|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Scribo
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:29, 07 Maj 2009 Temat postu: Monolog o śmierci [M] |
|
|
Nie jestem pewna, czy to można w całości nazwać Huddy - fickiem, ale inaczej tego sklasyfikowac nie potrafię, bo to właściwie na Huddy opiera się całe założnie, to przez Lisę jest fick napisany.
Praca wygrała konkurs na drugim forum - ukłony w jego stronę - ale jestem ciekawa waszych opinii czy przemyśleń na temat tego ficka.
Zweryfikowane przez autorkę.
0.
Kiedy kończy się początek, a zaczyna się koniec?
Kiedy życie przestaje mieć znaczenie, a śmierć go nabiera?
Kiedy przestajemy cieszyć się życiem, a zaczynamy czekać na śmierć?
*
– Ty nie żyjesz. Dla ciebie to już koniec. Wszystko zniknęło, jak niedokończony sen. Nie ma już nic. Nie poznałeś odpowiedzi. Ja tak. Dzisiaj. Gdybym wiedział wcześniej, może mógłbym cię uratować. Ale nie wiedziałem. Wiem teraz. Powiem ci, nie będę taki samolubny. Ach, że nie słyszysz? Trudno. Właściwie to nawet lepiej. Przynajmniej nikomu nie powtórzysz. Bo wiesz, to tajemnica.
Początek to dzień narodzin. Zaskoczyłem cię, co? No pewnie. Ale to tylko początek życia. Bo śmierć zaczyna się inaczej. Och, pewnie powiesz – powiedziałbyś – że to proste. Że śmierć zaczyna się z chwilą, gdy serce przestaje bić. Nie. Nieprawda. Śmierć zaczyna się z chwilą, kiedy zaczynasz rozumieć, że życie to nie igraszka, że wiesz, że możesz je zaraz utracić i kiedy uświadamiasz sobie, że już cię to nie obchodzi. Bo coś w tobie umarło już wcześniej. Wiesz kiedy? Wtedy, kiedy postanowiłeś być nieszczęśliwy.
1.
Pierwsze kroki.
Pamiętasz jak je stawiałeś? Nie. Ale przecież to był jeden z kluczowych momentów w twoim życiu – coś nieuniknionego, potrzebnego, zwykłego, a jednak nie mogłeś bez tego żyć.
Ja moich nie pamiętam – inni zapamiętali to dla mnie. Mama mówiła, że wstałem, trzymając się szafki, po czym niepewnie przeszedłem jeden krok. Pierwszy – on jest wyjątkowy. On ustanawia cel. Kiedy robisz krok jeszcze go nie znasz, a kiedy postawisz nogę, decydujesz. Albo ona decyduje za ciebie. Ja po postawieniu pierwszego kroku skierowałem się do mamy. Ściślej rzecz biorąc do lizaka, którego mi zabrała i trzymała w dłoni. Myślisz, że to wróżba? Że byłem słodkim dzieckiem? Błąd. Gdyby nie to, że jesteś martwy i leżysz na stole do sekcji zapewne bym ci to wybił z głowy. Ale ty już chyba nie myślisz. Co nie?
W kierunku śmierci też postawiłem pierwszy krok – jak każdy. U niektórych jest to zatrzaśnięcie żonie drzwi przed nosem, u innych kilka niuchów za dużo, a u kolejnych skręcenie w ciemną uliczkę. Pierwszy krok przybiera różnorodne formy – wszystko zależy od stawiającego i od rodzaju śmierci do której prowadzi. Ale o tym później.
Mój pierwszy krok w kierunku śmierci był bardziej dosłowny. Bo właśnie tym był – krokiem. Kiedy po wybudzeniu ze śpiączki usiadłem na łóżku i spróbowałem wstać. Nie wstałem. Noga ugięła się pode mną. Wtedy coś we mnie umarło – i nie, nie mówię w tej chwili o mięśniu. Byłem nieszczęśliwy. Oto uczucie, które wszystko początkuje. To ono zaczyna śmierć.
2.
Pierwsze słowa.
