|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Vinga
Pacjent
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 8:42, 24 Sty 2011 Temat postu: Stronger than that [NZ] [7/?] |
|
|
Witam!
Rzec można, że jestem świeżo upieczoną Hilsonką. Przeglądam sobie to forum od jakiegoś czasu, lecz póki co nie miałam potrzeby wypowiadania się, a i też nie zawsze starczyło czasu na pogaduszki.
Jako jednak, że mam skłonności do grafomaństwa postanowiłam wysmarować własny twór, a że najlepszym sposobem na szlif jest krytyka, tak więc uznałam za stosowne gdzieś swoje wypociny wywiesić.
Proszę o nieco wyrozumiałości, gdyż jest to pierwsza rzecz jaką stworzyłam od bardzo dawna, acz wszelkie komentarze, mniej lub bardziej przychylne chętnie przyjmę i zanotuję w swoim wewnętrznym notesiku.
Rozdziałów póki co planuję przynajmniej 10, acz nie wiem na ile rzeczywistość pokryję się z moimi planami.
Co do klasyfikacji, to myślę, że będzie to - przynajmniej póki co +16
Zapraszam do lektury
Kategoria: love
Zweryfikowane przez Este
Rozdział I
A więc znowu wygrał. Nawet prawo było bezsilne wobec takich jak on. Zupełnie, jakby był pierwszoplanową postacią w jednym z tych Amerykańskich filmów, które zawsze kończą się dobrze a bohater niezależnie od przebytych przejść koniec końców stawia na swoim.
Spojrzał z uśmiechem na zebranych mężczyzn, przybierając swój ulubiony, pobłażliwy wyraz twarzy, który zachował na sytuacje podobne do tej. Wiedział, że ma miłą dla ducha twarz, niezależnie od tego co kryła za sobą.
- Nie musicie znać szczegółów. Wystarczą Wam wytyczne, które podam.
Czterech mężczyzn spojrzało na niego, nieznacznie unosząc brwi w oczekiwaniu na wspomniane "wytyczne". W przeciwieństwie do przemawiającego z ich twarzy można było wyczytać najwyżej okrucieństwo i obojętność. Ich "zawód" nie wymagał umiejętności
aktorskich.
Tritter uśmiechnął się ponownie, wyciągając z portfela pokaźny plik banknotów. To rozbudziło nieznacznie zebranych w pomieszczeniu mężczyzn.
- Więc co takiego mamy zrobić? - Zapytał ten, który - wnosząc po spojrzeniach, jakie posyłali mu pozostali - był przywódcą grupy.
- Myślę, że dość dobrze znacie swój fach, by wiedzieć, jak zrujnować czyjeś życie. Jeśli o mnie chodzi, mam tylko jedno zastrzeżenie: Ma żyć. Żyć jednak w najgorszy z możliwych sposobów.
***
- Więc zróbcie biopsje, czy co tam uznacie za stosowne, a ja zajde na dół sprawdzić, czy Wilson już czeka aby zapłacić za mój lunch.
House z hałasem opuścił swoje biuro uderzając drewnianą laską w szybę udekorowaną jego nazwiskiem. Swojego przyjaciela napotkał już przy drzwiach od stołówki, rozmawiającego z
jakąś rudowłosą pielęgniarką. Poczuł bezwiedny ucisk w brzuchu. Bezceremonialnie
podszedł do konwersującej pary z pozornie beztroskim uśmiechem na twarzy.
- Pora na nasz romantyczny posiłek, Romeo. Małżeńską zdradę możesz zapisać w kalendarzu na godzinę 18.
Wilson uśmiechnął się przepraszająco do zakłopotanej dziewczyny i w milczeniu podążył za Housem, zamawiającym w bufecie jedną z najdroższych sałatek.
- Co powiesz na kilka piw i "Masz wiadomość"?
House poczuł, jak kiełkujące w nim nasionko radośći splata się w wianek z niepokojem i zduszonym przekleństwem. A więc znów czeka go samotny wieczór z przyjacielem.
- Wiadomość? Zostaw moim sługom, oni są od tego. A po za tym.. kilka? To może od razu poprzestaniemy na bezalkoholowym?
Wilson pokręcił głową z uśmiechem, wskazując jednocześnie palcem na grecką sałatkę zdegustowanej bufetowej.
- Dwudziesta Ci pasuje?
House spojrzał na niego zagadkowym wzrokiem, marszcząc brwi w emocji, której Wilson nie potrafiłby odgadnąć.
- Dodaj "Naście" do "Kilka" a mogę nawet się zgodzić na tą barbarzyńską godzinę.
Usiedli przy swoim standardowym stoliku, zajmując się posiłkiem. (Czy też pozostałościami posiłku - w przypadku Wilsona, którego ser feta uleciał z jego sałatki za sprawą widelca dzierżonego przez House'a). James spojrzał z uśmiechem na przyjaciela.
Coś dziwnego zabrzęczało w jego podbrzuszu. Gdyby był trochę bardziej normalny - lub też, będąc bardziej konkretnym - jego uczucia były nieco bardziej normalne, nie pozwoliłby nigdy na podobne postępowanie. Lecz nieszczęściem, bądź też szczęściem, nie były. Z wewnętrznym uśmiechem przyznał, że nie ma nic przeciwko temu.
Gdy House w końcu opróżnił zawartość swojego talerza (Co zajęło mu nieco czasu zważywszy, ze zajmował sie także tym, który stal przed Wilsonem) Wstał, podpierając sie na swojej lasce i rzucił krótko:
- Idę zobaczyć co tam wyrabiają moi podwładni, a Ty postaraj się skończyć tą sałatkę przed dwudziestą. Będę dość zawiedziony gdy ominie mnie te.. kilka piw.
Wilson siedział tak przez chwile, spoglądając na oddalającą sie postać, niechętnie rzucił okiem na pozostałość greckiej sałatki po czym także wstał, udając się do windy.
U celu napotkał Formana, z ewidentną zażyłością rozmawiającego z dziewczyną, u której boku można było go widzieć już od jakiegoś czasu.
Blondynka, widząc Wilsona, uśmiechnęła się lekko i oddaliła w inną stronę, najwyraźniej niechętna do kontynuowania rozmowy w towarzystwie świadków.
- Więc wciąż ta sama, ha? - Zagadnął Wilson.
- Czyżby Twój przyjaciel, a mój znienawidzony szef, rozpowiadał plotki o tym, jak to każdej nocy sypiam z inną dziewczyną? - Forman spojrzał na Wilsona, nie do końca przyjaznym okiem. Kłamstwem byłoby powiedzieć, że go nie lubił. Jednak z jakiegoś powodu zawsze spoglądał na niego z dystansem, jakby podejrzewał, że ktoś, kto przyjaźni się z takim dupkiem musi być w jakiś sposób skrzywiony.
- Myślę, że już chętniej rozgłosiłby, że jesteś gejem. - Odparł Wilson z wymuszonym uśmiechem, nie rozumiejąc nawet, dlaczego jakiekolwiek wspomnienie o gejach wywoływało w nim pewien dyskomfort.
Wsiedli razem do windy, która nadjechała chwile później. Obaj spojrzeli w milczeniu na ścianę, oczekując, aż dojedzie na oczekiwane piętro. Jednak - niespodziewanie - zatrzymała się po paru sekundach, nie zdradzając chęci by ruszyć w górę.
- Pięknie. - Mruknął Forman - Już widzę, jak House zarzuca mi, że krew pacjentki spłynie po moich rękach dlatego, że nie przeniknąłem przez ściany i nie pofrunąłem uleczyć jej magicznym dotykiem swoich dłoni złodzieja.
Wilson zaśmiał się nieszczerze, odnotowując w duchu jak nieswojo czuje się, gdy ktoś nieprzyjemnie wysławia się o jego przyjacielu.
- Myślę, że zaraz powinna ruszyć.
Zapadła nieprzyjemna cisza. tym bardziej nieprzyjemna - a i tym bardziej ciężka do przerwania - im dłużej trwała.
- Zagramy w "Prawda, czy wyzwanie"? - Rzucił nagle Forman, uśmiechając się z zakłopotaniem.
- W porządku - Odparł niepewnie Wilson. Tak, jakby zobowiązania gry mogły wymusić na kimkolwiek rzeczywistą prawdę - Zacznij.
- Więc prawda, czy wyzwanie?
- Prawda?
- Dlaczego przyjaźnisz się z Housem?
Tak, tego pytania mógł się spodziewać. Tylko jak tu szczerze odpowiedzieć komuś innemu, skoro nie potrafił być szczery nawet przed samym sobą?
- Znam go nieco dłużej niż Ty - Odparł wymijająco - Pozory mogą mylić. Jemu zależy. Udowadnia to jednak nie tym, co mówi, a tym co robi.
Forman pokręcił głową z uśmiechem, jakby spodziewając się podobnej odpowiedzi.
- Pięknie zagrane. Twoja kolej.
- Prawda, wyzwanie?
Forman wzruszył ramionami.
- Wyzwanie.
Wilson uśmiechnął się w duchu, a złośliwa, prawdopodobnie zaszczepiona przez House'a cząstka jego umysłu powiedziała bez jego woli:
- Zaprosisz House'a na randkę ze swoją dziewczyną.
Forman uniósł brwi, lekko zniesmaczony. Wilson uśmiechnął się.
- Prawdziwy związek przetrwa wszystko, czyż nie? Twoja kolej. Wyzwanie.
Ciemnoskóry mężczyzna zmarszczył brwi, nie do końca zadowolony. Po krotkiej chwili jednak pojawił sie na jego twarzy złośliwy uśmiech, jakże podobny do tego, który nie tak dawno wykwitł na ustach Wilsona. To nie mogło zwiastować niczego dobrego.
- Pocałujesz House'a - Forman uniósł jedną brew. - I nie mam tutaj na myśli pocałunku w policzek.
Wilson zmieszał się, czując, jak lekki rumieniec wypłynął na jego policzki.
- To niedorzeczne - wyjąkał - Zabiłby mnie.
- Tak, jak zabije mój związek. Nawet uczciwe, czyż nie?
Wilson westchnął. A chociaż nie podobało mu się podejrzenie, które podpowiadało mu, że podobny pomysł pojawił się w głowie rozmówcy już w momencie, w którym zaproponował tą
grę, poczuł irracjonalne podniecenie, którego nie potrafił do końca zrozumieć - zakład to usprawiedliwienie - pomyślał. I wtedy zrozumiał, że tak naprawdę, perspektywa zrealizowania tego wyzwania nie wydawała mu się tak do końca nieprzyjemna.
Wtedy winda ruszyła, odwożąc ich na docelowe piętro. Gdy wyszli, niemal u samych drzwi napotkali diagnostę, zmierzającego w ich kierunku na tyle żwawym krokiem, na ile pozwalało mu jego kalectwo.
- I co tam moje gołąbeczki? Wiecie, nie musieliście zatrzymywać windy, w szpitalu jest dość składzików.
Forman przewrócił oczami, uśmiechając się pod nosem. Po chwili jednak rzucił wesoło w stronę szefa unosząc kąciki ust w uśmiechu:
- Wiesz, może zjedlibyśmy kolacje wieczorem? Skoro tak lubisz wiedzieć wszystko o swoich pracownikach, może lepiej, byś poznał moją dziewczynę w moim towarzystwie, zamiast włamywać się do jej szafki w poszukiwaniu dowodów.
House uniósł nieznacznie brwi, przez krótką chwile zerkając podejrzliwie na Wilsona.
- Jasne. Czemu nie? Ale Ty stawiasz.
Wilson westchnął w duchu. Forman zrealizował swoją część, wkrótce przyjdzie pora na niego.
***
Nadeszła 19sta. Onkolog siedział w swoim mieszkaniu spoglądając ponuro na zegarek. Wiedział, że żadna wymówka niczego nie zmieni. Powoli nadchodził czas by się zbierać i zmierzać do sklepu. Ilu piw potrzebował, by zrealizować wyzwanie Formana? 5? 10? 40?
Westchnął na samą myśl. Na tą krótką chwilę dotknie nieba... A potem wyląduje w piekle. Dobrze wiedział, co go czeka. Cios w twarz - w najlepszym przypadku. W najgorszym - Wyrzucenie za drzwi i zerwanie przyjaźni. Mógł tylko mieć nadzieje, że gdy to już się stanie Forman przyzna się House'owi, że to on obmyślił tą podłą intrygę.
Wilson wstał zmierzając do drzwi z nieprzyjemnymi przeczuciami. Będzie co ma być - pomyślał, nieco trywialnie.
W końcu, gdy dotarł na miejsce załomotał w drzwi uginając się pod siatką wypełnioną po brzegi piwami. Odczekał tak chwile, a gdy zza drzwi nie dobiegł go żaden dźwięk ponownie uderzył w drewnianą powierzchnie. Zamrugał, nadstawiając ucha, jednak zza drzwiami wciąż nie dało się niczego usłyszeć.
- House? - krzyknął - wciąż cisza. - House?! - wrzasnął nieco głośniej, jednak i to nie wywołało żadnego odzewu.
Szlag - pomyślał - i akurat w tej sytuacji zapomniał zabrać kluczy do mieszkania przyjaciela.
***
Gregory House opuszczał z zadowoleniem szpital, z pełną świadomością tego, że Wilson czeka już pod jego drzwiami z paczką piwa. Cóż, w końcu miał klucze do jego mieszkania.
Najgorsze, co mogło się zdarzyć, to Wilson wypijający jedną puszke z jego zasobów. Ciężkie do zniesienia, lecz jakoś mógł to przeżyć.
Na parkingu było już ciemno, gdy tam dotarł, znał jednak już drogę do swojego motoru na tyle dobrze, by nie przejmować się podobnymi drobiazgami. Z wesołym gwizdaniem ruszył znajomą ścieżką, gdy w pobliżu czerwonej furgonetki, której nie rozpoznawał, coś - lub raczej ktoś - podcięło jego laskę tak, że wylądował na ziemi.
Ból rozszedł się po jego prawej nodze, na chwilę pozbawiając go trzeźwego myślenia. Po chwili jednak spróbował się podnieść, gdy czyjś twardy but ponownie uderzył go we wrażliwe miejsce, a brutalne ręce zacisnęły się na jego nadgarstkach i wciągnęły go w
otwierające się drzwi obcej furgonetki.
Nieprzyjemne, napuchnięte od alkoholu twarze zamajaczyły się przed jego oczami, jednak paraliżujący ból nie pozwalał mu na skoncentrowanie się na ich rysach.
- Witaj doktorze - Nieznajomy głos wyszeptał mu do ucha rażąc jego nozdrza śmierdzącym oddechem. - Myślę, że pora abyśmy poznali się bliżej.
Niezadowoleni pacjenci pomyślał w pierwszej chwili. Jednak, mocne uderzenie w brzuch przerwało jego refleksje, odbierając oddech.
- Pewnie zawsze zastanawiałeś się, jak to jest mieć w odbycie na przykład.. termometr? Albo nawet coś większego?
House zadrżał. Więc teraz już wiedział. wiedza ta jednak niewiele mogła mu pomóc w tej sytuacji, wszystko, co mogła ze sobą przynieść to oczekiwanie na najgorsze.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vinga dnia Nie 22:30, 06 Lut 2011, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Dioda14
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 20:20, 24 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
O...JEZU!
Chcesz mnie zabić??
....Ta... końcówka....to....to jest...pisz dalej! Muszę wiedzieć co będzie dalej!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dioda14 dnia Pon 20:23, 24 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cobra
Pacjent
Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 21:46, 24 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Hilson z kryminalnym wątkiem w tle... Vingo, właśnie udało ci się połączyć dwie rzeczy, które naprawdę szczerze uwielbiam we wszystkich fikach i właśnie dlatego będę wiernie śledzić wszystkie kolejne rozdziały
Początek zapowiada się naprawdę interesująco. House ma poważne kłopoty i w dodatku wszystko wskazuje na to, że jego wystarczająco zła sytuacja niedługo się pogorszy. Tym czasem Wilson z trudem godzi się z faktem, że jego przyjaciel tak naprawdę jest dla niego kimś więcej, niż mu się kiedykolwiek mogło wydawać. I przy okazji, mam nadzieję, że Jimmy kiedyś będzie miał okazję wykonać swoje zadanie, jakie wymyślił mu Foreman i może je jakoś urozmaici o jakieś interesujące dodatki
Fik ma bardzo fajny klimat, który idealnie pasuje do takiej kryminalnej historii, jaką Tritter i jego podejrzani znajomi zaplanowali w najbliższym czasie House'owi. Szczególnie część rozdziału, kiedy Gregory zostaje porwany jest taka mroczna i trzymająca w napięciu, że jako wielbicielka tego typu klimatów jestem zachwycona.
Vinga napisał: | House zadrżał. Więc teraz już wiedział. wiedza ta jednak niewiele mogła mu pomóc w tej
sytuacji, wszystko, co mogła ze sobą przynieść to oczekiwanie na najgorsze. |
Po takim zakończeniu rozdziału nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wiele weny i wolnego czasu, aby kolejny, równie emocjonujący rozdział wkrótce się pojawił
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vinga
Pacjent
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 13:31, 25 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Dziękuje tym, którzy skomentowali, jak także tym, którzy chociaż nie mieli czasu na komentarz znaleźli czas by przybliżyć sobie moją TFUrczość
Zapraszam do kontynuacji:
Rozdział II
Ból. Którego ten w jego nodze mógł być ledwie namiastką. Lecz to nie kopniaki w jego brzuch i uderzenia jego własną laską go powodowały. Nie, to był ból do jakiego się przyzwyczaił. Jaki potrafił znieść.
Lecz ten rodzaj bólu odarł go z jego godności. Nie miał siły już nawet unieść dłoni, gdy poczuł, jak te brutalne ręce szarpią za jego rozporek i chwytają biodra, wbijając w nie ostre paznokcie.
Zamknął oczy, czując łzy wzbierające pod powiekami. Jedyne, czego chciał, to aby to już się skończyło - lecz nie kończyło się. Przez zmętniałe oczy nie potrafił nawet policzyć ilu mężczyzn zebrało się w tej zatęchłej furgonetce. Trzech? Czterech?
W końcu, po długich godzinach - jak przynajmniej mu się zdawało - ktoś rzucił nim o podłogę i brutalnym szturchnięciem buta wyrzucił go z powrotem na parking. Zaraz po uderzeniu o ziemie poczuł jak spada na niego jego laska, która sturlawszy się na ziemie wydała nieprzyjemny, stukający odgłos.
- Myślę, że doskonale wiesz, kto pozdrawia. - Usłyszał rozbawiony głos jednego z
oprawców, poprzedzający dźwięk zamykających się drzwi.
House ostatkiem sił chwycił krawędź swoich spodni i wraz z bielizną podciągnął je w górę. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na zegarek. Była 21. A więc wystarczyła godzina. Ledwie godzina aby go złamać. Kto by pomyślał, że Tritter patyczkował się z tym całym bałaganem przez tyle dni, chociaż mógł załatwić to tak prędko?
***
Zirytowany chwycił za komórkę i wybrał połączenie do House'a. Zrezygnował po 5 próbach dodzwonienia się. Odczekał tak pod drzwiami 10, 20, 30 minut, po czym machnąwszy ręką ruszył z powrotem do samochodu. Pozostawało mu tylko mieć nadzieję, że przyjaciela zatrzymano w szpitalu, nie zaś zapił się przed fortepianem zagryzając Whisky viccodinem. Przez chwile rozważał powrót pod mieszkanie przyjaciela po odnalezieniu kluczy w czeluściach własnego domostwa. Szybko jednak zażegnał ten pomysł. Może House jednak nie chciał go widzieć? W jego głowie roiły się dziwne dziwactwa, a jemu, jako jego przyjacielowi przyszło znosić je, z mniejszym lub większym zirytowaniem.
***
Odleżał tak pewien czas po czym podniósł się na łokciach, czując ból w absolutnie każdej części swojego ciała. Wilson. Wilson pewnie wciąż czeka w jego mieszkaniu. Wścieknie się, ale przecież nie przestanie być sobą. Nie potrzebował i nie chciał, aby ktoś go tulił, czy nawet mu współczuł. Potrzebował tylko tego towarzystwa i głupiego filmu na ekranie telewizora.
Chwiejnym krokiem ruszył, opierając się na swojej lasce. Nie było mowy aby teraz wsiadł na motor. Pozostała mu taksówka. Zaśmiał się w duchu, wyciągając z kieszeni poplamionej krwią kurtki swój portfel. Jakich to idiotów wynajął ten drań? Większym okrucieństwem wykazaliby się zmuszając go do powrotu na piechotę - na to jednak nie wpadli.
Ledwo uniósł ramię machając na taksówkę, która obok niego przejeżdżała. Zachwiał się na bolącej nodze, wsiadając do środka, zagryzając wargę, gdy usadowił się na siedzeniu. Bolało tak potwornie, że ledwie zdołał wymamrotać swój adres. Taksówkarz nie sprawiał wrażenia zadowolonego, najwyraźniej przekonany, że pasażer musi być kompletnie pijany.
W końcu, gdy dotarł pod drzwi swojego mieszkania nacisnął klamkę w oczekiwaniu, że w środku zastanie zirytowanego przyjaciela pijącego trzecie piwo. Drzwi jednak okazały się być zamknięte. Sięgnął drżącą ręką po klucze, które znalazł na dnie kieszeni. Mieszkanie ziało smutną pustką. Może to i lepiej - pomyślał. Oglądanie go w podobnym stanie pociągnęłoby za sobą pytania. Pytania, których nie chciał słuchać i co bardziej istotne
- na które nie chciał odpowiadać.
Gdy zatrzasnął za sobą drzwi, świeże jeszcze wspomnienie uderzyło go w głowę jak młot. Poczuł, jak uginają się pod nim nogi, lecz nie pozwolił sobie na odpoczynek. Chwiejnym krokiem podążył pod prysznic - tak, jakby woda z mydłem mogła zmyć z niego ten okropny brud.
To, co z założenia miało być krótkim prysznicem przerodziło się w rytuał - szorował swoje ciało z rozpaczliwą zaciekłością, aż pojawiły się na nim czerwone ślady. Wiedział, że to nie pomoże. Mógłby cały oblać się spirytusem, a i to nic by nie zmieniło. Był
skażony, zatruty. Zniszczony. I z rozpaczą zdał sobie sprawę, że teraz juz nigdy nie dotknie Wilsona. Już nigdy nie zsunie z niego ubrania. Teraz już nawet tego nie chciał.
Gdy w końcu skończył i nieprzytomny doczołgał się do łóżka, rzucił się na nie, ciasno owijając kołdrę wokół swojego obolałego ciała.
***
Starał się nie utykać bardziej, niż zwykle, gdy wchodził do szpitala. Ból fizyczny jednak nie miał znaczenia - był jedynie przypomnieniem. Przypomnieniem o czymś, co było znacznie gorsze niż jakikolwiek ból.
Liczył po cichu, że zaszyje się w swoim gabinecie, włączy muzykę i odseparuje się od świata. Powinien wiedzieć, że pragnienia bardzo rzadko pokrywają się z rzeczywistością.
Za oszklonymi drzwiami swojego gabinetu zastał Wilsona, bawiącego się jego ulubioną piłeczką. Onkolog popatrzył na niego nieprzyjemnie, marszcząc swoje absurdalne brwi.
O nie - pomyślał House - No tak. Teraz czeka mnie tyrada za nie pojawienie się na czas. O, wybacz przyjacielu. W czasie, kiedy Ty czekałeś z piwem mnie gwałciło czterech socjopatów wynajętych przez pewnego glinę. Czy to brzmiało dość dobrze?
- Wiesz, dzwoniłem do Ciebie pięć razy. Rozumiem jeszcze, że whisky w barze uznałeś za istotniejsze, niż spotkanie ze mną, ale mógłbyś mnie chociaż powiadomić o swojej decyzji.
- Pewne niejasne przeczucie podpowiada mi, że masz klucze do mojego mieszkania. Ja odstępuje ci moje lokum, a nawet pozwalam na pijańską, piwną rozpustę, a Ty jeszcze narzekasz?
- A nie przyszło Ci do głowy, że mogę czasem nie wziąć Twoich kluczy, w swojej naiwności licząc, że może tym razem raczysz otworzyć mi drzwi? - Wilson wstał i podszedł do niego. House cofnął się nieznacznie, sam nie wiedząc dlaczego.
- Naiwności.. To brzmi całkiem racjonalnie. Widzisz? Udzieliłem ci w ten sposób skutecznej lekcji na przyszłość.
Wilson ze złością złapał go za rękę i pociągnął w swoją stronę, ewidentnie szykując jakąś ciętą ripostę. House zadrżał i wyrwał się przyjacielowi z paniką opierając się o ścianę. Jego laska z głośnym hałasem upadła na podłogę. Wilson oniemiał, patrząc podejrzliwie na przyjaciela, po czym głośno westchnął i opuścił ręce.
- W porządku. Postaraj się dzisiaj dotrzeć do domu na czas, bo wbrew temu co ci się prawdopodobnie wydaje, pomimo niezaprzeczalnej rozpaczy, która mnie ogarnęła, na myśl o straconym spotkaniu z Tobą, nie wypiłem wszystkich piw. - Rzucił, uśmiechając się ironicznie.
- Okej - starał się uspokoić oddech i przybrać swój normalny wyraz twarzy - Okej.
Do pomieszczenia weszła Cameron, spoglądając bez zdziwienia na obecnych mężczyzn.
- Mamy pacjenta.
Wilson spojrzał na nią bez większego zainteresowania po czym wrócił wzrokiem do przyjaciela, spoglądając na niego podejrzliwie.
- Do wieczora - Rzucił szybko, po czym wyszedł.
House spojrzał z rezygnacją na asystentkę. To tyle, jeśli chodzi o zaszycie się w gabinecie.
***
Ze słusznym niepokojem pukał do drzwi, nerwowo mnąc w dłoni siatkę. Z ulgą powitał skrzywioną twarz, która pojawiła się przed nim chwilę później. Ostrożnie wszedł do środka, otwierając w drodze do lodówki pierwsze piwo.
- Szybko zaczynasz.
Spojrzał na przyjaciela podając mu piwo.
- Tak już mam, gdy muszę na ciebie patrzeć.
Usiedli na kanapie, włączając telewizor. Zapadła przyjemna cisza. Wilson spojrzał ukradkiem na House'a. Nawet teraz, pijąc piwo i oglądając film zdawał się podejrzanie spięty, a zmarszczka pomiędzy jego brwiami zdała się być głębsza niż zazwyczaj. Wilson nie potrafił zrozumieć dlaczego.
Tego wieczoru puszki znikały dość prędko, nie minęła nawet połowa filmu, gdy obaj byli już porządnie wstawieni.
House poczuł z ulgą, jak jego ból powoli ustępuje. Jaki idiota mógł nazwać alkohol zabójcą? Alkohol był ulgą. Niszczył ból, uciszał myśli..
- Coś mi mówi, że trunek w mojej puszce się kończy. Idę po kolejne. Przynieść ci?
- Tak - odpowiedział Wilson, dziwnie drżącym głosem. Cóż, może dla niektórych alkohol był zabójcą.
Chwycił łaskę i podążył powoli do lodówki, nie zdążył jednak jej otworzyć, gdy usłyszał zaraz za sobą kroki przyjaciela.
Odwrócił się, zaskoczony i spojrzał na twarz Wilsona powoli zbliżającą się do jego własnej.
Mężczyzna podszedł do niego powolnym, lekko chwiejnym krokiem, nieudolnie starając się uspokoić nerwowy oddech i trzęsące się ręce, które ułożył na jego ramionach. Nagle był bardzo blisko, zdecydowanie zbyt blisko. I wtedy House zdał sobie sprawę, że wie co zaraz się stanie, z jednoczesną świadomością, że nie ma żadnych szans na ucieczke.
I nim zdążył chociaż się odezwać, Wilson już go całował. Delikatnie przycisnął swoje usta do jego wsuwając język między jego wargi. I chociaż w pierwszej chwili chciał uciec, rzucić przyjacielem o ścianę i schować się w najciemniejszym zakamarku swojego domu, nagle zdał sobie sprawę, że ten łagodny akt sprawia mu przyjemność. Mimowolnie pozwolił sobie na oddanie pocałunku, rozluźniając się w objęciach przyjaciela.
Jednak ręce Wilsona podążyły niżej, głaszcząc jego plecy, wsuwając się pod materiał koszuli. I kiedy jedna z tych dłoni podążyła do jego rozporka, House stężał i przerwał pocałunek, odchylając głowę by nerwowo zaczerpnąć powietrza.
Wilson jednak nie spostrzegł, że z jego przyjacielem dzieje się coś złego. Delikatnie pogłaskał ciemną ścieżkę włosów prowadzącą w dół, ku rozporkowi, a usta ułożył na szyi drugiego mężczyzny, składając kolejny, subtelny pocałunek.
- Nie - usłyszał z lewej strony - Proszę, nie.
To go zdziwiło. Nie zdążył jednak zareagować, gdy brutalne ręce odepchnęły go z całą dostępną im siłą. Zaskoczony, zachwiał się i postąpił parę kroków w tył, spoglądając na tą - dlaczego? - bezgranicznie przerażoną twarz.
- Co ty odpieprzasz? - Warknął House przez drżące wargi.
CDN
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vinga dnia Wto 14:13, 25 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dioda14
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 14:54, 25 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
No łeee....a tak pięknie było!(mam na myśli końcówkę) Gdzie era?...Chociaż patrząc na okoliczności, nie będzie jej tak szybko No cóż mogę powiedzieć: świetny fragment, trzymający w napięciu...I jezu, te opisy! Aż mnie zaczęło wszystko boleć!
House ostatkiem sił chwycił krawędź swoich spodni i wraz z bielizną podciągnął je w górę. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na zegarek. Była 21. A więc wystarczyła godzina. Ledwie godzina aby go złamać.
To, co z założenia miało być krótkim prysznicem przerodziło się w rytuał - szorował swoje ciało z rozpaczliwą zaciekłością, aż pojawiły się na nim czerwone ślady. Wiedział, że to nie pomoże. Mógłby cały oblać się spirytusem, a i to nic by nie zmieniło. Był skażony, zatruty. Zniszczony.
Biedny, biedny House
Wilson ze złością złapał go za rękę i pociągnął w swoją stronę, ewidentnie szykując jakąś ciętą ripostę. House zadrżał i wyrwał się przyjacielowi z paniką opierając się o ścianę. Jego laska z głośnym hałasem upadła na podłogę. Wilson oniemiał, patrząc podejrzliwie na przyjaciela, po czym głośno westchnął i opuścił ręce.
Wilson spojrzał ukradkiem na House'a. Nawet teraz, pijąc piwo i oglądając film zdawał się podejrzanie spięty, a zmarszczka pomiędzy jego brwiami zdała się być głębsza niż zazwyczaj.
Wilson jednak nie spostrzegł, że z jego przyjacielem dzieje się coś złego. Delikatnie pogłaskał ciemną ścieżkę włosów prowadzącą w dół, ku rozporkowi, a usta ułożył na szyi drugiego mężczyzny, składając kolejny, subtelny pocałunek.
- Nie - usłyszał z lewej strony - Proszę, nie.
Ja się dziwię, że Wilson (żydowska matka w kitlu i doskonały psychoanalityk w jednym) się jeszcze nie połapał...zawsze niby wie jak zachowują się osoby, o których House często mówi że są ,,nudni", rozkłada na czynniki pierwsze uczucia House'a i jego trudną osobowość, ale jak przyjdzie co do czego to ma łeb jak sklep za czasów komuny...może to przez te piwa. Niewiem
Pisz dalej!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dioda14 dnia Wto 14:58, 25 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vinga
Pacjent
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 17:08, 25 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Dioda14 napisał: |
Ja się dziwię, że Wilson (żydowska matka w kitlu i doskonały psychoanalityk w jednym) się jeszcze nie połapał...zawsze niby wie jak zachowują się osoby, o których House często mówi że są ,,nudni", rozkłada na czynniki pierwsze uczucia House'a i jego trudną osobowość, ale jak przyjdzie co do czego to ma łeb jak sklep za czasów komuny...może to przez te piwa. Niewiem
|
Ja wiem, ale tak jakoś mniej ciekawie by było, gdyby Wilson wpadł na to zbyt szybko. Po za tym, gdy idzie o faceta po 40stce podobna myśl nie jest 1szą, która przychodzi nam do głowy.
Ale wcześniej, czy później na to wpadnie, bez obaw.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vinga
Pacjent
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:46, 25 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Rozdział III
Stali tak chwile, spoglądając na siebie z niedowierzaniem. W końcu to Wilson złamał ciszę:
- Jesteś niemożliwy. Myślałeś, że cie zgwałcę? Ja rozumiem, być homofobem, ale..
- Nie jestem żadnym homofobem. A ty zdawałeś się być dość mocno zainteresowany aktem seksualnym ze mną. Dziwisz mi się?
Wilson opuścił ręce wzdłuż ciała spoglądając na przyjaciela z rozpaczą. O czym oni w ogóle rozmawiają? Znają się tyle lat, przed chwilą się całowali, a rozprawiają sobie o domniemanej homofobii House’a. Jakie to do nich podobne.
- To od kiedy jesteś pedziem? - W typowy sobie sposób House spróbował rozluźnić atmosferę.
- Zainteresowanie tobą wskazuje raczej na zoofilie, niż homoseksualizm. - Warknął Wilson ściągając swoją marynarkę z kanapy i kierując się do drzwi, po czym zatrzymał się nagle - Oddałeś pocałunek - stwierdził z zaskoczeniem.
House pokręcił głową z udawanym rozbawieniem.
- Po pierwsze: Piwo. Po drugie: Zagadka. Nie możesz wiedzieć, że nie lubisz śledzia, jeśli nigdy go nie spróbujesz, czyż nie?
Wilson oniemiał spoglądając na przyjaciela - Więc byłem twoim pieprzonym eksperymentem?
- Tak cie to dziwi?
- Jesteś idiotą i zasranym dupkiem. - Ponownie ruszył do drzwi.
- Wilson.. piłeś, nie możesz jechać.
- Już wole się zabić niż zostać tu z tobą chociaż chwilę dłużej. A po za tym istnieją jeszcze autobusy, o taksówkach nie wspominając.
House wzdrygnął się, przypominając sobie ostatnią podróż taksówką. Nagle zrobiło mu się niedobrze. Wilson prawdopodobnie, gdyby nie piwo i oczywiste pożądanie, które wywołało to irytujące podenerwowanie, domyśliłby się, jakie było źródło reakcji House'a. Pozostawało mu tylko mieć nadzieje, że gdy ten wytrzeźwieje nie będzie myśleć o tym wydarzeniu zbyt dużo.
Nie będzie myśleć dużo. Co za absurd. Pocałowałeś się z najlepszym przyjacielem, usiłowałeś go przelecieć, a teraz masz o tym nie myśleć? Równie dobrze mógłby oczekiwać, że Wilson zgoli brwi
- Wilson.. - rzucił bezwiednie, gdy drugi mężczyzna chwytał już za klamkę kierując się na korytarz. - To zawsze..
Drzwi zatrzasnęły się przed jego twarzą. Z zewnątrz dobiegł go odgłos wściekłych kroków przyjaciela.
- ..Byłeś Ty - powiedział do ścian, spoglądając ze smutkiem na zatrzaśnięte drzwi.
***
To nie tak, że wciąż żywili do siebie urazę. Jednak nocny incydent zawstydził ich obu na tyle, że nie mieli odwagi by ze sobą porozmawiać. I w ten właśnie sposób sprawa przedstawiała się długie tygodnie, pogrążając ich obu w głębokim smutku.
Wiadomym jednak było, że ciszę przerwie ten bardziej bezczelny i mniej dbający o wszelkie konwenanse. Tak więc doktor House, pewnego dnia, gdy obudził się rano, doszedł do wniosku, że w jego obowiązku leży naprawienie relacji z Wilsonem. Przecież był w nim zakochany - latami marzył o tej chwili, która przydarzyła się w tak niefortunnym czasie. James najwyraźniej również coś do niego czuł.. Dlaczego pozwolił, aby potoczyło się to w tak błędnym kierunku? Musiał porozmawiać z przyjacielem.
Nie był jednak w żadnym razie gotowy na seks. Wiedział, że Wilson to zrozumie, nawet jeśli nie będzie zachwycony.
Dwie godziny później House wkroczył do gabinetu swojego przyjaciela, nie zaszczyciwszy drzwi pukaniem.
- Mamy do pogadania.
Wilson spojrzał na niego z wyrazem irytacji na twarzy.
- To jest ten moment, w którym przepraszasz mnie za bycie kompletnym osłem a potem wyłudzasz ode mnie pieniądze na lunch? Wiesz, znam Cie na tyle dobrze by wiedzieć jak wielkim jesteś dupkiem. Traktujesz ludzi jak śmieci, trudno. Ale jeśli już nazywasz kogoś przyjacielem - cokolwiek w twoim chorym słowniku oznacza to słowo - to mógłbyś poświęcić minimum uwagi jego uczuciom i postarać się ich nie zdeptać przy pierwszej okazji.
- Wilson..
- Mogłeś mnie odrzucić. Zrozumiałbym to. Nazwać pedziem - w porządku. Ale wyśmiać? Wykorzystać? To jest podłe nawet jak na ciebie.
- Nie wykorzystałem Cie.
- Pewne rzeczy i słowa rozumiesz w naprawdę absurdalny sposób.
House podszedł do biurka i położył rękę na policzku przyjaciela. Onkolog popatrzył na niego, spod zmarszczonych brwi, nic jednak nie powiedział.
- Po prostu na pewne rzeczy nie jestem jeszcze gotowy. Rozumiesz, ten cały pedalski seks.. Nawet będąc lekarzem nie mogę powstrzymać wzdrygnięcia. - Wilson przewrócił oczami - Ale to nie tak, że.. Cię odrzucam.
Mężczyzna strącił jego dłoń z policzka i załamał ręce.
- To dość niestandardowe wyznanie miłości, nie uważasz?
- To dość niestandardowa reakcja na wieść, że miłość twojego życia jest w tobie zakochana.
- Ładnie powiedziane, nie przesadzałbym z tą miłością życia, przynajmniej dopóki nie doczekamy się wnuków.
House uśmiechnął się - Więc jak będzie?
- Mogę przystać na Twoją niestosowną propozycje.
Diagnosta nic nie powiedział, nachylił się tylko, mocno chwytając ramiona przyjaciela i złożył na jego ustach delikatny, długi pocałunek. Wilson zamruczał.
- Twoje pocałunki są zdecydowanie lepsze od twoich wyznań.
House prychnął - Idę obmówić ze swoimi podwładnymi nowego pacjenta. - A Ty postaraj się nie wyobrażać mnie sobie w różowych slipkach. Źle mi w tym kolorze. - To mówiąc wyszedł, poświęciwszy nawet chwile by zamknąć za sobą drzwi.
***
Forman powoli zaczął odczuwać lekki niepokój, obserwując swojego szefa i jego najlepszego przyjaciela, Najwyraźniej Wilson dotrzymał obietnicy, okazało się to jednak nie być tak śmieszne, jak z początku oczekiwał. Spodziewał się podobnego obrotu spraw, ale naiwnie myślał, że mężczyźni - jak zawsze z resztą - w końcu się pogodzą i puszczą ten incydent w niepamięć. Nic bardziej mylnego - tak, jakby nie znał House'a. Mógł sobie tylko wyobrażać jego reakcje, a będąc szczerym nie bardzo miał na to ochotę.
Uznał, że pora aby porozmawiać z szefem i wyjaśnić mu skąd Wilsonowi przyszedł do głowy podobny pomysł. Będzie wściekły, to pewne, ale przynajmniej pogodzi się z przyjacielem. Forman nie chciał mieć na sumieniu zniszczonej przyjaźni. A po za tym bez Wilsona, House był jeszcze bardziej nieznośny.
Tak więc z ciężkim sercem podążył do biura, w którym zastał szefa w podejrzanie dobrym humorze. Przez chwilę nawet rozważał porzucenie pomysłu o wyznaniu, ostatecznie jednak skarcił się za taką myśl - wiedział, że powoduje nim strach przed gniewem House'a, nie zaś racjonalne myślenie.
- Muszę z Tobą pomówić.
- Nie, nie idę na żadną kolację z Twoją dziewczyną. Powiedz Wilsonowi, że musi znaleźć lepszy sposób aby mnie pognębić, niż spiskować z moimi własnymi pracownikami.
Forman westchnął. Tego mniej więcej się spodziewał.
- A dlaczego sam mu o tym nie powiesz? Zauważyłem, że nie rozmawiacie.
- Doceniam Twoją troskę, ale zapewniam Cie, że duzi chłopcy sami potrafią sobie poradzić ze swoimi problemami.
- Nie, jeśli przyczyna tkwi w kim innym.. Lub też jest winą kogoś innego.
House spojrzał na niego podejrzliwie, lekko przekrzywiając głowę.
- Domyśliłeś się słusznie, że moja propozycja była pomysłem Wilsona, powinieneś także wpaść na to, że w przyrodzie panuje równowaga - Forman przełknął nerwowo ślinę - Coś za coś. - Zakończył niezdarnie.
Nic więcej nie musiał mówić, ostatecznie House nie bez powodu nazywany był geniuszem. Więc dlatego Wilson go pocałował? Z powodu idiotycznego zakładu? A teraz? Ta cała pusta gadka o uczuciach, ta pozorna zgoda na związek.. Po co? Bo nie chciał go zranić? To by do niego całkiem pasowało.
Forman spojrzał zdziwiony na diagnostę. Zamiast ulgi, którą spodziewał się zobaczyć, na jego twarzy wykwitło.. zdziwienie, rozczarowanie? Przez krótką chwilę przez jego głowę przebiegła absurdalna myśl, że być może House nie miał nic przeciwko temu pocałunkowi.
- Cóż, przyznam, że miałeś lepszy pomysł niż Wilson. Idę do domu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dioda14
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 20:54, 26 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
- Wilson.. - rzucił bezwiednie, gdy drugi mężczyzna chwytał już za klamkę kierując się na korytarz. - To zawsze..
Drzwi zatrzasnęły się przed jego twarzą. Z zewnątrz dobiegł go odgłos wściekłych kroków przyjaciela.
- ..Byłeś Ty - powiedział do ścian, spoglądając ze smutkiem na zatrzaśnięte drzwi.
House uśmiechnął się - Więc jak będzie?
- Mogę przystać na Twoją niestosowną propozycje.
Diagnosta nic nie powiedział, nachylił się tylko, mocno chwytając ramiona przyjaciela i złożył na jego ustach delikatny, długi pocałunek.
JUPI!!! ...I tylko tyle?
- A Ty postaraj się nie wyobrażać mnie sobie w różowych slipkach. Źle mi w tym kolorze
Cały House. Kocham ten tekst!
Forman spojrzał zdziwiony na diagnostę. Zamiast ulgi, którą spodziewał się zobaczyć, na jego twarzy wykwitło.. zdziwienie, rozczarowanie? Przez krótką chwilę przez jego głowę przebiegła absurdalna myśl, że być może House nie miał nic przeciwko temu pocałunkowi.
No oczywiście, że był zawiedziony ty kretynie! On go kocha! I ta myśl wcale nie jest absurdalna! Od początku wkurza mnie ten Foreman
-Cóż, przyznam, że miałeś lepszy pomysł niż Wilson. Idę do domu.
Czuję tu kłopoty!
Pisz dalej bo jestem naprawdę ciekawa co dalej...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dioda14 dnia Śro 20:59, 26 Sty 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vinga
Pacjent
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:29, 27 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Dioda14 napisał: | Od początku wkurza mnie ten Foreman
|
No wiesz, toż wiele dobrego dla chłopaków zrobił.
Dzisiaj wklejam dwa rozdziały.
Rozdział IV
Wilson z niepokojem odnotował, że House ulotnił się ze szpitala nawet się z nim nie pożegnawszy. Było to mocno podejrzane, szczególnie biorąc pod uwagę ich poprzednią rozmowę.
Więc House wyszedł z szafy i zdobył się na coś, co w jakiś sposób można było uznać za wyznanie uczuć i tak go to zawstydziło, że uciekł do domu upić się w samotności przed telewizorem? Raczej mu na to nie pozwoli.
Nie całe pół godziny później pukał już do drzwi przyjaciela - odpowiedziała mu jednak jedynie cisza. Nie zastanawiając się zbytnio sięgnął do kieszeni by wyciągnąć z niej zapasowe klucze.
Z ulgą powitał znajomy widok przyjaciela siedzącego na kanapie ze szklanką whisky.
- Nie mogłeś otworzyć? Pukałem.
W odpowiedzi otrzymał jedynie ponure spojrzenie niebieskich oczu. Nie zmartwiło go to zbytnio - znał House'a. Najzwyczajniej podszedł i usiadł obok niego na kanapie.
- Co cię gryzie?
- Aktualnie Ty. Nie pozwalasz mi w spokoju oglądać telewizji. Nie przyszło ci do głowy, że skoro nie otwieram drzwi, to nie chce żadnego towarzystwa?
Wilson spokojnie położył rękę na udzie przyjaciela. House spiął się i jednym ruchem trzęsącej się reki wychylił całą zawartość szklanki na raz. Blisko. Za blisko. Widział oczami wyobraźni, jak ta ręka podąża wyżej, drze jego ubranie, wymierza cios w twarz.. Wiedział jak bardzo było to absurdalne. A jednak z jakiegoś powodu ciężko było mu powstrzymać strach. Szpital to co innego, tutaj byli całkiem sami. Mógłby krzyczeć - nikt by nie usłyszał.
- W jednej chwili proponujesz mi związek, a w drugiej znowu mnie odrzucasz?
- Odrzucam, też mi coś. Tak, jakbyś w istocie chciał tego czegoś, co w swojej naiwności nazywasz związkiem.
- Dlaczego twierdzisz, że mógłbym tego nie chcieć?
- Dlaczego mnie pocałowałeś?
- To.. to chyba oczywiste? Może mało wiesz o normalnych ludziach, ale zwykli całować innych.. - Zamilkł nagle. No tak, to tłumaczyło wszystko. - Rozmawiałeś z Formanem. - To nie było pytanie.
- A tak, rozmawiałem. Kreatywny gość, co? Słusznie go zatrudniłem. - odparł i sięgnął po butelkę, ponownie napełniając szklankę. Wilson ze smutkiem odnotował drzenie rąk diagnosty - Delirium - pomyślał.
- House, to zupełnie nie tak. Owszem, Forman to wymyślił, ale ja.. chciałem tego. Naprawdę.
- Taaaak. I odkryłeś to akurat wtedy, gdy Forman obmyślił szatańską intrygę dogryzienia mi. Bardzo przekonujące.
- A nie przyszło ci do głowy, że wymówka w postaci Formana uchroniłaby mnie przed Twoim gniewem, w razie gdyby Twoja reakcja była nieco odmienna?
House spojrzał krótko na niego i nieświadomie odsunął się nieco na kanapie.
- Nie - ręka mężczyzny ponownie powędrowała do góry by napełnić gardło alkoholem.
- Dlaczego tak bardzo chcesz być nieszczęśliwy?! - Wilson mocno chwycił rękę dzierżącą szklankę, usiłując odciągnąć przyjaciela od trucizny, jaką się poił.
House, zerwał się z kanapy, wyrywając mu rękę i rozlewając na niego alkohol. Niewiele się tym faktem przejmując odskoczył na bok, ze sprawnością więcej niż szokującą, biorąc pod uwagę jego nogę. Stanął, w pozycji obronnej, patrząc na Wilsona jakby ten miał się zaraz na niego rzucić z pięściami.
Oniemiał. Nie wiedział, co mógłby zrobić. House najwyraźniej zdziwaczał do reszty, a co gorsza tym razem nie miał pojęcia co to spowodowało. Westchnął, sadowiąc się wygodniej na kanapie. Przynajmniej miał świadomość, że wstawanie i podchodzenie do mężczyzny to zły pomysł.
- House.. Usiądź, proszę, nie wariuj.
Po krótkiej chwili podszedł do kanapy, lekko kuśtykając. Niechętnie usadowił się na niej, nieco dalej jednak od Wilsona niż poprzednim razem.
- Myślisz, że chciałbym z tobą być tylko z poczucia winy? Przeceniasz mój altruizm.
- Skąd mogę wiedzieć, że to nie kolejny zakład?
- Kocham Ciebie, nie Formana. - Odparł po prostu. House popatrzył na niego zdziwionym wzrokiem, nic jednak nie powiedział. Wilson uznał to za dobry znak i powoli przysunął się do mężczyzny, który obserwował go w milczeniu. Pocałował go, wpierw w skron, potem w policzek, w końcu w usta. Powoli, łagodnie, głaskał językiem jego podniebienie - wciąż smakujące nieszczęsną whisky - aż House oddał pocałunek i także przysunął się do niego, opierając ręce na jego ramionach.
Wtedy i jego dłonie podążyły dalej, zsuwając się po miękkim materiale. Spodnie zdały mu się nagle zdecydowanie zbyt ciasne, gdy dotarł do granicy paska przyjaciela. House najwyraźniej się spiął, usiłując na powrót się odsunąć.
To się Wilsonowi nie podobało - jak można chcieć być z mężczyzną a jednocześnie żywić takie obrzydzenie do seksu z nim?
Przez krótką chwilę rozważał przytrzymanie House'a mocniej, tak, by nie mógł się odsunąć. Pokazałby mu, że nie ma w tym nic obrzydliwego, nic nieprzyjemnego.. Poczuł, że erekcja w jego spodniach zaczyna stawać się bolesna.
- Nie. Żadnego seksu. - Dobiegł go spięty, zachrypnięty głos i Wilson odsunął się, oddychając nerwowo. Trudno, kiedyś przyjdzie czas i na to. Przecież nie można kogoś zmusić aby się z tobą kochał.
***
- Zauważyliście, że House ostatnio się zmienił? - Cameron uniosła głowę z nad gazety. Co za nonsens, siedzieć we trójkę w jednym pomieszczeniu i czytać, zamiast porozmawiać.
- Miejmy nadzieje, że nie bierze heroiny - odparł Chase - W istocie zdaje się mieć nieco lepszy humor ostatnimi czasy.
Forman zamruczał z namysłem pod nosem.
- Obawiam się, że mogę coś o tym wiedzieć, chociaż pomysł jest co najmniej absurdalny. Swoją drogą, jego humor to sinusoida. Czasem zdaje się być zadowolony, a innymi razy siedzi godzinami wpatrując się w ścianę. Ze szpitala też zawsze wychodzi zanim się
ściemni. Zauważyliście?
- To akurat do niego podobne. Przychodzi po czasie, wychodzi przed czasem. Cały House.
- Może znalazł sobie kobietę? - Mruknął Chase, marszcząc brwi w lekkim niedowierzaniu.
Forman prychnął cicho i popatrzył na kolegę rozbawionym wzrokiem.
- To zabawne. Jakiś czas temu grałem z Wilsonem w Prawda czy Wyzwanie..
- Subtelna zmiana tematu.
- Nie zmieniam tematu. Wilson zmusił mnie, abym zaprosił House'a na kolację ze swoją dziewczyną. A ja.. zażądałem aby go pocałował.
Cameron popatrzyła z niedowierzaniem na czarnoskórego mężczyznę. Chase uniósł tylko brwi z wyrazem lekkiego zdegustowania na twarzy.
- Co zrobiłeś? To absolutnie wstrętne. Mogłeś zniszczyć ich przyjaźń.
- To wyjaśnia, dlaczego nie rozmawiali przez ponad miesiąc.
- Ale już rozmawiają - Bronił się Forman - w dodatku House zachowuje się.. jakby się szczęśliwie zakochał. Może pomijając drobne szaleństwa w postaci parkingu, czy obsesja na punkcie dotykających go ludzi.
- Forman - zawołał wesoło Chase - To nie jest absurdalne. To jest absolutnie idiotyczne. Tylko Ty mogłeś coś takiego obmyślić. House i Wilson znają się od stuleci.
- Właśnie. I znają się bardzo dobrze, prawda? Niemal jak stare dobre małżeństwo. Gdy powiedziałem House'owi, że pocałunek to tylko wina zakładu, nie wściekł się. Był raczej.. zawiedziony.
- Może zawiodło go, że sam nie wpadł na to wcześniej? - Mruknął Chase, wciąż lekko skrzywiony.
Cameron popatrzyła tylko ze smutkiem w ścianę, zagryzając lekko wargę.
- To może być prawda.
Rozmowę przerwał obiekt ich rozważań, wchodząc do środka w raczej podłym humorze.
- Żadnych pacjentów? - Pokręcili głowami - To idźcie odrabiać moje godziny w przychodni.
Zrezygnowany, usiadł. Tego ranka libido Wilsona znów dało o sobie znać - House obudził się opleciony jego ramionami, czując twardą erekcje w pobliżu pleców. Tego właśnie obawiał się, gdy zdecydował się z nim zamieszkać - Więcej okazji.. A nie mógł ciągnąć tego w nieskończoność. Pewnego dnia będzie musiał się przełamać. Albo powiedzieć prawdę. Obie opcje wydawały się równie nieprzyjemne.
Westchnął cicho i wstał, rzucając teczkę z papierami na stos innych teczek z papierami, do których nie planował zajrzeć przez najbliższe sto lat.
Powoli pokuśtykał w stronę parkingu, odnotowując mimowolnie, że wciąż sama myśl o tym miejscu napełniała go przerażeniem. Żałował, że w środy Wilson później kończył pracę - W innym przypadku mógłby mu towarzyszyć. A przecież nie będzie prosił asystentów aby go odprowadzali do samochodu jak małe dziecko.
Przy wejściu na parking zatrzymał się, zdjęty paniką. W tym samym miejscu, co ostatnio - Pamiętał doskonale jakby to było wczoraj - stała ta sama, czerwona furgonetka.
Rozdział V
Rozejrzał się szybko po parkingu. Był pełen ludzi. Był dzień. Nic mu nie groziło, a jednak - był przerażony. Wycofał się, najprędzej jak potrafił w stronę szpitala.
Prędkim krokiem przemierzył odległość dzielącą go od drzwi do windy, z paniką wciskając przycisk, jakby jego oprawca stał zaraz za nim.
Chwilę później wpadł z hałasem do gabinetu Wilsona. Onkolog popatrzył w jego stronę mocno poirytowany. Na przeciwko niego siedziała kobieta w średnim wieku, której smutna mina świadczyła o tym, że nie usłyszała dobrych wieści.
- Sprawiasz mi zaszczyt, goszcząc w moich skromnych progach, ale mam pacjentkę.
House rozluźnił się nieco widząc znajomą twarz. Chociaż budynek był pełen ludzi, on bezpiecznie się poczuł dopiero w gabinecie drobnego, niewysokiego Wilsona.
- Ja.. boli mnie noga. Nie mogę prowadzić.
Wilson pokręcił głową z rezygnacją, po czym odparł:
- Poczekaj pół godziny. Odwiozę Cie.
***
Mijały tygodnie, a czerwona furgonetka wciąż stała na swoim miejscu. Nikt jednak z niej nie wychodził, ani też do niej nie wchodził - nikt także nie siedział na fotelu kierowcy. Była pusta. Ktoś postawił ją tu tylko po to, aby go przestraszyć. "Nigdy nie
wiesz, kiedy znów się zjawimy" To właśnie miała powiedzieć.
Sądził, że dzięki Wilsonowi jest już z nim lepiej, że może niebawem powróci do czegoś zbliżonego do normalności i przestanie zachowywać się jak zbity szczeniak. Może nawet.. Mógłby pewnego dnia pozwolić Wilsonowi na więcej. Wiedział bardzo dobrze, że ten nigdy by go nie skrzywdził. Jego ciało jednak musiało być innego zdania.
Jednak, ilekroć widział to auto, brały go mdłości. Nie potrafił już opanować drżenia rąk, ani skupić wzroku na czymkolwiek innym niż ta maszyna prosto z piekła. Jego własnego piekła.
Wilson sprawiał wrażenie zmartwionego, jednak ciągłe milczenie, bądź też nieprzyjemne riposty zniechęciły go do starania się o poznanie przyczyny podobnego stanu przyjaciela.
Zamiast tego szykował jego ulubione potrawy i bez narzekania płacił za wspólny lunch.
Tego dnia, jak codziennie ostatnimi czasy, wspólnie ruszyli do samochodu by razem wrócić do mieszkania. House był nadzwyczaj milczący, a im bliżej parkingu się znajdowali tym bardziej zdawał się być przygnębiony.
Kiedy przeszli połowę trasy dzielącej ich od samochodu drogę zastąpił im nieprzyjemnie wyglądający mężczyzna, ewidentnie trochę wczorajszy. House, widząc go zastygł w miejscu otwierając szeroko oczy, jakby nie wierząc w to, co widzi.
- Witaj kotku. - Osobnik najwyraźniej zwracał sie do House'a. Wilson uniósł brwi, nieco zirytowany.
- Więc znalazłeś sobie nowego chłopca. Ja juz ci sie nie podobam?
House wyminął go prędko ruszając do samochodu, nie oglądając sie nawet na swojego towarzysza. Tamten jednak, wcale nie zniechęcony, chwycił jego ramie i przyciągnął z powrotem do siebie.
- Wiesz.. kochanie. Może najpiękniejszy nie jestem, ale łączył nas taki świetny seks.. No i zaledwie dwa tygodnie od rozstania, a ty już prowadzasz się z innym? - jegomość spojrzał na Wilsona i przekrzywił głowę w kiepsko udawanym żalu - Ojej, nie powiedziałeś mu?
Na nieprzyjemnej twarzy wykwitł paskudny uśmiech. Mężczyzna, zadowolony ze swojego osiągnięcia, puścił diagnostę i oddalił się w nieokreśloną stronę.
Wilson stał w miejscu, oniemiały, bezradnie wpatrując się w House'a. Dwa tygodnie? Ale przecież.. przecież byli razem od trzech miesięcy. Czy to w ogóle mogła być prawda?
- Czy to prawda? Ewidentnie go znałeś. - Powtórzył pytanie na głos.
House westchnął i wreszcie spojrzał na Wilsona. I wtedy Wilson pomyślał, że przynajmniej wreszcie rozumie - to to musiało tak dręczyć przyjaciela. Nie potrafił znieść myśli, że go zdradził. Tylko dlaczego? Dlaczego nie chciał seksu z nim, a pozwolił sobie na niego z kimś innym?
- Chodźmy do samochodu - rzucił ze złością, gdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
House milczał całą drogę, nawet nie usiłując się tłumaczyć. Teraz był przegrany. Udało im się. Odebrali mu jedyną rzecz, jaką kochał. Wilson nie wybaczyłby mu zdrady. Szczególnie takiej. Co teraz może sobie myśleć? Bał się nawet przypuszczać.
W milczeniu przekroczyli próg mieszkania. Przyjaciel spojrzał na niego z wściekłością. Brązowe oczy rzucały nienawistne iskierki.
- Może zdobędziesz się chociaż na jakiekolwiek wyjaśnienia?
House przełknął. To będzie bolało.
- Myślisz, że istnieją jakieś wyjaśnienia?
Wilson podszedł bliżej niego, tym razem to jego ręce się trzęsły.
Wiesz - powiedział drżącym głosem - w to, że jesteś aż takim dupkiem nie chce mi się wierzyć...
- Ależ Ty jesteś naiwny. Uwierzysz w każdą bzdurę nawet jeśli sam zainteresowany przyzna, że to nieprawda. A seks wcale nie był aż tak...
Wilson uderzył go z całej siły w twarz, tak, że ten zachwiał się do tyłu i upadł na podłogę. Poczuł przypływ paniki. Wilson nigdy nie był agresywny... Nie spodziewał się po nim...
Kolejne uderzenie, tym razem w brzuch - coś mi to przypomina - pomyślał rozpaczliwie i zamknął oczy. Mógł się bronić, ale nie chciał. Wiedział, że skrzywdził przyjaciela swoim kłamstwem. Nie miał prawa go bić.
Wilson usiadł na nim, wymierzając w jego twarz kolejne ciosy. House wierzył, że potrafi to znieść. Jednak w momencie, w którym poczuł naciskającą na niego przez spodnie erekcje drugiego mężczyzny, ogarnęła go panika. Usiłował odepchnąć przyjaciela rękoma, lecz ten chwycił jego nadgarstki mocno w swoją dłoń i unieruchomił nad jego głową. Druga z jego dłoni, tak niepodobna do tych delikatnych, miękkich dłoni, które znał i kochał podążyła
w dół, by podciągnąć jego Tshirt do góry.
- Zapewniam cie, ze ten będzie rewelacyjny. Ale tylko dla jednego z nas - warknął mu do ucha, brutalnie ściskając go swoimi nogami.
Wilson poczuł jak wściekłość i ból palą jego wnętrzności. Jadowita strzała przebiła mu serce i zamroziła je. Jakaś obca siła sterowała jego rękoma, gdy przesuwał dłoń w okolice rozporka. Nie chciał kochać się z House'm. Chciał zrobić mu krzywdę, która wynagrodziłaby Wilsonowi chociaż w małym procencie to co czuł w tej chwili.
- Ja.. nie chciałem tego. - Wymamrotał House cichym, niepewnym głosem.
- Możesz być pewien, że tego również nie chcesz.
House podniósł wzrok by spojrzeć w te brązowe oczy, ale jedyne co w nich zobaczył to gniew, ból i... pożądanie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vinga dnia Czw 20:42, 27 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dioda14
Ratownik Medyczny
Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska:) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 0:51, 28 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Świetne części
Z House'm coraz gorzej...Wilson na granicy wytrzymałości...i ten facet...sadystyczna dusza zaciera już rączki Kurcze pisz dalej!
P.S. Trafiła Ci się jedna literówka, a raczej brak jednej literki
- Ale już rozmawiają - Bronił się Forman - w dodatku House zachowuje się.. jakby się szczęśliwie zakochał. Może pomijając drobne szaleństwa w postaci parkingu, czy obsesja na punkcie dotykających go ludzi.
Pisze się Foreman, a nie Forman.Ale poza tym wszystko dobrze
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dioda14 dnia Pią 0:53, 28 Sty 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
J.Joplin
Pacjent
Dołączył: 28 Sty 2011
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 13:42, 28 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Boskie *___*
Pierwszy raz spotykam się z agresywnym Wilsonem i zamierzającym zrobić takie rzeczy.Wprost się w głowie nie mieści że go uderzył O.o
Ale to jest właśnie najlepsze,taka scena tylko zaostrza apetyt i ach...już się nie mogę doczekać
Niech wszechmocny wen będzie z tobą
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vinga
Pacjent
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:29, 30 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Dioda14 napisał: |
Pisze się Foreman, a nie Forman.Ale poza tym wszystko dobrze |
Oops, poprawie jak znajdę wolną chwilę
Co do ilości rozdziałów prognozy się nie sprawdziły, jak na razie wychodzi mi, że będzie ok 16 - 17.
Rozdział 6
Przez krótką chwilę poczuł, jakby miały się spełnić wszystkie swoje marzenia. On i House. On pieprzący House'a. Wreszcie, po tylu dniach, miesiącach, latach zadowalania się jedynie marzeniem.. smutną mrzonką, która nie miała szansy się spełnić. Mocniej chwytając nadgarstki przyjaciela zbadał jego podbrzusze, chwytając za guzik wieńczący rozporek.
- Nie.. - usłyszał znajomy głos z bardzo, bardzo daleko - Jimmy..
I wtedy spojrzał na twarz człowieka, którego wielbił tak bardzo i poczuł jak cała krew odpływa z jego twarzy a serce spada na dno żołądka. House, jego przyjaciel, patrzył na sufit nieprzytomnym wzrokiem. Cierpliwym wzrokiem. Pewnym bólu i przygotowanym na najgorsze. Jego usta drżały, a klatka piersiowa unosiła się w nieregularnym rytmie.
Momentalnie puścił jego nadgarstki, zerwał się, spoglądając z przerażeniem na rozciągnięte na podłodze ciało i zachwiał się na ścianę. - O Boże - wymamrotał widząc, jak przyjaciel unosi się na łokciach cały się trzęsąc. Nie mógł przeoczyć otworzonego już guzika w dżinsach House'a. - Mój Boże - powtórzył, opierając się ręką o ścianę. Przez chwile rozważał podanie przyjacielowi ręki, jednak wspomnienie powodu, który wywołał tą całą awanturę przyćmiło poczucie winy.
House nic nie powiedział, podniósł się tylko ciężko i podążył na kanapę. Usiadł, ukrywszy w twarz we wciąż trzęsących się dłoniach. Milczał.
- Ja.. - wyszeptał Wilson po dłuższej chwili ciszy - Staję się takim potworem jak Ty. Nie mogę tego dłużej ciągnąć.
House nic nie odpowiedział, w dalszym ciągu siedząc z głową złożoną w dłoniach, ewidentnie starając się uspokoić oddech. Wilson podążył do drzwi.
- Zawsze będę cie kochać - powiedział głosem niskim od powoli wzbierających w nim łez - Ale nigdy cie nie zrozumiem.
***
- Co jest do cholery z Tobą i House'm? ZNOWU nie rozmawiacie?
Wilson westchnął, poirytowany. Kozetka u szefowej. Pięknie. Dlaczego ludzie nie potrafią pojąć tak podstawowej umiejętności jak nie wtrącanie się w czyjeś sprawy?
- Właściwie dlaczego cie to interesuje?
- Ponieważ to mój szpital. House gorzej pracuje, gdy jest pokłócony z tobą. A po za tym główny diagnosta musi mieć onkologa do konsultacji.
- Zawsze może przesłać, któreś ze swoich, jak on to ładnie mówi: Sług. A ja swoją pracę myślę wykonuje dość dobrze, by nie musieć dorabiać po godzinach dbając o nastroje naszego głównego diagnosty.
Cuddy westchnęła, spoglądając na niego smutno.
- Wiesz, że do niczego nie mogę cie zmusić. Ale czy naprawdę chcesz stracić najlepszego przyjaciela?
Wilson odwzajemnił smutne spojrzenie. Poczuł pustkę. Jego serce było złamane.
- Skąd wniosek, że już go nie straciłem?
***
Przez krótką chwile pozwolił, aby zadziałała nadzieja: Nie mogli już być razem, to pewne. Nieważne jak bardzo kochał tego człowieka, nie mógł pozwolić sobie na podobne sytuacje. Zdrada, kłamstwa, brak chociaż minimalnych oznak poczucia winy. Wciąż jednak prawdopodobnie mogli być przyjaciółmi - To wychodziło im całkiem dobrze tyle lat. Dlaczego miało nie wyjść teraz?
Automatycznie podążył do biura House'a, na miejscu jednak zastał jedynie asystentów przyjaciela.
- Gdzie House? - Zapytał bez zbędnych ogródek. Ludzie, którzy potrafili przywyknąć do grubiaństwa House'a nie przejmowali się czymś takim jak "dzień dobry".
- "Jak przyjdzie Wilson to mu powiedzcie, że asystuje przy bardzo ważnej operacji i absolutnie nie można mi przeszkadzać". - Odparł Foreman nie podnosząc wzroku z nad gazety.
- ... Słucham?
- Tak kazał powiedzieć.
Wilson westchnął w duchu. To było takie House'owe. Chował się przed nim za plecami pacjentów. Ale przecież nie mógł się chować wiecznie. Czego się bał? Że Wilson rzuci nim o podłogę i dokończy to, co zaczął tydzień wcześniej? Ostatecznie miał prawo się bać.
- A tak naprawdę?
- Gra w grę Video w pokoju jakiegoś gościa w śpiączce.
A tak, to dopiero nowość. Widać zakochanie faktycznie ogłupia, skoro nie wpadł na to bez pomocy House'owych asystentów. Zrezygnowany podążył do swojego gabinetu, postanawiając, że odwiedzi przyjaciela później. Nie będzie ganiał za nim po całym szpitalu, skoro ten nie chce go widzieć.
Okazja nadarzyła się trzy godziny później, gdy House, przekonany, że jego przyjaciel poszedł na lunch zadowolony z siebie wrócił do swojego gabinetu. Zapomniał tylko, jak dobrze zna go onkolog.
Tak więc nadeszła spodziewana konfrontacja - Wilson, odrobinę niepewnie, stanął przed
House'm, mówiąc:
- Musimy porozmawiać.
Zebrani w pomieszczeniu Chase, Foreman i Cameron popatrzyli w ich stronę z umiarkowanym zainteresowaniem.
- Słyszycie? Zgadnijcie, skąd mam to! - zakrzyknął do nich wskazując sińca na swoim prawym policzku. - Wilson mógłby zostać świetną makijażystką, nie sądzicie?
Chase podszedł do nich i nachylił się nad House'm by wyciągnąć rękę i obejrzeć ranę lekarskim okiem. Reakcja House'a zdziwiła wszystkich obecnych w pokoju - mężczyzna odsunął się tak gwałtownie, że krzesło, które zajmował przewróciło się, jego samego odsyłając na podłogę.
Blondyn, trochę przestraszony podskoczył do szefa, aby pomóc mu wstać, ten jednak odtrącił jego pomocne ręce odsuwając się automatycznie.
I wtedy Wilson zrozumiał. Wina oblała jego serce czerwonym kwasem. House nie bał się, że Wilson go zgwałci dlatego, że nagle odkrył, iż ten jest gejem. On nie chciał aby ktokolwiek go dotykał ponieważ już miał okazje ten koszmar przeżyć. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? On, który - gdy szło o House'a - potrafił zauważyć na czas niemal wszystko. Jak jednak mógł domyśleć się czegoś zarazem tak oczywistego, jak i absurdalnie niemożliwego?
"O mój boże" - uderzyło go wspomnienie ostatniego ich wspólnego wieczora. Tak niewiele brakowało, tak potwornie niewiele. Poczuł, jak uginają się pod nim nogi i instynktownie usiadł na pobliskim wolnym krześle, spoglądając z rozpaczą jak jego przyjaciel podnosi się na nogi.
House podniósł się, podpierając się o przewrócone krzesło i spojrzał wściekle na Chase'a.
- Ta twoja twarzyczka playboya może czasem odstraszyć.
I wtedy jego wzrok padł na Wilsona i wystarczyło to jedne spojrzenie aby domyśleć się najgorszego. Wilson wiedział. Widział to na jego twarzy, wypełnionej bólem, litością i poczuciem winy. House poczuł, że robi mu się niedobrze. Musiał natychmiast wyjść i uciec od tego spojrzenia.
- Idę na lunch. - Stwierdził po prostu i opuścił gabinet kierując się w stronę windy.
Wiedział, co teraz nastąpi a i tak był wściekły gdy usłyszał za plecami znajome kroki. Zaczyna się. Wykład. Parada wyrzutów sumienia. "Czemu nie powiedziałeś? Mogłem Ci pomoc, blah blah blah".
- House.. - Rzucił Wilson łamiącym się głosem - Mój Boże, dlaczego..
- Właśnie żeby nie musieć tego oglądać. - To mówiąc wskazał głową na Wilsona. - Porozmawiamy wieczorem, u mnie, dobrze? - Dodał, widząc, że mężczyzna zamierza powiedzieć coś jeszcze. Nie miał ochoty na tę rozmowę, ale wiedział, że i tak się odbędzie. Więc Wilson wiedział, trudno, ale toczenie podobnych pogadanek w szpitalu, koło windy, niosło ze sobą ryzyko, że inni również się dowiedzą. Mdliło go na samą myśl - Cały szpital konwersujący o jego, niezbyt przyjemnych i niezbyt chlubnych, seksualnych przygodach.
- Dobrze - odpowiedział niepewnie - Wezmę piwo.
- Weź całą zgrzewkę.
***
House z pewną niechęcią powitał wieczór. Z dużym trudem powstrzymał się aby nie podpracować się whisky jeszcze przed przybyciem Wilsona. Oczami wyobraźni widział najgorsze scenariusze nadchodzącej rozmowy: Wilson płaczący mu w koszule. Wilson upijający się do nieprzytomności. Wilson wypominający sobie cały wieczór własną ślepotę. Piękna perspektywa.
Z rozmyślań wyrwało go pukanie do drzwi. Niechętnie powlókł się do nich, doskonale wiedząc kogo za nimi zastanie.
Usiedli obok siebie na kanapie, otwierając piwo. Milczeli tak dłuższą chwilę, a gdy House zaczął już mieć nadzieje, że może nie będzie aż tak źle, Wilson się odezwał:
- Więc dlaczego.. dlaczego zdecydowałeś się mi nie mówić?
- Już ci powiedziałem. - pociągnął solidny łyk z butelki.
- Naprawdę perspektywa mojego współczucia była dla ciebie gorsza, niż cierpienie w milczeniu? Niż pozwalanie, bym na ciebie nastawał, przytrzymywał i wściekał się, że nie masz ochoty na seks ze mną? Gorsza od... - Wilson zaczerpnął głośno powietrze i dodał drżącym głosem: - Tego, co usiłowałem zrobić, gdy byliśmy tutaj ostatnim razem? Mój Boże, House.. mogłem cię tak potwornie skrzywdzić.
- Niezła logika - mruknął diagnosta zakładając nogi na stół i opróżniając butelkę. - Nie wiedziałeś, że mnie zgwałcono więc sam chciałeś zapewnić mi trochę rozrywki?
Wilson milczał przez chwilę. Poczucie winy paliło go w gardło.
- Myślałem... myślałem, że mnie zdradziłeś. - Znienawidził siebie za to usprawiedliwienie już w chwili w której wyszło z jego ust.
- O, swoją byłą żonę też zgwałciłeś, gdy dowiedziałeś się, że ma romans?
- House, do licha, wiesz dobrze.. nieważne. Opowiesz mi o tym?
Przyjaciel popatrzył na niego krzywo, nawet nie siląc się na ironiczny uśmiech.
- O proszę, a co chcesz wiedzieć? Gdzie? Jak długo? Ilu ich było? W które miejsca mnie bili?
Wilson popatrzył na House'a oniemiały, otwierając szerzej oczy.
- Więc... było ich więcej niż jeden? - przełknął ślinę - Kiedy to się stało?
- Tego dnia, gdy czekałeś pod moim mieszkaniem zapomniawszy kluczy.
- Mój Boże. - Wilson ukrył twarz w dłoniach - A ja wtedy.. Następnego dnia..
Diagnosta przewrócił oczami głośno odstawiając butelkę na stolik.
- Idę po kolejne piwo, zapowiada się długa noc.
- House, ja.. przepraszam - powiedział po prostu - czy wciąż jeszcze... czy wciąż jesteś skłonny, aby mnie nie odrzucić? - zapytał bezradnie.
House spojrzał na niego ze smutnym uśmiechem.
- Wiesz, że są rzeczy, na które nie mogę sobie pozwolić. Otwierając piwo usiadł na kanapie, spoglądając przed siebie pustym wzrokiem.
- Kocham ciebie, a nie Twoje ciało. Po za tym wierzę, że kiedyś jeszcze uda ci się wyjść na prostą. Że.. zapomnisz o tym koszmarze. Przy mnie. - Niepewnie wyciągnął ręke w stronę zasmuconej twarzy przyjaciela i pogłaskał siniak na jego policzku. Już więcej cie nie skrzywdzę. Obiecuję.
House nachylił się w jego stronę i pocałował go. Mocno i namiętnie. Wilson poczuł znajome mrowienie w podbrzuszu, wiedział jednak, że musi się kontrolować. Jednak był tutaj. Znowu. Wszystko zdawało się być w porządku Oczywiście na swój chory sposób.
- Powiedz mi proszę.. - powiedział przerywając pocałunek, który stał się już zbyt bolesny dla jego dolnych partii ciała - Kto to był? Dlaczego?
House popatrzył na niego ze smutkiem.
- Ponieważ im za to zapłacono. A kto? Męty, które za pieniądze mogą zrobić wszystko.
- Kto mógłby chcieć zapłacić za takie coś?
House przekrzywił lekko głowę spoglądając na niego, przenikliwymi oczami.
- Kogo ostatnio wkurzyłem? Komu nie udało się mnie ostatecznie zgnoić? Kto, wreszcie, jest niezrozumiale przewrażliwiony na punkcie swojego odbytu?
Wilson wciągnął głośno powietrze - Tritter.
- O i właśnie. Cóż, dopiął swego, czyż nie?
- Nie - stanowczo odparł Wilson łagodnie kładąc przyjacielowi dłoń na kolanie. - Jesteś silniejszy od tego.
House uśmiechnął się do niego, jednym z tych niewielu szczerych uśmiechów jakie Wilson miał okazje oglądać na jego twarzy raz na kilka lat.
***
Chociaż nie myślał o tym nawet chwili poprzedniego dnia, wstał z pewnym przeświadczeniem tego, co musi zrobić. House być może zażegnał zemstę, ale on z pewnością tego nie zrobi. W porządku, w przychodni zachował się jak skończony dupek, palant, nie zasługujący na to, aby być lekarzem. Ale czy to dawało prawo temu
człowiekowi marnować mu życie? Przecież skrzywił go na lata...
Wiedział, gdzie pracuje Tritter. Pójdzie tam i zrobi z nim porządek. Nawet jeśli pójdzie za to do więzienia - trudno. W więzieniu również House może go odwiedzać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
J.Joplin
Pacjent
Dołączył: 28 Sty 2011
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 15:53, 30 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Uff jak dobrze,że już się wszystko wyjaśniło.A już myślałam że Jimmy dokończy dzieła,ale jednak powrócił mu rozum.Ciekawa jestem co Wilson zrobi Tritterowi.Przypalanie skóry...podwiązanie jader czy może porostu go zabije?Nie mogę się już doczekać Oby to była jakaś widowiskowa scena tortur.Dobra ,już nic nie mówię i czekam.
Dużo weny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vinga
Pacjent
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 22:29, 06 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Rozdział VII
Tego poranka przebudzenie powitał ze szczególnie ą ulgą. Sen, który powoli ulatniał się spod jego powiek pozostawił w nim uczucie niepokoju. Urywki, wciąż przewijały się w jego głowie, a chociaż wiedział, że podobna obawa jest absurdalna, główną role jego oprawcy w tym śnie odgrywał właśnie Wilson.
Spojrzał obok na śpiącego przyjaciela i wzdrygnął się, wygrzebując się czym prędzej z pościeli. Zastanawiał się w duchu, idąc do łazienki - Czy kiedykolwiek pozbędzie się tego demona i przestanie wypatrywać wrogów na każdym kroku? Gdy się tak zastanowić, już wcześniej taki był. Nie widział w ludziach przyjaciół. Być może nawet w Wilsonie.
Z lekkim niepokojem odtwarzał przebieg ich ostatniej rozmowy - Być może popełnił błąd mówiąc przyjacielowi, kto odpowiada za jego nieszczęście? Wilson to taki rycerzyk współczesnych czasów - bohater w lśniącej zbroi, naiwnie sądzący, że wszystkich może uratować.
***
Nie minął nawet tydzień od jego rozmowy z House'm, gdy udało mu się ustalić gdzie mieszka Tritter. Lepiej zrobiłby, gdyby wpierw postarał się dowiedzieć nieco więcej o swojej przyszłej ofierze - Gdzie lubi chodzić, co lubi robić. Strata czego zabolałaby go najbardziej. On jednak - chociaż gdzieś w podświadomości o tym wszystkim wiedział - drżał od wrzącego w nim gniewu, który nakazywał, aby nie zwlekać.
Wiedział, że przychodzenie do pracy tego człowieka nie byłoby bezpieczne - już nawet nie tylko dlatego, że był gliną. Towarzystwo ludzi nie mogłoby być zbyt pomocne przy tym, co planował. Postanowił więc odwiedzić go w domu, gdy tylko uda mu się ustalić w jakich godzinach tam przebywa.
Wedle tego, co wiedział - Tritter kończył pracę o 18stej. Najpóźniej więc o 20stej powinien być w domu. Wilson poczuł, jak brzuch skręca mu się w oczekiwaniu. Nie potrafił niestety zrobić tamtemu tego samego co on zafundował House'owi. Pomijając wszelkie moralne aspekty nie czuł się fizycznie zdolny do kontaktu tego typu z kimś, kto tak nieskończenie go obrzydzał. A od kiedy dowiedział się o koszmarze, jaki zesłał na House'a, obrzydzenie to wzrosło dziesięciokrotnie.
Wiedział już, co zrobi - powoli zbliżała się 19sta. Odwiezie House'a do domu i sam, pod pretekstem zakupów uda się do Trittera. Z tą myślą wstał i podążył do gabinetu diagnosty, nikogo jednak w nim nie zastał. Zrezygnowany, ruszył z powrotem do siebie gdy na korytarzu natknął się na Cameron.
- Gdzie House? - Wyparował od razu. Ostatnio dość często musiał zadawać to pytanie.
- Musi zostać dłużej na obserwacji pacjenta.
Wilson westchnął. Więc w swoim planie będzie musiał pominąc odwiezienie House'a do domu. Pozostawało mu mieć nadzieję, że gdy wróci do szpitala ten wciąż w nim będzie.
Lekko zdenerwowany podążył do samochodu, który zdołał odpalić dopiero po 3cim razie. Nie śpiesząc się, ruszył w stronę z góry upatrzonego adresu powoli kreując plan w swojej głowie. Nie był on zbyt widowiskowy, lecz Wilson dotąd nie miał szansy szkolić
się w sztuce zemsty.
Około 20stej zajechał pod blok, w którym wedle jego informacji mieszkał Tritter. Ostrożnie wyjął butelke wina z bagażnika i podążył na górę, przyklejając do swojej twarzy miły, dobrotliwy uśmiech.
Policjant otworzył mu, z wyrazem nieprzyjemnego zaskoczenia na twarzy. Ostrożnym wzrokiem zmierzył Wilsona, którego ewidentnie rozpoznał.
- Doktor...
- Tak - odparł, naiwnie wierząc, że być może jest szansa, iż glina nie pamięta jego nazwiska. uśmiechnął się przyjaźnie wyciągając przed siebie butelke wina - Chciałbym pomówić.
Tritter popatrzył się na niego podejrzliwie, otworzył jednak drzwi i wpuścił go do środka.
- Czyżby pański przyjaciel dawał ostatnio w kość? - Zapytał, odwracając się i kierując w stronę kredensu po kieliszki do wina.
Wilson wykorzystał ten moment, wymierzając celny cios butelką wprost w głowę gospodarza. Tritter, zaskoczony, upadł na ziemie, dotykając przerażony rozcięcia, z którego wypływała jego własna krew, tworząc wybuchową mieszankę z rozlewającym się po dywanie czerwonym winem.
- Wiesz, co daje mi w kość? - zapytał retorycznie Wilson wymierzając swój but prosto w brzuch ofiary. - Twoje śmieszne istnienie. - Powtórzył uderzenie, tym razem silniej - a najbardziej to, że nie mam odwagi aby je przerwać.
Systematycznie, uderzał, tak, aby mężczyzna nie miał okazji by podnieść się z dywanu. Po pewnym czasie Tritter leżał już jak porzucony worek kartofli, kuląc się przed otrzymywanymi ciosami. Wilson rzucił butelką w pobliskie lustro, rozbijając je na kawałki, po czym chwycił drewniany stolik, przewracając go na leżącego właściciela.
Zaraz pod jego nogi upadła czerwono-biała paczka z wyraźnym napisem "Marlboro". Wilson podniósł ją i zamruczał cicho.
- Widzę znów zacząłeś palić? - Tritter nie odpowiedział, koncentrując się na równym oddechu. W kartonowej paczce była także zapalniczka, którą Wilson wyciągnął i odpalił jednego z papierosów. Skrzywił się, czując gorzki, duszący smak.
Spokojnie podszedł do rozciągniętej na dywanie szmacianej lalki i przytknął do skóry jego twarzy rozpalony papieros. Tritter krzyknął cicho i skrzywił się.
- Odwołaj swoje psy - Warknął odpalając kolejnego papierosa - Jeśli nie chcesz wyglądać jak biedronka - Tritter zaśmiał się tylko, ponurym, ale zdradzającym niepokojącą satysfakcję głosem.
- Jesteś idiotą. - Odpowiedział po prostu, spoglądając w górę na twarz Wilsona. - Jesteście skończeni. Obaj.
Wilson nabrał powietrza, nie znajdując jednak żadnej odpowiedzi wymierzył kolejny celny cios w podbrzusze mężczyzny. Ten jęknął cicho, jednak ponownie się zaśmiał. Wilson przytknął kolejnego papierosa zaraz obok poprzedniego, pozostawiając na skórze mężczyzny brzydką, ciemnoróżową plamę. Za nim kolejnego, i kolejnego. Tritter jednak najwyraźniej stracił chęć do rozmowy - posyłał mu tylko krzywe uśmiechy.
- Wrócę tu - Wilson starał się, by jego głos brzmiał jak najbardziej pewnie - Wrócę, a jeśli przyspożysz mi powodu, zabije cie.
- W istocie jesteś łagodnym szczeniaczkiem, doktorze Wilson. - Tritter posłał mu uśmiech swoich napuchniętych warg - Jest wiele rzeczy znacznie gorszych, niż śmierć. Myślę, że twoj przyjaciel dobrze o tym wie.
Wilson zdrętwiał, ponownie nie wiedząc co powiedzieć. W ostatnim, rozpaczliwym geście podszedł do kredensu, który z niemałym trudem przewrócił, pozwalając roztrzaskać się kryształowym kieliszkom, po czym prędko ruszył do wyjścia.
- Pędź do domu, doktorze. - usłyszał za sobą znienawidzony głos - pędź, póki jeszcze masz co zbierać, bo może być za późno.
***
I pędził, nawet wbrew sobie. Nie do domu jednak, a do szpitala, wiedząc, że tam właśnie zastanie House'a.
Lekko zziajany, wpadł do szpitala i pospiesznym krokiem ruszył do gabinetu diagnosty. Ponownie jednak nikogo tam nie zastał. Tym razem jednak nie spotkał na korytarzu Cameron ani nikogo innego, kto mógłby mu pomóc namierzyć przyjaciela. Z niepokojem zerknął na zegarek. Była prawie 22ga. Sięgnął po komórke i wybrał numer House'a. Jeden sygnał, dwa sygnały, trzy sygnały...
- Ta? - usłyszał w komórce zirytowany głos.
- House.. Gdzie jesteś?
- Ide na parking. Licze, że też sie tam wybierasz. Gdzie w ogóle się podziewałeś? Sądziłeś, że pójde sobie do domu na piechotę?
Wilson odetchnął z ulgą, gdy House już się rozłączył. Po drodze na parking postanowił zajrzeć jeszcze na chwilę do gabinetu, po potrzebne papiery, a potem czym prędzej gnać do samochodu. Przez chwilę ogarneła go irracjonalna panika, tak, jakby Tritter mógł
skrzywdzić jego przyjaciela na odległość samą tylko nikczemną myślą. Chyba powoli zaczyna mu się udzielać paranoja House'a. Jednak... nie było problemem zadzwonić, a skoro on zdołał dotrzeć tutaj w pół godziny, to ktoś, kto byłby bliżej..
Chociaż wiedział, że jego obawy prawdopodobnie są absurdalne czym prędzej opuścił gabinet i pognał ku windzie, hamując gonitwe myśli. "Pędź, póki jeszcze masz co zbierać".
Poczuł, jak niewidzialna pięść zaciska mu się na gardle, gdy w pobliżu swojego samochodu nikogo nie zastał. Parking zdawał się być opuszczony.
- House? - zapytał bezradnie, starając się uspokoić oddech. Gdy drżenie rąk choć troche ustało, sięgnął do kieszeni po swoją komórkę, po raz kolejny wybierając numer przyjaciela. Tym razem jednak odpowiedział mu tylko beznamiętny sygnał. Nikt nie odbierał.
- House.. - rzucił w pustkę, mając naiwną nadzieję, że to tylko głupi żart, próba ukarania go, czy cokolwiek w tym guście.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vinga dnia Nie 23:57, 06 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|