Cały był wypełniony zdjęciami dinozaurów, facetów z dinozaurami, całych rodzin z dinozaurami. Po chwili zdołałem przestać mrugać i ustawiłem odpowiednią ostrość patrzenia. Udawało mi się ignorować jaskrawe obrazeczki. Skupiłem się na słowie pisanym. O mój Boże! Na każdej stronie pisali, co powinienem robić, a czego nie. Jak powinienem postępować, a jak nie. Jak nosić dinozaura, jak masować dinozaura, jak kąpać dinozaura, jak usypiać dinozaura! Ojciec i dinozaur pierwszy raz sami w domu. Ojciec i dinozaur na spacerze. Pierwsza kąpiel dinozaura i ojca(ten tytuł wydał mi się intrygujący… ojciec też myje się po raz pierwszy?). W końcu zamknąłem gazetę i odrzuciłem ją na stolik. Brr, co za okropność.
- Co jest, tatusiu? Ciekawa gazeta?
- Niezwykle intrygująca – odparłem, myśląc o kąpiącym się po raz pierwszy ojcu.
- No widzisz? Przyniosę ci kilka takich pism. Tom już je przejrzał. Teraz mogą przydać się tobie. – Uśmiechnęła się tak, jakby spełniła właśnie moje największe marzenie i wróciła do swojej gazety. Autentycznie było mi żal Toma! Serio. Miałem ochotę do niego zadzwonić, powiedzieć, że mi przykro i zapytać, jakim cudem udało mu się to przeczytać i, to najważniejsze, jakim cudem nie czytał tak, żeby Rachel myślała, że czytał. No, bo w cuda nie wierzę. W tym momencie z gabinetu wyszła kobieta i męski głos zaprosił nas do środka. Wlaliśmy się do gabinetu całym strumieniem. Przez te ciąże wydawało się, że jest nas, co najmniej pięcioro. Lekarz musiał nas przeliczyć i pewnie dopiero zobaczył, że byliśmy tylko w trójkę plus dwa (daj Boże!) dinozaury.
- Dzień dobry – odparł względnie przyjaźnie. – Która z pań, jako pierwsza zasiądzie na krześle prawdy? – Zachichotał z tego, bądźmy szczerzy, kiepskiego dowcipu. Dziewczyny się uśmiechnęły. Po krótkiej wymianie zdań na fotelu zasiadła Lisa – jako że bardziej się denerwowała o zdrowie dziecka. Pewnie ze względu na jej wiek, doktor potwierdził te obawy i obiecał wykonanie kilku specjalistycznych badań. Ech, gadka – szmatka. Pewnie zawsze tak mówią. Ona chce badania, a ja będę płacił! Przecież sam mogę je wykonać w jej szpitalu! No trudno… lekarz włączył urządzenie i nasmarował Lisę absurdalną ilością żelu. W tej klinice chyba wszystko było absurdalnie duże. Nawet ilość żelu na brzuchach pacjentek. Przez chwilę panowała cisza. Doktor tak się ustawił, złośliwiec jeden, że za nic nie mogłem dojrzeć obrazu na ekranie. No ej, to, po co tam przyszedłem?! Po pewnym, pewnie dość krótkim, czasie nie wytrzymałem.
- I jak? – Nie chciałem by zabrzmiało to troskliwie. Po prostu byłem ciekaw.
- Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. – Posłał mi ciepły uśmiech i wrócił wzrokiem do ekraniku.
- Och, dzięki Bogu – wymamrotała Cuddy. Spojrzałem na nią wymownie, więc nic więcej na ten temat nie powiedziała. Kto dawał jej te witaminy? No, kto? Bóg czy ja? Powinna powiedzieć: „Och, dzięki House’owi”.
- To chłopiec? – Nie żeby mi jakoś specjalnie zależało, ale… tak sobie wymyśliłem którejś nocy, że mam już córkę to może… takiego małego… taki dinek płci męskiej. Byłoby fajnie. Przedłużenie rodu House’ów i przewaga płci męskiej w domu. Ekstra!
- Wie, pan…
- Nie, niech pan nam nie mówi. Nie chcę wiedzieć. Najważniejsze, że jest zdrowe. Nic więcej mnie nie interesuje – wyznała, Cuddy i uśmiechnęła się do Rachel, która pokiwała głową na znak, że się z nią całkowicie zgadza. No ej!!!
- Ale mnie interesuje! Ja chcę wiedzieć! Teraz! – Nie, myślę, że wcale nie zabrzmiało to jak wołanie dziecka w sklepie z zabawkami. Po prostu chciałem wiedzieć… no co? Czepiacie się.
- Greg… to nie jest istotne.
- Dla mnie jest. To nie uczciwe, że on może wiedzieć, a ja nie! – Wskazałem na lekarza palcem. Miałem prawdopodobnie niesamowicie obrażony wyraz twarzy, bo wszyscy parsknęli śmiechem. – Ja chcę wiedzieć! I ciebie też to dotyczy! – warknąłem w stronę Rachel jeszcze bardziej obrażony niż przed chwalą. No co? Naprawdę byłem ciekawy.
- Ale ja też nie chcę…
- Czy ktoś kiedyś pomyśli o tym, co ja chcę?
- A czy ty myślisz o tym, co chcemy my?
- Oczywiście! Inaczej… nie byłoby mnie tutaj. – Zrobiłem tryumfalną minę tak, jakbym zaskoczył ją tą informacją. Lisa pokiwała głową z politowaniem i uśmiechnęła się słodko.
- Jesteś tu, bo chcesz, bo ciekawość cię zżera i zastanawiasz się czy dzieci są zdrowe. Znam cię. Mów, co chcesz, ale ja wiem jak jest i pewnie wszyscy wiedzą. – Lekarz wpatrywał się w nas jak w trzech rasowych idiotów. Chyba nawet zapomniał o naszym dinozaurze. – Niech pan powie, jakiej jest płci. – Lisa westchnęła ciężko i spojrzała mi prosto w oczy. Uśmiechnąłem się dumny z siebie i zadowolony z osiągnięcia celu.
- To chłopiec – orzekł i wtedy zobaczyłem go po raz pierwszy! Mały i zwinięty w taką kuleczkę… jak to dzieci. Był piękny – mimo że to pewnie nie był tak do końca on. Ach, te USG w formacie 4D… niby fajne, ale zawsze pozostawia po sobie pewnego rodzaju niedosyt. Dostaliśmy taką fajną fotkę. Nikt o tym nie wie, ale aż do tej pory trzymam ją w szufladzie biurka w szpitalu. Nie mam normalnych zdjęć z miśkami czy nowymi ubrankami. Nie z Cuddy, ani ze mną. Trzymam zdjęcie z tego USG, w czasie, którego zobaczyłem go po raz pierwszy. Może wydaje się wam to dziwne, ale dla mnie to zdjęcie jest w pewnym sensie magiczne. Wiem, teraz doszliście do wniosku, że to przesada, że ja tak nie postępuję, że jestem słodki i kochany… Jej! Czy wy nie trzymacie zdjęć swoich rodziców, dziadków, dzieci, rodzeństwa czy zwierząt w domach, przy stanowiskach pracy lub w portfelu? No właśnie! Skoro wy możecie, to i ja mogę. Moje zdjęcie jest nietypowe, to prawda, ale lubię je. Koniec tematu… bez sensu wam w ogóle o tym powiedziałem.
Tę chwilę mógłbym pewnie opisywać bardzo długo. Słyszeliście kiedyś bicie serca kogoś, kogo nie mogliście jeszcze dotknąć? To jest niesamowite. Kolejne dziwne przyzwyczajenie… dobra, może jestem głupi, ale wiecie, co ustawiłem sobie na dzwonek w komórce, gdy dzwoni do mnie Lisa? Bicie tego serca. Nie chcę, żebyście uznali, że stałem się jakiś ckliwy lub sentymentalny. Nic z tych rzeczy! To jest po prostu lepsza muzyka niż Vivaldi. Mówię wam, coś fantastycznego. Niczym jakieś przeżyje z rodu „Obcego”. Bo jego jeszcze nie ma, ale jednak jest. To jest dziwne, a jeśli tak, to automatycznie fascynujące.
Potem na rzeczonym „krześle prawdy” zasiadła Rachel. Cuddy ściskała w dłoni nagrany filmik z USG i kilka fotek… nie chciała mi nic oddać. Udałem, że się obraziłem. A może nie tylko udałem? Może się obraziłem? Nie wiem. W każdym razie zachowaliśmy między sobą kilkunastocentymetrowy dystans.
- Och, u pani to już całkiem spory dzieciaczek – zagadnął lekarz i uśmiechnął się do nas. Nie wiem, dlaczego on cały czas się tak cieszy. No, ale dobra, skoro sprawia mu to przyjemność to super.
- Czy wszystko w porządku? Trochę się denerwuję. To moje pierwsze dziecko. Bardzo chciałabym, żeby było zdrowe. – Zastanawiałem się ile razy dziennie ten człowiek słyszy podobne zdania. Już w mojej obecności padły dwa razy! Nie, zdecydowanie nie mógłbym pracować w takim miejscu.
- Hm… tak… tak, wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku. Płód rozwija się prawidłowo. – Pierwszy raz w życiu raziło mnie słowo „płód”. Dziwne, sam tak mówię, ale to teraz… to nie jest żaden płód! To mój dinozaur!
- A płeć? Jakiej jest płci? – Zgadnijcie, kto zapytał. Punkt dla was. No, co? Byłem ciekaw.
- Nie wiem czy powinienem. – Spojrzał na Rachel uważnie. – Mam powiedzieć? Chciałaby pani wiedzieć?
- Wie pan, ja tylko… - Odchrząknąłem znacząco przypominając o swojej obecności. Nie zwrócono na mnie uwagi, więc udałem, że mam nagły atak kaszlu, który cudem przeszedł po tym jak z głośnym westchnięciem Rachel oświadczyła, że owszem, chce poznać płeć dziecka.
- Dobrze, z tego, co widzę urodzi pani małą dziewczynkę. – Znów się uśmiechnął. Lisa też. I Rachel. Ja nie pamiętam, co zrobiłem. Rachel dostała podobny zestaw gadżetów jak Cuddy i również nie chciała mi pokazać. Wyszliśmy na korytarz. Staliśmy chwilę przy stoliku, bo Cuddy szperała w torebce. Postanowiłem, że teraz będę dumny z siebie i dopiekę Tomowi.
- Ha, będę miał syna, a on… - Zachichotałem cicho niczym wariat. – Widzisz, Rachel, będziesz miała brata. Ha, ha, będę miał syna. – Cuddy podeszła do mnie i przytuliła mnie jednak po chwili szepnęła mi do ucha, że mam przestać dokuczaj Tomowi na każdym kroku. No co, moja wina, że będę ojcem małego chłopca? Super!
- Tatusiu, będziesz dziadkiem. Będziesz miał wnuczkę. Śliczną dziewczynkę. – Objęła mnie ramieniem z jednej strony i pokazała zdjęcie. Lisa obejmowała mnie z drugiej strony i razem przyjrzeliśmy się fotografii. Wiecie jak to jest, gdy cieszycie się z jednego, a druga radość spada na was zupełnie niespodziewanie odbierając wam zdolność mówienia i poruszania się? Gdy ogarnia was wdzięczność za to, co macie? Gdy od środka wypełnia was dziwne ciepło, które sprawia, że czujecie się tak, jakbyście mogli przenosić góry? Jak patrzyłem na to zdjęcie, przypomniałem sobie małą Rachel. Jak Cuddy za nią biegała, stroiła ją, jak ona przychodziła do mnie i opowiadała o jakimś problemie, gdy odwiedzała mnie w pracy, gdy przychodziła do mnie wieczorem i wtulał się we mnie. Gdy prosiła, abym poczytał jej książkę, gdy razem rysowaliśmy i bawiliśmy się w piratów. Myślałem, że to wszystko już odeszło, że to przeszłość – miłe wspomnienia, ale gdy patrzyłem na tą małą buźkę zrozumiałem, że mogę do tego wrócić w teraźniejszości. Że znów mała kruszynka w różowym ubranku wtuli w moje ramiona pachnące szamponem włosy i nie będzie widziała świata poza mną. Hmm… chyba wiecie, że co, jak co, ale to przekonuje mnie do wszystkiego. Nawet do posiadania dwóch(no właśnie!!!) dinozaurów. W tamtym dniu nawet się cieszyłem z tego, że one są w ciąży. I przez jedną milionową sekundy, żałowałem, że Tom musiał jednak zostać w pracy. Sporo go ominęło… zachowałem się wrednie, no ale… nie mówmy, że sobie nie zasłużył, ha, ha! Dobra, na dzisiaj koniec. Resztę opowiem wam innym razem.
Pozdrawiam
Szpilka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:03, 24 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Po pierwsze Szpiluś kochana wybacz, że nie zdążyłam skomentować czwartej części trochę mnie nie było, a potem zanim się zebrałam pojawiła się część piąta
Zastanawiam się co by tu nowego napisać, żeby się nie powtarzać chociaż raz chciałabym być oryginalna
Ale obawiam się, że nic nowego nie wymyślę Uwielabiam Cię czytać i że masz niebywały talent do pisania Serio, jak wydasz książkę pierwsza kupię
Ale do rzeczy...
Część 4
Niechęć House'a do imprezy, tak Wilson, zgadzam się z Tobą to interesujące Chociaż jak ja bym miała czekać na kogoś 3 godziny też wolałabym nie iść Oj House, czasem nawet najlepsza taktyka zawodzi (przy okazji uwielbiam House'a w okularach ) Cóż w starciu z Cuddy nigdy nie było łatwo, a z Cuddy z dinozaurem w brzuchu... House, tak czy owak trzymam kciuki Dasz radę Kto, jak nie Ty
Część 5
Jak zwykle podoba mi się to wrażenie, ze House rozmawia właśnie ze mną Lubię go słuchać (znaczy Ciebie Szpilko )
No jasne, ja od razu wiedziałam, ze nie masz z tym nic wspólnego, przecież taki niewinny telefon się nie liczy
House ma syna Boziu, już wyobrażam siebie jego dumną minę o tak, widzę bardzo wyraźnie biedny Tom
A... fajna ta klinika, masz może adres? kto wie, może się kiedyś przydać No i faktycznie nie wyobrażam sobie, zeby House wytrzymał do rozwiązania nie znając płci dinozaura
Powiem tak, opowiadanie jest niezwykłe, takie niby zupełnie nierealne, ale jednak dzięki Twoim zdolnością tak prawdziwe zarazem, nie wiem, czy gdyby pisał to ktoś inny byłabym w stanie sobie to wszystko wyobrazić, chyba nie. Ale ta twoja dbałość o szczegóły drobnostki, styl i niezwykła umiejętność ukazywania House'a w tak ekstremalnych sytuacjach, a przy tym nadal mającego te swoje specyficzne cechy za które go kochamy to jest wyczyn. Kochana kłaniam się nisko. Wciągnęła mnie ta historia, czekam na każdą kolejną część z coraz większą niecierpliwością. Tak mnie naszło, że z tego mógłby być niezły film, coś w stylu House po latach
Czasu i wena mój Mistrzu
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Pią 14:07, 24 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
advantage
Otorynolaryngolog
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:51, 25 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Szpilko, podobnie jak lisek, obawiam się, że nic nowego to nie napiszę... jest nieźle, i zakładam, że tak pozostanie do końca.
Fajny pomysł z zachowaniem zdjeciem USG:) Nie-houe'owy, ale dobry.
I dobre zakończenie, jak to House sobie myśli nad swoim szczęśliwym życiem z Cuddy i dzieciakami
A dinozaury dalej mi się podobaja:) O, i ten fragment też:
Cytat: | Słyszeliście kiedyś bicie serca kogoś, kogo nie mogliście jeszcze dotknąć? To jest niesamowite. Kolejne dziwne przyzwyczajenie… dobra, może jestem głupi, ale wiecie, co ustawiłem sobie na dzwonek w komórce, gdy dzwoni do mnie Lisa? Bicie tego serca. Nie chcę, żebyście uznali, że stałem się jakiś ckliwy lub sentymentalny. Nic z tych rzeczy! To jest po prostu lepsza muzyka niż Vivaldi. Mówię wam, coś fantastycznego. Niczym jakieś przeżyje z rodu „Obcego”. Bo jego jeszcze nie ma, ale jednak jest. To jest dziwne, a jeśli tak, to automatycznie fascynujące. |
Stał się sentymentalny, stał się, stał się
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 18:27, 01 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
lisek Oj, ja nie mam Ci czego wybaczać. Cieszę się bardzo, że to w ogóle czytasz. Te wszystkie teksty, które słyszę od was o pisaniu książek tylko podsucają moją bujną wyobraźnie. Nie dobrze Nawet nie wiesz, jak bardzo motywująco działają na mnie takie słowa. Może teraz, jak już wszelkie zawirowania w moim życiu się skończyły znów znajdę więcej czasu na pisanie. Mam nadzieję. Dziękuję Tobie bardzo
advantage Och, ten fik w ogóle wychodzi tak niehouse'owo, no ale nieraz mam takie pomysły (np, to ze zdjęciem USG), że nie moge się powstrzymać i mimo że wiem, że nie powinnam to piszę, że House tak robi To skomplikowane, wiem Cieszę się, że mimo to nadal się Tobie podoba i dziękuję
Część 6
Wiecie, dużo o tym wszystkim ostatnio myślałem. Znaczy o tym, co wam opowiedziałem. Doszedłem do wniosku, że ostatnio wyszedłem trochę słodkawo. Zbyt słodkawo jak na mój spaczony gust. To nie jest tak. Nie zmieniłem się. Nie zmieniłem się wcale ze względu na dinozaury. Po prostu nieraz… Wilson mówi, że „dzięki dzieciom zachowuję się niekiedy jak normalny człowiek”. Brr… jak ja nienawidzę być normalny! No, ale może tak to nazwijmy. Nie stałem się słodki, ewentualnie normalniejszy. Zapamiętajcie to sobie, bo to jest bardzo ważne. Skoro wyjaśniliśmy najważniejszą kwestię możemy przejść dalej. Ostatnio, gdy rozmawiałem z Wilsonem przypomniał mi święta. A jeśli mamy opowiadać po kolei to może o tym również choć wspomnę. Kiedyś obiecałem, że opowiem wam o moim talencie kulinarnym i poczynaniach w kuchni. Ten moment nastąpi właśnie teraz. Tak po części. Troszeczkę.
Święta zapowiadały się strasznie! Mieliśmy je spędzić z Lisą w domu. To akurat mi odpowiadało. Rzecz w tym, że Cuddy sprosiła gości. Zaprosiła Rachel, Toma, ich dinozaura oraz Jamesa we własnej osobie. Choć chyba byłoby dość głupio gdyby przyszedł w jakieś innej osobie… hm… tak, to zdecydowanie byłoby głupio. Ale zostawmy Wilsona, jako dwie osoby. Ważne, że mieli przyjść, a mnie się to nie uśmiechało. Zacznijmy od podstaw. Dzień przedtem miałem urwanie głowy. Już drugą dobę spędzałem w szpitalu i ledwo udało nam się wyleczyć pacjenta. Byłem przemęczony i naprawdę nie miałem ochoty na zabawę. Stanowczo nie byłem w świątecznym nastroju. Na dodatek musiałem z Jamesem iść do centrum handlowego po prezenty, bo zapomniałem ich wcześniej kupić. Jak wróciłem do domu mogłem paść na twarz gdziekolwiek i spać tak przez całą wieczność, albo i dłużej. Oczywiście nie mogłem tego zrobić, gdyż Cuddy uparła się, że mam zjeść razem z nią kolację i pomóc jej ozdobić pierniki. Po cholerę piec pierniczki? Pojdzie do sklepu i je kupi!!! Och… co za baba! Wymyśla sobie sama robotę i jeszcze mnie w to wciąga. Ale dobrze. Zjedliśmy kolację i ozdabialiśmy pierniczki. Lisa uważała, że jej są ładniejsze. Nieprawda. Moje były bardziej gustowne. Zapytałem Cuddy czy zrobi mi czarny lukier. Nie odpowiedziała. Była dla mnie niemiła. Chciałem wymyślić nowy wzór! Ona nie dawała mi szansy, abym rozwijam mój talent artystyczny. Ograniczała mnie. No, ale mówi się trudno. Skończyliśmy po jakieś godzinie. Może dłużej. Oświadczyłem, że absolutnie idę spać. Lisa próbowała wkręcić mnie w wieszanie skarpet nad kominkiem, ale odpowiedziałem jej stanowcze „nie” i poszliśmy spać.
Było fenomenalnie! Doceniliście kiedyś puszystość własnej poduszki i przyjemne ciepło, które daje wam kołdra? Ja wtedy to doceniłem. Gdy tylko głową dotknąłem mojego posłania natychmiast zasnąłem. Obudziłem się… hm… mnie wydawało się, że minęła zaledwie chwila, ale zegar wskazywał czwartą nad ranem, albo w nocy. Zależy jak na to spojrzeć. Cuddy kręciła się z boku na bok. Irytowało mnie to, ale starałem się ją zignorować i spać dalej. Nadal byłem padnięty po dyżurze w szpitalu. Gdy w końcu prawie zasnąłem poczułem szarpnięcie w ramię. Otworzyłem nagle oczy, ale się nie ruszyłem. Znów to szarpnięcie. Westchnąłem głośno i przeniosłem wzrok na mojego prześladowcę.
- Greg – mówiła szeptem. Nie wiem, po co skoro i tak mnie obudziła. Teoretycznie nikt już nie spał. No, ale dobrze. Niech sobie szepta skoro sprawia jej to radość. – Greg.
- Co chcesz? – Skupiłem mętny wzrok na jej oczach. Starałem się przy tym nie zasnąć.
- Greg, nie mogę zasnąć.
- Ekstra. Fajnie, że mi to mówisz. Podobno powinniśmy się dzielić swoimi problemami. Dobrze, że ty tak robisz. Teraz ja, nie? Lisa, mogę zasnąć. Dobranoc. – Odwróciłem się do niej plecami i szczelnie owinąłem kołdrą.
- No, House! – Przestała szeptać i zdecydowanie mocniej szarpnęła moje ramie.
- Co? – Znów na nią spojrzałem.
- Zrób coś.
- Co ja mam niby zrobić? Mogę dać ci wcześniej prezent. Może nie możesz zasnąć, bo jesteś podekscytowana? Podobno dzieci tak mają. – Udałem zainteresowanie i usiadłem nawet na łóżku dla lepszego efektu.
- Och, bez sensu cię obudziłam. Jesteś głupi. – Z trudem przewróciła się na drugi bok i leżała tak obrażona. Przez chwilę chciałem zrobić to samo… no ale Wigilia, dzień dobroci dla zwierząt… niech będzie!
- Dlaczego nie możesz zasnąć? – zapytałem cichutko wtulając się w jej plecy. No co? Musiałem zrobić coś, żeby się na mnie nie gniewała, bo inaczej nie da mi jutro pierników na śniadanie tylko każe zjeść jakieś kanapki z serem. Dla jedzenia wszystko! Zapamiętajcie to sobie na całe życie. Dla pokarmu trzeba się poświęcać!
- Jestem głodna. – O mój Boże! Ale ma problem. Tylko… powiedziała to jakimś takim dziwnym głosem. Zaniepokoiło mnie to.
- Oj, to może pójdź do lodówki? Albo ja ci coś przyniosę? – Wiem, że to nie rozwiąże problemu. Gdyby tak było już by coś zjadła tak, jak zdarzało się to wiele razy.
- Nie, Greg, dziękuję, ale w lodówce… nie mam ochoty na nic, co jest w lodówce.
- A na co masz ochotę? – Wiedziałem, że pożałuję tego pytania. Po prostu to wiedziałem!
- Nie, to głupie.
- No powiedź.
- Na truskawki. – Chciałem powiedzieć, że to faktycznie głupie, ale się powstrzymałem. Jest grudzień! Co ją wzięło na truskawki?
- Truskawki? – Zaśmiałem się cicho. – Jest środek zimy.
- Wiem, ale ja nie mogę zasnąć. Nie zasnę bez tych truskawek. – W domyśle powiedziała: jeśli ja nie zasnę to ty również nie będziesz spał. Wiem, że tak pomyślała. To wredne – pasuje do niej.
- To, że niby ja mam teraz pojechać do sklepu? – zapytałem niepewnie, gotowy wyśmiać ten pomysł.
- Och, gdybyś mógł. – Od razu się pobudziła i przysunęłam bliżej mnie. Wbiła we mnie słodkie spojrzenie i posłała mi promienny uśmiech zachwytu. – Kocham cię bardzo. Jesteś taki kochany. Nie wiem jak ja się tobie odwdzięczę. – Pocałowała mnie. To jej stara sztuczka. Wie, że po tym zrobię wszystko, o co poprosi, więc to wykorzystuje.
Marudząc pod nosem wstałem, ubrałem się i powlokłem do samochodu. Musiałem przemyć twarz zimną wodą zanim wyszedłem z domu, a teraz postałem chwilę na mrozie, aby się rozbudzić. Gdy byłem gotowy jechać zorientowałem się, że zamiast samochodu mam na podjeździe wielką białą górę. Westchnąłem ciężko i klnąc pod nosem podreptałem po szuflę. Zacząłem odśnieżanie. Było to pozbawione sensu, gdyż mówiąc delikatnie panowała właśnie zamieć śnieżna. Poddałem się. Zgarnąłem z szyby przedniej większość śniegu i wsiadłem do środka. Z niemałym trudem udało mi się ruszyć. Od razu ominąłem całodobowy market stojący nieopodal naszego domu. Tu z pewnością nie będzie truskawek. Nie było ich również w siedmiu kolejnych sklepach. Wkurzony na maksa podjechałem pod ósmy sklep i zażądałem truskawek. Lekko przerażona ekspedientka podała mi je trzęsącymi się dłońmi. Uśmiechnąłem się rozanielony i podziękowałem jej tak, jak dziękuje się za spełnienie największego marzenia. Zapłaciłem za nie astronomicznie wysoką cenę. Ale to przemilczę. Zaniosłem owoce do samochodu jak najdrogocenniejszy skarb i usadowiłem je dokładnie na przednim siedzeniu tuż obok mnie. Ostrożnie pojechaliśmy w stronę domu. Dotarliśmy tam z niemałym trudem jadąc po ośnieżonych ulicach. W końcu wszedłem do domu i podreptałem do sypialni.
- Mam te truskawki – oświadczyłem z szerokim uśmiechem od razu, gdy wszedłem do odpowiedniego pomieszczenia. Po tym jak oczy przywykły mi do panujących tam ciemności zobaczyłem Lisę. Spała smacznie i zapewne śniła o truskawkach. W tym momencie trafił mnie szlag. Oddychając głęboko i przeklinając pod nosem przebrałem się w piżamę i wszedłem do łóżka. Zanim zasnąłem z mściwości zjadłem jedną z truskawek i spojrzałem na zegarek. Jeśli dobrze pójdzie została mi godzina snu!
- Greg! Greg! Greg, wstawaj wreszcie! – Otworzyłem oczy. Głowa pulsowała mi bólem. Byłem okropnie zmęczony. Zerknąłem na zegar. Powinienem wstać pół godziny temu. – Greg, słyszysz?! Wstawaj! – Ten uroczy głosik należał do mojej żony i dopływał do mnie z parteru. Jeśli miałem zgadywać – z kuchni.
- Słyszę! – odkrzyknąłem i niechętnie wstałem. Później wykonywałem całkiem zwyczajne czynności. Wiecie, takie, które wykonujecie codziennie po wstaniu z łóżka. Potem przeszedłem do bardziej ekstremalnych postępków i zszedłem do kuchni.
Przy stole siedziała Cuddy i Rachel. O, to już przyszli. Odruchowo rozejrzałem się w poszukiwaniu Toma. No, niestety go nie dostrzegłem. Opadłem na krzesło i starałem się mieć cały czas otwarte oczy. Spałem niesamowicie krótko.
- Cześć, tatusiu. – Rachel wstała z zadziwiającą zwinnością, cmoknęła mnie w policzek i zniknęła za moimi plecami.
- Cześć – mruknąłem i ziewnąłem potężnie. – Gdzie twój wybranek życiowy? – Nie, żeby mnie to interesowało, ale byłem ciekaw… czyli, że mnie interesowało? No dobrze. Powiedzmy, że chciałem mu podokuczać.
- Pojechał do sklepu po ozdoby świąteczne. Jakieś lampki nie chciały działać. – Uśmiechnęła się do mnie tak słodko jak potrafi tylko ona, pogładziła mnie z czułością po ramieniu tak, jak robi to tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje i postawiła przede mną kubek gorącej kawy. Chwyciłem go i od razu wypiłem kilka łyków. Poparzyłem sobie przełyk, ale wcale mnie to nie obudziło. Byłem zły.
- Ten sklep coś mi przypomniał. – Spojrzałem na Lisę jak na zło konieczne. Ona posłała mi przepraszające spojrzenie.
- Dziękuję za te truskawki. Zjadłam je na śniadanie. Jesteś kochany, że mi je kupiłeś.
- Mówiłaś, że bez nich nie zaśniesz.
- Jakoś mi się udało. – Uśmiechnęła się jakby ta informacja miała mnie ucieszyć. Spojrzałem na nią krzywo i pochłonąłem kanapkę leżącą samotnie na jakimś talerzyku.
- Mogę już iść spać? – Mogłem o to nie pytać, tylko od razu się położyć. Byłem głupi, wiem.
- Przecież dopiero wstałeś. – Pozwólcie, że przemilczę tę uwagę. – Na szafce leży książka kucharska. Obok są wszystkie składniki i mikser. Wsyp wszystko do miski i zmiksuj to. Potem na blachę i do piekarnika. – Spojrzałem na nią jak na potencjalnego idiotę. Co ja mam zrobić? Piec ciasto? Teraz? W środku nocy? – Nie patrz się tak. Wstawaj i bierz się do pracy. Niedługo wróci Tom i będziecie musieli poustawiać ozdoby przed domem. No nie patrz się tak na mnie. Szybko rób, co masz do zrobienia, bo się nie wyrobisz. – Siedziałem tak jeszcze przez chwilę z moją głupawą miną, ale już nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wstałem, więc z głośnym westchnieniem i stwierdziłem, że warto spróbować. Podszedłem niepewnie do grubej księgi i zorganizowałem sobie miskę. Z chirurgiczną precyzją odmierzałem składniki, co do grama, przez co dziewczyny się ze mnie nabijały. No co? Napisali „sto gram”. Nie mogę wsypać tam przecież stu dwóch. Nie wiem, co je tak bawiło. Są niedokładne i tyle. Wlałem mleko do garnka i włączyłem gaz. Potem zabrałem się do krojenia masła w idealnie równe kostki, co Rachel uznała za idiotyzm (ponieważ i tak je zmiksuję). No, co znowu? Niby będą zmiksowane, ale przecież mogą być najpierw ładnie pokrojone, nie? Gdy skończyłem przypomniałem sobie o mleku. Kipiało… tak powiedziała Cuddy. Och, w ogóle nie pomogą człowiekowi. Większość mleka było na kuchence zamiast w garnku… no trudno. Doleje się zimnego. Nie będę tego przecież podgrzewał po raz drugi. W końcu wlałem i wsypałem wszystko do miski i włączyłem mikser. Hm… jakby to powiedzieć… to stanowczo był błąd! Powinni ostrzegać przed czymś takim w książkach kucharskich. Chyba coś źle zrobiłem, bo gdy tylko mikser znalazł się w misce moja twarz zrobiła się biała. Podejrzewam, że od mąki. Nie zraziło mnie to. Nie, byłem dzielny! Dosypałem trochę mąki do miski i miksowałem dalej. Kończyłem kilka razu i zawsze ktoś mówił mi „miksuj dalej”. Ach, czepiają się! Po pewnym czasie skończyłem dumny z siebie. Rachel zaczęła sprzątać, a Lisa odesłała mnie do ogrodu, bo właśnie przyjechał Tom. Zastrzegła, że już nigdy nie będę nic piekł. Szkoda, spodobało mi się. Wyszedłem na dwór. Było tak mroźno jak w nocy. Owinąłem się szalem i podszedłem do Toma… albo raczej przedarłem się przez ostatnią zaspę śnieżną, jaka została na naszym podwórku. Tom odśnieżył… lizus.
- O, dzień dobry, panu. Jak tam świąteczny nastrój? – zapytał radośnie i nawet się uśmiechnął bardziej pewnie, niż zwykle. Błąd. Błąd taktyczny. Nadal byłem zły i zmęczony.
- Nie mam świątecznego nastroju. Co to jest? Jak to wygląda? – Na środku mojego pięknego trawnika stało coś. Trudno mi to opisać. To coś przypominało sanie, w nich jakiegoś ludzika w czerwonym kubraczku, a przed tym wszystkim ustawione były małe renifery. Jakby tego było mało to coś, co pewien czas wykrzykiwało radosne: „Wesołych świąt, ho, ho!”. Normalnie poczułem się jak w reklamie coca coli!
- Ach, to jest taka ozdoba świąteczna. Pana żona i Rachel kupiły ją prze Internet. Fajne to, kliknie się dwa razy i nie trzeba się ruszać z domu. – Boże! Klikanie źle mi się kojarzy. I rację miał tylko pośrednio. Kliknie się dwa razy i nie można (nie, nie trzeba – nie można) się już ruszyć z domu! - Przywiozłem ją i postawiłem tutaj. Podłączyłem już wszystko i teraz ładnie działa. Piękne to. Takie pozytywne, prawda? – Chciałem powiedzieć: kłamstwo, ale darowałem sobie. Przewróciłem jedynie oczami. Skoro dziewczyny to kupiły to nie ma, co dyskutować. I tak mnie przekrzyczą, a potem zagrożą kanapą. Lepiej nawet nie zaczynać. Ostatnio są zbyt bojowo nastawione do życia.
- Fenomenalne – odparłem bez cienia entuzjazmu i przysiadłem na jakieś skrzynce. – Co teraz robisz?
- Wieszam światełka na werandzie. Właściwie to przydałaby mi się pomoc, bo nie sięgam ręką na drugi koniec i nie mam jak tego zawiesić. – Spojrzał na mnie a ja wiedziałem, że pod hasłem „pomoc” miał na myśli moją pomoc. Wstałem i poszliśmy w kierunku werandy. Trzymałem jedną z wtyczek przez kilkanaście minut.
- No jak ty to robisz?! Jak to wieszasz?! Zaraz spadniesz z tej drabiny! Ja nie będę cię zbierał z ziemi! Nie zawiozę cię również do szpitala i… No nie! Jak ty to wieszasz?! Zaraz zlecisz!
- No słyszę! Tego nie idzie tu zawiesić! Nie chce się trzymać! Nie można…
- Nie można to hełmu do góry dnem odwrócić. Złaź stamtąd! No złaź! Sam to przywieszę.
- Jasne, już to widzę. – Pierwszy raz w życiu powiedział coś do mnie takim tonem!
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie zawieszę?
- Chcę tylko powiedzieć, że nie sądzę, że jest to w ogóle możliwe.
- Powieszę to.
- Proszę bardzo. Można spróbować. – Wszedłem na pierwszy szczebelek drabinki i siłowałem się z drucikiem. Po chwili zszedłem.
- Nie można togo powiesić.
- Nie można to hełmu do góry dnem odwrócić. – Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to najprawdopodobniej byłby już na tym lepszym świecie.
- Trzeba przynieść z garażu gwoździk i go tu wbić. Wtedy powinno się trzymać. – Tak też zrobiliśmy. Potem faktycznie wszystko zaczęło działać i względnie się układać. Skończyliśmy, gdy robiło się ciemno. Miałem skostniałe palce, a nóg już dawno nie czułem. Gdy zdejmowaliśmy płaszcze przyszedł Wilson, co może zobrazuje wam w pewnym stopniu to, która była godzina.
- Cześć! Jak miło was widzieć. House, kiepsko wyglądasz.
- Nie mogłem spać w nocy.
- To co ty robiłeś?
- Kupowałem truskawki. – Spojrzał na mnie dziwnie. Pewnie uznał to za żart. Uścisnął nam dłonie i podreptał do kuchni, do dziewczyn. Ja wolałem trzymać się w bezpiecznej odległości od garnków i książek kucharskich, więc usadowiłem się w salonie i przeglądałem programy telewizyjne. Nie było mi dane zbyt długo cieszyć się spokojem. Prawie zasnąłem, gdy do pokoju wlało się mnóstwo ludzi z talerzami i takimi tam. Pora na wieczerzę… ekstra. Normalnie czadowo.
Opisu spożywania posiłków wam oszczędzę, bo to nudne. Jedliśmy sobie grzecznie i nie robiliśmy nic nieprzyzwoitego. Pochwaliłem się tylko, że to ja upiekłem ciastko. Było nawet niezłe. Szło je zjeść. Potem poznosiliśmy naczynia do kuchni. Znaczy ja nie zanosiłem, bo mógłbym się przewrócić, czy coś. Trzeba być ostrożnym, nie? Ale za to musiałem je zmywać… gdybym wiedział, że to tak się skończy, to odniósłbym swój talerzyk bez dyskusji. Wilson i Tom wycierali naczynia, a dziewczyny odpoczywały chwilę na kanapie w salonie. Po dłuższej chwili skończyliśmy naszą ciężką pracę i dołączyliśmy do nich. No i teraz najfajniejsze! Co jest najfajniejsze w świętach? Prezenty! Powinniśmy je otworzyć rano, ale tak jakoś… Wilsona nie będzie… Rachel i Tom muszą pojechać do rodziców Toma… ja nie mogę się doczekać… w każdym razie otwieraliśmy je już wieczorem, aby zrobić to razem. Nie będę wam zdawał szczegółowej relacji… nie pamiętam tego zresztą. Nie wiem, co kto dostał. Pamiętam tylko jedną rzecz.
- Greg, co to jest? – Lisa wskazała na paczuszkę, którą wyjęła spod choinki. Na karteczce do niej dołączonej napisałem: „Dla dinozaurów”.
- Prezent. Nie widać? – Wzruszyłem ramionami.
- Jakie dinozaury? – Rachel spojrzała na mnie. Była, co najmniej zdziwiona. W pokoju zapanowała chwila ciszy, którą przerwał głośny śmiech Wilsona. Wszyscy przenieśli wzrok ze mnie na niego.
- To dla dzieci – oświadczył, gdy się uspokoił. Potem stała się rzecz straszna. Nie przemyślałem mojego kroku. Oj, nie przemyślałem tego. Dziewczyny spojrzały na mnie z taką czułością i pewnie uznały, że byłem słodki. Przekląłem się w duchu. Głupi pomysł. Cuddy otworzyła pakunek i wyjęła z niego dwa zielone body. Na przedniej stronie w okolicach klatki piersiowej namalowany był błękitny kwadracik a w nim dwa dinozaury. Dobra, prawdopodobnie sam pomysł, sam gest były słodkie, ale żeby wam nie przyszło do głowy, że słodki byłem ja! Nic z tych rzeczy. Po prostu chciałem, żeby dzieciaki były jakoś porządnie oznakowane. Są dinozaurami to niech mają dinozaurowe rzeczy. Prawo natury, ot co! Dziewczyny przytuliły mnie, a Tom zaczął uważnie studiować body.
- Seksowne, nie? – Rzuciłem w jego stronę i mrugnąłem widząc jego przerażone spojrzenie. Te święta wtedy wydawały mi się straszne, ale jak tak na nie teraz patrzę to nie były takie złe. Tylko byłem zmęczony… i pierniczki nie były czarne… i miałem gadające renifery przed domem… i uderzyłem się młotkiem przybijając gwóźdź… i byłem cały biały od mąki… no i uznali, że byłem słodki. Mówię wam, normalka. Było nawet fajnie. Nasze święta zawsze są dość nietypowe, ale chyba wszyscy je lubią. W końcu to, co większość rozumie pod pojęciem „normalne” jest nudne. Ja tam wolę naszą normalność. Jest ciekawiej i Wilson mówi, że zabawnie, choć nie wiem, dlaczego. I tak, macie rację. My wcale, ale to wcale nie jesteśmy normalni.
Pozdrawiam
Szpilka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
advantage
Otorynolaryngolog
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:38, 01 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Tak, tak, Cuddy obudziła w nocy House'a, i co pomyślał mój naughty umysł? Seks, seks, seks! A tu... truskawki
No weź, obudzić go w nocy i nie wykorzystać?! Wiem, wszędzie chcę seks A właściwie to naszła mnie ochota na truskawki, ale mam tylko dżem:/
Cytat: | - Nie mogłem spać w nocy.
- To co ty robiłeś?
- Kupowałem truskawki. – Spojrzał na mnie dziwnie. |
Yeah, czyżby Wilson podzielał moje myśli?
weny na dalsze części
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 16:51, 03 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Szpiluś kochana
Najpierw będzie wstęp później rozwinięcie
Po pierwsze jak już ktoś raz Cię przeczyta (dziwnie brzmi ) to potem już nie jest w stanie nie czytać Szpilkowa marka ma wzięcie Dobrze, że motywuje. A wobraźnia im bujniejsza tym lepsza No ja myślę, a w ogóle to powinnaś części dodawać tak raz na dzień, tak, myślę, że to by mnie zadowoliło Dobra koniec wstępu
Po drugie tekst
House się tłumaczy wiem, że nie lubi tego słowa, ale ono aż ciśnie mi się na usta tak to... UROCZO chociaż nie brzmi uroczo i nie wygląda na uroczo to ja czuję, że jest uroczo
Huddystyczne święta
Marudzący House, biedna styrana głowa wielkiej rodziny
TRUSKAWKI i cała akcja z nimi
Lisa budząca House'a i dochodząca do wniosku, ze niepotrzebnie go budziła
Wieszanie ozdób i pogadanka z Tomem przez moment przeczuwałam wątek z morderstwem
Szpilko chcę byś to wiedziała, chociaż już wiesz, ale i tak powiem: Kocham...
Dinozaury
Nienormlane święta
Nienormalnych ludzi
Truskawki
Tego fika i Twojego wena
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
paulinka11133
Rezydent
Dołączył: 08 Gru 2008
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 17:52, 03 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - A na co masz ochotę? – Wiedziałem, że pożałuję tego pytania. Po prostu to wiedziałem!
- Nie, to głupie.
- No powiedź.
- Na truskawki. – Chciałem powiedzieć, że to faktycznie głupie, ale się powstrzymałem. Jest grudzień! Co ją wzięło na truskawki?
- Truskawki? – Zaśmiałem się cicho. – Jest środek zimy.
- Wiem, ale ja nie mogę zasnąć. Nie zasnę bez tych truskawek. – W domyśle powiedziała: jeśli ja nie zasnę to ty również nie będziesz spał. Wiem, że tak pomyślała. To wredne – pasuje do niej. |
Cytat: | - Dziękuję za te truskawki. Zjadłam je na śniadanie. Jesteś kochany, że mi je kupiłeś.
- Mówiłaś, że bez nich nie zaśniesz.
- Jakoś mi się udało. |
Uwielbiam takie Huddy.
Czekam na cd.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 14:46, 07 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
advantage Wybacz, że Cię rozczarowałam tymi truskawkami Naprawdę niezamierzenie. I po pisaniu tego też miałam ochotę na truskawki, no ale co zrobić... Dziękuję Tobie
lisek Haha, wzięcie... jasne Z tą bujną wyobraźnią bym polemizowała. Szczególnie w moim wypadku Cieszy mnie niezmiernie, że tak wiele rzeczy podoba się Tobie w tym fiku. A co do tych miłości to nie wiedziałam. Znaczy podejrzewałam, że możesz kochać tego fika, ewentualnie mego wena(choć nie wiedzę powodów do tej miłości... choć Rysiu... a zresztą ), ale o dinozaurach, nienormalnych ludziach i świętach oraz truskawkach nie miałam pojęcia Ale na pewno zapamiętam. Dziękuję
paulinka11133 Cieszę się, że podoba Ci się moje Huddy Dziękuję pięknie
Część 7(już niedługo, naprawdę... )
Cześć. To znowu ja. Prawie się za wami stęskniłem (a jak wiadomo z jakieś reklamy prawie robi wielką różnicę). Dziś nie przewiduję jakiś większych wstępów i wywodów. Czas mnie goni, a chciałbym opowiedzieć tę historię do końca. Właściwie już jesteśmy blisko… rozwiązania. Przynajmniej jednego. No, ale o tym później. Chciałbym wam opowiedzieć o moich zakupach.
Pewnego dnia Cuddy oświadczyła, że najwyższa pora wybrać się do sklepu po wyprawkę dla dziecka. Ja zaprotestowałem tłumacząc, że mamy jeszcze trochę czasu. Jak zwykle nie zostałem wysłuchany, więc chcąc nie chcąc zgodziłem się na zakupy. Oczywiście, jak to bywa tylko u mnie, Lisa kiepsko się czuła w dniu, w którym mieliśmy pójść do sklepu. Zaoferowałem, że zostanę z nią w domu, ale Rachel uznała to za kiepski pomysł. Nie wiem, dlaczego i chyba nawet nie chcę wiedzieć. To z pewnością spisek przeciwko mnie. No, ale to nieważne. Ważne jest to, że dziewczyny zostały w domu, a ja i Tom pojechaliśmy do sklepu. Zapytacie, dlaczego nie przełożyliśmy wyjazdu na inny dzień. Tak, to całkiem logiczne pytanie. Też bym je zadał. Otóż jechaliśmy wtedy, gdyż Tom wziął przedostatni dzień urlopu, aby osobiście kupić jakieś sensowne łóżeczko, a ostatni koniecznie chciał wykorzystać na poród Rachel… Zresztą nie wiem, czy to on chciał go wykorzystać w ten sposób, czy był to pomysł mojej córki. Nie wnikam. Jeszcze zrobiłoby mi się żal Toma i co? Zostawmy to w spokoju. Pojechaliśmy i koniec. Ja prowadziłem, ale tego chyba nie muszę mówić, prawda? Kto rozsądny dałby Tomowi samochód? Jakiś durny instruktor, do którego nie zdołałem dotrzeć dał mu prawo jazdy. Ale na samochód już nie pozwolę! Znaczy mają samochód. Jasne, że mają. Chodzi mi o to, że nie dam mu prowadzić mojego samochodu. Sprzedawca w salonie Toyoty nie chciał ulec i mimo mojej solidnej łapówki sprzedał Tomowi ładny, rodzinny samochodzik z klimatyzacją i automatyczną skrzynią biegów, co mąż mojej córki bezustannie podkreślał.
- Gdzie my w ogóle mieliśmy jechać? – spytałem Toma w połowie drogi dokądś tam. Wiem, że byłem w połowie drogi, bo tak twierdziła nawigacja w moim samochodzie (nie omieszkałem wypominać Tomowi, że on w swoim ładnym, rodzinnym samochodziku z klimatyzacją i automatyczną skrzynią biegów takiej nie miał).
- Do tego centrum handlowego, który zbudowali niedawno na obrzeżach miasta.
- A po co tam? Nie mogliśmy jechać do centrum? Tam byłoby bliżej – jęknąłem i zrobiłem niezadowoloną minę.
- Rachel wybrała tam jakieś łóżeczko. Dała mi zdjęcie i kazała je kupić. – Spojrzałem na niego karcąco i wzdychając ciężko wlepiłem wzrok w czerwone światło. – Wie pan, co jeszcze powinniśmy kupić?
- A ty nie wiesz? – Spojrzałem na niego jak na kretyna. Po co mi on skoro nawet nie wie, co mamy kupować? Ktoś zatrąbił, więc ruszyłem.
- Myślałem, że pan będzie wiedział – przyznał cicho i gdyby tylko mógł zapewne zapadłby się głęboko pod ziemię.
- Jesteś głupi! Nie dajesz mi o tym zapomnieć! O wszystkim sam muszę myśleć.
- Jest pan lekarzem, myślałem…
- Nie myśl tyle, bo ci nie wychodzi! I lekarzem, nie położną z siódemką dzieci w domu. Trzeba wezwać posiłki.
Zadzwoniłem po Wilsona. Trochę się stawiał. Gadał, że musi być w szpitalu, ale ostatecznie perspektywa niedopilnowania przeze mnie obowiązków ojca sprawiła, że się ugiął i zamiast do szpitala skręcił do sklepu. Przynajmniej tak twierdził.
- Załatwiłem nam Wilsona – oświadczyłem Tomowi z dumą w głosie. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech. No ej! To mój przyjaciel. Niech sobie znajdzie własnego!
James czekał na nas. Siedział na ławce w pobliżu malowniczej fontanny. Miał rozpiętą kurtkę, więc zapewne czekał tam już dość długo. Sądząc po tym, że czytał gazetę bardzo długo. No co? Nie moja wina… zrobiłem się głody w czasie drogi i skoczyliśmy na hamburgera.
- Cześć, Jimmy! Jak ja dawno cię nie widziałem. – Postanowiłem być miły i się przywitać, a co!
- Cześć. – Ten Tom mnie wkurza. Doczepia się do mojego kumpla. Muszę to później przeanalizować na spokojnie i zobaczyć, którego pierwszego wyzwać.
- Spóźniliście się. – Zamknął gazetę i wsadził ją do teczki, którą przytargał ze sobą.
- Tom zgłodniał i nie dawał mi spokoju. Musieliśmy wjechać do jakiegoś baru po coś do jedzenia. – Wskazałem na Toma lekceważąco tak, jakbym opowiadał o problemach z czterolatkiem w czasie podróży do Grecji. Tom zrobił wielkie oczy i gwałtownie potrząsał głową… chyba w celu zaprzeczenia. – Oj, nie wygłupiaj się, Tom. – Poklepałem go po plecach. – Każdemu się zdarza. Prawda, Wilson? – James spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie i już wiedziałem, że on zdaje sobie sprawę z tego, kto tak naprawdę był głodny.
- Po co idziemy?
- Po wszystko – odpowiedziałem równo z Tomem. Wilson przewrócił oczami i z nikłym uśmiechem ruszył w stronę odpowiedniego sklepu. No a my za nim.
Co to było za miejsce! Mówię wam, jakieś nieporozumienie. W ogóle nie powinno mnie tam być. Gdzie nie spojrzałem znajdowały się jakieś dinozaurowe przedmioty i przedmiociki. Od ubranek, poprzez łóżeczka i przewijaki aż do pluszowych miśków i grzechotek. Półki miały pastelowe barwy. Ekspedientki i ekspedienci ubrani zostali w firmowe kubraczki w jasnych kolorach i przyklejone na stałe uśmiechy. Mówię wam, obłęd w ciapki. W końcu zbliżył się do nas jakiś młody pan.
- Dzień dobry, państwu. Mogę w czymś pomóc?
- Właściwie tak. Będziemy mieć dwa dinozaury. Potrzebujemy odpowiedniego osprzętu. Tylko jakiegoś solidnego.
- House, zamknij się! – Uśmiechnąłem się porozumiewawczo do ekspedienta, ale zamilknąłem. – Potrzebujemy wyprawkę dla dwóch dzieci – chłopca i dziewczynki. Może najpierw zajmiemy się dziewczynką.
- Oczywiście. Proszę za mną. – Dlaczego mnie tak nie powiedział? Nie wiem. Tom wdał się z nim w rozmowę. Najpewniej prezentował wybrane przez Rachel łóżeczko. Ja, w ramach oszczędności czasu, w czasie drogi na dział z łóżeczkami, zgarnąłem z półek kilka przedmiotów. Nie wiem, co, ale pewnie się przyda.
Milion lat świetlnych później Tom podjął kilka życiowych decyzji. Życiowych, bo nie wiadomo jak zareaguje na to Rachel. Mogą ją ponieść emocje i coś zrobi biedakowi. Nie, nie będę długo rozpaczał. Nie martwcie się o mnie.
- To teraz pan, tak? – Spojrzał na mnie dość dziwnie. Pod pachą trzymałem zielonego smoka i dwa pastelowe dinozaury. W koszyku upchnąłem kilkadziesiąt drobiazgów i najpewniej miałem przerażoną minę. Niechętnie potwierdziłem skinieniem głowy. – Proponuję panu najnowszy model takiego oto łóżeczka. Ma on regulowaną wysokość materaca. Można w przyszłości opuszczać drabinki. W miarę potrzeb można bezproblemowo przemieszczać łóżeczko, ponieważ dwie nóżki są na kółeczkach. Oczywiście z odpowiednimi zabezpieczeniami.
- Czy ono musi mieć taki odcień? – zapytałem bezbarwnie, co zapewne kontrastowało z niesamowitą barwnością wszystkiego, co mnie otaczało. Łóżeczko było żółte.
- Nie, oczywiście, że nie. Można pomalować łóżeczko, na jaki tylko pan sobie życzy kolor. Nie ma z tym problemów.
- Na czarny? – Sprzedawca zrobił wielkie oczy, Tom zachłysnął się wodą, którą pił, a Wilson krzyknął: House! – No co? To chłopiec.
- Niech pan go nie słucha. House, myślę, że Lisa nie będzie zadowolona z czarnego łóżeczka.
- Ale jest na kółkach.
- Mimo tego, że jest na kółkach.
- Ja myślę, że się jej spodoba.
- Zadzwoń proszę i zapytaj. – Wilson spojrzał przepraszająco na ekspedienta. Ten uśmiechnął się i zapewnił, że nie robi to mu żadnego problemu. Wyciągnąłem komórkę i wystukałem numer Cuddy. Odebrała po pierwszym sygnale.
- Co się dzieje? Czego nie wiesz?
- Kupuję właśnie łóżeczko. Jest takie jak chciałaś. Tylko w jednym jest problem.
- W czym?
- Nie podoba mi się kolor. Jest nieodpowiedni dla chłopca. Pan mówi, że można zmienić kolor.
- No to zmień. – Jestem prawie pewien, że wyobraziła sobie różowe łóżeczko.
- No, też tak pomyślałem. I pan się zgodził. Zamówiłem łóżeczko w czarnym kolorze. Ładne, prawda?
- Co?! House, nie będziemy mieć czarnego łóżeczka! To ma być przeznaczone dla dziecka, a nie dla ciebie! Chcę go wychować na porządnego człowieka! Nie będzie spał w czarnym łóżeczku!
- Dobra – powiedziałem i rozłączyłem się. Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco. – Mówi, że czarne jest okej, ale wolałaby jakiś neutralny kolor w razie, gdyby jednak urodziła się dziewczynka. – I takim cudem dorobiłem się żółtego łóżeczka na kółeczka… oczywiście z odpowiednimi zabezpieczeniami, co wszyscy bezustannie podkreślali.
Później nie pozwolili mi wybierać, więc nie mam, co opowiadać. Wilson stwierdził, że sam dokona wyboru. Kupiliśmy nosidełko, przewijak, butelki, smoczki, grzechotki (O, tu jedną wybrałem. Taki odjazdowy model.), wózek… też mogłem wybrać i pozwolili mi na ciemny odcień. Zapytałem, który ma najlepsze przyspieszenie. Na początek pan odradził mi spacerówkę. Potem Wilson uparł się na kupno dwóch ton pampersów. On wymyśla, a ja potem muszę za to wszystko płacić. No właśnie! Staliśmy przy kasie i nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem! Cena na monitorze sprzedawcy się powiększała, a mnie każda kolejna suma pokazywała się w oczach zamiast źrenic. Tak, dokładnie tak samo jak kiedyś zwierzaczkom w bajkach. Gdy suma osiągnęła maksimum… a, jeszcze wózek i nosidełko… gdy cena znacznie przekroczyła maksymalną sumę jaka chciałem wydać na to wszystko westchnąłem ciężko i położyłem na ladzie dwa wielkie pluszaki, które trzymałem pod pachą.
- Jeszcze te dwa dinozaury. – Wilson i Tom roześmiali się. Posłałem im mordercze spojrzenie, ale gdy odwróciłem się do nich plecami uśmiechnąłem się nieznacznie dźgając jednego z dinozaurów prosto w nos.
Pozdrawiam
Szpilka
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Pią 13:13, 08 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
ot_taka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 259
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stamtąd Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 16:36, 07 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Mam spore zaległości w tym fiku, więc skomentuje wszystko naraz żeby się nie powtarzać przy każdej części z osobna
CUDOWNE!!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
advantage
Otorynolaryngolog
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:53, 07 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Siódma częśc i już nas nastawiasz na koniec? Och, nie! Przecież muszą się jeszcze urodzić! I dorosnąć
Szpilka napisał: | Gdy suma osiągnęła maksimów |
maksimum?
Szpilka napisał: | Posłałem im mordercze spojrzenie, ale gdy odwróciłem się do nich plecami uśmiechnąłem się nieznacznie dźgając jednego z dinozaurów prosto w nos. |
Ha, cieszy się ze zbliżających się dinozaurów
Właściwie to mogę spytać, skąd pomysł na dinozaury? Chyba, że nie zdradzasz takich sekretów
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez advantage dnia Czw 21:54, 07 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kika
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Cze 2009
Posty: 246
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Żywiec Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 13:36, 08 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Szpiluś,
po pierwsze chciałam bardzo przeprosić, że mnie tutaj tak dawno nie było, no, ale jakoś się ostatnio cały wszechświat na mnie uparł i chwili czasu nie mam... eh... Także przepraszam i obiecuję poprawę *zła Kika! zła! fe!*
Po drugie, wiesz, że uwielbiam Twojego House'a? Że kocham go normalnie z całego serducha i najchętniej zaściskałabym go na śmierć? Jest taaaki słodki, a zwłaszcza wtedy, jak próbuje wmówić sobie, że wcale tak nie jest... A przy tym wszystkim nie traci niczego ze swojej "hałsowatości"! Tutaj oczywiście należy się głęboki ukłon przed Twoim talentem! Bo to, co robisz z jego postacią, toż to majstersztyk! Trafiasz idealnie w mój gust, ukazując, że nasz Grzesiu, to w głębi serca strasznie wrażliwy, kochany i słodki facet! Taki w sam raz do schrupania z tą twardą powłoczką!
Po trzecie, uwielbiam dinozaury, uwielbiam Twojego wiecznie zastraszonego i biednego Toma (któremu bardzo współczuje, bo wiem, co chłopak musi przeżywać... Teściowie to zło!), uwielbiam rozkoszną Rachel, która mimo dwudziestki na karku nadal jest wpatrzoną w tatusia małą córeczką i uwielbiam Cuddy ze wszystkimi jej fanaberiami, fochami i truskawkami w tle! I popieram kobietę w całej rozciągłości! Facet po dwieście razy dziennie powinien udawadniać kobiecie, że jest najpiękniejsza i że W-C-A-L-E nie przytyła! No! Nawet jeśli mija się to odrobinę z prawdą, ale to wszystko ten dinozaur...
Całuje gorąco i czekam na jeszcze, i proszę mi tutaj kombinować, bo chcemy jeszcze dużo dinozaurów i dużo uroczego House'a! No!
Pozdrawiam,
Kika.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
OLA336
Narkoman
Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 18:46, 11 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Mój kochany mini park jurajski ciąg dalszy
Nie zrozumiecie mnie… nie znacie dinozaurów. Ale o nich potem… o, dużo potem! Choć może trochę teraz? Chcecie? One są nawet niezłe.
Oczywiście, że chce! I oczywiście że są niezłe! Są fajniutkie Mój park…
teraz opowiem wam o ich pierwszej fotce i roli w filmie czterowymiarowym.
Widzę, że filmy 3D wyszły już z mody A szkoda Szykowałam już okulary
Ponieważ obiecałam, że zbiorę wszystkie cytaty po których umieram w jedną… całość? No nie wiem czy to odpowiednie słowo… Ale ok. Więc tak robię
Wszystko było białe – drogi, chodniki, samochody, krzewy, drzewa, domy… nawet nasza sąsiadka.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to bałwan(niewiele się pomyliłem, naprawdę)
Ja wysunąłem się gładko sprzed kierownicy, a dziewczyny wyturlały się z trudem z tylnego siedzenia i poszliśmy do środka
Pierwsza kąpiel dinozaura i ojca(ten tytuł wydał mi się intrygujący… ojciec też myje się po raz pierwszy?)
- Niezwykle intrygująca – odparłem, myśląc o kąpiącym się po raz pierwszy ojcu.
Odchrząknąłem znacząco przypominając o swojej obecności. Nie zwrócono na mnie uwagi, więc udałem, że mam nagły atak kaszlu, który cudem przeszedł po tym jak z głośnym westchnięciem Rachel oświadczyła, że owszem, chce poznać płeć dziecka.
Rachel dostała podobny zestaw gadżetów jak Cuddy i również nie chciała mi pokazać.
moją uwagę przykuł jaskrawożółty kolor śniegu, który potem okazał się kawałeczkiem płaszcza…
A już myślałam, że stała tam tak długo i bez ruchu i że zamarzła i że to żółte to… no że pies na nią nasikał Ok. już milczę
Co to, każda ciężarna kobieta dostaje swój apartament z jacuzzi i widokiem na pobliski park?
My wiemy coś o jacuzzi nie?
- Długo będziemy tutaj siedzieć? – jęknąłem i spojrzałem na dziewczyny pogrążone w lekturze jakiś pisemek dla kobiet spodziewających się małych dinozaurów.
Moje dinozaury!
Wlaliśmy się do gabinetu całym strumieniem. Przez te ciąże wydawało się, że jest nas, co najmniej pięcioro. Lekarz musiał nas przeliczyć i pewnie dopiero zobaczył, że byliśmy tylko w trójkę plus dwa (daj Boże!) dinozaury.
Ten fragment mnie rozwalił Czy on im będzie już do końca jeździł (w ten jakże zabawny, dowcipny i sympatyczny sposób ) że są grube?
Zachichotał z tego, bądźmy szczerzy, kiepskiego dowcipu
Zgadzam się…
to może… takiego małego… taki dinek płci męskiej. Byłoby fajnie. Przedłużenie rodu House’ów i przewaga płci męskiej w domu. Ekstra!
I dinek! Właśnie! Ktoś w tym domu musi rządzić, prawda? I nie, to nie może być Cuddy
- Czy ktoś kiedyś pomyśli o tym, co ja chcę?
Ja myślę ja! *skacze do góry z wyciągniętą ręką*
Jaki on słodki Kochany House I ze zdjęciem kochany i z dzwonkiem
Pierwszy raz w życiu raziło mnie słowo „płód”. Dziwne, sam tak mówię, ale to teraz… to nie jest żaden płód! To mój dinozaur!
Czy on nie jest super? I jaki...jaki… *myśli* opiekuńczy z niego dziadziuś
I końcówka… Po prostu… bezcenna
Ok… ponieważ KTOŚ nie chciał poczekać aż wstawię swój cudowny komentarz (że niby terminów nie przestrzegam) a co dzisiaj jest? (w sensie już nie dzisiaj ale… ) Piątek! Ha! Też masz opóźnienie! Ale ok. kończę i biorę się za drugi komentarz
Zaprosiła Rachel, Toma, ich dinozaura
To bez dinozaura się nie dało?
Stanowczo nie byłem w świątecznym nastroju.
Mam przez to rozumieć, że istniały w historii jego życia święta, na które miał nastrój, tak?
Była dla mnie niemiła.
Mój kochany biedaczek Mogę go przytulić?
Było fenomenalnie! Doceniliście kiedyś puszystość własnej poduszki i przyjemne ciepło, które daje wam kołdra?
Ja to zawsze doceniam Zwłaszcza, kiedy nie mam napalone w piecu i jest zimno
- Ekstra. Fajnie, że mi to mówisz. Podobno powinniśmy się dzielić swoimi problemami. Dobrze, że ty tak robisz. Teraz ja, nie? Lisa, mogę zasnąć. Dobranoc. – Odwróciłem się do niej plecami i szczelnie owinąłem kołdrą.
Umarłam! Chyba znowu muszę pozbierać wszystkie cytaty przy których będę umierać
- A na co masz ochotę? – Wiedziałem, że pożałuję tego pytania. Po prostu to wiedziałem!
Widzę, że z niego też jest dobra wróżka
- Wiem, ale ja nie mogę zasnąć. Nie zasnę bez tych truskawek. – W domyśle powiedziała: jeśli ja nie zasnę to ty również nie będziesz spał. Wiem, że tak pomyślała. To wredne – pasuje do niej.
Przy „pasuje do niej” wymiękłam Rozwaliło mnie to Prawie spadłam z fotela
Boże! Po tej wyprawie, to on mógłby zastąpić tego faceta, który pokazuje jak przetrwać w trudnych warunkach Jego wyprawa jest lepsza niż program „Nieustraszeni” Serio I biedny… ten sen Cuddy to… ona rzeczywiście jest wredna
Wiesz co? Ja uważam, że on ma mocno przerąbane w tej części i mi się to nie podoba Najpierw truskawki, teraz tort, a jakby tego było mało, to później będzie skazany na Toma I jeszcze to marnowanie mleka A myślałam, że ustaliłyśmy, że dzieci w Afryce głodują
Tom odśnieżył… lizus.
I bądź tu dobry człowieku
Normalnie poczułem się jak w reklamie coca coli!
Ej! Lubiłam te reklamy! Były takie magiczne i świąteczne
Boże! Klikanie źle mi się kojarzy.
Że to moja wina?
- Jasne, już to widzę. – Pierwszy raz w życiu powiedział coś do mnie takim tonem!
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie zawieszę?
Śmiałam się jak głupia do monitoru/a? W ogóle ta ich cała rozmowa Kocham Toma Oczywiście bardziej House’a ale… Tom też jest świetny
Prezent House’a i podsumowanie świąt... Bezcenne Kocham tą końcówkę Jest świetna, rewelacyjna i w ogóle
I lecimy dalej
Kto rozsądny dałby Tomowi samochód?
Boże jak on po nim jeździ Już chyba bardziej się nie da Da? Ja uważam, że nie
automatyczną skrzynią biegów
Baba! Przecież to jest najfajniejsze w całej jeździe (jakby ktoś nie wiedział co, to zmiana biegów ) Przyspieszasz, zmieniasz bieg Zatrzymujesz się, dajesz na jedynkę Przyspieszasz dajesz na dalszy bieg… Super! Ja to kocham! Baba z niego… (poniosło mnie? )
Nie myśl tyle, bo ci nie wychodzi!
Mówi mi tak pani profesor od angielskiego, matematyki… Taaaa Wspomnień czar
No ej! To mój przyjaciel. Niech sobie znajdzie własnego!
Właśnie! Psa nie ma, a przyjaciół szuka
Wilson przewrócił oczami i z nikłym uśmiechem ruszył w stronę odpowiedniego sklepu. No a my za nim.
Skąd on to wie? No co? To ciekawe Ja na przykład nie wiem… ok. może to przemilczę
Umieram Kocham jak House robi zakupy i jak „ubolewa” nad Tomem Po prostu to jest cudowne
- Niech pan go nie słucha. House, myślę, że Lisa nie będzie zadowolona z czarnego łóżeczka.
- Ale jest na kółkach.
- Mimo tego, że jest na kółkach.
A oto przed państwem… kolejny winowajca mojej śmierci
Biedny House Najpierw nie doczekał się czarnego łóżeczka, to jeszcze zbankrutował Biedactwo
Ty wiesz, że ja kocham tego fika, prawda? Kocham, będę kochać i w ogóle Sprawiasz mi nim ogromną radość Dziękuję
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 14:14, 12 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
ot_taka O, dziękuję bardzo! Cieszę się, że podoba Ci się ta moja pisanina
advantage Oj, muszą, nie muszą. To z rodziny House'a. One równie dobrze mogłyby urodzić się już dorosłe Dzięki za ten błąd. Możesz, oczywiście, że możesz spytać, ale ja jak zwykle mam problem z odpowiedzią. Nie wiem skąd ten pomysł na dinozaury. Chyba tak - z głowy. Pewnie wykluty z żartu House'a o zamawianiu dinozaurów na Allegro w kontekście poinformowania go o ciąży. Potem ten żarcik się pociągnął dalej i teraz już tak zostało. Ot, cała tajemnica. Dziękuję
Kika A głupi wrzechświat Nie masz za co przepraszać. Ja tu sobie tylko wspomnę, znaczy przypomnę Ci, o Twoim fiku i o tym, że ja sobie tu czekam na kolejną część, ale to tylko takie wtrącenie... Oj, naprawdę? Jest house'owaty? Ja cały czas mam wrażenie, że jest wręcz odwrotnie, więc bardzo mnie cieszy, że tak uważasz. Dziękuję Tobie bardzo
Ola Uwielbiam Cię, wiesz? Musisz to wiedzieć, a jak nie wiesz to już teraz wiesz. Dawno się tak nie śmiałam. Uwielbiam też Twoje komentarze i peweni mogłabym na nie odpowiadać bardzo długo Jacuzzi... jasne Oj, dopiero teraz zobaczyłam, że przez przypadek użyłam słowa "dinek" w tekście. Niezamierzenie Kto był taki wredny, że nie chciał poczekac, aż wstawisz swój cudny komentarz? *myśli* Że nieby... nie, to nie możliwe. Nie wiem o kogo może chodzić Przy zastępowaniu gościa od niebezpiecznych wypraw przez House'a ja umarłam. Lubię ten program! Ale tutaj go nie mam Aha, a o marnowaniu mleka pisałam szybciej niż nastąpiły ustalenia o głodujących dzieciach Afryki. Na dodatek ten argument miał się tyczyć wody służącej do zmywania naczyń w kontekście ich nie zmywania. Nie wykorzystuj moich argumentów przeciwko mnie! Wiedziałam, że wyłapiesz to klikanie. Po prostu wiedziałam! Trochę przez Ciebie, a trochę przeze mnie. Ale teraz przynajmniej widzisz jak jestem mocno związana z moim House'm. Dobra, kończę, bo zaczynam przynudzać. Wiem, i nie wiem dlaczego go kochasz, ale miałam milczeć na ten temat i nie negować tej miłości. I to ja dziękuję Tobie (bardziej niż Ty mnie!)
Yhm, yhm, napisałam coś. Właściwie to napisałam to tylko, dlatego że Arystoteles jest nudny. To taki cichy protest (napisałam proces... za dużo tej nauki, ot co! ) - piszę zamiast czytać (a właściwie i piszę i czytam, bo bez przeczytania sie nie obejdzie, więc narobiłam sobie dodatkowych zadań, ale to tak na marginesie). Dziękuję Wam wszystkim raz jeszcze!
Dla Oli, bo wiem, że lubi swój park jurajski i te skomplikowane imię - Amaya, którego ni w ząb nie potrafię odmieniać i musze układać zdania tak, żeby nie było to konieczne, haha. Czego się nie robi dla możliwości wywołania uśmiechu na czyjeś twarzy. I jeszcze, dlatego że wczoraj mnie tak bardzo rozbawiła, a łatwe to nie było. Dziękuję
Część 8
Cześć! Wiecie, że dziś jest nasz wielki dzień? Opowiem wam o pierwszym dinozaurze. Amaya to… właśnie, Amaya, tak ma na imię moja… moja wnuczka. Ciężko mi to przechodzi przez gardło. Wnuczka. Brzmi tak, jakbym był bardzo stary. No dobra, jestem ciut stary, ale przecież jestem również młodym tatą! Wiem, to się wyklucza i jest trochę skomplikowane. Zostawmy to. Dziś na pierwszy plan wychodzi Amaya.
Jest to szkrab o długości pięćdziesięciu czterech centymetrów, wadzę dwóch kilogramów i trzystu gramów i rozmiarze buta tak gdzieś na osiem, dziewięć centymetrów. Obwód głowy trzydzieści trzy centymetry, a klatki piersiowej trzydzieści dwa. Ma ciemne, niemalże czarne oczy i krótkie, brązowe włoski. Jest różowa jak to niemowlęta. Dodatkowo posiada drobniutkie paluszki. Mówię wam, jak chwyta mój palec to… ech, to takie dziwne uczucie. Ona jest taka mała. Teraz jest ładna, ale po porodzie wyglądała fatalnie! I teraz niekiedy też tak wygląda. Zależy od nastroju Rachel, która zawsze lubiła róż i niestety przelewa tę pasję na to biedne dziecko. Mówię jej, tłumaczę, ale to nic nie daje. Zawsze była uparta. A Cuddy jeszcze jej przyklaskuje i kupuje jakieś różowe gadżety. No a ja znów mówię i tłumaczę, ale jak zwykle nic mi z tego nie wychodzi. Mówię wam, ciężkie jest życie człowieka, który spędza czas z dinozaurem i dwiema dinozaurowymi matkami. I na dodatek z jedną z dinozaurem pod sercem… a zresztą jak ona ma dinozaura na rękach to nie jest nic lepiej. Raczej gorzej. Oczywiście dla mnie. Nie, nie kupuje mu różowych body! Zresztą o czym ja gadam! Miałem mówić o dinozaurze pierwszym (ponumerowałem je, żeby było łatwiej rozróżnić, bo tyle się ich namnożyło).
Może wypadałoby, choć wspomnieć o porodzie. Przebiegł bez zbędnych komplikacji. Właściwie to Tom, jak to Tom, zapomniał do nas zadzwonić tak, więc nie mam, co opowiadać. O całym zajściu dowiedziałem się zupełnie na końcu. Cuddy twierdzi, że wcześniej też nic nie wiedziała, ale jej nie wierzę. Trochę żałuję, bo bardzo chciałem zobaczyć spanikowanego Toma, no, ale co zrobić.
Właściwie to chcę wam opowiedzieć o czymś innym. Nie koniecznie o porodzie i marudzeniu. Znaczy… może trochę o marudzeniu, ale ja to mogę. Konkretnie przybliżę wam inne zdarzenie, które miało miejsce niedługo po porodzie Rachel i właściwie krótko przed porodem Cuddy. Amaya miała niecały miesiąc. Moja córka i jej mąż otrzymali zaproszenie na ślub. Rachel odmówiła, bo chciała zostać z małą, ale po długich namowach ze strony każdego, kogo spotkała uległa i zgodziła się pójść. No i co wtedy z dinozaurem? Oczywiście jest odsyłany do Tyranozaura Rexa, czyli do mnie. Wiem, jest jeszcze, Cuddy, ale… ona to najpierw brzuch, potem długo, długo nic, a na końcu coś, co nie nadaje się już do życia, bo jest zmęczone brzuchem. No i zostaję tylko ja.
Leżałem na kanapie, Lisa siedziała obok mnie na skrawku mebla, który jej udostępniłem w przypływie dobrego humoru, i spisywała coś na kartce. Amaya spała w swoim, a właściwie nie w swoim tylko w moim, znaczy mojego syna łóżeczku i było bajkowo. Czytałem magazyn medyczny. Prawie przysypiałem. Było mi miło i przyjemnie. W końcu się to skończyło. Cuddy szturchała mnie i dręczyła, żebym usiadł porządnie i zrobił jej więcej miejsca. Po kilkunastu minutach ustąpiłem. Nie wiem, dlaczego to ja muszę zawsze ustępować, ale to robię. Dla świętego spokoju.
- Ciekawe czy dobrze się tam bawią – mruknęła Lisa wtulając się w moje ramie. Objąłem ją ręką nie odrywając wzroku od mojej lektury.
- Yhm, ciekawe. Pewnie tak. Dlaczego mieliby się źle bawić?
- Nie wiem, tak tylko mówię. Pierwszy raz zostawili małą samą…
- Nie jest sama. Ma mnie.
- A ja?
- Ty? – Skrzywiłem się i zmierzyłem Cuddy zdegustowanym spojrzeniem. – Nie nadajesz się na nianię.
- Tak? Za to ty byłbyś wyśmienitą niańką – odparła z przekąsem i obejrzała dokładnie paznokcie pomalowane na krwistoczerwony kolor.
- Oczywiście, że byłbym wyśmienity. Nie mam przynajmniej kilkukilogramowego nadbagażu. – Spojrzałem na nią i uniosłem znacząco brwi w górę.
- Ale ty jesteś złośliwy!
- Zawsze do usług. – Nachyliłem się i pocałowałem ją. No i rzecz jasna Amaya się przebudziła ze snu zimowego. Popatrzyliśmy sobie w oczy. – Ja idę.
- Nie, ja.
- To mój dinozaur.
- To obcy dinozaur.
- Ale to mnie go wypożyczyli.
- Nam go wypożyczyli.
- Ja idę.
- Nie, ja chcę iść.
- A ja chcę słonia w ogrodzie grającego na harmonijce i skaczącego o poranku na skakance.
- To sobie takiego kup – odparła i wstała. Westchnąłem ciężko i patrzyłem jak wyjmowała z łóżeczka różowe (o zgrozo!) zawiniątko. Całkiem przyjemny dla oka widoczek. Obrażony wróciłem do czytania gazety.
Potem nie robiliśmy nic ciekawego. Zjedliśmy kolację. Nakarmiłem różową głodzillę, Cuddy ją uśpiła i ułożyła w łóżeczku. Obejrzeliśmy film – jakiś kryminał. Lisa wzięła prysznic, ja wziąłem prysznic… no dobra, razem wzięliśmy prysznic i położyliśmy się do łóżka. Cuddy zasnęła, ja poprzeglądałem strony internetowe - fora medyczne i motoryzacyjne, trochę o muzyce i nowych książkach. Zwyczajny wieczór. Później poszedłem spać.
Obudziłem się. Nie, to niewłaściwe sformułowanie. Raczej zostałem obudzony. Podstępnie i wrednie przez różowego dinozaura pierwszego. Otworzyłem jedno oko i zerknąłem na Lisę. Też się obudziła. Pośpiesznie zamknąłem oko. Pewnie zrobiłem to zbyt nagle, bo Cuddy szepnęła:
- Wiem, że nie śpisz. Idź, zobacz, co z nią. Pewnie jest głodna i trzeba jej zmienić pampersa. Jedzenie jest w butelce, w lodówce. Musisz je wsadzić do podgrzewacza.
- Dlaczego ja? – spytałem obrażony robiąc niezadowoloną minę.
- A dlaczego nie ty?
- Bo możesz ty.
- Wolałabym, żebyś jednak poszedł ty.
- Ale ja bym nie wolał.
- To mnie akurat średnio interesuje.
- O, a powinno. W tym rzecz, że powinno.
- House, mówiłeś, że będziesz… a nie, że jesteś lepszą nianią niż ja. Masz szansę się wykazać.
- Nianie pracują w dzień.
- Masz pełen etat. Spadaj stąd i idź do małej. Ale już!
- No ej! Nie jestem psem, który wlazł podstępnie na łóżko!
- Wybacz, niekiedy mi się myli. – Gdybym mógł zabijać wzrokiem już byłoby po niej. Gderając zwlokłem się z łóżka i podreptałem do sąsiedniego pokoju. Robiłem to prawie z zamkniętymi oczami, więc wpadłem na stojak z płytami, którego nie chciało mi się wcześniej schować. Narobiłem trochę hałasu, ale to nic.
Wszedłem do pokoju dziecinnego i włączyłem światło. Oczywiście natychmiast je z powrotem wyłączyłem. Każdy wie, że po przebywaniu w ciemnościach zapalanie światła nie jest dobrym pomysłem. Razi, wręcz kuje w oczy. Rozmyślnie włączyłem nocną lampkę, która rozświetlała pokój delikatnym światłem. Wypędzała mrok, ale nie wpuszczała jakiegoś zastępczego słońca. Była wspaniała. Nie chwaląc się - jej zakup był moim pomysłem.
Podszedłem do łóżeczka. Nachyliłem się nad nim i zobaczyłem… coś. Powiem wam, że nawet fajne było to coś. Małe, niestety nadal różowe, wijące się, czerwone ze złości i drobne coś. Wyglądało na zmęczone i jakieś takie smutne, może niezadowolone.
- Cześć, dinozaurze. Dlaczego ryczysz? – Może was zaskoczę, ale nie odpowiedziała jakoś szczególnie elokwentnie. No, ale w końcu to dziecko Toma, co się dużo po niej spodziewać. Jedynie zapiszczała i rozpłakała się jeszcze głośniej. Skrzywiłem się. Jak można wydawać z siebie takie nieprzyjemne dla ucha tony? – No przestań. Babcia śpi i ja również mam taki zamiar. Co ci się znowu nie podoba, co? Jesteś marudna, nieznośna i zatruwasz mi nocne życie. Wiesz kim ja jestem? Lekarzem i to bardzo dobrym. Potrzebuję snu i odpoczynku, a ty mi to odbierasz. Albo zaraz gadasz, o co chodzi, albo idę dalej spać. – Nadal nie chciała mówić. Wiedziała, że wszystko, co powie może być użyte przeciw niej, czy co? Może wiedziała, że może zachować milczenie do przyjazdu swojego adwokata? Nie wie, ale nic nie mówiła. Tylko płakała. Głośno i drażniąco. – Nie, to nie. Idę spać. – Zgasiłem światło i poszedłem do sypialni. Położyłem się na łóżku i nasłuchiwałem. Amaya nadal płakała. Ech, cholera!
- Co ty tu robisz? – Cuddy obudziła się i spojrzała na mnie.
- Nic, po prostu ostatnio za nagle wstałem i zakręciło mi się w głowie. Musiałem się położyć jeszcze na momencik.
- Po takim czasie?
- No. Mój organizm jest wyjątkowy – szepnąłem i wróciłem do dziecinnego pokoju. Znów podszedłem do łóżeczka i spojrzałem na dinozaura. – Nie chcesz gadać, trudno. Zrobię wszystko, co uznam za słuszne. Sama tego chciałaś, potworze. – Wyjąłem ją z delikatnością, która nie pasowała do mnie, ani do nikogo chodzącego po ziemi. Ułożyłem ją sobie w ramionach i czule pogładziłem jej rączkę. Uspokoiła się i wbiła we mnie swoje czarne oczka. Lśniły od łez. Wargi drgały lekko. Oddychała ciężko tak, jakby była wykończona płaczem. Patrzyła na mnie tak, jakbym był przybyszem z obcej planety, który ją ocali i rozwiąże jej wszystkie problemy. Uśmiechnąłem się do niej delikatnie i zaniosłem na przewijak. Cuddy coś wspominała o zmianie pieluchy. Przejrzałem wzrokiem blisko dwadzieścia różnych buteleczek leżących obok mnie. Jakieś odżywki, maści, talki i takie tam… jeju! – Dobra, młoda. To trudne, więc nie utrudniajmy sobie nawzajem pracy, w porządku? Robimy tak – ja zmienię ci tę brudną pieluchę na całkiem nową, obsypię cie tymi pachnącymi specyfikami, które kupiła dla ciebie mama i babcia, potem mogę cię nawet nakarmić, a jak będziesz grzeczna to uwolnię cię od tego różowego ubranka, które masz na sobie. Ty za to będziesz grzecznie leżała i nie będziesz płakała. To nie jest zbyt skomplikowane. Na pewno załapiesz. Musimy współpracować. Tylko współpraca pozwoli nam zwyciężyć. Zapamiętaj to. – Mała patrzyła na mnie z otwartymi usteczkami i słuchała uważnie. Sprawiała wrażenie jakby mnie rozumiała, choć wiem, że to średnio możliwe. W każdym razie nie płakała, tylko mnie słuchała. Zdjąłem z niej różowe coś. Ściągnąłem śmierdzącego pampersa. Użyłem miliarda nawilżonych chusteczek. Nasmarowałem dinozaura maścią, obsypałem jakiś białym czymś (wziąłem za dużo białego czegoś…) i założyłem nowego pampersa. Krótko mówiąc robiłem wszystko, co mi kiedyś tam kazano. Potem dorwałem się do walizki z ubrankami małej. Przerzuciłem górę różowych i dotarłem do tego jednego, czego szukałem. Zielona tratwa na różowym oceanie mojej rozpaczy. – Mam, maluchu! Mam twoje wybawienie. – Amaya popatrzyła na mnie jeszcze dziwniej niż poprzednio i zamrugała kilka razy. Wiem, ona nic nie kuma, ale robi takie śmieszne miny. Zresztą nieważne. Ważne jest to, że ubrałem ją w zielone body z nadrukowanym dinozaurem, które kupiłem jej na święta. Potem odszedłem krok w tył i przyjrzałem się swojemu dziełu. Byłem z siebie dymny. – No, dinozaur jak nowy – powiedziałem do niej i wsadziłem ją do łóżeczka. – Poczekaj tu na mnie i nigdzie nie odłaź. Idę po prowiant. Zapamiętaj to słowo. W twoim języku będzie prawdopodobnie synonimem słówka – mleko, no ale potem to się zmieni. Warto zapamiętać na przyszłość. Zaraz wracam. Nie ruszaj się.
Szybkim krokiem poszedłem do kuchni. Jakimś cudem wygrzebałem w lodówce mleko, które ktoś sprytnie zakrył sałatą i kostką żółtego sera. Potem spojrzałem na podgrzewacz… Kto produkuje takie dziwne urządzenia? Nie wiem. Wsadziłem mleko do jedynego otworu, więc byłem pewien, że jest odpowiedni i nadusiłem jedyny guzik, więc byłem pewien, że i jego wybrałem dobrze. Ciekawe ile podgrzewa się mleko. Stałem i myślałem nad tym, aż przypomniałem sobie, że Cuddy swego czasu wyciągała mleko z podgrzewacza i lała się nim, żeby sprawdzić temperaturę. Zrobiłem to samo. Mleko było ciepłe. Byłem z siebie naprawdę dumny.
- Głodzilla, mam żarcie! – powiedziałem wchodząc do pokoju. Położyłem butelkę na stoliku i wyjąłem małą z łóżeczka. Usiedliśmy na fotelu. – Żarcie to kolejny synonim słowa mleko – wyjaśniłem rzeczowym tonem i wepchnąłem jej butelkę do buzi. – Powiem ci szczerze, że to twoje pożywienie jest niedobre. Wiem, co mówię, bo próbowałem. Ale twoja mama i babcia upierają się, że to lubisz, więc jedź. Ja wolałbym na twoim miejscu coś innego. Przykładowo pesto – jest w lodówce, no ale… Musisz tylko wiedzieć, że to, że musisz to jeść nie jest moją winą.
W końcu wypiła całą butelkę. Co jak co, ale miała spust. Odstawiłem na bok puste naczynie i poczekałem cierpliwie, aż się je odbije. Potem zaniosłem ją do łóżeczka i szczelnie otuliłem kołderką.
- Dinozaurowych snów, łobuziaku – szepnąłem i pogłaskałem ją po główce. Nie miałem jednak serca jej zostawić. Usiadłem obok na bujanym fotelu i chwyciłem jej rączkę. Zacząłem nucić jakąś piosenkę. Cichą, spokojną i ładną. Nie mogłem przypomnieć sobie autora i tytułu tego utworu, ale pamiętałem treść. Ech, dziwne to, ale ja już tak nieraz mam. Byłem okropnie zmęczony. Oparłem głowę o brzeg łóżeczka i popatrzyłem na dinozaura. Miała przymknięte oczy, ale jeszcze nie spała. Nuciłem dalej moją piosenkę, ale robiłem to coraz ciszej. Naprawdę byłem padnięty. Na chwilę zamknąłem oczy. Naprawdę tylko na króciutką chwileczkę.
- Tato. – Obudził mnie czyjś szept. W głosie wyczuwałem uśmiech. Bolał mnie kark. – Tatusiu.
- Co? Co… co się dzieje? Gdzie ja jestem? Gdzie dinozaur? – zapytałem i usiadłem prosto. Miałem mętny wzrok. Na pewno. I bardzo bolała mnie ta szyja. Skrzywiłem się i rozejrzałem uważnie wokół siebie. Zamrugałem kilka razy. – Spałem tu?
- Nie wiem, chyba tak. – Rachel nachyliła się i pocałowała mnie w policzek. – Dlaczego nie poszedłeś do łóżka. Mała marudziła?
- Nie, musiałem zasnąć. Była nawet grzeczna, tylko obudziła mnie w nocy i nie chciała sobie nawet ze mną pogadać… - No ale Rachel już mnie nie słuchała. Dopadła do swojego dinozaura i tuliła go w objęciach jakby nie widziała małej przez pół wieku. Nie wiem, dlaczego matki tak mają. Witają swoje małe dzieci niezwykle wylewnie. W tym momencie do pokoju wszedł Tom.
- Dzień dobry, panu. – Uśmiechnął się do mnie niepewnie i podszedł do Rachel i małej. Pogładził dziecko po główce i chwycił za rączkę. No dobra, nie wiem, dlaczego rodzice mają tak, że witają swoje dzieci tak wylewnie. Ja na pewno nie jestem przewrażliwionym rodzicem, ani dziadkiem. Staram się zachować zdrowy rozsądek i dystans do tego wszystkiego. To chore cały czas pouczać swoje dzieci i mówić im jak powinny postępować lub, co gorsza jak mają wychowywać własne dzieci. W końcu są dorośli. Wiedzą, co robią i...
- Ej, uważaj! Musisz podtrzymywać jej główkę! Zrobisz jej krzywdę, Tom! – No, o rodzinie, przykładowo mężu swojego dziecka nic nie wspominałem!
Pozdrawiam
Szpilka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
advantage
Otorynolaryngolog
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 19:02, 12 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Arystoteles nudny? No co Ty, starożytoność jest najlepsza;) A studiujesz może historię albo filologię klasyczną, czy coś takiego? Tak pytam z czystej ciekawości:D
Szpilka napisał: | No dobra, jestem ciut stary, ale przecież jestem również młodym tatą! Wiem, to się wyklucza i jest trochę skomplikowane. |
Skomplikowane, ale bloody sexy
Och, a to imię... Amaya? Brzmi fajnie, ale jakoś tak orientalnie. W sensie arabsko. No i pierwsze słyszę o takim imieniu;)
Cholera, sprawdziłam... jest japońskie? A nie wygląda
Aaa, i głodzilla też jest dobra
I opiekuńczy i czuły House też jest dobry
weny
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez advantage dnia Wto 19:05, 12 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
paulinka11133
Rezydent
Dołączył: 08 Gru 2008
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 12:19, 13 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Czuły, opiekuńczy i kochający House. Aż się wierzyć nie chce.
Mówią, że dziecko wszystko zmienia.
Dziadek Greg i tatuś Greg. To pierwsze mi kompletnie nie pasuje. Nie wyobrażam sobie House'a jako dziadka. Chyba nie mógłby sobie tego przyswoić tak jak tutaj to przedstawiłaś.
Ogólnie bardzo mi się podoba całe to opowiadanie z tymże brakuje mi reakcji otoczenia. Jakiegoś chociaż wspomnienia o zespole czy o rodzicach House'a czy Cuddy. Nie wiem, może to zamierzone i chciałaś się tylko skupić na głównych bohaterach.
Bardzo podoba mi się ta historia. House, który nie lubi swojego zięcia jest to bardzo realne. Fajne, na prawdę fajne.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 12:32, 13 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Szpilko wybacz, że najpierw bezczelnie domagam się kolejnych części, a potem nawet nie daje rady skomentować zły lis, zły...
Od początku do końca jestem na tak O i widzę więcej dialogów w tej części
House i wnuczka
Już się nie mogę doczekać, co będzie dalej... mam nadzieję, że spełnisz moje najskrytsze Huddy marzenie bo jesteś bardzo blisko
Podoba mi się, że mimo wszystko potrafisz napisać to wszystko tak po Hałsowemu począwszy od Huddy, przez nowe okoliczności, a na postrzeganiu tego wszystkiego przez House'a skończywszy.
Jestem pełna podziwu
Opowiadanie zabójcze w każdym calu cudownie zabójcze I błagam nie kończ zbyt szybko
Pozdrawiam House'owy Mistrzu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ot_taka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 259
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stamtąd Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 13:00, 13 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Cudowne zderzenie House'a z maleństwem
Dziadek Greg... (rany, jak to dziwnie brzmi )
W ogóle - burczy, niby marudzi, a i tak jest słodki Nawet jeśli temu zaprzecza
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:23, 18 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
advantage To jeszcze raz: cieszę się bardzo, że Ci się podoba. Naprawdę. Do właściwego pochodzenia tego imienia jeszcze nie dotarłam, bo nikt tego nie wie. Obawiam się, że nawet ktoś, kto je nosi nie za bardzo to wie Najważniejsze, że takowe imię jest i że jest żeńskie. Resztę można ustalić później. Dziękuję raz jeszcze
paulinka11133 O, miło mi. Cieszę się, że wpadłaś i że Ci się podoba. No i dziękuję bardzo
lisek Dobry lis, kochany lisek Się przejmujesz głupotami. I nie znow tak bezczelnie. Tak, te dialogi tak mi się tu wkradły. I tutaj chyba też. Ja pisze to ze łzami w oczach Na serio. Nie wiem, ja jakoś wolę więcej opisów, ale te dialogi mi tu pasowały. Żeby były szybkie i bez rozwodzenia się nad tematem, bo potem przysypiacie Wiesz, łatwiej byłoby mi spełniać marzenia gdybym je znała... bo tak to mam wrażenie, że ich nie spełnie. Niestety. Czy oberwę liskowym ogonem jak powiem, że ja właściwie już to kończę? Błagam, byle nie za mocno. Dziękuję Tobie bardzo
ot_taka Cieszę się, że nadal Ci się to podoba. Fakt, dziadek brzmi dość dziwnie... dziadek House... Dziękuję
Część 9 (Chyba przedostatnia. Nareszcie )
Hej. Malutko mam czasu ostatnio. Cały, naprawdę caluteńki wolny czas zabiera mi Amaya. Jak nie ma jej gdzieś w pobliżu, to Rachel dzwoni, żeby o coś zapytać. Gdy nie ma małej, gdy Rachel nie dzwoni i gdy mógłbym wreszcie wypocząć to Cuddy zaczyna mi opowiadać o dinozaurze. A jeśli wszystkie te możliwości już przerobimy (nie ma opcji, żeby którąkolwiek opuścić) to Lisa zawsze przejdzie do bardziej drażliwego tematu. Mówię oczywiście o naszym osobistym dinozaurze, którego Cuddy jak dotąd cały czas taszczy wszędzie ze sobą. Kiedyś powiedziała mi, że trudno byłoby jej go gdzieś zostawić. Jak teraz tak na to popatrzę to może faktycznie miała trochę racji. Warto dodać, że jeszcze go nie urodziła.
W ogóle, gdy Cuddy była w ciąży, jeszcze zanim urodziła się Amaya, w domu wybuchały częste awantury. Nie mówiłem wam o tym, bo to głupie. Gdyby Lisa mnie posłuchała nie byłoby żadnego problemu. Ale ona oczywiście zawsze, ale to naprawdę zawsze żyje w błędnym przeświadczeniu, że ma rację. Żal mi jej. Mówię, tłumaczę, że jak zrobimy po mojemu to będzie lepiej, ale ona mnie nie słucha. Mógłbym wam przytoczyć jedną z takich małych kłótni. Dotyczyła imienia dla naszego dinozaura.
- Greg, musimy wymyślić imię dla małego. – Lisa usiadła obok mnie na kanapie i wyłączyła mi telewizor. Spojrzałem na nią oburzony.
- No ej! Ja to oglądałem!
- Jutro o trzeciej po południu jest powtórka.
- A nie możemy jutro o trzeciej po południu porozmawiać?
- Nie. – No cóż. Jej odpowiedź była chociaż rzeczowa. Nie i koniec. Zabija nadzieję na oglądanie jednym szybkim ciosem. Przynajmniej mniej boli. – No, to co proponujesz?
- Judas.
- House!
- No co? Imię biblijne. Może stałby się świętym?
- Tak, z takim imieniem na pewno. Nie nazwiemy go tak. Po moim trupie.
- To akurat dałoby się załatwić. – Spojrzała na mnie tak… no wiecie jak, nie? Też byście tak na mnie spojrzeli. – No to nie wiem. Może Adolf?
- Adolf? – Skrzywiła się jakoś dziwnie. – Z jakiego to jest języka?
- Z niemieckiego. To imię wielkiego wodza. Może nie zasłynął w wielu krajach ze zbyt dobrej strony, ale jakby popatrzeć na to z innej strony to Adolf Hitler był wielkim myślicielem i strategiem.
- Nie. I mam nadzieje, że tego „nie” nie muszę komentować. Następne.
- Hm… może Isaac?
- To znowu jakaś postać biblijna? Bo tak brzmi szczerze mówiąc. – Zamyśliła się i skrzywiła kilka razy wymawiając szeptem słowo „Isaac”. - Jeśli tak, to nie podoba mi się to imię.
- Nie, nie jest to postać biblijna. Nazwiemy go tak na cześć Isaaca Newtona. – Wzniosłem palec wskazujący w górę i zrobiłem mądrą minę. Cuddy popatrzyła na mnie jak na wariata, więc wróciłem do poprzedniej znudzonej mimiki twarzy. – Niedawno właśnie o nim czytałem, więc tak mi się nasunęło. To może Albert?
- Albert? – Nawet się uśmiechnęła. Chyba uznała to imię za całkiem normalnie brzmiące.
- Tak, po Albercie Einsteinie.
- Boże! Czy on nie może mieć imienia po sobie?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo to nudne. Lepiej mieć imię po kimś ważnym. To zawsze coś. Przykładowo dinozaur idzie do szkoły i pani na lekcji angielskiego zapyta go po kim dostał imię Albert, a on odpowie, że tata nazwał go tak na cześć Alberta Einsteina. No i co wtedy pomyśli sobie ta nauczycielka?
- Że jesteś porąbany?
- Nie.
- Że to biedne dziecko ma bardzo nienormalnego tatusia?
- Nie! Pomyśli, że… w sumie nie wiem, co pomyśli, ale to będzie coś fajnego.
- Dobra, Greg. To nie ma sensu. – Zdziwiłem się. Łatwo poszło. Już daje mi spokój? Dopiero się rozkręcałem. – Ja zaproponuję imię, a ty powiesz, co o nim myślisz. Tylko bez żartów. Nie mam na to ochoty. No więc… - Otworzyła wielką księgę z imionami i zaczęła ją przeglądać. Przewróciłem oczami. Zero kreatywności! – Hm… Edward?
- A po kim to? Po tym wilkołaku z książki?
- To był wampir. Może być po sąsiedzie z domu naprzeciwko. Jak ci się podoba?
- W ogóle mi się nie podoba. Skąd ty wiesz, że to był wampir? Czytałaś to???
- Pierwszą część. Harry?
- Co, że niby Potter? Odpada. – Lisa przewróciła oczami. – Co ty masz z tymi imionami z książek?
- Sam zacząłeś.
- To była księga biblijna, a nie książki dla mas.
- Leon?
- Zawodowiec?
- Wkurzasz mnie, House! Zaraz sama to wybiorę i postawię cię przez faktem dokonanym. Ciekawe jak ci będzie wtedy miło. Chciałam, żebyśmy razem podjęli jakąś sensowną decyzję, ale widzę, że się nie da. – Popatrzyła na mnie jak na zło konieczne i zrobiła obrażoną minę. Westchnąłem głęboko i pogładziłem ją po dłoni leżącej obok mojej nogi.
- Co powiesz na Max? – zapytałem cicho i spojrzałem na nią. Przeniosła na mnie wzrok.
- Co to, kolejna głupota? Po kim to ma niby być? Kolejny uczony, postać biblijna, książkowa, czy może genialny strateg - morderca?
- Nie, to imię, które mi się podoba. Zwyczajne. Po nikim. Po prostu zwykłe imię. Max. – Wbiłem wzrok w kolana i siedziałem cicho. Czułem, że na mnie patrzyła. Ona też się nie odzywała. Do czasu, oczywiście.
- Naprawdę podoba ci się to imię czy znowu robisz sobie ze mnie żarty?
- Naprawdę. – Popatrzyłem jej w oczy. Uśmiechnęła się i przytuliła mnie. Widzicie? Zaproponuje tylko imię dla dinozaura, a ona bierze to tak bardzo do siebie. Kobiety.
- W takim razie nazwiemy go Max. – Wtuliła się we mnie jeszcze mocniej. Mimo to dzieliła nas dość duża odległość. To przez ten brzuch…Sami wiecie.
- No, chyba że Max Stirner. Był taki filozof… Ała! – Uderzyła mnie w ramię, ale roześmiała się.
- I tak wiem, że tobie po prostu podoba się to imię.
- Nieprawda. Chciałem cię oszukać. Nabrałaś się. – Pocierałem sobie obolałe ramię dłonią. No a Cuddy znów się roześmiała.
To tak w ramach wstępu, żeby nie rozwodzić się nad tym potem. Znaczy teraz. Bo chciałbym wam właśnie opowiedzieć o Maxie. A właściwie o jego narodzinach. To stało się pewnego wieczoru. Siedziałem na krześle przy stole. Jadłem obiad i równocześnie rozwiązywałem krzyżówkę. Cuddy siedziała na kanapie i przeglądała programy telewizyjne. Gdy skończyłem jeść wyłączyła telewizor, wzięła mój talerz i poszła do kuchni. Ja nie oderwałem się od krzyżówki.
- House! – Zabrzmiało to trochę histerycznie. Zignorowałem. Zostało mi tylko jedno hasło! – House! – Głośniejsze i bardziej dosadne. Kurcze, jak się nazywa ten aktor, który gra we wszystkich możliwych komediach romantycznych? – House!!! – Wiem, Hugh Grant! – House, do cholery!!! Ja rodzę! – Znieruchomiałem. Została mi do dopisania literka „t”. Siedziałem z długopisem zawieszonym trzy milimetry nad odpowiednią krateczką i patrzyłem przed siebie. Otworzyłem szeroko usta, odrzuciłem długopis na bok i wstałem. Szybkim krokiem poszedłem do kuchni.
- Co ty powiedziałaś? – zapytałem i zobaczyłem Cuddy. Wyglądała jak… kobieta w ciąży, która będzie rodzić.
- Odeszły mi wody. Pomóż mi, Greg – jęknęła i spojrzała na mnie błagalnie. Wyglądała na przestraszoną. Mnie pewnie określilibyście jako przerażonego.
- Ale… co… ale…jak?
- Och – warknęła. – Zawieź mnie do szpitala. Tylko weź torbę!
- Torba, szpital. Tak, jasne. Faktycznie. Tak powinno się zrobić. Jedziemy.
Po niemałych komplikacjach dotaszczyliśmy się do samochodu. Gdy mijałem pierwszy zakręt Cuddy zapytała czy wziąłem torbę. Hm… wróciliśmy się po nią do domu i znów pojechaliśmy w stronę szpitala. Wiecie, co wam powiem? Czerwone światła są głupie. Nie lubię ich i nienawidzę czekać. A wtedy to nawet nie mogłem. Jak na złość staliśmy chyba na wszystkich światłach jakie mijaliśmy. Cholera, jak jadę na dyżur do przychodni to wszędzie mam zielone.
- Czy ty, aby na pewno wzięłaś nasze body z dinozaurami? – zapytałem Cuddy, gdy wychodziliśmy na ten pieruńsko drogi pojazd kliniki, za którą płaciłem tyle pieniędzy.
- Co ty masz z tymi dinozaurami?
- To znak rozpoznawczy. Przynajmniej nam nie podmienią dzieciaka. Wzięłaś?
- Tak! – Usiadła na wózku i pojechaliśmy do środka. Tak, dokładnie po tych samych marmurowych podłogach co ostatnio. I owszem, nadal były tak cholernie ślizgie.
- Ale na pewno?
- Tak, na pewno! Nie denerwuj mnie teraz z tymi dinozaurami! - Podeszła do nas jakaś pielęgniarka i odebrała mi wózek.
- Ją możecie sobie zatrzymać, bo jest marudna, ale dinozaura proszę zwrócić – powiedziałem do niej i uśmiechnąłem się do Lisy. Obie spojrzały na mnie jak na wariata i windą pojechaliśmy na trzecie piętro.
Porodówka była równie ładna jak reszta budynku. Wszystkie rzeczy wyglądały na nowe i nieprzyzwoicie drogie, czyli normalka. Położyli Cuddy na łóżku, przebrali ją w śmieszne, szpitalne wdzianko i dokonali oględzin jej ciała, których nie będę wam opisywał. To w końcu moja żona! Lekarz stwierdził, że Lisa może już rodzić. Nudziło mi się. Nie miałem nic do roboty. Zostawiłem krzyżówki w domu. Równie dobrze mógłbym wymyślać hasła i trzymać Cuddy za rękę, a nie tylko trzymać i patrzeć na nią. Czekaliśmy tak chwilę, aż odebrali mi żonę i dziecko i wywieźli je do innej sali. Mnie kazali zostać i czekać. Podobno poród drogą naturalną byłby zbyt niebezpieczny. Długo ich nie było! Och, jak cholernie długo. Gdybym palił to spaliłbym z dwie paczki papierosów! Serio. I poleciałbym po trzecią. Dobrze, że nie palę. Zaoszczędziłem. Poza tym… tu chyba nie wolno palić.
W końcu przyjechała Lisa. Leżała płasko na łóżku i uśmiechała się blado. Postawili łóżko na swoim miejscu i wyszli. Nigdzie nie widziałem mojego dinozaura. Trochę się wkurzyłem. W końcu czekałem już tak długo! Dziewięć długich miesięcy! Chyba mam prawo go w końcu zobaczyć, nie?
- Jak się czujesz? – Stłamsiłem w sobie pierwsze pytanie jakie cisnęło mi się na usta i zadałem te bardziej stosowne.
- Dobrze. – Spojrzałem na nią podejrzliwie. – Naprawdę dobrze. Wszystko w porządku. – Ścisnęła moją dłoń i uśmiechnęła się ciut bardziej. Skinąłem potakująco głową na znak aprobaty. Odczekałem chwilę i wreszcie zadałem TE pytanie.
- Widziałaś dinozaura? – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i mruknęła, że tak. Później pogrążyła się w jakimś swoim świecie. Pewnie była tam z moim dinozaurem i go sobie przypominała! A ja oczywiście go nie widziałem! Rozważałem możliwość zrobienie awantury i zażądania, aby pokazali mi dinozaura w kubraku z dwoma dinozaurami, no ale się powstrzymałem. Po kilku minutach do pokoju wwieziono dziecko. Pielęgniarka postawiła dziwne urządzenie, na którym leżało obok łóżka Lisy i poszła sobie. Siedziałem przez chwilę przestraszony.
- No idź. Obejrzyj go. – Cuddy uśmiechnęła się do mnie i zachęciła mnie gestem dłoni. Nie miałem wyjścia. Wstałem i podszedłem do noworodka.
Zobaczyłem dinozaura. Wymiarów nie znałem. Na oko pięćdziesiąt pięć centymetrów długości. W resztę się nie bawiłem. Był… mały. I drobny. Nie wyglądał na zbyt ciężkiego. Był trochę pomarszczony i siny, jak to dzieci po porodzie. Miał zielone oczy. Dokładnie takie same jak Lisa. I brązowe włosy. A właściwie te dwadzieścia siedem włosów, które miał na głowie. Miał chude i długie paluszki godne najlepszego pianisty. I w ogóle taki inteligentny wyraz twarzy. To akurat miał po mnie.
- Cześć, dinozaurze. Wiesz kim jestem? Twoim tatą. To ja wymyśliłem ci te fajowe imię, które masz. To na cześć takiego filozofa Maxa Stirnera, który…
- House! – Wiedziałem, że się wydrze.
Pozdrawiam
Szpilka
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Szpilka dnia Pon 20:31, 18 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
advantage
Otorynolaryngolog
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:58, 18 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Szpilka napisał: | Kurcze, jak się nazywa ten aktor, który gra we wszystkich możliwych komediach romantycznych? – House!!! – Wiem, Hugh Grand! – House, do cholery!!! Ja rodzę! – Znieruchomiałem. Została mi do dopisania literka „d” |
to silniejsze ode mnie, serio, a mianowicie... Hugh GranT. I faktycznie gra we wszystkich możliwych komediach romantycznych
Szpilka napisał: | I w ogóle taki inteligentny wyraz twarzy. To akurat miał po mnie. |
A jakże! dziewięc miesięcy szybko zleciało i dinozaur wśród nas;)
Szpilka napisał: | - Cześć, dinozaurze. Wiesz kim jestem? Twoim tatą. To ja wymyśliłem ci te fajowe imię, które masz. To na cześć takiego filozofa Maxa Stirnera, który…
- House! – Wiedziałem, że się wydrze. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kika
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Cze 2009
Posty: 246
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Żywiec Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 20:16, 18 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Szpiluś, wtrącam w odpowiedzi na Twoje wtrącenie, otóż opowiadanie się pisze, w żółwim tempie co prawda, bo mam okazję pisywać teraz tylko na co nudniejszych wykładach, bo całe dnie spędzam na uczelni i do domu wracam dosłownie wypluta...
A teraz przechodząc do spraw o wiele ważniejszych...
Kochana, ja już na prawdę nie wiem, co mam Ci pisać, z każdą częścią zakochuję się w Twoim pisaniu co raz bardziej, a dziś przeszłaś już samą siebie A mianowicie:
po 1. jak <i>Twój</i> House uwielbiam krzyżówki i nienawidzę, jak zostaje mi jakieś nierozwiązane hasło...
po 2. kocham Hugh Granta i wszystkie komedie romantyczne!
po 3. uwielbiam imię Max i marzę o tym, żeby mój syn w przyszłości się tak nazywał, choć rodzina wciąż powtarza, że to psie imię
no i po 4. również jak House zachwycałabym się smukłymi i długimi paluszkami malucha... Uwielbiam u mężczyzn dłonie pianisty, och... Mały Maksiu będzie niezłym przystojniakiem!
Więc jak widzisz, uwielbiam bardzo wiele rzeczy i niechaj na tym uwielbieniu skończę swe wypociny
Pozdrawiam gorąco
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|