|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ofwca
Internista
Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: a stąd
|
Wysłany: Nie 19:19, 24 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Gatha
Scenarzysta
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:03, 24 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Ratownik Medyczny
Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Białystok Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 15:27, 26 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ofwca
Internista
Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: a stąd
|
Wysłany: Wto 15:38, 26 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Ratownik Medyczny
Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Białystok Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 19:23, 26 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gatha
Scenarzysta
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:29, 26 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marau Apricot
Ratownik Medyczny
Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 235
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 13:39, 27 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Ratownik Medyczny
Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Białystok Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 17:07, 27 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Annie dnia Śro 18:42, 27 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gatha
Scenarzysta
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:38, 01 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ofwca
Internista
Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: a stąd
|
Wysłany: Sob 18:44, 01 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamse'a Wilsona.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ofwca
Internista
Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: a stąd
|
Wysłany: Sob 18:46, 01 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
tak na marginesie... jak tak dalej pójdzie House zostanie zabity na forum jemu poświęconym przez swoich własnych fanów
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gatha
Scenarzysta
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:47, 01 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
to niech ktoś go ratuje dopisując kolejny fragmencik... ja nie mam pomyslu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em.
The Dead Terrorist
Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Trójmiasto
|
Wysłany: Sob 18:50, 01 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annie
Ratownik Medyczny
Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Białystok Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 19:33, 01 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aku
Stomatolog
Dołączył: 09 Lut 2008
Posty: 971
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:31, 05 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Odświeżyłem temat ;p
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ofwca
Internista
Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: a stąd
|
Wysłany: Czw 9:54, 06 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Termin operacji House'a zblizał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwac.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aku
Stomatolog
Dołączył: 09 Lut 2008
Posty: 971
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:32, 06 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.
Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tan wyróżniona data operacji...
PS zrobiłaś błąd ;p wiedział o tym Wilson (i onkolog jeszcze) [nie wiadomo kto jest onkologiem, czy Wilson czy inny]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
martuusia
Dermatolog
Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:34, 14 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.
Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...
Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez martuusia dnia Pią 22:39, 14 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 23:07, 14 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.
Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...
Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!
Poczuła, że nie mam już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...
|
|
Powrót do góry |
|
|
martuusia
Dermatolog
Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:40, 15 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.
Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...
Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!
Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...
I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dżuczek
Wieczny Rezydent
Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Stąd
|
Wysłany: Nie 17:20, 16 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.
Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...
Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!
Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...
I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
martuusia
Dermatolog
Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 17:58, 16 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.
Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...
Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!
Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...
I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"
Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lolok
Nefrologia i choroby zakaźne
Dołączył: 22 Lut 2008
Posty: 5568
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Pit Lane :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 18:56, 16 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.
Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...
Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!
Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...
I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"
Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?
Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gatha
Scenarzysta
Dołączył: 11 Lut 2008
Posty: 755
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:06, 16 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.
Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...
Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!
Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...
I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"
Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?
Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.
Skoro nie wiedziała jak to powiedzieć, a wiedziała, że będzie musiała kiedyś to zrobić, postanowiła już dłużej nie zwlekać i po prostu powiedzieć to wprost.
-Myślę... myślę, że powinniśmy usiąść. Ma... mam ci wiele do powiedzenia.- Powiedziała przez łzy, jąkając się, nie patrząc mu w oczy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ofwca
Internista
Dołączył: 15 Lut 2008
Posty: 667
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: a stąd
|
Wysłany: Nie 19:12, 16 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Budzik dzwonił natrętnie już od kilku minut, mimo to śpiąca pod kołdrą osoba nic sobie z tego nie robiła. Była 11.34 am.
W pewnym momencie do budzika niszczącego cisze i spokój tego sobotniego przedpołudnia dołączył także telefon leżący na stoliku obok łóżka.
Do dźwięku budzika oraz telefonu dołączyło charakterystyczne dla House'a (tzn. natarczywe) walenie w drzwi. Chcąc nie chcąc, Cuddy musiała się teraz obudzić.
-Cholera jasna -przeklęła Cuddy pod nosem, zwlekając się z łóżka, podciągając nosem i jednocześnie próbując trafić na oślep w rękaw szlafroka, kierując się do drzwi. Pukanie nasilało się, jak gdyby osobnik stojący za nimi chciał przebić się na oścież. -Idę już!- krzyknęła zachrypiałym głosem.
Kiedy na wpół owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi, House zarzucił ją nowymi wiadomościami.
- Szpital spłonął, Cameron jest w stanie krytycznym, a Foreman wrócił do Afryki...
- Serio?!
- Nie.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała Cuddy, kiedy udało jej się ochłonąć.
-Wiesz, jakby Ci to powiedzieć... Musisz wrócić do pracy. - rzucił prosto z mostu House wchodząc do domu i kierując swoje kroki do kuchni.
- Bo...? - zapytała zdziwiona Cuddy.
House usadowił się na krześle i na jednym oddechu wyrzucił:
- Vogler pojawił się w twoim gabinecie.
- żartujesz sobie. Prawda? - odpowiedziała Cuddy.
- Wierz mi. Chciałbym.- odpowiedział House, poważniej niż kiedykolwiek przedtem.
Nastała, zdająca się trwać wieki, chwila ciszy, podczas której Cuddy przestała oddychać, usilnie próbując zachować pionową pozycję.
- Nieźle zmieniasz kolory- rzekł z rozbawioną miną House. - Nabrałem Cię!
-Ciesze sie, ze ci sie podoba. A teraz gadaj. Co ty tutaj robisz? - mruknęła Cuddy przewracając oczami.
- No i właśnie tutaj zaczynają się schody - powiedział House studiując zawartość lodówki.
Cuddy westchnęła kiedy okazało sie, ze House raczej nie zamierza w najbliższym czasie opuścić jej mieszkania. Powinna była to przewidzieć. Szanse na powrót do łózka były teraz raczej znikome.
- Siadaj. Zrobię kawy a potem wszystko mi opowiesz. - powiedziała.
- A więc- zaczął House.- Potrzebuję pożyczki.
-Czyżby Wilson przejrzał na oczy? odpowiedziała rozbawiona Cuddy, przyglądając mu się z zainteresowaniem. - Co mu zrobiłeś?
- Wilson stał się... ehem, niewypłacalny. Pomijając długą i nieprzyjemną historię z tym związaną, potrzebuję kasy. Dziesięć tysięcy co najmniej...
Cuddy szerzej otworzyła oczy.
- Jak śmiesz! - zaczęła - przeszedłeś samego siebie! Jak możesz przychodzić tu do mnie o tej porze i prosić mnie o dziesięć tysięcy dolarów, skoro w zeszłym tygodniu nawet nie pojawiłeś się w klinice! W ogóle!
- Niby jak miałem to zrobić?! Byłem bardzo zajęty ratowaniem życia! Myślę, że ludzie przychodzący do kliniki z katarem i/lub po viagrę nie za bardzo na tym ucierpieli!
Cuddy pokręciła głową z niedowierzaniem:
- I myślisz, że to zdoła mnie przekonać do udzielenia Tobie tak kolosalnej pożyczki?! Miałeś wypadek?! To musiało być poważne uszkodzenie mózgu, bo tylko to poza przedawkowaniem Vicodinu mogłoby Cię w jakiś sposób tłumaczyć...
- Ot, utrafiłaś przypadkiem w samo sedno - beztrosko odparł House, stukając laską o podłogę - trafiło się ślepej kurze ziarno... chociaż całkiem kształtna ta kura.
- Nie podrywaj mnie, i tak cię nie lubię - odcięła się Cuddy. - Na co ci taka forsa?
- Na operację. Mam guza mózgu. Tym razem prawdziwego. I chociaż niewiele ma to wspólnego z wypadkiem, to z uszkodzeniem mózgu owszem.
Cuddy spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- I tylko z tego powodu wpadasz tutaj niemal wyważając drzwi, i rujnujesz mój wolny dzień?
Patrzyła dalej, czekając, aż House znów powie, że żartuje, ale nic takigo nie nastąpiło.
- Ty... Ty mówisz poważnie...
House obdarował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- Ty chcesz mieć dziecko bez wykorzystywania jakiegokolwiek faceta, ja chce mieć kase na "dziecko" które rośnie teraz w mojej głowie. - uniósł prawą brew - Więc jak z tą kasą?
- Zapomnij. - powiedziała powoli, krzywiąc usta na widok błękitnych oczu House'a. - Nie dostaniesz nawet pół centa...
Spojrzał na nią błagalnie, a jego rysy złagodniały.
- ... dopóki nie pokażesz mi wyników swoich badań. Bez tego nie możesz na mnie liczyć.
House bezradnie popatrzył na swoje ręce leżące na stole
- Nie ufasz mi?- powiedział cicho-Dobrze. wyniki dostaniesz jutro rano.
W jej oczach odmalował się smutek. Coś zmieniło się w jego zachowaniu...Wiedziała już, że mówi poważnie. Było jej przykro, że mu nie uwierzyła.
-House, ja...
- Dobra, nie tłumacz się - przerwał jej. - Wiedziałem, że nie dasz się tak łatwo przekonać. Ciekawe - wrócił do swojego kpiącego tonu - uwierzyłaś w rewelację o pożarze szpitala, o Voglerze, a kiedy już mówię prawdę, to Doktor Chodząca Dokładność potrzebuje namacalnego dowodu...
Nastepnego dnia House przyszedł do szpitala znacznie wcześnij niż zwykle.
Biorąc pod uwagę fakt, że była niedziela, i że House nigdy, ale to nigdy nie przyszedł wcześniej do pracy z własnej woli, sprawa była poważna. Cuddy cały poprzedni wieczór zastanawiała się, jak mogłaby mu pomóc - oczywiście, oprócz pożyczki. Ostatecznie byli jeśli nie przyjaciółmi, to dobrymi znajomymi, a przynajmniej kolegami z pracy.
Poszła za nim, gdy szedł na wizytę do swojego onkologa. Poczekała na zewnątrz, tak żeby jej nie widział, a gdy wyszedł, poszła porozmawiać z lekarzem. Powołując się na swój status administratorki szpitala, zażądała wglądu do jego kart.
Cuddy z niemałym trudem wzięła wyniki badań. Gdy otworzyła je, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jedyne, na co się zebrała, to żałosny jęk:
- Hooouse...
Pierwsze, co przysżło jej do głowy, to "No nie, ja go zatłukę!" Na pierwszy rzut oka wyniki były czyste. Dopiero ostatnia strona przeraziła ją totalnie.
- Musimy go natychmiast operować, albo zostanie mu tyle czasu, że nawet nie zdąży uporządkowąc swoich spraw - onkolog pokiwał głową.
Cuddy pociemniało w oczach.
Wiedziała, że MUSI udzielić mu tej pożyczki, ale zdawała sobie sprawę, że skoro raz mu odmówiła, jego duma nie pozwoli mu jej teraz przyjąć... Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Wiedziała natomiast, że przyszło jej walczyć o najważniejszą sprawę w życiu. O House'a.
Nie mogła znieść bezczynności, krążyła po swoim biurze jak zwierze w klatce. Chciała coś zrobić ale nie wiedziała co. Wszystko wydawało jej się pozbawione sensu. Po paru minutach złapała za telefon i wykręciła numer Jamesa Wilsona.
- House - Cuddy niepewnie weszła do gabinetu lekarza - Widziałam wyniki badań...
- Nie kłopocz się - przerwał jej - Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy.
Westchnęła. "Nikt nie mówił, że będzie łatwo", pomyślała.
- Przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Wiesz, jaka jestem - tak bardzo chciałabym zbawić świat, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłbys rzeczywiście być chory. Po prostu... Naiwnie chciałam wierzyć, że to jest jeden z twoich przydługich żartów.
Patrzył na nią bez słowa. Pierwszy raz w życiu była wobec niego tak szczera. Ba, pierwszy raz w życiu słyszał z jej ust "Przepraszam". Nie mógł tego po prostu zignorować.
Cuddy załatwiła najlepszego neurochirurga jakiego mogła załatwić, postarała się o ubezpieczenie, które mogło w znacznej mierze wspomóc Housa, a także załatwiła drugie ubezpieczenie, na wypadek jakiegoś błędu.
To co zabrakło zapłaciła z własnej kieszeni, wiedziała, że jeśli go straci, to straci najlepszego diagnostyka i nie będzie miała kogoś, kto przygląda się jej pracy medycznej przez ramię...
Termin operacji House'a zbliżał sie wielkimi krokami. O chorobie diagnosty nie wiedział nikt poza nim i Cuddy. Życie toczyło sie normalnie, House nadal diagnozował swoich pacjentów, chociaż stał się bardziej zamknięty w sobie i milczący. Cuddy tez straciła dawna werwę i coraz częściej zamykała się w swoim biurze, analizując sytuacje i dziwne uczucia, które od pewnego czasu ją nawiedzały ale na razie nie umiała ich nazwać.
Może to było poczucie winy, w końcu to ironiczne, że jeden z najlepszych pracowników szpitala ma rak mózgu, mogła kiedyś zaakceptować pełen pakiet badań zdrowotnych co kwartał. Może to była presja? W końcu to do niej zgłosił się House ze swoim problemem, a ona zrobiła za mało, za starannie. Może to było inne uczucie, ale nic innego nie przychodziło do głowy. Spojrzała na kalendarz, była tam wyróżniona data operacji...
Jeszcze tylko parę dni. Była przerażona. Nie wiedziała co czuje House. Nigdy przecież nie był wylewny, a nie chciała go zmuszać do rozmowy. Znów spojrzała na kalendarz... Dlaczego musiało się to przytrafić właśnie jemu ?!
Poczuła, że nie ma już siły na udawanie przed wszystkimi, że nic się nie dzieje, zwłaszcza, że Wilson zaczął już coś podejrzewać i od kilku dni próbował porozmawiać z nią sam na sam. Jak do tej pory - bezskutecznie...
I to właśnie on przerwał jej rozmyślania, a raczej psychicznie samobiczowanie się, wpadając do jej gabinetu.
- House właśnie zemdlał. Zajęli się nim już lekarze. Cuddy, na miłość Boską... co tu się dzieje ?!
Cuddy wybiegła z pokoju przerażona, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego Wilsona, który dogonił ją po sekundzie, wskazując drogę do sali, w której leżał nieprzytomny House. Gdy zobaczyła go leżącego bez życia na szpitalnym łóżku nie mogła powstrzymać strumienia łez. Jej myśli krążyły wokół jednego pytania. Pytania, na które tak naprawdę chciała uzyskać tylko jedną odpowiedź:
" Boże, czyżby było już za późno?!"
Nie mogła zrobić kroku. Stała i płakała. Po chwili poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła brązowe oczy Wilsona. Zapomniała o nim w chwili gdy zobaczyła Housa. Wilson stał przed nią, a z twarzy można było wyczytać wielki smutek, dezorientacje ... i strach. Tak, bał się. O swojego najlepszego przyjaciela. House niejednokrotnie kto zawiódł, poniżył. Ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem.
- Cuddy... o co tu chodzi?
Cuddy wiedziała że musi mu powiedzieć. Wilson był najlepszym przyjacielem House 'a i musi wiedzieć teraz gdy House leży nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Nie wiedziała jak ma to zrobić jak mu to powiedzieć "Wilson twój przyjaciel umrze jeżeli natychmiast nie przejdzie operacji" Cuddy nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby powiedzieć Wilsonowi o chorobie House 'a nie załamując go zarazem.
Skoro nie wiedziała jak to powiedzieć, a wiedziała, że będzie musiała kiedyś to zrobić, postanowiła już dłużej nie zwlekać i po prostu powiedzieć to wprost.
-Myślę... myślę, że powinniśmy usiąść. Ma... mam ci wiele do powiedzenia.- Powiedziała przez łzy, jąkając się, nie patrząc mu w oczy.
Wilson nie mógł się pozbierać po tym, co usłyszał. Siedział samotny w swoim gabinecie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie mógł sobie darować, że nie zauważył objawów choroby przyjaciela.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|