|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Pino
Stażysta
Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Nibylandia Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 10:55, 12 Lut 2009 Temat postu: Wszystkie kolory Wilsona |
|
|
Kategoria: love
Zweryfikowane przez Pino
Fik ten powstał moim małym szalonym świecie, w którym Amélia Poulain jest dobrą sąsiadką, Bob Harris i Charlotte zostają w Tokio, a Shinji razem z Kaworu zakładają zespół rockowy xD
Po prostu dobrze się bawiłam pisząc to opowiadanie i mam nadzieję, że przynajmniej jedna osoba będzie się dobrze bawić czytając je
Miłego czytania! ^^ (Komentarze mile widziane)
House nigdy nie należał do osób, które przesadnie martwią się o innych. Cóż, należał raczej do osób, które w ogóle tego nie robią. Ale nie mógł nie zauważyć tego, że coś dzieje się z Wilsonem.
Był coraz bledszy i chudszy. Coraz bardziej zagubiony i roztargniony. Nieobecny, mrukliwy i irytujący.
Wilson był – po raz pierwszy od dłuższego czasu – samotny.
- House. Za tydzień są Walentynki. Chciałbym...
- Nawet nie chcę tego słyszeć!
- Ale...
- Wilson. Przypominam, że liczba twoich byłych żon rośnie w zastraszającym tempie. Przestają się mieścić na palcach jednej ręki.
- Ale co to ma do Walantynek?
- Co? A to, że na twoim miejscu schowałbym się jutro w domu i nie wychodził spod kanapy. Nawet nie próbuj myśleć o randkach, przelotnych uśmiechach i jednorazowych przygodach. Twoje jednorazowe przygody zawsze kończą się przed ołtarzem.
- House. Przestań. Dotarło do mnie, co chcesz powiedzieć. Ale ja tylko...
- Muszę lecieć. Pacjent mi umiera.
- Jakbyś się tym przejmował. Powiedz wprost, że nie chcesz rozmawiać.
- Nie chcę rozmawiać.
- ...
- Sam tego chciałeś.
House pożałował tego, co zrobił już w porze lunchu. Jedzenie Wilsona było tego dnia wyjątkowo nieuchwytne i oddalone. Zupełnie jak właściciel.
House zauważył dziwną zależność miedzy nastrojem Wilsona, a kolorem jego krawatów. Im Wilson był radośniejszy tym – proporcjonalnie – bardziej były one tandetne i krzykliwe.
Ostatnio Jimmy był smutny. Obrzydliwa zieleń, czerwień czy geometryczne potwory poszły w niepamięć. Jego przyjaciel wyglądał jakby codziennie miał rozprawę rozwodową.
House złapał się na modlitwie o czerwony krawat.
Nie rozmawiali od tygodnia. A dokładniej, od pamiętnej rozmowy, w której House po raz kolejny zachował się jak ostatni idiota. Przeliczył się sądząc, że Wilson przejdzie na tym porządku dziennego.
Wilson wszedł raczej na wojenną ścieżkę pełną obrażonych spojrzeń i czarnych krawatów.
Tak naprawdę jednak, coś zaczęło się psuć już dużo wcześniej. Gdyby House miał wybrać jeden konkretny moment, powiedziałby, że zaczęło się tuż po rozwodzie Wilsona.
Mężczyzna zazwyczaj dobrze sobie z nimi radził - nie mijało dużo czasu, a już pakował się w nowy związek. Jednak teraz było zupełnie inaczej. Może dlatego, że tym razem to Wilson był tym, który zażądał rozwodu? Tłumaczył później, że dusił się w tym związku, że już nie mógł wytrzymać... A teraz od ponad roku był już sam i nie chciał z nikim o tym rozmawiać.
Teoretycznie nadal przyjaźnił się z House’m. Oglądali mecze, upijali się w barach i obgadywali pielęgniarki.
Coś jednak się zmieniło.
14 lutego. W ten przeklęty i znienawidzony dzień House postanowił zrobić z tym wszystkim porządek.
Postanowił załatwić to szybko i czysto.
- Jimmy! Dzisiaj są Walentynki! – Wykrzyknął wpadając do jego gabinetu.
- I co z tego? Nie widzisz, że jestem zajęty? – Zapytał Wilson, nie kryjąc irytacji.
- Nie. Widzę za to, że jesteś obrażony – odparł gładko diagnosta, zatrzymując się przed biurkiem.
- Cóż za przenikliwa i trafna ocena sytuacji, Sherlocku. Doprawdy... Nie zmienia to jednak faktu, że jestem też zajęty. Wyjdź.
Ręka Wilsona wskazała na drzwi – to nie wróżyło dobrze. Każda inna osoba na miejscu House’a spuściłby głowę i grzecznie wymaszerowała. Cóż, to był House.
- Dobrze wiesz, że nie wyjdę – powiedział przewracając oczami. - Musimy porozmawiać.
- Chcesz rozmawiać? Ty? Doktor Gregory-mam-wszystkich-w-dupie-House?
- Właściwie wolałbym posłuchać – powiedział rzeczowym tonem.
- Niby czego? Nie mam ci nic do powiedzenia – parsknął Wilson.
- Tydzień temu miałeś.
- Tydzień temu miałeś mnie gdzieś! – Krzyknął w odpowiedzi.
Jimmy nigdy nie podnosił głosu bez powodu, to trochę otrzeźwiło House’a. Odetchnął głęboko i spojrzał na mężczyznę.
- Nigdy nie... Cholera! - Zaczął nieskładnie. - Przychodzisz do mnie zaczynasz mówić o święcie zakochanych. Myślałem, że kogoś sobie znowu znalazłeś! Co, biorąc pod uwagę, że rozwiodłeś się ponad rok temu jest całkiem normalne... Zresztą, kto przy zdrowych zmysłach przychodzi do mnie i mówi o Walentynkach? - Zakończył niemal krzycząc.
- Przyjaciel? – Zapytał cicho Wilson.
- Dobrze. O co chodzi? Kim jest ta nowa dziewczyna? – Zapytał zrezygnowany.
- Myślisz, że ci się upiecze? – Zakpił Wilson. - Przeproś – dodał zdecydowanym głosem, wstając powoli z krzesła i okrążając biurko.
- Żartujesz? – Wycedził wyraźnie poirytowanym House.
- Przeproś albo nigdy się nie dowiesz.
Coś w głosie mężczyzny i sposobie, w jakim się do niego zbliżał kazało House’owi wziąć jeden głęboki oddech. Tak na zapas.
- Przepraszam – burknął pokonany.
- Nie ma żadnej nowe dziewczyny – stwierdził krótko Wilosn, zatrzymując się przed House’m. Nawet nie próbował kryć satysfakcji. – I mógłbyś powtórzyć to nieco głośniej.
Diagnosta wyglądał teraz, jakby chciał złamać na jego głowie laskę.
- Ty przebiegły i... - zaczął gwałtownie, wbijając w niego gniewny wzrok.
- To o nas chciałem porozmawiać – przerwał mu spokojnie Wilson, przybliżając się jeszcze. - Chciałem cię...
Teraz niemal stykali się nosami.
House niekryjący zdziwienia, a Wilson rumieńców.
- Nas? Co ty...
- Cholera, House. Zamknij się – powiedział głosem człowieka zdecydowanego. Zacisnął ręce na ramionach mężczyzny i zrobił ostatnią rzecz, której ten by się w tym momencie spodziewał.
House zniósł pocałunek z godnością. Przez cały czas starał się trzymać ręce przy sobie, a na biurko zatoczyli się wyłącznie z winy Wilsona. Jednak najwięcej godności miała w sobie jego ucieczka, podniesienie laski z podłogi, próba złapania oddechu i bezmyślne szarpanie klamki. Kiedy w końcu wypadł na korytarz, miał raczej zamglony wzrok.
Zaczął się dla nich dziwny okres. House tłumaczył sobie, że ich przyjaźń przechodzi po prostu kolejny etap. Etap pełen dwuznacznych spojrzeń, przelotnych dotknięć i – nie-to-nigdy-nie-miało-miejsca – klepnięć w tyłek.
- Wszyscy przyjaciele prze to przechodzą, prawda? – Pytał ścian po każdym kolejnym dniu spędzonym na czekaniu aż Wilson pojawi się w zasięgu jego wzorku i dłoni. W zasięgu czegokolwiek...
Po kilku dniach tej terapii krawaty Wilsona zaczęły wracać do normy.
House wiedział, że ten dzień w końcu nadejdzie. Przeczuwał to po każdym kolejnym spotkaniu w windzie, ciemnym schowku czy pustym korytarzu.
Ta świadomość okazała się jednak mało pomocna, kiedy nadszedł sądny dzień.
Był 21 luty, a Wilson przekroczył drzwi Plainsboro Teching Hospotal w czerwonym krawacie.
House wiedział, że jeśli szybko nie ucieknie, to skończy się to dla niego źle.
I w pewnym sensie się skończyło. Na korytarzu pełnym ludzi został gwałtownie złapany za rękę i przyparty do ściany.
- Uciekałeś – stwierdził spokojnie Wilson, mierząc go czekoladowym spojrzeniem.
- Nie. Ja właśnie... - Zaczął mówić wskazując ręką w nieokreślonym kierunku.
- Nie ratowałeś nikomu życia. Uciekałeś.
- Dobrze. Uciekałem. Zadowolony? – Sarknął przewracając oczami. Już miał dodać coś wyjątków złośliwego, kiedy poczuł na swoich usta drugie. Ciepłe, uśmiechnięte i wyjątkowo pewne siebie.
- Tak. Teraz jestem zadowolony. A będę jeszcze bardziej, kiedy pójdziemy do mojego gabinetu – stwierdził Wilson, kiedy już nieco się odsunął. - Nawet Cuddy się na nas patrzy – dodał po chwili, jakby trochę zawstydzony.
House pokręcił tylko głową widząc nagłe (i zdecydowanie spóźnione!) zawstydzenie Wilsona.
- Nie przejmuj się. Jej grzeszne myśli słychać w całym szpitalu odkąd nakryła nas w tamtym schowku. Pamiętasz?
- Słyszałam to, House!
- Och. Powiedziałbym nawet, że widziałaś! - Krzyknął w odpowiedzi, kiedy Jimmy chichocząc ciągnął go za rękę w kierunku windy.
Późnym wieczorem w końcu wylądowali na kanapie House’a i popijając leniwie piwo próbowali skupić się na oglądanym filmie. Obaj, nadal nieco zdziwieni i zmieszani.
W pewnym momencie House wziął głęboki oddech i spojrzał poważnie na Wilsona.
- Chyba powinniśmy porozmawiać. Ostatni działo się z Tobą coś niedobrego. Chciałbym wiedzieć co.
- Byłem samotny, Greg. Ale teraz już wszystko w porządku.
Wszystko - pomyślał Wilson, kiedy został ponownie przyciągnięty przez parę ciepłych ramion.
THE END
EPILOG (mini)
- Przyznaj się. Lubisz moje krawaty.
- Przyznaj się. Podnieca cię, widok kaleki uciekającego na ich widok.
- Szczególnie lubisz ten czerwony.
- Tak. Jeszcze chwila, a zaknebluje ci nim usta.
- ...
- Wystarczyło poprosić, Jimmy. Wystarczyło poprosić...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Śro 16:09, 15 Kwi 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Any
Czekoladowy Miś
Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza zakrętu ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 14:09, 12 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Ładne.
Naprawdę mi się podobało, lubię fiki, w których to Wilson jest tym kochającym.
Moje gratulacje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 14:25, 12 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Nie podoba mi się rozenterowanie tekstu. Mało też opisów i błędy w zapisie dialogów. Literówek ewentualnych w sumie nawet nie szukałam. Wykonanie więc trochę kuleje.
Treść nie porywa, raczej przeciętna. Uśmiechnęłam się przy końcowym dialogu z Cuddy. Natomiast za ciekawy tytuł masz dużego plusa.
Kat.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 0:14, 16 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Ładne. Podobało mi się
Cytat: | Wilson wszedł raczej na wojenną ścieżkę pełną obrażonych spojrzeń i czarnych krawatów. |
Słodkie
Cytat: | House zniósł ten pocałunek z godnością. Przez cały czas starał się trzymać ręce przy sobie, a na biurko zatoczyli się wyłącznie z winy Wilsona. Jednak najwięcej godności miała w sobie jego ucieczka: podniesienie laski z podłogi, próba złapania oddechu i bezmyślne szarpanie klamki. Kiedy w końcu wypadł na korytarz, miał raczej zamglony wzrok. |
Taaaak. To rzeczywiście było godne
Cytat: | - Wszyscy przyjaciele prze to przechodzą, prawda? – Pytał ścian po każdym kolejnym dniu spędzonym na czekaniu aż Wilson pojawi się w zasięgu jego wzorku i dłoni. W zasięgu czegokolwiek…
Po kilku dniach tej terapii krawaty Wilsona zaczęły wracać do normy |
Ładna terapia Czyżby jego marzenia spełniły się i powrócił czerwony krawat? ;D
Cytat: | Ta świadomość okazała się jednak mało pomocna, kiedy nadszedł sądny dzień.
Był 21 luty, a Wilson przekroczył drzwi Plainsboro Teching Hospotal w czerwonym krawacie. |
O, a jednak jeszcze nie. Dopiero teraz
Cytat: | - Przyznaj się. Lubisz moje krawaty.
- Przyznaj się. Podnieca cię, widok kaleki uciekającego na ich widok.
- Szczególnie lubisz ten czerwony.
- Tak. Jeszcze chwila, a zaknebluje ci nim usta.
- ...
- Wystarczyło poprosić, Jimmy. Wystarczyło poprosić... |
Epilog cudny.
Pozdrawiam
g
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|