Tego też nie pamiętasz. W końcu to było tak dawno. Jakiś wyraz, jeden, jedyny, który wszystko zaczął. Potem było już z górki. Nigdy nie zastanawiałeś się dlaczego akurat ten? Słusznie. Szczęśliwi ludzie nie myślą – oni żyją. Po prostu żyją i cieszą się tym. Ludzie nieszczęśliwi umierają, a umierając myślą. Takie to melodramatyczne, nie uważasz?
Mówi się, że pierwsze słowo świadczy o tym, co jest w centrum zainteresowania dziecka. Cóż, okazuje się, że najwyraźniej miałem dość dziwne zainteresowania. Moja mama twierdzi, że pierwszy raz byłem skłonny do powiedzenia czegokolwiek właśnie w szpitalu, widząc gigantyczną igłę, którą mieli zamiar wbić mi w tyłek. Z radosnym prawie bezzębnym uśmiechem poinformowałem ich, że chcę to zrobić sam. Właściwie to powiedziałem „daj” i wyrwałem zaskoczonej pielęgniarce strzykawkę. Na szczęście – albo i nie – zdążyli mnie powstrzymać, przed wbiciem sobie tej igły w jakąkolwiek część ciała. Zła wiadomość natomiast jest taka, że zrobili to w sposób dość niefortunny – bronili mnie własnym ciałem. Konkretnie ofiarna pielęgniarka została przybita do stołu. Nie moja wina, że uderzyła akurat w ten cienki fragment skóry między palcami. Kiedy darła się jak zarzynana świnia – przecież to była tylko miniaturowa dziurka w ręce! – z ogromną radością wyartykułowałem swoje drugie słow., a mianowicie: „boli?”. Później już nigdy nie jeździliśmy do tego szpitala. Ale zboczenie pozostało – do dziś lubię dźgać ludzi igłami.
Mówi się, że słowa mają wielką moc. Moje miało. Pierwsze przemyślane i prawdziwe słowo po rozpoczęciu długiego procesu umierania wypowiedziałem w kierunku miłości mojego życia. Brzmiało: „koniec”. I własnie nim było. Końcem miłości, końcem tych resztek szczęścia, jakie jeszcze we mnie pozostały.
Mówi się, że czasami zakończenie czegoś jest zbawieniem. Nieprawda. Koniec to zawsze paskudna sprawa. Nieodwołalna. Duża.
3.
Pierwsze pasje.
Każdy ma jakieś hobby. Ty też – nie powiesz mi, że nie. Skoro ja mam to każdy inny również. Nie chcesz mi zdradzić swojej? Nie martw się, zgadnę… Tylko nie podpowiadaj! A, wiem. Byłeś pianistą. Widzę twoje palce, długie, wypielęgnowane. Oddawałeś się temu – rozumiem cię. Ja sam też gram. To też i moja pasja – choć nie jedyna, w przeciwieństwie do twoich. Ty miałeś jedną.
Ja nie. Medycyna. Jedyna prawdziwa miłość. Moja przynajmniej. Oczywiście, jest jeszcze muzyka,. Ale to zwykłe hobby. Coś, czemu lubię się oddawać, poświęcać czas. A jednak, gdybym miał do wyboru być przez całe życie poważanym artystą zapamiętanym na pokolenia, a bycie przez jeden dzień najlepszym lekarzem świata nie wahałbym się ani chwili – wolałbym jeden dzień od wieczności.
To ta pasja nas prowadzi – zawsze. Przez życie i śmierć. Ludzie umierając zawsze chcę się czegoś chwycić. Nawet ludzie nieszczęśliwi. Zwłaszcza oni. Bo gdyby nie mieli tego – nie mieliby nic. A wtedy nawet śmierć przestałaby mieć znaczenie.
4.
Wiara.
