|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Agnes
Immunolog
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 1023
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 9:53, 28 Lip 2010 Temat postu: Mała komplikacja [NZ 6/?] |
|
|
Pomysł na to opowiadanie przyszedł sam, Wen zmusił mnie do przelania go na papier… albo klawiaturę… i oto co powstało. Mam nadzieję, że się spodoba.
Betowała Marg.
[link widoczny dla zalogowanych]
Zweryfikowane przez Agnes
1.Skoroszyt z marzeniami.
Czy miewacie czasem takie uczucie, no nie wiem, jakby ktoś wziął wasze marzenia, ostemplował je i wpiął do jakiegoś dziwacznego skoroszytu z wielkim napisem „SPEŁNIONE” na okładce? Tak dla podpowiedzi dodam, że to uczucie towarzyszy ludziom podczas chwil szczęścia, którego ogrom zdaje się wysadzać duszę i odsyłać umysł do jakiegoś odległego kraju. Nie powiem, całkiem przyjemne doświadczenie. Ale teraz wróćmy do owego uczucia. Teraz czuł się tak on. Gregory Cięta Riposta House, jedyny w swoim rodzaju dupek, który w jakiś nieznany nikomu sposób zyskał coś, na co nigdy nie liczył. Trzy rzeczy, w których istnienie nawet nie wierzył. Miłość. Szczęście. Szacunek. No i ukochaną kobietę z olbrzymim tyłkiem i nie ustępującym mu rozmiarem biustem, ale to nie jest aż takie ważne. A raczej jest ważne, tylko w nieco inny sposób.
Jak widać nawet do egoistycznych drani uśmiecha się los.
Gregory House zaśmiał się cicho, obserwując siedzącą w salonie kobietę. Wyglądem wcale nie przypominała tej twardej zołzy, jaką zwykła odgrywać w szpitalu. Teraz starannie uczesane, kruczoczarne kosmyki zamieniła na byle jak związanego kucyka, a seksowną garsonkę na jasnoniebieski dres. Cały czas oddychała ciężko, dochodząc do siebie po niemal dwugodzinnym biegu. Na jej pełnych ustach błąkał się uśmiech wspanialszy i szczerszy od wszystkiego innego na świecie. Szaro-zielone oczy świeciły, jakby jakiś złośliwy czarodziej zamknął w nich światło, przeznaczone dla gwiazd. Na rękach trzymała roześmianą Rachel, patrząc na nią z uwielbieniem.
- I tak wiem, że na mnie patrzysz – stwierdziła Cuddy, nie podnosząc głowy.
- Nie na ciebie, tylko na twój biust – odparł złośliwie House. – To taka subtelna różnica. W końcu twoje atuty mogłyby stworzyć osobną postać.
- Wiesz... Od kiedy zaczęliśmy się spotykać, robisz się znacznie mniej złośliwy – zauważyła, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
- Wiesz, że właśnie nóż twoich złośliwości wbił się w moje biedne serce? – zapytał.
- Przecież to ty mnie obraziłeś pierwszy!
- Och, faktycznie – House pokiwał ze zrozumieniem głową. – A więc to ty masz problem. A właściwie dwa – poprawił się, zerkając na jej dekolt.
Cuddy prychnęła cicho i wstała, mierząc go władczym spojrzeniem.
- Właśnie się zdenerwowałam – stwierdziła groźnie. – Wiesz, co to oznacza?
- Że dzisiaj w nocy mi się poszczęści – odparł, uśmiechając się diabolicznie.
***
Małe dzieci chcą wielu rzeczy, prawda? Nową lalkę, tor wyścigowy, kucyka. Coś, co dla dorosłych nie ma większego znaczenia, dla nich jest wszystkim, całym światem. Ale ona nigdy nie była takim dzieckiem. Nie chciała gwiazdki z nieba, tylko szczęścia, miłości i rodziny. Czegoś, czego nie doświadczyła jeszcze nigdy w swoim dziewiętnastoletnim życiu. Wychowana w domu dziecka, mająca jedynie zdjęcie matki i nierealne marzenia.
Dziewczyna spojrzała na ulicę, niechętnie robiąc kolejny krok do przodu. Nienawidziła Ameryki, teraz była tego pewna. Całe życie spędziła w Londynie, więc patrząc na New Jersey czuła jedynie wstręt i obrzydzenie. Przed ucieczką powstrzymywała ją tylko nadzieja na odnalezienie ojca. Wtedy nie musiałaby się obawiać, że zabraknie jej pieniędzy albo wróci do Anglii, do domu dziecka. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Nie miała najmniejszego zamiaru znów słuchać wrzasków bachorów i wykładów pracowników.
Nagle na sam czubek jej nosa spadło coś mokrego. Podniosła głowę, patrząc w niebo, z którego zaczął padać deszcz. Ani się obejrzała, a całe jej ubranie zaczęło przesiąkać wodą. Lodowate strugi spływały jej po karku, wywołując na ciele gęsią skórkę.
- Cholera – mruknęła, przyśpieszając kroku. Nagle jej oczom ukazała się taksówka. Uśmiechnęła się i z ulgą pobiegła w jej kierunku.
- Ej! – krzyknęła, gdy kierowca zaczął odjeżdżać.
Na szczęście dla dziewczyny, usłyszał jej krzyk. Zatrzymał auto, pozwalając, by doszczętnie przemoczona nastolatka weszła do środka, trzęsąc się z zimna.
- Nie za wcześnie na kąpiel? – zażartował, obserwując ją w lusterku. – Dopiero południe.
- Proszę dać sobie spokój – odparła, krzyżując ręce na piersiach.
- Dokąd jedziemy? – zapytał kierowca, całkowicie nie zrażony jej burkliwym tonem.
Dziewczyna zawahała się, analizując w głowie cały swój plan.
Miała odnaleźć ojca. Musiała to zrobić. Całe życie czekała na taką okazję. Od kiedy tylko znalazła się w New Jersey wierzyła, że nareszcie będzie mieć normalną rodzinę. Problem w tym, że teraz nawiedziły ją wątpliwości. A co, jeśli on ma już rodzinę? Jeśli trudno mu będzie zaakceptować córkę lub, co gorsza, jej nie zechce?
Nie myśl tak, zrugała się w myślach. Będzie dobrze. Musi być.
-Princeton Plainsboro Teaching Hospital - wyrecytowała hardo, wojowniczo unosząc podbródek.
***
Trzej lekarze, trzej najlepsi w swoim fachu lekarze, siedzieli bezużytecznie w pokoju lekarskim, ze znudzeniem patrząc na siebie. Senną atmosferę naruszyło pojawienie się światowej klasy diagnosty, który z niemalże młodzieńczym entuzjazmem wparował do środka.
- Witajcie, wielka dwójko i mała trójko – zaczął House, patrząc na Chase’a, Foremana i Tauba. Ten ostatni zrobił urażoną minę, jednak nic nie powiedział.
- Dlaczego nie mamy ani jednego pacjenta? – zapytał Foreman, unosząc pytająco brwi.
- Naruszyłeś moją aurę – stwierdził Greg, łypiąc na niego groźnie.
- Dlaczego nie mamy pacjenta? – powtórzył murzyn.
- Bo żadnemu człowiekowi na tej półkuli nie chce się umierać.
Foreman wywrócił oczami, pozwalając House’owi bez słowa opuścić pokój. Diagnosta, jak łatwo było się domyślić, zawędrował do gabinetu Jamesa Wilsona. Na widok House’a onkolog westchnął ciężko i położył do połowy rozpakowaną kanapkę na biurku.
- Nie dostaniesz jej – ostrzegł Wilson, widząc jak oczy Grega spoczęły na jego lunchu.
- I to ma być przyjaciel – prychnął urażony diagnosta, odwracając się, by wyjść.
Niestety, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, do gabinetu Wilsona weszła Lisa Cuddy, krzyżując tym samym jego plan ucieczki.
- Marsz do przychodni – powiedziała, celując palcem w drzwi.
- Wiesz, ja nie mam nic przeciwko temu, ale seks w miejscach publicznych… - zaczął.
- Chodzi mi o przyjmowanie pacjentów! – przerwała mu, czerwieniąc się ze złości.
- A myślałem, że po dzisiejszej nocy nie będzie miała siły mi się opierać – westchnął House, jednak posłusznie podreptał we wskazanym przez nią kierunku.
W przychodni było dokładnie tak, jak przypuszczał. Dwie staruszki, przekonane o swojej wysokiej śmiertelności, przerażony nastolatek po swoim pierwszym razie, kilka matek z nadzwyczaj zdrowymi niemowlakami i ksiądz, który był pewien, że głos w jego głowie to Bóg.
- Nigdy więcej – stwierdził House, opadając na krzesło w swoim gabinecie.
Nie dane mu było jednak długo odpoczywać. Nim minęła minuta, w drzwiach pojawiła się niewysoka nastolatka, uśmiechająca się niepewnie. Na okrągłej twarzy dziewczyny odmalowywał się niepokój, mały, lekko zadarty nosek zmarszczył się, gdy niezrażony jej obecnością House nalał sobie Burbona. Dziewiętnastolatla zatknęła za ucho kosmyk kruczoczarnych loków, tak poskręcanych i gęstych, że tworzyły wokół jej głowy swoistą aureolę. Diagnosta był pewien, że gdyby tylko je wyprostował, natychmiast zmieniłyby się z sięgających ramion na sięgające talii. Dziewczyna przyglądała mu się uważnie, a w jej elektryzująco niebieskich oczach czaił się strach. Wydawała się mężczyźnie dziwnie znajoma, choć nie miał pojęcia, gdzie też mógł ją spotkać.
- Agencja towarzyska jest w gabinecie dyrektora – oznajmił House, podnosząc do ust szklankę.
Nastolatka zaśmiała się cicho.
- Ja do pana – powiedziała, siadając w krześle naprzeciwko jego biurka. – Nazywam się Charlotte. Charlotte Evans.
Gregory zmarszczył brwi. Mógłby przysiąc, że gdzieś już słyszał to nazwisko.
- O ile wiem, to znał pan moją matkę – dodała Charlotte, unosząc zadziornie podbródek.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Agnes dnia Śro 18:20, 17 Lis 2010, w całości zmieniany 8 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
OLA336
Narkoman
Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 11:00, 28 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Ja chcę komentować! Agnes, wybaczysz mi, że chyba zrobię to dopiero koło 21, prawda? Albo może się zaraz ogarnę i skomentuje
Gregory Cięta Riposta House, jedyny w swoim rodzaju dupek
Zakochałam się w tym fragmencie
- Nie na ciebie, tylko na twój biust – odparł złośliwie House. – To taka subtelna różnica. W końcu twoje atuty mogłyby stworzyć osobną postać.
Szczerość, to podstawa każdego udanego związku
Nienawidziła Ameryki, teraz była tego pewna. Całe życie spędziła w Londynie, więc patrząc na New Jersey czuła jedynie wstręt i obrzydzenie.
Ja też wolę Anglię! Już wiem, że ją polubię! Ale do USA mnie mimo wszystko ciągnie Tak na małą wycieczkę
A co, jeśli on ma już rodzinę? Jeśli trudno mu będzie zaakceptować córkę lub, co gorsza, jej nie zechce?
Wątpliwości w 100% uzasadnione I dobrze, że je ma Powinna je mieć
- Nie dostaniesz jej – ostrzegł Wilson, widząc jak oczy Grega spoczęły na jego lunchu.
- I to ma być przyjaciel – prychnął urażony diagnosta, odwracając się, by wyjść.
Właśnie! Nie możesz mu pozwolić umrzeć z głodu! Patrz jaki on wychudzony i mizerny Wilson, nie słyszałeś o akcji: Podziel się posiłkiem?
- Agencja towarzyska jest w gabinecie dyrektora – oznajmił House, podnosząc do usta szklankę.
Taaaa… cały House Ale i tak go wszyscy kochamy
Zapowiada się bardzo, ale to bardzo ciekawie I ja chce wiedzieć, co będzie dalej Tylko Agnes, błagam, powiedz, że to będzie miało Happy End, że Cuddy od niego nie odejdzie i że… ok. może być ciężko, ale ma być szczęśliwie!
E:Agnes, uduszę cię! Nie wolno kończyć w takim momencie
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez OLA336 dnia Śro 12:01, 28 Lip 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
happy_liar
Pacjent
Dołączył: 28 Lip 2010
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 12:52, 28 Lip 2010 Temat postu: Re: Mała komplikacja [NZ 1/?] |
|
|
Agnes napisał: |
- I tak wiem, że na mnie patrzysz – stwierdziła Cuddy, nie podnosząc głowy.
- Nie na ciebie, tylko na twój biust – odparł złośliwie House. – To taka subtelna różnica. W końcu twoje atuty mogłyby stworzyć osobną postać.
- Wiesz... Od kiedy zaczęliśmy się spotykać, robisz się znacznie mniej złośliwy – zauważyła, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
- Wiesz, że właśnie nóż twoich złośliwości wbił się w moje biedne serce? – zapytał.
- Przecież to ty mnie obraziłeś pierwszy!
- Och, faktycznie – House pokiwał ze zrozumieniem głową. – A więc to ty masz problem. A właściwie dwa – poprawił się, zerkając na jej dekolt.
Cuddy prychnęła cicho i wstała, mierząc go władczym spojrzeniem.
- Właśnie się zdenerwowałam – stwierdziła groźnie. – Wiesz, co to oznacza?
- Że dzisiaj w nocy mi się poszczęści – odparł, uśmiechając się diabolicznie. | Uwielbiam ten dialog, połączenie ciętego języka House'a i włądczej Cuddy. I it.
-Princeton Plainsboro Technology Hospital - wyrecytowała hardo, wojowniczo unosząc podbródek.
Chyba powinno być Teaching zamiast Technology
Fik zapowiada się bardzo ciekawie i z przyjemnością będę śledzić dalszy przebieg wydarzeń.
Tylko błagam- zakończ to koniecznie happy endem!!! :hilson:
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez happy_liar dnia Śro 12:53, 28 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
lisek
Neurolog
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 13:39, 28 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Agnes, chyba to mój pierwszy komentarz u Ciebie nie jestem pewna, ale nie ważne, czy pierwszy nie ważne, że po prostu nie mogłam nie skomentować Bardzo mi się podoba, zwłaszcza niektóre fragmenty, normalnie albo zanosiłam się ze śmiechu, albo roztapiałam jak cukirek na słońcu
"- I tak wiem, że na mnie patrzysz – stwierdziła Cuddy, nie podnosząc głowy.
- Nie na ciebie, tylko na twój biust – odparł złośliwie House. – To taka subtelna różnica. W końcu twoje atuty mogłyby stworzyć osobną postać.
- Wiesz... Od kiedy zaczęliśmy się spotykać, robisz się znacznie mniej złośliwy – zauważyła, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
- Wiesz, że właśnie nóż twoich złośliwości wbił się w moje biedne serce? – zapytał.
- Przecież to ty mnie obraziłeś pierwszy!
- Och, faktycznie – House pokiwał ze zrozumieniem głową. – A więc to ty masz problem. A właściwie dwa – poprawił się, zerkając na jej dekolt.
Cuddy prychnęła cicho i wstała, mierząc go władczym spojrzeniem.
- Właśnie się zdenerwowałam – stwierdziła groźnie. – Wiesz, co to oznacza?
- Że dzisiaj w nocy mi się poszczęści – odparł, uśmiechając się diabolicznie." - z tym to było dwa w jednym znaczy uśmiechałam się jak głupia i topiłam jak cukierek na słońcu
OMG!!! A potem... jak zobaczyłam tytuł pomyślałam raczej o jakiejś małej komplikacji, czytaj o jakimś małym Huddy potworku, a tu... znaczy nie mówię nie, poczekam na dalszy rzwój wypadków
Poza tym House bardzo House'owy, czyli taki jakiego uwielbiam Te jego teksty świetnie Ci wychodzą
Zatem wena na ciąg dalszy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnes
Immunolog
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 1023
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 16:03, 30 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Oluś
Ha! Ogarnęłaś się Boże, tak mi miło, że to zrobiłaś. Dobra, przesadzam Ale to prawda, no!
Nie ma to jak szczerość? Nieprawda! Nie ma to jak House. Powiedziałabym, co będzie dalej, ale nie powiem. Chcesz, żebym powiedziała, że będzie Happy End? Dobra - Będzie Happy End. Bo ja nie umiem bez Happy Endu I nie duś mnie! *patrzy groźnie*
Ślicznie ci dziękuję, naprawdę.
happy_liar
Ojej, dziękuję. I dzięki wielkie za poprawdę. Chyba znienawidzę Worda Miło mi, że komuś się spodobało.
lisek
Nie ważne, czy pierwszy raz. Ważne, że... dziękuję Oups. Podobało ci się, naprawdę? *skacze z radości* Naprawdę, ogromniaste dzięki. Za miłe słowa i za wena, który zawsze się przydaje. I nie top się tak, bo wsiąkniesz w podłogę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnes
Immunolog
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 1023
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 11:31, 06 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
No i jest druga część. Z dedykacją dla Oli, bo czekała i męczyła. Proszę, Gi. Mówisz i masz (z lekkim opóźnieniem, rzecz jasna).
2. Nienawidzić za szczęście.
Charlotte przygryzła delikatnie dolną wargę, obserwując, jak na twarzy House’a pojawia się niedowierzanie. Nie wiedziała dlaczego, jednak przynosiło jej to przyjemność. Nie, nie nienawidziła go za to, że ją zostawił. Przecież nawet o niej nie wiedział. To w końcu jej matka zadecydowała, że lepiej będzie, jeśli dziecko nigdy nie pozna ojca. Ale przecież ona zmarła trzy miesiące po porodzie, zostawiając małą Charlotte samą. A co on jej po sobie zostawił? Oczy. Dokładnie takie, jak te jego, teraz widziała to dokładnie. Żałowała, że nie byli szczęśliwą rodziną od tych przeklętych dziewiętnastu lat. Wtedy jego koledzy z pracy mogliby mówić: „Cała mama, ale oczy to ma po tacie. Prawda, Greg?”. A to przynosiłoby jej tyle szczęścia, tyle tego cholernego szczęścia. A jej ojciec? Dał jej nadzieję na szczęście, prawda? Zbyt wiele nadziei, by mogła go nienawidzić. I właśnie za to go nienawidziła.
- Znasz Emily Evans? – zapytała dziewczyna, patrząc House’owi w oczy.
- Tak – odparł powoli.
Teraz już wiedział, dlaczego Charlotte wydała mu się znajoma. Wyglądała identycznie jak Emily. Te same drobne usta, zuchwała twarz, pewna siebie mina. Jedynie oczy były inne. Bo o ile oczy starszej Evans były duże, czekoladowo brązowe i pełne ciepła, o tyle oczy tej młodszej były mniejsze i jakby puste, zimne, pozbawione emocji. Tak, jak jego. Więc skoro ta mała była córką Emily, to on był jej…
- To niemożliwe – powiedział na głos, wstając.
Usta Charlotte wykrzywił pogardliwy uśmiech.
- Chyba domyśliłeś się już, kim jestem – stwierdziła. – A jeśli nie, to... Jestem córką Emily i... Gregory’ego House’a – dokończyła ze smutnym uśmiechem. – To pan, prawda?
-Według aktu urodzenia - tak. A ty chyba nie domyśliłaś się, kim ja jestem - dodał House, zaciskając palce na szklance.
- Nie rozumiem – dziewczyna pokręciła przecząco głową. – Wiem, że pewnie masz żonę czy coś, ale…
- Nie mam żony – przerwał jej. – Za to mam lubiącą władzę dziewczynę, która lubi bawić się w dom, szpital, seks z podwładnymi i opiekę nad pasożytem. To nawet gorsze niż żona – oznajmił po krótkim namyśle. – Cuddles nie umie gotować.
Charlotte zaśmiała się cicho. Zaczynała żałować, że nie odziedziczyła po ojcu poczucia humoru. Co prawda sytuacja nie była śmieszna, ale przecież lepiej śmiać się niż płakać. W sumie mogłaby również spoliczkować swojego bezczelnego tatusia, ale tego nie miała zamiaru zrobić. Chociaż sam pomysł nie był zły.
- To trochę niezręczna sytuacja, prawda? – zapytała, spuszczając głowę. – Sęk w tym, że musiałam cię odnaleźć. Poznać, porozmawiać, bo ja wiem? Po prostu musiałam. Nie wiem dlaczego, nie umiem tego wytłumaczyć. Całe życie spędziłam w domu dziecka, moja matka zmarła na raka, kiedy miałam trzy miesiące. Moje opiekunki mówiły, że zostawiła jedynie nazwisko ojca. Gregory House. Na początku nie chciałam cię szukać, ale potem… Stwierdziłam, że chyba powinnam cię poznać. Kiedyś przeczytałam w gazecie o konferencji medycznej w Londynie. Wśród uczestników było twoje nazwisko. Pomyślałam, że nie zaszkodzi spróbować. Nie chcę wpieprzać się w twoje życie, naprawdę.
Podniosła wzrok, uśmiechając się blado. Utkwiła spojrzenie w House’ie, który wpatrywał się w nią bez mrugnięcia okiem.
- Mam przynieść chusteczki? – zapytał, unosząc nieco brwi.
Charlotte spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Jako dziecko prosiłam o ojca, a nie o zardzewiałego robota bez uczuć – stwierdziła.
- Ja jako dziecko prosiłem o prenumeratę Playboya i pornosy z Pamelą Anderson – odparł House.
Dziewczyna zaśmiała się cicho i wstała, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Ta noc z moją matką… - zaczęła. – To miał być szybki numerek bez zobowiązań, tak?
- Biorąc pod uwagę to, że jej nie pamiętam, to tak.
- Jasne. – Charlotte pokiwała głową. – Więc…
Przerwało jej wejście Jamesa Wilsona. Na widok dziewczyny onkolog zrobił zdumioną minę, jednak nic nie powiedział.
- Przyjdę później – stwierdził, wychodząc.
- Nie! – zaprotestował House, kuśtykając w jego kierunku. – Znasz może Emily Evans? Pewnie nie, ale nie szkodzi. To jej córka, Charlotte. – Wskazał na oniemiałą dziewczynę. – A o ile nie było to niepokalane poczęcie, a pewnie nie było, biorąc pod uwagę puszczalskość Emily, to ten bachor musi mieć również ojca. A skoro siedzi teraz w moim gabinecie, a ja zmuszony byłem słuchać jej żałosnej paplaniny…
- O Boże – powiedział Wilson, wytrzeszczając oczy na swojego najlepszego przyjaciela.
- Prawda, że uroczy? – zapytał diagnosta, patrząc na zdumioną nastolatkę.
***
- Jak mogłeś do tego dopuścić? – zapytał jadowitym szeptem Wilson, patrząc na House’a ze złością.
- Ej! – krzyknął oburzony diagnosta, dodając do kanapki onkologa tabasco. – Przecież nie panuję nad moimi plemnikami! Zresztą, co ty możesz wiedzieć? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile mnie kosztowało tak skrupulatne wyposażenie jednego z małych Gregów.
- House, na litość boską! – syknął James, zbliżając swoją twarz do twarzy Grega. – Posłuchaj mnie uważnie, dobrze? Ty. Masz. Córkę, do cholery!
- Wiem, przecież do mnie przyszła.
- Nie rozumiem, jak może cię to nie ruszać – przyznał Wilson. – Gdybym ja dowiedział się, że mam dziecko, przejąłbym się tym, a nie jadł cudzy lunch. Przyszła do ciebie wczoraj, dała ci numer telefonu, a ty co? Nawet nie zadzwoniłeś. To nieludzkie.
- Fakt – zgodził się z nim House. – Przychodząc i dając numer telefonu zachowała się jak dziwka. Jest bardziej podobna do matki niż myślałem – dodał.
- Dobrze, dajmy już spokój Charlotte. – Onkolog za wszelką cenę starał się zachować spokój. – A Cuddy? Zamorduje cię, jeśli się dowie.
- Przecież to było dziewiętnaście lat temu! Nawet jej nie znałem.
- Nie mówię o tym, że spłodziłeś dzieciaka, ale o tym, że jej o dzieciaku nie powiedziałeś!
House tylko machnął ręką.
- Zajmij się swoim porzuconym życiem porzuconego – poradził Wilsonowi, wychodząc.
***
Promienie jesiennego słońca leniwie przebijały się przez zasłony sypialni Lisy Cuddy, lądując na jej włosach. Rozrzucone na poduszce kruczoczarne kosmyki bajecznie kontrastowały z mlecznobiałą skórą administratorki. Kołdra zakrywała ją od pasa w dół, całą górę pozostawiając niemalże nagą. Chroniła ją jedynie skąpa zielona koszulka, pokazująca zdecydowanie więcej niż powinna.
Lisa mruknęła przez sen i obróciła się na bok, wtulając głowę w zagłębienie obok obojczyka House’a. Rękami oplotła mężczyznę w pasie i z powrotem zapadła w mocny sen. Greg uśmiechnął się pod nosem i otworzył oczy, niemalże z nabożną czcią obserwując swoją ukochaną. W pewnym momencie kobieta westchnęła i otworzyła oczy, rozglądając się nieprzytomnie po pokoju.
- Dzień dobry – mruknęła, spojrzawszy na House’a.
Mężczyzna uśmiechnął się i złożył na jej ustach krótki pocałunek. Niestety, nie dane mu było nacieszyć się Lisą. Z sąsiedniego pokoju dobiegł ich płacz Rachel, na co Cuddy bezceremonialne zepchnęła go z łóżka i pobiegła do dziecka, w drodze krzycząc, że jeśli nie chce spóźnić się do szpitala, to powinien już wstać.
House, chcąc nie chcąc, posłuchał jej. Kręcąc głową skierował się do łazienki, by po niecałym kwadransie wyjść z niej całkowicie ubranym. Po chwili siedział już w kuchni, obserwując, jak na szybie rozpryskują się krople deszczu.
Wzdrygnął się lekko. Nigdy nie lubił jesieni, a tegoroczna oznaczała tylko jedno – piekielną pogodę. Niemal codziennie lało jak z cebra, nawet wiatr nie potrafił ustać na dłużej niż kilka godzin. Słońce skrupulatnie chowało się za chmurami, sprawiając, że można było je oglądać jedynie w telewizji. House pokręcił głową i wziął do ręki kubek gorącej kawy, wdychając jej zapach. Przełknął akurat pierwszy łyk, gdy do kuchni weszła Cuddy, zakładając sweter. W bieganiu po domu i pakowaniu dokumentów do aktówki nie przeszkadzały jej nawet dziesięciocentymetrowe obcasy. Fakt faktem, że ta kobieta poruszała się na szpilkach lepiej niż niejeden człowiek w obuwiu sportowym. I, zdaniem House’a, było to niezwykle seksowne.
- Jedziesz do szpitala – oznajmiła Cuddy, wyjmując mu z ręki kubek. – Ja mam spotkanie z inwestorami. Wczoraj położyłam ci na biurku karty kilku pacjentów, wybierz sobie jakiegoś. I masz go wyleczyć zanim umrze – dodała, całując diagnostę.
Mężczyzna objął ją delikatnie, przyciągając bliżej. Lisa zaśmiała się cicho, próbując wyswobodzić z jego objęć, co skończyło się tym, że wylądowała House’owi na kolanach. Ten pogłębił pocałunek, sprawiając, że stawał się coraz bardziej namiętny. Nagle Cuddy odsunęła się, uśmiechając bezczelnie.
- Szpital – przypomniała Gregowi, wstając.
Diagnosta skrzywił się delikatnie. Nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie Wilsona lub, co gorsza, Charlotte. Pierwszy robiłby mu wykłady na temat ojcostwa, druga… cóż, pewnie chciałaby porozmawiać. Nie, żeby uważał to za zły pomysł. Po prostu nie miał ani siły ani ochoty na rozmowę ze swoją… córką. Nie uważał się za ojca - wprost przeciwnie. I bał się. Tak cholernie się bał, że zrobi coś niewybaczalnego. Skrzywdzi Charlotte lub Lisę, dwie kobiety, które wywróciły jego świat do góry nogami.
***
Charlotte wzięła głębszy wdech i zapukała do drzwi gabinetu doktora Wilsona. Nie wiedziała dlaczego, jednak uważała rozmowę z najlepszym przyjacielem swojego ojca za dobry pomysł. I prawdopodobnie nie miała się pomylić.
- Proszę – usłyszała cichy głos onkologa. Westchnęła i weszła do środka.
- Charlotte? –zdumiony Wilson wybałuszył na nią oczy.
- Dzień dobry – posłała mu najbardziej wesoły uśmiech, na jaki było ją stać. – Nie chciałam panu przeszkadzać, po prostu chciałam porozmawiać z… Eee… Moim… To znaczy z doktorem…
- Z House’m? – podpowiedział James, uśmiechając się wyrozumiale.
- Tak – dziewczyna opadła z ulgą na krzesło naprzeciw jego biurka. – To głupie, prawda? – zapytała Charlotte. – Mam ojca i nawet nie wiem, jak go nazywać.
- House. Po prostu House.
Posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie.
- Myślałam, że będzie inaczej – wyznała cicho. – Że chociaż trochę się mną zainteresuje. A tymczasem on…
- To nie tak – przerwał jej Wilson. – Dla House’a to zupełnie nowa sytuacja. On nigdy nie był za nikogo odpowiedzialny, nawet za siebie. I nagle zjawia się jego córka, ktoś, o czyim istnieniu nawet nie wiedział. Charlotte, on stara się zachowywać tak, jakbyś go nie obchodziła, ale tak naprawdę ucieka od problemu, bo nie wie, jak go rozwiązać. Daj mu czas.
Dziewczyna pokiwała głową.
- Dziękuję, doktorze Wilson – powiedziała.
Charlotte skierowała się do wyjścia z gabinetu, kiedy usłyszała głos Jamesa.
- Masz identyczne oczy jak House.
Odwróciła się i posłała mu promienny uśmiech. Teraz nawet padający za oknem deszcz wydał się mniej chłodny i przygnębiający niż wcześniej. Charlotte rzadko się uśmiechała, ale kiedy już to robiła, świat wokół wydawał się piękniejszy i bardziej słoneczny, jakby rozjaśniała go swoim szczęściem.
- Dziękuję – szepnęła, wychodząc z gabinetu.
Nie chciała, by ktokolwiek zobaczył, że w jej niebieskich oczach błyszczą łzy. Łzy szczęścia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
OLA336
Narkoman
Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 12:13, 06 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Tak! Ale najpierw muszę się wyspać
Tak! Z dedykacją dla mnie Jak miło Dziękuję Chyba muszę częściej męczyć
Oczy. Dokładnie takie, jak te jego, teraz widziała to dokładnie.
Takie oczy powinien mieć każdy mieszkaniec Ziemi Chociaż… to troszkę nudne by było, ale… ok. przynajmniej co 20 osoba I żyłoby się lepiej
Wtedy jego koledzy z pracy mogliby mówić: „Cała mama, ale oczy to ma po tacie. Prawda, Greg?”.
Oj… jak ona jeszcze mało wie o ojcu Nie wiem, czy któryś z jego podwładnych spróbowałby chociaż raz tak powiedzieć
o tyle oczy tej młodszej były mniejsze i jakby puste, zimne, pozbawione emocji. Tak, jak jego.
Strasznie mi się ten fragment podoba Jest taki smutny
Za to mam lubiącą władzę dziewczynę, która lubi bawić się w dom, szpital, seks z podwładnymi i opiekę nad pasożytem. To nawet gorsze niż żona – oznajmił po krótkim namyśle. – Cuddles nie umie gotować.
No to macochę już zna Szczerze? To nie zabrzmiało zachęcająco House! Dlaczego straszysz własne dziecko Cuddy?
W sumie mogłaby również spoliczkować swojego bezczelnego tatusia, ale tego nie miała zamiaru zrobić.
Ma szczęście, że tego nie zrobiła, bo moja sympatia do niej spadła by
I znowu mi się smutno zrobiło Ta młoda trzyma się tak na uboczu… Aż mam ochotę ją przytulić i powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze, żeby się tak… nie bała, nie martwiła?
- Jako dziecko Prosiłam o ojca, a nie o zardzewiałego robota bez uczuć – stwierdziła.
- Ja jako dziecko prosiłem o prenumeratę Playboya i pornosy z Pamelą Anderson – odparł House.
A ja myślałam, że chciałeś, żeby tata odkręcił ci zabawki od podłogi… Ale ok… wybaczam mu to To w końcu House Nie podejdzie do niej i jej nie przytuli
Pewnie nie, ale nie szkodzi. To jej córka, Charlotte.
Jak miło, że chociaż zapamiętał jej imię
Tekst z plemnikami jest świetny A troska i nadopiekuńczość Wilsona w stosunku do swojego jedynego i nieogarniętego dziecka urocza i na miejscu
Boże, ta kobieta nie ma uczuć! Tak, mówię o Cuddy Czy ona zna inne słowo niż szpital!? Kobieto, ON cię całował!
I dobrze, że się boi (wiem, że już to pisałam ) I nie skrzywdzi Nie może W sensie może, ale ja się nie zgadzam i nie może
Mam ojca i nawet nie wiem, jak go nazywać.
- House. Po prostu House.
Ja proponuję tatku, albo… tatku jest fajnie
Kochany Wilson Wie, jak uszczęśliwić tą młodą I fajnie
Bardzo mi się podobało Troszkę smutno, ale ja tak lubię W końcu przecież wszystko się ułoży, prawda? Dobrze się czytało I nie wiem, czy to moja wybujała wyobraźnia, czy klimat za oknem, który sprzyja czytaniu, ale wszystko świetnie sobie wyobraziłam i… Czekaj, to ani jedno, ani drugie To dzięki tobie mogłam sobie wszystko świetnie wyobrazić, bo świetnie napisane
Czekam na więcej
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez OLA336 dnia Pią 14:19, 06 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Szpilka
Ratownik Medyczny
Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 15:15, 06 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Tadam! I oto jestem. Jak zwykle zagubiona w czasoprzestrzeni, ale przybyłam i zamierzam skomentować. Lepiej późno niż wcale, prawda? Miałam to zrobić wczoraj, ale... co ja robiłam? A, już pamiętam! Chyba poszłam spać Szpilka nie nietoperz, musi w nocy spać
Jak przeczytałam tytuł pomyślałam o dziecku, ale nie o takim. To znaczy wymyśliłam sobie, że będzie to dziecko House'a z Cuddy, a nie tylko House'a, co było dla mnie niespodzianką, można powiedzieć, że miłą. Podoba mi się pierwszy opis, w pierwszym rozdziale. Jest taki... no nie wiem, podoba mi się. Charlotte na razie nie budzi we mnie żadnych niepokojących uczuć, ale to pewnie dlatego, że ostatnimi czasy wszystkie takowe kieruję pod adresem House'a Jest mi jej jedynie żal, bo dużo w swoim mlodym życiu przeszła. Jestem w stanie zrozumieć jej chęć poznania ojca. Nie wiem, dlaczego House nie powiedział o spotkaniu Lisie Znaczy wiem, w końcu to House. Ale jakby powiedział to byłoby mu łatwiej, no i ona by mu pomogła. Jak dla mnie nie jest typem kobiety, która uciekłaby gdyby dowiedziała się, ze jej chłopak ma dziecko. Wilson jest taki wilsonowy. Chciałby zbawić cały świat i sprawić, żeby House był kimś innym. Och, i jak on dobrze go zna. Chodzi mi tu o jego rozmowę z Charlotte. Wie, że Greg udaje, że dziecko go nie interesuje. To słodkie, gdy ludzie znają siebie tak dobrze. Poranek Cuddy i House'a też mi się podobał, ale dlaczego miałby się nie podobać? W końcu są razem i są w mairę szczęśliwi. Czego chcieć więcej? Podoba mi się również, że House jest House'm.
Dzisiaj wszystko, co piszę wychodzi mi okropnie bełkotliwie, więc kończę. Powiem jeszcze, że czekam na ciąg dalszy i przyłączam się do Oli. To znaczy też molestuję Cię o kolejną część W nic więcej co ona robi nie wnikam
Pozdrawiam i życzę weny, lub nawet jakiegoś fajnego wena na stałe
Szpilka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Czerwono-Zielona
Pediatra
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: from unbroken virgin realities Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 22:38, 06 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Agnes, świetnie napisane Akcja toczy się nie za szybko i nie za wolno, jest wciągająca, dialogi i opisy w idealnej proporcji, bohaterowie przekonujący, czyta się wspaniale! Hilson - boski Gratuluję z całego serca!
Coś się ostatnio "zawiesiłam" jeśli chodzi o pisanie postów, także wybacz, że krótko... Ale chcę, żebyś wiedziala, że to naprawdę udany tekst... Bo widzisz - historia niby banalna - odnalezione po latach dziecko... Ale - jak to już gdzieś komuś napisałam - wszystko już zostało opisane, sfilmowane, czy w inny sposób opwiedziane... I sztuką jest napisać coś banalnego - niebanalnie. Tobie się udało. To jest takie zwyczajne, ale w tej zwyczajności prawdziwe i wciągające, bohaterowie - house'owi... Więc jestem na tak! Mniam!
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy! Jestem strasznie ciekawa, co dalej zrobi House, jak zareaguje Cuddy... I kocham Cię za Wilona, jakiego nam tu zaserwowałaś Proszę o jeszcze!
Ściskam mocno i wena życzę! Pisz dalej, bom ciekawa! (Wiem, że to kiepski argument, ale może choć odrobinę przekona Ciebie i Twojego wenka do dalszego tworzenia ).
Pozdrawiam, hej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mika-house
Student Medycyny
Dołączył: 19 Maj 2010
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: szczecin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 11:48, 07 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
wow! no rzeczywiście mała komplikacja.. a raczej dwudziestoletnia komplikacja..
jestem ciekawa jak cuddy zareaguje na wieść o córce grega
całe opowiadanie mi sie podoba, dobrze napisane, fajnie sie czyta
czekam na c.d. i wena życzę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnes
Immunolog
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 1023
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 12:04, 14 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Ola - oj, musisz mnie męczyć. To mnie... Daje mi poztywnego, weniastego kopa Miło, że mogłaś to sobie wyobrazić. No i cieszę się, że wiesz, co ja czuję pisząc. Dziękuję.
Szpilka - nieprawda, ty nigdy nie piszesz bełkotliwie. I nie molestuj mnie, bo będę miała traumę. No i co niby ma robić Ola? Dzięki wielkie.
Czerwono - Zielona - każdy twój komentarz to dla mnie wielka radość, naprawdę. Zwłaszcza, że komentujesz mało fików w dziale Huddy, bo przecież nie jesteś tak do końca Huddzinką, więc jestem przeszczęśliwa wiedząc, że moje bazgroły ci się spodobały. Dziękuję
mika - house - ojej, dziękuję. Naprawdę miło wiedzieć, że komuś podoba się to, co piszę.
3. Złudne nadzieje.
Stała za szklanymi drzwiami, przyglądając się swojemu ojcu. Zachowywał się tak, jakby dwa dni temu ona wcale nie pojawiła się w jego gabinecie, nie wtargnęła do jego życia, burząc to, co dotychczas zbudował, to, co kiedyś i tak miało upaść, trafione niszczycielską siłą czasu. Lecz ona nie była czasem. Była od niego tak oddalona, jakby to nie jej dotyczyły poruszające się wskazówki zegara, upływające noce i dni. Ją obchodziło tylko to, by na nią spojrzał, spojrzał i powiedział, że teraz będzie dobrze. Bo przecież musi być.
- Cześć - powiedziała cicho Charlotte, wchodząc do środka. - Możemy porozmawiać?
- Twierdzisz czy pytasz? - odpowiedział pytaniem na pytanie House, siadając przy biurku.
- Twierdzę - oznajmiła hardo dziewczyna, zajmując miejsce naprzeciw niego.
Na usta diagnosty wpełzł ironiczny uśmieszek.
- Pewnie uważasz, że teraz będzie mieć normalną rodzinę - zaczął. - Ale...
- Nie myślę tak, House - przerwała mu, kładąc szczególny nacisk na jego nazwisko.
- Punkt dla ciebie. - Uśmiechnął się szeroko.
Charlotte już otwierała usta, chcąc zaprotestować, gdy do gabinetu wszedł nie kto inny, jak Lisa Cuddy. Widząc dziewczynę zmarszczyła brwi i przeniosła wzrok na House'a.
- Kto to? - zapytała, lustrując go wzrokiem.
- Moja pacjentka - skłamał bez mrugnięcia okiem.
- Ach tak. Więc na co choruje?
- Objawy to chwilowe zaniemówienie, duszności, bóle głowy. Typowe oznaki upierdliwilizmu - dodał, poruszając znacząco brwiami.
- Do przychodni. Migiem! - warknęła Cuddy, wychodząc z gabinetu.
- Zakochała się - wyjaśnił House Charlotte, konspiracyjnie zniżając głos.
Dziewczyna ani myślała się roześmiać. Zamiast tego spojrzała na swojego ojca z oburzeniem.
- Dlaczego jej nie powiedziałeś, kim jestem? – zapytała, siląc się na spokój.
- Sypiam z nią – House spojrzał na dziewczynę jak na idiotkę. – Myślisz, że ucieszyłaby się na wiadomość o tobie? Chryste, czy angielska herbata aż tak źle wpływa na pracę mózgu?
Dziewczyna stała niewzruszona. Nie chciała pokazać, jak bardzo zabolały ją słowa ojca. Nie mogła tego zrobić. Całe życie ukrywała swój ból, bo o ile z ukazywaniem innych emocji nie miała problemu, tak do tego by pokazać jak cierpi nie mogła się zmusić. Kiedy działo się coś przykrego ona nie płakała, tylko przybierała obojętną minę. Obcy mógłby nawet rzecz, że nic jej to nie obchodzi. A tymczasem było inaczej. Jej serce, jej małe serduszko pękało od nadmiaru bólu, płakało i łamało się. W takich chwilach wydawało się być kruche i delikatne niczym to należące do porcelanowej lalki.
- Lepiej idź do przychodni – mruknęła Charlotte, patrząc na ojca z wyższością. – Inaczej ta cała Cuddy może się wkurzyć.
Odwróciła się i z dumnie podniesioną głową wyszła z gabinetu. Nie zaszła jednak daleko. Zamyślona, zatrzymała się na środku korytarza, przygryzając wargi. Westchnęła cicho i skręciła w boczny korytarz, bezwiednie obserwując plecy pielęgniarki.
Cały dzień spędziła w szpitalu, włócząc się po nim bez celu. I tak nie miała gdzie wrócić. Nie znała New Jersey, pieniędzy nie miała najwięcej, a siedzenie w hotelu całymi dniami z pewnością nie było jej marzeniem. Tutaj przynajmniej mogła natknąć się na Wilsona, którego zdążyła już obdarzyć zaufaniem.
Szpital powoli się wyludniał, zostało jedynie kilku lekarzy i pielęgniarki. Charlotte stanęła w wyjściu i powoli obserwowała spadające z nieba krople. Musiała stąd wyjść, wcześniej czy później i tak ktoś ją wygoni. Westchnęła cicho i wyszła na zewnątrz, nie bacząc na deszcz. Będąc już niemal na drodze odwróciła się i spojrzała na zalany mrokiem budynek. Jedynie kilka świateł w lekarskich gabinetach pozwalało sądzić, że nie jest to jedynie ciemność, która przybrała nadzwyczaj dziwny kształt.
- Czy w Anglii nikt nie zwraca uwagi na deszcz?
Charlotte aż podskoczyła, słysząc obok siebie znajomy głos. W jej kierunku kuśtykał House, trzymając w jednej ręce parasol, a w drugiej lasce. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Po co mu ta laska?
- Nie wiedziałam, że nie możesz chodzić – stwierdziła, obserwując jego nogę. – Co ci się stało?
- Zawał mięśnia. Od tego czasu trochę pobolewa. – Skrzywił się.
Dziewczyna pokiwała głową, wyrażając swoje zrozumienie.
- Masz w ogóle gdzie mieszkać? – zapytał House, marszcząc czoło.
- Tak – odparła natychmiast. Nie chciała, żeby pomyślał, że sobie nie radzi. – Wynajęłam pokój w hotelu. Przecież jestem już pełnoletnia – uśmiechnęła się gorzko. – Pójdę już. Do zobaczenia.
Posłała mu ostatni delikatny uśmiech i szybkim krokiem ruszyła przed siebie, znikając w deszczu.
***
Lisa Cuddy niepostrzeżenie wślizgnęła się do swojego gabinetu, cały czas patrząc na korytarz. Nie było to trafionym pomysłem, bo gdyby chociaż raz spojrzała na biurko pewnie podskoczyłaby ze strachu, a z jej gardła nie wydarłby się pośpiesznie zduszony krzyk.
- Wilson – spojrzała na siedzącego na jej miejscu onkologa z wyrzutem. – Włażenie bez pozwolenia do cudzych do gabinetów to w stylu House’a, nie twoim. Zdecydowania za wiele czasu mu poświęcasz.
- Doprawdy? - zapytał zgryźliwie Wilson.
- Oh, daj spokój – Lisa machnięciem ręki zgoniła go z krzesła. – O co chodzi?
- Przyszedłem w imieniu House’a wymusić zgodę na biopsję – odparł bez zająknięcia.
Cuddy wybałuszyła na niego oczy. Od kiedy to Greg, jej Greg, dobrowolnie rezygnuje z przyjemności, jaką jest prowadzona z nią wojna na słowa? Kobieta zmarszczyła brwi.
- Dlaczego sam tu nie przyszedł? – zapytała, zerkając podejrzliwie na Jamesa.
- Rozmawia z Char… szalonym pacjentem z kliniki – momentalnie zmienił tok wypowiedzi, przybierając najbardziej niewinną minę, na jaką było go stać. – Eee… To co z tą biopsją?
Administratorka nie odpowiedziała, siadając za biurkiem i wlepiając w niego pytające spojrzenie.
- Albo wiesz co? – Wilson zaśmiał się nerwowo. – Dajmy sobie spokój z biopsją. Pójdę już, dobrze? Pewnie umiera mi jakiś pacjent… czy coś.
Niemal wybiegł z gabinetu, uprzednio potykając się o krzesło. Lisa zamrugała szybko, biorąc do ręki czerwoną teczkę.
***
- Dlaczego w twoim zespole nie ma żadnych kobiet? – zapytała Charlotte, pakując sobie do usta pączka, pokrytego czekoladową polewą i wiórkami kokosowymi. Jedno z nich uczepiło się jej loków, przez co dziewczyna wyglądała, jakby znikąd spadł na nią płatek śniegu. Westchnęła i szybko wyjęła je z włosów.
- Były dwie, ale żadna nie wytrzymała mojego uroku. – House uśmiechnął diabelsko.
Ludzie wokół nich wyglądali na zszokowanych. Gregory House, ten egoistyczny i wredny House jadał tylko w towarzystwie Wilsona i, od niedawna, Cuddy. Więc jakim cudem siedzi teraz naprzeciw tej szeroko uśmiechniętej dziewczyny i gawędzi z nią w najlepsze? Nie, to z pewnością nie było normalne.
- Cuddy – mruknęła Charlotte, patrząc na koniec sali.
House odwrócił się. Rzeczywiście, zmierzała ku nim jego szefowa. Na szczęście jeszcze nie zauważyła ani diagnosty, ani jego córki. Kiedy jej wzrok padł na stolik obok, Charlotte wzięła do ręki talerz z pączkiem i bezapelacyjnie zanurkowała pod stół. W tym samym momencie Lisa zauważyła House’a, a jej twarz rozpromienił szeroki uśmiech.
- Cześć – szepnęła, całując mężczyznę w policzek.
- Witaj, hojnie obdarzona przez naturę kobieto. – House wyraźnie silił się na spokojny ton.
Po stołem usłyszał cichy chichot. Cuddy jednak zdawało się niczego nie słyszeć, całkowicie pochłonięta zabijaniem wzrokiem siedzącej obok pielęgniarki, w której ustach widniał papieros. Greg wykorzystał to i kopnął Charlotte, nie patrząc w co celuje. Zerknął pod stół i zauważył parę oburzonych, wpatrzonych w siebie niebieskich oczu. Jego córka trzymała się za żebra, komicznie wyginając usta. Kiedy napotkała rozbawiony wzrok House’a bezgłośnie wyartykułowała: „Już nie żyjesz”, jednocześnie przejeżdżając palcem po szyi.
- Dlaczego Wilson tak dziwnie się zachowywał? – zapytała Cuddy, patrząc na House’a.
- Pewnie odkrył w sobie jakieś zdolności paranormalne. – Diagnosta wzruszył ramionami, po czym wstał i objął Cuddy. – Chodź.
Uśmiechnął się szeroko, wyprowadzając zdumioną administratorkę z pomieszczenia. Gdy zniknęli za drzwiami, spod stołu wyłoniła się Charlotte, z niewyraźną miną sadowiąc się na krześle. Widząc zaskoczone spojrzenie siedzącego obok chłopca uśmiechnęła się szeroko i mrugnęła do niego porozumiewawczo.
- Uciekłam z więzienia i teraz kopię widelcem tunel do Francji – szepnęła, wstając.
W drzwiach wpadła na Tauba. Uśmiechnęła się uroczo i najszybciej jak potrafiła oddaliła z miejsca zdarzenia, modląc o to, by lekarz jej nie kojarzył.
Niestety, jej modlitwy nie zostały wysłuchane. Taub od razu rozpoznał w niej dziewczynę, z którą House od niemal trzech tygodni rozmawia średnio dwa razy dziennie. Na korytarzu, w kostnicy, w sali pacjenta. Wszędzie tam, gdzie nie widzą ich jego kaczuszki. Niestety, trudno unikać kogoś, kto nie poradzi sobie bez twoich rad. Tym sposobem i Taub, i Chase, i Foreman już po pierwszym tygodniu wiedzieli, że tajemnicza nieznajoma nie jest zwykłym, szarym obywatelem. W końcu takich House, delikatnie mówiąc, nie tolerował.
Plastyk wszedł do gabinetu House’a, gdzie diagnosta, Chase i Foreman patrzyli na siebie z posępnymi minami. Wcale im się nie dziwił, w końcu umierająca pacjentka nie jest niczym dobrym. Ale on miał teraz ważniejsze sprawy na głowie. A właściwie jedną sprawę. Ciemnowłosą, błękitnooką nastolatkę.
- Kim jest ta dziewczyna, z którą często rozmawiasz? – zapytał Taub, uważnie przyglądając się House’owi.
- Zróbcie pacjentce biopsję wątroby – zadecydował diagnosta, jakby w ogóle nie słysząc słów podwładnego. Po chwili wziął do ręki laskę i wyszedł z gabinetu tak szybko, na ile pozwalała mu boląca noga.
Chase i Foreman spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami.
- On nie zachowuje się normalnie – stwierdził murzyn.
- Myślicie, że to przez tą małą? – Chase zmarszczył czoło.
- Nie wiem. Ale trzeba by się dowiedzieć, nie uważacie?
Robert pokiwał głową, jednak natychmiast przestał, widząc wlepione w siebie spojrzenia kolegów.
- No co? – zapytał głupio.
Taub wymownie spojrzał w sufit.
- Sam pomyśl – zaczął. – Masz blond włosy, kretyński uśmiech i obcy akcent. Dla nas to irytujące, ale ta dziewczyna pewnie na to poleci.
Chase spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Chyba nie myślisz, że… - urwał, widząc zabójczy wzrok Foremana. – No dobra, ale to chyba nie jest sprawiedliwe.
- My robimy biopsję, ty uwodzisz znajomą szefa? – Taub uniósł brwi. – Sądzę, że jest.
- Jeśli to się uda, wisicie mi po stówie – syknął Chase.
Wyszedł, uprzednio obrzucając ich nienawistnym spojrzeniem.
Szukanie Charlotte wydawało mu się teoretycznie łatwym zajęciem. W końcu ile osób w szpitalu może włóczyć się bez celu i mieć na głowie coś, co wygląda jak czarna, poskręcana wełna? Niestety, w praktyce sprawa miała się zupełnie inaczej. Po pierwsze, Chase nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie dziewczyna może być. Przychodnia, stołówka czy może po prostu pusty korytarz? House’a z nią nie było, a więc miała wolne pole do popisu. Tym lepiej dla niej, tym gorzej dla niego.
Po blisko godzinie, zrezygnowany opadł na ławkę stojącą przed szpitalem. Ani się obejrzał, a w bramie PPTH pojawiła się Charlotte, z uśmiechem patrząca na szpitalne mury. Przerażony Chase zerwał się z miejsca i niewiele myśląc ruszył w jej kierunku, nie patrząc przed siebie. Po kilku sekundach wpadli na siebie, co skończyło się tym, że dziewczyna wylądowała na ziemi.
- Ej! – krzyknęła oburzona.
- Przepraszam, nie zauważyłem cię – odparł natychmiast chirurg, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
Wyciągnął do Charlotte rękę, chcąc pomóc jej wstać. Ta jednak spojrzała na niego jak na kretyna i podniosła się bez jego pomocy. Lekarz zmarszczył brwi. To spojrzenie wydało mu się dziwnie znajome, jakby widywał je codziennie i nagle zapomniał gdzie.
- Jestem Robert Chase – przedstawił się. – Pracuję tutaj. Ale ciebie nie widziałem. Pacjentka?
- Skąd – żachnęła się. – Charlotte Evans.
Dziewczyna spojrzała na drzwi szpitala, a na jej twarzy pojawiła się złość przemieszana z przerażeniem. Nie bacząc na zdumionego Chase’a wskoczyła w pobliskie krzaki. Mężczyzna wybałuszył na nią oczy i otworzył usta, pragnąc coś powiedzieć. Uprzedziła go Lisa Cuddy, która dopiero co wyszła ze szpitala.
- Chase, widziałeś może House’a?
- Ja? Eee… Nie, chyba jest z pacjentką albo… Jest z pacjentką.
Cuddy pokiwała głową i weszła do szpitala, patrząc na niego z rozbawieniem. Po chwili z krzaków wyczołgała się Charlotte, czerwona ze wstydu. Otrzepała się z zeschniętych liści i spojrzała na chirurga.
- Szukałam biedronek – wyjaśniła cicho. - Takie moje hobby.
Odwróciła i uderzyła dłonią w czoło z miną świadczącą o tym, że ma ochotę zamordować samą siebie.
***
James Wilson z zadowoloną miną rozpakował kanapkę, błagając wszystkich znanych mu bogów, aby House zaraz nie wszedł do jego gabinetu i nie zjadł jego lunchu. Jego prośby spełniły się tylko częściowo, gdyż zamiast jego najlepszego przyjaciela do gabinetu onkologa niczym burza wpadła Charlotte. Wilson otworzył szeroko oczy i szybko zamrugał.
- Czy wraz z genami przekazywana jest też upierdliwość i tendencja do zjadania cudzych lunchów? – zapytał.
- Źle dzisiaj spałeś? – dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem.
James westchnął.
- Coś się stało?
- Właśnie zrobiłam z siebie idiotkę – stwierdziła ponuro, siadając naprzeciwko onkologa. Widząc jego pytające spojrzenie opowiedziała o rozmowie z Chase’m w nadziei, że Wilson ją pocieszy. Możliwe, że właśnie dlatego nie spodobało jej się to, że ten tylko parsknął śmiechem.
- Szukasz biedronek? – wykrztusił, z trudem łapiąc oddech.
- A co miałam mu powiedzieć? „Cześć, jestem córką twojego szefa i ukrywam się przed jego dziewczyną, która nie ma pojęcia o moim istnieniu”?
- To jest jakieś rozwiązanie – stwierdził z zadumą James.
- Błagam, Wilson – jęknęła. – Mnie też nie podoba się to, że House nic nie powiedział Cuddy. Ale przecież nie pójdę do niej i nie powiem jej tego w jego imieniu.
Onkolog pokręcił z dezaprobatą głową i patrzył, jak dziewczyna wychodzi. Kiedy była już za drzwiami wziął do ręki kanapkę i z zamiarem włożenia jej do ust podniósł na wysokość głowy. W tym samym momencie Charlotte z powrotem weszła do gabinetu, wyjęła mu z rąk kanapkę i obdarowując go najszerszym uśmiechem świata wycofała się pod ścianę.
- Nie jadłam dzisiaj śniadania – wyjaśniła, wychodząc.
Posłała mu całusa i z hukiem zamknęła ciemnobrązowe drzwi.
Wilson siedział na swoim miejscu, nie spuściwszy nawet rąk i w osłupieniu przyglądał się drzwiom.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Agnes dnia Sob 12:18, 14 Sie 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
OLA336
Narkoman
Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:10, 14 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Agnes, tak myślę i myślę co by tu napisać i nic mądrego mi do głowy nie przychodzi (Jakbym w ogóle kiedyś napisała coś mądrego ) Ale ok. spróbuję
Pierwsza rozmowa House’a z córką bardzo mi się spodobała Była krótka, nawet bardzo, ale miała w sobie coś, co mi się w niej spodobało Fajnie, że mówi do niego House jakoś sobie nie potrafię wyobrazić, żeby mogła do niego inaczej mówić No… może kiedyś, w dalekiej przyszłości
Nie podobała mi się reakcja Cuddy Ale się nie przejmuj, bo ona ostatnio w ogóle mi się nie podoba W sensie Cuddy Tak zimno i niemiło zabrzmiało jej pytanie W ogóle nie rozumiem, dlaczego House ją okłamał i strasznie mnie to ciekawi Pewnie niedługo wszystko się wyjaśni
Fajnie, że zespół House’a próbuje się dowiedzieć, kim ona jest I wysłanie Czesława, to świetny pomysł Też bym go wysłała
I biedny Wilson Jak nie House, to jego córka Czy on kiedyś zazna spokoju, jeśli chodzi o jedzenie?
Ciekawa jest, co dalej? Ja muszę wiedzieć, co będzie dalej! Więc… kiedy następna część?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez OLA336 dnia Sob 16:04, 14 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amu
Student Medycyny
Dołączył: 23 Lip 2010
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bydgoszcz Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:28, 14 Sie 2010 Temat postu: ^ |
|
|
Super . ; DD . Czekam na dalsze części . A poza tym ; Cześć , jestem nowa . x d
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Amu dnia Czw 18:39, 09 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
mika-house
Student Medycyny
Dołączył: 19 Maj 2010
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: szczecin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 14:17, 14 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
bardzo fajnie, przemyślane.. czkam na c.d
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
justykacz
Groke's smile
Dołączył: 16 Mar 2008
Posty: 1856
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 47 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:32, 14 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Pierwsze dwie części to majstersztyk bym powiedziała, jasne, że lekko zgrzytały, ale bez poważnych uszczerbków
Ale 3, hmm miałaś pomysł, miałaś Wena, ale za szybko zakopałaś się we własnym pomyśle i Ci nie wyszło tak dobrze, chciałaś zbyt dużo pieczeni upiec na jednym ogniu
BTW skąd młoda House wie, kto to Cuddy, albo czytałam poprzednie części pobieżnie, albo coś mi się myli...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnes
Immunolog
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 1023
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 16:15, 28 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Dziękuję wszystkim za komentarze. Nowa część pojawiła się (nareszcie), więc życzę miłego czytania.
4. Czarodziejska sztuczka.
Życie trochę przypominało mu czarodziejską sztuczkę. Z jednej strony chciał poznać jej sekret, a z drugiej… No właśnie, co było z drugiej strony? W tej ciemnej części świata? Ból, rozczarowanie, strach. Bo przecież może się okazać, że wyjmowanie królika z kapelusza to jeden wielki przekręt, a przecinanie kobiety na pół jest zwykłym oszustwem, dzięki któremu sprytny czarodziej ograbia ludzi z pieniędzy. Cóż, z pewnością nikt rozsądny nie zgodziłby się na poznanie tajemnicy takiej sztuczki. Problem jednak polega na tym, że on nigdy nie był to końca rozsądny. Bo przecież, notabene, czy rozsądne życie może być ciekawe? Cóż, odpowiedź jest najprostsza z możliwych – nie. Zwykłe, całkowicie nienastrojone nie. I on dobrze o tym wiedział. To dlatego zawsze balansował na granicy, nie opowiadał się za żadną ze stron. Dla zwykłego człowieka byłoby to głupstwem, lecz dla niego po prostu zabawą. I właśnie dlatego rozwiązywał wszystkie zagadki, nieważne, czy ten ostateczny koniec niósł za sobą szczęście czy smutek.
Gregory House westchnął ciężko i zerknął na swojego najlepszego przyjaciela z mieszaniną rozbawienia i irytacji. Wilson był jaki był. Przekonany o swojej misji zbawiania świata, upierdliwy, słodki, godzący się z losem. Ot, zwykły, Wilsoniasty Wilson. I niezwykle denerwujący Wilson, gwoli ścisłości.
- Musisz jej powiedzieć – stwierdził onkolog, przemierzając gabinet House’a. – Nie można ukrywać przed ukochaną osobą tego, że ma się córkę.
- Ani tego, że należy się do wyznawców Latającego Potwora Spaghetti – diagnosta wzruszył ramionami.
- House! – warknął James, siadając w krześle naprzeciwko biurka Grega.
- Wilson!
Onkolog spojrzał na niego groźnie, na co House westchnął i ze zrezygnowaną miną wziął do ręki jaskrawozielony kubek z napisem „Spławik na dziewice”.
- Powiem jej wieczorem – przyrzekł.
Wilson obrzucił go ostatnim czujnym spojrzeniem, po czym wstał, kierując się do wyjścia.
- I tak by się dowiedziała – rzucił na odchodnym.
***
Charlotte wetknęła za ucho kosmyk włosów i z uśmiechem rozejrzała się po swoim nowym mieszkaniu. Nie było szczególnie duże, ale przecież oszczędności całego jej życia i stypendium na studia, które miała zacząć za rok, też nie wynosiły zbyt wiele. Dziewczyna pokiwała głową, uniosła ręce do góry i wypuściła trzymane w nich torby, które upadły na podłogę z głuchym „BUM”. Charlotte zgrabnie obróciła się, wyjęła z kieszeni klucze i zamknęła drzwi. Pokiwała głową i usiadła na jednej z torb.
Po chwili w jej kieszeni rozległ się dźwięk dzwonka telefonu. Westchnęła cicho i odebrała, nie patrząc nawet na wyświetlacz.
- Tak? – zapytała, marszcząc delikatnie brwi.
- Czy razem z meblami kupujesz też alkohol?
Charlotte wywróciła oczami.
- A czy ty nie możesz zachowywać się jak normalny ojciec? – zapytała.
- Skoro twierdzisz, że nie jestem normalny – zaczął House – to jednocześnie zgadzam się z tym, że w moich genach jest ta nienormalność. A skoro przekazałem ci moje geny, to pewnie i ty jesteś nienormalna. Miło, że to akceptujesz.
- Dziękuję za uświadomienie mi, że jestem wariatką – powiedziała, wkładając w to zdanie tyle ironii, ile tylko mogła. – Wpadniesz wieczorem? Póki co jest tu tylko kilka mebli kuchennych, dmuchany materac i masa kurzu, ale…
- Zabrzmiało to jednoznacznie. Lepiej nie rozmawiaj w ten sposób z Wilsonem, to zboczeniec – poradził dziewczynie House.
- Wilson? – zdumiała się Charlotte. – Oszalałeś?
- Ostrzegam, on zagrał w pornosie. Mogę go nawet przynieść. Co prawda oglądanie porno z córką nie jest tak ekscytujące jak z prostytutką, ale…
- Daruj sobie – westchnęła. – Przyjdź wieczorem.
- Przynieść porno?
- House!
***
W oddali migotały światła aut i co większych budynków, niemal całkowicie zasłaniając niebo. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęły z niego wszystkie gwiazdy, pozostawiając po sobie jedynie ciemnoszare chmury i rozmytą plamę księżyca. Widmowe światło wpadało przez ciemne okna, zamieniając cienie szaf na włochate potwory, a pojedyncze uliczne latarnie na mrocznych wysłanników czarownicy.
- Jak to? Zapytała księżniczka, patrząc w olbrzymie oczy służącego. To niemożliwe!, krzyknęła. Przykro mi, pani, odparł mężczyzna, przyzwyczajony do zmiennych humorów swojej pani. Kiedy… - Lisa przerwała, patrząc czule na drobne ciałko, niemal całkowicie ukryte pod jasnoróżową kołderką.
Rachel spała smacznie od przeszło kwadransa, jednak Cuddy dopiero teraz zauważyła, że czytała na marne. Kiedy jej wzrok padł na lekko rozchylone usta dziewczynki, drobną rączkę, zaciśnięta na poduszce i rozrzucone na niej ciemne włosy, kobieta westchnęła. Pokręciła lekko głową i delikatnie pocałowała czoło swojej córki. Wstała, odłożyła książkę na półkę i wyszła z pokoju. Będąc już przy drzwiach zatrzymała się i rzuciła Rachel ostatnie pełne miłości spojrzenie. Po chwili siedziała już w kuchni, przeglądając magazyn i powoli sącząc kawę.
Zerknęła na zegarek. Dochodziła północ, a House’a wciąż nie było w domu. Wiedziała, że dzisiaj miał spędzić noc z nią. Wiedziała też, że mężczyzna ma pacjenta i nie spocznie, póki nie odkryje, co mu jest. Nie, żeby jakoś szczególnie to popierała. Po prostu wiedziała, że Greg nie jest osobą, która zamieni pracę na rodzinne wieczory pełne ciepła i miłości.
Odłożyła kawę na stół i przewróciła stronę magazynu. Niechcący trąciła kubek, przez co cała jego zawartość wylądowała na stole, powoli skapując na ziemię.
- Cholera – mruknęła Lisa, wstając.
Cuddy podbiegła do szafki i wyciągnęła z niej papierowy ręcznik. W momencie, w którym dotknęła nim rozlanej kawy jej uszu dobiegł dźwięk motocykla. Uśmiechnęła się delikatnie i starła gorący napój z powierzchni stołu. Kilka sekund później szczęknął zamek w drzwiach i do kuchni wszedł House. Widząc Cuddy z papierowym ręcznikiem jednej i mokrym kubkiem w drugiej ręce pokręcił z dezaprobatą głową.
- Aż tak tęskniłaś, że postanowiłaś popełnić samobójstwo kawą? – Uniósł pytająco brwi.
Kobieta zaśmiała się i podeszła bliżej, całując go delikatnie.
- Jak pacjent? – zapytała, odstawiając kubek.
- Póki co znudziło mu się umieranie i postanowił spędzić noc na OIOM'ie. Ale nie narzeka – zastrzegł szybko.
Lisa uśmiechnęła się zadziornie i wspięła się na palce, całując House’a w usta. Mężczyzna oddał pocałunek z pasją, o jaką jeszcze kilka miesięcy temu bała się go posądzać. Splotła dłonie na jego karku i uśmiechnęła się delikatnie, czując jego ręce na swoich biodrach. Pogłębiła pocałunek, wkładając w niego tyle namiętności, ile tylko potrafiła. Mimowolnie westchnęła, gdy diagnosta przejechał językiem po jej podniebieniu. Powoli zaczęli cofać się w kierunku sypialni. House włożył rękę pod jej bluzkę, przejeżdżając dłonią po nagich plecach. W pewnym momencie zachwiał się i runął na kanapę, ciągnąc za sobą Cuddy. Oboje zaśmiali się, dopiero teraz widząc, że znaleźli się w salonie. Chwilę później usłyszeli kroki na korytarzu. Lisa natychmiast usiadła na obok House’a, poprawiając bluzkę. Greg wywrócił oczami i wygodnie rozsiadł się na kanapie, obejmując ręką kobietę.
W drzwiach salonu pojawiła się Rachel, patrząc na nich swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Na głowie miała coś przypominające ciemnobrązowy stóg siana, a na twarzy wyraz szczerego zaciekawienia. Podeszła bliżej, jednocześnie szurając po podłodze niebieskimi kapciami, które nijak pasowały do jaskrawozielonej pidżamy w żółte słońca. Bez zaproszenia wpakowała się House’owi na kolana i spojrzała na niego i Cuddy z miną zbitego psa.
- Nie mogę zasnąć – wyjaśniła cicho. – Mogę z wami trochę posiedzieć? Proszę! – jęknęła, robiąc minę, jakby miała się za chwilę rozpłakać.
- Oczywiście, skarbie – oznajmiła pogodnie Lisa, uśmiechając się szeroko i zabijając wzorkiem House’a, który sprawiał wrażenie, jakby chciał udusić dziewczynkę.
Rachel klasnęła w dłonie z uciechy i wcisnęła się między dwójkę lekarzy. Z uśmiechem położyła głowę na ramieniu Cuddy, na co kobieta natychmiast objęła ją ramieniem i przytuliła.
- Jak długo pasożyt będzie zasypiać? – zapytał House, nie bacząc na oburzone spojrzenie Rachel.
- Nie jestem pasożytem - stwierdziła dziewczynka.
- Pewnie, tasiemcu – mruknął House, patrząc na Cuddy.
- Co to jest tasiemiec? – Rachel zwróciła się do Lisy.
- Dwumetrowy robal wyżerający ci żołądek – odparł niskim głosem House, uśmiechając się diabolicznie.
Dziewczynka zrobiła przerażoną minę i przeniosła wzrok na matkę.
- On żartuje – zapewniła ją natychmiast Cuddy. – Prawda? – warknęła, patrząc na diagnostę ze złością.
- Kiepski z ciebie lekarz – stwierdził krótko.
Rachel zaśmiała się głośno, wyswobodziła z objęć Lisy i wtuliła w House’a. Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony, jednak po chwili się opanował. Pokręcił tylko głową i uśmiechnął się ironicznie.
Przez moment w jego głowie pojawił się obraz małej Charlotte. Diagnosta zmarszczył brwi. Czy jego córka też zadawałaby tyle pytań co Rachel? Też tuliłaby się do niego i patrzyła jak na obrazek? Ufałaby mu bezgranicznie, tak jak teraz robi to mały potwór? Otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na uśmiechniętą Cuddy. Musiał jej powiedzieć, po prostu musiał. Już samo wykręcanie się pacjentami wyraźnie mu ubliżało. Wykręcał się często, owszem. Wilsonem, chorobą stryjecznej ciotki kuzynki ze strony matki, Wilsonem, bólem głowy, Wilsonem, najnowszym pokazem Monster Trucków, Wilsonem. Ale nigdy pacjentami. Jeszcze, nie daj Boże, ktoś pomyślałby, że mu na nich zależy. Nie, takiego upokorzenia House by nie zniósł. Nie zniósłby też zranienia Cuddy, ale do tego oczywiście nie zamierzał się przyznawać.
- Cuddy… - zaczął, lecz kobieta przerwała mu ruchem ręki.
- Zasnęła – szepnęła, patrząc na Rachel.
House już otworzył usta, by po raz kolejny zwrócić na siebie jej uwagę, lecz w ostatniej chwili zrezygnował.
- Zaniosę ją – mruknął, po czym delikatnie wziął dziewczynkę na ręce i pokuśtykał w kierunku jej pokoju.
***
Lisa Cuddy ze złością obciągnęła granatową spódnicę. Co jak co, ale House wyrzucający z jej szafy wszystkie spódnice sięgające kolan to zdecydowanie nie to, czego oczekiwała od życia. A najgorsze było to, że żadnej ze wspomnianych wcześniej spódnic nie odzyskała, co skończyło się założeniem takiej, która średnio nadawała się do pracy.
Kobieta westchnęła i wyszła na korytarz, całkowicie ignorując zdumione spojrzenia zarówno lekarzy, jak i pacjentów. Ruszyła korytarzem, nie rozglądając się na boki. Po chwili poczuła na ramieniu czyjąś rękę. Odwróciła się i powitała Wilsona uśmiechem.
- Jak wczorajszy wieczór? – zapytał onkolog, robiąc minę, jakby znajdował się na zaminowanym obszarze.
- Dobrze… - zaczęła wolno Cuddy, nie rozumiejąc jego zachowania.
- Rozmawiałaś z House’m?
- Oczywiście. Dlaczego miałabym nie rozmawiać? – Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- I nie jesteś wściekła? – upewnił się James, całkowicie ignorując jej pytanie.
- Dlaczego miałabym być wściekła? Wilson, wszystko w porządku? Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że coś brałeś – stwierdziła, przyglądając mu się uważnie.
- Eee… House powiedział ci o Charlotte?
Cuddy zamrugała szybko.
- Jakiej znowu Charlotte? – zapytała cicho, przełykając ślinę.
Wilson zrobił taką minę, jakby miał zamiar powiedzieć „Ups” i uciec. Zamiast tego wziął głęboki wdech i zaczął się powoli wycofywać.
- Wiesz co? Lepiej będzie, jeśli porozmawiasz o tym z House’m – mruknął, nie spuszczając wzroku z Cuddy.
Kobieta wzięła głęboki wdech, odwróciła się i z kamienną twarzą ruszyła w kierunku oddziału diagnostyki. Dopiero po chwili zorientowała się, że dochodzi dziewiąta, a House nie pojawi się w szpitalu co najmniej do południa. Westchnęła cicho i po krótkim zastanowieniu skierowała się ku wyjściu ze szpitala.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Agnes dnia Sob 16:17, 28 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnes
Immunolog
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 1023
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 14:58, 09 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
5. Bitwa czy wojna?
Kobieta wysiadła z taksówki, patrząc ze smutkiem na stojący przed sobą dom. Zabawne, jak ułożyło się jej życie. Kiedy wydawało się, że wreszcie znalazła kawałek nieba tylko dla siebie… Nie, nie dla siebie. Tylko dla nich, okazało się, że nadciągnęła burza, niszczący wszystko sztorm. Ale przecież traki właśnie był świat. Okrutny, mściwy, bezlitosny. A on? On był jej osobistym pretekstem do życia, jasnoniebieskim oceanem, w którym topiła wszelkie smutki i żale, do którego przelewała łzy niespełnionych nadziei.
Z nieba spadło kilka pojedynczych kropel deszczu, lądując prosto na jej policzkach. Wytarła je szybko, przybierając zacięty wyraz twarzy. Nie mogła pozwolić sobie na strach i niepewność. Nie teraz, gdy piekło miało dopiero się zacząć.
Bez zastanowienia pokonała chodnik i schody. Przy drzwiach zatrzymała się jednak, intensywnie nad czymś myśląc. Czy tak miało wyglądać jej życie? Szczęście było, było, było, hop, nie było, nie było, nie było? Cóż, jeśli tak, to miała co do tego sporo zastrzeżeń.
Przygryzła wargę i z dumnie podniesioną głową nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się, budząc w niej tym samym kolejną falę złości. Kiedy tylko House zostawał u niej w domu, nigdy nie zamykał drzwi. A kiedy mówiła mu, żeby wreszcie zaczął to robić, ignorował ją lub zbywał złośliwym komentarzem. Nienawidziła tego. A może kochała? Teraz niczego już nie była pewna.
Powoli przemierzała korytarz, starając się, aby jej nogi nie drżały, usta łapczywie nie zaczerpywały powietrza, a powieki na ukrywały łez. Tak jak podejrzewała, House siedział w salonie i z niezadowoloną miną oglądał telewizję. Kobieta przymknęła na chwilę powieki, by otworzyć je i napotkać spojrzenie diagnosty. W jego oczach widziała radość, pożądanie, może nawet coś na kształt czułości. Coś na obraz ich nierealnego świata, budowanego mozolną pracą i łzami zamku, który zawalił się po napotkaniu pierwszej trudności. Wzięła głębszy wdech i z kamienną twarzą podeszła bliżej.
- Cześć. – Sama nie poznała swojego głosu. Twardego, zimniejszego niż krople, rytmicznie uderzająco w salonowe okna.
- Czyżbyś postanowiła… - zaczął, jednak kobietonie dała mu skończyć.
- Rozmawiałam z Wilsonem – oznajmiła, siadając obok House’a.
- Ja też. Onkolog, średniego wzrostu, brunet, niezwykle wkurzający.
- Powiedział mi coś ważnego – dodała Cuddy.
- A nie. Więc gadałem z innym Wilsonem.
Lisa wzięła głęboki wdech, z trudem powstrzymując się przed wybuchnięciem płaczem. A może przed nawrzeszczeniem na House’a?
- Kim jest Charlotte? – Pytanie samo wypłynęło z jej ust.
Z satysfakcją zauważyła, jak na twarzy House’a pojawiają się sprzeczne emocje. Zdumienie, szok, niedowierzanie, strach, wściekłość. W końcu zrobił głupią minę i najbardziej naturalnym głosem, na jaki było go stać wyrzucił z siebie:
- Młodszą siostrą wnuczki mojej ciotki ze strony siostrzeńca babki mojego ojca.
- Kim jest Charlotte? – powtórzyła Cuddy, zaciskając pięści. Widać było, że powoli straci nad sobą panowanie.
Mężczyzna wahał się przez chwilę, po czym ze ściśniętym gardłem wymamrotał:
- To dość… dziwna historia. – Napotkał spojrzenie Cuddy i natychmiast dodał: - Charlotte jest moją… Eee… Córką. Ale też o tym nie wiedziałem – zastrzegł szybko.
Ale Lisa już go nie słuchała. Wpatrywała się z niedowierzaniem w swojego ukochanego, a jej oczy błyszczały nienaturalnie.
- Córka? – wykrztusiła. – Ale dlaczego mi nie powiedziałeś? Zaraz… Kiedy ona w ogóle się pojawiła?
- Jakiś miesiąc temu.
Kobieta zaśmiała się gorzko, choć sytuacja wcale nie była śmieszna, nawet powierzchownie.
- I ty oczywiście nie pomyślałeś o tym, żeby mi powiedzieć, prawda? – zapytała, tłumiąc złość.
- To nie była twoja spra… twój problem – poprawił się szybko, jednak Cuddy zrozumiała, co miał na myśli.
Wstała, teraz już wyraźnie wściekła. Obrzuciła House’a niechętnym spojrzeniem i odwróciła wzrok.
- Jesteś niemożliwy – wyszeptała. – Sam chciałeś ze mną być, dla ciebie rzuciłam poukładane życie, i co? Ty nawet nie raczyłeś powiedzieć mi, że masz córkę. Wiesz w ogóle, co to znaczy być w związku? Nie możesz żyć osobno, House! – Teraz już krzyczała. Patrzyła na niego roziskrzonymi oczami, powoli cofając się ku drzwiom.
- Za to ty nie jesteś w stanie zrozumieć, że coś może dziać się bez twojej wiedzy – warknął diagnosta, również wstając.
- Więc uważasz, że twoja córka nie jest moją sprawą? House, na miłość boską! Skoro jesteśmy razem…
- To powinniśmy nie mieć własnego życia? – przerwał jej. – Daruj sobie. Tobie chodzi tylko o to, że nie możesz mieć nad wszystkim kontroli!
W oczach Lisy zgromadziły się łzy, które już po chwili spływały po jej policzkach. Wytarła je jednak szybko.
- Nie mogę być z kimś, kto mi nie ufa – wyszeptała.
- A ja z kimś, kto wiecznie chce wszystkich kontrolować!
- Związek opiera się na zaufaniu, nie potrafisz tego zrozumieć? Jak myślisz, dlaczego dla ciebie rzuciłam wszystko? Bo ci ufałam. Ufałam, ty cholerny kretynie! Ale jak widać ty nie potrafisz tego zrozumieć. Jesteś egoistą, rozumiesz to? Wiecznie nieszczęśliwych egoistą!
- Czy w twoim cudownym świecie zaufanie oznacza brak życia prywatnego? – odparował House.
Cuddy wyglądała, jakby właśnie uderzył ją w twarz.
- Wynoś się – wycedziła przez zaciśnięte zęby, wskazując ręką drzwi.
House przygryzł wargi i bez słowa opuścił salon. Po chwili Cuddy usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Starała się przybrać kamienną twarz, jednak już po chwili pod jej powiekami nie starczyło miejsca na łzy. Westchnęła cicho i bez słowa usiadła w fotelu.
- Będzie dobrze – szepnęła, kładąc głowę na ramieniu rzeczywistości.
***
Czarny motocykl z piskiem opon zatrzymał się przed drzwiami baru. Zasiadający go mężczyzna zeskoczył na ziemię na tyle szybko, na ile pozwalała mu boląca noga i z niedbałym ruchem ręki zdjął z głowy kask. Znoszone trampki, jasnoniebieskie jeansy i T-shirt z napisem „Pogromca zdziewiczenia”. Właśnie tak dziś, jak i wiele dni wcześniej prezentował się Gregory House.
Diagnosta wszedł do baru, marząc jedynie o sposobności do upicia się. Co prawda wątpił, by alkohol mógł załatwić jego problemy, jednak zawsze można spróbować.
Przy barze zauważył Wilsona. No tak, o tym Greg nie pomyślał. Przecież nie on jeden miał swoje ulubione miejsce do pijaństwa. Westchnął. Onkolog posłał House’owi pytające spojrzenie, jednak tamten nie odpowiedział. Nie miał ochoty na rozmowę z przyjacielem, na jego wywody i oskarżycielskie spojrzenia. Wiedział, że to nic nie da. Od zawsze był człowiekiem, który nie prosił Mikołaja o szczęście i nie wierzył w życzenia spełniane przez spadające gwiazdy. Dla niego rzęsa na policzku była upokorzeniem, a czterolistna koniczyna jedynie nikogo nie obchodzącym chwastem.
House westchnął i z miną człowieka przegranego, którym właściwie był, usiadł obok Wilsona. James w spokoju obserwował, jak House zamawia drinka i wypija go szybko. A potem następnego i jeszcze jednego. W ciszy przesiedzieli kwadrans, może dłużej. Żaden nie był w stanie tego określić, zajęty sobą i swojemu uczuciami. Niemal czuć było, jak przestrzeń między nimi elektryzuje się od niewypowiedzianych słów i kłamliwych myśli. Poczucie winy, złość, strach.
- Nie chciałem jej tego mówić - stwierdził po chwili Wilson. – Ale ty i tak byś tego nie zrobił.
- Gratuluję – mruknął House, uporczywie gapiąc się na pusty kieliszek.
- House!
Podniósł wzrok i napotkał przerażone spojrzenie czekoladowych oczu przyjaciela.
- Można by powiedzieć, że prawie się na mnie rzuciła – stwierdził gorzko diagnosta. – Pewnie gdybym dał jej nóż, zadźgałaby mnie, a ciało schowała do lodówki.
- Po co jej twoje ciało? – zapytał James, zanim zdążył ugryzł się w język.
- Na przeszczepy?
Wilson westchnął i przejechał dłonią potwarzy. Dobrze wiedział, że ta rozmowa nie będzie należeć do łatwych ani nawet średnio trudnych.
- Co jej powiedziałeś, kiedy zapytała, dlaczego nie powiedziałeś jej o Charlotte? – Onkolog uniósł nieco brwi.
- Że to nie jej sprawa.
James parsknął śmiechem.
- A podobno jesteś geniuszem – mruknął, po czym dodał głośniej: - I co? Uwierzyła ci?
- Dlaczego miałaby nie wierzyć?
- Przecież to kłamstwo!
Widząc pytające spojrzenie House’a Wilson westchnął i z miną mężczyzny mówiącemu sześciolatkowi, że Mikołaja nie ma powiedział:
- Chcesz wiedzieć, dlaczego to przed nią ukrywałeś? To ja ci powiem. Nie uśmiecha mi się robienie za twoją podświadomość, ale wasze szczęście znaczy dla mnie więcej niż godność. Charlotte to ktoś z twojej przeszłości. Znak tego, że jesteś nieodpowiedzialnym idiotą, który nie przejmuje się nikim i niczym. Ale dla Cuddy chciałeś się zmienić, prawda? Nie, co ja gadam. Ty nadal chcesz się dla niej zmienić. Ale jak miałeś to zrobić, kiedy ona codziennie widywałaby symbol twojej głupoty? Nie przewidziałeś tylko jednego – tego, że Lisa kocha cię mimo wszystko.
- I tego, że jesteś cholernym paplą – warknął House.
- Tego też – zgodził się Wilson.
Diagnosta westchnął i ukrył twarz w dłoniach. Teraz już nic nie było proste.
- Tak po prostu pozwolisz jej odejść? – James spojrzał na przyjaciela z mieszaniną strachu i irytacji.
House już otwierał usta, by rzucić onkologowi jedną ze swoich ciętych ripost, gdy zmienił zamiar. Zmrużył złośliwie oczy, a na jego usta wpełzł tak dobrze znany Wilsonowi diabelski uśmieszek. Widząc to James odetchnął z ulgą.
- Do zobaczenia jutro – powiedział, wstając i klepiąc przyjaciela po ramieniu.
***
Lisa Cuddy uniosła dumnie głowę i z wyzywającą miną spojrzała w lustro. Starała się wyglądać tak jak kiedyś. Pewna siebie mina, delikatny uśmiech, wesoły błysk w oku. I prawie jej się udawało. Prawie. Bo o ile jej mina była pewna siebie, o tyle uśmiech wyglądał na smutny przy pierwszym uważniejszym spojrzeniu, a w szarozielonych oczach nie było nic. Nic, prócz pustki. Kobieta westchnęła i ruszyła ku drzwiom. Rachel jeszcze spała, opiekunka siedziała w kuchni i czytała gazetę. Widząc, że zajmuje krzesło, na którym za każdym razem siadał House Cuddy poczuła, jak smutek chwyta ją za gardło. Wzięła głębszy wdech i zamrugała szybko, nie dając wściekłości szansy na opanowanie jej serca, umysłu i duszy.
Miała ogromną nadzieję, że House nie pojawi się dzisiaj w pracy. Że nie pojawi się w niej już nigdy więcej. Ale na nadziei się skończyło. Kiedy tylko przekroczyła próg szpitala zobaczyła, że diagnosta stoi przy blacie recepcji i jakby nigdy nic przeglądy karty pacjentów. Cuddy przygryzła dolną wargę i bez zastanowienia ruszyła w jego kierunku.
- Dzień dobry, doktor Cuddy. – Recepcjonistka uśmiechnęła się lekko. – Doktor Murray chciał się z panią widzieć.
- Niech przyjdzie do mojego gabinetu– odparła Lisa, nawet nie parząc na uśmiechającego się diagnostę.
Odwróciła się i pomaszerowała w kierunku gabinetu. Za sobą słyszała charakterystyczny stukot laski, jednak nie chciała dać House’owi okazji do wykpienia jej naiwności i głupoty. Kiedy wyciągnęła rękę, chcąc otworzyć drzwi, przed nią znikąd pojawiła się laska diagnosty. Zniecierpliwiona kobieta westchnęła i odwróciła się, stając twarzą w twarz diagnostą. Cofnęła się nieco, widząc, że dzieli ich ledwie kilka centymetrów i skrzyżowała ręce na piersiach, obserwując go z wściekłą miną.
- Kiepsko wyglądasz – stwierdził House, jakby ich wczorajsza rozmowa nigdy nie miała miejsca. Jakby ich związek nigdy go nie miał. – Czy to przez brak seksu ze mną?
- Bynajmniej – odpowiedziała Cuddy, uśmiechając się sztucznie. – Rachel czymś się zatruła i całą noc wymiotowała.
- Zgrabne kłamstwo, ale na dłuższą metę się nie nadaje – orzekł diagnosta.
Kobieta zmrużyła nieco oczy.
- Ja, w przeciwieństwie do niektórych, nie mam w zwyczaju kłamać – odparła, szczególnie akcentując słowo „niektórych”.
- Tak jak nie masz w zwyczaju zakładać bluzek kupionych w seks-shopie?
- Miłego dnia, House – rzuciła, wchodząc do gabinetu.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Doskonale wiedział, że nie przegra ani bitwy, ani wojny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amu
Student Medycyny
Dołączył: 23 Lip 2010
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bydgoszcz Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:37, 09 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Świetne ! Pięknie napisane . ; * Tylkoo niech oni się pogodzą . x ddd . Czekam na następne części . < 3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnes
Immunolog
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 1023
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 18:16, 17 Lis 2010 Temat postu: |
|
|
Tak, wiem, długo mnie nie było. Jednak fika nie porzuciłam. Po prostu odszedł House'owy Wen i za nic w świecie nie mogłam go przywołać. Ale na szczęście wrócił i biorę sie do pracy. Nowa część nie najlepsza, nie za długa, ale chyba trochę wyszłam z wprawy w pisaniu House'owych fików. Dziękuję za uwagę, miłej lektury
6. Nieszczęście jak z bajki.
Machała przewieszonymi przez ozdobną ramę łóżka nogami. Czarne loki rozsypywały się wokół jej głowy, leżące na brzuchu ręce podrygiwały w takt lecącej w radiu muzyki. Usta poruszały się delikatnie, nieświadomie wyśpiewując słowa piosenki. Malował się na nich uśmiech, dziewczyna wydawała się całkowicie nie przejmować światem wokół. I tak też w istocie było. Przynajmniej do momentu, w którym usłyszała natarczywe dzwonienie do drzwi.
Westchnęła, dobrze wiedząc, że tylko jedna osoba pod słońcem mogłaby przychodzić do niej o dziesiątej wieczorem, zwłaszcza, że właśnie doprowadzała swoje nowe mieszkanie do stanu używalności. Pokręciła z dezaprobatą głową i poszła otworzyć, jednocześnie marząc, żeby jednak się pomyliła. Niestety, na próżno.
- Trzydzieści dwie sekundy – oznajmił House, patrząc na zegarek. – Brawo, nawet Wilson dłużej zbiera się, żeby otworzyć mi drzwi.
- Daj spokój, błagam. Cały dzień malowałam salon i kuchnię, nie mam siły na twoje złośliwości.
- Czy ty aby na pewno jesteś moją córką? – zapytał.
- Czasami też się nad ty zastanawiam.
Cofnęła się, wpuszczając go do środka.
- Nie jesteś z Wilsonem? Albo z Cuddy? – zapytała, marszcząc brwi.
- Wiesz, z reguły nie spotykam się z moimi byłymi. – Uśmiechnął się cynicznie.
Charlotte zamrugała szybko.
- Zerwaliście? – zapytała z niedowierzaniem, obserwując swojego ojca.
- Tworzymy z Wilsonem bardzo nowoczesny związek.
Dziewczyna bez słowa ruszyła w kierunku drzwi i sięgnęła po kurtkę.
- Kup fioletową farbę! – zawołała jeszcze, z hukiem zamykając drzwi.
***
Jeśli wierzysz w bajki, to musisz liczyć się z faktem, że coś wyjdzie nie tak. Że książę nie białym koniu nie przyjedzie, a zasiedmiogórogrodzka księżniczka stwierdzi, że ustatkowanie się nie jest dla niej. Ona właśnie odkryła, że bajki nie zawsze oznaczają szczęście. Jak głupia wierzyła, że pozna swojego ojca i jego rodzinę, przyjaciół. Że nie spieprzy jego życia, wprost przeciwnie, uczyni je lepszym. A tymczasem jego księżniczką zniknęła, zabierając ze sobą biały zamek, szczęście i miłość aż po grób. Cóż, widać, że nawet bajkowe postacie nie są skazane na cudowne życie.
Różnokolorowe liście goniły się po ukrytej w mroku uliczce, otulając postać drobnej dziewczyny. Stała przed jednorodzinnym domkiem, takim, jakich wiele. Światło sączące się z okien odbijało się w jej jasnoniebieskich oczach. Westchnęła. Nie miała pojęcia, co właściwie chciała zrobić. Naprawić to, że zepsuła ich życie próbując naprawić swoje? Tylko jak? Nawet jeśliby wyjechała, to nic by to nie dało. Musiała walczyć, czy tego chciała czy nie.
Pchnęła furtkę i zaczęła powoli iść w kierunku schodów. Nie pasowała do tego miejsca. W każdym domu mieszkała kochająca rodzina, wszystkie dzieci miały rodziców, którzy oddaliby za nie życie. Stąd emanowało ciepło, nadzieja i szczęście, uczucia, których nigdy nie zaznała. Ona, nigdy nie udają kogoś, kim nie jest. Chcąca, aby kochano ją i szanowany taką jaką jest, bez masek i udawanych emocji. Ze swoją niekontrolowaną potrzebą zadowalania innych, z czarnymi lokami i diabelskim uśmieszkiem nie znikającym z ust, w ukochanym szarym T-shircie „I Love London” i czarnych, skórzanych conversach.
Wzięła głębszy wdech i nacisnęła dzwonek. Po kilku sekundach zamek w drzwiach szczęknął, ukazując Lisę Cuddy.
- Dzień dobry – zaczęła Charlotte, uśmiechając się lekko. – Nazywam się Charlotte Evans i jestem-
- To akurat wiem – przerwała jej Cuddy.
- Aha – mruknęła dziewczyna. – Możemy porozmawiać?
Lisa westchnęła, po czym wpuściła dziewczynę do środka.
- House cię przysłał? – zapytała.
- Skąd. Sama się przysłałam.
Kobieta już otwierała usta, by coś powiedzieć, jednak uprzedziło ją wejście do salonu jej córki. Rachel patrzyła na Charlotte szeroko otwartymi oczami, trzymając w dłoni małego, brązowego misia.
- Cześć – powiedziała Charlotte, uśmiechając się szeroko. – Jestem Charlotte. A ty to pewnie Rachel, prawda?
- Skąd wiesz? – zapytała cicho dziewczynka, siadając na kolanach Cuddy.
- Właśnie – poparła ją administratorka szpitala.
- House mi powiedział. Może tego nie okazuje, ale naprawdę cię lubi – zaśmiała się, kierując swoje słowa bardziej do Rachel niż do jej matki.
Cuddy uśmiechnęła się ironicznie. Widząc to, Charlotte westchnęła cicho.
- Wiem, że jest pani-
- Lisa. Po prostu Lisa – po raz kolejny przerwała jej kobieta.
- Eee… Więc Liso… Wiem, że jesteś na niego wściekła, ale on naprawdę…
- Nie chciał mnie zranić? Posłuchaj, dałam House’owi blisko tysiąc szans. Żadnej nie wykorzystał. Nie mam zamiaru marnować sobie przez niego życia.
- Wiem, ale… - Dziewczyna urwała, przygryzając lekko wargę. – Gdybym się nie pojawiła, nic by się nie stało.
- To nie twoja wina – stwierdziła Cuddy. – Każde dziecko ma prawo znać swojego ojca, a House po prostu nie potrafi zrozumieć, jak można żyć z innymi ludźmi, bez wiecznego narzekania na zło całego świata.
Charlotte otworzyła usta, jednak po chwili zamknęła je, wyraźnie zrezygnowała. Pokiwała głową i ruszyła w kierunku wyjścia.
- Do widzenia – mruknęła niechętnie, po czym zerknęła na Rachel i dodała z uśmiechem – do zobaczenia, mała.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Agnes dnia Śro 18:19, 17 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
shattered
Pacjent
Dołączył: 05 Lis 2010
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 19:39, 17 Lis 2010 Temat postu: |
|
|
No wreszcie coś napisałaś
Cytat: |
- Trzydzieści dwie sekundy – oznajmił House, patrząc na zegarek. – Brawo, nawet Wilson dłużej zbiera się, żeby otworzyć mi drzwi.
- Daj spokój, błagam. Cały dzień malowałam salon i kuchnię, nie mam siły na twoje złośliwości.
- Czy ty aby na pewno jesteś moją córką? – zapytał.
- Czasami też się nad ty zastanawiam. |
Typowo housowa sytuacja, typowo housowy humor Brawo.
Cytat: | Jeśli wierzysz w bajki, to musisz liczyć się z faktem, że coś wyjdzie nie tak. Że książę nie białym koniu nie przyjedzie, a zasiedmiogórogrodzka księżniczka stwierdzi, że ustatkowanie się nie jest dla niej. Ona właśnie odkryła, że bajki nie zawsze oznaczają szczęście. Jak głupia wierzyła, że pozna swojego ojca i jego rodzinę, przyjaciół. Że nie spieprzy jego życia, wprost przeciwnie, uczyni je lepszym. |
Taaaa... Takie opisy uwielbiam Jak często okazuje się, że bajki w prawdziwym życiu nie istnieją, tylko pięknie brzmią i nic poza tym. Są nieosiągalnymi ideałami, niestety. Te parę zdań świetnie oddaje tę prawdę, a do tego poczucie zawodu, gorzki smak utraconej nadziei. I dalszy fragment opisujący, jak Charlotte stoi samotnie przed ich domem, też jest genialny. Ach, czuję się tak, jakbym była nią. Te emocje, liście, ciemność tworzą taki unikalny klimat. Masz doprawdy fajny styl! I niebanalne pomysły!
Tylko czemu takie smutne zakończenie? Oby się co nieco ponaprawiało...
Życzę odwiedzin Pana Wena częściej!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez shattered dnia Śro 19:42, 17 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Czerwono-Zielona
Pediatra
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: from unbroken virgin realities Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 17:05, 27 Lis 2010 Temat postu: |
|
|
Agnes, Twój fik jest urzekający. Ma niezaprzeczalny urok. Piszesz z taką gracją, lekkością, z wdziękiem...
Wartko opowiadasz konkretną historię, jednak potrafisz wpleść w nią tak piękne metafory, porównania, refleksje, że aż człowiek zapomina na chwilę o rzeczywistości i daje się porwać
Twoim słowom...
A Happy-Huddy jest na tyle subtelne, że mi nie przeszkadza Bohaterowie, ich charaktery są bardzo fajnie oddane. Dialogi - genialne! Jest i humor (i to house'owy!), i wzruszenie... Plus cudowny Hilson.
Moje wyrazy uznania
Kilka moich ulubionych perełek:
[po dłuższym czasie]
Myślałam, że się da, ale się nie da Musiałabym skopiować przewazającą część tekstu
OK, może uda mi się wybrać kilka, tak dla przykładu...
Cytat: | Życie trochę przypominało mu czarodziejską sztuczkę. Z jednej strony chciał poznać jej sekret, a z drugiej… No właśnie, co było z drugiej strony? W tej ciemnej części świata? Ból, rozczarowanie, strach. Bo przecież może się okazać, że wyjmowanie królika z kapelusza to jeden wielki przekręt, a przecinanie kobiety na pół jest zwykłym oszustwem, dzięki któremu sprytny czarodziej ograbia ludzi z pieniędzy. Cóż, z pewnością nikt rozsądny nie zgodziłby się na poznanie tajemnicy takiej sztuczki. Problem jednak polega na tym, że on nigdy nie był to końca rozsądny. Bo przecież, notabene, czy rozsądne życie może być ciekawe? Cóż, odpowiedź jest najprostsza z możliwych – nie. Zwykłe, całkowicie nienastrojone nie. I on dobrze o tym wiedział. To dlatego zawsze balansował na granicy, nie opowiadał się za żadną ze stron. Dla zwykłego człowieka byłoby to głupstwem, lecz dla niego po prostu zabawą. I właśnie dlatego rozwiązywał wszystkie zagadki, nieważne, czy ten ostateczny koniec niósł za sobą szczęście czy smutek. |
Cytat: | Już samo wykręcanie się pacjentami wyraźnie mu ubliżało. Wykręcał się często, owszem. Wilsonem, chorobą stryjecznej ciotki kuzynki ze strony matki, Wilsonem, bólem głowy, Wilsonem, najnowszym pokazem Monster Trucków, Wilsonem. Ale nigdy pacjentami. Jeszcze, nie daj Boże, ktoś pomyślałby, że mu na nich zależy. |
Cytat: | A on? On był jej osobistym pretekstem do życia, jasnoniebieskim oceanem, w którym topiła wszelkie smutki i żale, do którego przelewała łzy niespełnionych nadziei. |
Cytat: | Nie uśmiecha mi się robienie za twoją podświadomość, ale wasze szczęście znaczy dla mnie więcej niż godność. |
Ach, cały kochany Wilson!
Cytat: | Nie miał ochoty na rozmowę z przyjacielem, na jego wywody i oskarżycielskie spojrzenia. Wiedział, że to nic nie da. Od zawsze był człowiekiem, który nie prosił Mikołaja o szczęście i nie wierzył w życzenia spełniane przez spadające gwiazdy. Dla niego rzęsa na policzku była upokorzeniem, a czterolistna koniczyna jedynie nikogo nie obchodzącym chwastem. |
Cytat: | - Będzie dobrze – szepnęła, kładąc głowę na ramieniu rzeczywistości. |
Cytat: | Lisa Cuddy uniosła dumnie głowę i z wyzywającą miną spojrzała w lustro. Starała się wyglądać tak jak kiedyś. Pewna siebie mina, delikatny uśmiech, wesoły błysk w oku. I prawie jej się udawało. Prawie. Bo o ile jej mina była pewna siebie, o tyle uśmiech wyglądał na smutny przy pierwszym uważniejszym spojrzeniu, a w szarozielonych oczach nie było nic. Nic, prócz pustki. |
Cytat: | Miała ogromną nadzieję, że House nie pojawi się dzisiaj w pracy. Że nie pojawi się w niej już nigdy więcej. Ale na nadziei się skończyło. Kiedy tylko przekroczyła próg szpitala zobaczyła, że diagnosta stoi przy blacie recepcji i jakby nigdy nic przeglądy karty pacjentów. |
Cytat: | Nie miała pojęcia, co właściwie chciała zrobić. Naprawić to, że zepsuła ich życie próbując naprawić swoje? |
I na "deser":
Cytat: | - Wilsoniasty Wilson
- Latający Potwór Spaghetti
- jaskrawozielony kubek z napisem „Spławik na dziewice”
- T-shirt z napisem „Pogromca zdziewiczenia” |
Natchnienia na dalsze części życzę - będę czekać na nie z niecierpliwością
Pozdrawiam serdecznie
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Czerwono-Zielona dnia Sob 17:12, 27 Lis 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|