|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
HelpMe
Ratownik Medyczny
Dołączył: 27 Paź 2013
Posty: 224
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:48, 28 Lis 2013 Temat postu: |
|
|
It's magic...
[quote] Chyba muszę podwoić postać Rosie i przenieść ją też tutaj[\quote]
Nawet nie próbuj! Będę czekać ze strzelbą pod twoim oknem...
Nie poczuł? To przytul go jeszcze raz... On ma się czuć kochany! ♥
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Endymion
Ratownik Medyczny
Dołączył: 04 Lip 2013
Posty: 191
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdzieś z Księżyca.. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 7:29, 29 Lis 2013 Temat postu: |
|
|
Gdy ci smutno, gdy ci źle nie zapomninij, że masz mnie..
Jak można nie lubić Cuddy, ja w pierwszym sezonie nie bardzo ją lubiłam a teraz to głównie dzięki wam ją uwielbiam
Też dę żrzyulać ja mam dziś dobry dzień Wen będzie się czuł kochany
Jeśli będzie more Rose to skocze z mostu.. Dobry szatnaż nie jest zły
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Endymion dnia Pią 7:29, 29 Lis 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
sarape
Ratownik Medyczny
Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:27, 26 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Jestem z rozdziałem Tak, sama w to nawet nie wierzę Mimo jutrzejszych egzaminów próbnych, wściekłych rodziców ocenami z matmy, wielkiego zmęczenia, brakiem kompa i weny - nareszcie jest! Jeej
Niestety niezbetowany od razu mówię i pisany na szybko jak tylko Lacida mi odpisze, poprawię to wszystko, I promise
Rozdział 4
[MMM]Wilson niepewnym krokiem wszedł do sali diagnostycznej, rozglądając się dookoła. Wyjątkowo nikogo w niej nie było. No tak - Cameron i Chase… nie żyją - tu na tę myśl Wilson cicho westchnął, przygryzając wargi; House pewnie gdzieś przebywa w szpitalu, chowając się nie wiadomo przed kim - Cuddy przecież była zajęta tymi funkcjonariuszami, co przyszli w sprawie śmierci Cameron; a Foreman… No właśnie - Foreman. Ostatni raz onkolog go widział, kiedy się zderzyli na schodach. Eric miał tak przerażoną minę, że Wilson postanowił za nim zejść na dół. Wtedy właśnie to zobaczyli - winda najprawdopodobniej się zerwała, a w niej akurat jechała Cameron. W ciągu dwóch dni już zmarły dwie osoby z szpitalnego personelu… To był jakiś… absurd - jak to wyraził, tuż po tym, jak ujrzeli, co prawda przykryte, ale w dalszym ciągu ciało Alison. Najpierw Chase, porażony prądem, teraz ona, bo winda się zerwała… To COŚ ciężko było Wilsonowi nazwać przypadkiem, pechem, gorszym dniem… Tu się naprawdę działo coś dziwnego.
[MMM]Po chwili wszedł do Sali House. On, w przeciwieństwie do Jamesa udawał, że wszystko jest w porządku.
- O! Myślałem, że to ja jednak będę ostatni, a wygląda na to, że chyba przyszedłem za wcześnie…
- Ciebie też Foreman poprosił o spotkanie tutaj? - zdziwił się Wilson.
- Ściślej mówiąc, przekupił mnie. Właśnie miałem iść do domu, ale pięćdziesiąt dolarów nie chodzi same po korytarzach szpitala…
- Jak myślisz, o co może chodzić? - przerwał mu Wilson.
- Pewnie chce poćwiczyć mowę pożegnalną, na ten podwójny pogrzeb - odparł House, zażenowanym tonem, przy tym wysypując na dłoń dwie tabletki Vicodinu. Zanim Wilson zdążył mu odpowiedzieć, do pomieszczenia wszedł Foreman.
- Pięć minut spóźnienia - warknął House. - Pięćdziesiąt dolarów kary…
- Szukałam Cuddy - odpowiedział z lekkim zażenowaniem neurolog.
- No to naprawdę świetny z ciebie szukający - odpowiedział diagnosta, podpierając głowę na dłoni. -
A po co ci ona? Trzech muszkieterów ci nie wystarczy, jeszcze babę trzeba dołożyć?
- To co mam zamiar tu poruszyć, dotyczy także niej - odpowiedział Foreman, przewracając oczami. - Zaraz przyjdzie, ma parę rzeczy to zrobienia, związanych ze śmiercią Cameron…
- Ukrycie zwłok mogę wziąć na siebie, jakby co - mruknął House, po czym widząc lekko niedowierzające spojrzenia pozostałych lekarzy: - No co? Lepsza martwa niż żadna, a od kiedy nie ma Trittera, to nie ma zbyt dużych szans, aby przeszukali moje łóżko…
- Nie radzę - z tobą nawet trup nie wytrzyma - wtrąciła się, właśnie wchodząca do pomieszczenia Cuddy z wściekłą miną na twarzy. - Wybaczcie, ale nie mam zbyt dużo czasu na pogaduszki - o co chodzi?
- Chciałem… o czymś z wami porozmawiać - mruknął Foreman, krzyżując ze sobą dłonie, na których oparł swój podbródek.
- No tyle to już wiemy - warknęła Cuddy, jednak po chwili się poprawiła: - Wybaczcie, ciężki dzień, możemy przechodzić do konkretów?
[MMM]Neurolog westchnął głęboko po tych słowach, po czym odparł:
- Dobrze więc - chciałem wam to powiedzieć delikatnie, aby między innymi zmniejszyć szansę wzięcia mnie za wariata, ale ok. Otóż… wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale proszę was o wysłuchanie mnie do końca, dobrze?
[MMM]Żadne z nich nie wyraziło jakiejś większej reakcji na wypowiedziane słowa, więc Eric kontynuował:
- Miałem wizję. Widziałem... nas. Całą naszą szóstkę.
- Szóstkę? - zdziwił się Wilson.
- Nas oraz Cameron i Chase’a…
- Oho - coś czuję, iż zaraz nam powie, że wszyscy dzień po dniu kopniemy w kalendarz - odparł House.
- No właśnie… Chodzi o to, że w tej wizji jechaliśmy karetką… na karambol, na moście. Każdy z nas zginął w inny sposób, np. ja zostałem w palącym się pojeździe, który wybuchnął, a Chase’a zgniótł wjeżdżający w ambulans tir… Najlepsze jest to, że dostałem jej parę minut, przed przyjściem Cameron, oznajmiającej nam o TYM SAMYM karambolu, co w wizji!
[MMM]House wymienił znaczące spojrzenia z onkologiem, Cuddy zaś wpatrywała się w Foremana, z lekkim niedowierzaniem.
- Tak, wiem - to tylko jakaś tam wizja, też tak myślałam, do dzisiejszego dnia. Chodzi o to, że właśnie Cameron i Chase zmarli jako pierwsi - najpierw Robert, a niewielki czas potem Alison, przejechana przez samochód.
- I uważasz, że w to coś, co wtedy widziałeś może się sprawdzić? - zapytał Wilson.
[MMM] Przez chwilę neurolog się wahał, po czym odparł ostrożnie:
- Tak, teraz już tak.
- Kto był trzeci w kolejce? - odezwał się nagle House.
- Więc mi wierzysz? - spytał Foreman z nadzieją w głosie.
- Ja tylko się spytałem - odparł usprawiedliwiającym się tonem.
- Obawiam się, że Wilson… znaczy - nie jestem pewien, pamiętam że raczej nie było ostatni - to tyle na razie… - odparł w końcu Eric, rzucając zaniepokojone spojrzenie na zszokowanego onkologa. James najpierw obrzucił pytającym spojrzeniem każdego z obecnych lekarzy, po czym w końcu zapytał:
- A… jak tam zginąłem?
- Nabity… na pale - odpowiedział ostrożnie Foreman, przygryzając wargę.
- Aha… dobrze wiedzieć - mruknął Wilson robiąc dosyć zmieszaną minę.
- A ja? - spytał House, na co Cuddy głośno westchnęła, przewracając oczami.
- Ty… - zaczął Foreman, jednak z tego co widać nie śpieszyło mu się z kontynuowaniem. W końcu, po dobrych parudziesięciu sekundach odparł: - Nie pamiętam… Twojej zresztą też - dodał, wskazując głową na Cuddy. - Wybaczcie - mam teraz wielki mętlik w głowie, muszę… Muszę pobyć sam, przemyśleć, przewałkować to wszystko. Prosiłbym was jeszcze o jedno - pozostanie w szpitalu, ale razem. Chase zmarł podczas operacji, przy której nie było żadnego z nas, również Cameron była sama w windzie, która się nagle urwała… Spotkajmy się za parę godzin, ok? - rzucił, po czym szybko wyszedł z sali, pozostawiając całą trójkę lekarzy w głębokiej ciszy.
[MMM] House zaczął bawić się opakowaniem Vicodinu, Wilson wpatrywał się w zamyśleniu na jakiś punkt na ścianie, zaś Lisa siedziała bez ruchu, wpatrując się w swoje kolana.
- Nie, wybaczcie - odezwała się w końcu, gwałtownie podnosząc się z krzesła. - Fakt, jest to dziwne, ale od kiedy u nas coś jest normalne? Śmierć Cameron i Chase’a to był ZWYKŁY PRZYPADEK, nie związany z żadną wizją! Może Eric w to wierzy, może i wy, ale nie mam zamiaru się w to bawić! Przykro mi. Ja mam dużo pracy i mało czasu, który raczej muszę poświęcić na ważniejsze rzeczy, niż jakieś wizje Foremana! Opowiedzcie sobie swoje sny, fantazje i inne tego typu rzeczy, a ja w tym czasie zajmę się czymś ważniejszym. Żegnam. - rzuciła, po czym energicznym krokiem opuściła pomieszczenie.
[MMM]Znowu zapadła złowroga cisza. Było tylko słychać codzienny ruch szpitalny na korytarzu oraz brzęczenie jakiejś muchy, dobiegające z jednego z rogów pokoju. W końcu, tym razem House postanowił się odezwać:
- Wierzysz w to?
- W być może moją jutrzejszą śmierć? Hm.. zastanówmy się… - odpowiedział Wilson, niepodobnym do niego, lekko sarkastycznym tonem.
- Może i jest to dość popieprzone, ale coś w tym jest…
- House, ty słyszysz co mówisz? Przecież to ty zawsze nie wierzyłeś w przesądy, zabobony… Cuddy miała rację - nie ma takiego czegoś, że śmierć się mści potem za pokrzyżowanie jej planów, w sposób jakby na chamca -„Muszę go zabić, choćby nie wiem co…”? To był TYLKO przypadek…
- A jednak to nie ja zrobiłem takiej miny, jakbym właśnie zrobił w gacie, kiedy Foreman oznajmił, że następnym trupem ponoć jesteś ty - odparł House, obrzucając przyjaciela krytycznym spojrzeniem.
- No dobrze - przyznaję, trochę się przestraszyłem, ale przecież to nie jest jakiś wyrok, czy przeznaczenie.. - zaczął Wilson, jednak po chwili przerwał, widząc minę House’a mruknął : - No dobrze - trochę zacząłem w to wierzyć, ale TROCHĘ! To jeszcze nic nie znaczy!
- A więc przekonajmy się - odparł House, kładąc nogi na stole.
- Umrę czy nie umrę? Jak się jutro nie będę ruszał - Foreman miał rację, jak pozostanę żywy - ja miałem rację… Po prostu świetnie!
- A co ci zależy? I tak umrzesz albo nie - odpowiedział House.
- Módl się, aby jednak wydarzyła się ta druga opcja… A więc mam rozumieć, że tę noc spędzamy w szpitalu? - zapytał Wilson zrezygnowanym tonem.
- Potraktuj to jako przedśmiertne albo przedbezśmiertne, męskie pidżama party…
- A Cuddy?
- Nie zgodzi się na trójkąta - odpowiedział House, lekko wzdychając.
- Miałem na myśli to, że ona też jest w kolejce do grobu - odparł Wilson lekko obrażonym tonem.
- To niech sobie będzie gdzie indziej. Teraz jest twoja kolej, nie jej. A wracając do tematu- masz jakąś flaszkę przypadkiem przy sobie?
[MMMMMMMMMM]***
[MMM]Cuddy szła korytarzem, zmierzając prosto do swojego gabinetu. Wizja - też wymyślił! A dotąd Foreman był dla niej ostatnią osobą z tej radosnej czwórki, którą posądziłaby o takie coś… Zawracają głowę, akurat kiedy ma najwięcej roboty…
[MMM]Nagle zza rogu wyskoczył jakiś lekko siwiejący mężczyzna w średnim wieku, wyglądający na kompletnie wyprowadzonego z równowagi. Krzyczał coś w kierunku, w którym zadawało się, że jest farmacja. Jeszcze tego brakowało - nie dość, że neurolog dostał świra, to jeszcze ten rozhisteryzowany pacjent!
[MMM]Po chwili również starszy farmaceuta pojawił się w jej polu widzenia. „No to wszystko jasne” - przemknęła Cuddy przez myśl, po czym nieco głośno westchnęła, przygładziła włosy i ruszyła pewnym krokiem w stronę tych dwóch mężczyzn.
- Mogę wiedzieć o co chodzi? - spytała, kierując swój wzrok głównie na pacjenta, jednak zanim on zdążył choćby otworzyć usta, wtrącił się równie zdenerwowany jak on farmaceuta:
- Doktor Cuddy, to właśnie on! Ten natręt, o którym wczoraj mówiłem! Znów przylazł po te swoje leki, a potem groził, co mi zrobi jak mu ich nie dam!
- To prawda? - spytała Cuddy, czując, że ona również staje się coraz bardziej nerwowa.
- Pani tutaj zarządza, zgadza się? - warknął pacjent, dalej rzucając wściekłe spojrzenie farmaceucie.
- To ja tutaj zadaję pytania!
- Ja… Potrzebuję… Tych… Leków! - wysapał mężczyzna, tym razem patrząc na Cuddy ze złością.
- A jakieś inne argumenty ma pan w zanadrzu? Recepta, zalecenie przez lekarza? Cokolwiek co daje nam prawo wydania panu tego leku?
- Chyba żartujesz - jego jedyny i ciągle używany powód brzmi:” Ja chcę!” - odezwał się niepytany farmaceuta.
- A więc proszę pana - ten lek jest wydawany na receptę nie bez powodu! Pan z tego co słyszę je nie ma, więc nie może mieć i leku. Jeżeli nie ma pan nic więcej wartościowego do powiedzenia to żegnam! - rzuciła Cuddy starając się sprawiać wrażenie opanowanej, po czym obróciła się na pięcie. Jednak, zanim skręciła w stronę swojego gabinetu dodała jeszcze, bardziej spokojnym, ale równie surowym głosem: - I jeżeli jeszcze raz usłyszę o groźbach wobec pracowników naszego szpitala, to wezwę policję! Do widzenia.
[MMMMMMMMMM]***
- Wiesz co? Ja głupi wyobrażałem sobie, że będę miał czwórkę dzieci, żonę, wnuków… A teraz to wszystko poszło w cholerę przez jakąś głupią wizję, uwierzysz w to? - zapytał już dość mocno pijany Wilson, napełniając po raz kolejny do pełna swój kieliszek. [MMM]Prowadził już o piętnastu minut użalający się nad sobą monolog, który chcąc - nie chcąc, dotąd znudzony, bawiący się swoją piłeczką House musiał wysłuchiwać. Wypił chyba z dwa małe, „wypożyczone” z bufetu kieliszki, resztę zużył Wilson.
[MMM]Dochodziła już północ. W szpitalu zostało tylko parę osób, co miało akurat tego dnia dyżur i oni - pijany i użalający się nad sobą onkolog oraz wyjątkowo milczący diagnosta. Tak naprawdę to cały czas rozmyślał o tej wizji. Niby w ją nie wierzył, tak jak w wiele innych tego typu rzeczy, ale z drugiej strony coś mu mówiło, w tym coś musi być… Tylko jeszcze nie wiedział co.
- A dla ciebie to zresztą żadna różnica - jesteś, byłeś i masz zamiar być samotnym, cynicznym idiotą - rzucił Wilson, po czym zaśmiał się gorzko.
- Zaczynasz znów mówić z sensem, może dolejesz sobie jeszcze trochę? - zapytał House, nie obrzucając przyjaciela nawet spojrzeniem.
- Skończyło się - odpowiedział James bełkotliwym głosem, po czym nagle wybuchnął płaczem. House wstał, rzucił coś w stylu, że idzie do monopolowego po kolejne, po czym wyszedł z pomieszczenia.
[MMM]Wilson został sam. W końcu mniej więcej się uspokoił, po czym dopiero zauważył, że House’a już nie ma. Ściągnął, dotąd noszony lekarski fartuch, kiedy wysypała się zawartość jego kieszeni na wykładzinę w Sali diagnostycznej. Niezgrabnie schylił się po te rzeczy. Ze zdziwieniem stwierdził, że ciągle leżało w jego kieszeni małe pudełko. Musiały to być te tabletki antydepresyjnymi, które włożył tam poprzedniego dnia. Miało być dla żony ofiary karambolu, jednak jak widać przez to wszystko o niej zapomniał. Nie zastanawiając się długo otworzył je, po czym zażył dwie małe tabletki.
[MMMMMMMMMM]***
[MMM]Foreman leżał w swoim łóżku. Nie spał. Próbował sobie na siłę przypomnieć tamtą wizję, ale za nic mu nie wychodziło - ciągle słyszał tylko jakieś krzyki, obraz chyba jakieś ulicy przez mgłę albo płomienie… Wszystko to zawibrowało mu przed oczami, aż stał się przez to senny. W końcu poddał się, opadł na poduszki i zamknął zmęczone oczy. To co potem zobaczył było czymś pomiędzy snem, a tą wizją, co widział dwa dni temu. Tym razem postanowił zrobić wszystko, aby zapamiętać każdy szczegół.
[MMMMMMMMMM]***
[MMM]House szedł powolnym krokiem wzdłuż korytarza, prowadzącego do sali diagnostycznej. Nie śpieszył się - chciał zaczekać trochę, aż Wilson zaśnie, bądź nie będzie w tak żałosnym stanie.
[MMM]Szpital był prawie pusty. Jego kroki dudniły, jakby szło całe stado ociężałych zombie. Każdy dźwięk o tej porze przyprawiłby każdego o dreszcze. Zwłaszcza jak te odgłosy, dobiegające zza jego pleców, stawały się coraz głośniejsze i bliższe!
- House!
[MMM]Na swoje imię w końcu odwrócił się do zasapanego, wyglądającego jakby właśnie przebiegł maraton, Foremana.
- Co ty tu robisz? - w końcu wymamrotał Foreman, w dalszym ciągu próbując złapać dech.
- Mógłbym ciebie zapytać o to samo. Nie miałeś przypadkiem rozmyślać o naszych kopnięciach w kalendarz? - zapytał House ze zmęczoną miną.
- Gdzie jest Wilson? - rzucił nerwowo Eric, ignorując pytanie diagnosty.
- Siedzi zalany w trupa w Sali diagnostycznej. Zgaduję, że albo zwraca lunch, znowu użala się nad sobą lub śpi - odpowiedział House, unosząc w górę dopiero kupione przez niego dwie butelki.
[MMM]Foreman zrobił wielkie oczy, po czym ruszył szybkim tempem w stronę Sali diagnostycznej. House ze zdziwieniem najpierw spojrzał za siebie, potem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał neurolog, po czym, z dość dużym ociąganiem, również udał się do danego pomieszczenia.
[MMM]Najpierw zobaczył przerażonego Foremana, opierającego się z trudem na najbliższym krześle, a potem… Potem zamarł, zamknął oczy i zacisnął z całej siły palce na lasce. Nie, to się nie dzieje! Przecież w to nie wierzył do końca, przecież to była TYLKO wizja!
[MMM]Na podłodze leżał nieprzytomny, a raczej, dedukując z reakcji Foremana, martwy onkolog, James Wilson. Obok niego znajdowało się otwarte opakowanie leków na serce. Test wypadł, w pewnym sensie, pozytywnie - Foreman miał rację. Jego wizja jednak się sprawdza.
Trzy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
HelpMe
Ratownik Medyczny
Dołączył: 27 Paź 2013
Posty: 224
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:32, 31 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Oki... jestem w końcu
No weź... Mnie nie ma, a ty mi Wilsona zabijasz Tak się nie godzi Dobra, na poważnie
Nie marudź, że bez bety, bo dobrze jest Coś tam się zdarzy, ale to każdemu może się zdarzyć
No ja w te ferie taka zakręcona jestem I czasu nie ma, i wena, i energii Przepraszam i obiecuję poprawę
Ja ci zazdroszczę takiego pisania Też tak chcę Wszystko tak ładnie napisane... ;-; Naucz mnie
W tej części House jest taki House'owy że mnie rozśmieszył
A ja taka wypłukana z wena... No aż mi smutno
Aaa... I ty mi nie zabijaj Cuddy ani House'a... Proszę Nie karz mnie tak surowo
No nie umiem komentować... Zwłaszcza bez wena...
Zabiłaś mi Wilsona... Idę się ciąć
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Endymion
Ratownik Medyczny
Dołączył: 04 Lip 2013
Posty: 191
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdzieś z Księżyca.. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 15:04, 03 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Ja też jestemm :+
Spóźniona na maskaa, ale przez dwa tygodnie nie chodził mi net
Cameron, Chase jeszcze przeżyję, ale Wilson niee, moje moje e biedactwoo... Bidny niby był zalany w trupa a myślał na trzeźwo, coś w tym jest...
J a teraz mam ferie i niby miałam przepisać na komputer co obiecałam HelpMe, ale mnie się za nic w świecie nie chcee ..
Tylko nie idź się ciąć, mnie Kaska taka jedna tak cyrklem cieła, nudziło jej się na historii ..
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
sarape
Ratownik Medyczny
Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:27, 29 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
HelpMe napisał: | Oki... jestem w końcu |
Mhm coś nie bardzo Ogólnie to foch, nie ma znikania na mojej samozwańczej warcie!
HelpMe napisał: | Przepraszam i obiecuję poprawę |
To samo co wyżej Mam zły humor i będę ci to wypominać przez resztę tego postu
HelpMe napisał: | Aaa... I ty mi nie zabijaj Cuddy ani House'a... Proszę Nie karz mnie tak surowo
|
Też mi coś - jak znikasz, to robię co chcę.... a nie, jeszcze tu zagląda czasem Endymion, nie zmienię zaplanowanej fabuły (o ile w niej nie jest zaplanowana ich śmierć )
Rozdział 6
[MMM]Foreman w końcu dotarł do domu. Dochodziła już prawie trzecia w nocy, ale i tak wiedział, że nie zaśnie. Nie po tym, co zobaczył w sali diagnostycznej. Niby wiedział od jakiegoś czasu, że jego wizja naprawdę się sprawdza, ale i tak… Jak widział reakcję House’a, jak szybko wyszedł ze szpitala, nie mówiąc ani słowa… Potem przyszła Cuddy, jak wpadła niemal w histerię, jak zaczęła płakać… To było za dużo, ale jednak został, próbował mimo wszystko ją uspokoić, chociaż sam miał w oczach parę łez. Dlaczego Wilson? Dlaczego to on, dobry, pomocny, przez wielu lubiany onkolog musiał zginąć?! Dlaczego nie mógł po prostu przeżyć ten wizjowego karambolu?!
[MMM]No właśnie – skoro nie mógł spać, postanowił jeszcze raz sobie przypomnieć tę całą wizję, zwłaszcza końcówkę. Ostatnim razem zobaczył więcej, dokładniej jakby oczami Cuddy . Zamknął oczy, próbując, tak jak wcześniej myśleć tylko o wizji. Po jakimś czasie znów mu się udało. Znów rozpoczął się w jego głowie replay wizji, z innego punktu widzenia:
[MMMZostała już tylko ona i Foreman. Karetka zaczęła obracać się coraz wolniej. Jednak administratorka nie miała już siły się dłużej trzymać, poza tym dalej bardzo doskwierał jej ból w biodrze. Wypadła z karetki na jezdnię.
[MMM]Wyglądało, że wszystko jest w miarę dobrze, dopóki nie wjechał na nią mały Ford, przygniatając ją od stóp do pasa. Jęknęła głośno z bólu. Od niechcenie spojrzała na swojego lewe udo. Sączyła się z niego krew, w bardzo szybkim tempie. Powtarzała w myślach: "Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze!" Obraz przed jej oczami powoli zaczął się rozmywać. Nie miała siły się odwrócić. Czuła, że powoli odpływa. Widziała, że karetka w końcu się zatrzymała, niestety przechylając się mocno.
[MMM]Dwa obroty i koniec. Drzwi karetki znajdowały się na asfalcie. Widziała też, że neurolog szarpał się z bocznymi drzwiami, jednak bez skutku.
– Foreman! – próbowała krzyknąć, jednak nie miała na to sił. Zostali przy życiu już tylko ona i Eric…
[MMM]Nagle usłyszała jak pojazd eksploduje. Na ulicę spadło parę elementów karetki. Została już tylko ona…
[MMM]Nagle rozległ się krzyk. Jej imię. Odwróciła głowę powoli i ujrzała House’a, który nagle wypuścił laskę z rąk i zaczął biec w jej stronę. Biec – nie kuleć, nawet nie iść, do tego bez laski! Jednak teraz o tym nie myślała – jej lewe udo dalej obwicie krwawiło, a nie umiała poruszyć się choćby na milimetr.
– Cuddy! – znów usłyszała swoje imię z ust, dobiegającego House’a. Ukląkł przy niej, przyglądając się jej nodze.
– House, to koniec! Nic już nie zrobisz – jęknęła ze łzami w oczach. Nie musiała tego mówić, przecież on już to wiedział. Bez słowa wziął ją za rękę, ściskając odrobinę. Obraz coraz bardziej zaczął się rozmazywać. Ile jej zostało? Zapewne niewiele, za mało, aby mogli zdążyć ją uratować.
– House – szepnęła z łzami w oczach. On tylko zamknął oczy, przygryzając wargi. Wilson, Cameron, Foreman… Oni wszyscy… Nie żyją. Zaraz Cuddy też odejdzie na tamten świat. I akurat on – wredny, cyniczny dupek, Gregory House został przy życiu, tylko dlatego, że był tak uparty i postawił na swoim, aby pojechać tą drugą karetką! Dlaczego on – dlaczego nie mógł to być lubiany przez wszystkich, pomocny i życzliwy Wilson, albo bardzo ważna dla szpitala, wychowująca adoptowane dziecko Cuddy?! Czemu dobrzy ludzie zawsze źle kończą, a wredni samotnicy wychodzą z tego cało?
– Kocham cię – szepnął, otwierając oczy. Ona uśmiechnęła się lekko przez łzy, po czym odpowiedziała ostatkiem sił:
– Ja ciebie też.
[MMM]Potem cały obraz przed oczami się zamazał i wszystko pochłonęła ciemność.
[MMM]Foreman gwałtownie wstał, otwierając oczy. Znów był sobą, siedział we własnym pokoju, na łóżku. Znów widział to wszystko oczami Cuddy. Ona… Oni… Razem… Przecież to niemożliwe! Mimo tego, iż wiedział, że w ta wizja pokazała to, co mogło się NAPRAWDĘ wydarzyć i to parę dni temu, to dalej nie mógł w to uwierzyć. Ostatnio przecież nie zdarzyło się coś tak wybuchowego, aby nagle przekonali się do siebie, więc, o ile oboje byli szczerzy, przecież z Housem to nigdy nic nie wiadomo, wyglądało na to, że oboje dusili to w sobie od dłuższego czasu... Ale dlaczego? Wiadomo, że House lubi wszystko skomplikować i nie przyznawać się do uczuć, ale Cuddy? Nie mógł tego zrozumieć.
[MMM]Jednak nie to było teraz najważniejsze. Musiał im, a raczej House'owi, jakimś cudem to przekazać – Cuddy przecież była jeszcze bardziej sceptycznie nastawiona do tego wszystkiego. Znaczy, nie o tym wyznaniu, bo w to na pewno nie uwierzą, ale to, że House nie zginie – przeżył w wizji, nie czeka go teraz śmierć, przynajmniej nie z powodu oszukania przeznaczenia...
[MMM]Jednak musiał z tym poczekać do rana. Chociaż wątpił, aby House przyszedł do pracy następnego dnia – po śmierci Wilsona. Ale przecież musiał mu to powiedzieć – sam jest następny w kolejce! Musi zrobić to jutro, najlepiej rano, jak nie przyjdzie, to sam będzie musiał udać się do jego domu, baru... Gdziekolwiek! Mimo, że go nie cierpi, musi mu powiedzieć! Bez względu na wszystko!
[MMMMMMMMMM]***
[MMM]Wyglądało na to, że jednak los chciał inaczej – bez trzech lekarza sytuacja szpitala znacznie się pogorszyła. Został uziemiony w klinice, zaraz po tym jak przyszedł do pracy. Tak jak przeczuwał, House się nie pojawił, zapewne siedzi w domu albo w pokoju hotelowym z dziwką, albo sam... Cuddy zaś na odwrót – pojawiła się, spóźniona trochę, co prawda, ale od razu zabrała się energicznie do pracy, trochę jak Cameron parę dni temu... Nie było sposobu z nią porozmawiać, zwłaszcza pewnie dlatego, że domyśliła się, o czym dokładnie chciał porozmawiać. Wiedział, że to trochę niedelikatne, w końcu Wilson przecież był również jej przyjacielem, a zginął dość... No cóż – niespodziewanie dla tych, nie co wiedzieli, lub nie wierzyli w te "zemsty śmierci" za oszukanie przeznaczenia... Tak czy siak, teraz nie był to najlepszy czas, aby oznajmić, że miał rację, mówiąc, że Wilson umrze. Tylko potem nie będzie w ogóle żadnego, najlepszego czy najgorszego, ponieważ potem... No cóż – nie będzie mógł. Ale co jeśli znów jakimś cudem uda mu oraz przy odrobinie szczęścia Cuddy, uniknąć przeznaczenia? Przecież musi dać się coś zrobić, gdzie jest napisane, że wszystko ma się tak skończyć? Prawda?
[MMM]Tymczasem Cuddy siedziała w biurze, rozmawiając znów ze starszym farmaceutą, albo raczej wysłuchując jego monologu, iż znów widział tego natręta i tak dalej. Musiała to znieść, zaraz po tym miała zamiar zapytać go, kto wydał Wilsonowi tabletki na serce. Prawie od razu dowiedziała się, co było przyczyną śmierci, zresztą nie trzeba być Housem, aby skojarzyć leżące leki w pudełku z otwartym wieczkiem na podłodze, obok ciała onkologa z przyczyną jego śmierci.
[MMM]"Ale jak to możliwe?" – spytała się w myślach. To chyba niemożliwe, aby Wilson był tak pijany, aby nie zauważyć, co bierze. Może myślał, że to nie są tabletki na serce... Ale to bez sensu – po co mu były tabletki na serce w kieszeni marynarki?
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Głos farmaceuty wyrwał Cuddy z zamyślenia. Zawstydziła się lekko, w końcu nie powinna ignorować tego, co on mówił, ale naprawdę na dzisiaj miała już dość zmartwień.
Wybacz, zamyśliłam się trochę – odparła speszona, chcąc szybko zmienić temat, kiedy jej przerwano:
– Ależ ja rozumiem, nie przepraszaj – śmierć trzech pracowników, w tym przyjaciela. To na pewno cię musi przerastać...
– Micheal, posłuchaj – tym razem to ona przerwała, starając się mówić spokojnym tonem. – Czy Wilson ostatnio brał jakieś leki z farmacji?
– Podejrzewasz nas?
– Nie, na razie tylko pytam – odpowiedziała, po czym wzięła głębszy wdech. – Pamiętasz jakie konkretnie leki brał?
– Nie wiem, użerałem się wtedy z tym natrętem, nasz nowy stażysta wtedy podawał leki... Chwila, chyba nie sądzisz, że...
– Teraz już tak – znów mu przerwała, przygryzając wargę. – Jest dzisiaj w szpitalu?
– Tak, zaraz po niego pójdę – odparł Michael, lekko nerwowym tonem, po czym opuścił biuro.
[MMMMMMMMMM]***
[MMM]Właśnie Foreman osłuchiwał pacjenta, kiedy dobiegły do jego uszu jakieś wrzaski, okrzyki i szumy, dobiegające z holu. Bojąc się w duchu, co mogło tam się dziać szybko wraz z dość ciekawskim pacjentem wyszli z pomieszczenia. Po chwili dołączyli do tłumu stojących ludzi, przyglądających się... kłócącym się młodemu farmaceucie oraz House'owi! Tak, temu samemu, którego Foreman raczej nie spodziewał się tego dnia widzieć w szpitalu. Niestety ludzi było za dużo, aby mógł szybko dostać się do House'a, jednak słyszał strzępki dość napiętej "rozmowy":
– Ty skończony sukinsynu! Mówiłem ci, że bierzesz ze złej półki, ale nie! Lepiej być stażystą-idiotą i uśmiercić jednego z najlepszych lekarzy w tym szpitalu!
[MMM]Po tych słowach, od uszu Foremana dobiegł dość głośny trzask i jęk stażysty, trzymającego się za twarz. Tego już za wiele! Zaczął się "na chama" przepychać, nie zważając na niektóre kąśliwe uwagi, rzucane mu po drodze. W końcu dotarł do samego środka zamieszania. Nie zastanawiając się długo podbiegł do House'a, który wyglądał , jakby miał zamiar przywalić stażyście jeszcze raz, po czym odciągnął go na bezpieczną odległość, razem z Cuddy, który również właśnie wybiegła, zwabiona hałasami, ze swojego gabinetu.
– On oszalał! – było jeszcze słychać zza ich pleców, jednak musieli w tamtej chwili się skupić na przytrzymaniu House'a, który jeszcze bardziej się wściekł, usłyszawszy te słowa. Kiedy jakimś cudem udało się im doprowadzić diagnostę do gabinetu Cuddy, oboje puścili go i odsunęli się parę kroków, tak na wszelki wypadek.
– Mogę wiedzieć o co tym razem chodzi? – w końcu odważyła się odezwać pani administrator. House z początku nie odpowiedział, splunął zaś ze złością na wykładzinę, opierając się mocniej na lasce. Cuddy zareagowała na to tylko ograniczając się do lekkiego uniesienia brwi. W końcu warknął, patrząc się gdzieś w przestrzeń, pomiędzy nimi dwoma:
– Mówiłem temu idiocie, SAM PRZY TYM BYŁEM, jak brał te cholerne leki!
– Widziałeś to? – spytała Cuddy, otwierając szerzej oczy.
– Tylko największy farmaceutyczny kretyn pomyliłby leki na serce z antydepresyjnymi!
– House, uspokój się, proszę – przerwała mu Cuddy. – Doskonale ciebie rozumiem, ale to nie powód, aby go atakować!
– Najchętniej włożyłbym mu te same tabletki do gardła – mruknął House, po czym wyszedł z biura, trzaskając drzwiami. Foreman spojrzał pytająco stojącą z założonymi rękami Cuddy, która w odpowiedzi tylko skinęła głową. Od razu ruszył za Housem, o dziwu musząc przyśpieszyć krok. Udało mu się go zatrzymać dopiero na parkingu.
– Przyszedłeś tutaj tylko po to, aby przylać temu stażyście? – spytał, próbując jakoś nawiązać rozmowę.
– A ty biegłeś tutaj za mną, aby zacząć mi teraz pieprzyć, że Wilson zginął tylko przez twoją wspaniałą wizję?! – warknął House, po czym wyminął neurologa i ruszył w stronę swojego, zaparkowanego motocykla.
– House! – krzyknął jeszcze za nim, jednak ten nawet się nie obejrzał. Foreman ze złości walnął pięścią w maskę jakiegoś samochodu. Wygląda jednak na to, że nie zdąży im tego powiedzieć, jeśli jego plan się nie powiedzie.
[MMMMMMMMMM]***
– Nie możesz go wyrzucić!
– Owszem, mogę, zwłaszcza, że przez swoją nieuwagę zabił dobrego lekarza! – odpowiedziała, już powoli tracąc cierpliwość.
– Nie wierzę – odparł farmaceuta, odwracając się do szefowej bokiem.
– House to potwierdził – odparła Cuddy, zaciskając usta.
– House jest nieobiektywny! Próbuje tylko na kogoś zwalić winę...
– A, więc mam rozumieć, że to on wkradł się do farmacji i wcisnął leki Wilsonowi? – spytała Cuddy zdenerwowanym tonem.
– Choć raz przestać go bronić!
– Nie bronię go! Wszystko wskazuje na to, że to był wypadek! – krzyknęła mu w odpowiedzi administratorka.
– Przecież to...
– Prawda – przerwał starszemu farmaceucie, wchodzący właśnie do pomieszczenia stażysta, rozcierający sobie prawy policzek.
– Proszę? – powiedział drugi mężczyzna, otwierając szerzej oczy.
– Wszystko to co szefowa i doktor House powiedzieli to prawda – odpowiedział stażysta, przełykając ślinę. Michael już otwierał usta, aby coś powiedzieć, jednak chłopak szybko dodał: – Byłem tego dnia zły i trochę rozkojarzony. Myślałem, że on chce mnie wkurzyć, jak zwykle, więc nie posłuchałem go, mimo, iż zwrócił mi uwagę, że szukałam przy niewłaściwych półkach...
– Czyś ty oszalał?! – w końcu wtrącił się starszy farmaceuta. – A ja durny ciebie broniłem! Przez twoje rozkojarzenie zabiłeś świetnego lekarza!
– Ja... Wiem, że zrobiłem źle i, że nie mogę tego naprawić. Proszę mnie zwolnić, a już nikt już więcej mnie tutaj nie zobaczy – odpowiedział stażysta, kierując wzrok na swoje buty, po czym z dalej opuszczoną głową wyszedł z pomieszczenia.
– Ja nie mogę w to uwierzyć! Nie, to się nie dzieje! – mruknął Michael pod nosem, po czym zaczął chodzić w tam i z powrotem po pokoju.
– Rozumiem ciebie, ja również byłam zaskoczona....
– Nie w tym rzecz – na moich oczach! Jak mogłem tego nie zauważyć! Powinienem spławić tego cholernego pacjenta i sprawdzać dokładniej, co młody podaje... Wybacz, ale... Muszę iść – mruknął, po czym wychodząc jeszcze dodał, patrząc się na coś, co znajdowało się za plecami administratorki: – Do widzenia doktorze Foreman...
[MMM]Cuddy obejrzała się. Rzeczywiście, neurolog tam już od jakiegoś czasu musiał stać.
– O co chodzi?
– O nic – odparł ostrożnie, jednak zaraz mu przerwała:
– Szpiegujesz mnie?
– Można to tak nazwać – odpowiedział, lekko skrępowany. Jego jedyny plan polegał na tym, aby CAŁY CZAS, dokładnie non stop być przy kimś, kto również miał umrzeć. Przy Chasie, na operacji nie było żadnego z "wizjowych" lekarzy, Cameron również w windzie była sama, House wyszedł coś kupić, kiedy to Wilson zażył tabletki... Została mu tylko Cuddy. Nie wiedział czy to na pewno zadziała oraz czy w ogóle da radę, z sceptycznym podejściem administratorki do całej tej wizji. Spróbować zawsze można, ale raczej będą mieli problem, jak jedno z nich się znajdzie w toalecie, ale wolał teraz o tym nie myśleć. Przemyślał jeszcze parę razy w nocy wszystkie "pozawizjowe" zgony całej trójki i doszedł do następującego wniosku: Chase zmarł o dwudziestej drugiej, Cameron o siedemnastej, Wilson zaś o pierwszej w nocy. Co łączyło te wszystkie sprawy? Otóż każdy zmarł o godzinie, która akurat była również dniem ich urodzenia.
[MMM]Spojrzał na zegarek. Właśnie dochodziła pierwsza po południu. Urodził się czternastego czerwca, czyli została mu godzina. Jeśli jego teoria jest słuszna, będzie musiał przez następną godzinę trzymać się Cuddy. Zdawał sobie sprawę, iż będzie to dosyć trudne z jej sceptycyzmem, ale sprawa była zbyt poważna, aby po prostu się poddał. Tu w grę wchodziło nie tylko jego, ale również i jej życie. Może jednak uda im się przeżyć i nie będzie musiał przekonywać tych dwoje do uwierzenia w tę wizję? Miał taką nadzieję.
– Jak ci się nudzi, to proszę, idź do kliniki, jest tam dzisiaj tyle pacjentów, że z pewnością nie będziesz się już nudził!
– Wiem, tylko, że... Chyba wiatrak się zepsuł – skłamał Foreman, starając się za wszelką cenę nie rozdzielać. W końcu nie wiadomo, w której chwili z tych sześćdziesięciu minut, ma być zagrożony śmiercią.
– Zaraz tam zajrzę i zadzwonię do techników – odpowiedziała Cuddy, po czym wyminęła neurologa i wyszła z pomieszczenia, rzucając mu jeszcze stanowcze spojrzenie.
[MMM]Foreman westchnął ciężko. Nie zamierzał się przecież tak łatwo poddać! Tylko co mógł zrobić, w obecnych okolicznościach? Cuddy przecież wyraziła się, że ma on iść zająć się czymś pożytecznym... Ale nie mógł teraz się przecież oddalić! Musiał coś szybko wymyślić. Coś bardziej błyskotliwego niż zepsuty wiatrak.
[MMMMMMMMMM]***
– Wygląda na to, że wszystko jest w porządku – mruknął jeden z techników, schodząc z drabiny. – Wiatrak działa bez zarzutu.
– Ale chwiał się mocno, pacjenci też to zauważyli... – próbował usprawiedliwić się Foreman, widząc rzucane mu spojrzenie od Cuddy, jednak ona mu przerwała:
– Tak samo jak ekspres do kawy w pokoju lekarskim i wycieki z męskich toalet? – spytała zirytowanym tonem.
– Wycieki były naprawdę – usprawiedliwił się Foreman.
– Proszę się nie martwić doktor Cuddy – wiatrak naprawdę się trochę chwiał, ale to nic groźnego. Raczej nic nie wskazuje na to, aby miał się zawalić. Pewnie po kilku dniach to ustanie, nie ma za bardzo powodów do zmartwień, ale zawsze lepiej jest go monitorować, tak na wszelki wypadek – odparł technik, po czym zadowolony wyszedł z pomieszczenia.
[MMM]Foreman spojrzał na zegarek, a następnie na Cuddy. Zostało mu jeszcze piętnaście minut, trzymania się z szefową, a skończyły się pomysły!
[MMM]Wtem ujrzał ostatni widok, którego mógł spodziewać tamtego dnia – House'a, zbliżającego się w jego stronę.
– Już były stażysta opuścił szpital – rzucił neurolog lekko zaintrygowanym tonem, zapominając o swoim "planie".
– Jak i jako który w kolejności zginąłem w tej wizji? – zapytał, ignorując wcześniejszą kwestię podwładnego. Foreman najpierw przygryzł wargi, zwlekając, aby sprawdzić, czy House pyta poważnie. On jednak wyjątkowo milczał, czekając na odpowiedź. W końcu neurolog wziął głębszy wdech i powiedział:
– ... Nie zginąłeś – W odpowiedzi House tylko uniósł brwi, przez co Foreman dodał, na wszelki wypadek: – Wsiadłeś do innej karetki, jako jedyny, bo w tamtej było jedno miejsce siedzące więcej. Tylko nasza miała wypadek... Zresztą widać było, że to przeżyłeś, to Cuddy umarła tam, jako ostatnia...
[MMMSpojrzał na zegarek. Była czternasta pięćdziesiąt pięć, a on stracił z oczu szefową. Może to oznaczało, że jednak udało mu się, jego plan działa? Wtem go oświeciło:
– Wiesz kiedy Cuddy ma urodziny?
[MMM]House rzucił mu w odpowiedzi zażenowane spojrzenie. Co jak co, ale widać było, iż się takiego pytania nie spodziewał! Jednak Foreman nie zamierzał się poddać – skoro mu się udało, to dlaczego i nie jej?
– Dwudziestego piątego lutego – odparł w końcu House, przewracając oczami po czym wyszedł z pomieszczenia, rzucając jeszcze krótkie spojrzenie na coraz to głośniej i szybciej obracający się wiatrak na suficie.
[MMM]Foreman wolał nie pytać, skąd diagnosta znał datę urodzin szefowej teraz rozmyślał o czymś innym – nie spodziewał się tego. Znaczy fakt, wielu ludzi urodzili się w dniach 25-31, które nie mają jakby "swojej godziny", ale... Wydawało mu się, że skoro śmierć zagrała tak z całą trójką to czemu i nie z piątką, na podobnych zasadach, ale... Skoro Cuddy, jako jedyna, miała urodziny w taki dzień, to czemu nie miałaby umrzeć na innych zasadach? Chyba, że dzień dwudziesty piąty odpowiada również pierwszej rano.... To było bez trochę sensu.
[MMM]Ale pojawiła się w tamtej chwili,w myślach Foremana pewna wątpliwość – albo jego "teorii przeżycia" nie podlega tylko Cuddy, albo po prostu jest ona bezużyteczna – i tak zginą wszyscy, i tak.
[MMM]Wtem wydarzyły się dwie rzeczy naraz – wiatrak zaczął się bardzo szybko i głośno kręcić, tak, że spadł z sufitu, wciąż się kręcąc, prosto na głowę Foremana. W tym samym momencie otworzyły się drzwi od kliniki, w których stanęła Cuddy. Niecałą sekundę później ona, jak i reszta pracowników i pacjentów, przebywających w tamtym pomieszczeniu, dostała krwią i chyba kawałkiem jego mózgu. Cuddy cofnęła się zaskoczona, po czym z przerażeniem spojrzała na swoje lekarskie ubranie, biorąc szybsze wdechy.
[MMM]"Nie! To się nie dzieje!!!" – pomyślała ze zgrozą.
"Dwa"
* Powiedzmy, że w tym ficku Cuddy adoptowała Rachel, jeszcze przy pierwszym składzie House'a
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
K.
Pacjent
Dołączył: 01 Kwi 2014
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Berlin, Niemcy Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 13:03, 01 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
"– Cuddy! – znów usłyszała swoje imię z ust, dobiegającego House’a. Ukląkł przy niej, przyglądając się jej nodze."
Cuddy to nazwisko, imię to Lisa.
Poza tym, powiem szczerze, fik wyjątkowo oryginalny i ciekawy, bardzo mi się podoba.
Czasem pojawi się kilka literówek, ale to jak najbardziej ludzkie.
Podobają mi się Twoje opisy, są świetne.
Niestety, bardzo się śpieszę na autobus, więc wybacz mi, że tak mało napisałam. Postaram się w przyszłości bardziej rozpisywać.
Pozdrawiam!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
sarape
Ratownik Medyczny
Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 14:36, 07 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Rozdział 6 cz.1
[MMM]Cuddy siedziała pod kocem na kanapie, w swoim gabinecie. Fartucha co prawda pozbyła się już jakiś czas temu, wraz z pozostałościami mózgu neurologa. Emocji jednak nie dało się tak po prostu zdjąć. Ręce dalej jej się trzęsły, niczym u jakiegoś paralityka. Po raz pierwszy, od kiedy została lekarzem, nie potrafiła się za nic uspokoić. Nie dlatego, że było jej aż tak żal Foremana, przecież Wilson zmarł zaledwie wczoraj, a nie wpadła w taką panikę, mimo że był jej o wiele bliższy. Przeraziła się tak, ponieważ w końcu doszło do niej, że neurolog dwa dni temu miał jednak rację! I to musiał chcieć jej przekazać przez ten cały dzień, kiedy nie opuszczał jej na krok. Przecież ta wizja, mimo, że brzmiała absurdalnie, naprawdę się sprawdzała! Teraz już nie mogła temu zaprzeczyć. Została tylko ona i House z tej "szczęśliwej" szóstki...
[MMM]Nagle jej nerwowe przemyślenia przerwało dość gwałtowne wejście House'a. Na początku nie zauważył Cuddy skulonej na kanapie, jednak po chwili dojrzał ją, kierując swoje kroki w kierunku biurka. Bez słowa usiadł obok niej, wpatrując się gdzieś w przestrzeń.
– A więc zostaliśmy tylko my dwoje... – zaczęła, wpatrując się w swoje kolana.
– Niezupełnie – odparł spokojnym tonem.
– Co masz na myśli? – spytała, po raz pierwszy, obrzucając diagnostę spojrzeniem.
– Foreman przez cały dzień usiłował mi coś przekazać. No, cóż – zdążył w ostatniej chwili...
Cuddy w odpowiedzi rzuciła mu tylko pytające spojrzenie.
– Jako jedyny z nas nie przeniosłem się na łono Abrahama w tej wizji… Czyli zostałaś tylko ty – dodał po chwili, tym samym beznamiętnym tonem.
[MMM]Znów nie odpowiadała. Bo co niby mogła powiedzieć? Fajnie, cieszę się, że jednak tylko ja mam umrzeć, postaw mi świeczkę na grobie, jak już będzie po wszystkim, wspomnę ciebie w testamencie? Przecież to bez sensu!
[MMM]Zamiast tego siedziała i wpatrywała się gdzieś w przestrzeń. Była już spokojna. Za spokojna! Przecież, bądź, co bądź czekała ją w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin śmierć! I to tylko dlatego, że nie zginęła, albo raczej nie zginęli oni wszyscy w tej idiotycznej karetce!
[MMM]Nagle, nie wiedząc czemu, poczuła, że do jej oczu napłynęły łzy. Nie mogła uwierzyć, że nagle, z obojętności, momentalnie przeszła do roztkliwiania się nad sobą. Ramiona jej drżały, a ciałem wstrząsnął szloch. Już przestała panować nad tym, ukrywała więc twarz w dłoniach, aby nie musieć patrzeć House’owi w oczy.
[MMM]On zaś po krótkiej chwili wstał i wyszedł z gabinetu. Wrócił po około dziesięciu minutach, z kubkiem w ręku, pełnym jakiejś gorącej substancji. W końcu Cuddy odważyła się spojrzeć mu w twarz, który dalej wyrażała beznamiętny spokój. Po chwili, bez większych wyjaśnień, mruknął:
– Wypij to.
– Co to jest? – spytała, cichym głosem.
– Melisa, a tu masz środki uspokajające.
– Jestem spokojna… – zaczęła, ale zaraz jej przerwał:
– Właśnie widzę – mruknął, wskazując głową na zapłakane oczy i wciąż drżące dłonie.
– Dlaczego nagle obudził się w tobie jakiś instynkt opiekuńczy? – spytała, rzucając mu niedowierzające spojrzenie.
– Mam pewien pomysł, jak uratować twój tyłek od zagłady, ale musisz wcześniej wziąć się w garść. Wypij to, idź do domu. Widzimy się jutro – odpowiedział, po czym bez zbędnych ceregieli wyszedł z pomieszczenia. Cuddy jeszcze przez jakiś czas wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał diagnosta. Kompletnie nie rozumiała go – jak niby mogłaby uniknąć śmierci? Foreman zapewne też musiał się nad tym dłużej zastanawiać, przecież głupi nie był. Czy więc było coś, co dostrzegł zdruzgotany i załamany po śmierci Wilsona House, czego nie udało się znaleźć obeznanego z swoją wizją Foremanowi?
[MMMMMMMMMM]***
[MMM]Obudziły ją szybkie kroki w korytarzu. Powoli otworzyła oczy. Dalej była w szpitalu, na tej samej kanapie, w swoim gabinecie. Musiała zasnąć w końcu, pod kocem, tuż po tym jak wypiła melisę od House’a.
[MMM]Spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta. Szybko podniosła się z tapczana, próbując jako tako doprowadzić swoje poburzone włosy do ładu. Zaraz sięgnęła po torbę, po czym ruszyła w kierunku drzwi. Przez chwilę zatrzymała się tuż przed progiem, obrzucając spojrzeniem kanapę. Z tego co pamiętała, poprzedniego dnia, tuż po śmierci Foremana okryła się jednym, szarym kocem, a teraz leżał tam drugi, na pewno nie należący do niej, niebieski materiał. Oznaczało to, że House, bo jako jedyny wiedział o jej obecności w gabinecie po godzinach, musiał tutaj wrócić, tym razem jeszcze z kocem. Coś tu w tym wszystkim jej nie grało – najpierw melisa, teraz to… Jednak nie miała siły o tym myśleć. Pozostało jej więc tylko mieć nadzieję, że to nie jest jakiś podstęp, czy to ma, częsty u House’a, ukryty sens.
[MMMMMMMMMM]***
[MMM]House siedział w swoim gabinecie, odbijając piłeczkę od ściany. Tak naprawdę to nie myślał ani o tym, jak ma to wszystko rozegrać z Cuddy, ani też o żadnym, nowym przypadku. Od śmierci Cameron, nie dostał zresztą ani jednego. Poza tym Cuddy miała teraz dużo roboty, więc przyznawanie mu przypadków było ostatnią rzeczą, na którą miałaby czas. Nie licząc tego, że przecież nie miał już zespołu diagnostycznego – jak to ujęła Cuddy – została tylko ona i on. Tyle z tego, że to ona miała zginąć. Przynajmniej na razie.
[MMM]Wpatrywał się w swoją, już chyba byłą, nieużywaną salę diagnostyczną. Dopiero teraz poczuł, jak mu zaczyna brakować swojego zespołu. Lizidupstwa Chase’a, przesadzonego altruizmu Cameron i tego opanowania Foremana. Już żadnego z nich więcej nie zobaczy. Nie powyzywa od idiotów. Nie zapyta o diagnozę, którą najprawdopodobniej okaże się błędna.
[MMM]Nagle, nie wiedząc czemu zrobiło mu się jakoś pusto. Ale w sumie lepsze to, niż wspominanie wszystkich chwil z Wilsonem. Obiadów, „kozetek” w jego gabinecie, robienia sobie na złość… Wszystkiego!
[MMM]Teoretycznie został już zupełnie sam – stracił najlepszego przyjaciela, zespół, za nie długo jeszcze Cuddy odejdzie... Nie miał zamiaru tak skończyć. Nie w ten sposób. Ale nie wiedział jak temu zaradzić. Na razie...
[MMMMMMMMMM]***
[MMM]Cuddy szybkim krokiem wpadła do gabinetu. Rzuciła okiem na zegar, stojący na biurku. Dochodziła dziesiąta. Pięknie – jeszcze do tego dzisiaj się spóźniła! A miała przecież mieć konferencję, a w klinice dalej panował chaos. Stwierdziła, że przyszła nawet później od House'a, a to nie lada wyczyn.
[MMM]Nagle drzwi od gabinetu otworzyły się, a w nich stanęła Mary, oddziałowa.
– Jakaś kobieta w izbie przyjęć. Podobno była kiedyś twoją pacjentką i chce tylko ciebie – mruknęła, nie przekraczając progu pomieszczenia.
– Nazwisko? – spytała Cuddy.
– Smith.
[MMM]Lekarka przewróciła oczami. No to naprawdę bardzo dużo jej to mówi!
– Zaraz tam przyjdę – odparła, przygryzając wargę. Wyglądało na to, że jednak jej aż tak dużo tego czasu nie zostało...
[MMMMMMMMMM]***
– CO pani zrobiła? – spytała Cuddy, robiąc zdziwioną minę.
– Uratowałam życie jednej osobie, to takie złe? Byłam już raz pani pacjentką...
– Tak, wspominano mi już o tym. Ale co dokładnie się stało?
– Jakiś facet jechał samochodem. Nagle hamulce przestały działać i z tego co się domyślam, to stracił panowanie nad wozem, jadąc wciąż prosto. Siedziałam przy fontannie, a ten pojazd jechał prosto na nią. Wszyscy uciekli, poza jednym studentem ze słuchawkami na uszach, pochłoniętym całkowicie swoim telefonem. Zrobiłam to, co zrobiłby każdy – po prostu usunęłam go z drogi...
– Sama na nią wchodząc? – spytała Cuddy z niedowierzaniem w głosie.
– On zginąłby na miejscu. Ja mam tylko uraz głowy i złamaną rękę – odparła pacjentka.
– Tylko? Poza tym skąd mogłaś wiedzieć, że ty to przeżyjesz?
– Przeczucie, intuicja... Nie wiem jak to nazwać... Pani nie pamięta mnie, prawda? Dlatego tak o wszystko wypytuje?
– Nie, nie pamiętam cię, a pytam dlatego, bo wydaje mi się to nieco absurdalne. Oraz dla zabicia czasu i odwrócenia twojej uwagi od tego, że oczyszczam ranę na głowie...
– Mam dwadzieścia siedem lat, nie jestem już dzieckiem – wtrąciła się pacjentka. – Mówi pani tak tylko dlatego, że wydaje się pani absurdalne uratowanie życia prawie obcej osobie...
– Prawie? – spytała Cuddy.
– Choruję na cukrzycę typu drugiego. Siedem lat temu przyjechałam do tego szpitala. Potrzebowałam przeszczepu nerki, jednak nie mogłam dostać jej od swoich rodziców. Nie mam rodzeństwa, a z resztą rodziny nie utrzymywaliśmy kontaktu. I wtedy pojawił się on – nieznajomy, około trzy lata starszy chłopak, który z nieznanych nam powodów zgodził się zostać dawcą. Uratował mi życie. To dzięki niemu jestem tutaj i mogę z panią rozmawiać...
– I wskoczyć pod jadący samochód – wtrąciła się Cuddy, ale pacjentka zignorowała tę kwestię.
– Od kiedy udało mi się odkryć, że to właśnie on był tym chłopakiem i dowiedziałam się, że codziennie przesiaduje przed pracą przy tej fontannie, chodziłam tam, specjalnie, aby go zobaczyć. Lubiłam na niego patrzeć, z daleka, wiedząc, że nigdy nie zdobędę się na odwagę, aby zagadać, podziękować mu za nerkę... I właśnie wtedy, nadarzyła się okazja. Nie wiedziałam co robię – po prostu coś mi kazało go uratować...
– Uznałaś, że tak mogłaś mu podziękować? Narażając własne życie?
– Nic mi się nie stało – odpowiedziała pacjentka, przewracając oczami.
– Ale mogło.
– Jak się kogoś, nawet ukrycie, kocha, robi się różne rzeczy. Nawet zaryzykuje się życie... – odparła dziewczyna, po czym wyciągnęła telefon z kieszeni. Przez chwilę zapadła cisza.
– Dobra, wydaje mi się, że skończyłam. Jeszcze udasz się na tomografię głowy, a potem... – Cuddy urwała, widząc, jak pacjentce ręce się trzęsą, po czym nagle trzymany telefon wypada z rąk. Po chwili dziewczyna omal nie wylądowała na podłodze, mdlejąc. Cuddy szybko oparła ją o krzesło, po czym zaświeciła jej latarką w oczy. Miała poszerzoną źrenicę w lewym oku – po tej samej stronie, gdzie miała uraz głowy.
– Musi mieć krwiak wewnątrzczaszkowy. Trzeba zrobić jak najszybciej trepanację czaszki. Przygotujcie salę – rzuciła do pielęgniarki, która podbiegła z wózkiem inwalidzkim.
[MMMMMMMMMM]***
– Teraz?
– Nie, jeszcze trochę, jak już szpital bardziej opustoszeje. Im mniej świadków tym lepiej, mam rację? – zapytał, zapalając papierosa.
– Ja nie mogę dłużej czekać! – wycedził ten drugi przez zęby ze złością.
– Chyba jednak będziesz musiał – odpowiedział mu, przesadnie spokojnym tonem.
– Ile?
– Wystarczająco dużo czasu – odparł niejednoznacznie brunet i ze stoickim spokojem ponownie zaciągnął się dymem.
[MMMMMMMMMM]***
– Czas zgonu – 16:30 – Usłyszała głos, jakby przez mgłę. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że należał do niej samej. Szybko zrzuciła z siebie lekarski fartuch, po czym pośpiesznie wyszła z sali. Chciała być sama.
[MMM]Nie mogła w to uwierzyć – przecież jeszcze przed chwilą rozmawiała z nią, dziewczyna prawiła swoje mądrości na temat ratowania życie innej osobie, z którą nie zamieniło się ani słowa... Potem ten krwiak, trepanacja, śpiączka, śmierć... Czy ona też tak odejdzie? Przez chwilę będzie żyła, potem wydarzy się coś niezwykłego, strach, ostatnie bicie serca i.. . Puff, śmierć i koniec filmu?
[MMM]Przechodząc przez hol poczuła, że oddziałowa znów czegoś od niej chce. Początkowo chciała ją zbyć, mówiąc, że ma jakieś ważne spotkanie, ale pielęgniarka nie dawała za wygraną. W końcu zatrzymała się i z westchnięciem zapytała:
– Mów szybko o co chodzi. Nie mam teraz czasu...
– Jacyś dwaj faceci siedzą w klinice i czekają tylko na panią – zaczęła nieśmiało, rozglądając się ukradkiem, ze strachem, na boki.
– O tej porze klinika jest zamknięta – odpowiedziała Cuddy, chcąc wyminąć podwładną, jednak ona znów stanęła jej na drodze. Pokazała jej ręką, aby ta się pochyliła, po czym szepnęła do ucha:
– Mają broń i czterech zakładników – pacjentów i jedną pielęgniarkę. Mi pozwolili wyjść tylko po to, aby ciebie sprowadzić. Jak stąd pójdziesz albo wezwiesz gliny zastrzelą ich wszystkich, plus tych, którzy akurat będą się znajdowali w holu. Jeden z nich siedzi na ławce niedaleko i mnie obserwuje....
– Dobrze, pójdę tam – odparła Cuddy, nie wierząc własnemu spokojowi w głosie. – Dzwoń po policję i ewakuuj szpital! Natychmiast! – szepnęła, po czym, czując, że ma nogi jak z waty, poszła szybko w stronę kliniki, ledwo powstrzymując się przed odwrotem. Miała wrażenie, że co sekundę jakiś mężczyzna podnosi się z ławki i idzie za nią. Jak już od drzwi kliniki dzieliły ją zaledwie milimetry, nagle poczuła metalowy przedmiot, przykładany jej do pleców. Gwałtownie zatrzymała się, czując jak cała sztywnieje. Nie uległo to uwadze mężczyzny, który tylko dzięki temu, że szedł powolnym, opanowanym korkiem, nie wpadł na administratorkę. Zaraz pochylił się delikatnie, po czym wyszeptał, spokojnym, ale mrożącym krew w żyłach głosem:
– Idź dalej i nie odwracaj się...
[MMM]Nie musiał mówić, co się stanie, jeśli go nie posłucha. Wzięła z trudem głębszy wdech, po czym, jakimś cudem przekroczyła próg kliniki. Jej oczom ukazał się widok czterech ludzi – studenta z długimi, blond włosami, kobiety w średnim wieku z małą, czteroletnią dziewczynką na ręku, o takich samych, kruczoczarnych włosach. Do jeszcze dojrzała młodą, drobną pielęgniarkę, która stała wraz z resztą przy ścianie, wpatrując się ze strachem w coś lub kogoś, kto znajdował się przy oknie.
[MMM]Mężczyzna z bronią zamknął z trzaskiem drzwi. Wszyscy zakładnicy jak na komendę, wzdrygnęli się, jednak nie spuścili wzroku z młodszego, całego czerwonego na twarzy faceta, który stał przy oknie również z pistoletem w ręku. Niemalże od razu go poznała – przecież to był ten słynny pacjent, co ciągle nachodził aptekę! Ten sam, który tak szaleńczo domagał się leków! Jak widać znalazł już ten "właściwy" sposób!
– O, doktor Cuddy! Jakże to miło, że obdarzyłaś nas swoją obecnością – odparł, siląc się na spokojny ton. Niestety jego twarz i zaciśnięte na oparciu obrotowego krzesła dłonie mówiły co innego – tylko raz widziała kogoś w takim stanie i tym kimś był nie kto inny, niż House, który potrzebował Vicodinu od zaraz. – Zapewne wie pani, z jakiego jestem tu powodu...
[MMM]Brunetka nie odpowiedziała. Nie mogła – czuła za dużą gulę zmieszania ze strachem w gardle, aby móc odezwać się choćby słowem. Na szczęście, z tego, co było widać, mężczyzna nie oczekiwał odpowiedzi, bowiem kontynuował swój monolog:
– Z początku miał to być ten strasznie irytujący farmaceuta, ale z tego co ja i mój nowy kumpel zdążyliśmy zauważyć – urwał nagle, widząc minę, jaką zrobił do niego pan "nowy kumpel", jednak kontynuował: – Jednak, jak widać, nie zamierzałem tak łatwo się poddać, a akurat tak ładnie się złożyło, że poza tym histerykiem, znałem z lekarzy tutaj tylko panią. Więc nie pozostało mi nic innego, niż panią tutaj zwabić. Oczywiście, w między czasie pożyczyłem sobie tych oto obecnych tu ludzi, w charakterze wsparcia. Ta pielęgniareczka, co kazała pani przyjść miała taki cięty język, więc lepiej jest, jak siedzi na zewnątrz i ewakuuje szpital, mam rację? –
[MMM]Powoli, bez przekonania kiwnęła głową.
– Czyli wszystko idzie zgodnie z planem – mruknął ten mężczyzna, co ją tu "wprowadził". Spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem, co uczyniła również młoda pielęgniarka. Cała reszta zakładników widać zbyt się bała, żeby mogło to ich obchodzić.
– Proszę się nie dziwić, doktor Cuddy – mruknął, dziwnie akcentując dwa ostatnie słowa. – Szpital będzie pusty, wszyscy razem wybierzemy się na spacerek do farmacji, co pani o tym sądzi? Jak wszyscy będą grzeczni, a PANI zrobi to, co ja powiem, to nic się nikomu z nas nie stanie, ok?
[MMM]Cuddy bez słowa siadła przy ścianie na podłodze. Teraz od niej zależało życie aż czterech osób, plus tego szaleńca. Być może, jeśli da mu ten lek, facet dotrzyma słowa, ale co, jeśli nie? Co wtedy?
[MMMMMMMMMM]***
[MMM]House zaparkował motor przed szpitalem. Nie było go pół godziny, a już przed budynkiem zdążył zlecieć się wielki tłum, policja i jacyś antyterroryści. Powoli podszedł do jednego z policjantów, jednak zanim zdążyłby chociażby otworzyć usta ten od razu warknął, nie obdarzając go ani spojrzeniem:
– Proszę nie przeszkadzać, mamy tutaj pod dostatkiem gapiów!
[MMM]W ostatniej chwili House powstrzymał się przed jakąś kąśliwą uwagą, po czym podszedł do znajomej, znienawidzonej pielęgniarki oddziałowej.
– Co jest? Kolejny lekarz trup? – zapytał, siląc się na beztroski ton, jednak w jego głowie pojawiła się panika – co jeśli to Cuddy w jakiś drastyczny sposób zginęła? Przecież obiecał jej, a również sobie, że ona nie umrze!
– Tym razem TYLKO pacjent – szaleniec. Ma zakładników – trzech pacjentów, plus młoda pielęgniarka i Cuddy – odparła, również starając się wyglądać i brzmieć jak opanowana osoba.
– Wiadomo czego chce?
– Niestety nie, a nawet gdybym wiedziała, powiedziałabym prędzej to glinom, niż tobie – odparła, unosząc brwi.
[MMM]Nie pozostało mu nic innego, niż też tu stać i szukać jakiegoś niedopatrzenia, aby móc tam wejść. Bo MUSIAŁ to zrobić, za wszelką cenę!
[MMMMMMMMMM]***
[MMM]Cuddy szła na przodzie do farmacji, czując ciągle zimny pistolet na plecach. Z tego, co zauważyła, pan "nowy kumpel" szedł za nią, potem pielęgniarka, chyba jej było Alice, potem pacjenci, aż w końcu mężczyzna, sprawca całego tego zamieszania. Nie trzeba było być Housem, aby się domyśleć, że "kumpel" jest raczej tutaj tylko dla pieniędzy, interesuje go jedynie zysk, a nie jakiś Vicodin. Typowe! Lepiej wynająć kogoś z bronią, który odwali ci całą robotę – weźmie zakładników, dopilnuje ich, ewentualnie rozstrzela, jak zrobią coś nieodpowiedniego, czy staną się już zbędni...
[MMM]W końcu doszli na miejsce. Mężczyzna skinął na "kumpla", którego odpowiedź ograniczyła się jedynie do kiwnięcia głowy.
– Wy zostaniecie tutaj. Ze mną wchodzi tylko doktor Cuddy i... Powiedzmy, jeszcze ten dzieciak – mruknął wskazując głową na dziewczynkę, która teraz kurczowo trzymała się ręki matki.
– Proszę, pozwólcie mi też iść! Sama się boi i zacznie płakać to...
– Cisza! Tak, jak powiedział, reszta zostaje! I zamknąć się, jeśli chcecie ujść z tego z życiem! – warknął kumpel, widząc, jak ten drugi robi się coraz bardziej czerwony i zaczyna się trząść.
– Dobra – zaczął pan "kumpel", widząc, że to on musi przejąć inicjatywę – Idź tam, weź ten jego Vicodin, czy co to jest, a dzieciakowi nic się nic się nie stanie. Tylko bez żadnych sztuczek, chyba, że lubisz, jak cierpią pacjenci z twojego powodu, a zwłaszcza małe dzieci – dodał, robiąc przy tym znaczącą minę. Cuddy przytaknęła, dalej czując w gardle ogromną gulę, po czym posłusznie weszła do apteki. Po drodze chciała jeszcze uśmiechnąć się do dziewczynki, aby przekazać, że wszystko będzie dobrze, ale chyba niestety jej to nie wyszło, bowiem młoda brunetka zrobiła jeszcze bardziej przerażoną minę niż przedtem, jakby miała zaraz się rozpłakać.
[MMM]W końcu weszła do środka. Nadeszła chwila prawdy – dotrzymać słowa i dać Vicodin, czy lepiej propofol i mieć nadzieję, że będzie go na tyle bolało, że weźmie bez namysłu, jako pierwszy i po trzydziestu sekundach zaśnie. Ryzykowna metoda, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak mógłby "kumpel" zareagować... Nie wiedziała, co ma zrobić. Zaczęła się jeszcze bardziej denerwować – miała niewiele czasu... W końcu, w desperacji sięgnęła po propofol, kiedy nagle usłyszała za sobą głos:
– Radziłbym to odłożyć...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Koteg
Pacjent
Dołączył: 26 Mar 2014
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:28, 07 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Oby Cuddy udał się przekręt (nie wiem, może uda jej się przełożyć propofol do pudełeczka pod Vcodinie) lub może House będzie jej zbawieniem. Przy okazji poprawiłaś mi humor, wchodzę na stronę a tutaj - nowe rozdziały w twoich 2 opowiadaniach - to jak wygrać los na loterii.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
sarape
Ratownik Medyczny
Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:28, 08 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Ty mi poprawiał humor, kiedy zobaczyłam, że jednak ktoś tu jeszcze wchodzi A dodając to, myślałam że ten post wraz z opowiadaniem pójdzie w niepamięć
Szczerze mówiąc mam wymyślony sam koniec, przerwałam w takim momencie, bo musiałam pomyśleć jak dotrzeć do końca A skoro jest chociaż jedna osoba, co to czyta, będę musiała go wymyśleć
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Koteg
Pacjent
Dołączył: 26 Mar 2014
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 17:33, 11 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Będziesz, będziesz Ja za to była zachwycona, że na forum jednak można jeszcze kogoś znaleźć Nie mam już co czytać bo tutaj przerobiłam wszystko co najlepsze. Co szczęście są twoje opowiadania. Trochę szkoda, że jest tak mało osób...tęsknie za nieprzespanymi nocami z powodu godzinnych czytań opowiadań
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
HelpMe
Ratownik Medyczny
Dołączył: 27 Paź 2013
Posty: 224
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 16:28, 23 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Wracam... po raz kolejny...
Fick śliczny mega to piszesz, ciężko się oderwać I umieram z ciekawości, jak się skończy... ;>
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Endymion
Ratownik Medyczny
Dołączył: 04 Lip 2013
Posty: 191
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdzieś z Księżyca.. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 16:47, 23 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Jednoznacznie stwierdzam, e wracam a raczej, że wróciłam jupii!!
i, że jest cos do czytania jeejj!!
naprawdę sie stęskniłam za fickami i wogulee tak serio serioo..
House takii miły i dobry dla Cudddy... cos grubszego sie szykujee mówie wam. Może happy end?? Takiii choćby mały drobniutkii.
No, ale mnie serio zaskoczyłaś z tym jego zachowaniem, to znaczy, że super pozytywnie nastawiona i oby tak dalej !!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
sarape
Ratownik Medyczny
Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 22:22, 23 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Kogo tu moje fochnięte oczy widzą!
Wiem, że powinnnam się cieszyć, że jednak ktoś to czyta, ale jestem zła, bo zostawiliście mnie Wszyscy Nawet Endymion w końcu mnie opuścił Nie lubię was Ale większe bóle dupy mam do HelpMe Gdyby nie Koteg, skończyłąbym z fickami ostatecznie już 2 tygodnie temu
A z drugiej strony - fajnie że wpadłyście, mam zły humor i jestem na was zła
Dobra koniec szczerości - dziękuję za komentarze
Koteg:
Ja jestem zachwycona, że jeszcze ktoś tu wchodzi Dzięki tobie zebrałam wszystko i zaczęłam coś pisać, ale idzie mi miernie :c Za dużo przerwy (znaczy, w tym czasie pisałam coś innego, ale nie House'a )... Mogę powiedzieć, że mam już połowę następnego rozdziału swojego jednego ficka (nie powiem który- niespodzianka )
Stare czasy forum... Nie pamiętam, bo nawet mnie wtedy jeszcze tutaj nie było (na forum ) Ale z tego, co czytam - piękne,m bezpowrotne czasy
Dziękuję
A was dwóch nie lubię - mnie się nie opuszcza
HelpMe:
Jak widać nie aż tak trudno się oderwać
Dziękuję
Endymion:
Jeeej Daj mi znać zanim znikniesz następnym razem!
Dobra, dobra, już nie będę Pseplasam, ty i tak tylko na krótko zniknęłaś :c
No sopilers Nic nie powiem, koniec będzie, kiedy będzie, taki jaki sobie na począku zaplanowałam O ile będzie...
House nigdy nie jest miły bez powodu Chyba...
Dzięki... Mimo wszystko
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
HelpMe
Ratownik Medyczny
Dołączył: 27 Paź 2013
Posty: 224
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 16:27, 24 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Przepraszam Wredna jestem... Znikam, pojawiam się, obiecuję, że będę, po czym znowu znikam... A teraz znowu jestem...
Ups... Koteg, uratowałaś nam życie...
No właśnie trudno... Mimo, że z obiektywnego punktu widzenia mi było łatwo oderwać się od całego Horum
Dobra, nie jęczę już... Przepraszam za grzechy i obiecuję popra... tfu, nic nie obiecuję.. Bo znowu zapeszę i będzie lipa... A więc, przepraszam i znikam... znaczy, na parę godzin, żeby nie było
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
sarape
Ratownik Medyczny
Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 13:46, 18 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Witam wszystkich tych, którzy jeszcze w ogóle pamiętają ten fick :c Chciałabym oznajmić, że... Kończę z nim pracę. Tak, nam sam koniec rezygnuję. Dlaczego? Od dwóch miesięcy staram się napisać zakończenie i mi kompletnie nie wychodzi. Zresztą, jakby dłużej się nad tym zastanowić, wszystko wydaje się trochę nielogiczne. Chętnie oddam komuś ten fick, albo nawet mogłabym współpracować nad zakończeniem, bo niestety sama już nie daję rady.
Jakby był ktoś zainteresowany pomocą, albo, po prostu moją chorą wizją zakończenia, mogę mu napisać w wiadomości prywatnej w paru słowach to, co planowałam napisać, a niestety nie wypaliło. Więc jakbyście chcieli, to piszcie
No nic - dziękuję bardzo za zainteresowanie fickiem. Miło się dla was go pisało. Może teraz zabiorę się za coś nowego? (ale pozostałych na razie nie oddaję ) Zobaczymy
Jeszcze raz dzięki, może we spólnym zakończeniu jeszcze zobaczycie mój podpis, może nie, dzięki wielkie
Bye
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez sarape dnia Pon 13:47, 18 Sie 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Koteg
Pacjent
Dołączył: 26 Mar 2014
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 16:11, 18 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
No to teraz ja nie lubię tutaj pewnej osoby (sarape ). Gdy zauważyłam, że ktoś dodał tu odpowiedź miałam nadzieje, że to nowa część...no cóż raczej nie. Ja chyba nie pomogę, jeśli chodzi o dalszą część. Odpowiedź każdy zna - mój talent pisarski równy jest zero, więc mam nadzieje, że ktoś inny odratuje fika
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Koteg dnia Pon 16:12, 18 Sie 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|