Nie, nie religia. Nie wolno ci tego pomylić. No tak, ty wierzyłeś, że Bóg istnieje, że gdzieś tam jest. Ja nie. Nigdy nie wierzyłem. Nie potrzebuję fałszywej nadziei, żeby poradzić sobie z nadchodzącą śmiercią. Nie, nie nabijam się z ciebie. Nie żyjesz – nie sądzisz, że to byłoby trochę niesmaczne? Ja po prostu nigdy nie czułem takiej potrzeby. Wiedziałem, że koniec kiedyś nadejdzie. W końcu każdy umiera. Szczerze mówiąc nawet chwilami trochę mnie to przerażało – perspektywa życia po śmierci, nieśmiertelności. Kiedy człowiek nie czuje groźby śmierci wiszącej nad nim przez cały czas nie ma nad nim żadnej kontroli. Nie ma też celu. Bo czego byś sobie nie wyznaczył – w wieczności to nic nie znaczy. Wobec braku limitu czasu, za to z ograniczoną liczbą celów w końcu wszystko się nudzi. Nabiera monotonni.
Kiedy byłem mały próbowano mi wpić wiarę w Boga. Nie uwierzyłem.
Kiedy zacząłem umierać sam uwierzyłem. Nie w Boga. W siebie i medycynę. I ta wiara mi wystarcza, bo wierzę, że ja jestem. Jestem tu i teraz. A co będzie kiedyś? Nie wiem. I nie obchodzi mnie to dopóki żyję. A kiedy umrę? Tym bardziej nie będzie.
5.
Wybory.
Wiesz przecież, sam to przerabiałeś. Wybór drogi życia – lub śmierci, ale o tym za chwilę – szkoła, profesja, ukochana. Normalka. Zawsze trzeba było coś wybrać. I to własnie to nas określiło – to kim jesteśmy, kim się staliśmy. Określiło nasze życie i określa śmierć.
Kiedy zacząłem moją mozolną wędrówkę w kierunku śmierci podejmowałem wybory nieświadome. Jak pierwszy krok na przykład. Świadomość przyszła później.
Kiedy odrzuciłem szansę na szczęście, na koniec umierania za życia, na wolność. Bo każdy z nas jest niewolnikiem własnych myśli i lęków. A ludzie szczęśliwi o tym nie myślą. Jak już mówiłem – oni po prostu żyją. Odrzuciłem miłość mojego życia po raz drugi. To był błąd – a może i nie. Nieważne. Bo ja zdecydowałem, że dalej będę nieszczęśliwy.
Kiedy odrzucałem wszystkie kobiety próbujące dać mi szczęście mówiłem sobie, że one też będą nieszczęśliwe. A przecież nie mogłem tego wiedzieć. Mimo to, była to niezła wymówka. Mimowolnie zabiłem sobie wszystkie uczucia. Czy to już podchodzi pod samobójstwo? Nie, nie odpowiadaj. To nie było do ciebie.
6.
Umieranie.
Co kończy życie? Błagam, nie mów, że śmierć! To takie banalne… Nie, życia nie kończy śmierć – nie twoja. Innej osoby. Kiedy jesteś lekarzem myślisz, że to cię już nie rusza – w końcu nie jedną śmierć już widziałeś. Wiesz, że to paskudna sprawa. Ludzie wywlekają swoje stare sprawy, żegnają się z bliskimi – znaczy, ci którzy mogą. No bo jak cię na przykład startuje tir na przejściu dla pieszych. Jeśli masz szczęście to tak właśnie się stanie. Zginiesz, zanim zdążysz naprawdę umrzeć.
Dla większości ludzi umieranie zaczyna się wraz z wiadomością o śmierci. Przynajmniej w szpitalu. Przykro mi. Umierasz. Choroba jest zbyt silna. Nie pokonasz jej.
Dla innych, jak dla mnie nieszczęście – i śmierć – zaczyna się wraz jakimś wydarzeniem. Dla zgwałconej dziewczyny właśnie to jest początek. Dla sportowca koniec kariery. Dla matki utracone dziecko. Dla mnie – utracona sprawność, miłość, wiara w życie. I dalej tak jest. Przez pewien czas jednocześnie żyłem i umierałem – stan zawieszenia. Jak dla chorego na nowotwór czas remisji. Teraz to się skończyło – życie. Straciłem wszystko i oddałem się w czułe ramiona śmierci.
Jak bardzo chciałbym powiedzieć, że śmierć kończy płaska linia na monitorze – nie mogę. Ona nie była podłączona do monitora, nie mogłem tego zobaczyć, tej ciągłości, pustki, nie zakłóconego niczym spokoju. Nie mogłem usłyszeć dźwięku śpiewającego o końcu. Umarła. W najlepszy możliwy sposób. Jej remisja trwała długo – niespełnione marzenia, wszystkie, oprócz tych o karierze – ale w końcu dobiegła końca. Mogę jej tylko pozazdrościć. Okres jej śmierci był krótki. Trwał kilka sekund. Tak, tak, zgadłeś. Wcześniej nie wspominałem o tirze przypadkiem. Własnie tak skończyła – bardzo prozaicznie, nie powiem.
Przyznaję, wolałbym coś bardziej dramatycznego, ją przykutą do łóżka, widzącą moją rozpacz nad tym co się dzieje, niespełnioną miłość, niemy krzyk rozpaczy w chwili śmierci. Nic z tego. Nawet to nie było nam dane. Odeszła. Po prostu. Całe to gadanie o sztuce umierania, o godnej śmierci – kompletna bzdura! Ona nie miała tej szansy. I nigdy się nie dowiem, czy w tych kilku setnych sekundy przed śmiercią myślała o mnie. Nigdy mi tego nie powie. Ja nigdy jej nie zapytam. No, chyba, że znudzi mi się rozmowa z tobą. Wtedy może zajrzę do tej szuflady, spojrzę jeszcze raz na jej twarz, włosy rozsypane wokół głowy.
Wiesz, chyba dopiero teraz zrozumiałem, że to koniec. Że jej już nie ma, że nigdy nie zagoni mnie do przychodni, że ja nigdy jej się nie schowam. Skończyła naszą grę. Nie wcale nie dotarła do mety. Wpadła z toru, zrzuciła planszę ze stolika, rozsypując pionki, kostkę. Przegrała na loterii życia.
Ja przegrałem. Ale jak to mówią ze statystyka nie wygrasz – ta jedna pozostaje niezmienna: jedna śmierć przypada na jednego człowieka.
Teraz wiem. Skończyło się. Ja się skończyłem. Kiedy jej pionek uderzył o podłogę, roztrzaskując się na kawałki – mój uderzył zaraz za nim. Zaraz uderzy.
Kiedy powiedziałem, że idę tu zrobić ci sekcję nikt mi nie uwierzył. Wszyscy sądzili, że idę do niej. Właściwie dobrze sądzili. Ale nie mam zamiaru im tego mówić – ty tez nie mów. Sami się domyślą.
Nie będzie żadnych dramatycznych efektów. Umieranie trzeba zakończyć – nie można ciągnąć tego w nieskończoność.
Jestem znudzony moją wędrówką. Bo wiesz, teraz, kiedy zrozumiałem, że wszystko mogło być inaczej, mogłem być szczęśliwy – ona też – ale z tego zrezygnowałem. Nawet gorzej – nie odważyłem się spróbować. Cóż, pech.
Teraz nic z tym nie zrobię. Trochę na to za późno.
Ona nie żyje – ja też. Taka prosta reakcja. Życie niespełnione, przepełnione bólem i goryczą, przekreślonymi planami i marzeniami, zapomniane przez miłość i nadzieję.
Koniec zbliża się wielkimi krokami. Nie przeszkodzą mi w tym. Nikt nie przeszkodzi.
Ty też nie. Bo wiesz – teraz nie mam po co żyć. Czy właściwie kiedyś miałem? Ty to rozumiesz. Twoja pasja też straciła znaczenie, wobec śmierci, która nadeszła i zabrała cię e sobą. Udowadniając i tobie i mi, że nie mamy nad nią żadnej władzy.
Ta pokraka w czarnym kapturze dała mi nauczkę – mogę walczyć z nią codziennie, ratować pacjentów, wydzierać ich z jej zimnych palców. Nie mogę zrobić jednego – zmienić jej decyzji. Ona umarła. I ja tego nie zmienię. Nie zrobię już nic. Oprócz udowodnienia śmierci, że nie tylko ona decyduje. Ja też. Śmierć… to ucieczka. Jedyny sposób pozwalając uwolnić mi się od życia, którego nie chcę, nie potrzebuję. Do czego jest mi potrzebne teraz? Kiedy cel już się skończył, kiedy skończyła się pasja?
Idę. Zanim zmienię zdanie. Zobaczę ją jeszcze raz, a potem… Potem się zobaczy. Aha i wesz… Do niezobaczenia.
7.
Spalono ich razem. Wilson wiedział, że chcieliby tego. Nie dziwił się decyzji przyjaciela – wiedział, że ten powoli umierał, z każdym dniem odcinając kolejną nitkę trzymającą go na świecie. Śmierć Cuddy przecięła kilka pozostałych jednym szybkim ciosem.
Zawsze czuł, że to się tak skończy. Wiedział, że House w pewnym sensie był tchórzem.
Bał się życia. Bał się szczęścia. Bał się miłości. Bał się konsekwencji.
Strach minął. Wszystko minęło. Nie było już nic. Skończyło się wszystko. Początek, remisja i koniec sam w sobie. Bo jedna śmierć to tragedia rozgrywająca się w głowie kilkorga ludzi.
Oni zniszczyli kilka statystyk – dwoje pracowników szpitala zginęło tego samego dnia, śmiercią tragiczną. Zniszczyli też siebie. A potem wszystko wokół.
Ale taka była kolej rzeczy. Życie i śmierć ścigały się by złapać duszę człowieka. Człowiek ścigał się z samym sobą, wierząc, że może oszukać i życie i śmierć.
KONIEC
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Madness
Student Medycyny
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszwa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:07, 07 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
A...ale...ale
No ale...ale...
Bo to było smutne.Pasjonujące, ale smutne.
Opisywanie przez House'a, tego jak toczy się życie, potem śmierć, kiedy umierasz.Co prawda, rozmowa z trupem w kostnicy, z początku wydała mi się dziwna, ale z kim by sam Gregory House porozmawiał?
Z Wilsonem.Pewnie by nie zrozumiał.
Kaczuszkami?Wykluczone.
Cuddy?Nie mógł...Bo było za późno.
Fik piękny,bardzo wzruszający.Na prawdę jeden z najlepszych jakie czytałam.
Serdecznie pozdrawiam i "natycham" telepatycznie!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pietruszka
Truskawkowa Blondynka
Dołączył: 17 Wrz 2008
Posty: 1832
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:19, 07 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Bardzo ładne. Rozmowa z trupem to zdecydowanie coś, co lubię.
Cytat: | Nie, życia nie kończy śmierć – nie twoja. |
Perełka. Mam podobną opinię.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
minnie
Internista
Dołączył: 10 Lip 2008
Posty: 663
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szczecin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:49, 07 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Kiedy kończy się początek, a zaczyna się koniec?
Kiedy życie przestaje mieć znaczenie, a śmierć go nabiera?
Kiedy przestajemy cieszyć się życiem, a zaczynamy czekać na śmierć? | I co? I co ja mam napisać?
Niby to retoryczne pytania, a po przeczytaniu ich człowiek zaczyna zastanwiać się nad życiem. I przede wszystkim czy jest szczęśliwy.?
Przepraszam, że to napiszę, ale zazwyczaj po przeczytaniu "głupiego" opowiadania, nie zastanawiamy się nad swoim życiem, przynajmniej nie ja, a tu jest inaczej...
Przeczytałam wiele opowiadań i tylko niektóre zapadły mi w pamięć, a to zapisze się w niej na długo.
Niby normalne Huddy opowiadanie, a jednak coś w nim jest innego, coś niepowtarzalnego(?).
I jescze jedna rzecz mnie zastanawia, do kogo mówi House? Do nas?
Uważam, że ta miniaturka w zupełności zasługiwła na wygraną.
Napisałam dużo i troche bez sensu, ale czułam, że tak trzeba
Pozdrawiam
Minnie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez minnie dnia Czw 21:56, 07 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
czarna kawa.
Student Medycyny
Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 12:15, 09 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Coś cudownego.
Gratuluję wygranej!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
martusia14
Internista
Dołączył: 08 Paź 2008
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:17, 09 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Mmmm piękne <zachwycona>
House opowiadający o śmierci i o wszystkim innym ważnym w życiu w tak cudny sposób . No aż brak mi słów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
amandi
Stomatolog
Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 954
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:34, 10 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Mogę chyba powiedzieć, że jeszcze nigdy nie czytałam czegoś takiego. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że ja czegoś takiego nie będę potrafiła napisać.
To było... przejmujące... do głębi, do kości, do serca... do człowieka. Niesamowite, poruszające najczulsze struny, do których rzadko kto się dostaje. Arcydzieło, któremu oddaję pokłon tu i teraz.
Czułam, jak gdyby House mówił do mnie. Nie do zimnego trupa jakiegoś pianisty, ale właśnie do mnie. Zdawał relację ze swojego życia, zastanawiał się, kiedy zaczyna się śmierć. Kiedy zaczyna się jej proces, niszcząc, pogrążając człowieka w autodestrukcji. On sam umierał od dawna, coraz bardziej wycofując się z życia. Nie wierzył w to, że po śmierci coś jest, ale jeszcze bardziej nie wierzył w to, że życie bez pewnej osoby też czymś jest.
Opowiedział o swoim pierwszym słowie, a nawet dwóch, o tym, jak znęcał się nad pielęgniarką, jak postawił pierwszy krok. Opowiedział o swoim nieszczęściu, które powoli go zabijało. Opowiedział o czymś tak zwyczajnym, jak walka czlowieka ze śmiercią... i z życiem. I, że nie zawsze śmierć jest długa. Nie zawsze pozwala na pożegnania i na zakończenie pewnych ważnych spraw. Czasem jest szybka, jak pędzący tir.
Ale nigdy nie dotyczy tylko jednej osoby. A właściwie dotyczy, ale nie tej, co umarła. Kiedy zginęła Cuddy, kilka godzin później odszedł też House. Nie wierząc w niebo, w którym się spotkają. Ale wierząc, że to zrobią. Jakoś. Gdzieś. Ale na pewno nie na ziemi, i temu musiał przeciwdziałać...
Płakałam, kiedy to czytałam. nie mogłam się powstrzymać. Ta historia była tak brutalnie prawdziwa...
Niezwykła....
Miłość, która umiera, ale ma nowe życie...
Ściskam najmocniej, jak potrafię, i tak samo wielbię........
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Koszałek
Student Medycyny
Dołączył: 13 Mar 2009
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z za siedmiu gór, z za siedmiu rzek
|
Wysłany: Nie 17:19, 10 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Nie mogę powiedzieć, że nigdy nie czytałam czegoś takiego. Czytałam. Trzech Muszkieterów czytałam, Damę Kameliową czytałam, Kamienie na szaniec czytałam lub Samotność Bogów. Twój teks nie dorównał żadnemu z wyżej wymienionych. Ale ci ludzie od tamtych byli zawodowymi pisarzami ze stażem wiekowy ewentualnie stażem wojennym . Przy twoim tekście się popłakałam. Jest śliczny. Jest prawdziwy. Jest ludzki i głęboki. Na szczęście brakowało w nim baroku, bez udziwnień wszelakiego rodzaju i rozwlekania sprawy w nieskończoność. Wielki plus za House'a - dziecko, ani miłe, ani słodkie. Za prawdziwego House'a.
Kurcze, wiem, że napisałam to całkowicie niezgrabie i nieskładnie, ale twój tekst zrobił na mnie ogromne wrażenie. Może kiedyś napiszę konkretnego posta
Tyle ode mnie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Koszałek dnia Pon 13:23, 11 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|