Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Nasz Fik
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:13, 16 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:18, 16 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Skoro nie wiedziała jak to powiedzieć, a wiedziała, że będzie musiała kiedyś to zrobić, postanowiła już dłużej nie zwlekać i po prostu powiedzieć to wprost.
-Myślę... myślę, że powinniśmy usiąść. Ma... mam ci wiele do powiedzenia.- Powiedziała przez łzy, jąkając się, nie patrząc mu w oczy.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lolok dnia Nie 19:18, 16 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gatha
Scenarzysta
Scenarzysta


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:21, 16 Mar 2008    Temat postu:

ech, mamy dwie wersje, martuusia i lolok, musieliście w tym samym czasie dopisywać kontynuację dogadajcie się może jakoś i ustalcie jedną, wspólna wersję?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aku
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 09 Lut 2008
Posty: 971
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:22, 16 Mar 2008    Temat postu:

martuusia ma lepszą, jest relacja Cuddy-Wilson
możemy jeszcze dopisać coś do jej historii, potem dodamy wersje loloka i dalej piszemy ;p


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aku dnia Nie 20:23, 16 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:24, 16 Mar 2008    Temat postu:

ja kończyłam pisać po owfcy a zauważyłam że martusia pisała bez dodanego tekstu owfcy który był pierwszy wię ja zaczęłam pisać po owfcy ( martusia nie uwzględniła dodanego tekstu owfcy)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:25, 16 Mar 2008    Temat postu:

Aku dobry pomysł

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aku
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 09 Lut 2008
Posty: 971
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:36, 16 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.





kopnął w żołądek ;p

tylko nie zróbcie z końcówki PWP

lolok, rób przerwę(1 linijka), bo inaczej ciężko rozróżnić co jest czyje ;p


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aku dnia Nie 20:37, 16 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sintiara
Pulmonolog
Pulmonolog


Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 1105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:40, 16 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:44, 16 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lolok dnia Nie 20:46, 16 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:16, 16 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:25, 16 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.

Minęły dwie godziny i zaczęła się operacja. Cuddy Wilson i Cam siedzieli na korytarzu i każde z ni próbowało poukładać myśli w głowie. Nagle zajwił się Chase.
-Hej co się dzieje że macie takie miny? - zapytał
-House... -zaczęła Cuddy
-Co House?
-House jest operowany ma guza mózgu.
-Co? - Chase usaidł z wrażenia
Teraz wszyscy czekali na jakąkolwiek wiadomość z sali. Z bloku operacyjnego wyszła pielęgniarka.
-Co z nim?- zapytał Chase
-Ja nic nie wiem proszę czekać o[peracja może jeszcze trochą portwać. -odpowiedzaiła pielęgniarka.
To czekanie było najgorsze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sintiara
Pulmonolog
Pulmonolog


Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 1105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:30, 16 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.
_________________
Nigdy nie rozmawiaj z idiotami. Najpierw zniżą Cię do swojego poziomu, a później wykończą doświadczeniem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
lolok25
immunolog
immunolog


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 158

Ostrzeżeń: 0/5
pokaż historię
Skąd: z tąd

Nowy postWysłany: Nie 22:25, 16 Mar 2008 Temat postu: Odpowiedz z cytatem
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.

Minęły dwie godziny i zaczęła się operacja. Cuddy Wilson i Cam siedzieli na korytarzu i każde z ni próbowało poukładać myśli w głowie. Nagle zajwił się Chase.
-Hej co się dzieje że macie takie miny? - zapytał
-House... -zaczęła Cuddy
-Co House?
-House jest operowany ma guza mózgu.
-Co? - Chase usaidł z wrażenia
Teraz wszyscy czekali na jakąkolwiek wiadomość z sali. Z bloku operacyjnego wyszła pielęgniarka.
-Co z nim?- zapytał Chase
-Ja nic nie wiem proszę czekać o[peracja może jeszcze trochą portwać. -odpowiedzaiła pielęgniarka.
To czekanie było najgorsze.

Z sali wybiegł chirurg.
- Dr Cuddy mamy powikłania musimy wyciąć nieco więcej tkanki niż przypuszczaliśmy. To może doprowadzić do poważnych uszkodzeń ślepoty paraliżu
Musi Pani podpisać zgode.
- Dlaczego ja.
- Podpisał dokument stwierdzający że wszystkie medyczne decyzje podczas operacji podejmie pani za niego.
Cuddy była zaskoczona. Nie sądziła ze aż tak jej ufał. Zawsze mówił że jest złą lekarką
- Nie ma innych możliwości ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Nefrologia i choroby zakaźne


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Pit Lane :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:19, 17 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.
_________________
Nigdy nie rozmawiaj z idiotami. Najpierw zniżą Cię do swojego poziomu, a później wykończą doświadczeniem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
lolok25
immunolog
immunolog


Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 158

Ostrzeżeń: 0/5
pokaż historię
Skąd: z tąd

Nowy postWysłany: Nie 22:25, 16 Mar 2008 Temat postu: Odpowiedz z cytatem
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.

Minęły dwie godziny i zaczęła się operacja. Cuddy Wilson i Cam siedzieli na korytarzu i każde z ni próbowało poukładać myśli w głowie. Nagle zajwił się Chase.
-Hej co się dzieje że macie takie miny? - zapytał
-House... -zaczęła Cuddy
-Co House?
-House jest operowany ma guza mózgu.
-Co? - Chase usaidł z wrażenia
Teraz wszyscy czekali na jakąkolwiek wiadomość z sali. Z bloku operacyjnego wyszła pielęgniarka.
-Co z nim?- zapytał Chase
-Ja nic nie wiem proszę czekać operacja może jeszcze trochą portwać. -odpowiedzaiła pielęgniarka.
To czekanie było najgorsze.

Z sali wybiegł chirurg.
- Dr Cuddy mamy powikłania musimy wyciąć nieco więcej tkanki niż przypuszczaliśmy. To może doprowadzić do poważnych uszkodzeń ślepoty paraliżu
Musi Pani podpisać zgode.
- Dlaczego ja.
- Podpisał dokument stwierdzający że wszystkie medyczne decyzje podczas operacji podejmie pani za niego.
Cuddy była zaskoczona. Nie sądziła ze aż tak jej ufał. Zawsze mówił że jest złą lekarką
- Nie ma innych możliwości ?

-Niestety
Cuddy wiedziała że ta decyzja jest ryzykowna. Może stracić najlepszego diagnostę, ale nie chodziło tylko o to. House droczył się z nią, czasem jej dokuczał, ale teraz jej zaufał. Miała do wyboru dwie opcje albo zaryzykować i podpisać zgodę ( wtedy House może być ślepy, sparaliżowany ale może mu się udać i nic mu nie będzie), lub jej nie podpisywać (wtedy chirurdzy wytną tylko część guza, a prędzej czy później z tym guzem House umrze). Cuddy znając House 'a wiedziała, że on by zaryzykował...
-Doktor Cuddy, i co z tą zgodą nie mamy czasu.-zapytał chirurg
-Dobrze-odparła Lisa i podpisała dokument


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:06, 17 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.

Minęły dwie godziny i zaczęła się operacja. Cuddy Wilson i Cam siedzieli na korytarzu i każde z ni próbowało poukładać myśli w głowie. Nagle zajwił się Chase.
-Hej co się dzieje że macie takie miny? - zapytał
-House... -zaczęła Cuddy
-Co House?
-House jest operowany ma guza mózgu.
-Co? - Chase usaidł z wrażenia
Teraz wszyscy czekali na jakąkolwiek wiadomość z sali. Z bloku operacyjnego wyszła pielęgniarka.
-Co z nim?- zapytał Chase
-Ja nic nie wiem proszę czekać operacja może jeszcze trochą portwać. -odpowiedzaiła pielęgniarka.
To czekanie było najgorsze.

Z sali wybiegł chirurg.
- Dr Cuddy mamy powikłania musimy wyciąć nieco więcej tkanki niż przypuszczaliśmy. To może doprowadzić do poważnych uszkodzeń ślepoty paraliżu
Musi Pani podpisać zgode.
- Dlaczego ja.
- Podpisał dokument stwierdzający że wszystkie medyczne decyzje podczas operacji podejmie pani za niego.
Cuddy była zaskoczona. Nie sądziła ze aż tak jej ufał. Zawsze mówił że jest złą lekarką
- Nie ma innych możliwości ?

-Niestety
Cuddy wiedziała, że ta decyzja jest ryzykowna. Może stracić najlepszego diagnostę, ale nie chodziło tylko o to. House droczył się z nią, czasem jej dokuczał, ale teraz jej zaufał. Miała do wyboru dwie opcje albo zaryzykować i podpisać zgodę ( wtedy House może być ślepy, sparaliżowany ale może mu się udać i nic mu nie będzie), lub jej nie podpisywać (wtedy chirurdzy wytną tylko część guza, a prędzej czy później z tym guzem House umrze). Cuddy znając House 'a wiedziała, że on by zaryzykował...
-Doktor Cuddy, i co z tą zgodą nie mamy czasu.-zapytał chirurg
-Dobrze-odparła Lisa i podpisała dokument.

Czekali nadal. W tym czasie Cuddy zdążyła nakrzyczeć na swoją sekretarkę, kiedy ta przyszła przypomnieć jej, że dzisiaj jest ważne spotkanie w sprawie budżetu szpitala.
- Nie widzisz, że mam teraz pilniejsze rzeczy na głowie ?! - wszystkim, którzy siedzieli obok kopary opadały, a gdy już pozbierali zęby z podłogi, zaskoczyła ich znowu wybuchając niepohamowanym płaczem. Dopiero Wilsonowi udało się ją uspokoić tuląc w ramionach. Dzięki wypitej hektolitrami kawy nie musieli walczyć z sennością. W końcu z sali wyszedł chirurg. Wszyscy wstali i patrzyli na niego z nadzieję mokrymi od łez oczami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ofwca
Internista
Internista


Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a stąd

PostWysłany: Pon 16:31, 17 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził Housa. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, Housa ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- Housa ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.

Minęły dwie godziny i zaczęła się operacja. Cuddy Wilson i Cam siedzieli na korytarzu i każde z ni próbowało poukładać myśli w głowie. Nagle zajwił się Chase.
-Hej co się dzieje że macie takie miny? - zapytał
-House... -zaczęła Cuddy
-Co House?
-House jest operowany ma guza mózgu.
-Co? - Chase usaidł z wrażenia
Teraz wszyscy czekali na jakąkolwiek wiadomość z sali. Z bloku operacyjnego wyszła pielęgniarka.
-Co z nim?- zapytał Chase
-Ja nic nie wiem proszę czekać operacja może jeszcze trochą portwać. -odpowiedzaiła pielęgniarka.
To czekanie było najgorsze.

Z sali wybiegł chirurg.
- Dr Cuddy mamy powikłania musimy wyciąć nieco więcej tkanki niż przypuszczaliśmy. To może doprowadzić do poważnych uszkodzeń ślepoty paraliżu
Musi Pani podpisać zgode.
- Dlaczego ja.
- Podpisał dokument stwierdzający że wszystkie medyczne decyzje podczas operacji podejmie pani za niego.
Cuddy była zaskoczona. Nie sądziła ze aż tak jej ufał. Zawsze mówił że jest złą lekarką
- Nie ma innych możliwości ?

-Niestety
Cuddy wiedziała, że ta decyzja jest ryzykowna. Może stracić najlepszego diagnostę, ale nie chodziło tylko o to. House droczył się z nią, czasem jej dokuczał, ale teraz jej zaufał. Miała do wyboru dwie opcje albo zaryzykować i podpisać zgodę ( wtedy House może być ślepy, sparaliżowany ale może mu się udać i nic mu nie będzie), lub jej nie podpisywać (wtedy chirurdzy wytną tylko część guza, a prędzej czy później z tym guzem House umrze). Cuddy znając House 'a wiedziała, że on by zaryzykował...
-Doktor Cuddy, i co z tą zgodą nie mamy czasu.-zapytał chirurg
-Dobrze-odparła Lisa i podpisała dokument.

Czekali nadal. W tym czasie Cuddy zdążyła nakrzyczeć na swoją sekretarkę, kiedy ta przyszła przypomnieć jej, że dzisiaj jest ważne spotkanie w sprawie budżetu szpitala.
- Nie widzisz, że mam teraz pilniejsze rzeczy na głowie ?! - wszystkim, którzy siedzieli obok kopary opadały, a gdy już pozbierali zęby z podłogi, zaskoczyła ich znowu wybuchając niepohamowanym płaczem. Dopiero Wilsonowi udało się ją uspokoić tuląc w ramionach. Dzięki wypitej hektolitrami kawy nie musieli walczyć z sennością. W końcu z sali wyszedł chirurg. Wszyscy wstali i patrzyli na niego z nadzieję mokrymi od łez oczami.

- Drodzy państwo, mam dla państwa dobrą wiadomość operacja udała się, wycieliśmy całego guza nie uszkadzając przy tym żadnego ważenego ośrodka.



ewentualnie wersja bardziej harcorowa:
- Niestety operacja nie udała się... Pacjent żyje ale od dzisiaj będzie uważał się za chomika!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gatha
Scenarzysta
Scenarzysta


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:47, 17 Mar 2008    Temat postu:

wersja hardcorowa jest cool, ale jeżeli to ma być fik, to zostawmy tą łagodniejszą... bo ciężko bedzie na dłuższą metę kontynuować fik, gdy house będzie "chomikiem" ileż można opisywać płaczi rozpacz cuddy, wilsona i pozostalych

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:52, 17 Mar 2008    Temat postu:

noo =p już się wypłakali za wszystkie czasy xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gatha
Scenarzysta
Scenarzysta


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:02, 17 Mar 2008    Temat postu:

teraz trzeba im dać trochę radości xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:57, 17 Mar 2008    Temat postu:

po drugie za bardzo kochamy House'a, żeby mu zrobić coś poważniejszego hehhe =pp

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gatha
Scenarzysta
Scenarzysta


Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:12, 17 Mar 2008    Temat postu:

eh, operacja mózgu na wycięcie guza i tak jest baaaaardzo poważna xD nawet jak się dobrze wszystko kończy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:15, 17 Mar 2008    Temat postu:

ja lubię jak coś się dzieje głównemu bohaterowi, naturalnie nie żeby umarł

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pon 20:22, 17 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kasę na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Następnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześniej niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkować swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbyś rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła House'a. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził House'a. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, House ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- House ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.

Minęły dwie godziny i zaczęła się operacja. Cuddy Wilson i Cam siedzieli na korytarzu i każde z ni próbowało poukładać myśli w głowie. Nagle zjawił się Chase.
-Hej co się dzieje że macie takie miny? - zapytał
-House... -zaczęła Cuddy
-Co House?
-House jest operowany ma guza mózgu.
-Co? - Chase usiadł z wrażenia
Teraz wszyscy czekali na jakąkolwiek wiadomość z sali. Z bloku operacyjnego wyszła pielęgniarka.
-Co z nim?- zapytał Chase
-Ja nic nie wiem proszę czekać operacja może jeszcze trochą potrwać. -odpowiedziała pielęgniarka.
To czekanie było najgorsze.

Z sali wybiegł chirurg.
- Dr Cuddy mamy powikłania musimy wyciąć nieco więcej tkanki niż przypuszczaliśmy. To może doprowadzić do poważnych uszkodzeń ślepoty paraliżu.
Musi Pani podpisać zgodę.
- Dlaczego ja.
- Podpisał dokument stwierdzający że wszystkie medyczne decyzje podczas operacji podejmie pani za niego.
Cuddy była zaskoczona. Nie sądziła ze aż tak jej ufał. Zawsze mówił że jest złą lekarką
- Nie ma innych możliwości ?

-Niestety
Cuddy wiedziała, że ta decyzja jest ryzykowna. Może stracić najlepszego diagnostę, ale nie chodziło tylko o to. House droczył się z nią, czasem jej dokuczał, ale teraz jej zaufał. Miała do wyboru dwie opcje albo zaryzykować i podpisać zgodę ( wtedy House może być ślepy, sparaliżowany ale może mu się udać i nic mu nie będzie), lub jej nie podpisywać (wtedy chirurdzy wytną tylko część guza, a prędzej czy później z tym guzem House umrze). Cuddy znając House 'a wiedziała, że on by zaryzykował...
-Doktor Cuddy, i co z tą zgodą nie mamy czasu.-zapytał chirurg
-Dobrze-odparła Lisa i podpisała dokument.

Czekali nadal. W tym czasie Cuddy zdążyła nakrzyczeć na swoją sekretarkę, kiedy ta przyszła przypomnieć jej, że dzisiaj jest ważne spotkanie w sprawie budżetu szpitala.
- Nie widzisz, że mam teraz pilniejsze rzeczy na głowie ?! - wszystkim, którzy siedzieli obok kopary opadały, a gdy już pozbierali zęby z podłogi, zaskoczyła ich znowu wybuchając niepohamowanym płaczem. Dopiero Wilsonowi udało się ją uspokoić tuląc w ramionach. Dzięki wypitej hektolitrami kawy nie musieli walczyć z sennością. W końcu z sali wyszedł chirurg. Wszyscy wstali i patrzyli na niego z nadzieję mokrymi od łez oczami.

- Drodzy państwo, mam dla państwa dobrą wiadomość operacja udała się, wycięliśmy całego guza nie uszkadzając przy tym żadnego ważnego ośrodka.

Cuddy weszła do sali, w której leżał Greg. Miał sińce pod oczami, był bardzo blady i nieogolony. Wyglądał tak... spokojnie? Kiedy leżał, rysy jego twarzy łagodniały, zupełnie jak wtedy, kiedy się uśmiechał. Tak bardzo chciała, żeby się obudził...

[popoprawiałam wszystkie literówki, przepraszam - nie mogłam się powstrzymać ]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:58, 17 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kasę na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Następnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześniej niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkować swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbyś rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła House'a. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził House'a. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, House ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- House ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.

Minęły dwie godziny i zaczęła się operacja. Cuddy Wilson i Cam siedzieli na korytarzu i każde z ni próbowało poukładać myśli w głowie. Nagle zjawił się Chase.
-Hej co się dzieje że macie takie miny? - zapytał
-House... -zaczęła Cuddy
-Co House?
-House jest operowany ma guza mózgu.
-Co? - Chase usiadł z wrażenia
Teraz wszyscy czekali na jakąkolwiek wiadomość z sali. Z bloku operacyjnego wyszła pielęgniarka.
-Co z nim?- zapytał Chase
-Ja nic nie wiem proszę czekać operacja może jeszcze trochą potrwać. -odpowiedziała pielęgniarka.
To czekanie było najgorsze.

Z sali wybiegł chirurg.
- Dr Cuddy mamy powikłania musimy wyciąć nieco więcej tkanki niż przypuszczaliśmy. To może doprowadzić do poważnych uszkodzeń ślepoty paraliżu.
Musi Pani podpisać zgodę.
- Dlaczego ja.
- Podpisał dokument stwierdzający że wszystkie medyczne decyzje podczas operacji podejmie pani za niego.
Cuddy była zaskoczona. Nie sądziła ze aż tak jej ufał. Zawsze mówił że jest złą lekarką
- Nie ma innych możliwości ?

-Niestety
Cuddy wiedziała, że ta decyzja jest ryzykowna. Może stracić najlepszego diagnostę, ale nie chodziło tylko o to. House droczył się z nią, czasem jej dokuczał, ale teraz jej zaufał. Miała do wyboru dwie opcje albo zaryzykować i podpisać zgodę ( wtedy House może być ślepy, sparaliżowany ale może mu się udać i nic mu nie będzie), lub jej nie podpisywać (wtedy chirurdzy wytną tylko część guza, a prędzej czy później z tym guzem House umrze). Cuddy znając House 'a wiedziała, że on by zaryzykował...
-Doktor Cuddy, i co z tą zgodą nie mamy czasu.-zapytał chirurg
-Dobrze-odparła Lisa i podpisała dokument.

Czekali nadal. W tym czasie Cuddy zdążyła nakrzyczeć na swoją sekretarkę, kiedy ta przyszła przypomnieć jej, że dzisiaj jest ważne spotkanie w sprawie budżetu szpitala.
- Nie widzisz, że mam teraz pilniejsze rzeczy na głowie ?! - wszystkim, którzy siedzieli obok kopary opadały, a gdy już pozbierali zęby z podłogi, zaskoczyła ich znowu wybuchając niepohamowanym płaczem. Dopiero Wilsonowi udało się ją uspokoić tuląc w ramionach. Dzięki wypitej hektolitrami kawy nie musieli walczyć z sennością. W końcu z sali wyszedł chirurg. Wszyscy wstali i patrzyli na niego z nadzieję mokrymi od łez oczami.

- Drodzy państwo, mam dla państwa dobrą wiadomość operacja udała się, wycięliśmy całego guza nie uszkadzając przy tym żadnego ważnego ośrodka.

Cuddy weszła do sali, w której leżał Greg. Miał sińce pod oczami, był bardzo blady i nieogolony. Wyglądał tak... spokojnie? Kiedy leżał, rysy jego twarzy łagodniały, zupełnie jak wtedy, kiedy się uśmiechał. Tak bardzo chciała, żeby się obudził...

Po chwili przyszedł Wilson i Cameron. W trójkę stali nad łóżkiem chorego i czekali, aż ten się ocknie. Po mniej więcej godzinie usłyszeli znajomy, zgryźliwy głos:
- Jeśli nie odstąpicie od mojego łóżka i nie dopuścicie do mnie świeżego powietrza, uduszę się i tym razem naprawdę umrę.
- Już marudzisz? Wiesz ile się o Ciebie martwiliśmy? Dlaczego mi nie powiedziałeś od razu? Myślałem, że kwestie zaufania już przerobiliśmy dawno temu.
- Hej jestem właśnie po operacji ! Oczekuję specjalnej troski, a nie wyrzutów. - House zrobił nadąsaną minę. - Aha, Cuddy z powodu zdrowotnych zapewne nie będę mógł przychodzić do przychodni przez .... ee powiedzmy do końca stulecia.
- Dobrze znów Cię widzieć w formie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ofwca
Internista
Internista


Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a stąd

PostWysłany: Pon 21:07, 17 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kasę na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Następnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześniej niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkować swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbyś rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła House'a. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził House'a. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, House ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- House ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.

Minęły dwie godziny i zaczęła się operacja. Cuddy Wilson i Cam siedzieli na korytarzu i każde z ni próbowało poukładać myśli w głowie. Nagle zjawił się Chase.
-Hej co się dzieje że macie takie miny? - zapytał
-House... -zaczęła Cuddy
-Co House?
-House jest operowany ma guza mózgu.
-Co? - Chase usiadł z wrażenia
Teraz wszyscy czekali na jakąkolwiek wiadomość z sali. Z bloku operacyjnego wyszła pielęgniarka.
-Co z nim?- zapytał Chase
-Ja nic nie wiem proszę czekać operacja może jeszcze trochą potrwać. -odpowiedziała pielęgniarka.
To czekanie było najgorsze.

Z sali wybiegł chirurg.
- Dr Cuddy mamy powikłania musimy wyciąć nieco więcej tkanki niż przypuszczaliśmy. To może doprowadzić do poważnych uszkodzeń ślepoty paraliżu.
Musi Pani podpisać zgodę.
- Dlaczego ja.
- Podpisał dokument stwierdzający że wszystkie medyczne decyzje podczas operacji podejmie pani za niego.
Cuddy była zaskoczona. Nie sądziła ze aż tak jej ufał. Zawsze mówił że jest złą lekarką
- Nie ma innych możliwości ?

-Niestety
Cuddy wiedziała, że ta decyzja jest ryzykowna. Może stracić najlepszego diagnostę, ale nie chodziło tylko o to. House droczył się z nią, czasem jej dokuczał, ale teraz jej zaufał. Miała do wyboru dwie opcje albo zaryzykować i podpisać zgodę ( wtedy House może być ślepy, sparaliżowany ale może mu się udać i nic mu nie będzie), lub jej nie podpisywać (wtedy chirurdzy wytną tylko część guza, a prędzej czy później z tym guzem House umrze). Cuddy znając House 'a wiedziała, że on by zaryzykował...
-Doktor Cuddy, i co z tą zgodą nie mamy czasu.-zapytał chirurg
-Dobrze-odparła Lisa i podpisała dokument.

Czekali nadal. W tym czasie Cuddy zdążyła nakrzyczeć na swoją sekretarkę, kiedy ta przyszła przypomnieć jej, że dzisiaj jest ważne spotkanie w sprawie budżetu szpitala.
- Nie widzisz, że mam teraz pilniejsze rzeczy na głowie ?! - wszystkim, którzy siedzieli obok kopary opadały, a gdy już pozbierali zęby z podłogi, zaskoczyła ich znowu wybuchając niepohamowanym płaczem. Dopiero Wilsonowi udało się ją uspokoić tuląc w ramionach. Dzięki wypitej hektolitrami kawy nie musieli walczyć z sennością. W końcu z sali wyszedł chirurg. Wszyscy wstali i patrzyli na niego z nadzieję mokrymi od łez oczami.

- Drodzy państwo, mam dla państwa dobrą wiadomość operacja udała się, wycięliśmy całego guza nie uszkadzając przy tym żadnego ważnego ośrodka.

Cuddy weszła do sali, w której leżał Greg. Miał sińce pod oczami, był bardzo blady i nieogolony. Wyglądał tak... spokojnie? Kiedy leżał, rysy jego twarzy łagodniały, zupełnie jak wtedy, kiedy się uśmiechał. Tak bardzo chciała, żeby się obudził...

Po chwili przyszedł Wilson i Cameron. W trójkę stali nad łóżkiem chorego i czekali, aż ten się ocknie. Po mniej więcej godzinie usłyszeli znajomy, zgryźliwy głos:
- Jeśli nie odstąpicie od mojego łóżka i nie dopuścicie do mnie świeżego powietrza, uduszę się i tym razem naprawdę umrę.
- Już marudzisz? Wiesz ile się o Ciebie martwiliśmy? Dlaczego mi nie powiedziałeś od razu? Myślałem, że kwestie zaufania już przerobiliśmy dawno temu.
- Hej jestem właśnie po operacji ! Oczekuję specjalnej troski, a nie wyrzutów. - House zrobił nadąsaną minę. - Aha, Cuddy z powodu zdrowotnych zapewne nie będę mógł przychodzić do przychodni przez .... ee powiedzmy do końca stulecia.
- Dobrze znów Cię widzieć w formie.

Cuddy pochyliła się i pocałował go szybko w policzek. Niestety nie na tyle szybko, by House nie dostrzegł łez szczęścia lśniących w jej oczach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pon 21:16, 17 Mar 2008    Temat postu:

Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.

W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.

Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.

-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.

Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.

- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.

-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.

- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.

- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.

- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.

Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!

-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.

- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.

Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.

- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.

- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.

-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?

- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...

Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!

- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!

Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...

- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.

- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?

- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.

Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...

House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kasę na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?

- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.

House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.

W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...

- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...

Następnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześniej niż zwykle.

Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.

Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.

Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...

Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkować swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.

Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.

Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.

- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.

Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbyś rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.

Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...

Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.

Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...

Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!

Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...

I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"

Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła House'a. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?

Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.

Ale przecież musiała...
- On... House... ma guza... guza mózgu... umiera! - nie mogła mu powiedzieć nic więcej bo głos jej się załamał. Wilson wyglądał jakby ktoś go mocno kopnął w żołądek. Osunął się na ziemie i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili zaczął nim wstrząsać spazmatyczny płacz. Cuddy nie widziała go jeszcze w takim stanie.

Wilson pozbierał się na tyle, by spytać się Cuddy
- Od... od jak dawna ma ...
- Inny onkolog powiedział, że od lat... - zaczęła czuć się jak Wilson - ale wciąż jest operacyjny
Cuddy musiała coś ze sobą zrobić. Wyszła, by ustalić jak najszybszy termin operacji.

Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela. Wilson siedział i myślał , przecież widział że House coraz bardziej zamykał się w sobie miał w sobie coraz mniej energii. Z oczu Wilsona uroniła się łza. Mógł przecież stracić swego najlepszego przyjaciela osobę bardzo ważną dla niego.

Gdy wychodził, odwiedził House'a. Była tam Cameron. Spytała się
- Co mu jest?, Dlaczego nie pisze to w karcie?
Wilson znowu poczuł się źle, ale zdziwił się, że Cameron ukradła kartę.
- Cóż, House ma, jakby to powiedzieć...
- Powiedz to wreszcie! - krzyknęła Cameron
- House ma raka mózgu - powiedział i usiadł koło niej. Sam czuł się źle, ale wiedział, jak poczuje się Cameron.

Cuddy udało się ustalić termin operacji na 12. 00 .Jeszcze tylko 2 godziny i wszystko się wyjaśni. Będzie wiedzieć czy ........ Czy te tłumione uczucia wreszcie .......

Cameron myślała że zemdleje ale uświadomiła sobie że to nie pomoże House 'owi. Siedziała jak słup soli.
-Wilson, od jak dawna o tym wiesz?
- Od dwóch godzin, ale guza wykryto wcześniej
-Ktoś jeszcze o "tym" wie?- zapytała Cameron okropnie smutnym głosem
-Cuddy
Po chwili zastanowienia Cam powiedziała:
-Możemy coś dla niego zrobić?
- Niewiele, musimy czekać a jeśli chcesz mu pomóc to się módl. -odparł Wilson.

- House nie wierzy w Boga, na wiele mu się to nie przyda. - Cameron uśmiechnęła się smutno.
- Miejmy nadzieję, że Bóg wierzy w niego i pozwoli mu jeszcze trochę nas pomęczyć.

Minęły dwie godziny i zaczęła się operacja. Cuddy Wilson i Cam siedzieli na korytarzu i każde z ni próbowało poukładać myśli w głowie. Nagle zjawił się Chase.
-Hej co się dzieje że macie takie miny? - zapytał
-House... -zaczęła Cuddy
-Co House?
-House jest operowany ma guza mózgu.
-Co? - Chase usiadł z wrażenia
Teraz wszyscy czekali na jakąkolwiek wiadomość z sali. Z bloku operacyjnego wyszła pielęgniarka.
-Co z nim?- zapytał Chase
-Ja nic nie wiem proszę czekać operacja może jeszcze trochą potrwać. -odpowiedziała pielęgniarka.
To czekanie było najgorsze.

Z sali wybiegł chirurg.
- Dr Cuddy mamy powikłania musimy wyciąć nieco więcej tkanki niż przypuszczaliśmy. To może doprowadzić do poważnych uszkodzeń ślepoty paraliżu.
Musi Pani podpisać zgodę.
- Dlaczego ja.
- Podpisał dokument stwierdzający że wszystkie medyczne decyzje podczas operacji podejmie pani za niego.
Cuddy była zaskoczona. Nie sądziła ze aż tak jej ufał. Zawsze mówił że jest złą lekarką
- Nie ma innych możliwości ?

-Niestety
Cuddy wiedziała, że ta decyzja jest ryzykowna. Może stracić najlepszego diagnostę, ale nie chodziło tylko o to. House droczył się z nią, czasem jej dokuczał, ale teraz jej zaufał. Miała do wyboru dwie opcje albo zaryzykować i podpisać zgodę ( wtedy House może być ślepy, sparaliżowany ale może mu się udać i nic mu nie będzie), lub jej nie podpisywać (wtedy chirurdzy wytną tylko część guza, a prędzej czy później z tym guzem House umrze). Cuddy znając House 'a wiedziała, że on by zaryzykował...
-Doktor Cuddy, i co z tą zgodą nie mamy czasu.-zapytał chirurg
-Dobrze-odparła Lisa i podpisała dokument.

Czekali nadal. W tym czasie Cuddy zdążyła nakrzyczeć na swoją sekretarkę, kiedy ta przyszła przypomnieć jej, że dzisiaj jest ważne spotkanie w sprawie budżetu szpitala.
- Nie widzisz, że mam teraz pilniejsze rzeczy na głowie ?! - wszystkim, którzy siedzieli obok kopary opadały, a gdy już pozbierali zęby z podłogi, zaskoczyła ich znowu wybuchając niepohamowanym płaczem. Dopiero Wilsonowi udało się ją uspokoić tuląc w ramionach. Dzięki wypitej hektolitrami kawy nie musieli walczyć z sennością. W końcu z sali wyszedł chirurg. Wszyscy wstali i patrzyli na niego z nadzieję mokrymi od łez oczami.

- Drodzy państwo, mam dla państwa dobrą wiadomość operacja udała się, wycięliśmy całego guza nie uszkadzając przy tym żadnego ważnego ośrodka.

Cuddy weszła do sali, w której leżał Greg. Miał sińce pod oczami, był bardzo blady i nieogolony. Wyglądał tak... spokojnie? Kiedy leżał, rysy jego twarzy łagodniały, zupełnie jak wtedy, kiedy się uśmiechał. Tak bardzo chciała, żeby się obudził...

Po chwili przyszedł Wilson i Cameron. W trójkę stali nad łóżkiem chorego i czekali, aż ten się ocknie. Po mniej więcej godzinie usłyszeli znajomy, zgryźliwy głos:
- Jeśli nie odstąpicie od mojego łóżka i nie dopuścicie do mnie świeżego powietrza, uduszę się i tym razem naprawdę umrę.
- Już marudzisz? Wiesz ile się o Ciebie martwiliśmy? Dlaczego mi nie powiedziałeś od razu? Myślałem, że kwestie zaufania już przerobiliśmy dawno temu.
- Hej jestem właśnie po operacji ! Oczekuję specjalnej troski, a nie wyrzutów. - House zrobił nadąsaną minę. - Aha, Cuddy z powodu zdrowotnych zapewne nie będę mógł przychodzić do przychodni przez .... ee powiedzmy do końca stulecia.
- Dobrze znów Cię widzieć w formie.

Cuddy pochyliła się i pocałował go szybko w policzek. Niestety nie na tyle szybko, by House nie dostrzegł łez szczęścia lśniących w jej oczach.

Szpitalne życie powoli wracało do normy. House na kilka miesięcy musiał sobie odpuścić pracę i pewnie strasznie by mu się nudziło, gdyby nie częste odwiedziny Cuddy. Rozmawiali, oglądali telewizję. Pewnego wieczoru Lisa zasnęła, opierając głowę o ramię House'a. Kiedy na nią patrzał, wiedział że to najpiękniejsza kobieta na świecie...

[no i oczywiście fik poszedł w stronę Huddy ]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 3 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin