evi
Messi Oosom Łajf
Dołączył: 05 Lip 2008
Posty: 8577
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: skądinąd Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 14:52, 25 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
Okej, naprawdę nie było źle. Nie było też doskonale, ale przyzwyczaiłam się już do myśli, że HIMYM troszkę opadł poziom i nie przeszkadzało mi to tak bardzo w tym pierwszym odcinku sezonu.
Teraz, kiedy wiem, że już na pewno Barney i Robin się ze sobą zejdą, oglądam z mniejszą niecierpliwością i zupełnie bez stresu.
Co mogę powiedzieć o samej fabule? Quinn od początku nie lubiłam, bo wydała mi się jakaś wredna (ma suczy wyraz twarzy, nie ma co owijać w bawełnę) i ciągle jakieś pretensje ma do Barney'a. Oczywiście, jemu do ideału tak daleko jak stąd do Honolulu, ale bez przesady - czego on nie zrobi, to jest złe w jej mniemaniu (i co z tego, że nie powiedział o jego związku z Robin? Też bym nie powiedziała, zwłaszcza że on do Robin wciąż coś czuje, soł...).
Ted mnie trochę irytował. Nie mogę mu wybaczyć wykradnięcia Victorii spod ołtarza, CHOCIAŻ tak naprawdę nic złego się nie stało, bo Klaus również zwiał, gdzie pieprz rośnie. Naaaareszcie coś zaczęło się dziać w kwestii Tedowej małżonki, najwyższa pora, by ją poznać. Z pewnością nie zdarzy się to za odcinek czy dwa (a może się mylę?), ale jesteśmy już baaaardzo blisko. Musimy jeszcze poznać historię z Victorią (odgrzewane kartofle po raz trzeci, to się nie mogło dobrze skończyć).
Lily i Marshall gdzieś w tle, nudni, nieciekawi, nieśmieszni. Przykro mi to pisać, ale tak właśnie było.
Ocena za odcinek - daję 7, całkiem niezłe rozpoczęcie sezonu. (Za scenę z kluczami, a potem Robin w magazynie mogłabym podwyższyć ocenę, ale... kurczę, za jedną scenę? Niech zostanie to 7.)
Post został pochwalony 0 razy
|
|