Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zimne światło poranka [Z, prolog + 6/6]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:41, 15 Kwi 2010    Temat postu: Zimne światło poranka [Z, prolog + 6/6]

Dzień dobry. Zacznę od historii fika, bo lubię pisać przedmowy. Dłuższego Hilsona chciałam już od jakiegoś czasu bardzo napisać, ale żadna sensowna historia nie przychodziła mi do głowy. Aż nagle, dzisiaj, kiedy sobie niewinnie jechałam do szkoły autobusem i słuchałam Placebo, postanowiła przyjść (powinnam się domyślić, że słuchanie Medsów będzie miało taki skutek). Przez cały dzień w mojej głowie uformował się zarys fika i przelewam go teraz na ekran, za pomocą klawiatury. Rozdział pierwszy zamierzam dodać niedługo.
Wszelka krytyka mi nie straszna, sama dużo krytykuję, tylko mała, malutka prośba - aby była konstruktywna. Błędy też możecie wytykać. I w ogóle, kopanie leżącej jest całkowicie w porządku, jeśli uzasadnione xD



Kategoria: love


Ostrzeżenia: angst, Hilson!loveship (chociaż w sumie prawie niezauważalny), sporo Chase'a i Cuddy. I teksty Placebo.


Zimne światło poranka
Prolog
In the cold light of morning
You’re drunk, sick from whoring and lie



Było kilka dni po Sylwestrze. Na dworze padał śnieg, zasypując resztki z petard i butelki po szampanie, które przystrajały ulice. Panowała jeszcze ciemność, która dopiero niepewnie przemieniała się w zimne światło poranka. Drogi były puste, a po chodnikach chodzili ci nieszczęśnicy, którzy musieli wstawać jeszcze w nocy do pracy. W okolicy domu, który jest w tej chwili najważniejszy, takich ludzi nie było. Gdyby jednak ktoś teraz przechodził przez ulicę, zziębnięty, opatulony w milion szalików i swetrów i pałający szczerą nienawiścią do całego świata, a zwłaszcza śniegu, nie zwróciłby uwagi na ten dom. Był zwykły, nie wyróżniało go zupełnie nic. Gdyby jednak ktoś chciał uważnie się mu przyjrzeć i zapragnął coś niezwykłego zobaczyć, zauważyłby sylwetkę mężczyzny w oknie. Nie było w sumie w tym nic niesamowitego. Gdyby jednak ktoś usilnie starał się znaleźć coś interesującego, po kilku minutach wpatrywania się w owego człowieka, który w tym domu stał, dostrzegłby smutek, który gościł na jego twarzy. Każdy mięsień, który odpowiadał za jego ekspresję aż krzyczał, że mężczyzna cierpi. To z pewnością popsułoby nastrój ciekawskiego osobnika i dałoby temat do rozważań na cały dzień, przez co pogłębiałby się jeszcze w swoim przygnębieniu. Na szczęście nikt taki się nie pojawił i House stał w oknie, obserwując pustą, zaspaną ulicę.

Gregory był kompletnie ubrany, w przeciwieństwie do mężczyzny, który śnił spokojnie na łóżku obok. Pokój, w którym się znajdowali, mógłby być prawdopodobnie ciepły i dla każdego przyjemny do przebywania w nim. Niestety, nie dzisiaj i na pewno nie dla House’a. Zaledwie kilka godzin temu był pewien, że darzył jakimiś uczuciami osobę, która teraz smacznie spała obok. W tej chwili był pewien, że te uczucia nie mogły być pozytywne i długotrwałe. Popatrzył na Chase’a z pogardą. Być może nie chciał, ale nie mógł się powstrzymać. A to przecież nie była jego wina. House wolałby tak myśleć, ale nie mógł na młodego chirurga zrzucić całej odpowiedzialności. Jak w ogóle do tego doszło? Gregory zastanawiał się nad tym wszystkim od godziny i dochodził do nowych, coraz smutniejszych wniosków. W gruncie rzeczy, zawsze wiedział to, co teraz na nowo odkrywał. Może tylko nie dopuszczał do wiadomości. A jeśli nawet to robił, to nie zamierzał niczego zmieniać. House nie lubił zmian.

W zimnym świetle poranka uświadomił sobie, że wczoraj zmieniło się wszystko. Coś w nim pękło, coś się wypaliło. I, przynajmniej na tę chwilę, nie planowało wracać do normy. Gdyby House nie był sobą, usiadłby na podłodze i zaczął płakać. Z drugiej strony, w takiej sytuacji do niczego by nie doszło i być może miałby szansę na bycie szczęśliwym. Ale nie miał zamiaru spędzić całego życia na gdybaniu. Co się stanie, kiedy Chase się obudzi? Co sobie powiedzą tutaj, w pracy? Co będzie z tym wszystkim?

House już podjął decyzję. Podjął ją, kiedy decydował się iść do łóżka z Robertem. Potrzebował tylko impulsu, który by go popchnął w odpowiednią stronę. Impuls nadszedł. Gregory postanowił, że wyjedzie. Nie wiedział na ile, nie wiedział gdzie. Być może na drugi koniec świata, na zawsze. Pójdzie do domu, spakuje rzeczy tak, żeby Wilson o niczym nie wiedział, zostawi karteczkę, żeby nie wszczynali poszukiwań i wyjedzie. „Przecież nienawidzi zmian”, zakrzyknie ktoś z oburzeniem. Tak, nienawidził zmian. Ale w tym przypadku było to dla niego najlepszym rozwiązaniem. House nigdy jeszcze nie czuł się tak zniewolony, a gardził samobójcami. I zawsze starał się wybierać najwygodniejsze dla siebie warianty. Bo był egoistycznym draniem.

Gregory wyszedł z pokoju, zostawiając nieświadomego niczego Chase’a na łóżku. Chase’a, który miał go pożegnać na długo.

cdn.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Śro 23:50, 16 Cze 2010, w całości zmieniany 10 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarodziejka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lis 2009
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubelszczyzna ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:48, 15 Kwi 2010    Temat postu:

Gehenn!

Pierwszy akapit.

Bardzo mi się podoba. Wprowadzasz nas - czytelników w ten klimat nie piszesz wyraźnie było szaro, śnieżnie, ponuro, etc. Nie, Ty to robisz delikatnie zimne światło poranka, ulicą szedł ktoś zziębnięty, obserwując pustą, zaspaną ulicę.
. Podoba mi się to, jak ten fragment jest napisany, mam wrażenie, jakbyś to Ty do mnie przymawiała, opowiadała mi pewną historię, wprowadzała w realia tegoż świata.
Cytat:
Był zwykły, nie wyróżniało go zupełnie nic. Gdyby jednak ktoś chciał uważnie się mu przyjrzeć i zapragnął coś niezwykłego zobaczyć, zauważyłby sylwetkę mężczyzny w oknie. Nie było w sumie w tym nic niesamowitego. Gdyby jednak ktoś usilnie starał się znaleźć coś interesującego, po kilku minutach wpatrywania się w owego człowieka, który w tym domu stał, dostrzegłby smutek, który gościł na jego twarzy. Każdy mięsień, który odpowiadał za jego ekspresję aż krzyczał, że mężczyzna cierpi.

Bo patrzeć a zobaczyć to wcale nie to samo. Ujmuje mnie to, sama nie potrafię dokładnie powiedzieć dlaczego, tak po prostu. Może powodem jest to, iż lubię takie rzeczy, że w tym można się czegoś doszukać (tak ja się drugiego dna doszukuję wszędzie xD takie małe zboczenie zawodowe).

Cytat:
To z pewnością popsułoby nastrój ciekawskiego osobnika i dałoby temat do rozważań na cały dzień, przez co pogłębiałby się jeszcze w swoim przygnębieniu.

Nieszczęście bliźnich nas porusza, sprawia, że sami zaczynamy się martwić, snujemy różnorodne domysły. Zastanawiamy się nad wszelkimi możliwymi opcjami, a także zajmujemy myśli wszystkim tylko nie swoim własnym życiem, odrzucamy je w kąt, niestety (przepraszam).

Drugi akapit.

Cytat:
Pokój, w którym się znajdowali, mógłby być prawdopodobnie ciepły i dla każdego przyjemny do przebywania w nim. Niestety, nie dzisiaj i na pewno nie dla House’a.

Dla każdego tylko nie dla wyjątków. Piękne.

Świetnie opisane uczucia, myśli House'a. Krótko o tym, jak niestałe potrafią być ludzkie odczucia, że łatwiej zrzucić na kogoś całą winę, obarczyć nią towarzysza.
Cytat:
Popatrzył na Chase’a z pogardą. Być może nie chciał, ale nie mógł się powstrzymać. A to przecież nie była jego wina.

Łatwo sobie coś wmówić, gorzej to potem wyperswadować z życia.

Mamy świadomość życia, dochodzimy do różnych wniosków, wiemy o czymś, ale boimy się życia, bronimy się przed zmianami, bo przecież może być gorzej. A właśnie przez to, tak często cierpimy.

Trzeci akapit.

Cytat:
W zimnym świetle poranka uświadomił sobie, że wczoraj zmieniło się wszystko. Coś w nim pękło, coś się wypaliło. I, przynajmniej na tę chwilę, nie planowało wracać do normy. Gdyby House nie był sobą, usiadłby na podłodze i zaczął płakać. Z drugiej strony, w takiej sytuacji do niczego by nie doszło i być może miałby szansę na bycie szczęśliwym. Ale nie miał zamiaru spędzić całego życia na gdybaniu. Co się stanie, kiedy Chase się obudzi? Co sobie powiedzą tutaj, w pracy? Co będzie z tym wszystkim?

I czy tu trzeba, czegoś więcej? Jest tak dosadne(?), nie trzeba żadnych podsumowań, wszystko jest wspaniale ujęte. Gdyby nie był sobą...

Czwarty akapit.

Cytat:
„Przecież nienawidzi zmian”, zakrzyknie ktoś z oburzeniem. Tak, nienawidził zmian. Ale w tym przypadku było to dla niego najlepszym rozwiązaniem. House nigdy jeszcze nie czuł się tak zniewolony, a gardził samobójcami. I zawsze starał się wybierać najwygodniejsze dla siebie warianty. Bo był egoistycznym draniem.

Ale w tym przypadku kierował nim zwyczajny, ludzki strach. Gardził samobójcami, bo to egoiści. A on był egoistycznym draniem.

Piąty.

Po raz kolejny to on wygrał.


Ty wiesz, że piszesz na wysokim poziomie.
Ty wiesz, że kocham czytać to co wyjdzie spód Twego pióra (pióra brzmi ładniej niż klawiatury xD).
Czy ja Ci mogę powiedzieć coś, czego jeszcze nie wiesz? Nie wiem.
Jak sobie coś przypomnę to Ci powiem.


Kocham,
czarodziejka

PS. Przeprosiłabym, ale obiecałam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez czarodziejka dnia Czw 17:32, 15 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:19, 15 Kwi 2010    Temat postu:

G. (mogę tak w skrócie? ),
Twoje teksty mają to do siebie, że bardzo trudno je skomentować albo jest to wręcz niemożliwe. Tak, zdecydowanie to komplement. Zaczyna się je czytać, czyta, a koniec nadciąga zdecydowanie za szybko. Później klika się magiczny przycisk odpowiedz i na tym się kończy... Co powiedzieć, co napisać? Poważnie, nie wiem Zwykle rezygnuję - niektórych tekstów naprawdę nie umiem komentować, ale teraz jednak się postaram sklecić choć kilka zdań. Bo to Hilson, bo to mój kochany angst, bo to cudowny tekst...

Primo: dziękuję za ten tekst. *cieszy się jak głupia* Angsty hilsonkowe to zdecydowanie to co lubię, ba, wręcz kocham. I do tego pojawia się Chase *jupi* (nie zwracajcie na mnie uwagi, ostatnio mam na nego i House'a (razem bez happy endu) fazę).
Secundo: Prolog składa się z samych opisów i to mi strasznie się podoba. Osobiście wolę opisy niż dialogi. Jakoś tak mam wrażenie, że nimi można znacznie więcej przekazać niż wypowiedziami poszczególnych bohaterów. Mają w sobie jakąś magię i tyle, Twoje magii mają jeszcze więcej niż inne Oczywiście w opowiadaniu nie może też zabraknąć dialogów (chyba, że byłoby to zamierzone...) tak więc liczę, że takowe się jeszcze pojawią w następnych częściach
Tertio: a tak żeby nie tylko słodzić (nie lubię cukru - w żadnym wydaniu )...
Cytat:
Na szczęście nikt taki nie się nie pojawił i House stał w oknie, obserwując pustą, zaspaną ulicę.

Pierwsze nie niepotrzebne, ba, zbędne. Powinno być: Na szczęście nikt taki się nie pojawił (...). Ogółem wydaje mi się, że gdyby dodać po oknie sam, lepiej by to brzmiało, ale to już tylko moje jojczenie, nie zwracaj na nie uwagi (zakładam, że to brzmi znacznie gorzej, a tylko mi się tak jawi lepiej... cóż, nigdy nie mówiłam, że jestem normalna ).

Pozdrawiam i życzę Wena,
J.

PS. Czy tylko ja mam wrażenie, że zdecydowanie nadużywam buźki ""?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez coolness dnia Czw 17:20, 15 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:57, 15 Kwi 2010    Temat postu:

Mówiłam, że niedługo pojawi się kolejna część xD Czarodziejko moja kochana! Dziękuję ci ogromnie za tak długą i wyczerpującą wypowiedź. Nigdy nie przepraszaj mnie za swoje odpowiedzi, moja droga, bo to miód dla fikopisarskiej duszy ;3 Dziękuję ;* Jakastam, jasne, że możesz ^^ Wiem, sama często tak mam, że nie potrafię skomentować tekstu, bo musiałabym ciągle powtarzać te same słowa, a to takie nieestetyczne... Dziękuję za zwrócenie uwagi na błąd, już poprawiłam. No i wielkie dzięki za kochany komentarz ;*

Wrzucam już pierwszą część, bo nie lubię, jak prolog jest sam, a poza tym - było tak... krótko O.o





Rozdział I
STYCZEŃ
Leave me bleeding on the bed
See you right back here tomorrow for the next round



Chase obudził się kilka godzin po tym, jak House wyszedł i zauważył, że spóźnił się do pracy. Pierwszą jego myślą po tym, jak doszło to do niego, było że szef przez cały dzień będzie go gnębił i się naśmiewał. Potem przypomniał sobie, co zaszło tej nocy i poczuł się bardzo dziwnie. Nie miał ochoty iść do szpitala, bo bał się, co wymyśli House i jak wykorzysta tę sytuację przeciwko niemu. Wzdrygnął się. Po co w ogóle na to pozwolił? O czym myślał?

Potem przypomniał sobie, o czym myślał i wolał, żeby to do niego nie wracało.

Czuł się wykorzystany. To było niedorzeczne, bo w sumie nie stało się nic, co byłoby niezgodne z jego wolą. Przynajmniej wczorajszą wolą. Ale miał wrażenie, że House potraktował go jak tanią dziwkę. Nie, żeby Chase miał do niego jakieś głębokie uczucia. Nie chciał po prostu wdawać się w coś tak sztucznego i pod pewnym względem raniącego. Tyle tylko, że wczoraj to wcale nie wydawało mu się fałszywe. W jakiś dziwny, pokręcony sposób, Robert miał przez chwilę wrażenie, że House’owi naprawdę zależało. Usiadł na łóżku i zaczął się zastanawiać, czy może coś w tym być. Potem stwierdził, że nie i powinien naprawdę przestać myśleć.

Wstał i podążył do kuchni, żeby przygotować sobie śniadanie. Skoro był już spóźniony do pracy, stwierdził, że odwlecze chwilę, w której będzie musiał popatrzeć House’owi w oczy. Potem dotarło do niego, że przecież Grega nie było w jego domu. Oczywiście, że go nie było, Chase nie spodziewał się niczego innego, ale zdziwiły go jego uczucia, kiedy doszedł do tego wniosku. Wezbrała się w nim gorycz. Było mu przykro, że House wyszedł bez żadnej wiadomości, bez pożegnania. Zganił się za te niedorzeczne myśli. Przecież to był House, do cholery, chyba tylko idiota spodziewałby się kąpieli usłanej płatkami róż. A jednak. Chase czuł się wykorzystany i było mu bardzo źle z tego powodu. Źle, przykro i pusto. Popatrzył przez kuchenne okno. Niebo było szare, śnieg spokojnie i powoli spadał z chmur, ulice były przykryte cienką warstwą białego puchu.

Zaraz jakiś samochód przejedzie po niej i zostawi błoto, w którym będę się musiał potem grzebać, pomyślał Chase gorzko i wrócił do przygotowywania śniadania.

***

House wrócił do domu, do swojej sypialni, starając się nie robić hałasu. Pomyślał, że Wilson i tak pewnie nie śpi, zamartwiając się, dlaczego zniknął na całą noc. Poczuł ukłucie w okolicach serca, ale zignorował je. Położył się do łóżka w ubraniu i zakrył kołdrą, żeby James myślał, że śpi, kiedy przyjdzie do niego za jakieś pół godziny. House wiedział, że przyjdzie. Potem pójdzie do pracy. A diagnosta spakuje swoje rzeczy i zacznie realizować swój plan. Minuty mijały wolno. Chciał, żeby już było po wszystkim. Teraz, kiedy czekał, przychodziło zwątpienie i pragnienie poddania się. Może będzie lepiej, jeśli zostanie, może przejdzie. Powinien chociaż spróbować, do cholery, a nie zostawiać wszystko i wszystkich…

Ale przecież był Gregorym Housem. Jego nie obchodziło ‘wszystko i wszyscy’. On po prostu chciał mieć spokój i swobodę. Wiedział, że nigdy nie uda mu się osiągnąć szczęścia, zostawały więc te dwa aspekty życia, które posiadał i z którymi nie zamierzał się rozstawać. One jednak kilka miesięcy temu zdecydowały, że odejdą od niego. Nie mógł na to pozwolić. Był w końcu egoistycznym draniem. Tak. Musi wyjechać. Jeśli nie wyjedzie, wróci do vicodinu, potem zwariuje i umrze. To nie był scenariusz, który jakoś szczególnie go pociągał.

Zamknął oczy i westchnął. Nigdy nikomu nie przyzna się do wewnętrznej walki, którą teraz toczył. Usłyszał ciche kroki w korytarzu, które z czasem stały się głośniejsze. Potem cisza. Wilson nacisnął na klamkę i otworzył drzwi. Cisza. Wilson zamknął drzwi i zaczął przygotowywać się do wyjścia. House zacisnął pięści na kołdrze. Ból, który promieniował z jego nogi, stawał się nieznośny.

***

Chase przyszedł do pracy i zastał gabinet diagnostyczny pusty. Nie zdziwiło go to, nie było powodu, żeby czekać na niego z przypadkiem (jeśli takowy się trafił), zwłaszcza, jeśli pacjent nie miał zbyt wiele czasu. Odłożył torbę na jedno z krzeseł przy diagnostycznym stole i poszedł zrobić sobie kawę. Postanowił poczekać na miejscu, bo szukanie zespołu po szpitalu było bezcelowe. Gdyby przypadek był poważny, zawiadomiliby go o tym, wysyłając wiadomość na pager. Poza tym, mógł się natknąć na House’a. Chociaż nie wiedział już, co mogłoby być gorsze – spotkać go przy wszystkich, czy sam na sam. Usiadł przy stole i już miał wyjmować książkę, kiedy do pokoju wszedł Foreman.

- Jesteś już – zauważył. Chase szczerze nie cierpiał, kiedy ludzie mówili rzeczy oczywiste. Okropny nawyk.

- House bardzo zły? – zapytał od razu Robert, pomijając wstęp.

- Nie przyszedł dzisiaj do szpitala – odparł Eric. Zaraz potem dodał: - Czemu miałby być zły?

- Jak to: nie przyszedł? – W innym wypadku Chase nie byłby zdziwiony ani zainteresowany. To nie był inny wypadek i gdzieś, głęboko w umyśle Roberta, zaczęła się rodzić myśl, że być może dla House’a zdarzenia minionej nocy jednak coś znaczyły.

Foreman wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Może jest chory. Może ma kaca. To House – stwierdził, jakby to wszystko wyjaśniało. W gruncie rzeczy tak właśnie było.

Robert nie odpowiedział. Wpatrzył się w jakiś punkt na drzwiach. Foreman uniósł brew.

- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, możesz zapytać Wilsona.

Chase nie był pewien, czy chciał dzisiaj oglądać Jamesa. Albo inaczej. Czy Wilson miał jakąkolwiek ochotę na oglądanie jego. Mimo tego wstał i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając zdezorientowanego Foremana samego.

***

- Nie wiem – mruknął Wilson, nie odrywając wzroku od papierów, które właśnie podpisywał. Ach, tak. Robert miał już odpowiedź. James nie miał najmniejszej ochoty na jego towarzystwo w tej chwili. Miał już wychodzić, kiedy usłyszał:

- Ostatnio widziałem go w łóżku, w jego pokoju. Pewnie odsypia noc poza domem.

Robert postanowił nie drążyć tematu. Nie wiedział, jak Wilson się dowiedział albo skąd wie, ale był pewien, że atmosfera w pomieszczeniu była niezdrowa i jedynym sposobem na jej powrót do normy było opuszczenie go przez jednego z nich. Chase zdecydował, że głupio byłoby prosić Wilsona o wyjście z jego własnego gabinetu, więc mruknął ciche „dziękuję” i pospiesznie go opuścił.

***

Wilson słyszał, jak House wchodził do domu po cichu. Wilson doskonale wiedział, gdzie jego przyjaciel był przez całą noc. To Wilsona bardzo bolało i przez te wszystkie godziny nieobecności Grega zastanawiał się, dlaczego. Przecież lubił Chase’a. Byli kolegami z pracy, wiedział, że można mu zaufać, że jest bardzo inteligentny, że sam powierzyłby mu swoje życie, że to może odmienić House’a… jeśli miałby być z Robertem szczęśliwy, to dlaczego nie? Przecież to jest to, czego James przez cały czas pragnął – żeby Greg był wreszcie szczęśliwy. Niestety, tłumaczenia i logiczne argumenty za nic do niego nie trafiały i ból nie ustawał. Nie potrafił go ukoić, więc postanowił ignorować.

James zauważył, że mają się ku sobie już jakiś czas temu. Chociaż słowa ‘mają się ku sobie’ nie są odpowiednie. House go sobie wybrał. Może to była jedna z jego gierek, może miał ochotę na coś nowego. W każdym razie, spędzał z Chasem coraz więcej czasu. Wychodzili na kręgle, na piwo, czasami to Robert przychodził do nich. Wilson nie miał nic przeciwko. Przynajmniej starał się nie mieć. Uważał, że to niedorzeczne, robić Gregowi wyrzuty. Przecież się starał znaleźć źródło szczęścia. Robił to w pasożytniczy sposób, ale przynajmniej próbował. Kilka razy James miał dziwne wrażenie, że House rzuca mu swoim zachowaniem wyzwanie. Jakby to, że uwodzi Roberta, miało sprowokować onkologa do jakichś zachowań, decyzji. Czasami znajdował to w jego wzroku. Ale może to z powodu, że tak usilnie tego szukał. Kiedy Greg nie wrócił do domu po pierwszej, kiedy wyszli z Robertem na piwo, wiedział, jak się to wszystko skończyło. Proszę. House dostał to, czego chciał.

Znowu.

Nie rozmawiali o tym. Greg nie chciał, Wilson kilka razy próbował zacząć, ale poddawał się przed wypowiedzeniem jakiegokolwiek słowa. Nie chciał. A teraz stało się to. James zastanawiał się, jak to będzie, jeśli House postanowi z Robertem chodzić. Wydawało się to nieprawdopodobne, ale onkolog musiał przyjąć taką ewentualność do wiadomości. Spędził całą noc na biciu się z myślami. A rano usłyszał, kiedy House wchodzi po cichu do domu i poczuł się okropnie. Kiedy zaczęła między nimi rosnąć szyba, przez którą coraz trudniej się było komunikować? Może to było tylko smutne wrażenie, próba obrony przed faktem, że teraz to on jest sam, a Greg nie.

Westchnął i wstał z łóżka. Za kilka minut pójdzie do jego pokoju, sprawdzi, czy wszystko jest w porządku i pójdzie do pracy. Postara się być miły dla Roberta. W końcu to nie jego wina.

***

James siedział przy swoim biurku i wypisywał recepty, kiedy do gabinetu zawitała Cuddy.

- House nie przyszedł dzisiaj do pracy – oświadczyła.

Wilson popatrzył na nią zdezorientowany.

- Co mam w związku z tym zrobić? – zapytał. Potem dodał: - Możesz usiąść, jeśli zamierzasz odbyć ze mną długą rozmowę o braku dyscypliny House’a.

Cuddy westchnęła i usiadła na kanapie, mieszczącej się naprzeciwko biurka onkologa.

- Przepraszam. Myślałam, że wiesz, dlaczego. Nie odbiera telefonów, a w końcu to ty widujesz go najczęściej.

- Pewnie śpi – oświadczył James, wracając do wypisywania recept. – Dzisiaj nie wrócił do domu na noc.

Lisa popatrzyła na niego pytająco, ale nic nie powiedziała. Wilson czuł się, jakby rozmawiali o niesfornym synu, który ucieka w nocy na imprezy. Na jego twarzy pojawił się ledwo zauważalny grymas. Nie chciał być kimś takim dla House’a.

Cuddy znów westchnęła i wstała.

- Gdybyś był tak miły, powiedz mu, jeśli nie uda mi się do niego dodzwonić, że zostanie zwolniony, jeśli to się powtórzy, a teraz, za karę, dostanie nadgodziny w przychodni – powiedziała, otwierając drzwi.

- Jasne – mruknął James.

- Dziękuję.

Wilson został w swoim gabinecie sam. Po jakiejś godzinie przyszedł do niego Robert, żeby zapytać, co się stało z Housem. Tak bardzo starał się traktować go normalnie. Po ciszy, która zawisła po jego wypowiedzi, wywnioskował, że jednak mu się nie udało. Ale próbował.

***

James wrócił do domu wieczorem i trochę się obawiał, co tam zastanie. A raczej – co go czeka. Przewidywał, że będzie to pełna napięcia cisza, smutna cisza, z której dowie się tak wiele. House prawdopodobnie nie będzie chciał z nim rozmawiać o Robercie, a Wilson nie zapyta. Będzie mu też nieprzyjemnie rozmawiać o czymkolwiek innym. Nienawidził, szczerze nienawidził tego uczucia. Tego uczucia, czyli innymi słowy – zazdrości. Ale tego James by do siebie za nic nie dopuścił. Przecież nie było powodu, żeby był o niego zazdrosny.

Otworzył drzwi i wszedł. Zostawił swoje rzeczy na kanapie. Nie zastał House’a oglądającego telewizor, jak się spodziewał. Poszedł do sypialni, ale tam również nikogo nie było. Co gorsza, Wilson coś zauważył. A raczej brak czegoś. Nie było ubrań House’a. Nie było rzeczy House’a. Nie było House’a. James zaczynał się bardzo poważnie martwić. Wyjął telefon i sprawdził wiadomości i nieodebrane połączenia. Nic. Postanowił do niego zadzwonić.

Przepraszamy. Wybrany Abonent jest w tym momencie nieosiągalny. Prosimy spróbować ponownie.


Czy to jakiś żart? Jakaś gra? Wilson nie uznał tego za śmieszne. Już chciał dzwonić na policję, a potem do Cuddy, kiedy zauważył zapisany skrawek papieru na stole. Niemal podbiegł do niego i zaczął czytać. Z każdym słowem jego twarz była bardziej zaskoczona, ale też bardziej smutniała. Kiedy skończył, usiadł na krześle przy stole i milczał, wpatrując się w okno.

***

- Jak to: wyjechał? – zapytała Cuddy, do której najwyraźniej nie dotarło to, co usłyszała. Byli w jej gabinecie. Wilson właśnie oświadczył jej, że House postanowił zacząć zwiedzać świat. I tak, jemu też się to nie podoba. Nawet sobie nie wyobraża, jak.

- Po prostu – odparł James z prostotą, patrząc jej w oczy. Jego słowa były puste. Lisę bardziej martwił ten fakt, niż wyjazd House’a, ale postanowiła tę sprawę odłożyć. Wilson i tak już jest dostatecznie zdołowany. – Napisał, żebyśmy się nie martwili. I że wie, że go zwolnisz, jak wróci. Napisał, że to nie porwanie i na dowód tego co dwa tygodnie będzie mi przysyłał puste SMSy. Mówi, że nie chce mieć poza tym żadnego kontaktu z nami.

Lisa odetchnęła głęboko i zaczęła masować sobie skronie. Tym razem House przesadził. I to bardzo. Tak bardzo, że zwolnienie z pracy przy tym, co Lisa zamierzała mu zrobić, kiedy wróci, było naprawdę małym problemem.

- Nie zwolnię go – powiedziała. – Nie, jeśli będzie miał naprawdę dobry powód wyjazdu. Czego prawdopodobieństwo jest bardzo małe.

Spojrzała na niego zmartwiona.

- A co ty na to?

- Ja? – James uznał, że to głupie pytanie z jej strony. Ale rozumiał ją. To była Cuddy, nie mogła znieść czyjegoś cierpienia, jeśli nawet nie spróbowała poprawić jego sytuacji. Chciała zbawić cały świat. Zapomniała, że jeśli zbawi cały świat, nie zostanie nikt, kto mógłby zbawić ją. Ale nie była sama. Miała Lucasa. Miała Rachel. Przynajmniej ona. – House jest dorosły. Wie, co robi. Nie takie rzeczy wyprawiał. A poza tym – ja też kiedyś wyjechałem.

- Nie w taki sposób – mruknęła Lisa. – A jeśli to nie on? Jeśli ktoś go porwał, będzie wysyłał SMSy, aż któregoś dnia przestanie, a policja znajdzie House’a martwego? Dzięki tym wiadomościom mają tyle czasu, żeby zatrzeć wszystkie ślady…

- Liso – przerwał jej Wilson. – Nie usprawiedliwiaj go. To nie film, to życie. Nie martw się. House wie, co robi.

Cuddy chciała zapytać, dlaczego jest taki obojętny, powstrzymała się jednak. Gdyby zadała to pytanie, James nie wiedziałby, jak odpowiedzieć. Nawet nie wiedział, jak się teraz czuł. Było mu pusto. Chciał już o tym wszystkim zapomnieć. Chciał, żeby House wrócił. Och, jak on śmiał tak go zostawiać?!

Nie zaprzeczał. Od razu uwierzył, że Greg wyjechał. Nie szukał dla niego usprawiedliwień. Pomyślał, że to dlatego, że jak się kogoś nienawidzi, nie usprawiedliwia się go na siłę. Wilson przez te kilkanaście dni stycznia naprawdę myślał, że nienawidził House’a. Być może tak było.

***

Styczeń był dla Wilsona monotonny i bezbarwny. Foreman został czasowo szefem działu diagnostyki. Robert już więcej nie przyszedł do Jamesa. Cuddy dzwoniła do niego niemal codziennie, żeby zapytać, czy wszystko w porządku. Wilson natomiast robił wszystko machinalnie. Jadł, spał, pracował, uśmiechał się. Na szafce nocnej położył krótki list od House’a. Czekał na jego puste wiadomości. Spał w jego łóżku. Śnieg przestał padać i skończył się styczeń.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Czw 20:18, 15 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarodziejka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lis 2009
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubelszczyzna ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:27, 15 Kwi 2010    Temat postu:

Właśnie dlatego nie przeprosiłam. C:
Napiszę jutro, obiecuję. Dzisiaj już zaniemogłam.


Przepraszam, przepraszam, po stokroć przepraszam. Tak miało być przedwczoraj, ale naprawdę nie miałam czasu, pewnie brzmi jak tania wymówka, lecz taka właśnie jest prawda. Z góry wybacz mi mój komentarz.



Przechodząc do historii, jak do tej pory to Chase i Wilson nakreśleni zostali bardzo ładnie, wiemy jak postrzegają ich inni, jak siebie widzą, co czują. Cuddy... cóż zbyt wiele o niej nie wiadomo, jedynie, to co mówi o niej James, nieco bezpłciowa, jeśli chodzi o jej przeżycia wewnętrzne, aczkolwiek jestem pewna, iż to rozwiniesz.

Rewelacyjny język, postacie pełne życia, fabuła dość zajmująca.
Cytat:
Wilson doskonale wiedział, gdzie jego przyjaciel był przez całą noc. To Wilsona bardzo bolało i przez te wszystkie godziny nieobecności Grega zastanawiał się, dlaczego. Przecież lubił Chase’a. Byli kolegami z pracy, wiedział, że można mu zaufać, że jest bardzo inteligentny, że sam powierzyłby mu swoje życie, że to może odmienić House’a…

Pisanie o Jamesie w trzeciej osobie był świetny pomysłem, nadaje tekstowi tego czegoś.

Cytat:
Nie było ubrań House’a. Nie było rzeczy House’a. Nie było House’a.

*__* Nie było Czarodziejki.

Cytat:
Na szafce nocnej położył krótki list od House’a. Czekał na jego puste wiadomości. Spał w jego łóżku. Śnieg przestał padać i skończył się styczeń.

Idealne.

Piękne, nie wiem już naprawdę, co napisać. Kocham Cię czytać, Twój język, styl, po prostu - .

Dziękuję, za możliwość przeczytania czegoś tak wspaniałego.

Ależ się naprodukowałam. -,-

Wena ogromnego i czasu jeszcze więcej.

Kocham,
Czarodziejka


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez czarodziejka dnia Nie 19:24, 18 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:50, 15 Kwi 2010    Temat postu:

*klepie* Wiesz, że kocham i tak dalej?
Komentarz jutro, po szkole.

Edit z 19 kwietnia: G. wypada przeprosić. Muszę komentarz z kartki jeszcze przepisać, ale nie zdążę chyba do soboty wieczorem. Wybacz, edytuję, naprawdę, komentarz będzie, długi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez coolness dnia Pon 17:02, 19 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mazeltov
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 28 Paź 2009
Posty: 1656
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z poczekalni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:40, 15 Kwi 2010    Temat postu:

gehnn musisz mi wybaczyc, ale dzisaj nie napisze niczego bo na oczy nie widze. Zeby to skomentowac, to trzeba dobra chwile poswiecic, bo jest o czym pisac. Jutro po poludniu, sie napewno tu pojawie ^^

e: Po poludniu zapomnialam dodac, ze bardzo poznym popoludniem

Wiec teraz komentarz.

Przeczytalam to i brak mi slow. Twoje opisy, sa dla mnie mistrzostwem, sa niebywale plastyczne. Dzieki wlasnie takim opisom, czytelnik widzi na wlasne oczy to co piszesz.
Co ciekawe, sa inni ktorych opisy mi sie podobaja, ale twoje maja w sobie cos co mnie urzeka. Moze to moja slepota, ale ostatanie dwa fiki, ktore czytalam wlacznie z tym maja wlasnie to czego szukalam.
Sama nie wiem jak to ujac, chodzi o to ze opisy ktore tworzysz sa niebywale proste, pozbawione zbednych ozdobnikow, ale przez to jeszcze piekniejsze. Cholera jestem ograniczona, teraz sobie pomyslisze, ze uwazam twoje opisy za blache i bez wyrazu, ale jest wrecz na odwrot. Prostota ktora w nich jest, jest tak wyjatkowa, ze ... gheen cholera to jest za dobre zebym ja to jakims glupim slowem wyrazila, ba to jest nawet za dobre zebym wogole zabierala sie za koment.

Nie slodzisz, nie ma tutaj lukru sa momenty ze wrecz czuc delikatna nutke jakby sprawozdania. Oczywiscie ta niby pozorna zimnosc opisow, jest cudowna, ale zaznaczam, ze taka "zachowaczosc" widac tylko miejscami. Calosc napisana w swietnym stylu, masz naprawde bogate slownictwo, a to jak bawisz sie kazdym slowem to tylko pozazdroscic.

Jesli chodzi o fabule, to jest moj pierwszy fik z Chasem w roli kochanka Housa, czy jak go nazwac.
Ciesze sie, ze twoi bohaterowie zachowali swoje charakterki. House jest egoista bojacym sie stanoc i zmierzyc ze swoimi uczuciami. Chase jest troszke zagubiony. Wilson, coz to co sie z nim dzieje jest dopiero dziwne, ta wenetrzna walka, niesamowicie to przedstawilas. Patrzac na to mozna nawet dojsc do wnisku, ze wszyscy trzej panowie sa wlasnie tak rozdarci wewnetrznie i co ciekawe kazdy radzi sobie inaczej.

Na poczatku chcialam zacytowac kilka zdan ktore mnie ujely, ale doszlam do wnisku ze te moje kilka zdan to mniej wiecej calosc tekstu. To jak piszesz, mozna porownac do naglego znalezienia sie w ciemnym pomieszczeniu. Na poczatku nie widac nic, pozniej delikatny zarys jakby cien, ale z kazdym nastepnym slowem obraz robi sie coraz bardziej wyrazny, a ja dostrzegam coraz wiecej szczegolow. Kazde zdanie jest jakas niewielka kreseczka, cieniem, ktory w polaczeniu z nastepnym tworzy niesamowity obraz.

Teraz bedzie ale, zawsze jest jakies ale, chodz tutaj znalesc to ale bylo bardzo ciezko. Moze to mi sie zwoje mozgowe poprostowaly i widze to czego nie ma. Postac Cuddy, nie wiem dlaczego ale wydala mi sie jakas niespecjalna, jakby pusta. Jest w niej cos co mnie zirytowalo leciutko, ale tylko takie male leciutko. Wydala mi sie jakas tepa, ze nie widzi tego, ze dzieje sie cos zlego, ze House nie pojechal sobie tak o na wycieczke. Oczywiscie zupelnie nie bierz sobie tego do serducha, mazel tak czasem ma ze dziwne rzeczy go dziwia (alez to zabrzmialo ), albo ze normalne rzeczy go dziwia

Coz moge jeszcze powiedziec, poza tym ze jestes dla mnie mistrzem jesli chodzi o opisy i takie specyficzne przemycanie waznych tresci w wydawalo by sie czasem blachych zdaniach.
Mam nadzieje, ze wybaczysz mi ten dziwny twor, ktory ktos mogl by przez przypadek nazwac komentarzem. Czytajac twoje fiki mam metlik w glowie a to sie przeklada na opisanie wlasnych wrazen, ale taki metlik to chce miec czesciej^^

Z wyrazami podziwu mazel


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mazeltov dnia Pią 22:38, 16 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 9:29, 17 Kwi 2010    Temat postu:

Mazel, myślę, że doskonale rozumiem, co chcesz powiedzieć ^^ Staram się pisać trochę oschle, bo zauważyłam, że to wywołuje więcej emocji, a jeśli pisze się z ozdobnikami, łatwo można przedobrzyć i sprawić, że tekst jest śmieszny. Jeśli mi się udało, to bardzo się cieszę i dziękuję ;*

mazeltov napisał:
Patrzac na to mozna nawet dojsc do wnisku, ze wszyscy trzej panowie sa wlasnie tak rozdarci wewnetrznie i co ciekawe kazdy radzi sobie inaczej.

*___* Tak! Tak się cieszę, że to napisałaś. To jest mniej więcej to, co chciałam napisać. Wszyscy znajdują się w dość dziwnej sytuacji - począwszy od tego, że House przespał się z Chasem, kończąc na wyjeździe diagnosty. Ogólnie, teraz jak na to patrzę, to stwierdzam, że słabo to dość rozegrałam - nie wydaje mi się, że Wilson tak spokojnie przyjąłby zniknięcie House'a. W każdym razie, ten fik nie ma akcji jako takiej - nie ma punktu kulminacyjnego. Chciałam raczej opowiedzieć o bohaterach, ich uczuciach, zmianach, jakie zajdą podczas rozłąki. Bardzo się cieszę, że to napisałaś, bo to by znaczyło, że faktycznie da się to wyczytać ^^

mazeltov napisał:
Na poczatku chcialam zacytowac kilka zdan ktore mnie ujely, ale doszlam do wnisku ze te moje kilka zdan to mniej wiecej calosc tekstu. To jak piszesz, mozna porownac do naglego znalezienia sie w ciemnym pomieszczeniu. Na poczatku nie widac nic, pozniej delikatny zarys jakby cien, ale z kazdym nastepnym slowem obraz robi sie coraz bardziej wyrazny, a ja dostrzegam coraz wiecej szczegolow. Kazde zdanie jest jakas niewielka kreseczka, cieniem, ktory w polaczeniu z nastepnym tworzy niesamowity obraz.

Jeży, ślicznie to ujęłaś... Strasznie mi miło, dziękuję ;*

mazeltov napisał:
Postac Cuddy, nie wiem dlaczego ale wydala mi sie jakas niespecjalna, jakby pusta. Jest w niej cos co mnie zirytowalo leciutko, ale tylko takie male leciutko. Wydala mi sie jakas tepa, ze nie widzi tego, ze dzieje sie cos zlego, ze House nie pojechal sobie tak o na wycieczke.

W dalszej części postać Lisy będzie bardziej rozwinięta, ale nie mogę obiecać, że ci się spodoba. Nie chciałam jej spłycić, ale chyba wyszło coś takiego właśnie. W każdym razie, chodziło mi raczej o to, że różne postaci próbują różnie sobie radzić z sytuacją, która nastała, a która ewidentnie je przerasta. Jej najlepszy diagnosta i przyjaciel zniknął i Lisa nie wie, jak na to zareagować. Z jednej strony chce uszanować decyzję Wilsona, ale ma poczucie, że musi coś zrobić. Jest w sytuacji, nad którą nie ma kontroli i dlatego jej zachowanie może się wydawać dość dziwne, a nawet głupie. To wszystko wynika z tego, że pragnie sobie jakoś poradzić. W każdym razie, obiecuję popracować nad nią w następnych częściach ^^ I dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę ;3

I dziękuję za tak wyczerpujący i kochany komentarz ;*


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Nie 20:24, 18 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mazeltov
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 28 Paź 2009
Posty: 1656
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z poczekalni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:35, 17 Kwi 2010    Temat postu:

Dzisas moj komentarz to taki belkot, a ty nawet nie dziekuj za cos takiego. Ja powinnam dziekowac, ze moglam cos takiego przeczytac.

Co do Cuddy, to moze wczoraj zle to nawet ujelam. Teraz jeszcze raz patrzac na calosc, Cuddy jak dotej pory jest tu najmniej. Poza tym nie mamy zbyt duzego wgladu w jej uczucia i mysli, przez co moglam to tak odebrac, choc moglam tez przecytac wstep gdzie piszesz, ze bedzie jej wiecej i poczekac na kolejne czesci zanim stwierdzilam, ze Cuddy wyszla jakas bezplciowa.

Tak czy inaczej czekam na cd. Jeczeniem mazel sie nie przejmuj i pisz tak jak mialas w planie.

pozdrawiam mazel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:43, 18 Kwi 2010    Temat postu:

Po pierwsze: Czarodziejko, Jakastam, Mazel - dziękuję za czytanie i komentowanie. Jestem trochę okropna, bo daję kolejną część przed rozwinięciem wypowiedzi Jakiejśtam i przepraszam ją za to, ale chcę już wrzucić coś, żeby Cuddy nabrała płci XD Ogólnie, średnio jestem zadowolona z tej części, więc chciałam wiedzieć, co myślicie. Niektóre wyjaśnienia są trochę naiwne. I Cuddy chyba jednak nie wyszła. Ale dobrze. Pozostawiam ocenę wam ^_^



Rozdział II
LUTY
If I could tear you from the ceiling
I’d freeze us both in time
And find a brand new way of seeing
Your eyes forever glued to mine.
Don’t go and leave me...


Pierwszego dnia lutego do jego… ich domu przyszła Cuddy. Wilson miał wolne i zamierzał cały dzień przesiedzieć w domu, nie robiąc nic. Może poogląda telewizję, może pogapi się na telefon w oczekiwaniu, że wiadomość przyjdzie wcześniej, niż oczekiwał. Spał, kiedy zapukała do drzwi. Na ten dźwięk Wilson zerwał się z łóżka i popędził, żeby otworzyć. Może… może to on? Już wymyślał, co mu powie, jak wytknie mu jego wszystkie uszczerbki na psychice, kiedy zobaczył, że za drzwiami stoi Lisa. Nie dał po sobie poznać swojego rozczarowania. Zamiast tego uśmiechnął się lekko i zaprosił ją do środka.

- Ładnie tu – stwierdziła, rozglądając się po domu. James poczuł się winny, kiedy to powiedziała. Dlaczego w ogóle zdecydowali się na kupno tego przeklętego domu? Lisa uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła minę onkologa.

- Nie martw się – powiedziała i poklepała go po ramieniu. – Nie mam wam tego za złe. Może to i lepiej…

- Przestań – przerwał jej James. – Nie mów, że nie byłaś zła.

- Jesteście dupkami – zgodziła się kobieta, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. – Przejdziemy do salonu?

Wilson poprowadził ją do pokoju dziennego i wskazał miejsce na kanapie. Sam usiadł obok. Siedzieli chwilę w milczeniu, Lisa rozglądała się po pomieszczeniu. Zostało profesjonalnie urządzone, pewnie kogoś wynajęli. Podobało jej się. Poczuła ukłucie żalu, ale tylko przez chwilę. Nie chciała skupiać się teraz na domu, głównym powodem jej przyjścia był Wilson. A właściwie brak Wilsona. Znany jej James odszedł wraz z Housem, miesiąc temu, a ten tutaj był myląco do niego podobnym manekinem. Jak inaczej nazwać kogoś, kto wszystkie czynności wykonuje pusto, machinalnie? Inni nie widzieli, bo inni go nie znali. James nie potrafił kłamać, ale sztukę ukrywania emocji opanował do perfekcji. Cóż. Z kim przystajesz takim się stajesz.

Lisa zauważyła, że Wilson powiesił na ścianie w kuchni kalendarz i zaznaczył na czerwono dni, w których miały do niego przychodzić wiadomości od House’a. Zasmuciło ją to. Greg to skończony dureń. Zamierzała mu to powiedzieć, kiedy wróci. Jeśli wróci. Wzdrygnęła się na tę myśl i postanowiła zająć się sprawami najważniejszymi. Odwróciła się do Wilsona i spojrzała mu w oczy.

- Minął już miesiąc – powiedziała bez ogródek.

- Dwadzieścia jeden dni – mruknął James, spuszczając wzrok.

- Nieważne – odparła Cuddy. – Musimy coś z tym zrobić. Zawiadomić policję. Zgłosić zaginięcie. Zacząć szukać. Cokolwiek.

- Przysłał wiadomość.

- James, zastanów się! To przecież nie w stylu House’a, żeby nagle wyjeżdżać i zostawiać wszystko, on nienawidzi zmian. Daliśmy mu miesiąc na powrót, nie wrócił. Trzeba to gdzieś zgłosić.

- Nie w stylu House’a? Zostawienie wszystkiego i dbanie tylko o siebie nie jest w stylu House’a?

- Jak możesz się nie przejmować?! – Cuddy podniosła głos. – Nie mamy pojęcia, co się z nim dzieje, nie martwi cię to?

- A ciebie? – James popatrzył w jej oczy badawczo. Lisa zamrugała zdezorientowana.

- Martwię się o ciebie – powiedziała po chwili łagodnie. Wilson przewrócił oczami.

- Nie masz się o co martwić. U mnie wszystko w porządku – odparł szorstko. Potem zastanawiał się, czemu to zrobił.

- Zrób coś z tym. Znajdź go albo wróć do nas, James.

Lisa wstała i wyszła z domu. Wilson został na kanapie, nie wiedząc, co odpowiedzieć. W końcu zdecydował się na dwa słowa wypowiedziane do otaczającej go pustki.

- On wróci.

***

Tegoroczny luty był przygnębiająco ciepły. Nie mroźny, ale temperatura nie podnosiła się powyżej zera. Efektem tego było nieustające błoto, rozlewające się po ulicach. Słońce świeciło rzadko, częściej niebo pokrywały szare, smutne chmury. Często padał śnieg z deszczem, a gdyby tego było mało, bez przerwy wiał zimny, nieprzyjemny wiatr. Idealna pora dla zakochanych.

Co miało znaczyć: wróć do nas? Cały czas z nimi był, jak gdyby nigdy nic, przez te wszystkie dni, w których spuszczali wzrok albo próbowali go dyskretnie pocieszyć. Traktowali go, jakby House odszedł na zawsze, a przecież minęło dopiero dwadzieścia jeden dni, wysyłał wiadomości, przecież wróci, do cholery! Jest tchórzem, więc uciekł, ale nie na długo, w końcu mu się znudzi to, że nie ma nikogo. Tylko że teraz Wilson również pozostał sam, ale zupełnie bez jego zgody. To nie była jego zachcianka. Ta decyzja zależała od House’a i on podjął ją sam, jakby James w ogóle się nie liczył. Poczuł się okropnie niedoceniony. Byli najlepszymi przyjaciółmi. To do czegoś zobowiązuje.

Tak naprawdę, nie zobowiązywało do niczego. Przyjaźń jest bezwarunkowa i James doskonale o tym wiedział. Ale czuł się tak okrutnie wykorzystany, że musiał na coś zrzucić winę.

Kilka minut po tym, jak Cuddy wyszła, Wilson stwierdził, że przejmowanie się jest niezdrowe, a musi jeszcze zrobić sobie coś do jedzenia.

***

Czternastego lutego James obudził się, szczerze nienawidząc dnia, który go czekał. Walentynki były najgłupszym świętem, jakie można było wymyślić. Wielokrotnie zastanawiał się, po co ludzie nadal kupują sobie w ten dzień kwiaty, czekoladki, misie i inne bezwartościowe drobiazgi, ale doszedł do tylko jednego, w miarę logicznego wniosku – dla pieniędzy. Podczas wieloletniej praktyki zorientował się również, że ludzie, którzy są samotni znacznie bardziej nie lubią walentynek, niż ci, którzy mają komu kupować śmieciowe gadżety.

Kiedy dotarł do pracy, Cuddy wezwała go do siebie. Oprócz niezbyt przyjemnej konwersacji dwa tygodnie temu, nie rozmawiali o Housie. Wiedział, że za jakiś czas Lisa znowu spróbuje. Albo, co gorsza, podejmie decyzję o szukaniu Grega sama. James miał dość, że bliscy decydują o ich wspólnym życiu za niego. Westchnął i ruszył do jej gabinetu.

Cuddy była zajęta papierami, kiedy wkroczył. Podniosła wzrok, uśmiechnęła się do niego promiennie i wskazała krzesło, żeby usiadł. James posłusznie zajął miejsce naprzeciwko niej i czekał.

- Jak tam? – zapytała, a w jej oczach znowu zauważył niepewność i troskę. Wilson to doceniał, ale zaczynała być monotonna. Jest tak samo, jak miesiąc temu, pomyślał James. I będzie, dopóki House nie wróci, odezwał się cichy głosik w jego podświadomości, ale zignorował go.

- W porządku – powiedział i uśmiechnął się. Cuddy dobrze znała ten uśmiech. Widziała go codziennie od miesiąca. Miała go szczerze dość. Naprawdę starała się pomóc. Dzwoniła do Grega codziennie, pomimo tego, że wiedziała, że zablokował jej numer. Wysyłała mu wiadomości. Próbowała się skontaktować, jakkolwiek. Bez skutku. Martwiła się. Ludzie tak po prostu nie wyjeżdżają, nie zostawiają przyjaciół… Skoro House jest taki genialny, dlaczego skazał Jamesa na te sztuczne uśmiechy?

- Chciałam ci coś zaproponować – zaczęła Cuddy, obserwując reakcję onkologa. Wyraz lekkiego zdziwienia przemknął przez jego twarz, to wszystko. Postanowiła kontynuować:

- Lucas wyjeżdża z Rachel do swoich rodziców na kilka dni. Ja nie mogę, mam pracę i zostaję sama. Co powiesz na… obiad? Żeby oderwać się od szpitala?

Gdyby James był sam, przewróciłby oczami. Lisa była jego przyjaciółką, ale zdecydowanie przesadzała. Posługiwała się kodem. Tak naprawdę chciała oderwać go od House’a, Lucasa poprosiła o wyjazd, a obiad skończy się tak, że nie da mu spokoju przez najbliższy tydzień. Wilson poczuł się okropnie, kiedy to wszystko pomyślał. Przecież ona chciała mu tylko pomóc. Kiedy stał się taki cyniczny?

- Jasne – powiedział głośno, nie chcąc sprawić Lisie zawodu. – To bardzo miło z twojej strony.

Cuddy pokiwała pogodnie głową i powiedziała, że umówi się z nim dokładnie przez telefon.

- Do zobaczenia – rzuciła, kiedy onkolog opuszczał gabinet.

***

Cuddy doskonale wiedziała, jakie uczucia żywi Wilson do House’a. Właściwie to wszyscy wiedzieli. To było dość oczywiste. I nie, nie dlatego, że mieszkali razem. Kiedyś myślała, że naprawdę kocha Grega. Prawdopodobnie tak było. Ale teraz miała wymarzoną rodzinę i nie zamierzała z tego rezygnować na rzecz niestałego w uczuciach, egoistycznego mężczyznę, jakim był House. Nie, żeby nie dostrzegała jego pozytywnych cech. Widziała je i to bardzo wyraźnie. Ale jej szacunek do niego wiele stracił, kiedy zobaczyła, jak wielkim tchórzem był.

Nie wiedziała, przed czym uciekał. Nie miała pojęcia, co jest w jego głowie. Ale cokolwiek to było, nie mogło być ważniejsze, niż James. Oddany James, szczery James, kochający James. Jedyne, co Lisę martwiło, to że oboje musieli to odkryć. Wilson, który nie mógł albo nie chciał się przyznać. House, który nie chciał wiedzieć. Może właśnie przed tym uciekł Greg – przed prawdą.

Najbardziej obawiała się tego, że on nie wróci. Co się wtedy stanie? Stracą Jamesa na zawsze? Już teraz wymykał się z objęć swoich przyjaciół, nawet, jeśli nie był tego świadomy. Lisa nie zamierzała na to pozwolić.

***

Siedzieli w jakiejś restauracyjce obok szpitala, bo Cuddy chciała być blisko na wszelki wypadek. James odebrał to raczej jako swego rodzaju „łagodny początek”, mający uzmysłowić mu, że to tylko spotkanie dwójki przyjaciół. Było bardzo miło, nie mógł zaprzeczyć. Pomyślał nawet, że Lisa częściowo osiągnęła to, co chciała – odciągnęła jego myśli jak najdalej od zniknięcia przyjaciela. Rozmawiali o wszystkim i James pierwszy raz od kilku tygodni poczuł odstępstwo od tej potwornej pustki, którą miał w środku. Niemal jak te wszystkie wieczory, które spędził z Housem w ciągu ostatnich dni przed jego wyjazdem, kiedy naprawdę myślał, że wszystko jest w porządku i niedługo powróci do normy.

Dopiero niedawno James uzmysłowił sobie, jak bardzo zmienił się Greg w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Wydawał się być bardziej przygnębiony, zamknięty w sobie. Wilson zrzucał winę na ból nogi i, z niewiadomych przyczyn, Chase’a. Może House chciał od niego więcej, niż tamten dawał? James miał do siebie żal, że nie zapytał. Dlaczego, do cholery, nie zapytał?!

Rozmawiali o niczym. Cuddy zręcznie prowadziła rozmowę, unikając jakichkolwiek wzmianek o Housie. James był pod wrażeniem. Pod pewnymi względami Lisa była bardzo podobna do Grega. W innym życiu byliby świetną parą.

- Dziękuję – powiedział, kiedy siedzieli w ciszy, uśmiechnięci. Trzeba wracać do pracy, ale on musiał coś powiedzieć. Lisa zobaczyła, że podziękował szczerze.

***

Od tamtej chwili spotykali się często, czasami nawet to Wilson proponował, żeby do niego przyszła. To był świetny układ dla obu stron – Lisa czuła, że pomaga, Jamesa myśli dopadały tylko wieczorami. Prawdopodobnie zwariowałby, gdyby robiły to częściej. Onkolog myślał o wszystkim – o tym, co zrobił, czego nie zrobił, do czego się nie przyznawał, co ignorował, ile stracił, ile przeleciało mu przez palce. Wspominał i zastanawiał się, gdzie popełnił… gdzie popełnili błąd. Kiedy emocje odeszły, James pozostawał sam na sam ze wspomnieniami i wątpliwościami. Kilka razy brał telefon z zamiarem wysłania wiadomości, zadzwonienia do House’a – wszystkie próby kończyły się rezygnacją. Wilson doszedł do wniosku, że w tchórzostwie mógłby się równać z Gregiem. W nocy przychodziły sny. James ignorował je, ale były namolne. Śnił i przerażało go to, co widział, co jego podświadomość nasuwała mu przed oczy. Przerażało, ale również fascynowało. Tego faktu bał się jeszcze bardziej.

Cuddy szukała kontaktu z Housem coraz rzadziej. Prosiła nawet Lucasa o pomoc. Zgodził się, ale powiedział, że jeśli diagnosta nie chce być znaleziony, to zrobi wszystko, żeby to się nie stało. Lisa dobrze to wiedziała i poprosiła, żeby po prostu spróbował dowiedzieć się, czy nic mu się nie stało i czy to na pewno tylko wyjazd. Lucas obiecał, że jej pomoże. Kiedy miała względną kontrolę nad tym, co się dzieje, zdecydowała, że musi podnieść Jamesa na nogi. A potem uświadomić mu parę rzeczy.

***

Zbliżał się koniec lutego. Właściwie był już dwudziesty siódmy, za dwa dni miała przyjść kolejna wiadomość od House’a. Wilson o tym wiedział, ale coraz częściej spychał w głębsze zakątki umysłu, chcąc skupić się na codzienności. Było mu trudno, bo skupianie się na czymś, co praktycznie od niego odeszło, było niełatwym zadaniem. Przyzwyczaił się jednak do pomocy Lisy, która dokładała starań, żeby było jak zwykle.

Jedyną przeszkodą było to, że wszystko się zmieniło, więc zachowanie myśli, że ‘wszystko jest jak zwykle’ wymagało wysiłku. Zastanawiał się, dlaczego jej tak zależało. Przecież nie zamierzał zabić się z powodu głupiej zachcianki House’a. Ani wpadać w depresję. Ani w nałóg. Ona jednak chyba myślała inaczej, a on nie widział potrzeby wyjaśniania jej tego. Gdyby nią był, nie uwierzyłby sobie.

Był wieczór, siedzieli w jego domu (ich domu), jedli chińszczyznę, a Lisa opowiadała o swoich pacjentach z kliniki i o tym, co mówi już Rachel. Śmiali się, było przyjemnie, tak normalnie. Część Jamesa była w stanie przyjąć tę normalność do wiadomości, ale była to tylko mała cząstka. Cóż, lepsze to, niż nic, pomyślałaby Lisa, gdyby o tym wiedziała. Wilson nie zauważył nawet, że wystarczył im miesiąc, żeby stać się sobie bardzo bliskimi. Byli przyjaciółmi już od dawna, ale nie w ten sposób. Czasami przez myśli Jamesa przemykały słowa ‘za bliscy’.

Dzisiaj Cuddy zamierzała to zrujnować.

Zaczęło się od niewinnego przysunięcia do onkologa i zbyt rozmarzonego uśmiechu, żeby można było go nazwać ciepłym. Wilson poczuł się trochę przytłoczony nagłą ciszą i atmosferą, która nagle wytworzyła się w pokoju. Uśmiechnął się do niej przepraszająco, wstał i podszedł do okna. Z przerażeniem usłyszał, że kobieta również wstała i zbliża się do niego.

Nie rób tego.

Poczuł jej oddech na karku i chciał się odsunąć, ale uznał to za niegrzeczne. Położyła mu ręce na ramionach, zaraz potem przytuliła się do niego. Onkolog odwrócił się powoli, patrząc jej w oczy pytająco. Czemu to robiła?

Nie rób tego.

Nadal go obejmowała, patrzyła na niego przymrużonymi oczami i czekała na reakcję. Zareaguj, powtarzała w myślach, zareaguj. James tylko wpatrywał się w nią zaskoczony, pragnąc, żeby przestała, żeby wyczytała to w jego wzroku, oddechu, niewidocznego grymasu na twarzy. Lisa starała się być cierpliwa. Zbliżała się do niego powoli, żeby go pocałować.

Zareaguj. Zareaguj.

James w końcu odepchnął ją lekko od siebie.

- Nie – powiedział nieco zachrypniętym głosem.

- Dlaczego nie? – zapytała Lisa, a w duchu odetchnęła z ulgą. Dlaczego nie? Jej słowa rozbrzmiewały mu w głowie. To przecież oczywiste, byli przyjaciółmi, kolegami z pracy, ona miała chłopaka, Lucasa, a on miał…

Popatrzył na nią z przerażeniem. Kobieta uśmiechnęła się tylko, chwyciła kurtkę i skierowała się do drzwi.

- Odsłoń pianino* – rzuciła, kiedy wychodziła.

***

Przez błoto i zimno przebijały się oznaki nadchodzącej wiosny. Temperatura powyżej zera. Zmieniały się pory roku i skończył się luty.

cdn.

________________
*Wiem, że to były organy. Ale Cuddy nie wiedziała, poza tym to było bardziej symboliczne. A 'odsłoń organy' nie brzmi najlepiej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Pią 14:39, 30 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarodziejka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lis 2009
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubelszczyzna ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:25, 18 Kwi 2010    Temat postu:

Kobieto, uwielbiam takie dłuuugie części! Dziękuję. ;*


Cytat:
Na ten dźwięk Wilson zerwał się z łóżka i popędził, żeby otworzyć. Może… może to on? Już wymyślał, co mu powie, jak wytknie mu jego wszystkie uszczerbki na psychice, kiedy zobaczył, że za drzwiami stoi Lisa. Nie dał po sobie poznać swojego rozczarowania.

Ta bezsensowna, bezustanna nadzieja, tak trzymająca "w pionie". Pozwalająca nabrać powietrza pełną piersią. Ta najmocniejsza i najtrwalsza.

Cytat:
- Minął już miesiąc – powiedziała bez ogródek.

- Dwadzieścia jeden dni – mruknął James, spuszczając wzrok.

*_____* Jerzy. Piękne. Tak samo, jak dni zaznaczane na czerwono w kalendarzu. Smutne, ale jednocześnie piękne.

- On wróci.

Cytat:
Co miało znaczyć: wróć do nas? Cały czas z nimi był, jak gdyby nigdy nic, przez te wszystkie dni, w których spuszczali wzrok albo próbowali go dyskretnie pocieszyć. Traktowali go, jakby House odszedł na zawsze, a przecież minęło dopiero dwadzieścia jeden dni, wysyłał wiadomości, przecież wróci, do cholery!

Jak mam wrócić skoro nigdzie nie odszedłem?

Cytat:
- Dziękuję – powiedział, kiedy siedzieli w ciszy, uśmiechnięci. Trzeba wracać do pracy, ale on musiał coś powiedzieć. Lisa zobaczyła, że podziękował szczerze.

Chwilowe oderwanie od przykrej rzeczywistości, wyrwanie z własnego, prywatnego świata. Dziękuję.

Cytat:
Zbliżał się koniec lutego. Właściwie był już dwudziesty siódmy, za dwa dni miała przyjść kolejna wiadomość od House’a.

Odliczanie dni to naprawdę rewelacyjny pomysł. Oddaje całą tęsknotę, nadzieję, chęć złapania się czegokolwiek, nawet, jeśli to tylko pusty sms. Daje jakiś punkt zaczepienia, jest na co czekać.

Cytat:
Był wieczór, siedzieli w jego domu (ich domu)

I tak jakoś smutno się robi. Delikatnie napisana część, tak samo jak delikatna jest na początku ta więź, taka ostrożna, jak delikatny jest James.

Cytat:
- Odsłoń pianino

*__________* Takie proste z pozoru dwa słowa, a jakże wiele mówią, oddają całą prawdę, są moim faworytem.


Już o poziomie tekstu, języku i stylu nie wspomnę, bo utrzymujesz tak samo, jak w poprzednich częściach.

No i Lisa otrzymała płeć, podoba mi się jej zachowanie, wszystko komplikuje, już nie jest tak prosto i oczywiście. I to jej zachowanie po tym wszystkim... Intrygujące, że tak się wyrażę. a w duchu odetchnęła z ulgą.

Wena, czasu i moc cierpliwości.

Całuję,
Czarodziejka


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez czarodziejka dnia Nie 20:49, 18 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mazeltov
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 28 Paź 2009
Posty: 1656
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z poczekalni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:28, 22 Kwi 2010    Temat postu:

Witam. Zgadzam sie z przedmowczynia, cudownie dluga czesc. Niestety czasami powoduje to, ze niektorzy odazu rezygnuja, a teraz niech zaluja nie wiedza co traca.

gehnn po przeczytaniu tego doszlam do dwoch wnioskow. Pierwszy jest taki, ze to jest genialne, a drugie, ze ja jestem ograniczona bo brak mi slow.
Jesli chodzi o postacie, to Cuddy napewno po tej czesci nie jest bezpluciowa. Jesli to jak uksztaltowalas ta postac, jest wynikiem mojego jeczenia, to juz zawsze bede narzekac na twoje postacie, a wtedy ty bedziesz z nimi takie cuda robic. Natomiast jesli bylo to zaplanowane, to padam do twych stupek i bije poklony. Bo gdzie na poczatku byla cisza a Cuddy taka sobie, to w tej czesci mamy przyslowiawa burze poprzedzona cisza.
Cuddy nie jest juz nijaka, plytka czy powierzchowna. Zrobilas z niej bardzo ciekawa i skomplikowana postac. Momentami jest nawet bardziej skomplikowana niz Jimmy.

Cytat:
- Dlaczego nie? – zapytała Lisa, a w duchu odetchnęła z ulgą. Dlaczego nie? Jej słowa rozbrzmiewały mu w głowie. To przecież oczywiste, byli przyjaciółmi, kolegami z pracy, ona miała chłopaka, Lucasa, a on miał…

Popatrzył na nią z przerażeniem. Kobieta uśmiechnęła się tylko, chwyciła kurtkę i skierowała się do drzwi.

- Odsłoń pianino* – rzuciła, kiedy wychodziła.


Odetchnela z ulga? Ale dlaczego? Dlaczego to zrobila?
Ten maly fragment narobil w mojej glowie pelne spustoszenie. Pytan, ktore mi sie nasunely sa dziesiatki, teorii jeszcze wiecej. Dowodzi to jak zgrabnie manipulujesz czytelnikiem, ze masz jakis plan, ktory konsekwentnie wprowadzasz, a czytelnik jest jak maly detektyw, ktory musi sam dotrzec do tego o co chodzi.

Jesli chodzi o Wilsona, to pieknie i w bardzo dosadny sposob pokazujesz jego oddalenie sie, izolacje. Podoba mi sie to jaka jest roznica miedzy tym co Jimmy mowi, a tym co Jimmy mysli. O ironio przypomina Housa, ten cynizm w jego glowie wypisz wymaluj House tylko, ze House nie pozostawia go dla siebie.

Co zabawne w tym opowiadaniu mimo, ze House prawie nie wytepuje jest go znacznie wiecej niz w niektorych fikach gdzie jest "obecny".

Kocham to jak umiejetnie dajesz czytelnikowi odczuc smutek i melancholijnosc tej calej sytuacji. Nie wykorzystujesz zwyklych opisow, ale na przyklad kalendarz na scianie na ktorym Wilson znaczy dni kolejnych wiadomosci od Grega, jest bardziej wymowny niz nie jeden opis uczuc.

Kolejna rzecz, ktora mnie urzeka to, to jak skrupulatnie budowalas wiez przyjazni miedzy Cuddy i Jimmim, zeby pozniej calkowicie i niespodziewanie zburzyc ten obraz przez jej zachowanie.
Masz specyficzny styl budowania napiecia. Nie robisz tego sukcesywnie, na poczatku "mamisz" czytelnika, wprowadzasz w stan odprezenia zeby pozniej nagle rozwalic wszytko jakims niespodziewanym zwrotem akcji.

Co do samego stylu, niesamowity. Fikow przeczytalam setki, polskich zagranicznych, ale twoj styl jest wyjatkowy. Opisy jak zwykle barwne i ciagle majace ta mieszanke oschlosci i dystansu, ktore mnie tak zachwycaja.

Ja juz chyba nic wiecej nie dam rady napisac, poza tym, ze to jest BOSKIE. Czekam na cd

pozdrawiam mazel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:31, 30 Kwi 2010    Temat postu:

Jesteście niesamowite ze swoimi komentarzami, a ja nawet na nie konstruktywnie nie odpowiadam. Jestem potworna i obiecuję się poprawić. Jeśli chodzi o długość, moją idolką jest Katty B., której niemal każdy twór ma jedenaście stron Worda. Staram się robić tak, żeby jej dorównać xD Ogólnie, bardzo lubię długie rzeczy, nawet, jeśli nie mam czasu ich czytać ^^ Dlatego staram się "dawać wam" to, co sama lubię otrzymywać. Zwykle nie dedykuję tekstów, ale co tam. To dla was, dziewczyny. Dla Jakiejśtam, żeby się zebrała w sobie i nas nie opuszczała, jestem pewna, że wrócisz, maj dir. Dla Czarodziejki, bo ją kocham i zawsze rozkłada mój tekst na kawałki, odnajdując w nim rzeczy, których nawet ja nie znajduję. Dla Mazel, za komentarze, przez które po prostu mam ochotę pisać dalej i świetny avatar (serio, kocham go). Dzięki za wsparcie :3




Rozdział III
MARZEC
I refuse to let you die
‘cause that's wrong


Miała na imię Heather Groff. Siedemdziesięcioletnia kobieta, pogodna, idealna babcia dla wnuków, których nigdy nie miała. Można powiedzieć, że była w pewnym sensie przyjaciółką Jamesa. Oczywiście, James przyjaźnił się z każdym swoim pacjentem, ale akurat ją zwyczajnie lubił, przez jej charakter, przez to, że w ciągu tych pięciu miesięcy, kiedy była pod jego opieką, nawiązała się między nimi więź. Zaufanie. Ona musiała mu ufać, był jej lekarzem. Zaufała mu, kiedy pięć miesięcy temu przyszła do onkologa z wykrytym nowotworem złośliwym wątroby. On ufał jej, kiedy do niej przychodził, bo chciał.

Nałogowo paliła, więc nie było mowy o przeszczepie. James wiedział, że został jej miesiąc, może dwa. Nadal jednak była tą niesamowitą osobą, którą poznał kilka miesięcy temu. Pogodną, silną, energiczną. Kochali swoje towarzystwo. Pewnie dlatego Wilson mówił jej wszystko.

Był ósmy marca. James odwiedził ją, przynosząc jej różę. Stwierdził, że to żałośnie banalne, ale być może ją ucieszy. Wszedł do sali, a ona przywitała go promiennym uśmiechem.

- Dzień dobry, Heather – przywitał ją i wręczył kwiat. Roześmiała się, udając zawstydzenie.

- Dobry, dobry – powiedziała, wąchając różę. – Być może ostatni.
Onkolog musiał przyznać, że jej poczucie humoru było dość niezwykłe.

- Jak się pani czuje? – James zadał standardowe pytanie.

- Czekam na śmierć, doktorze Wilson, o mnie się nie martw – odparła. – Dziękuję za różę, to bardzo miło z twojej strony, mój drogi. Ale nie mów do mnie ‘pani’, czuję się przez to staro.

Wilson przysiadł w nogach jej łóżka.

- Dzisiaj dzień kobiet. Mamy wiosnę – oświadczył, patrząc przez okno na panującą na zewnątrz pogodę.

- Wiosna to piękna pora roku. – Heather z namysłem pokiwała głową. – Pora dla zakochanych.

- Ta – mruknął Wilson.

Na te słowa pacjentka popatrzyła na lekarza badawczo.

- A pan? – zapytała.

- Słucham?

- Jak pan się czuje? – wyjaśniła Heather.

- Bywało lepiej – powiedział James z uśmiechem. Po dłuższej chwili milczenia, dodał: - Nie wiem, Heather. W sumie to nie wiem, jak się czuję.

Potarł dłonią kark. Kobieta dobrze znała ten gest. Nie zamierzała naciskać. Powie jej, jeśli będzie chciał.

James zerknął na nią i uśmiechnął się. Odwzajemniła uśmiech, chcąc go ośmielić do zwierzeń. Onkolog jednak nic nie powiedział, tylko wstał i wyszedł z sali. W innym wypadku Heather byłaby zdziwiona zachowaniem doktora, ale tym razem czuła, że stało się coś, z czym nie mógł sobie poradzić. Czasami kobieta była szczęśliwa, że został jej tylko miesiąc życia.

***

Dwa dni później James przyszedł do niej, żeby zadać to samo standardowe pytanie. Heather odpowiedziała, że oczekuje śmierci i tak skończyła się ich wstępna rozmowa. Kobieta miała wrażenie, że dzisiaj powie jej więcej, ale znów miała się przeliczyć. Wilson usiadł tylko na brzegu jej łóżka i po dość długim zastanowieniu, poprosił:

- Heather, opowiedz mi o swoim najszczęśliwszym wspomnieniu.
Zdziwiło ją to pytanie, ale ufała doktorowi Wilsonowi i chciała mu pomóc. Pomyślała więc, przypominając sobie najpiękniejsze chwile w jej życiu.

***

Jest 1935 rok. Heather Groff ma pięć lat, a jej mama pierwszy raz pozwala jej wsiąść na kucyka z rodzinnej farmy. Dziewczynka kocha konie i cały czas błaga rodziców, żeby jej pozwolili, choć ten jeden raz. Nadchodzi wiosna, marzec, jej urodziny. Mama budzi ją wcześnie, życzy wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń z szerokim uśmiechem na twarzy, a potem obiecuje niespodziankę. Pięciolatka jest bardzo podekscytowana, ubiera się i wychodzi na dwór. Tam stoją jej rodzice, tata za lejce trzyma tego przepięknego, białego kucyka, tego, którego Heather lubi najbardziej. Dziewczynka śmieje się, skacze, klaszcze. Oni śmieją się razem z nią, wsadzają w siodło i prowadzą konia. Zaczyna się jej pierwsza w życiu przejażdżka, czuje dokładnie wszystko wokół siebie. Wiosenny wiatr muska jej skórę, dociera do niej zapach świeżej trawy i polnych kwiatów, dłońmi gładzi miękką grzywę konia. Na jej twarzy pojawia się najszczerszy dziecięcy uśmiech. Jest rok 1935 i Heather pierwszy raz dowiaduje się, czym jest prawdziwe szczęście.

Osiemnasty marca, 1946 rok. Heather jest na strychu i przegląda stare rzeczy taty. Jej kochany, najdroższy tata. Teraz go nie ma, ale ona jest pewna, że patrzy na nią z góry. Po pogrzebie zaczęła palić, a przy zapaleniu pierwszego papierosa mruknęła ‘Przepraszam, tato’. Wśród notatników i ubrań znajduje starego, pluszowego misia. Przygląda mu się chwilę, w końcu przytula, wącha. Czuje, że odtąd będzie to jej najlepszy przyjaciel. ‘Przepraszam, tato’, szepcze, zapala papierosa, mruga do misia i odtąd robi to za każdym razem, kiedy pali.

Wiosna, 1956. Od sześciu lat jest z Henrym. Żyją. Oddychają tym samym, przepełnionym radością powietrzem. Uważają, że są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Henry zabiera ją na łąkę, jest pięknie, rześko, jakby życie miało nigdy się nie skończyć. Zaczyna padać deszcz, na niebie pojawia się tęcza, a oni tańczą, tańczą, tańczą… ich głośny śmiech odbija się od kropel wody.

Dwudziesty maja, 1995 rok. Park przy Spring Street, trzecia ławka od lewej od wejścia, ta przy stawie. Heather siedzi z papierosem i próbuje się uśmiechnąć, ale nie potrafi. Jest ubrana na czarno, ale promienie słońca nie lgną do niej, przynajmniej ona tego nie czuje. Dochodzi do wniosku, że w sumie wszystkie pory roku są takie same, tylko pogoda się zmienia. Bez sensu. Patrzy oskarżycielsko w niebo, mając nadzieję, że Bóg to zauważy i zrobi mu się przykro. Głupio. Nieprzyjemnie. Źle. Jakkolwiek, byleby nie był szczęśliwy. I że odezwie się do niej, zstąpi, powie, że przeprasza. Ma ze sobą misia należącego do ojca. Jedyna bliska rzecz, która jej pozostała.

- Przepraszam, prze pani – słyszy obok siebie i odwraca wzrok, zaskoczona. Obok niej usadawia się mała dziewczynka, lat siedem, może osiem. Uśmiecha się do starszej pani promiennie, kątem oka obserwując z ciekawością ściskanego przez kobietę misia. – A co to jest?

Heather patrzy na to niewinne dziecko i ma ochotę roześmiać się w twarz Bogu. Wysłałeś ją? To nie sprawiedliwe, wiedziałeś, że jej ulegnę. Uśmiecha się do dziewczynki łagodnie i zaczyna opowiadać historię maskotki.

Jest dwudziesty maja, 1995 rok, około południa. Heather uśmiecha się pierwszy raz, odkąd Henry umarł.


***

W innej sytuacji pacjentka prawdopodobnie opowiedziałaby mu jedną z tych sytuacji, tym razem jednak czuła, że on oczekiwał czegoś innego, zupełnie innego. Widziała to w jego oczach, oddechu, sposobie mówienia i spokojnym oczekiwaniu, w którym trwał, kiedy ona się namyślała. Czego pan oczekuje, doktorze Wilson?

- Był taki czas, kiedy Henry wyjechał do rodziców, jego mama była bardzo chora, a ja musiałam zostać, zająć się wszystkim podczas jego nieobecności – zaczęła po chwili ciszy. James popatrzył jej w oczy. – Nie wiedziałam, ile go nie będzie, czekałam każdego dnia na wiadomości, łapałam się na przypatrywaniu drzwiom. Pewnego dnia wyszłam z domu, to było wiosenne popołudnie, identyczne, jakie mamy teraz za oknem. Wszystko dosłownie tętniło szczęściem, a ja nie potrafiłam, wciąż nie mogłam się doczekać jego powrotu. Kiedy wróciłam do domu, on tam był. Stał na środku pokoju i uśmiechał się do mnie promiennie. Zabrał mnie na spacer i to był najszczęśliwszy wiosenny spacer w moim życiu. Byłam z Henrym, który wrócił.

Zamilkła i obserwowała jego twarz. Zauważyła niemal niewidoczne grymasy, to zdziwienie, to smutek, to znowu gniew. W końcu uśmiechnął się do niej i pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Dziękuję ci, Heather – powiedział cicho. – Bardzo ci dziękuję.

***

Tydzień później Heather czuła się gorzej i wiedziała, że z nauki hiszpańskiego już nic nie będzie. Zawsze chciała się nauczyć tego języka, ale nigdy jakoś nie było czasu. A teraz wiedziała, że jej kres jest blisko i trochę żałowała, że nigdy nie opowie Henry’emu o swoim dniu po hiszpańsku. Opowiadała mu wszystko, odkąd umarł. Przecież był jej najlepszym przyjacielem.

Uznała, że dość zabawne jest mieć świadomość o swoim umieraniu. Polegała na tym ciele przez siedemdziesiąt siedem lat i okazało się, że następne dwanaście miesięcy to dla niego za dużo. I tak była mu wdzięczna. W końcu przeżyli razem niemało.

W trakcie tych przemyśleń do jej sali wpadł doktor Wilson, wioząc ze sobą wózek inwalidzki. Heather popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Moja droga – powiedział nonszalancko w tak nieporadny sposób, że kobieta zaczęła się śmiać. – Czy zechciałabyś mi towarzyszyć podczas wiosennego spaceru?

- Z przyjemnością – odparła Heather.

***

Było ciepło, jak na marzec. Słońce świeciło mocno, chociaż powietrze było chłodne. Wszystko pachniało nadchodzącą wiosną, wszystko budziło się do życia. Kiedy prowadził jej wózek, a ona obserwowała to wszystko dookoła, Heather stwierdziła, że to ironia losu, że umrze w wiosnę, kiedy wszystko odżywa. Ale skoro nie mogła nic na to poradzić, nie protestowała. Wydobyła z kieszeni szlafroka szpitalnego papierosa.

- Ma pan ogień, doktorze? – zapytała Jamesa jak gdyby nigdy nic. Wilson popatrzył przerażony najpierw na nią, a potem na przedmiot, który trzymała w ręku.

- Heather! – wykrzyknął. – Nie wolno ci palić, skąd to masz?!

Kobieta wzruszyła ramionami, nic sobie nie robiąc z rozgorączkowania lekarza.

- Nie paliłam od dawna i prawdopodobnie niedługo umrę. Bez względu na to, czy zapalę, czy nie. Ten ostatni raz, doktorze. – Popatrzyła na niego pozornie obojętnie, przecież wiedziała, ze ulegnie.

James westchnął i wyjął z kieszeni płaszcza zapałki*.

- Nie wierzę, że to robię – mruknął, a Heather uśmiechnęła się do niego pogodnie. Bardzo lubił jej towarzystwo. Potrzebował jej, kiedy cały świat był szczęśliwy i tętnił życiem, bo nie miał nikogo innego.

Ale ona też odejdzie. Tylko on jeszcze o tym nie myślał.

Usiadł na ławce, a wózek postawił obok siebie. Ciepły, wiosenny wiatr, który pachniał trawą, owiewał delikatnie ich twarze i poruszał liśćmi nad ich głowami. Czas zatrzymał się na te kilka godzin, które spędzili w parku, rozmawiając i ciesząc się swoją obecnością, bezinteresownie. Nie zauważyli, że w tę wiosnę nie padał jeszcze deszcz.

***

Spadł dwudziestego drugiego marca, kiedy około siedemnastej Heather zamknęła oczy na zawsze. Kilka godzin później, kiedy Wilson siedział w swoim domu sam z opróżnioną do połowy butelką wina, która była jedynym alkoholem, znajdującym się wtedy w ich domu, House przysłał swoją pustą wiadomość. James popatrzył na ekran telefonu i wybuchnął śmiechem.

Pusta wiadomość! Oto, jak Greg radził sobie ze swoimi małymi życiowymi porażkami. Uciekał, a pozostawiał po sobie tylko puste SMSy. To było takie żałosne. On tu został. On musi sobie poradzić, podczas gdy wszyscy odchodzą. House odszedł. Heather odeszła. Został sam.

Cisnął telefonem o podłogę.

- Wypchaj się ze swoimi pustymi wiadomościami, House.

***

Pierwszy wiosenny deszcz spadł, a potem zza chmur wyszło słońce i wszystko było takie, jak zwykle. Na drzewach zakwitły kwiaty, zapach świeżości był coraz intensywniejszy. Wiosna zagościła na dobre i skończył się marzec.

cdn.

_____________________
*Nie dałam mu zapalniczki, bo Wilson nie pali, więc po co mu ona. Potrzebny był mi jednak ogień i stwierdziłam, że on musi być zaradny, więc pewnie ma zapałki. Albo przynajmniej po prostu tu miał ^^''


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Pią 11:35, 30 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mazeltov
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 28 Paź 2009
Posty: 1656
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z poczekalni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:15, 30 Kwi 2010    Temat postu:

gehnn, dziekuje za dedyk zupelnie niezasluzony

Nawet nie jestes sobie w stanie wyobrazic, jaka bylam szczesliwa, jak zobaczylam nowa czesc.

Jesli chodzi o fika, to ja kocham rowniez dlugasne fiki, gdzie mozna sie zatracic w tekscie.

Musze przyznac, ze znowu mnie zaskoczylas. Ta czesc jest zupelnie inna niz pozostale. Widzimy smutek Jimmiego, ale oczami Heather, ktora jest zupelnie bezstronna i w zaden sposob nie powiazana z powodem jego smutku(Housem). I mimo, ze watek cierpinie Wilsona jest widoczny w calym tekscie, to mnie inne rzeczy zafascynowaly.

Pokazujesz, to jak Heather radzi sobie z tym, ze umiera. Zawsze podziwialam takich ludzi, ktorzy potrafia zrozumiec, ze oni juz przezyli swoje zycie, ze zaznali milosci i cierpienia, a smierc jest tylko kolejnym etapem, na ktory i tak nie maja wplywu, dlatego staraja sie ten czas spedzic spokojnie i cieszac sie kazda chwila.
W twoich tekstach nigdy nic nie jest podane na tacy, zawsze trzeba czytac i szukac znaczenia kazdego zdania, a nawet pojedynczego slowa, tak tez tutaj.
Ja czytajac dopatrzylam sie kilku takich przeslan. Po pierwsze zycie, nie sklada sie tylko z dobrych lub zlych chwil. Zycie jest kombinacja tych czynnikow, dla kazdego ta mieszanka ma inne proporcje, ale nikt nie dostaje tylko jednej czesci tych dwoch stanow.
Po drugie w ciagu calego zycia, napewno przyjdzie nam kogos stracic, czy to mezyczyne ktorego sie kocha, czy rodzicow, albo przyjaciol. Powody takiej straty moga byc rozne, czasem smierc, czasem wyjazd tej osoby, ale zawsze czuje sie to samo smutek i tesknote. Ladnie za pomoca historii z zycia Heather pokazujesz, ze nasze uczucia po stracie kogos kiedys sie zmienia, ze cierpieni nie bedzie trawalo wiecznie. Predzej czy pozniej akceptujemy to, ze osoby ktora byla dla nas wazna juz nie ma. Czesem dzieje sie to wczesniej czasem pozniej, ale zawsze, nie mowie, ze zapomnimy o tym i bedziemy zyc jakby to nie mialo miejsca, ale ze mimo tego znow kiedys zaswieci dla nas slonce, a na usta wkradnie sie usmiech.

Jestem zauroczona tym jak przedstawiasz nawet samo szczescie. To kolejne przeslanie, ktore ja widze w tekscie. Szczesciem dla kazdego moze byc cos zupelnie innego, dla Heather byl to wydawalo by sie najzywklejszy spacer z Henrym, ktory byl dla niej byl kims waznym. Ten fragment pokazuje, ze nawet male rzeczy potrafia nas cieszyc, a czasem dopiero po jakims czasie zdajemy sobie sprawe, jaki ten dany moment byl wspanialy.

W tekscie jest fragment, ktory jest dziwnie znajomy dla mnie. Moment kiedy Jimmi daje kobiecie ogien, zeby mogla zapalic. Mimo tego , ze jest onkologiem i nie popiera palenia, zdaje sobie sprawe, ze ten papieros i tak nie zmieni juz niczego, wiec nie chce odbierac Heather chwili przyjemnosci, z powodu czasem glupich zasad. Bylam kiedys w podobnej sytuacji jak Jimmy, dlatego wiem jak sie czul.

Cytat:
Nie zauważyli, że w tę wiosnę nie padał jeszcze deszcz.

Spadł dwudziestego drugiego marca, kiedy około siedemnastej Heather zamknęła oczy na zawsze.

Moment smierci Heather opisany mistrzowsko i tak jak lubie. Nie karmisz nas lzawa historia o bolu, cierpiniu i agonii, ale pokazujesz to wrecz w piekny sposob, chwilami nawet letkki i przyjemny, tak jakby nie chodzilo o smierc, a o cos blachego. Motyw z deszcze, nie wiem dlaczego ale mnie powalil. Mimo, ze jej smierc jest smutna, to ten deszcz daje jakby cos w rodzaju nadzieji, ze to on jest znakiem, ze tam na gorze ktos to widzi, o ile istniej ktos na gorze. Ze nawet niebo palcze po jej smierci. Wiem, ze teoria z placzacym niebem dziwna, ale tak to do mnei trafia, ze jej smierc nie jest czyms nie istotnym.

To jak Jimmi probuje poradzic sobie ze strata za pomoca alkoholu, sama nie wiem nadaje tu chyba realizmu calosci. Ludzi juz tak maja, ze jak cos ich przerasta, to probuja sie wylaczyc, alkohol ma takie wlasnie dzilanie czasami. Chodz tutaj nie bylam do konca pewna przed czym Wilson chce sie odgrodzic, czy przed strata Heather, czy moze przed strata Housa, a moze to polaczenie obu tych czynnikow.

Z tekstu napewno nasuwa sie jeden wniosek, ze Jimmi cierpi, ze tylko on zostal tu gdzie byl, ze reszta odeszla w taki lub inny sposob. Wilosnowi brakuje, kogos kto by z nim porozmawial, kogos kto by byl dla niego wsparciem.

Odnosze wrazenie, ze masz zamiar posluzyc sie tak zwanymi etapami umierania. Widzielismy juz Wilona, ktory nie akceptuje odejcia Housa, czeka na kazda wiadomosc. Teraz na samym koncu, po przyjsciu sms'a mamy chyba kolejny etap czyli gniew.

Jesli chodzi o jakosc tekstu, to jak zwykle zachwycajaca. Twoje opisy zawsze beda dla mnie niepowtarzalne. Jak juz mowialm twoj sposob pisania ma w sobie cos co mnie urzeka. Nie podajesz wszytskiego na tacy, zmuszasz do refleksji nad tekstem i do jego wlasnej interpretacji. Masz bardzo bogate slownictwo oraz ciekawe i swieze pomysl na to jak chcesz przekazac czytelnikowi dana tresc. Mimo, ze bylo troszke bardziej uczuciowo niz w poprzednich czesciach, ale napewno jest to zwiazane z tym ze widzimy to od strony Heather, to ciagle piszesz w ten cudowny oschly sopsob, za ktory tak kocham twoje opowiadania. Chyba bede konczyc bo za chwile dojdzie do tego ze skoncze na samych ohah i ahah nad twoim pisaniem

Mam nadzieje, ze kolejna czesc pojawi sie jak najszybciej i ze dowiemy sie jak potocza sie teraz sprawy z Cuddy i Chasem.

pozdrawiam mazel

ps: Robert jest wonderful ^^ ahha no i na Goscia tez czekam

edit:
dziewczyny dziekuje za mile slowa dotyczace avka, ale tak naprawde to dzieki tobie ghenn ^^


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mazeltov dnia Pią 23:27, 30 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarodziejka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lis 2009
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubelszczyzna ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:19, 30 Kwi 2010    Temat postu:

Również uwielbiam Katty B. za długość jej tworów. To po pierwsze.
Dziękuję straszliwie za dedykację. *___* Też Cię kocham. A wiesz, co jest wspaniałe? Czasami tak mam, że napisze tekst, taki w moim stylu i zdarza się, iż pod wpływem czyjegoś komentarza zaczynam dostrzegać w moim wytworze coraz to nowe rzeczy. W końcu sama sobie przyznaje w tym rację, okazuje się, że właśnie to chciałam przekazać i robiłam to nie do końca świadomie.
Mazeltov, Gehenn ma rację, boski avatar!

Dobra to teraz idę czytać, mam nadzieję, że będzie dane mi dzisiaj skończyć.



Cytat:
Nałogowo paliła, więc nie było mowy o przeszczepie. James wiedział, że został jej miesiąc, może dwa. Nadal jednak była tą niesamowitą osobą, którą poznał kilka miesięcy temu. Pogodną, silną, energiczną.

Zawsze, ale to zawsze podziwiałam takich ludzi. Żyją za świadomością bliskiego końca, a jednak nie pogrążają się w smutku, depresji, wiedzą, iż to nic nie da. Wolą wykorzystać każdą chwilę, która im pozostała niż rozpaczać, rozczulać się nad sobą. Znajdują siłę, aby po prostu żyć, są sami na świecie, a jednak jest w nich to wewnętrzne coś. Przyjmują do wiadomości, że śmierć to kolejny etap, którego nikt nie ominie, od niego nie ucieknie.

Cytat:
Był ósmy marca. James odwiedził ją, przynosząc jej różę. Stwierdził, że to żałośnie banalne, ale być może ją ucieszy.

Bo cieszą nas różne rzeczy, często są to drobnostki, takie jak ta róża, ale mówią one, że ktoś o nas pamięta, chciał nam sprawić przyjemność. Raduje nas nie tyle sama przykładowa róża, a pamięć, odwiedziny danej osoby, kwiat dodaje po prostu wyrazu, dolewa wina do czary.

Cytat:
- Dobry, dobry – powiedziała, wąchając różę. – Być może ostatni.
Onkolog musiał przyznać, że jej poczucie humoru było dość niezwykłe.

- Jak się pani czuje? – James zadał standardowe pytanie.

- Czekam na śmierć, doktorze Wilson, o mnie się nie martw – odparła. – Dziękuję za różę, to bardzo miło z twojej strony, mój drogi. Ale nie mów do mnie ‘pani’, czuję się przez to staro.

I dokładnie, to co napisałam wcześniej. Świadomość, ale bez pogrążania się w rozpaczy. Spokój - bez wewnętrznej nerwowości. Radość - bez żadnych podtekstów, ukrytych żali. Szczerość.
Cytat:

Czasami kobieta była szczęśliwa, że został jej tylko miesiąc życia.

I tutaj jedynie uśmiechnę się delikatnie ze zrozumieniem.

Cytat:
Jej kochany, najdroższy tata. Teraz go nie ma, ale ona jest pewna, że patrzy na nią z góry. Po pogrzebie zaczęła palić, a przy zapaleniu pierwszego papierosa mruknęła ‘Przepraszam, tato’.

Kiedy kogoś bliskiego nam zabraknie zaczynamy szukać zamiennika, staramy się wypełnić czymś czas spędzany z owym kimś, potrzebujemy czegoś szybkiego, łatwego, pomagającego, przynajmniej w pewnym sensie. Palenie stało się jej antidotum na stratę, bo czuła potrzebę zatracenia się w czymś.

Cytat:
Wśród notatników i ubrań znajduje starego, pluszowego misia. Przygląda mu się chwilę, w końcu przytula, wącha. Czuje, że odtąd będzie to jej najlepszy przyjaciel. ‘Przepraszam, tato’, szepcze, zapala papierosa, mruga do misia i odtąd robi to za każdym razem, kiedy pali.

*_____* I love it. Ten miś, jedyna pamiątka po drogiej osobie. Pluszak, któremu można wszystko powiedzieć, który będzie symbolem nieżyjącego ojca, pamięcią, przywróceniem wspomnień. Przeprasza, wie, że nie powinna, lecz nie znajduje innego sposobu.

Cytat:
Żyją. Oddychają tym samym, przepełnionym radością powietrzem.

Jeżu, jak podoba mi się to drugie zdanie! A słówko żyją jest takie wymowne.

Cytat:
Heather patrzy na to niewinne dziecko i ma ochotę roześmiać się w twarz Bogu. Wysłałeś ją? To nie sprawiedliwe, wiedziałeś, że jej ulegnę. Uśmiecha się do dziewczynki łagodnie i zaczyna opowiadać historię maskotki.

Jest dwudziesty maja, 1995 rok, około południa. Heather uśmiecha się pierwszy raz, odkąd Henry umarł.

Nic dodać, nic ująć.

Cytat:
Kiedy wróciłam do domu, on tam był. Stał na środku pokoju i uśmiechał się do mnie promiennie. Zabrał mnie na spacer i to był najszczęśliwszy wiosenny spacer w moim życiu. Byłam z Henrym, który wrócił.

Tęsknota bywa zabójcza, łapała się na przypatrywaniu drzwiom, nie ważny jest stan konta, czy za oknem dzeszcz, słońce, w niepamięć idzie wszystko, gdy drogiej nam osoby nie ma przy naszym boku. Tę najpiękniejszą radość daje nam bliskość drugiej osoby. Powrót, świadomość współobecności.

Cytat:
Pusta wiadomość! Oto, jak Greg radził sobie ze swoimi małymi życiowymi porażkami. Uciekał, a pozostawiał po sobie tylko puste SMSy. To było takie żałosne. On tu został. On musi sobie poradzić, podczas gdy wszyscy odchodzą. House odszedł. Heather odeszła. Został sam.

Złość, rozgoryczenie, poczucie, że wszyscy go opuścili, wyśmianie ucieczki, bo brakuje odwagi. A on musi sobie radzić, każdego dnia od nowa, każdej nocy walczyć o sen, żyć, by nikt nic nie zauważył.

Cytat:
Pierwszy wiosenny deszcz spadł, a potem zza chmur wyszło słońce i wszystko było takie, jak zwykle. Na drzewach zakwitły kwiaty, zapach świeżości był coraz intensywniejszy. Wiosna zagościła na dobre i skończył się marzec.

Coś się skończyło, wygasło, powróciła dawna monotonia. Wszystko się obudziło, zregenerowało siły, znaczy prawie wszystko...


Pomysł z Heather to cud, miód i jeżynki. Ukazanie sytuacji Jamesa oczami kogoś innego, historie, tak wiele każda ma swoją niezwykłość.
O stylu, języku to ja Ci chyba mówić nie muszę, bo Ty wiesz, że jest to bardzo wysoki poziom.
Rewelacyjnie poprowadzona część. ^.^
No i masz u mnie plusa, za obecność koni. *__* Dziękuję ;*

Wena ogromnego, czasu jak najwięcej i cierpliwości moc.

Całuję,
Czarodziejka


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez czarodziejka dnia Sob 14:56, 01 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:11, 03 Maj 2010    Temat postu:

W sumie nie wiem, co tu robię, z jednego powodu ;D
Sama czytam tylko sprawdzone już teksty, jeśli są długie. Z jednego, prostego powodu: często trafiałam na takie, które były zwykłym laniem wody, co mnie niesamowicie denerwowało. I ograniczam, jak mogę, chociaż czasem aż trzeba z ciekawości przeczytać. Przyznam, że mnie skusił nick - czytałam Twoje komentarze i zainteresowało mnie, jak piszesz, ot ;D


Zazdroszczę takim osobom jak Heather. Zazdroszczę im, że mimo naprawdę trudnych sytuacji potrafią się uśmiechnąć, marzyć, opowiadać o szczęściu. Sama tego za Chiny nie umiem, dlatego podziwiam takie postacie, nawet, jeśli, tak jak tutaj, są dziełem wyobraźni autora.

Jak czytam, nasuwa mi się pięć etapów umierania. Nie wiem, czy ktoś wspominał, bo nie mam zbytnio czasu na koncentrowanie się na komentarzach . W Lutym widzę, nie wiem, czy słusznie, ale w sumie, jak mówił mój pan od fizyki: każdy widzi inaczej, a nauczyciele polskiego, którzy mówią, że błędnie interpretujesz tekst są idiotami, którzy trzymają się klucza, jak James próbuje usprawiedliwić House'a, uważa, że postąpił całkiem normalnie, jest pewien, mimo iż Cuddy zaczyna się poddawać, że House wróci, że będzie dobrze.
W marcu jest gniew: rzucenie telefonem, gdy nadeszła wiadomość, chociaż wcześniej oznaczało to dla niego powód do dalszej wiary, że wróci, wyrzucenie House'owi, że jest nieobecny, że musi cierpieć, podczas gdy on po prostu uciekł.

Fajnie czyta się teksty lekkie, śmieszne, dialog-only, banalne. Fajnie czyta się, gdy House migdali się non stop z Wilsonem. Ale równie przyjemnie czyta się takie teksty jak ten, które zmuszają do refleksji i nie ma tej pięknej miłości, którą każdy sobie wyobraża.


Czytam ten komentarz i zastanawiam się, czy zrozumiesz, co chcę Ci przekazać. Mam nadzieję, że tak

Pozdrawiam

PS.
Przez przypadek zauważyłam, że mazeltov się odniosła do tych etapów umierania


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Czw 11:59, 06 Maj 2010    Temat postu:

Najtrudniej jest mi zasiąść do komentowania, gdy uważam tekst za coś wspaniałego, a nie potrafię powiedzieć wprost co w nim nie urzekło. A jeszcze patrząc na rozbudowane komentarze innych, aż chce mi się odejść...

Ale spróbuję Wybacz to co tu ujrzysz

Początkowo zaczęłam czytać z pewnym dystansem. Pewnie wrodzona niechęć do Chase'a kazała mi odejść, dlatego przeczytała prolog dopiero po drugim podejściu. I urzekł mnie ten tekst. Nie dość sam pomysł, ale i wykonanie! Bo sam pomysł bez dobrego wykonania nie jest zbyt wiele wart

Czytałam każdy miesiąc coraz bardziej wyłączając się z rzeczywistości. Zaczęłam po prostu być koło, a może wręcz odczuwać to co Wilson. Myślę, ze prawdopodobieństwo, że tak by sie czuł/zachowywał[oprócz tej miłości może ] jest duże. Szkoda mi sie go zrobiło.
I o dziwo bardzo pozytywnie odebrałam postać Cuddy

Nie wiem czy potrafię jeszcze coś powiedzieć [zwłaszcza, że był to niezrozumiały bełkot] .

Życzę Weny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mazeltov
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 28 Paź 2009
Posty: 1656
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z poczekalni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:29, 17 Maj 2010    Temat postu:

*mazel wstaje, nabiera powietrza w pluca i zaczyna krzyczec*
I want the next part. I want the next part. I want the next part. I want the next part.

gehnn dawaj nastepna czesc, bo mnie gardlo boli i nie moge tak wrzeszczec w nieskonczonosc


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mazeltov dnia Wto 14:46, 18 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:19, 18 Maj 2010    Temat postu:

Tak, wiem, wiem, borze, jestem okropnym człowiekiem. Dzisiaj będzie. W tym poście. I Gość też (miał być dwa dni temu, cholera). Tylko musicie poczekać do wieczora xD A tak btw. *piszczy* MARLAMARLAMARLA <333 Uwielbiam ją! e: Wzięłam z livejournala jlk, można go znaleźć na pierwszej stronie jej tematu z grafikami ^^ Boru, tyle was, że muszę poodpowiadać. Mazel, ja kocham twoje komentarze, mówiłam to już zresztą. Słodzą, pokrzepiają i zaganiają do pracy :3 A jeśli chodzi o Chase'a - trafiłaś w dziesiątkę :> Czarodziejko, twoje natomiast odkrywają nowe wartości mojego bezwartościowego tworu - to także kocham. Wiesz, że jesteś niesamowita? Izoch, miło cię tu widzieć! Jeśli chodzi o te fazy umierania - nie wpadłabym na to xD Ale to chyba dobrze, że tak to z Mazel odbieracie - to znaczy, że odczucia i zachowania Jamesa są naturalne :3 Agusss, ciebie też witam z otwartymi ramionami :3 Dziękuję tobie i w ogóle wam wszystkim za komentowanie *: Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Myślałam, że realizuję w tej części fajny pomysł, ale wyszło jak zawsze. Średnio mi się to podoba. No cóż - tak wychodzi, jak Gehenn bierze się za uczucia. Niemniej jednak - zapraszam do czytania ^^ (przepraszam, że jest krótko - to tylko jedna scena, która jest jednak dla fika bardzo, bardzo istotna).



Rozdział IV
KWIECIEŃ
I’m In the crowd and I’m still alone
Can’t you see the skies are breaking?
‘Cause one of a kind is all I owe
Protect me from what I want


James odkrywał kolejne pozytywne cechy alkoholu. To były jego pierwsze urodziny bez House’a, pierwsze od bardzo, bardzo dawna. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio w to niemal nic nie znaczące święto nie było go przy nim. Rzadko pamiętał o tym, że akurat jedenastego kwietnia kończy się jeden, a zaczyna następny rok jego życia. Kiedy w końcu któreś ze znajomych przypominało mu o tym, niezależnie od tego, czy Greg złożył mu życzenia, czy nie, spędzali dzień razem. House mógł być nieczułym dupkiem, ale byli przyjaciółmi i czasami, chociaż tylko czasami, pokazywał, jak bardzo był przywiązany do onkologa. Ze względu na charakter House’a i jego stosunek do urodzin to wszystko było trochę bez sensu. Ale żaden z nich sensu nie szukał. Po prostu siadali przed telewizorem i jedli pizzę, popijając piwem. Nie potrzebowali tortów, hucznych przyjęć, prezentów – wystarczyła im wzajemna obecność.

Teraz Wilson był sam, ale nie po prostu sam. Czuł się cholernie samotny, tak bardzo, jak nie czuł się od dawna. Dopiero kilka dni wcześniej zauważył, że jedenastego minie już trzeci miesiąc niepewności, samotności, jego nieobecności. Swoista ironia losu. James nienawidził losu za to, że kochał ironię niemal tak bardzo, jak House. A kiedy jedenasty kwietnia nadszedł, a on nie miał nikogo, wieczorem wyjął z szafy butelkę whisky i postanowił się upić. Najpierw planował pozostać w domu, ale pod wpływem alkoholu zmienił zdanie. Odrobinę wstawiony, z niemal pełną butelką odurzającego płynu, wyszedł na ulicę i podążył nią w nieco chłodną noc. Niebo było usiane gwiazdami, przyjemny wiatr owiewał mu twarz. Było pięknie i romantycznie, tak bardzo, że Wilson miał ochotę rozbić niebu butelkę o głowę. Zebrało się im wszystkim na dobrą pogodę. Szedł tak i rozmyślał, a niebo wzięło sobie do serca jego zarzuty i zesłało deszcz, przez co trochę bardziej wstawiony już James zaczął kląć pod nosem.

Kiedy człowiek za dużo wypije, a potem postanowi wyjść, nigdy nie wiadomo dokąd doprowadzą go jego własne nogi.

***

Było już późno, ale Chase i tak zastanawiał się, co do cholery jeszcze robi w domu. W dodatku w sobotę. Powinien gdzieś wyjść, bo siedzenie w kuchni i gapienie się, jak deszcz spływa po szybie, było wysoce nieproduktywne. Minęły już chyba trzy miesiące odkąd House zniknął. Robert z jednej strony dziwił się, że Cuddy nie wszczęła żadnego alarmu ani niczego. Wszystko stało się tak cicho, niepostrzeżenie. Najpierw mieli nadzieję, że powróci, potem po prostu wrócili do życia codziennego. Jakby Greg przestał istnieć, ba, jakby nigdy go nie było. Mała cząstka Chase’a nie zgadzała się na takie wyjście z sytuacji, ale reszta, która lubiła prostotę po prostu pogodziła się z zaistniałymi okolicznościami.

Wszyscy wiedzieli, że ostatnią osobą, która widziała House’a, był właśnie Chase. Sam Robert nie wiedział, jak się z tym czuć i co to miało znaczyć. Czy noc spędzona z diagnostą była kroplą, która przepełniła czarę, czy też był dla niego tak ważną osobą, że to jego chciał zobaczyć przed wyjazdem? Kiedy pomyślał o tym drugim, zrobiło mu się głupio. Oczywiście, że to niemożliwe. Przecież był Wilson.

Wilson. Od trzech miesięcy mijali się na korytarzu, mówiąc sobie od czasu do czasu ‘cześć’. Robert dziwnie się czuł w jego towarzystwie przez sytuację, która miała miejsce tuż przed tajemniczym wyjazdem House’a. Wilson wydawał się być spokojny i czekać bez emocji na powrót Grega, ale Chase wiedział, że to tylko pozory. Nie można było nie dbać o kogoś, kiedy się go kochało.

Zanim Robert zorientował się, że nadal nieproduktywnie rozmyśla, gapiąc się na deszcz za szybą, zamiast gdzieś wyjść, dobiegło go donośne pukanie do drzwi.

Chase nie miał nikogo, kto pukałby do jego domu w sobotę wieczorem, więc ze zdziwieniem wstał i ruszył w kierunku korytarza.

Kiedy otworzył drzwi, pierwszą jego myślą było ‘O nie. O nie. Onieonieonie.’ Ujrzał przed sobą chwiejącego się, zmokniętego Wilsona, który w jednej ręce trzymał już niemal pustą butelkę po whiskey, a drugą wymachiwał przed jego twarzą, bo jeszcze nie zdążył zauważyć, że drzwi zostały otwarte i może przestać pukać. Ten widok nie zapowiadał niczego dobrego. Robert z doświadczenia wiedział, że jeśli ktoś przychodził do niego pijany, będą się działy same złe rzeczy.

- James – powiedział Chase po przełknięciu śliny. – Em… jak miło, że wpadłeś.

Wilson wybuchnął na chwilę niekontrolowanym śmiechem, a potem wszedł do domu chirurga jak gdyby nigdy nic. Chase westchnął i pokiwał głową ze zrozumieniem. Potem zamknął drzwi.

- To zabawne, gdzie można dotrzeć, kiedy da się nogom iść przed siebie – zaczął onkolog. – Wszystkie drogi prowadzą do Chase’a! – Zaśmiał się głośno ze swojego żartu. Potem zaczął iść korytarzem, prosto do sypialni Roberta. – Proszę, proszę! Przytulnie tu. Nie dziwię się, że House tak ochoczo tutaj przychodzi. Chociaż chyba nie marnujecie czasu na podziwianie umeblowania i świetnego doboru barw!

Po pokoju rozniósł się kolejny wybuch śmiechu Wilsona. Robert uznał, że przeczucia dotyczące tego spotkania, które miał dotychczas, będą niczym w porównaniu z rzeczywistością.

- James – powiedział, starając się zachować spokój. – Może usiądziesz?

- Tak. – Wilson pokiwał głową i zachwiał się niebezpiecznie. – Myślę, że to dobry pomysł, zważając na to, że zaraz się przewrócę.

Onkolog usiadł na łóżku Chase’a.

- Hmmm, wygodne – powiedział, patrząc na chirurga wyzywająco. – Posprzątałeś, czy do dzisiaj śpisz na jego wydzielinach*? Może to sprawia, że czujesz się choć odrobinę dowartościowany? Dam ci radę: przestań. House nie zwraca uwagi na kogokolwiek! Nie zależy mu na niczym. – James zamrugał kilka razy. – Niczym.

- Nieprawda – odparł z prostotą Robert. Wilsona najwyraźniej rozbawiła jego odpowiedź, bo roześmiał się głośno, opadając na łóżko. Powąchał poduszkę.

- Potrzebujesz jego zapachu – naigrywał się, zupełnie pomijając fakt, że sam spał w łóżku diagnosty. – Po co ci smród śmieci w domu? Nie myśl nawet, że byłeś kimś. Dla niego każdy jest nikim. Słyszysz? Nikim.

- Nieprawda – powtórzył Chase i zrobiło mu się żal Wilsona. Nadal nie rozumiał, jak House mógł zostawić za sobą tak oddaną mu osobę. Na tyle oddaną, że walczył o niego nawet, kiedy Grega nie było w pobliżu.

W pewnej chwili, nie więcej niż przez sekundę, Robert czuł żal o to, że nie był dla House’a kimś takim, jak Wilson. Poczuł, bo w innym świecie byliby z Gregiem naprawdę świetną parą. To samo pewnie myślała Cuddy. Przez chwilę, bo takie myślenie było niedorzeczne. Mieli ten czas, to życie, ten wszechświat. Jedyną osobą, która naprawdę pasowała do Gregory’ego House’ był Wilson i tylko to połączenie miało sens. Reszta była fałszywa i każdy o tym wiedział. Każdy, oprócz ich dwóch. Robert do końca życia będzie czekał na Cameron albo inną kobietę, która podbije serce Chase’a i której on będzie mógł w każdy wtorek o tym przypominać. Cuddy dostanie życie jakiego zawsze pragnęła od Lucasa. Wszystko pozostanie takim, jakim od zawsze powinno być.

Pomijając to, że House bronił się przed tym jak mógł do tego stopnia, że pozostawił jedyną osobę, na której mu tak naprawdę zależało samą, w niepewności. Stawiało to Wilsona w sytuacji najtrudniejszej ze wszystkich.

- Jesteś idiotą! – krzyknął zdenerwowany już uparciem Chase’a James, wstając z łóżka. Stanął z Robertem twarzą w twarz. – Jakie masz podstawy, żeby wierzyć, że mu na tobie zależało? Bo potraktował cię jak męską dziwkę? Myślisz, że przyjdzie do ciebie i zawoła ‘Chase, kochanie, wróciłem, tak za tobą tęskniłem’? Hę? Czemu, do cholery, nadal pozostajesz po jego stronie?!

- A czemu ty go bronisz? – zapytał Robert, brnąc w dyskusję coraz bardziej. Nie uważał tego za zbyt rozważne, ale w tej chwili nie miało to dla niego większego znaczenia.

- Bronię?! – wykrzyknął James, ale nie zdołał wydusić ani słowa więcej. Wpatrywał się tylko w Chase’a zaniepokojony i zdziwiony. Robert musiał przyznać, że rozumie zainteresowanie House’a Wilsonem. Nawet teraz, kiedy był zły, mokry i pijany, wyglądał cholernie przystojnie.

A co tam, raz nie zaszkodzi. Tylko raz, powiedział sobie chirurg.

Podszedł bliżej i przejechał palcem po dolnej wardze zaskoczonego onkologa.

- Stoisz po jego stronie przez cały czas – mówił Robert spokojnym głosem, cały czas wodząc palcem po twarzy Jamesa i patrząc mu w oczy. – Nie mógłbyś obrać innej. Jesteś tak cholernie zazdrosny za tamtą jedną noc, chociaż oboje jesteśmy świadomi tego, że dla niego nie miała najmniejszego znaczenia. I ty dobrze wiesz, dlaczego. Bo w domu czekałeś ty, który jesteś przy nim zawsze i jedna minuta spędzona z tobą znaczy dla niego więcej, niż gdyby sto razy przespał się ze mną. I nawet teraz, kiedy on zniknął, ty jesteś przy nim, James.

Chase zbliżył się jeszcze bardziej i złożył na ustach Wilsona pocałunek. Odsunął się, a onkolog patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć. Kiedy w końcu się odezwał, był wściekły.

- Chcesz się bawić w głos mojego rozsądku? Nie widzisz, że House ma nas wszystkich za nic? On odszedł, Chase. I nie wróci. Bo nie jest niczego wart.

Robert przewrócił oczami i odsunął się od niego.

- Nie wierzysz w ani jedno słowo, które przed chwilą wypowiedziałeś. Lepiej się połóż, prześpij. – Westchnął. – Ja pójdę na kanapę.

***

Rano James dowiedział się kilka rzeczy o sobie. Między innymi, że jest skończonym idiotą, który napada w swoje urodziny kolegów z pracy z niejasnych i wyssanych z palca powodów, a poza tym ból jego głowy jest tak silny, że wolałby się nie budzić. Nawet pomimo tego, że Chase w nocy przezornie zasłonił okna, żeby namolne promienie słońca nie spróbowały rano zabić oczu Wilsona.

Onkolog leżał na łóżku, jęcząc przeraźliwie, aż Robert przyszedł do sypialni i podał mu szklankę wody.

- Dzień dobry – zaczął Chase z uśmiechem. W odpowiedzi usłyszał tylko kolejny jęk. Chirurg uśmiechnął się pod nosem i usiadł na łóżku.

James westchnął, wypił wodę, którą przyniósł mu Robert i podniósł się.

- Dziękuję – powiedział. – I przepraszam, że musiałeś mnie wczoraj znosić. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.

- Wstąpił w ciebie alkohol – doparł Chase z miną znawcy. – Każdemu się to czasami zdarza. Zwłaszcza w takich sytuacjach.

- Jakich?

Robert westchnął. I wracamy do gry. Czasami zastanawiał się, jaki świat byłby prawdziwy, gdyby wszyscy byli bez przerwy pijani.

- Nieważne.

- Przepraszam cię – tłumaczył się dalej Wilson. – To nie byłem ja.

- W sumie po alkoholu stajemy się szczersi i bardziej wylewni, niż zwykle.

- Ta – mruknął James.

- Przynajmniej ty – kontynuował Chase. – Tej nocy pierwszy raz od trzech miesięcy przyszło mi do głowy, że zaczynasz coś rozumieć.

Wilson popatrzył na niego zdezorientowany, a Robert wstał i wyszedł z pokoju.

***

W niepewności i domysłach minęło Wilsonowi kolejnych dwadzieścia dziewięć dni wiosny. Obserwował wahania pogody i wahania swoich przypuszczeń. Wiedział tylko jedno – Chase zyskał jego sympatię i zrozumienie. Nastolatki przestawały chodzić do szkoły, wiosenne deszcze stawały się coraz cieplejsze, pogoda była niepewna, niemal tak nieprzewidywalna, jak życie. Skończył się kwiecień i zapowiadano, że będzie coraz cieplej.

cdn.

__________
*Wilson bardzo nie chciał używać słowa sperma. W sumie ja też nie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Pią 16:20, 21 Maj 2010, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mazeltov
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 28 Paź 2009
Posty: 1656
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z poczekalni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:23, 18 Maj 2010    Temat postu:

gehnn ja tez uwielbiam Marle *piszczy razem z gehnn*

Edit:

Gdybym miala taki talent jak ty..., to nazywalby sie Marla , a poza tym twoj avek i baner. Dziekuje za dedykacje

gehnn musisz mi wybaczyc ewentualny chaos, ktory moze sie tu pojawic, ale ten tekst w swojej swietnosci mnie przytlacza i mam problem z opisaniem wlasnych wrazen.
Co sie tyczy twojego stylu pisania, to jestes jedna z moich ulubionych autorek. Jesli z takim talentem do pisania czlowiek sie rodzi, to tylko pozazdroscic genow, natomiast jesli jest to wynik tego jaka literature czytalas, to musisz mi koniecznie podac tytuly, ktore uksztaltowaly twoj styl pisania. Musze sie znowu powtorzyc, ale jest to cos mnie w tym fiku fascynuje. Nowa czesc, a twoje opisy przepelnione taka oschloscia i zdystansowniem, a jednoczesnie mowiace o uczuciach i to tak roznorodnych, po prostu mnie powalaja.

W piekny sposob przedstawiasz przyjazn Housa z Wilsonem. Pokazujesz, ze laczy ich gleboka wiez , ze lubia razem spedzac czas, ale tez zdarza im sie po prostu siedziec razem i milczec, bo przeciez czesto mowi sie, ze jesli z kims sie rozmumiemy i dobrze czujemy w jego twoarzystwie, to milczenie nie jest krepujace.

To jak Wilson radzi sobie z brakiem Housa, opisalas bardzo realnie. Czesto zdarza sie, ze jesli cos ludzi przerasta, to prubuja to od siebie odrzucic, a sposob w jaki robi to Jimmi, wybierajac alkohol jest taki powiedziala bym wrecz kanoniczny zarowno w prawdziwym zyciu, jak rowniez w serialu, tylko ze to zawsze byl sposob Housa na radzenie sobie z problemem, co nadaje ironi tej calej sytuacji.

Wizyta Wilsona u Chase'a jest chyba najwazniejsza czescia tej czesci. Nie wiem czy dobrze odczutalam to co probowalas tutaj opisac, ale czytajac to mialam wrazenie, ze Wilson jest zdesperowany, samotny i zagbiony, ze cierpi. Jednoczesnie jest przytloczony swoim cierpiniem i czuje cos na ksztalt potrzeby zemsty, chce zeby Chase tez sie tak czul, odrzucony, samotny i pozbawiony nadzieji, dlatego mowi australijczykowi, ze dla Housa bym nikim, ze House sie niz zabawil, ze obaj sa ofiarami zabawy Housa. Kolejna rzecz, ktora jest fascynujaca, to to jakWilson wysmiewa Chasa, ze ten ciagle spi w poscieli przesiaknietej zapachem Housa, dodatkowo mowi o tym w bardzo niewybredy sposob, a o ironi on sam spi w lozku Housa.

Patrzac na Chase'a jest mi go naprawde szkoda. Bez znaczenia jest to dlaczego House go wykorzystal, wazne jest to, ze to zrobil i ze mlody lekarz ma praw czuc sie przygnebiony i oszukany. Co dziwne Chase radzi sobie lepiej niz Wilson. Do Chase'a widac ze dociera to, ze dla Housa niegdy nie bedzie kims takim jak Jimmi, a wiedze ta przyjmuje, moze ze smtkiem, ale tez przynajmniej ja tak to odczuwam, ze spokojem.
Kiedy Wilson mowi, ze Housowi na nikim i na niczym nie zalezy, Chase nie zgadza sie z tym pogladem. Wydaje mi sie, ze postrzeganie tej calej sytuacji jest bardziej z punktu widzenia Chase'a, poniewaz Wilson w swojej tesknocie i bolu jest nieobiektywny.

Ciesze sie, ze Wilson w koncu zrozumial, ze nie moze obwiniac Chase'a, ze to nie on byl powodem wyjazdu Housa.

W kazdej z tych czesci nawiazujesz do pogody. Mam wrazenie, ze to co dziej sie za oknami, odzwierciedla uczucia targajace bohaterami lub zmiany tych uczuc. Najbardziej widoczne jest to w marcu i kwietniu. W marcu w Jimmim pierwszy raz cos peka i swoja nadzieje zaminia w gniew, natomisat w kwietniu, jego zlosc na Chase'a przeistacza sie w zrozmumienie.

Zawsze czytajac tego fika, czuje sie troche jak psycholog, majacy wyjatkowo ciekawy przypadek, jako pacjenta. Wilosn i jego uczucia, sa glebokie i powiedzmy wielopoziomowe. Od samego poczatku pozwalasz czytelnikowi, obserwowac zmiany zachodzace w Jimmim i moim zdaniem robisz, to wspaniale, pokazujesz zlozonosc ludzkiej psychiki.

Reasumujac, kocham twoj styl pisania i psychodelicznosc tego fika.

Wybacz ewentualny belkot powyzej, ale ostatnio bardzo mi brakuje czasu i mam problemy z opisywaniem wlasnych mysli. Postaram sie wrocic i poprawic wszelkie bledy, tylko troszke pozniej.

pozdrawiam mazel


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mazeltov dnia Pią 13:38, 21 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czarodziejka
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lis 2009
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubelszczyzna ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:04, 19 Maj 2010    Temat postu:

Zaklepię.



Kochana, ależ Twoje twory są bardzo wartościowe, gdyby takie nie były to nie doszukałabym się tam wartości. Przecież się z powietrza nie biorą, więc muszą być, skoro się ich doszukałam. Do you understand?

Wiesz, co jak to jest krótko to od dzisiaj mów mi Chopen. To jest kawał tekst w porównaniu z wieloma fikami, ale dla jakbyś napisała trzysta słów to pewnie i tak bym się cieszyła.



Cytat:
Ale żaden z nich sensu nie szukał. Po prostu siadali przed telewizorem i jedli pizzę, popijając piwem. Nie potrzebowali tortów, hucznych przyjęć, prezentów – wystarczyła im wzajemna obecność.

Bo to ta obecność była najważniejsza, ponieważ byli przyjaciółmi z prawdziwego zdarzenia, mogło być wszystko, najhuczniejsza impreza w New Princeton, ale gdyby jego zabrakło, to wszystko nie miałoby tego wyrazu, nie opływałoby w słodkości, brakowałoby najważniejszego elementu układanki. Lecz mogliby nie mieć nic, dosłownie, skończyliby nawet pod mostem, jeśliby mieli siebie to te urodziny byłyby jednymi z najpiękniejszych. To obecność bliskiej osoby nadaje światu kolorowych barw, niepowtarzalnego blasku, dzięki niej poznaje się esencje życia. Ona jest zawsze czy dobrze czy źle, chociaż czasem czegoś nie powie wprost, to druga osoba zrozumie bez słów, będzie czytać w oczach, zajrzy do głębi.

Najważniejszy element układanki.


Cytat:
Teraz Wilson był sam, ale nie po prostu sam. Czuł się cholernie samotny, tak bardzo, jak nie czuł się od dawna. Dopiero kilka dni wcześniej zauważył, że jedenastego minie już trzeci miesiąc niepewności, samotności, jego nieobecności. Swoista ironia losu. James nienawidził losu za to, że kochał ironię niemal tak bardzo, jak House.

A za oknem padał deszcz, głuchym dźwiękiem wystukiwał na szybach melodię przepełnioną pustką, tak samo jak on czuł się pusty w środku. Krople deszczu zabrały ze sobą fragment chmury i obiły go, jak gdyby były bez serca. On zabrał jego fragment i podrzuca beztrosko, nie bacząc na szkody. Nie wie, że je wyrządza, krople też nie wiedzą, myślą, że tak jest lepiej, bezpieczniej, jeśli złożą pocałunkiem oderwaną część na szybie, ale nie wiedzą, jaki to pusty ból, tak pusty jak wydawany dźwięk.

Wybaczcie mi, musiałam. Naprawdę, po prostu musiałam.


Cytat:
Szedł tak i rozmyślał, a niebo wzięło sobie do serca jego zarzuty i zesłało deszcz, przez co trochę bardziej wstawiony już James zaczął kląć pod nosem.

I dopiero wtedy zaczął padać deszcz. xD

Cytat:
Kiedy człowiek za dużo wypije, a potem postanowi wyjść, nigdy nie wiadomo dokąd doprowadzą go jego własne nogi.

Tam, gdzie prowadzi serce, które już dłużej nie może wytrzymać, kiedy przez ten krótki czas nie jest powstrzymywane przez rozum. Ten jeden mięsień wykazuje się wielką siłą, mogącą pokierować całym ciałem. To, co na codzień schowane głęboko, w tym czasie wychodzi na wierzch, przejmuje dowodzenie, na tych kilka krótkich godzin.

Cytat:
W dodatku w sobotę. Powinien gdzieś wyjść, bo siedzenie w kuchni i gapienie się, jak deszcz spływa po szybie, było wysoce nieproduktywne.

Tylko, żeby wyjść, musiałby zapomnieć o tym, czego mu tak bardzo brakowało, to było takie niewygodne, takie najprostsze. Siedzenie i gapienie się w krople może i było wielce nieproduktywne, ale za to, jakże wciągające, pochłaniające duszę i ciało. Ach, zatapianie się w przeszłości, pielęgnowanie wspomnień, przeniesienie na chwilę do wyimaginowanego świata, gdzie House nie odszedł, wciąż istnieje.
Mimo iż świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że nigdy nie stanie się tym jedynym, to nie chce zapomnieć, odnoszę wręcz wrażenie, że gdzieś bardzo głęboko w nim tli się bezpodstawna nadzieja, coś w co sam nie wierzy.

Cytat:
- Hmmm, wygodne – powiedział, patrząc na chirurga wyzywająco. – Posprzątałeś, czy do dzisiaj śpisz na jego wydzielinach*? Może to sprawia, że czujesz się choć odrobinę dowartościowany? Dam ci radę: przestań. House nie zwraca uwagi na kogokolwiek! Nie zależy mu na niczym. – James zamrugał kilka razy. – Niczym.

Ta rozbrajająca szczerość, wyrzucenie z siebie tego, co leży na sercu, takie troszeczkę house'owe zagranie. Ale przecież skoro na niego nie zwracał uwagi, to jak mógł zwracać na innych? Żałość, niemoc, zagubienie we własnym życiu. Po raz kolejny uświadomienie sobie obojętności House'a.

Cytat:
- Nieprawda – powtórzył Chase i zrobiło mu się żal Wilsona. Nadal nie rozumiał, jak House mógł zostawić za sobą tak oddaną mu osobę. Na tyle oddaną, że walczył o niego nawet, kiedy Grega nie było w pobliżu.

Kiedy się kogoś kocha będzie się za nim stało murem nawet, gdyby zrobił coś strasznego, będzie się mu oddanym do końca, coś w środku będzie wołało do niego przez cały czas. To miłość, prawdziwa miłość.

Cytat:
Jedyną osobą, która naprawdę pasowała do Gregory’ego House’ był Wilson i tylko to połączenie miało sens. Reszta była fałszywa i każdy o tym wiedział. Każdy, oprócz ich dwóch.

I w tym miejscu wyrażenie miłość jest ślepa nabiera nowego znaczenia.

Ta scena pocałunku. Cieszę się, że była, dowodzi tego jak wierny House'owi pozostaje Wilson, kiedy go nie ma, gdy sam go obraża, naigrywa się z niego, przedstawia, jako kogoś całkowicie nieczułego, kto zabawił się czyimś kosztem. Obok tego wszystkiego broni go całym sobą.

Cytat:
Robert westchnął. I wracamy do gry. Czasami zastanawiał się, jaki świat byłby prawdziwy, gdyby wszyscy byli bez przerwy pijani.

Mówi, że wtedy nie był sobą, a prawda tkwi w tym, że jest dokładnie odwrotnie, stawał się tym, kim chciał być, mówił o tym, co go dręczyło, dzielił się problemami.

Cytat:
Nastolatki przestawały chodzić do szkoły, wiosenne deszcze stawały się coraz cieplejsze, pogoda była niepewna, niemal tak nieprzewidywalna, jak życie.

Uwielbiam te ostatnie akapity, kończące każdą część, są piękne.


Rozdział naprawdę wspaniały, jednak moimi faworytami, jak do tej pory są II i III, po prostu mają to coś, nie wiem dokładnie co, ale wiem, że to to.

Wena dużo i czasu.

Ściskam,
Czarodziejka


PS Gość będzie potem, bardziej potem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez czarodziejka dnia Czw 20:17, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gehnn
Pediatra
Pediatra


Dołączył: 17 Lis 2009
Posty: 743
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zamku pięciu Braci
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:20, 16 Cze 2010    Temat postu:

Czarodziejko, Mazel - bardzo wam dziękuję i jak zwykle, tekst jest dedykowany wam. Nie odpiszę teraz bardzo treściwie na komentarze, bo jestem dość podekscytowana - skończyłam! Oto przed wami ukazują się ostatnie dwie części Zimnego światła poranka. Lubię tego fika. Ale cieszę się, że to już koniec. Wrzucam dwie na raz, bo jedna jest w sumie nieodłączną częścią drugiej. Pierwsza część jest napisana dość nietypowo dla tego akurat fika i inspirowana książką Samotny Mężczyzna(genialna jest, polecam). Druga jest króciutka, ale w sumie o długość tam nie chodzi.

Jezu, skończyłam. Łał. Pierwszy tekst piosenki to utwór Aarona - U-turn. Drugi, standardowo, Placebo.

Aach, Mazel - a propos książek. Przeczytaj Gaimana ^^



Rozdział V
MAJ
Take another walk out of your fake world
Please put all the drugs out of your hand
You'll see that you can breathe without no back up
So much stuff you've got to understand
For every street of any scene
Any place you've never been
I'll be your guide
You know there's still a place for people like us


Dzień zaczyna się od przekonania, że tym razem nie otworzy oczu. Będzie tak leżał w łóżku, czując się jednocześnie obco i bezpiecznie, winnym i na właściwym miejscu. W łóżku, które nie jest jego, ale jest mu tam o wiele lepiej, niż gdziekolwiek indziej. W łóżku, w którym nie powinno go być, ale nie może spać nigdzie poza nim. Uważa to za żałosne i normalne zarazem. Wie, z czego wynika jego potrzeba i za nic nie chce się do tego przyznać. Ta niezgodność jego uczuć powtarza się codziennie przy zasypianiu i budzeniu się. Poza tym nie pamięta. Albo nie chce pamiętać. Jakby wstydził się, że to robi, ale nie mógł przestać.

Jak nałogowiec.

Jest nałogowcem. Tym najgorszym typem, który nie chce przyznać się do swojego uzależnienia. Ludzie kochają okłamywać siebie samych. On to wszystko wie, ale stara się zapomnieć. Jest przecież tyle rzeczy, które by się zmieniły, gdyby przed samym sobą przyznał: to przestało być tylko przyjaźnią.

Przyjaciele są uzależnieni od siebie, ale nie w taki sposób. Przyjaciele nie tęsknią za zapachem, smakiem i dotykiem. Przyjaciele…

Ale nie przyzna tego. Wie to wszystko, ale nie pozwala sobie uwierzyć. To tylko bzdury, które nasuwa mu podświadomość, bo House’a nie ma. Już tak długo. I tylko sny pozostają prawdziwe.

Ten moment, który trwa od wieczornego zamknięcia powiek do ich rannego otworzenia. Tylko on jest teraz w jego życiu prawdziwy.
Budzi się, otwiera oczy, wstaje. Idzie do łazienki, wszystkie czynności wykonuje machinalnie, niemal nieświadomie, jak robot. Ostatnio zdarzyło mu się przez to zepsuć suszarkę i skaleczyć o rozbitą szklankę, która wyśliznęła się z jego rąk podczas przyrządzania śniadania. Poranek jest jak kolejny sen, teraz już świadomy, który nie pozwala podświadomości dawać sygnałów, że coś jest nie tak, coś powinno być inaczej.

Śniadanie zwykle je przy telewizorze, bo nie chce być sam. Odkrył, że reklamy płatków śniadaniowych, dezodorantów, proszków do prania, sklepów spożywczych i batoników energetycznych to świetni rozmówcy. Żali im się czasami, opowiada o tym, co działo się w nocy, co przeżył poprzedniego dnia. Czasem też słucha, ale zwykle milczy, nieobecny, wpatrzony w ekran telewizora. Kolejna rzecz, którą robi machinalnie - zastanawia się, czy jego życie przypadkiem nie przerodziło się w ciąg odruchowo wykonywanych czynności, czy to nie jest tak, że tylko istnieje. Ale tylko przez chwilę. Potem nadchodzi kolejna rzecz do zrobienia, i kolejna, i kolejna. A jego myśli błądzą zupełnie gdzieś indziej, on sam do końca nie wie, gdzie.

Inni mają chwile, w których czują, że coś jest nie w porządku. Że jest im źle, gorzko – każdy ma przecież gorsze dni. On przeżywa to niezmiennie od czterech miesięcy. A może nawet… może… od dawna. Od bardzo, bardzo dawna. Coś się kończy, coś zaczyna. A między tymi wydarzeniami jest pustka, którą wypełniają odruchy. Dzisiaj James, kiedy jakaś ładna kobieta uśmiecha się promiennie do niego z ekranu telewizora i prezentuje umiejętnie bardzo skuteczny (co do tego Wilson nie ma wątpliwości) środek do czyszczenia muszli klozetowej, zastanawia się, ile jeszcze ta pustka będzie trwać i czy zdoła bez przerwy ją wypełniać sobą.

Jak ma, do cholery, wypełniać ją sobą?! – krzyczy tłumiony przez wiele dni głos skrajnej wściekłości, który czai się w jego podświadomości i próbuje wyrwać na światło dzienne przy każdej dobrej okazji. James ucisza go i skupia się na dziecku, które właśnie wylewa na siebie całą butelkę soku. Przecież nie może teraz o tym myśleć. Ma cały dzień pracy przed sobą.

Coraz rzadziej sprawdza, czy przypadkiem nie dostał pustego smsa. A może coraz częściej, więc spycha swoje myśli głębiej, bo w sumie…

…w sumie to nieprawda, że myślenie nie boli. Wszystko zależy od tego, o czym się myśli. Wilson od kilku dni nie ma ochoty myśleć w ogóle. Wydarzenia minionych miesięcy go przerastają, męczą i przytłaczają. Wszystko, czego chce, to schować się pod kołdrą w łóżku House’a i przespać ten czas, w którym nie są razem jak sen zimowy.

W jego mózgu zapala się lampka. A gdyby tak spróbować? Nagle, impulsywnie, wstaje od stołu, porzuca niemą rozmowę z mężczyzną, który prezentuje mu najnowszy model odkurzacza, podąża do sypialni, kładzie się, przykrywa kołdrą i leży. Ignoruje fakt, że jego idealnie uprasowana koszula w tej chwili niemiłosiernie się gniecie, a buty brudzą pościel. Że kiedy wstanie, jego włosy będą w nieładzie.

Może w ogóle nie wstanie?

Dobrze mu. Tylko przez chwilę, ale przyjmuje to z ulgą. Jeszcze nie zamienił się w robota. Po prostu tylko mała cząstka jego świadomości wie, jaki jest naprawdę, cała reszta to iluzja. Ta cząstka ujawnia się tu, pod kołdrą, mając nadzieję, że on faktycznie tam zostanie i będzie czekał.

Kiedy straciłem siebie?, zastanawia się.

Potem wstaje. Chwila błogości mija. Przecież nie może teraz o tym myśleć. Ma cały dzień pracy przed sobą.

***

Idzie korytarzem. Chce jak najszybciej wrócić do swojego gabinetu, który jest bezpieczny i odizolowany od rzucanych mu współczujących spojrzeń. Może to nie są współczujące spojrzenia. Może to tylko jego wyobraźnia.

Tak samo jak to, że pielęgniarka Claire patrzy się na niego swoimi wielkimi, zielonymi oczami w nadziei, że w końcu zagada do niej, zaprosi na przyjemną kolację, zaprowadzi do jego domu, porządnie zerżnie, a potem poprosi o rękę.

Albo to, że Chase przewraca oczami za każdym razem, kiedy James próbuje zalecać się do swojej atrakcyjnej pacjentki, Susan, chociaż tak naprawdę tego nie chce – to leży w jego naturze, jest cudowny i kochany dla wszystkich. Ale Robert przewraca oczami, bo wie, że jego motywy i jej nadzieje są tak samo fałszywe.

Albo to, że kiedy ostatnio próbował stworzyć zaczątki związku, żeby nie musieć jeść śniadania przy reklamach środków przeczyszczających i pocałował Catherine, widział przed sobą twarz House’a i czuł jego usta.

Gdzie się podziałeś, Jamesie Wilsonie? – pyta siebie, przyłapując swoje myśli po raz kolejny na błądzeniu w miejscach, gdzie nie powinny przebywać.

Gdzie podział się James Wilson, ten prawdziwy, czarujący, naiwnie dobry?

Odszedł z… – zaczyna znowu głos, ale onkolog nadal nie dopuszcza go do siebie. Otwiera drzwi do gabinetu, zerka na sterty papierów na biurku. Przecież nie może teraz o tym myśleć. Ma cały dzień pracy przed sobą.

***

Ona zaczyna płakać, ale niedługo to się skończy. Być może nawet ją to ucieszy, zacznie patrzeć na siebie przez pryzmat choroby, pogodzi się z mężem, a on będzie trzymać jej rękę na łożu śmierci. Brzmi nieczule. W tej chwili Jamesa boli prawdopodobnie nawet bardziej niż ją, bo chętnie przejąłby jej raka na siebie. Przez to, że jest sobą. Przez to, że jemu się bardziej przyda.

Kładzie delikatnie swoją rękę na jej dłoniach. Ona odtrąca ją i sięga po chusteczkę. Przydarzyło mu się to już kolejny raz.
Wszystko jest nie tak.

***

Pogoda w maju miała być lepsza. Wszystko w maju miało być lepsze. Przecież zaraz początek wakacji, ciepło, pachnąco. James wcale nie czuje się ciepło i pachnąco. Na dworze jest duszno, burze często zaskakują swoją gwałtownością, żeby potem przynieść kilka szarych, deszczowych dni. Nie wszystko jest tak jak miało być.

Nie pierwszy raz.

***

Cuddy chce, żeby zrobił sobie wolne. Namawia go do tego delikatnie już od stycznia, tak jakby porzucenie pracy na jakiś czas miało coś zmienić. Wie, że nie chce, aby był bardziej samotny. Wie, że pragnie tego samego, co Chase.

Pomimo tego nie może powstrzymać myśli. (Uznaje, że Bóg bardzo skrzywdził człowieka, dając mu zdolność do myślenia).

W domu na pewno poczuje się w centrum towarzystwa, skoro jedynym jego współlokatorem jest aktualnie telewizor. W domu na pewno nie zauważy przytłaczającej pustki, która wciąż mu towarzyszy. W domu na pewno oderwie się od tego wszystkiego, od niepotrzebnego filozofowania i ciszy.

Cisza.

Ona boli najbardziej.

Kiedy James wychodzi z pracy, a Cuddy łapie go na korytarzu i znowu rzuca coś o wyjeździe, może urlopie, on uśmiecha się do niej ciepło i mówi „dziękuję”. Potem jeszcze wymieniają kilka luźnych uwag, po czym on rzuca „cześć” i kieruje się w stronę drzwi. Jak mógłby jej nie kochać?

W innym świecie byliby pewnie świetną parą.

Przy wyjściu spogląda na zabieganego Chase’a. Oddział diagnostyczny nie jest zamknięty, Robert, Eric, Taub i Trzynastka świetnie sobie radzą – oczywiście o wiele gorzej od House’a, ale nadal ratują wiele istnień, a to jest najważniejsze.

Przynajmniej według większości ludzi.

Czuje na sobie wzrok Claire.

Pospiesznie wychodzi.

Jest maj. Czuje, jakby czas się zatrzymał i nadal był mroźny listopad. Niemal widzi spadające z nieba płatki śniegu.

Czas się zatrzymał?

Przecież nie może teraz o tym myśleć. Musi wrócić do domu.

***

Kładzie się do łóżka wcześnie, nie mając pomysłu, co mógłby ze sobą zrobić przez następne dwie godziny. Jest zły na siebie.

Bo wie, że jest od niego uzależniony.
Bo wie, że nie może dalej tego ukrywać.
Bo wie, że i tak nic z tego nie będzie.
Bo wie, że ani Claire, ani Catherine nigdy go tak naprawdę nie interesowały.
Bo wie, że jedyne co teraz czuje, to pustka i rozgoryczenie.
Bo wie, że dalej tak nie chce.
Bo wie, że House może nie wrócić.

Bo nie wie, co zrobi, jeśli on nie wróci.

Wszystko jest nie tak.

***

Letnie burze ustają. Budzą go słońce i dwadzieścia pięć stopni Celsjusza. Kobiety zaczynają przyrządzać sobie mrożone kawy, a mężczyźni na leżakach piją zimne piwo. Wiatr jest coraz lżejszy. Maj się skończył.






Rozdział VI
CZERWIEC
And I’ve been waiting far too long
For you to be mine


Pod koniec czerwca James będzie po prostu żył. To niełatwe, oczywiście, ale będzie musiał dać sobie radę. Choćby dla propozycji Cuddy i spoglądań Chase’a. Dla błagającego wzroku Claire, Catherine i dla Heather. Dla Amber. Dla House’a. Dla natrętnego głosu podświadomości i snów. Dla wszystkich ludzi, których może wyleczyć.

Dla siebie.

Po Prostu Życie nie będzie łatwe, ale uzna, że warte zachodu. I wtedy, kiedy pewnego dnia wróci z joggingu, zobaczy jego walizkę w przedpokoju i jego głowę, która będzie wystawać znad oparcia kanapy.

Wyobrażał sobie tę scenę tyle razy. Myślał nad tym, co powinien zrobić, powiedzieć, wykrzyczeć, uświadomić temu nadętemu dupkowi. Ale wtedy będzie miał pustkę w głowie i stał w korytarzu, zupełnie nie wiedząc, co zrobić. Jak zareagować.

On wrócił, pomyśli.

Dobry Boże, on wrócił.

- Wróciłeś – wykrztusi tylko Wilson. A potem popędzi do łazienki. Kiedy z niej wyjdzie, House’a już nie będzie, a drzwi od jego sypialni zostaną zamknięte. Będzie się bał. Przez chwilę. A potem usłyszy szmer i domyśli się, że on nadal tam jest.

***

Snop światła padnie na jego kołdrę, kiedy House otworzy drzwi do jego pokoju. Będzie noc, ale James nie będzie spał. Światło w korytarzu po chwili zgaśnie. Greg zacznie iść w stronę łóżka. A Wilson tylko pokiwa głową ze zrozumieniem i powie cicho:

- Wiedziałem, że wrócisz.


end.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez gehnn dnia Śro 23:28, 16 Cze 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mazeltov
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 28 Paź 2009
Posty: 1656
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z poczekalni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:42, 16 Cze 2010    Temat postu:

Klepie, jutro wszystko nadrobie tu i w Huddy, nawet jesli spac nie bede. Dzisiaj moge powiedziec tylko jedno, maj przeszedl moje najsmielsze oczekiwania

Przez trzy ostatnie dni prześladuje mnie uczucie, ze miałam coś zrobić i teraz już wiem co to było a wiec wybacz, ze tak późno.

Zacznę od narracji, wiec czytając cześć majowa, zauważyłam zmiane, ale nie zorientowałam się co dokładnie się zmieniło, ale kiedy doszłam do czerwca zagadka się rozwiązała.
Narracja pierwszoosobowa, przez wielu nielubiana, choć ja bardzo sobie ja cenie i gratuluje tak dobrego jej użycia, co nie jest proste. Czerwiec zaskoczył mnie czasem przyszłym, to chyba pierwszy Housowy fik w tym czasie jaki czytam.

Przechodząc do treści, wspaniale pokazałaś jak Wilson broni się przed tym co czuje, co jego umysł mu sugeruje, a mianowicie, ze jego tęsknota wykracza daleko poza zwykłą oparta tylko na przyjaźni relacje.

Wiem, ze to moja chora wyobraźnia i uwielbienie Podziemnego kręgu, ale w tej części Wilson zalatywał mi chwilami E. Norton'em. Miałam wrażenie, ze mimo iż Wilson widzi otaczający go świat, ale to co czuje i jak go odbiera przybliża go do niewidomego. Na pierwszy rzut oka dajesz nam obraz powiedziałabym szaleńca, ale tak w rzeczywistości to ktoś bardzo cierpiący i zmagający się ze swoim bólem, żalem i rozpacza.
Odniosłam wrażenie, ze jest dwóch Wilsonów. Pierwszy to ten, który wracając do domu może sobie pozwolić na całkowite zatracenie się w swojej tęsknocie. Drugi Wilson, to ten, który co rano zakłada maskę i udaje przed wszystkimi, ze jest dobrze, ale tak naprawdę wie, ze jego próba okłamania innych ma nikle rezultaty.

Fragment, który spowodował, ze moje gałki oczne wyszły z orbit to:
Cytat:
Tak samo jak to, że pielęgniarka Claire patrzy się na niego swoimi wielkimi, zielonymi oczami w nadziei, że w końcu zagada do niej, zaprosi na przyjemną kolację, zaprowadzi do jego domu, porządnie zerżnie, a potem poprosi o rękę.

Wbrew temu co możesz sobie pomyśleć, fragment nie zaskoczył mnie wulgarnością, która swoja droga czasem lubię, ale cynizmem tej wypowiedzi i połączeniu z osoba, która je wypowiada. Takie zdanie w ustach Housa byłoby zupełnie normalne, ale kiedy wypowiada je Wilson, nabiera ono wielokrotnej siły.

Moment kiedy Wilson decyduje się leżeć w łóżku i po prostu przestać myśleć, jest opisany tak plastycznie, ze czułam się jak obserwator, a nie czytelnik. Stałam sobie w kacie pokoju Housa, patrzyłam jak Wilson w swojej idealnie wyprasowanej koszuli, kładzie się do łózka i zwija w kłębek.

Czytając tego fika, ma się wrażenie balansowania miedzy dwoma łączącymi się światami bólu, cierpienia, tęsknoty, depresji i desperacji na przemian z zaprzeczeniem i iluzja stworzona zarówno dla siebie jak i dla innych.

Kolejny fragment, który mnie zachwycił tym jak dosadnie podsumowuje wszelkie uczucia Wilsona.

Cytat:
Bo wie, że jest od niego uzależniony.
Bo wie, że nie może dalej tego ukrywać.
Bo wie, że i tak nic z tego nie będzie.
Bo wie, że ani Claire, ani Catherine nigdy go tak naprawdę nie interesowały.
Bo wie, że jedyne co teraz czuje, to pustka i rozgoryczenie.
Bo wie, że dalej tak nie chce.
Bo wie, że House może nie wrócić.
Bo nie wie, co zrobi, jeśli on nie wróci.

Masz wielki talent do takich wypowiedzi bohaterów, które całkowicie pozbawione opisów lub jak wolisz całej pięknej otoczki, swoja prostota i szczerością powalają czytelnika.

Nie mogę nie wspomnieć o pogodzie. W każdej części poświęcasz jej fragment, lub też stale towarzyszy czytelnikowi jako tło. Jest swoistego rodzaju płótnem, na którym swoimi słowami malujesz nam coraz to nowy obraz, a może bardziej kontynuacje poprzedniego.

Cytat:
Letnie burze ustają. Budzą go słońce i dwadzieścia pięć stopni Celsjusza. Kobiety zaczynają przyrządzać sobie mrożone kawy, a mężczyźni na leżakach piją zimne piwo. Wiatr jest coraz lżejszy. Maj się skończył.

Bardzo rzadko, ktoś opisuje tak pogodę, zazwyczaj opisuje się ptaszki, liście, złociste promienie słońca i błękitne chmurki, a ty wybrałaś prostotę, zupełnie inne spojrzenie na ta porę roku, tudzież miesiąc. Pokazałaś jak miesiąc ten budzi ludzi do życia, co wydaje się tak abstrakcyjne w przypadku Wilsona.

Maj się skończył.

Majowa cześć była jakby czwartym etapem umierania, którym podobno jest depresja. Natomiast cześć czerwcowa, idealnie wbija się w piaty etap umierania, a mianowicie akceptacje.

Cześć czerwcowa jest nie do określenia, swoja role w tym odgrywa czas. Napisanie tego w tym czasie daje dwie możliwości czytelnikowi. Jedna jest akceptacja tego, ze opisana sytuacja będzie miała miejsce, ale tez ja w pierwszym odruchu, miałam wrażenie, ze to co opisujesz może być wytworem umysłu Wilsona, iluzja która stworzył jego umysł, tudzież znowu nawiązanie do Fight Clubu lub tez najzwyklejszy snem.

Reasumując całość, fik ten mnie urzekł, zauroczył i dostarczył wielu emocji. Kolejny raz powiem, ze twój styl całkowicie trafia w moje gusta. Opisujesz świat w prosty, dosadny sposób, ograniczasz ozdobniki i tak zwane lanie wody. Cala ta prostota i dosadność sprawiają, ze tekst budzi pełną gamę uczuć u czytelnika, ale tez zmusza go do myślenia i wyciągania wnioskow.
Wbrew temu co może się wydawać ten tekst nie jest tylko o Wilsonie, ale także o Housie, który przewija się przez cala historie, a nawet jest jej silą napędowa i wreszcie Chease, który również jest istotna częścią tego fika.

Jak zawsze przepraszam za chaos i mam nadzieje, ze to co staralam opisac bedzie dla ciebie choc minimalnie zrozumiale.

mazel


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mazeltov dnia Wto 23:13, 22 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:06, 19 Cze 2010    Temat postu:

Przepraszam, że Kwietnia nie skomentowałam, ale mam niebywałą sklerozę. -_-

Pierwsze, co zauważyłam w Maju, to zmiana czasu. Musiałam sprawdzić, czy aby na pewno, ale dobrze zapamiętałam Czas teraźniejszy bardzo lubię. Według mnie to poniekąd wyzwanie dla autora. Zawsze wydawało mi się, że pisanie w przeszłym daje większe pole do operowania słowem, w teraźniejszym nie mogę skupić się na 85437032 wątkach, co, na upartego, wcisnęłabym do przeszłego. Do podobnych wyzwań zaliczam drabble - przy moim rozpisywaniu się na przykład taki limit słów to tragedia.

Podoba mi się, jak opisałaś ten moment w życiu Wilsona. Takie swego rodzaju zawieszenie. W pewien sposób przeraziło mnie to, że Wilson znalazł się w takim stanie, że zaczął rozmawiać z telewizorem. Niby to głupie, bo dobrze wie, że to tylko telewizor, ale z drugiej strony zapełnia mu to czas, myśli, może pogadać, nie musi tego chować.

Tak samo, niesamowicie przykry jest przedostatni akapit. Uświadomienie sobie tego wszystkiego, co wokół i w nim samym się dzieje, stwierdzenie, że jest źle. Aż ma się ochotę kopnąć House'a za doprowadzenie Jimmy'ego do stanu, gdzie kładzie się do łóżka, nie wiedząc, co zrobić, o czym myśleć i o czym nie myśleć...

W Czerwcu kolejna zmiana czasu. Na przyszły. I tu już miałam mały problem, bo w gruncie rzeczy nie czytałam nigdy niczego pisanego w ten sposób, ale to opanowałam Przyznam się, że nie lubię takich zmian, ale nie zabiję Cię za to

Jak tak siedzę i czytam, to mam takie niejasne wrażenie, jakby Styczeń-Kwiecień były retrospekcją z życia Wilsona, Maj - teraźniejszością, a Czerwiec wyobrażeniem tego, co może nadejść.

Urocza jest ostatnia linijka. Taka prosta, krótka, ale przepełniona emocjami. Wiarą, nadzieją, szczęściem, ale i smutkiem.

Cudowny utwór i powiem, że życzę sobie więcej takich 'cosiów' Wiem, że pewnie w Huddy bym Cię spotkała, gdybym tam się udała, ale to nie to samo, prawda?

Trochę znowu chaotycznie, ale tak to jest, jak chce się napisać dużo, ładnie, na temat, bez miliarda emotek, a jednocześnie ktoś Cię goni do pracy, bo rosół się sam nie zrobi... xD

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:29, 21 Lip 2010    Temat postu:

Hej

Przeczytałam pierwszy rozdział dawno temu, a teraz już widzę, że uzbierała się cała historia z zakończeniem i nie będę musiała Cię molestować o ciąg dalszy, więc biorę się za czytanie

Cytat:
Było kilka dni po Sylwestrze. Na dworze padał śnieg, zasypując resztki z petard i butelki po szampanie, które przystrajały ulice. Panowała jeszcze ciemność, która dopiero niepewnie przemieniała się w zimne światło poranka.


Oh, na dworze jest tak strasznie gorąco teraz, a Ty o cudownej zimie *_* W taki upał chyba nawet jeszcze wyraźniej umiem sobie to wyobrazić. I zatęsknić!
Nie wiem czemu, ale wprowadzenie tytułowego wyrażenia już w pierwszych zdaniach bardzo mi się spodobało, pachnie trochę filmowo i to wszystko co czytam staje się filmem w mojej popsutej wyobraźni.

Cytat:
Popatrzył na Chase’a z pogardą


Chase, to musiał być Chase. Ukochałam Cię
(I dla mnie to mógłby być już Chase do końca, wiesz?) *chowa się przed tłumem oburzonych hilsonek*

Cytat:
Niebo było szare, śnieg spokojnie i powoli spadał z chmur, ulice były przykryte cienką warstwą białego puchu.


Podoba mi się, jak ten sam krajobraz wyglądał, kiedy stało się koło House'a (przy którym narrator zwracał uwagę na szczegóły, ale nie na ogół sytuacji) i teraz, kiedy Chase patrzy za okno i rzeczy są prostsze, skończone. (Nie wiem czy mam sens )

Cytat:
- Jesteś już – zauważył. Chase szczerze nie cierpiał, kiedy ludzie mówili rzeczy oczywiste.


Bo Chase jest bardziej podobny do House'a niż Foreman, mimo całego tego teatrzyku scenarzystów.

Cytat:
House go sobie wybrał


Pure. Love.

Tak się zastanawiam nad prawdopodobieństwem takiej ucieczki, wyjazdu House'a bez słowa. Nie wiem, jak to dalej rozegrasz, ale nie umiem sobie wyobrazić House'a bez medycyny; no, chyba żeby został wykładowcą, najlepszym, najbardziej pokręconym wykładowcą w jakiejś Akademii Medycznej, do którego biegałaby po konsultacje połowa szpitala. (Co jest cudownym materiałem na AU *_*)

Cytat:
Napisał, że to nie porwanie i na dowód tego co dwa tygodnie będzie mi przysyłał puste SMSy.


To okrutne, wiesz?

Cytat:
Pomyślał, że to dlatego, że jak się kogoś nienawidzi, nie usprawiedliwia się go na siłę. Wilson przez te kilkanaście dni stycznia naprawdę myślał, że nienawidził House


A to przejmująco smutne.

Cytat:
Lisa zauważyła, że Wilson powiesił na ścianie w kuchni kalendarz i zaznaczył na czerwono dni, w których miały do niego przychodzić wiadomości od House’a.


To niby szczegół, ale przygniata i tworzy taki specyficzny rodzaj atmosfery, wrażenie pustki i oczekiwania i bezradności.

Miałam nadzieję, że to tylko próba Cuddy, która chce coś uświadomić Wilsonowi. Ale było już niebezpiecznie, w ten nieprzyjemny sposób

Cytat:
Kilka godzin później, kiedy Wilson siedział w swoim domu sam z opróżnioną do połowy butelką wina, która była jedynym alkoholem, znajdującym się wtedy w ich domu, House przysłał swoją pustą wiadomość. James popatrzył na ekran telefonu i wybuchnął śmiechem.


Kolejny piękny, smutny fragment.
Zastanawiam się, jak bardzo prawdopodobna jest taka ucieczka House. Z jednej strony - zupełnie nie w jego stylu. Z drugiej strony - właśnie to czyni ją możliwą.

Kwestia pogody - nie wiem czy świadomie, ale robisz z niej cudownego, drugoplanowego bohatera. Nie jest tylko watą, upchaną pomiędzy znaczącymi zdaniami; jest niesamowicie fizyczna i jednocześnie za każdym razem koresponduje z bohaterami na jakimś wyższym poziomie. Bardzo mi się to podoba.

Cytat:
Nawet teraz, kiedy był zły, mokry i pijany, wyglądał cholernie przystojnie.


W Twoich słowach nawet niemożliwe dla mnie W/Ch staje się... bardziej znośnie, wiesz?

Cytat:
W innym świecie byliby pewnie świetną parą.


Inne światy. I to, że dajesz im wszystkich ich świadomość - a potem ta myśl ucieka i pozostaje jedyny możliwy świat, bez możliwości które podsuwa wyobraźnia.

Cytat:
Wyobrażał sobie tę scenę tyle razy. Myślał nad tym, co powinien zrobić, powiedzieć, wykrzyczeć, uświadomić temu nadętemu dupkowi. Ale wtedy będzie miał pustkę w głowie i stał w korytarzu, zupełnie nie wiedząc, co zrobić. Jak zareagować.


Dzięki Ci, że pozostawiasz to bez wyjaśnień. Że kiedy Wilson wychodzi z łazienki, House wciąż tam jest - i że nie rozmawiają do późna o wszystkim.
Nie wiem czy nie nadinterpretuję, ale - świadomie lub nie - spięłaś to świetną klamrą kompozycyjną. Wszystko zaczyna się od zimnego światła i od poranka w nieswoim łóżku; a kończy na bardzo ludzkim i ciepłym świetle z korytarza, który oznacza prostą obecność drugiej osoby. I, wreszcie, we właściwym łóżku.
Świetne studium Wilsona i, jeszcze raz, świetnie poprowadzona pogoda jako jeden z bohaterów!

Weny, weny


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin