Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Kolejna banalna historia o miłości [NZ]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:12, 07 Lut 2012    Temat postu:

Cytat:
Witajcie ponownie

Powracam z następną częścią Jak zwykle, nie wiem czy udana.
Ale w zasadzie, nawet jestem z niej zadowolona Częściowo, ale zawsze Jak już ktoś kochany wspomniał - ja chyba nigdy nie osiągne poczucia pełnej satysfakcji z napisanego tekstu. I chyba ma rację ;*

Rozdział wyszedł mi bardziej Hilsonkowy, niż Huddy, ale niech będzie Czytając całość nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jestem strasznie monotematyczna - wciąż kotłuje ten sam temat, ale jakoś mój Wen strasznie mnie ogranicza ;| Podły.
Mam ogromną nadzieję, że was nie zawiodę

House, bardzo nie house'owy - wybaczycie mi?

I tak, wiem, że miała być to ostatnia część, ale ... Pozwolę sobie zwalić winę na mojego okropnego Wena, który tak się rozrósł, że byłabym wredną bestią karząc Wam męczyć się z tak nieziemsko długim tekstem. Tak więc, to jest jeszcze przedostatnia część

Za wszelkie błędy, czy słabą jakość przepraszam!


Enjoy:

Minęła godzina. Zarówno dla Cuddy i jak dla House’a, była to długa i dość męcząca godzina. Oboje zastanawiali się nad dalszym losem – swoim, ich związku. Oboje bali się, że coś stracą. Oboje gonili szczęście i to o czym zawsze marzyli. Coś co jest ważne i tak świeże. Diagnosta dodatkowo martwił się o siebie – chyba po raz pierwszy, nigdy nie myślał o sobie w takich kategoriach. Był nieszczęśliwy, zgorzkniały i było mu obojętne, co się dzieje z nim, jego życiem. W tej chwili, gdy był coraz bliżej szpitala odwykowego, znalazł priorytet. Chciał rzucić prochy, zacząć chociaż w miarę normalne życie. Najlepiej mając Cuddy tuż obok siebie. Wiedział, że będzie piekielnie trudno, ale nie poddawał się , miał w końcu konkretny cel, porządną motywację, której tak długo szukał. Nie było mu łatwo. Musiał skończyć wieloletnią i namiętną przyjaźń z Vicodinem, ale z tym akurat zdąży ł się pogodzić. Gorzej było z faktem odrzucenia. Zacisnął pięść i głośno wypuścił powietrze z ust. Noga dawała o sobie znać, w bardzo wyrazisty sposób. Potrafił sobie z tym poradzić, potrafił wykrzesać z siebie choć odrobinę nadziei, na lepszą przyszłość. Umiał również znaleźć w sobie siły, by przetrwać ,a dalej by walczyć o to co było ważne. Cuddy była dla niego ważna, tak jak ich związek, który chyba właśnie się zakończył.
-Wiesz, wciąż mam nadzieję, że to wszystko się tak naprawdę jeszcze nie skończyło - westchnął House, tępo wpatrując się przed siebie.
- Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Nie bój się jej mieć – rzucił Wilson. Cieszył się z postawy przyjaciela. To była naprawdę dobra wróżba.
- Mówią też, że nadzieja jest matką głupich – Diagnosta czasem miał naprawdę dosyć, tych tanich gadek onkologa. Gdy tylko poradził sobie z następnym atakiem bólu, dodał: - W takich chwilach chciałbym być głupcem.
- W takich chwilach, jesteś głupcem – rzucił żartobliwie Wilson.
- Nie poznaję cię, tato. Skąd się wziął u ciebie, tak uszczypliwy język.
- W końcu mam dobrego trenera – Wilson powiedział to z niezwykle uroczym uśmiechem. W jednym momencie, na twarzy diagnosty, wyrysowała się duma i satysfakcja: - To nawet dobrze, że bywasz głupcem – dokończył onkolog.
- Proszę cię, oszczędź mi już tych swoich gadek. Daleko jeszcze? – spytał House. Ta rozmowa zaczęła go irytować.
- Nie, już prawie dojeżdżamy – powiedział onkolog, dodając gazu. Kątem oka, dostrzegł jak diagnosta przewraca oczami, skrzywia twarz, jednocześnie intensywnie masując udo: - Chcesz wziąć tabletkę przeciwbólową? Mam tam, w skrytce – powiedział z troską.
-Nie chcę, dam radę. Zawsze daję sobie jakoś radę – odsapnął House, coraz intensywniej masując obolałe miejsce. Onkologowi ciężko było znieść widok tak cierpiącego najlepszego przyjaciela. Od razu jego myśli ‘powędrowały’ w kierunku Cuddy. Wolał nie wyobrażać sobie tego, co ona czuła poprzedniej nocy. Przecież doskonale wiedział, jakim uczuciem ta kobieta darzy diagnostę. „Co ona musiała czuć? Boże” – pomyślał Wilson. Nie był w stanie sobie tego uzmysłowić. Niby mógł sobie to wyobrazić, ale bał się. „ Czy w ogóle ktoś potrafi sobie to wyobrazić? Co ona musiała przechodzić?!” – zadawał sobie to pytanie, próbując skupić się na drodze. Zerknął raz jeszcze na cierpiącego House’a i momentalnie jego myśli wkroczyły na temat ich rozmowy. Czy naprawdę Cuddy byłaby w stanie go porzucić? Po tak ciężkiej nocy? Ciężkiej, ale jak ważnej. Dla niego i dla niej. Po prostu dla nich, bo tamtej nocy przestali egzystować jako oddzielne jednostki. Połączyli się niezwykle trwałą więzią. Wspólnego cierpienia. Bo ona tak naprawdę cierpiała razem z nim. Tylko, że psychicznie. Psychicznie łączyła się z nim w bólu, cierpieniu. W nadziei na lepsze jutro. Dawała mu siłę i wiarę. Trwała z nim, nie bojąc się, będąc silną i pomocną. Czy po tym wszystkim, by go od tak porzuciła? Po takim wyznaniu? Udowodniła mu swoją miłość w sposób najsilniejszy. Wilson w to nie wierzył. Znał swoją przyjaciółkę wystarczająco dobrze, by wierzyć, że to, co uniemożliwiło jej przyjazd do diagnosty, było naprawdę ważne i wytłumaczalne.
- Daleko jeszcze do cholery?! – krzyknął House. Ból się nasilał tak, że tracił siły na bycie miłym.
-House, trochę cierpliwości.
-Tylko mi nie pieprz, że już dojeżdżamy. Mówisz tak od ponad … - House nie mógł trzeźwo określić czasu, dlatego przyćmiony przez ból wysapał: - Ciągle powtarzasz to samo. A ja już mam dość – Zaciskając powieki i pięść, z trudem wypuścił powietrze. Czuł, że gehenna powraca. Podobna do tej z ubiegłej nocy. Różnica polegała jedynie na tym, że teraz nie było przy nim kobiety, dla której tak chciał walczyć, która (do)dawała mu siły.
-House, musisz być silny. Ja wiem, że łatwo mi mówić, ale …
-Nic nie mów. Nic nie mów - wycedził przez zaciśnięte zęby. Wypuszczając szybko powietrze, rzucił się do skrytki, gdzie Wilson trzymał środek przeciwbólowy. Z trudem otworzył ją, po czym drżącymi dłońmi przeszukiwał schowek. W jego ruchach widoczna była panika. Dopiero gdy wyrzucił prawie wszystko, znalazł to, czego szukał. Szybko wysypał sobie kilka tabletek na dłoń. Nie zwrócił uwagi na to, że duża część proszków wylądowała pod jego nogami.
-House, jedna czy dwie tabletki, zdecydowanie ci wystarczą - powiedział Wilson, kiedy zauważył ile leku zamierza wziąć diagnosta. Starszy lekarz niechętnie wsypał kilka tabletek do opakowania i połknął dwa proszki.
- Możesz przyśpieszyć? – warknął diagnosta.
-Jasne – powiedział Wilson, wciskając mocniej pedał gazu: - Cholera! – krzyknął, kiedy dostrzegł, że zmierzają do gigantycznego korka.
-Co się stało? – House resztką sił, wydusił z siebie.
-Zaraz utkniemy w gigantycznym korku, czeka nas niekrótka przerwa – W jego głosie doskonale można było wyczuć niezadowolenie. Po raz kolejny wydał z siebie wyraz złości: - Cholera!
-Nie można jakoś go ominąć? – wychrypiał House. Miał coraz mniej siły, motywacji. Ręce coraz bardziej drżały, po skroni spływały krople potu, a na dłoniach coraz wyraźniej odbijały się ślady paznokci od zaciśniętych pięści. Tabletki od Wilsona nic nie pomogły, co bardziej rozjuszyło jego rozszalałe nerwy. Na dodatek były momenty, w których mimowolnie myślał o swojej sytuacji z Cuddy. Miał do siebie sporo pretensji. O tę chwilę szczęścia, oddania. O to, że pokazał słabość, że się ugiął jej czułym słówkom. A przede wszystkim za to, że był moment, w którym naprawdę uwierzył, że się zmieni, będzie szczęśliwy i w to, że może im się udać. Nie sądził, że można być jeszcze kimś tak naiwnym. Były momenty, w których nie cierpiał samego siebie i właśnie nastała taka chwila. Ponownie zacisnął powieki, tak jakby chciał w ten sposób wyzbyć się wspomnieć, pretensji, bólu. Kiedy Wilson pogłośnił muzykę w radiu, z wyraźną agresją ściszył. Miał totalny mętlik w głowie. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć, co robić by było mu lżej. Jedynym wyjściem z tej sytuacji była śmierć, ale na to nie mógł sobie na razie pozwolić. Odbierając sobie życie udowodniłby wszystkim jak marnym jest człowiekiem – słabym, żałosnym, połamanym. Był nieszczęśliwy, ale nie był hipokrytą. Nienawidził wszechobecnego fałszu i hipokryzji, a zabijając się byłby jednym z tych osób, które niemalże wykluczył ze społeczeństwa. A tego nie potrafiłby już znieść.
-Możesz się zatrzymać? Musze za potrzebą - powiedział cicho. Po chwili zgodnie z jego prośbą zatrzymali się na poboczu. Chwycił mocno klamkę i otworzył drzwi. Od razu poczuł jak chłodny wiatr muska jego spocone czoło, drażniąc go, a jednocześnie niosąc wyraźną ulgę. Przymknął powieki rozkoszując się tym orzeźwieniem. Nabierając duży haust świeżego powietrza chwycił w obie dłonie chorą nogę i wystawił powoli z samochodu. Miejsce po mięśniu, rwało go niemiłosiernie, ale zacisnął zęby i przetrwał najgorszy ból. Gdy chwilę później do prawej nogi dołączyła lewa, wziął laskę i powoli wstał. Od razu zakręciło mu się w głowie, naszły go mdłości. Świat zaczął mu wirować przed oczami, dlatego też chwycił się krawędzi drzwi. Zaczerpnął świeżego powietrza i gdy tylko poczuł się trochę lepiej niepewnie zrobił krok do przodu. Kiedy ponownie się zachwiał i opadł na drzwi auta, momentalnie zjawił się przy nim Wilson. Onkolog wziął ramię przyjaciela i zawiesił sobie przez kark, objął go w pasie i pomógł iść dalej. Nie patrzył na wściekłą minę diagnosty. Doskonale zdawał sobie sprawę jak czuł się w tej chwili House, bo równie doskonale go znał i wiedział, że on nie cierpi korzystać z czyjejś pomocy. Zwłaszcza w takich sytuacjach. Zawsze był samowystarczalny, co wyparło z niego poczucie normalności w przyjmowaniu wsparcia. Tak potrzebnego w takich sytuacjach.
-Poradzę sobie – wycedził House przez zaciśnięte zęby, równocześnie odpychając onkologa. Gdy młodszy z lekarzy zrobił krok do tyłu, diagnosta nieudolnie spróbował iść naprzód. Kiedy ta próba zakończyła się fiaskiem i House ponownie nieomalże upadł, Wilson znów zjawił się przy kulawym przyjacielu. Nie mógł go zrozumieć . Ledwo co trzymał się na nogach. Pion zapewniała mu jedynie lewa, pełnosprawna noga, ale on był zbyt dumny, by prosić kogoś o pomoc.
-House, spójrz na siebie. Ledwo trzymasz się na nogach. Chcę ci pomóc, nic więcej. – Spokojnie wytłumaczył Wilson. Widząc kwaśną minę przyjaciela dodał: - Nie ufasz mi? Dlaczego nie chcesz żebym ci pomógł? - Gdy przyjaciel milczał, on kontynuował: - Wiem, że nie cierpisz okazywać słabości, tak samo jak przyjmować czyjejś pomocy, ale … To naprawdę nic strasznego. Nie bój się okazywać słabości, to całkowicie normalne. Jesteś w kryzysowej sytuacji …
-Nie chodzi o to… - Mówienie sprawiało diagnoście wyraźną trudność. Mocniej oparł się o ramię przyjaciela. Wciąż stali przy samochodzie.
-To o co? – spytał zdezorientowany onkolog. Zrobili kilka kroków naprzód.
- Straciłem kontrolę nad sobą, którą tak zawsze sobie ceniłem. I właśnie w tej chwili chciałbym ją odzyskać. Chcę odzyskać władzę nad swoim życiem, Jimmy. Choć trochę wrócić do tamtego życia – przyznał cicho House.
- Nie rozumiem… Jak to … kontrolę zapewniał ci Vicodin. Czyli … - Wilson okropnie się pogubił, choć to nie było nic trudnego w zrozumieniu diagnosty: - Chcesz powrócić do prochów? Po tym wszystkim co przeszedłeś? Nie szkoda ci tego?
- Wilson … To nie jest takie proste. Po pierwsze straciłem kontrolę nad sobą, swoim życiem, nad swoim ciałem, emocjami, uczuciami. – Wilson powoli zaczął żałować drążenia tego tematu. Widok tak skołowanego przyjaciela, wpędzał go w wyrzuty sumienia - A jeśli mówimy o poprzedniej nocy… Wtedy… Miałem dla kogo to robić, miałem dla kogo się zmieniać. I nawet chyba się zmieniłem – otworzyłem się przed nią, jak nigdy dotąd. Odarłem się z czegoś, co tkałem przez wiele lat, by nie dopuścić do siebie większego bólu, rozczarowania, zawodu. I widzę, że niepotrzebnie to zrobiłem, bo ona kilka godzin później mnie porzuciła jak głupiego, nic niewartego psa – Każde wypowiedziane słowo przez House’a, było tak przepełnione bólem i rozżaleniem, że onkolog nie wiedział co mógłby powiedzieć, by załagodzić sytuację. Wiedział, że House jest człowiekiem dogłębnie zranionym przez życie i los. Nieszczęśliwym i (mimo wszystko) samotnym do granic możliwości. Człowiekiem, który przeraźliwie boi się wszelakich negatywnych impulsów od osób, na których jemu zależy: - Dała mi namiastkę poczucia bezpieczeństwa i wiary, że może być lepiej. Pff, mówiła, że będzie lepiej, że będzie ze mną, że mi pomoże, nawet w tych najgorszych chwilach. Naprawdę w to uwierzyłem. Jak ten głupiec, których szczerze nienawidzę. A potem od tak mnie zostawiła. Bez słowa, jak psa. – Z każdym słowem, ten soczysty, ciężki żal który wylewał się z House’a, pogrążał Wilsona we współczuciu i niemalże gniewu do Lisy. Po raz pierwszy w życiu, był skłonny stanąć po jednej ze stron. Oboje byli dla niego najlepszymi przyjaciółmi i w swojej pomocy, wsparciu czy obronie starał się być sprawiedliwym, niejednostronnym. W tej sytuacji chyba mógł przypuszczać co czuje House . Kiedy jedyny raz odarł się ze swojej skorupy, pozwolił sobie pomóc, i wyjawił swoją porozdzieraną duszę, został odrzucony. Jego najciemniejsze wizje i założenia się ziściły. ‘To zabiło w nim wiarę. Zabiło ducha walki o swoje szczęście, lepsze życie’. : - W zasadzie … Może ja jestem nic niewartym psem . – stwierdził cicho House, rozdzielając przyjacielskie serce Wilsona na pół.
-House, ona na pewno … - Wierzył, że ona go nie porzuciła, ale wolał nie zaogniać sprawy zbędnymi dyskusjami :- Zmień się dla siebie - Wilson prawie krzyknął:- Zrób coś w końcu tylko dla siebie samego. Nie będziesz tego żałował, zobaczysz.
-Jimmy, to nie ma sensu. Niektórzy się nie zmieniają, a ja jestem jednym z nich. Z resztą, bo i po co mam się zmieniać. Moje życie to porażka.
-I co? Zmarnujesz sobie życie tylko dlatego… - Zaczął Wilson, jednak nie skończył. Zwyczajnie zabrakło mu słów. Westchnął głęboko. Atmosfera wokół nich zrobiła się tak ciężka, że obaj zamilkli. Powoli dochodzili do przydrożnego lasku. Onkolog zostawił House’a przy jednym z drzew, a sam odszedł kawałek dalej. Poczekał na niego, bo wiedział, że przyjaciel nie będzie w stanie wrócić sam. Ból za bardzo go paraliżował. Na dodatek doszła ta głęboka rana w psychice. Wilson nie wiedział ile kosztowało diagnostę, tak otwarte opowiadanie o swoim bólu, swoich wątpliwościach i żalu. Onkolog nie potrafił postawić się w sytuacji przyjaciela. Nawet chyba nie chciał, bo to było dla niego zbyt skomplikowane. Kiedy House posłusznie i ledwo co dokuśtykał do niego i zawiesił się mu na szyi , powoli wracali do samochodu. Wilson podjął temat, który w ostatnich minutach bardzo go nurtował: - Tak łatwo się poddajesz House? Gardzisz tchórzami i mięczakami, a na razie zachowujesz się tak jak oni. Nie poznaję cię. – Onkolog doskonale wiedział, że mocno uderzył tym w House’a, ale uważał, że taka terapia wstrząsowa czasem musi być użyta.
-Nie zawsze można być twardym – Wysapał House, mocniej opierając się na ramieniu onkologa, któremu nagle zabrakło języka w gębie. Kiedy doszli do samochodu, House od razu otworzył drzwi i usiadł na swoim miejscu. Był bardzo podenerwowany, zirytowany i zmęczony, tą rozmową z Wilsonem. Onkolog jak zawsze mu pomagał swoimi refleksjami, tak teraz jego gadki bardzo diagnostę ‘uwierały’. ‘Jak on nic nie rozumie’ – pomyślał House, w głębi duszy planując już, co można by zrobić żeby tym razem ‘mur obronny’ był bardziej wytrzymały i szczelny. Niezniszczalny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:14, 07 Lut 2012    Temat postu:

I mnie tu jeszcze nie było? O.o O zgroza, to gdzież ja się podziewałam?! Hej. Dołączam więc do fikowego teamu miłośników Twojej twórczości. Zaczynam czytać od początku. Jednego wieczoru zabraknie mi, żeby przeczytać Twoje dzieło, więc będę pisała to, co czuję, tyle, ile będę miała siły przeczytać. A podejrzewam, że wszystkie części to marzenie. Na razie, po tych kilku częściach, które przeczytałam, śmiem twierdzić, że opowieść o Huddy podzielona jest na niezamknięte odcinki serialu nie "House M.D.", a "huddy M.D.". Ale niesamowicie mi się to podoba, bo ładnie, prosto piszesz. A takie słowa, jakie tutaj, do nas kierujesz, czasem proste, zwykłe, są najbardziej dobitne i pomagają w zrozumieniu wielu spraw. Dziękuję.

1. Pokazała mi.. mnie. Ja to House? Może nie do końca, ale nie chcąc, mam wrażenie, że się nim staję. Podoba mi się, jak House mówi, myśli o Cuddy. Bo czyż tak nie jest? Świetnie go tutaj opisałaś. House to facet, który wie, czego chce, a jednocześnie nie wie. Kryje w sobie jakąś tajemnicę. A jedną z jego tajemnic może być z całą pewnością cierpienie i skryta potzreba miłosci. To w nim pociąga. Ta rozpoczynajaca część Twojego fanfiku, to nie tylko opowieść o rozpoczynającej, a może już nawet trwającej miłości. to historia o tym, że ludzie wciąż się czegoś w życiu uczą, historia o prawdziwej przyjaźni, której nic nie zburzy. Właśnie dlatego jestem tym serialem zafascynowana. To jest coś więcej niż serial, to jest odpowiedź na filozoficzne pytanie: "Jak żyć?". Pięknie

2. W odpowiedzi na... cóż tam błędy. Fik jednego porywa, drugiego nie. Mnie tak. Wszelkie Huddy fiki. Mówię, jak coś jest źle, czy nie spodobało mi się. Jestem krytyczna, ale tu nie mam czego się przyczepić. Bo tworzysz "prawdziwych" Huddy. Bo czymże byłoby życie bez nieustannej walki. Może i byłoby lepsze, ale strasznie nudne. House dokonał właściwego wyboru. I dzięki za sowa o akceptacji! Budujące. Cuddy w tym momencie, w którym znajduje się w tej chwili Greg znalazła się potrzebnie. Choć z drugiej strony nie, bo to ożę uświadomić go w tym, że przecież ona go nie kocha.
House staje się człowiekiem dzięki uczuciu. A nikt tak dobrze nas nie zna, jak przyjaciele. Może ja sama zrozumiem coś przez Twój fik. Jestem jak narazie na dobrej drodze, dziekuję. Haha, Housem to Cuddy,a Cuddy to House. Obydwoje do Wilsona. Góra do Mahometa, nie Mahomet do góry

3. A byłby inny? Uważam, że ból zmienia wszystko. obojętnie czy jest on psychiczny, czy fizyczny. House byłby bez niego ciut inny. Ale takie ma życie. Jego jednyne. Musi znosić wszystkie cierpienia i samego siebie. Dla tego faceta... nie wiadomo w jakim stopniu by się nie zmienił, inni, nawet Wilson będą postrzegać go jako trudnego, najgorszego. A Wilson, w chwili, kiedy House zadzwonił do niego z prośbą o pomoc to udowodnił. A jednak, znam Liskę, to mądra dziewczyna. Poszla do House'a. Tylko... czy on ją wpuści, czy pozwoli się na tyle otworzyć przed nią? Może to dziwne co teraz powiem, ale współczuję House'owi. Ma trudne życie, przez które sam stał się trudny. Czy on sam zechce to zmienić? A może już chce? Twój fik za każdym razem sprawia, że mam łzy w oczach. Coś bardzo naturalnego, bardzo prostego jest zarazem czymś wielkim. Dla mnie. Będę ci dziękowała za ten fik, tyle razy, ile będzie trzeba. Przy każdej części, bo jest tych podziękowań warty.

4. Przyjaciele. House w nich nie wierzy. Nie może uwierzyć, że są ludzie, którzy chcą być również dla niego ważni. A tacy są. Jeśli jest komuś naprawdę cięzko, nie myśli, że mógłby zranić przyjaciół, że wciąż ich rani. Rozumiem tutaj House'a. I zaczynam rozumiem Wilsona i Cuddy. Oni powinni być jego opoką, ale byli dalej, niż bliżej. Nikt nie brał tego, co czuje House, na poważnie. Myśleli, że jest taki, jaki jest. Choć wiedzieli, że to tylko jego %$^ maska. Uważam, że pora, aby House sam zechciał skorzystać z ich przyjaźni, z ich wyciągniętej ręki. (Nawet nie wiesz, jak każdą z tych części mi pomagasz. Jestem teraz w takiej sytuacji, jakiej jestem i każda kolejna część uświadamia mi coś nowego. Coś, nad czym mogę pomyśleć. Ile Ty masz lat?) Dziwię się tej sytuacji. Ale z tego względu, że Wilson i cuddy jeszcze nie zadzwonii po karetkę i nie zabrali go do PPTH. Sami są przecież lekarzami, a House całą pewnością trzyma gdzieś w domu przybory medyczne. Cieszę się, szalenie się cieszę, że House otworzył się na tyle, by powiedzieć dla nich prawdę. Oni nie chcą źle. Są po prostu zdenerwowani tym, w jaki sposób on postrzega samego siebie, tym, że uważa się za bezwartościowego człowieka i jak nisko, pomimo swoich zdolności, siebie ceni. Można by spuentować - House = BraveHeart. Brawa dla przyjaciół najlepszych na świecie. Twoich i moich, House'a przede wszystkim.

5. Wilson ma rację. Tych dwoje łączy coś niesamowitego. Nie na pokaz. To nie magia. W pewnym sensie magia, ale tylko dla nich. Nie afiszują się. Zgrywają niedostępnych dla siebie, ale ludzie odbierają to jedynie jako dziecinną zabawę, gierki. Prawdziwie, nie mówią nic. O tym wie tylko Wilson. TO! Jest miłość. Wsparcie, gdy potzrebujesz, trwanie przy drugiej osobie, nawet w bardzo bardzo trudnych momentach. Ja chcę mieć taką Cuddy! Jest podporą, a House ma cholernie wielkie szczęście, że ma Cuddy.
A na koniec bach, ^&&%&*&%^$#$@$% niespodzianka! House się otworzył przed Cuddy, posatnowił jej zaufać, a ona przez to, że się boi odrzuciła go. I to w takiej chwili? No pięknie? Jakieś inne niespodzianki? W każdym bądź razie czytam dalej. A na razie wstawiam to, co naskrobałam. Dzięki za te pięć pierwszych części. Troszkę dzięki nim zrozumiałam

6. To jest moje Huddy! W końcu otwarte. Tłumaczące sobie pewne rzeczy. Wzajemnie się potrzenujące i będace również razem. Jasne jest, że Cuddy jest dla House'a Vicodinem. Może nawet i czymś więcej. Nie może, a wręcz napewno. Welcome back 5 sezon! Ciekawe czy na imbir odpowie "too bitter"? Nie, nie powie. Bo jesteś przewidywalna i ten miód w kubku sama umieściłaś. A jednak! Mam cię Wiedziałam, że House powie, że jest za gorzkie Teraz pytanie czy chwyci pigułkę, czy też nie. Aduś! Jaki tam szacun. Widok w wyobraźni Cuddy czuwającej przy Housie, House'a w końcu gadającego od rzeczy - bezcenne

7. Czy ja mówiłam już coś o 5 sezonie? Zdaje się, że tak. To dobrze Ładnie zespoliłaś ten moment halucunacji. Brakowało mi jednak przerażających słów Amber, Kutnera i Kapitana.
TEN rozdział Czy trzeba słów, by opisać teraz jak fajnie się czuję czytając go? Chyba nie Ale zarzucam ci jedno. W takim razie House nie jest chory jeśli może się kochać Tu nawet jest pomieszanie Now Whatu 5 sezonem Podoba mi się to, co teraz się dzieje w życiu House'a i Cuddy. Tylko czy to zdoałają utrzymać?

8. Aduś, nie zawiodłaś, tylko smutno mi, że Cuddy nie przyszła, że zostawiła House'a z taką, a nie inną myślą. Czyżby się przestraszyła? Przecież nie ma dla normalnej osby, nawet dla dyrektor administracyjnej i dziekana medycyny ważniejszego, poza miłością. Chyba, że w grę wkracza Rachel. Która przecież spokojnie mogła zostać u babci.

9. Ufffff,,,,,uffffff. Matko. Spóźniła się, ale go nie zostawiła. Ale mi napędziłaś stracha

10. Wilson... To mi wygląda na powrót do Mayfield. Źle z Housem. Źle z Wilsonem i źle z Cuddy. [quote]Wiedział, że House jest człowiekiem dogłębnie zranionym przez życie i los. Nieszczęśliwym i (mimo wszystko) samotnym do granic możliwości.[quote] To prawda. Jak chyba nikt inny. Lubię House'a fantastyczną miłością, taką, jak ten serial. Lubię go takim, jaki jest. Zranionym, kopniętym przez życie, przepełnionym goryczą. Czasami, tak, jak on to robi, lepiej nikogo nie udawać, niż przymilać się z ciągłym uśmeichem na twarzy i udawać, że wszystko jest okey. House nie jest niezniszczalny. Muru z biegiem czasu zawsze zostają rozbite. Mam nadzieję, że tak będzie i tutaj. Za nic i przenigdy nie przestanę dziękować ci za ten fik. Stał się dla mnie bardzo ważny. Nie obrazisz się, jeśli go sobie pożyczę na przyszłość dla mnie samej, do mojego archiwum? Bardzo bym prosiła. I powiedz co Ty takiego diabelskiego planujesz, Kotek, ha? ))

Już czekam na więcej i wracaj do nas jak najprędzej
An


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez blackzone dnia Śro 10:53, 08 Lut 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:17, 08 Lut 2012    Temat postu:

Aduś, pięknie jak zawsze potwierdzasz, to, że warto na Ciebie czekać Lubię Twojego House'a, a zwłaszcza to, jak rozbudowujesz emocjonalną stronę tej postaci. Dla większości to zimny, egoistyczny i pozbawiony uczuć drań, takiego go widzimy, wiemy, że jest inaczej, ale dopiero czytając coś takiego, gdzie nam się to unaocznia, zaczynamy dostrzegać więcej w tej postaci. Fajnie czyta mi się o takim Housie, fik to nie serial i można tu sobie na dużo więcej pozwolić, a jeśli już ma się taki talent, jak Ty, to nic dodać nic ująć, tylko pozwolić się wciągnąć, pochłonąć, zakochać... Naprawdę mamy wiele szczęścia, że jest tu w Huddy tyle, tak pięknie piszących osób. Każda ma swój styl, zabiera nas w zupełnie inny świat, a tak naprawdę to wszystko są historie o tych samych ludziach. To niesamowite! Twoja historia urzekła mnie od samego początku, gra emocji, uczuć, miłość, przyjaźń, walka, ból, przeznaczenie, ucieczka, zwąpienie, wiara, nadzieja, namiętność, los, przeznaczenie... i Twój styl To wszystko tu jest, to wszystko sprawia, że czytelnik przepada bez reszty. A komentarz blackzone jest tego najlepszym przykładem Część Hilsonkowa, jak to ujęłaś, ale to nigdy nie zmniejszało Huddyzmu fików, że tak powiem. Pewne elementy nie muszą być nazwane byśmy je widzieli, zwłaszcza jeśli ktoś bawi się opisem tak jak Ty, maluje emocje pomiędzy słowami Szkoda mi House'a, ale myślę, że to wszystko ma sens, podróż, walka, rozmowa... już nie mogę się doczekać kolejnej części
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:42, 08 Lut 2012    Temat postu:

blackzone

Uoch, chyba muszę najpierw ochłonąć (czy mogę zamówić kubeł zimnej wody na moją głowę? )
A tak na poważne... Taka dawka komplementów i zachwytów, to na moje małe, skromne serce i dusze, zdecydowanie za dużo. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze.
Dziękuję, po stokroć dziękuję i jeszcze bardziej! Jest mi ogromnie miło, ba, jestem wypełniona olbrzymią radością - cieszę się, że moje 'coś' zostało tak dobrze odebrane. Nawet nie wiem jak opisać, to co czuję. Niesamowicie cudowne uczucia. Satysfakcja, to napewno - i to olbrzymia, ale też ... Szczęście? Napewno tak Ach i och Staram się wkładać w pisanie i w to co pisze, dużo serca, siebie i czegoś jeszcze i chyba mi się narazie udaje. Niesamowicie rozkoszne, epickie uczucia.
*rooozpływam się*

Przyznam,że nigdy nie sądziłam i nie sądze, że moje opowiadanie/a może/gą, komuś w czymś pomóc itp. Ale jeśli tak to odbierasz, jeśli co pomogły itp, To pozostaje mi się cieszyć z tego. I cieszę się naprawdę! Kolejne, och do kolekcji achów i ochów
(Jeszcze trochę, jakieś dwa takie komentarze i zacznę popadać w samouwielbienia, a tego bym kategorycznie nie chciała Weźcie mnie czasem tak porządnie skrytykujcie, czy coś )

Jeśli chodzi o twoje pytanie... Mam konkretnie 19 lat i 3,5 miesiąca xD I tak, nie obraże się, jeśli sobie schowasz 'to coś' w swoim archiwum Jeśli wg Ciebie jest warte/godne, to ja nie mam nic przeciwko temu. To nawet dla mnie zaszczyt ;*

I nie musisz tak dziękować, naprawdę Nie trzeba

Lisek

Ile ja tu serduszek widzę, łomatko! To na pewno do mnie?
Ja już z Tobą nie wiem, co zrobić. Ciągle mnie zawstydzasz, a ja ciągle nie wiem jak już mam dziękować. DZIĘKUJĘ! Nie wiem, czy to wystarczy, ale chyba musi, bo w tym euforycznym wzlocie mojej duszy i serca, nie mam pomysłu jak jeszcze mogłabym dziękować ( W zasadzie to się tyczy wszystkich tak hojnych komentatorów )


Och. Tak myślę, co jeszcze napisać, by wyrazić swoją wdzięczność za takie słowa... No i nie mogę znaleźć. Jednak nie mam aż tak bogatego słownictwa. Ale musicie mi uwierzyć na słowo, że jestem naprawdę ogromnie zaszczycona, wdzięczna i szczęśliwa, że mogę otrzymywać takie pochwały, od takich osób ;* Szczęściem wypełnia mnie też fakt, że mój ficzek, tak jest odbierany. W ogóle, dla mnie jest niesamowicie fascynujace to, jak każdy inaczej odbiera tzn. rozumie ten fik - co z niego wyłapuje, jak różnie interpretuje, wybiera 'smaczki', tak dogłębnie analizuje etc
Niesamowite....

Notabene, fascynuje mnie też to, że ja będąc tak podłym, wrednym i (.... tu sobie sami wstawcie własne epitety ) 'pisarzem', mogę liczyć na tak zacne, piękne, cudowne, ciepłe słowa.

DZIĘKUJĘ!


I tak w tym komentarzu dziękczynnym, nie zawarłam w zupełności tego co czuję. (To jest pewnie dopiero jedna tysięczna) ale naprawdę brakuje mi słów.

Caaaałuję Was mocno
Wasza oddana Aduśka

PS

1) A następna część ... Postaram się jak najszybciej, ale dla równowagi, chciałabym napisać nexta do 'Zaginionej' Nie wiem, czy się uda, bo niestety pomysł na fik wyparował () , ale zobaczymy co się jeszcze urodzi.

2) Miałam diabelski pomysł, ale nie wiem czy go zrealizuję, bo nie jestem pewna, czy przy moim stylu pisania i tym co już jest napisane, można/da się, go wtrącić w życie Pomyślę, nad tym ...

3) Wiecie, co? Niektórzy mówią, żebym w cholerę rzuciła pisanie tego Huddy (bo tego nigdzie na konkurs nie wrzucę itd itd) i zajęła się tworzeniem własnych historii, postaci itp.. Zajęła się czymś co można wydać itd, ale ja nie chcę! (To znaczy będe pisała coś innego niż Huddy, ale tak ... równolegle)
Tak mi się cudownie pisze dla Was! Tyle frajdy mi to sprawia i w ogóle Uwielbiam was, moje kochaniutkie robaczki



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:29, 08 Lut 2012    Temat postu:

Wiem, wiem Aduś, rozpisałam się. Ale byłam tak zdeterminowana, że przeczytałam całe 10 części w jedną noc i zabrakło mi już sił, by dodać komenty od 6 Serio, serio
Szczera prawda. Pomogły, a rozdrabniać się tu nie chcę. Pomogły i to bardzo.

BUNT!!!! Wszem i wobec, ponieważ MY chcemy Huddy

1) Urodzi się coś dobrego, z całą pewnością. Do obu fików. Już zacieram rączki i nie mogę się doczekać : )
2) A może ten nowy, wariacki styl wniesie coś w życie Huddy? Może C albo H postanowią zrobić coś głupiego, a zarazem bardzo przyzwoitego dla siebie nawzajem, żeby ze sobą być. Załóżmy... włamująca się do Mayfield Cuddy, żeby mu wszystko wytłumaczyć... dobra, to był poryw mojej wyobraźni
3) Za równolegle cię uwielbiam! Powodzenia na swojej drodze!!!
I wracaj tu prędziutko : )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aduśka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 07 Wrz 2009
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:46, 26 Kwi 2012    Temat postu:

Cytat:
Witajcie!
Wen zagościł wczoraj i wen się chyba spisał Jak zwykle nie jestem w pełni zadowolona z tego co wyszło (bo zawsze może być lepiej), ale ocenę zostawiam Wam

Notabene, jakaś magiczna siła, nie pozwala mi pożegnać się z tym fikiem, więc po raz setny przesuwam koniec (upsss). Mam nadzieję, że się nie pogniewacie
Jak pewnie zauważycie - część skrajnie Hilsonowa, again. Ale chyba wszyscy tutaj kochamy Hilsona więc... Nie będzie najgorzej
A postacie mi ponownie wyskoczyły spod kontroli, więc i kanonu tutaj zabraknie Poniosło mnie, że heeeey. I'm sorry! :
Mam nadzieję, że wszytsko mi wybaczycie


Z dedykacją dla wiernego fana Liska i blackzone. Za wszystkie ciepłe, miłe słowa, która tak mobilizują!

Włala!


Budynek, przed którym stał – ponury, smutny, przygnębiający, a także emanujący pustką i brakiem nadziei doskonale odzwierciedlał stan, w jakim znajdował się House. Albo jaki właśnie był House. Bo istotnie tak, można było opisać diagnostę w danej chwili. Stał, ciężko opierając się na ciemnobrązowej lasce, której zawsze używał w ciężkich okresach życia, dołkach psychicznych czy różnego typu załamaniach. Tak jakby odzwierciedlała nastrój właściciela. Tak przynajmniej twierdził Wilson. Ale to nie było w tej chwili istotne. Istotne było to, co działo się z życiem właściciela owej laski. A działo się co najmniej dużo. Działo się coś tak spektakularnego, że trudno było to opisać w kilku słowach. Nawet gdyby wynająć do tego gadatliwego Wilsona, uczuciową Cameron czy lubiącego (podobnie jak House) psychoanalizy, Formana. Istotne również było to, co działo się we wnętrzu, zwykle oschłego, zimnego i bezuczuciowego House’a.
- Dlaczego jeszcze nie idziemy?– spytał House, widząc jak Wilson leniwie oparł się o maskę srebrnego Volvo S80:- Podobno tak się spieszyliśmy. Twój Roland.. – Wilson mu przerwał.
- Myślałem, że jeszcze trochę posiedzimy, pogadamy. Czeka nas długa rozłąka, przyjacielu – powiedział onkolog, mocno mrużąc oczy od jaskrawo święcącego słońca. Tak, te promienie to były chyba jedyne pozytywne akcenty w tym ponurym i przygnębiającym miejscu. House podniósł nieznacznie laskę, tylko po to, by następnie kilka razy postukać końcówką drewna o stary, dziurawy asfalt, na którym stał. Nie miał ochoty rozmawiać, bo w głębi duszy czuł się źle. Postanowił jednak robić dobrą minę do złej gry. Nie chciał, tak bardzo obarczać onkologa swoimi smutkami, swoim żalem. Uśmiechnął się po chwili i siląc się na dowcip, powiedział:
-Ależ ty sentymentalny Jimmy. Przestań, bo jeszcze chwila a rzucimy się sobie w ramiona i uronimy tysiące łez jak w tych durnych komediach romantycznych – House teatralnie pociągnął nosem, jednocześnie rozkładając ramiona, a Wilson natychmiast perliście się roześmiał, przez co na twarz diagnosty również wkradł się niewinny, ale mimo wszystko szczery uśmiech. Onkolog nie pamiętał już kiedy ostatnio widział taki wyraz twarzy u przyjaciela, ale nie rozwodził się nad tym. Chciał zapamiętać tę chwilę, tak by mógł tym wspomnieniem wymazać wszystkie złe chwile diagnosty. Chciał zapamiętać House’a jako uśmiechniętego, względnie szczęśliwego człowieka. Na to, nie miał zbyt wiele okazji więc chciał owocnie korzystać z tak wyjątkowego widoku. Szkoda tylko, że nie wiedział, co tak naprawdę się dzieję. Że to tylko maska. Że właśnie diagnoście udało się wszystko zamaskować. I smutne oczy i żal w głosie i podły humor.
-Co się tak rozmarzyłeś, kochanie? – powiedział zabawnie i zadziornie House. Powoli robiło się tak jak dawniej. Ale w rzeczywistości, nic nie było ‘tak jak dawniej’. W samym centrum psychiki diagnosty toczyła się zażarta walka myśli, niczym walka Katalończyków z Królewskimi. Trudno było powiedzieć, kto/co wygra.
-A nic… kochanie! – Z humorem podchwycił onkolog: - Po prostu… świetnie jest widzieć ciebie w takim nastroju. Nie pamiętam kiedy ostatnio się tak uśmiechałeś – Zanim diagnosta coś powiedział, szybko dodał: - Miałeś ciężki okres w życiu. Przed tobą też niełatwe dni, więc … Cieszę się, że mogę cię takiego widzieć – powiedział ciepło, po czym ponownie uprzedził House’a mówiąc: - Wiem, że to brzmi obrzydliwie, ckliwie i w ogóle, ale … chciałem ci to powiedzieć. No, a teraz … Teraz możesz kpić, szydzić, drwić. Proszę bardzo – Ale House nic nie powiedział, przez chwilę tylko wpatrywał się w przyjaciela bez słowa, myśląc w duchu ‘Gdyby on wiedział, co tak właściwie czuję w środku’. Nie chciał oszukiwać przyjaciela – na pewno nie w taki sposób – ale nie chciał też bardziej martwić. Gdy tak obaj uparcie milczeli. House spoglądał na onkologa, myśląc jak wiele zawdzięcza temu człowiekowi. Nie potrafił nawet tego opisać. Może i był często zimnym skurwysynem, ale potrafił docenić to, co robił i robi dla niego onkolog. Nie okazywał tego, ale tak było. Był ogromnie wdzięczny i był niemal pewny, że gotów byłby coś poświęcić dla tego człowieka. Czym to ‘coś’ by nie było. Na początek postanowił odrzeć się z tego kawałka duszy. W tej chwili chyba tylko to mógł dla niego zrobić. I kiedy ta cisza przeszła w ‘nieznośną ciszę’, podszedł do przyjaciela i nabierał dużo powietrza w płuca i po chwili wyrzucił z siebie:
- Nigdy ci tego nie mówiłem Jimmy. Wiesz , że nie jestem ‘tym’ typem człowieka, ale … Właśnie doszedłem do wniosku, że już dawno powinienem ci to powiedzieć. Powinienem mówić to częściej … No wiesz … - House znacząco machnął ręką, po czym podrapał się w skroń. Zawsze tak robił jak się motał, gubił w swoich pokręconych uczuciach, myślach, kiedy musiał zmierzyć się z czymś trudnym. A tak było w tym momencie. Zasłonił usta dłonią, którą później przejechał po twarzy, zmierzwił włosy, a na końcu zacisnął na karku. Onkolog jak na razie stał i uważnie słuchał przyjaciela, który po chwili powrócił do ‘wynurzeń’: - Ciężko mi mówić o swoich uczuciach, ale skoro otworzyłem się przed Cuddy, to mogę tak otworzyć się przed tobą. Przynajmniej mi nie zwiejesz, tak jak ona to zrobiła. – powiedział cynicznie, po czym dodał uśmiechając się drętwo: - Nie masz nawet szans…z resztą nie ważne– dokończył ,a jego uśmiech stał się dość niezdarnym uśmiechem. To nie było to , co zamierzał. Odwrócił się plecami do przyjaciela, nabrał dużo powietrza w płuca, odkręcił się twarzą do onkologa i już miał z siebie ‘to’ wykrztusić, kiedy po raz kolejny uprzedził go towarzysz:
- Po pierwsze: powiesz w końcu o co ci chodzi? – Wilson skrzyżował ręce na piersi: - A po drugie: Chyba się trochę niepokoję … Odbieram dziwne sygnały z twojej strony. – Mimika Wilsona, była tak zabawna i dwuznaczna, że na twarz House’a od razu wskoczył zadziorny uśmiech: - Chyba nie rzucisz się na mnie z szaleńczymi pocałunkami, prawda? – Wilson przybrał tak śmieszną pozę ‘czujno-obronną’, że diagnosta parsknął śmiechem. A onkolog chwilę później zawtórował. Ta cała sytuacja rozluźniła diagnostę na tyle, że bez większych oporów powiedział to, z czym miał problemy.
-Jimmy! Po pierwsze. Dobrze jest mieć, tak wspaniałego przyjaciela jak ty. Może tego nie widzisz, ale … - House na chwilę zamilkł: - Doceniam to i … Wiesz? Nasza przyjaźń to chyba jedyne co mi się udało w życiu osobistym. Wiem, że jestem dla ciebie okropny. Często wykorzystuję, nadużywam twojej cierpliwości i tak dalej, ale – House ponownie zrobił pauzę, by szybko ogarnąć myśli. Chyba wszystko wyszło spod jego kontroli. Czuł, że robi się ckliwy, żałosny. Postanowił jednak, że dokończy to wyznanie. Czuł, że jest to winny Wilsonowi, za to wszystko co mu zrobił: - Cieszę się, że jesteś, naprawdę! Nawet kiedy prowadzisz te swoje nudne psychoanalizy, prawisz umoralniające kazania i jesteś tak cholernie irytujący! – House mocno zaakcentował ostatnią część zdania, na co Wilson tylko delikatnie się uśmiechnął: - Zdaje się, że mam tylko ciebie. I ewentualnie Cuddy, no ale wiesz, jak jest. W ostatecznym rozrachunku, ty mnie nigdy nie zostawisz. Tak jak, ja ciebie – Wilson słysząc takie słowa, na początku zaniemówił, początkowo nie wierzył w to co usłyszał. Wszystko to wydało mu się omamem, przesłyszeniem, wybrykiem wyobraźni, a gdy szybko doszedł do siebie i zrozumiał, że to dzieje się naprawdę, a przed nim stoi autentyczny House (którego w takim stanie szczerości jeszcze nigdy nie widział), momentalnie poczuł jak delikatnie wilgotnieją mu oczy. Co notabene ogromnie go zaskoczyło, bo nie sądził, że takie coś, może wywołać nawet tak delikatne wzruszenie u faceta po trzech rozwodach i czwartym w drodze). House widząc minę przyjaciela, postanowił szybko rozładować sytuację: - A po drugie … Może to ‘buzi-buzi’ nie jest złym pomysłem, co kochanie? – Diagnosta robiąc zabawną minę napalonego geja, podskoczył blisko Wilsona. Czuł się niezwykle żałośnie, ale wolał nie analizować tego uczucia. Było zbyt obrzydliwe i wypalające.
-Goń się leszczu! I tak już mają nas za gejów! – Wilson szarmancko poprawił klapy marynarki, po czym dodał cicho: - A w najlepszym przypadku za facetów ‘bi’ – House roześmiał się cicho. Chociaż w głębi duszy nadal czuł permanentny smutek. Owszem, Wilson potrafił go szczerze rozbawić, tak jak było w ostatnich minutach, ale cała sytuacja z Cuddy nie dała o sobie zapomnieć. Nie chciał jednak dać po sobie tego poznać. Postanowił więc podtrzymać ( w razie czego) tę grę:
-Przyznaj się, ile razy fantazjowałeś o mnie? – House doskonale wiedział, jak niedorzeczne jest to pytanie, ale od czasu do czasu lubił tak denerwować przyjaciela.
-Zamknij się House! Twoje niedoczekanie. – rzucił zabawnie Wilson. :- Skąd w ogóle takie niedorzeczne pytania?
- No wiesz, wszystkie twoje rozwody podobno były przeze mnie – House uśmiechnął się tajemniczo.
-House! – Wilson zabawnie prychnął: - Czy ty wiesz, jak jesteś teraz irytujący?! Boże, z kim ja przyjaźnie! – Wilson wzniósł oczy ku niebu.
-Widzę, że powoli ta ckliwa scena miłości przyjacielskiej, dobiega końca, doktorze Wilson. Wyśmienicie, bo mnie trochę zemdliło. – powiedział House, pełen sarkazmu i cynizmu.
-House! – Westchnął delikatnie onkolog, zdając sobie sprawę, z tego, że powoli przestaje być miło, pięknie i przyjaźnie, a zapowiadają się cyniczne, sarkastyczne i trochę patetyczne uwagi doktora House’a.
-No co! Chyba nie chcesz, żebym puścił ci tutaj tęczowego bełta! – House zabawnie wykrzywił twarz, robiąc kilka kroków przed siebie: - Uff! Było naprawdę taaak blisko! – Teatralnie wykrzywił twarz, jednocześnie przykładając wierzch dłoni do czoła.
-Oho! Widzę, że twoje ‘Darmowe minuty dobroci i miłych słów dla zaniepokojonego przyjaciela’ dobiegają końca. – Onkolog prychnął wznosząc oczy ku niebu.
- Wiesz, zawsze możesz mnie doładować pięcioma tabletkami Ibuprofenu – House zrobił oczka niczym ze Shreka, na co Wilson tylko rzucił:
-Really? – House od razu nie odpowiedział, tylko przedrzeźniając onkologa, masował obolałe udo.
-Wrzuć tabletkę! Wrzuć tabletkę! Wrzuć tabletkę –Podczas, gdy House naśladował automat, Wilson poszedł do samochodu po opakowanie leku. Notabene, widok diagnosty, który na przemian otwierał usta i wydawał komendę, rozbawił by każdego umarlaka. Onkolog mając niezły ubaw podszedł do przyjaciela i wrzucić pastylkę w uchylone usta diagnosty.
-Ależ to żałośnie wygląda, House – odparł onkolog, zamykając opakowanie. Nie był świadom tego, że tym stwierdzeniem dolewa przysłowiowej oliwy do ognia. House czuł się wystarczająco parszywie i żałośnie, a po słowach onkologa, dziwnym sposobem stracił siły do dalszego udawania pt: ‘Wszystko jest w miarę ok.’. Postanowił się jednak nie poddawać. Wykrzesał z siebie resztki mocy i z prowizorycznym uśmieszkiem powiedział:
-Ależ ty się skąpy zrobiłeś. Jedna tabletka, na taki ból? Naprawdę, tato? – House po swoich zabawnym przedstawieniu wyciągnął prawą dłoń. Wilson po chwili wahania, podał diagnoście dwie tabletki, po czym pewnie schował lek do wewnętrznej kieszeni garnituru. Diagnosta szybko połknął swój ‘podarunek od łaskawego losu’, po czym mocno potarł obolałe udo. Ból znacznie się nasilił, a House’a znowu naszły czarne myśli i refleksje, a wnętrze zalał soczysty żal i smutek. Nie potrafił tego opisać i zdefiniować. Nie mógł zrozumieć, jak w jednej pieprzonej chwili runęło wszystko co zbudował w ostatnich kilkudziesięciu minutach. Silna postawa i skrzywiona w kształt uśmiechu maska, rozsypała się w drobny mak, a on nie był w stanie ponownie ich poukładać. Pełen złości zacisnął jednocześnie zęby i dłoń na rękojeści laski. Kostki stały się momentalnie białe, a twarz wykrzywiła się … w smutku? Bólu? Żałości? House zmierzył onkologa już mniej radosnym spojrzeniem. Po czym , bez słowa wymijając onkologa ruszył w kierunku samochodu.
-Co się dzieje, House? – spytał zdziwiony Wilson.
-Nic fajnego, Jimmy. – Diagnosta odburknął najmilej jak potrafił.: - Niby jest fajnie, śmiejemy się, żartujemy – powiedział cicho, pełnym smutku głosem. Otworzył drzwi od kierowcy i otworzył klapę bagażnika. Wynurzył się z samochodu i patrząc w przestrzeń obok onkologa powiedział: - Niby jest w miarę okey, ale … - House mocno oparł się na lasce i spojrzał w błękitne niebo, marszcząc twarz, mrużąc oczy: - Nie mam powodów do śmiechu. Wszystko mi się sypie. I nic nie jest okey. – Szybko dodał: - Chciałbym, żeby tak było, ale nie potrafię, nie mogę. Nie teraz: - W diagnoście nagromadziło się nagle tyle gniewu – do siebie, do świata, do Cuddy, i do innych szczęśliwych ludzi - że mógł kogoś pobić na śmierć.
-Chcesz o tym pogadać? – spytał ostrożnie Wilson. Poczuł się zbity z tropu. Te wszystkie zabawne chwile, przyćmiły i oślepiły jego czujność. Nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć, ale poczuł się jak… zdrajca? Nawet nie potrafił nazwać tego co czuł w tej chwili. Było w nim tak wiele współczucia dla House’a, żalu i garstki gniewu wobec losu, co tak okrutnie obchodzi się z jego kulawym przyjacielem, że każda chwila, w której diagnosta wydaje się być uśmiechniętym, radosnym, pogodzony z losem – działała na onkologa jak najlepsze i najsłodsze lekarstwo. Traktował House’a jak brata i mógł powiedzieć, że cząstkę jego bólu, brał na siebie. Bez jego wiedzy, bez jego zgody. Wiedział, że on by na to nie pozwolił. Mimo tego, że doskonale potrafił się maskować, a onkolog czuł, że też jest dla House’a jak brat. Z resztą … Diagnosta wyznał mu to, kilkanaście minut temu. Chociaż nie musiał, bo on wiedział. Zapadła cisza. Wilson nie wiedział co jeszcze powinien powiedzieć, a House chyba powoli zastanawiał się nad tym, co zamierza teraz zrobić. Po chwili jeden z nich przerwał milczenie:
-Nie, Wilson. Nie teraz – odpowiedział House. Spojrzał w piwne oczy onkologa, po czym wyjął z bagażnika swoją małą walizkę. Czuł, że nadszedł czas. Nie chciał już bardziej tego przeciągać, a dodatkowo wyczuwał w powietrzu kolejną dawkę patetycznych pytań i żałosnych odpowiedzi. A na to nie miał ani siły, ani ochoty: - Już czas, Wilson. – powiedział spokojnie, cicho. Wpatrywał się w przyjaciela, tak jakby próbował zapamiętać dokładnie jego twarz. Tak jakby w ten sposób żegnał się z nim. Wilson zrobił krok w kierunku diagnosty, po czym odkręcił się w stronę drogi, którą tutaj przyjechali. Miał chyba jednak nadzieję, że Cuddy ruszyła za nimi, że jest niedaleko, że zdąży. Chciał zatrzymać diagnostę, ale ten był nieugięty. Nieugięty i gotowy, by iść zmierzyć ze swoimi ‘demonami’.
-Więc to wszystko … Było twoją grą? Te wszystkie żarty, dobry humor? – Wilson nie mógł sobie darować, że dał się nabrać jak jakiś idiota.
-Przepraszam Jimmy. Nie chciałem po prostu … Nie chciałem cię aż tak obarczać sobą. Swoimi problemami – powiedział cicho House.
-Co ty pieprzysz … Jesteś moim przyjacielem. Chcę ci pomóc, wesprzeć. Tyle. Nie ma mowy o żadnym obarczaniu – House poczuł, że uraził onkologa. I to go jeszcze bardziej zdołowało.
-Przepraszam! – powiedział głośno, pewnie: - Wilson, nie bądź na mnie zły. Nie chciałem żegnać się z tobą w atmosferze smutku, żalu i współczucia. Chciałem tylko, żeby chociaż ta nasza relacja była taka jak zwykle: - House spuścił głowę, masując obolałe udo. Wilson miał rację. Zawsze gdy czuł wyrzuty sumienia, czy większy ból psychiczny, odzywała się dobitnie też noga. Podniósł wzrok i zobaczył uśmiech na twarzy Wilsona. Wiedział już, że on się nie gniewa: - Boję się Wilson. Nie wiem co dalej. Chyba po raz pierwszy w życiu coś mnie tak przerosło. Chyba po raz pierwszy, czuję taki dziwny strach, ale i pogodzenie. Wiem, że to irracjonalne…
- House … - Wilson podszedł do House i kładąc rękę na ramieniu diagnosty, zaczął leniwie: - Dasz radę, wierzymy w ciebie! Pamiętaj o tym! – House tylko skinął głową. Coś paliło go od wewnątrz, a miał coraz mniej sił by to znosić. Czy to strach? Pożałowanie siebie samego? Nie wiedział i to też go dołowało, bo nie cierpiał ‘nie wiedzieć’.
-Nie ma co, tego przeciągać - House postukał kilka razy laską o ziemię: - To i tak musi nastąpić. Więc zacznijmy to teraz. Ona nie przyjedzie, a my … im dłużej tak będziemy tutaj stać, tym trudniej będzie zrobić ‘ten krok’- House wziął do lewej ręki walizkę. Nie zamierzał jakoś czule żegnać się z przyjacielem. To nie było w jego stylu, a kilka minut otwartości już minęło. Gdy spojrzał raz jeszcze na twarz onkologa widział mieszankę uczuć: tęsknotę i smutek w oczach, wyrysowane na niej współczucie i wsparcie . Emanowała również szczerą sympatią i czymś jeszcze. Czymś, czego już House nazwać nie potrafił.
-Nie jesteś sam House. Pamiętaj o tym! Jeden telefon i już jestem. Jakbyś chciał pogadać to..
-Wiem, Jimmy. Dziękuję – wyszeptał diagnosta. Po chwili przełożył laskę do lewej dłoni, a prawą wyciągnął w kierunku onkologa. Wilson mocno i serdecznie ją uścisnął. Tak mocno i serdecznie jakby próbował przelać w diagnostę bukiet siły, nadziei, optymizmu. Samych pozytywnych uczuć. House uśmiechnął się przyjacielsko, po czym szybko cofnął dłoń i wziął do niej laskę. Wymuszając uśmiech szepnął: ‘Do zobaczenia” , po chwili odkręcił się i zaczął powoli kuśtykać w kierunku Szpitala Psychiatrycznego w Mayfield. Wilson również się uśmiechnął. Mimo wszystko cieszył się z tego, że diagnosta zrobił tak poważny krok ku normalności. I z tego, że miał w sobie na tyle odwagi i siły, by zmierzyć się z czymś, co jest tak trudne, wymagające. Łączył się z nim w jego smutku i wątpliwościach. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ona nie przyjechała. Wyjął z kieszeni kluczyki i podszedł do samochodu. Spojrzał raz jeszcze, jak przyjaciel powoli kroczy ku lepszej przyszłości. Był z niego dumny . Naprawdę bardzo dumny. Spojrzał gdzieś w horyzont, mając delikatne wyrzuty sumienia, że być może nie zrobił wszystkiego co mógł, by ona zdążyła – bo irracjonalnie wierzył, że ona jedzie za nimi- i by on w niewiedzy zaczekał na nią. Wiedział, że nie na wszystko ma się wpływ, ale kochał tych ludzi i chciał dla nich jak najlepiej. Wiedział też, ile oni byliby w stanie zrobić dla siebie. Szkoda było mu, ich losu, ich pomyłek, niedomówień. Głęboko westchnął, unosząc twarz w kierunku promieniu słońca. W nadziei na lepszą przyszłość. Dla House’a, dla Cuddy. Dla nich wszystkich.





Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aduśka dnia Czw 12:50, 26 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
Strona 3 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin