|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 19:57, 29 Paź 2008 Temat postu: Rodzinny amalgamat [M] |
|
|
Kategoria: friendship
Zweryfikowane przez Autorkę.
A/N
Witam! To miało być napisane dawno temu, ale się ciagnęło i ciągnęło... Jednak wreszcie prezentuję! Przyobiecany Richie gen/bro, z ukłonami w stronę any, za podobny pomysł, oraz Gusi, dla której jest naleśnikarnia. Właścicielką praw autorskich do pomysłu z kwaskiem cytrynowym jest z kolei Marau Apricot.
Jeśli kogoś interesuje, to tak wyobrażam sobie ważne dla fika postaci:
[link widoczny dla zalogowanych]jako Jason Marlow
[link widoczny dla zalogowanych]jako Ellen Tawney
OSTRZEŻENIE: spojlery aż do 5x06, Hilson f-ship, kilka OC, gen, bromance
Dedykowane Richie i any.
Rodzinny amalgamat
Rodzina jest jak zęby. Przez 99% czasu nie zdajesz sobie sprawy, że ją masz, ale kiedy o sobie przypomina robi to w bardzo bolesny sposób.
(Jacek Bukowski)
amalgamat [od gr. malagma - zmiękczenie] - mieszanina różnych elementów, zlepek; w dentystyce preparat do wyrobu plomb
James Wilson z uśmiechem samozadowolenia wysiadł z windy i podążył w stronę gabinetu szefa diagnostyki. Po raz pierwszy od miesięcy czuł się dobrze, po prostu dobrze, bez żadnych „ale”. Wprost nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Cuddy nikogo jeszcze nie zatrudniła na jego miejsce – onkolog poczuł się mile połechtany stwierdzeniem administratorki, że trudno znaleźć kogoś będącego jego godnym następcą – a House… Cóż, był House’m. Po prostu zaufał Wilsonowi, jak zawsze, i cieszył się z powrotu przyjaciela. Sumienie nie pozwoliło jednak Jamesowi przejść nad wszystkim do porządku dziennego tak szybko, jak diagnoście. Zżerało go poczucie winy i czuł, że musi w jakiś sposób udowodnić, że zasługuje na to zaufanie. Wiedział też, że jego i House’a czeka w najbliższej przyszłości kilka bardzo poważnych rozmów – tematów mieli aż za nadto – ale to miało nastąpić dopiero później. Wilson obiecał sobie, że tym razem nie będzie naciskał, tym razem po prostu cierpliwie poczeka, bo… House był tego wart.
- To na razie! – powiedział młody chłopak, mijając Wilsona w drzwiach gabinetu House’a. Wyglądał jak młodsze wcielenie diagnosty – podobny styl ubierania, rozczochrane włosy i błękitne oczy, choć nie aż tak niemożliwie błękitne. – Cześć, Wilson.
Chłopak uśmiechnął się wesoło i odszedł. Wilson zamrugał, skonsternowany, i obejrzał się za siebie. Zdecydowanie, dzieciak był prawdziwy i szedł teraz w dół korytarza. Wilson potrząsnął głową i wszedł do biura. Kątem oka dostrzegł, jak Kaczątka przypatrują mu się ze zdziwieniem.
- Cześć – powitał przyjaciela Wilson, przysuwając fotel do biurka i siadając naprzeciw zapatrzonego w jakieś akta diagnosty.
- Mój biologiczny ojciec również nie był rodzinnym typem – mruknął House, nie odrywając wzroku od przeglądanych papierów. – Rozwiódł się cztery lata po ślubie.
- Rozmawiałeś z nim? – zdziwił się Wilson. House podniósł głowę.
- Oczywiście, że nie – prychnął. – Ale tak się złożyło, że mam prywatnego detektywa. Chyba nie myślałeś, że wykorzystuję go tylko do zabawy? – zakpił. Wilson zaśmiał się serdecznie. Boże, brakowało mu tego. Codziennych wizyt w gabinecie House’a, poczucia humoru diagnosty… Nie mógł uwierzyć, że tak długo zajęło mu uświadomienie sobie tego. W zasadzie bardziej imponujące było, że tak długo się bez tego obchodził.
- Czego jeszcze się dowiedziałeś? – spytał z ciekawością w głosie.
- Wygląda na to, że mam młodszą siostrę w Vancouver – odparł House, podając teczkę Wilsonowi. Onkolog wziął ją i zaczął przeglądać. – Ellen Tawney, historyk medycyny. W skali od jeden do dziesięciu jak bardzo jest to żałosne?
- Ellen Tawney? – zainteresował się Wilson.
- Tak. – House sięgnął po leżącą na biurku kopertę, wyciągnął z niej zdjęcie i podał onkologowi. – A co?
- Chodziłem z nią – powiedział nonszalancko Wilson, przyglądając się zdjęciu. House’owi niemalże opadła szczęka z wrażenia.
- Serio?
- Nie – odparł onkolog, oddając zdjęcie. House skrzywił się nieznacznie i posłał przyjacielowi spojrzenie mówiące „bardzo śmieszne”. Po czym sięgnął po swój Vicodin i wysypał na dłoń dwie tabletki. – Ale chciałem – dodał Wilson, a diagnosta z wrażenia upuścił lekarstwo.
- Serio?
- Tak.
- Znasz ją? – spytał House. Ciekawość mieszała się w jego głosie z czystym przerażeniem. Wilson nie mógł powstrzymać się od śmiechu, co sprawiło, że oberwał house’ową piłką po głowie.
- Znam – przyznał w końcu, bojąc się, że – nie mając miękkiej piłki pod ręką – House rzuci w niego czymś cięższym. – Chodziliśmy razem do college’u. Była rok niżej ode mnie, również na medycynie. Tylko że ja wybrałem onkologię, ona studia społeczne medycyny. Historia i socjologia medycyny, antropologia – wyjaśnił zdziwionemu przyjacielowi.
- W skali żałosności od jeden do dziesięciu to daje jej in plus piętnaście.
Wilson westchnął.
- Ellen była…
- Nie chcę tego słuchać! – przerwał mu szybko House.
- W porządku. – House zmrużył podejrzliwie oczy. – Naprawdę w porządku.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i w wejściu stanęła Cuddy. I ona wyglądała na o wiele bardziej zrelaksowaną niż w ciągu ostatniego miesiąca.
- Wilson, musimy porozmawiać. – Wilson kiwnął głową. – House, ty do kliniki. Bez dyskusji – ucięła wszelkie możliwe protesty diagnosty. House się naburmuszył.
- Kolacja u mnie? – zaproponował na odchodnym Wilson, przepuszczając administratorkę w drzwiach. Na twarzy House’a pojawił się delikatny uśmiech.
- Tylko pod warunkiem, że zrobisz risotto.
- Umowa stoi.
Wilson z uśmiechem zamknął za sobą drzwi. Było dobrze.
***
- Opuchlizna. Ktoś cię pobił? – spytał House siedzącego na kozetce chłopaka, zaglądając do podanej mu przez Brendę karty. Dzieciak wymruczał coś niezrozumiałego. – Ułatwiłoby mi to pracę, gdybyś zdjął z głowy ten kaptur.
Dzieciak zrobił, co mu kazano i House aż uniósł brwi ze zdziwienia.
- Nikt mnie nie pobił – mruknął chłopak. Cóż, tego rozmiaru opuchlizna przynajmniej wyjaśniała, czemu mówił tak niewyraźnie.
- Zauważyłem – odparł House, przysuwając taboret do kozetki i siadając przy chłopaku. – To reakcja alergiczna. Coś nowego w diecie? – Chłopak pokręcił przecząco głową. – Nowe kosmetyki? Dziewczyna ma nową szminkę? – Ponownie zaprzeczenie. – Mamusia używa nowych przypraw w kuchni?
O. Zdecydowanie, to było wzdrygnięcie.
- W sumie to nie – powiedział chłopak, przeciągając sylaby w irytujący sposób.
- Ale?
- Widzi pan. – Chłopak usadowił się wygodniej. – Mam tego kolegę, Jacka. – House kiwnął głową na znak, że przyjął tę informację do wiadomości. – I Jack powiedział mi, że sproszkowany szafran działa. W sensie, naprawdę działa.
- Działa?
- No. – Dzieciak próbował się wyszczerzyć, choć w jego aktualnym opuchniętym stanie mu to nie wyszło. – Daje permanentny haj.
House westchnął.
- Wciągałeś sproszkowany szafran. – Dzieciak pokiwał energicznie głową. – Receptę na leki przeciwalergiczne zaraz dostaniesz – mruknął House, wypełniając karteczkę – ale recepty na mózg już ci nie jestem w stanie dać. – Wyrwał kartkę i podał chłopakowi. – Idź, ciesz się życiem, szafran to naprawdę durny sposób. Spróbuj z kwaskiem cytrynowym.
- Dzięki, koleś!
House zabrał kartę i wyszedł z gabinetu, zostawiając opuchniętego dzieciaka samego. Poradzi sobie, drzwi nie były tak daleko, a jego oczy z kolei aż tak zapuchnięte.
- Jeden idiota zdiagnozowany, masz jeszcze kogoś? – spytał Brendy, odkładając wypełnioną kartę. Pielęgniarka potrząsnęła głową. House się ucieszył. – Świetnie, może jeszcze zdążę na lunch.
Odszedł od stanowiska pielęgniarek, mając w planach dostanie się na górę i wyciągnięcie Wilsona do kafeterii. Nie zrobił nawet pięciu kroków, gdy ktoś go zawołał.
- Doktorze House! – Kiedy House nie zareagował ów ktoś zaczął wołać głośniej. – Doktorze House! - Do House’a podbiegł wysoki, brązowowłosy mężczyzna i złapał diagnostę za ramię. – Doktor Gregory House?
- Zależy, kto pyta.
- Jestem Jason Marlow. Pisałem do pana z prośbą o konsultację.
- Możliwe – burknął House, zły, że ktoś zajmuje mu czas w czasie przerwy na lunch. – Moja prywatna sekretarka się zwolniła.
Wykonał ruch, jakby chciał odejść.
- Doktorze House, proszę – powiedział z naciskiem Jason. – Przyjechałem tu z Los Angeles. Wiem, że leczy pan ludzi, którymi nikt inny nie chce się zająć. Proszę – powtórzył – tu chodzi o moją córkę.
House westchnął ciężko, po czym odwrócił się na pięcie i – z Jasonem depczącym mu po piętach – podszedł z powrotem do stanowiska pielęgniarek.
- Jest tu pan z córką? – spytał. Jason przytaknął. – Przyjmij ją – polecił Brendzie. Po czym zwrócił się do bruneta. – Zadowolony?
W czekoladowych oczach mężczyzny pojawiły się iskierki wdzięczności.
- Dziękuję, doktorze House.
***
- Pacjentka, lat osiem. Pierwsze zaobserwowane objawy to wybiórczy apetyt, co niania zrzuciła na karb bycia rozpuszczonym bachorkiem, zaburzenia w pisaniu, co nauczycielka uznała za lenistwo, oraz omamy słuchowo-wzrokowe, co szkolny psycholog uznał za wczesną postać schizofrenii. Diagnozy, start.
House usiadł na swoim zwyczajowym miejscu i zapatrzył się na drużynę. Lekarze zaczęli przerzucać kartki ze zdobytej dokumentacji.
- To zatrucie - stwierdziła Trzynastka. – Dziewczynka jeździ często do ojca do pracy. Ojciec jest architektem, łażą po budowach. Mnóstwo potencjalnych toksyn.
- Toksykologia, raz – poinstruował House. – Co jeszcze?
- Może jakaś choroba genetyczna? – zaproponował Kutner.
- Jakieś przypadki w rodzinie?
- Ze strony matki nie – powiedział Taub, przeglądając materiały.
- A strona ojca? – dopytywał się House.
- Żona nic nie mówiła – House prychnął – bo facet jest sierotą, nic nie wie o swoich rodzicach – dokończył Taub. House zmrużył oczy.
- Wszyscy kłamią – oświadczył. – W tym wypadku mąż też. – Wstał z krzesła i przeszedł do swojego gabinetu. – Zróbcie toksykologię i przebadajcie ją na cokolwiek chcecie – zakomenderował z biura. Kaczątka posłusznie wyszły. Natomiast House sięgnął po swój telefon i wybrał numer trzy na szybkim wybieraniu.
- Lucas? - spytał, gdy młody detektyw odebrał. – Mam dla ciebie robotę.
***
Druga wizyta w klinice nie była nawet w połowie tak fascynująca jak pierwsza, House ze zdwojoną ulgą powitał więc fakt powrotu do gabinetu. Gdzie, żeby było jeszcze przyjemniej, czekał na niego Lucas.
- Jason Marlow, jeden z najbardziej rozchwytywanych architektów w Los Angeles. – Lucas podał diagnoście pokaźnej grubości teczkę. House otworzył i zaczał przeglądać zawartość. - Osierocony w dzieciństwie, ukończył architekturę na Penn. W 1998 poślubił Maddison Brenner, córkę wpływowego developera. Mają córkę. Marlow robi projekty dla wielkich firm i dzianych klientów indywidualnych.
- I tyle? – spytał House z niedowierzaniem. – Płacę ci bajońskie sumy za godzinę pracy, a tobie udaje się zdobyć tylko tyle?
- Wciąż węszę! – próbował wybronić się Lucas.
- Masz znajomych w FBI? – Lucas przytaknął. – Sprawdź faceta w programie ochrony świadków.
- Wiesz coś? – zainteresował się detektyw.
- Nie. Ale mam przeczucie.
Lucas skrzywił się, wstał z fotela diagnosty i wyszedł z gabinetu. Tuż po jego wyjściu w drzwiach pojawił się Foreman. Z jego bardziej niż zwykle niewesołej miny House wywnioskował, że wyniki testów nie były optymistyczne.
- Ma marskość wątroby – oświadczył neurolog. – Prawdopodobnie zapalenie wątroby typu C.
- Zrób testy – mruknął diagnosta, pocierając twarz. Foreman kiwnął głową i opuścił gabinet. House natomiast opadł na swój fotel i zapatrzył w przestrzeń. Rozmyślanie przerwało mu jednak pojawienie się Wilsona.
- Kolacja wciąż aktualna? – spytał onkolog, opierając się o ścianę.
- Prawdę mówiąc, nie mam ochoty na jedzenie – przyznał diagnosta. – Za to uważam, że jest to doskonały czas na picie.
- Co się stało? – dociekał Wilson, doskonale rozczytując nastrój przyjaciela. House jedynie pokręcił głową, co onkolog uznał za odpowiedź wystarczającą – po tylu latach wiedział już, że ten gest świadczył o problemach z pacjentem. Pokiwał więc głową. - Czas na picie. Chodź, House.
Wyciągnął rękę, którą diagnosta pochwycił. Wilson pomógł mu wstać i razem wyszli z gabinetu.
***
- Jeszcze raz to samo – mruknął House do barmana, który pospieszył, by nalać mu kolejną brandy. Wilson przyglądał mu się przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na swoją, wciąż w połowie pełną, szklankę. – Wiem, za dużo piję – burknął diagnosta.
- Nic nie mówię – powiedział szybko onkolog, wodząc palcem po brzegu szklanki.
- Właśnie. To jest dziwne.
House wyciągnął rękę i sięgnął po stojące na kontuarze paluszki.
- Jak twoja pacjentka? – spytał w końcu Wilson, przerywając zapadłą ciszę.
- Drużyna myśli, że to wirusowe zapalenie wątroby.
- A ty nie sądzisz, by mieli rację – dokończył onkolog. House ochoczo przytaknął.
- To coś genetycznego – mruknął, zapychając się paluszkami. – Jakieś choroby genetyczne w twojej rodzinie?
Wilson zmarszczył brwi.
- Nie – powiedział powoli, zezując podejrzliwie na przyjaciela - Dlaczego pytasz?
- Ciekawość. – House wzruszył ramionami. Obaj mężczyźni ponownie milczeli przez kilka długich minut, dopóki diagnosta nie dokończył drinka i nie spojrzał na przyjaciela. – To jest ten wieczór, tak?
- Ten wieczór? – spytał Wilson, nie bardzo rozumiejąc, o co diagnoście chodzi.
- Ten wieczór, w czasie którego rozmawiamy o tobie wracającym, i o mnie, który cały czas tu tkwił. – House machnął ręką na barmana, który ze znudzoną miną ponownie napełnił jego szklankę. – Wiesz, ustalanie ścisłych reguł i innych ograniczeń.
- Nie potrzebujemy ścisłych reguł. Już ci mówiłem, że nic się nie zmieniło – odparł Wilson. House poderwał głowę znad drinka i spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciela.
- Nie byłbyś sobą, gdyby nic się nie zmieniło – stwierdził. Wilson przysunął swoja krzesło i usiadł bliżej diagnosty, tak, że stykali się ramionami. – Więc nie bredź.
- Amber nauczyła mnie, że to, czego ja chcę też się liczy i ma znaczenie - powiedział cicho onkolog. - Wiem, że już nie będę cię więcej wyciągać za uszy z jakiegokolwiek gówna, w które się wpakujesz. – House parsknął gorzkim śmiechem. – Ale wiem również, że w jakiekolwiek gówno się nie wpakujesz, ja tu będę. Nie żeby cię na siłę ratować, ale żeby pomóc ci samemu się z tym uporać – kontynuował. – Jesteśmy przyjaciółmi, House. I bez względu na to, co się stanie, będziemy nimi.
- Dobrze wiedzieć – mruknął diagnosta. Wilson spiorunował go wzrokiem, po czym ciągnął dalej:
- Jestem tu nie dlatego, że jesteś potrzebujący. Jestem tu, bo zwyczajnie chcę tu być. Z tobą. W tej materii nic się nie zmieniło.
Na twarzy diagnosty pojawił się blady uśmiech.
- Bo w gruncie rzeczy obaj jesteśmy nieszczęśliwymi facetami z mnóstwem problemów, a przez te wszystkie lata nauczyliśmy się potrzebować siebie nawzajem. Nauczyliśmy się… - House machnął ręką. – Wiesz.
- Wiem – odparł Wilson, doskonale wiedząc, o co jego przyjacielowi chodzi. To było w ich związku niesamowite. Wystarczył jeden gest, jedno spojrzenie i wszystko stawało się jasne, lata wspólnej historii zamknięte w jednym dzielonym uśmiechu. To było coś niezwykłego, to coś między nimi, i nikt z zewnątrz nie potrafił tego zrozumieć. A już na pewno nie dziewczyny.
- Ta popieprzona przyjaźń to najlepsza rzecz, jaką mamy – oświadczył House, powtarzając zdanie, które kilka lat wcześniej padło z ust Wilsona.
- Tak – przyznał onkolog, obejmując przyjaciela ramieniem. – I wciąż nie jest nudno.
Wilson podniósł swoją szklankę i stuknął nią w brandy House’a w symbolicznym toaście. Obydwaj mężczyźni wypili swoje drinki do dna i odstawili szklanki. House niespodziewanie wielce zainteresował się rąbkiem leżącej na kontuarze serwetki.
- Jaka ona jest? – spytał nagle, a widząc konsternację w oczach przyjaciel sprecyzował: - Ellen Tawney?
Wilson wciągnął ze świstem powietrze.
- Mogę ci powiedzieć, jaka była - powiedział powoli. House zabębnił palcami w geście oczekiwania. – Zdecydowanie najbardziej znana dziewczyna w kampusie. Impreza bez Ellen Tawney nie była warta uczestnictwa.
- A ty akurat dużo o imprezach studenckich wiesz – zakpił House, ale umilkł, gdy otrzymał od przyjaciela kuksańca.
- Cholernie inteligentna, ulubienica profesorów. Studnia bez dna, jeśli chodziło o wiedzę, na wszelkie możliwe tematy. Nieco buntownicza dusza. No i była niezwykle uparta. – Wilson uśmiechnął się do wspomnień. – Reprezentowała college w siatkówce i biegach przełajowych. I świetnie tańczyła – dodał z rozmarzeniem.
- I zdecydowała się zostać historykiem medycyny.
Wilson zaśmiał się wesoło, na co House podniósł brwi.
- Wiesz, patrząc na całą tę sytuację z tej perspektywy – zaczął, odsuwając się na bezpieczną odległość i mierząc przyjaciela krytycznym spojrzeniem – to Ellen jest do ciebie całkiem podobna. I nie mówię tu o wyglądzie, bo bujnymi rudawymi lokami to się poszczycić nie możesz.
Onkolog bardzo się narażał i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Gdyby ta sama rozmowa miała miejsce w mieszkaniu któregokolwiek z nich, dawno by już czymś oberwał albo został bezceremonialnie zrzucony z kanapy. W lokalu publicznym możliwości diagnosty były znacznie okrojone, co jednak nie zmieniało faktu, że – prędzej czy później – House się za podobne komentarze odegra. Choć, prawdę mówiąc, Wilsona to niespecjalnie obchodziło. Dobrze było usiąść z przyjacielem w barze, pośmiać się z potencjalnie nieśmiesznych rzeczy i po prostu dobrze się bawić. Zwyczajnie dobrze.
***
- Doktorze House!
House policzył w myślach do dziesięciu i odwrócił się, by zobaczyć, kto go woła. W jego stronę szybkim krokiem szła niewysoka blondynka, z Foremanem depczącym jej po piętach. Obydwoje wyglądali na przejętych.
- Co? - burknął diagnosta.
- Czy moja córka ma zapalenie wątroby? Czy wszystko będzie z nią w porządku? – zasypała go pytaniami kobieta, gdy tylko się z nim zrównała. House przewrócił oczami.
- Nie i tak – mruknął. – Pani córka nie ma WZW.
Foreman zmarszczył brwi.
- Ale… - próbował protestować, ale House momentalnie mu przerwał.
- Pani córka nie ma WZW – powtórzył z mocą – i tak, nic jej nie będzie.
- Wie pan, co jej jest? – spytała blondynka z ulgą w głosie. House przytaknął. – Bogu dzięki.
- To nie zasługa Boga, a współczesnej medycyny – mruknął diagnosta, ale uśmiech nie znikł z twarzy kobiety. – A teraz, jeśli mi pani wybaczy, mam ważniejsze sprawy.
House odkuśtykał w stronę swojego gabinetu nim kobieta wymyśliłaby nowe pytania. Foreman wkrótce podążył za nim.
- Więc? – zapytał. – Co to jest?
- Choroba Wilsona – odparł House spokojnie, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Cóż, dla niego była. – Marskość wątroby, wybiórczy apetyt, zaburzenia w pisaniu, zaburzenia neuropsychiatryczne. Typowy przykład odkładania się miedzi. Podajcie jej penicylaminę, nic jej nie będzie.
Foreman pokręcił z niedowierzaniem głową, odwrócił się na pięcie i odszedł w przeciwną stronę, po drodze wyciągając pager i zwołując pozostałych członków drużyny. House tymczasem wszedł do swojego gabinetu i rozsiadł się w fotelu.
- Miałeś rację – powiedział podnieconym głosem Lucas, obracając się na stojącym za biurkiem krześle tak, że zwracał się twarzą w stronę diagnosty. – Facet jest członkiem programu ochrony świadków. Dołączył do niego w 1996 roku, tuż po tym, jak zeznawał w sądzie przeciwko kilku prominentom mafijnym ze Wschodniego Wybrzeża. Wydział Sprawiedliwości zapłacił za jego nowe mieszkanie, za firmę i za odwyk. Rok po przystąpieniu do programu poznał Maddison Brenner, pobrali się po jedenastu miesiącach znajomości. Na początku mieszkali w Bostonie, później przeprowadzili się do Los Angeles. W 2000 urodziła im się córka.
- Dobrze się spisałeś – pochwalił detektywa House. Lucas wyszczerzył zęby.
- To jeszcze nie wszystko – powiedział. – Nigdy nie uwierzysz, kim… - umilkł patrząc na House’a i na jego delikatny uśmiech samozadowolenia. – Wiedziałeś.
- Podejrzewałem - sprostował diagnosta.
- Ale skąd? Jak?
- Obserwacja. Niektóre cechy są charakterystyczne. Taki sam kształt i kolor oczu, podobne kości policzkowe… To widać – wyjaśnił House młodszemu koledze. Lucas zaśmiał się cicho.
- Co zamierzasz? – spytał. House wstał.
- Porozmawiać.
***
House otworzył drzwi pokoju i wślizgnął się do środka. Irytującej i dopytującej się o wszystko blondynki nie było w środku, Bogu dzięki. Mógł spokojnie porozmawiać z ojcem dziewczynki bez konieczności uciekania się do wyrafinowanych sposobów na pozbycie się żony.
- Doktorze House. – Jason uśmiechnął się lekko, ściskając dłoń córeczki. – Doktor Hadley powiedziała, że z Sarabeth będzie w porządku.
- Będzie – przytaknął House.
- Co jej było?
House zgrzytnął zębami. Dociekliwość była chyba patologią w tej rodzinie. Całej rodzinie.
- Choroba genetyczna powodująca odkładanie się miedzi – wyjaśnił. – Choroba Wilsona. Cóż za zbieg okoliczności, nieprawdaż… Jonas?
Mężczyzna zbladł.
- Błagam, niech pan nie mówi Maddie – jęknął Jason. – Ona nic nie wie.
- Dlaczego?
- Nie chciałem jej mówić. Mój oficer, Pete, i ja stwierdziliśmy, że nie będzie potrzeby. Według nowych papierów cała moja rodzina nie żyła, więc nie musieliśmy się bać, że kogoś któregoś dnia spotkam. A ja… Chciałem zacząć od nowa. Tabula rasa. Proszę, niech pan nie mówi Maddie – dokończył Jason błagalnym tonem.
- Nie mógłbym nawet gdybym chciał – mruknął House.
Jason zmarszczył brwi i spojrzał na niego z wyrazem konsternacji na twarzy, wyrazem, który House znał na pamięć.
- Więc dlaczego pan tu przyszedł?
– Po prostu… byłem ciekaw.
Nie mówiąc ani słowa więcej, nie spoglądając ani na pacjentkę, ani na jej ojca, wyszedł z pokoju.
***
- Nic jej nie będzie – oświadczył House rozsiadając się na Wilsonowej kanapie.
- To dobrze – odparł onkolog znad jakiegoś papierzyska. House pokiwał głową.
- Ktoś powinien jej powiedzieć, że będzie mogła wrócić do szkoły na Halloweenowe przedstawienie. – Wilson poderwał głowę i spojrzał wyczekująco na diagnostę. Takie wypowiedzi nigdy nie kończyły się dobrze. – I myślę, że to powinieneś być ty.
- Dlaczego? – obruszył się onkolog. – Przecież to nie moja pacjentka, nawet mnie nie zna.
- Racja, to nie jest twoja pacjentka. Z drugiej strony, to twoja bratanica.
Wilson z wrażenia upuścił długopis, ale wydawał się nawet nie zdawać z tego sprawy. Wpatrywał się w House’a szeroko otwartymi oczyma, jakby oczekując, że diagnosta zaraz wybuchnie śmiechem, wyśmieje łatwowierność przyjaciela. House jednak – jak na złość – patrzył na Wilsona poważnie, a z jego postury można było wywnioskować, że nie żartuje.
- Powiedz, że żartujesz – poprosił onkolog. House nawet nie mrugnął.
- Nie żartuję – powiedział pusto. Wilson ze świstem wypuścił wstrzymywane powietrze. House postukał laską w podłogę. Nie podobała mu się nastała cisza ani ciężka atmosfera. Jeszcze chwila, a zacznie się nią dusić. Musiał wyjść, koniecznie. – Są w pokoju 308 – rzucił, wstając z kanapy. Wilson wciąż się nie odzywał, kiedy House podszedł do drzwi i nie powiedział słowa, gdy diagnosta drzwi otworzył. House zaśmiał się głucho. – Przy okazji możesz przekazać rodzicom, że najpóźniej pojutrze wypiszemy dziewczynkę – poradził przed wyjściem. Wilson za nim nie podążył.
***
House wziął kolejny łyk kawy, po czym zapatrzył się w horyzont. Był wczesny ranek, słońce dopiero wschodziło, wedle powszechnie panujących praw natury powinien być jeszcze w swoim mieszkaniu, a nie stać na balkonie, bezmyślnie opierać się o barierkę i obracać w rękach czerwony kubek. Poprzedniego wieczora nie mógł się jednak zmusić do wyjścia ze szpitala. Wolał zostać. Doświadczenie mówiło mu, że jego diagnoza może w każdej chwili okazać się błędna, a Sarabeth Marlow, o jakże znanych House’owi czekoladowych oczach, będzie potrzebować pomocy. Diagnostą zawładnęło dość irracjonalne – nawet jak na niego – poczucie obowiązku.
- Cześć.
House odwrócił głowę. Po drugiej stronie barierki pojawił się Wilson, ze złożonymi dłońmi przyciśniętymi do ust. Wyglądał, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
- Cześć – odparł diagnosta, spoglądając ponownie przed siebie. – Rozmawiałeś z Jasonem?
- Tak.
- I?
Wilson się zawahał.
- To nie jest mój brat, House – odpowiedział powoli. House poderwał głowę i spojrzał pytająco na przyjaciela. Nie, przecież Lucas nie mógł się mylić, cholera, on nie mógł się mylić. – Znaczy, oczywiście, to mój brat – sprostował Wilson prędko. – Mamy tych samych rodziców, podobny genotyp…
- Macie tak samo czekoladowe oczy – wtrącił House. Onkolog spojrzał na niego krzywo, jakby nie wierząc, że diagnosta mógł zauważyć, jaki jest kolor jego oczu.
- Chodzi mi o to – kontynuował po chwili – że to nie jest mój brat, to nie jest Jonas, którego pamiętam z dzieciństwa.
- Zmienił się – odparł szybko House. – Pozbierał się. Chciałeś tego.
- Chciałem. Tak jest. Fajnie. – Wilson potarł dłonią kark i stanął obok House’a, choć wciąż po drugiej stronie barierki. – Jonas jest ode mnie osiem lat starszy i zawsze mieliśmy beznadziejny kontakt, ale teraz… Ta rodzina dla niego nie istnieje. Nie mamy już nic wspólnego.
- Ale to wciąż twój brat. – House dopił kawę i odstawił kubek na bok. – Jakkolwiek by to wkurzające nie było, rodziny się nie wybiera.
Wilson oparł się o barierkę, założył ręce na piersi i spojrzał na House’a z zastanowieniem.
- A może to nie jest prawda? – spytał. – Może jest taki moment w życiu, kiedy sami sobie wybieramy rodzinę? – Wziął głęboki oddech. – Wy jesteście moją rodziną, ty i Cuddy. Nie Jonas. Wydaje mi się, że po prostu musiałem go zobaczyć, żeby ostatecznie przyjąć do wiadomości, że między nami już nic nie ma. Że cała moja rodzina jest tutaj.
- Tutaj – powtórzył z zamyśleniem House. Po czym przeniósł wzrok na przyjaciela. – Niedługo otwierają naleśnikarnię, jesteś głodny?
Wilson udał, że dogłębnie rozważa pytanie diagnosty.
- Mogę być – odpowiedział ostatecznie, przeskakując przez barierkę i z House’m wchodząc do cichego gabinetu. Starszy mężczyzna złapał swoją kurtkę i portfel i sięgnął po kluczyki, na które padł zaniepokojony wzrok Wilsona.
- Chyba nie myślałeś, że pojedziemy twoim samochodem? – spytał House, szczerząc zęby. Wilson westchnął, wyraźnie próbując pogodzić się z losem, i wyszedł za diagnostą.
- Zdecydowałeś, co zrobisz? – zapytał onkolog, gdy wsiedli do windy. – W sprawie Ellen Tawney?
- Nic nie zrobię – burknął House, wciskając 0 i czekając, aż drzwi się zamkną. Winda ruszyła i kilka sekund później szli już przez lobby do wyjścia ze szpitala.
- Ale to twoja siostra – przypomniał Wilson, wykorzystując ten sam głupi argument, który House przywołał wcześniej.
- Nie potrzebuję siostry – odparł House, gdy wreszcie udało im się zlokalizować na parkingu miejsce położenia pomarańczowego motoru. House przyczepił swoją laskę i zdjął kask, który podał nieco pobladłemu, acz dzielnie się trzymającemu przyjacielowi. – Mam już tego wkurzającego młodszego brata, to mi do szczęścia wystarczy, dziękuję.
Czekoladowe oczy Wilsona błysnęły wesołością i czymś jeszcze, czymś o wiele głębszym, a sam onkolog uśmiechnął się ciepło, w ten wyjątkowy sposób, który przeznaczony był tylko dla House’a.
- Ja ciebie też kocham, House – powiedział, biorąc do ręki ofiarowany mu kask, zakładając go na głowę i sadowiąc się za diagnostą na tej potencjalnie śmiercionośnej maszynie. Wszystko, czego potrzebowali, wszystko, czego szukali, było tutaj. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę.
KONIEC
How many hours a day do you have to spend with someone before they're basically family?
(James Wilson, 3x21 “Family”)
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Pon 20:17, 29 Mar 2010, w całości zmieniany 7 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Any
Czekoladowy Miś
Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza zakrętu ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 20:25, 29 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Ale wiem również, że w jakiekolwiek gówno się nie wpakujesz, ja tu będę. Nie żeby cię na siłę ratować, ale żeby pomóc ci samemu się z tym uporać – kontynuował. – Jesteśmy przyjaciółmi, House. I bez względu na to, co się stanie, będziemy nimi.
Tak, Jimmy
*uśmiech przez łzy*
- Ja ciebie też kocham, House – powiedział
Moje l-Hilsonowe serce skoczyło z radości.
Kat, przepraszam Cię z całego serca, ale nie napiszę żadnego rozsądnego komentarza. Po prostu nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Powiem tyle: fik bardzo, bardzo mi się podobał, były przynajmniej 2 momenty, w których poleciały łzy (do tej pory mi tak jeszcze niepewnie).
Nic więcej nie umiem z siebie wydusić.
Po prostu dziękuję za ten tekst. Dawno nie czytałam czegoś tak pięknego.
a.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 11:54, 30 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Ależ to był konstruktywny komentarz, any! Dziękuję bardzo! Wprawdzie love!Hilson to w zamierzeniu nie był, a bro z naciskiem na "b", ale bardzo się cieszę, że ci się podobało. Starałam się, długo to zajęło, ale zawsze!
Cytat: | Dawno nie czytałam czegoś tak pięknego. |
Teraz to ja nic nie powiem.
Kat.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marau Apricot
Ratownik Medyczny
Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 235
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:44, 30 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
A ja pochwalę i to bardzo, bo mieszanie rzeczywistości serialowej z literacką fikcją jest w twoim wykonaniu majstersztykiem i ten fik bardzo, ale to bardzo przypadł mi do gustu. Szczególnie to ostatnie zdanie: "Ja ciebie też kocham, House", napełniło mi serduszko takim bardzo przyjemnym ciepełkiem.
Taka mała dygresja na koniec: kwasek cytrynowy to mój patent! /w praktyce i w teorii. /
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:02, 30 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Taka mała dygresja na koniec: kwasek cytrynowy to mój patent! |
Taak! Właśnie liczyłam na to, ze odezwie się właściciel pomysłu. Wyczytałam go bodajże w którymś fiku w dziale Huddy, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć w jakim. Cieszę się, że osoba posiadająca prawa autorskie się zgłosiła, zaraz odpowiednia adnotacja znajdzie się w notach odautorskich.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ceone
Tygrysek Bengalski
Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 1766
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:27, 30 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
*_____________________________*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
motylek
Immunolog
Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Capri Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:39, 30 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
rodzinna opowieść, super
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
joasui
Dentysta- Sadysta
Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Okolice 3miasta Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 16:52, 31 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Opowiadanie siln ej marki o nazwie Katty B.
Ponownie lektura sprawiła mi ogromną przyjemność. Strasznie za to dziękuję
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 18:12, 31 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Moja dziękować za dedykację
(i za to, że nikt nie umiera... za to zawsze warto podziękować )
Po raz pierwszy od miesięcy czuł się dobrze, po prostu dobrze, bez żadnych „ale”.
Kat - TAKA sytuacja w Twoim fiku jest wprost niewiarygodna
onkolog poczuł się mile połechtany stwierdzeniem administratorki, że trudno znaleźć kogoś będącego jego godnym następcą
smug boy wonder oncologist Cuddy po prostu chciała sobie oszczędzić papierkowej roboty związanej ze zwalnianiem jakiegoś PO Szefa Onkologii
Zżerało go poczucie winy i czuł, że musi w jakiś sposób udowodnić, że zasługuje na to zaufanie.
Wilson, you idiot! Samo twoje istnienie jest dowodem, że zasługujesz na zaufanie
Wiedział też, że jego i House’a czeka w najbliższej przyszłości kilka bardzo poważnych rozmów
a ja mam nadzieję, że unikniemy tego w serialu lepiej, żeby poważne Hilsonowe rozmowy toczyły się między wierszami, a nie wprost oni i tak rozumieją się bez słów
Wilson zaśmiał się serdecznie. Boże, brakowało mu tego. Codziennych wizyt w gabinecie House’a, poczucia humoru diagnosty… Nie mógł uwierzyć, że tak długo zajęło mu uświadomienie sobie tego. W zasadzie bardziej imponujące było, że tak długo się bez tego obchodził.
hmm... ciekawe, jak długo człowiek potrafi wytrzymać bez powietrza... (pewnie jest gdzieś ta informacja, tylko nie chce mi się szukać )
- Ellen Tawney? – zainteresował się Wilson.
- Tak. – House sięgnął po leżącą na biurku kopertę, wyciągnął z niej zdjęcie i podał onkologowi. – A co?
- Chodziłem z nią – powiedział nonszalancko Wilson, przyglądając się zdjęciu. House’owi niemalże opadła szczęka z wrażenia.
- Serio?
- Nie – odparł onkolog, oddając zdjęcie. House skrzywił się nieznacznie i posłał przyjacielowi spojrzenie mówiące „bardzo śmieszne”. Po czym sięgnął po swój Vicodin i wysypał na dłoń dwie tabletki. – Ale chciałem – dodał Wilson, a diagnosta z wrażenia upuścił lekarstwo.
- Serio?
- Tak.
SRSLY? bosh, zawsze w takich momentach mam przed oczami minę House'a z 3x19
ciekawe, co House by zrobił, gdyby się okazało, że pierwsza była pani Wilson jest jego siostrą...
przyznał w końcu, bojąc się, że – nie mając miękkiej piłki pod ręką – House rzuci w niego czymś cięższym.
taaa... wielką bilą numer 8 ale potem z pewnością by go czule opatrzył
ale recepty na mózg już ci nie jestem w stanie dać.
może gdyby przeszczepy mózgu były możliwe, House kierowałby wszystkich swoich pacjentów na chirurgię
Gdzie, żeby było jeszcze przyjemniej, czekał na niego Lucas.
wszystkim fankom Lucasa napewno zrobiło się przyjemniej
- Czas na picie. Chodź, House.
omg... Kim jesteś i co zrobiłeś z Jimmy'm??? Z kochanym Jimmy'm, który strofował House'a za picie alkoholu i wiecznie go psychoanalizował???
Wyciągnął rękę, którą diagnosta pochwycił. Wilson pomógł mu wstać i razem wyszli z gabinetu.
trzymając się za ręce???
– Wiem, za dużo piję – burknął diagnosta.
- Nic nie mówię – powiedział szybko onkolog, wodząc palcem po brzegu szklanki.
- Właśnie. To jest dziwne.
aha! nawet House podziela moje zdanie
Wiem, że już nie będę cię więcej wyciągać za uszy z jakiegokolwiek gówna, w które się wpakujesz.
Wilson nie byłby sobą, gdyby naprawdę zamierzał tak postępować Może najwyżej będzie działał dyskretniej
Ale wiem również, że w jakiekolwiek gówno się nie wpakujesz, ja tu będę. Nie żeby cię na siłę ratować, ale żeby pomóc ci samemu się z tym uporać – kontynuował. – Jesteśmy przyjaciółmi, House. I bez względu na to, co się stanie, będziemy nimi.
czy ktoś myśli, że mogłoby być inczej?
Katty - kiedyś przeskoczysz samą siebie w pisaniu Hilsonowych głębokich rozmów... A ja będę zazdrościć, bo mimo starań nie potrafię napisać ani niczego głębokiego, ani tak lekkiego jak dzio... tylko się miotam pośrodku
A ty akurat dużo o imprezach studenckich wiesz – zakpił House, ale umilkł, gdy otrzymał od przyjaciela kuksańca.
po historii z Nowego Orleanu jestem gotowa uwierzyć, że Wilson skończył studia tylko dzięki własnemu urokowi osobistemu...
zaczął, odsuwając się na bezpieczną odległość i mierząc przyjaciela krytycznym spojrzeniem
bo bujnymi rudawymi lokami to się poszczycić nie możesz.
i chwała bogu
Gdyby ta sama rozmowa miała miejsce w mieszkaniu któregokolwiek z nich, dawno by już czymś oberwał albo został bezceremonialnie zrzucony z kanapy.
- Macie tak samo orzechowe oczy – wtrącił House. Onkolog spojrzał na niego krzywo, jakby nie wierząc, że diagnosta mógł zauważyć, jaki jest kolor jego oczu.
odczułam nagłą potrzebę napisania w Gimme o patrzeniu w czekoladowe oczy Jimmy'ego Jaka szkoda, że będę musiała z tym poczekać kilka kawałków
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pią 18:30, 31 Paź 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 18:36, 31 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
c.d., bo coś się z forum pokićkało i post mi się nie mieścił
Może jest taki moment w życiu, kiedy sami sobie wybieramy rodzinę?
well... "rodziny" w konwencjonalnym sensie tego słowa wybrać nie można, ale jakiś czas temu doszłam do wniosku, że z przyjaciółmi można zbudować lepszą i głębszą więź, niż z członkami "najbliższej" rodziny... heh...
Wilson westchnął, wyraźnie próbując pogodzić się z losem, i wyszedł za diagnostą.
coś a propos niechęci Wilsona do jazdy na House'owym motorze => [link widoczny dla zalogowanych]
Mam już tego wkurzającego młodszego brata, to mi do szczęścia wystarczy, dziękuję.
wkurzającego, nadopiekuńczego brata... sweet
onkolog uśmiechnął się ciepło, w ten wyjątkowy sposób, który przeznaczony był tylko dla House’a.
ten sam uśmiech, o którym pisała dzio?
Ja ciebie też kocham, House. (...) Wszystko, czego potrzebowali, wszystko, czego szukali, było tutaj. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę.
lov it zdecydowanie
Katty -
jak zawsze doskonale cóż więcej mogę powiedzieć?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 21:48, 31 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Richie napisał: | Kat- TAKA sytuacja w Twoim fiku jest wprost niewiarygodna |
Oj bez przesady... Fakt, że lubię znęcać się nad Wilsonem nie znaczy, ze robię to AŻ TAK często... ^^
Richie napisał: | Cuddy po prostu chciała sobie oszczędzić papierkowej roboty związanej ze zwalnianiem jakiegoś PO Szefa Onkologii |
A poza tym była pewna, że chłopcy bez siebie nie wytrzymają długo. Albo nie chciała ryzykować samozwolnienia się House'a, który podążyłby za Wilsonem na Islandię. XD
Richie napisał: | Wilson, you idiot! Samo twoje istnienie jest dowodem, że zasługujesz na zaufanie |
Nie w mojej rzeczywistości. XD U mnie Wilson ma wieeele rzeczy do udowodnienia. xD
Richie napisał: | a ja mam nadzieję, że unikniemy tego w serialu lepiej, żeby poważne Hilsonowe rozmowy toczyły się między wierszami, a nie wprost oni i tak rozumieją się bez słów |
Myślę, że choć jedna rozmowa im jest potrzebna. Ale masz rację, ich zrozumienie jest wyjątkowe. XD Jak dwaj jasnowidze w tym dowcipie:
Spotyka się dwóch jasnowidzów.
- Wiesz co? - pyta jeden.
- Wiem - odpiera drugi.
XD
Richie napisał: | bosh, zawsze w takich momentach mam przed oczami minę House'a z 3x19 |
Na tym właśnie rozmowa wzrorowana, mój ideał rozmowy House-Wilson. XD
Richie napisał: | ciekawe, co House by zrobił, gdyby się okazało, że pierwsza była pani Wilson jest jego siostrą... |
Nie mam pojęcia. XD
Jimmy powtarzający stwierdzenie House'a to normalny Jimmy - zasada #1, chcąc spędzić z House'm trochę czasu sam na sam przystawaj na jego warunki. XD
Richie napisał: | czy ktoś myśli, że mogłoby być inczej?
|
Muszę odpowiadać? XD (TAAAK!)
Co do oczu - w sumie mogłabym się zastanowić nad zmianą epitetu "orzechowe" na "czekoladowe", jeśli tak Ci to na sercu leży... XD
Dalej, "rodzinę" tutaj miałam na myśli grupę niezwykle bliskich ci emocjonalnie osób, niekoniecznie powiązanych krwią. Dlatego też House i Cuddy mogą być rodziną Wilsona.
Richie napisał: | ten sam uśmiech, o którym pisała dzio? |
Nie wiem, nie przypominam sobie. XD
Dzięki, Chica.
***
Serdecznie dziękuję, joasui. Jestem marką, jejciu! *rumieni się*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kallien
Ratownik Medyczny
Dołączył: 29 Lip 2008
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 22:19, 31 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
- Dzięki, koleś!
Oh jea, dudes! xD tutaj przypomniał mi się hurley i jego 'dude' permanentny haj, o tak!
Choroba Wilsona, moja podpowiedź! ^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 3:26, 01 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Katty B. napisał: | Oj bez przesady... Fakt, że lubię znęcać się nad Wilsonem nie znaczy, ze robię to AŻ TAK często... ^^ |
jaaasne, a ja jestem po prostu uprzedzona
Katty B. napisał: | Albo nie chciała ryzykować samozwolnienia się House'a, który podążyłby za Wilsonem na Islandię. XD |
to wersja z Grenlandią i polowaniem na foki już nieaktualna? buu... House pewnie chętnie zamieniłby laską na harpun i te długie polarne noce spędzane we wspólnym iglo...
Katty B. napisał: | Nie w mojej rzeczywistości. XD U mnie Wilson ma wieeele rzeczy do udowodnienia. xD |
wieeem... poor Wilson... pewnie by się załamał, gdyby wiedział, że po świecie chodzą istoty odporne na jego czar
Katty B. napisał: | Jak dwaj jasnowidze w tym dowcipie: |
Byle nie skończyło się na:
- Która godzina?
- A co, chciałbyś o tym porozmawiać?
Katty B. napisał: | Co do oczu - w sumie mogłabym się zastanowić nad zmianą epitetu "orzechowe" na "czekoladowe", jeśli tak Ci to na sercu leży... XD |
no aż TAK to nie... nie ośmielam się ingerować w Twoją wizję jego puppy eyes
(w końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że lawendowa koszula jest po prostu jasnofioletowa )
Katty B. napisał: | Dalej, "rodzinę" tutaj miałam na myśli grupę niezwykle bliskich ci emocjonalnie osób, niekoniecznie powiązanych krwią. Dlatego też House i Cuddy mogą być rodziną Wilsona. |
no wiem, że mogą i że są jego rodziną A w fiku odniosłam wrażenie, że pojęcia więzów krwi i więzów emocjonalnych się przeplatają, ale mniejsza z moimi wrażeniami
Katty B. napisał: | Nie wiem, nie przypominam sobie. XD |
za bardzo skupiłaś się na przekonaniu mnie, żebym przekonała dzio do spolszczenia tytułu (btw - od tamtej pory nie gadałam z dzio... wsiąkła gdzieś bez śladu )
Zawsze do usług, Katuś
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 10:45, 01 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Richie napisał: | no aż TAK to nie... nie ośmielam się ingerować w Twoją wizję jego puppy eyes
(w końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że lawendowa koszula jest po prostu jasnofioletowa ) |
No w sumie... Lawendowy to jest jasnofioletowy. XD Z drugiej strony... OMG, ona jest lawendowa! !!! Nie chcę być jak osoba, która nie mówi "lawendowa"!
...
*idzie pozmieniać wszystkie orzechy na czekolady*
Richie napisał: | A w fiku odniosłam wrażenie, że pojęcia więzów krwi i więzów emocjonalnych się przeplatają, ale mniejsza z moimi wrażeniami |
Przenikają się, może tak. Bo w sumie taki był mój zamysł - żeby bohaterowie dokonali wyboru, wiem, to brzmi okropnie. Chciałam pokazać, że krew nie zawsze wystarczy, by było dobrze i że emocje z kolei są dobrą bazą.
...
Ekhm, no, nieważne. Twoje wrażenia są dobre.
Richie napisał: | za bardzo skupiłaś się na przekonaniu mnie, żebym przekonała dzio do spolszczenia tytułu |
Aaa, "Falling"! XD To muszę przeczytać jeszcze raz. XD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:39, 01 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Katty napisał: | No w sumie... Lawendowy to jest jasnofioletowy. XD Z drugiej strony... OMG, ona jest lawendowa! !!! Nie chcę być jak osoba, która nie mówi "lawendowa"! |
(moja "subtelna" aluzja odniosła skutek )
Katty napisał: | Bo w sumie taki był mój zamysł - żeby bohaterowie dokonali wyboru, wiem, to brzmi okropnie. |
dla mnie brzmi w porządku gdybym mogła zamienić moją rodzinę na Hilsonowy zakon, zdecydowałabym się bez mrugnięcia okiem Chociaż i tak spędzam z Wami więcej czasu, niż z nimi
Katty napisał: | Aaa, "Falling"! XD |
oh... a więc naprawdę nie pamiętałaś...
no i jeszcze kawałek z Twojego fika, o którym z niewiadomych przyczyn zapomniałam
Tak – przyznał onkolog, obejmując przyjaciela ramieniem. – I wciąż nie jest nudno.
albo House był już kompletnie pijany, albo Wilson mógł potem podziwiać purpurowego siniaka, przypominającego kształtem łokieć House'a, na swoich żebrach
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Sob 13:40, 01 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 8:14, 05 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Richie117 napisał: |
(moja "subtelna" aluzja odniosła skutek ) |
Odniosła, wszystkie orzechy już na czekoladę zamieniłam. XD
Richie napisał: |
dla mnie brzmi w porządku gdybym mogła zamienić moją rodzinę na Hilsonowy zakon, zdecydowałabym się bez mrugnięcia okiem Chociaż i tak spędzam z Wami więcej czasu, niż z nimi |
Miło nam.
Richie napisał: | oh... a więc naprawdę nie pamiętałaś... |
Za Chiny żadnego uśmiechu. Nic. Próżnia zamiast mózgu.
Richie napisał: |
Tak – przyznał onkolog, obejmując przyjaciela ramieniem. – I wciąż nie jest nudno.
albo House był już kompletnie pijany, albo Wilson mógł potem podziwiać purpurowego siniaka, przypominającego kształtem łokieć House'a, na swoich żebrach |
A może House na jeden wieczór pozwolił sobie na odrobinę akceptacji w kierunku dotyku innej osoby? XD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 14:14, 06 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Katty B. napisał: | Odniosła, wszystkie orzechy już na czekoladę zamieniłam. XD |
Jupi
to się cieszę, że dopiero teraz zaczęłam przerabiać "Ab Aeterno" na postać w jakiej pojawi się w fikowej książce Bo musiałabym zmieniać Ergo - lenistwo popłaca
Katty B. napisał: | Miło nam. |
mnie też cieszę się, że wreszcie mam rodzinę, do której pasuję
i niech się wypchają sianem ci, którzy uważają, że w necie nie można znaleźć przyjaźni
Katty B. napisał: | Za Chiny żadnego uśmiechu. Nic. Próżnia zamiast mózgu |
a mnie się to wryło w pamięć, bo przy tłumaczeniu ten fragment poruszył najwrażliwsze struny mojego serca...
"And Wilson never really answers, only smiles.
(...) House thinks that smile is a good thing, it's different than other Wilson's smiles, it's his House-smile. Wilson has a special smile, just for him, so it must be a good thing, right?"
Katty B. napisał: | A może House na jeden wieczór pozwolił sobie na odrobinę akceptacji w kierunku dotyku innej osoby? XD |
ale tak przy ludziach? Niemal słyszę sarkastyczny komentarz House'a, jakie to zachowanie ze strony Wilsona jest gejowskie chociaż nadal mi się podoba
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Czw 14:14, 06 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 14:35, 06 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Richie117 napisał: |
to się cieszę, że dopiero teraz zaczęłam przerabiać "Ab Aeterno" na postać w jakiej pojawi się w fikowej książce Bo musiałabym zmieniać Ergo - lenistwo popłaca |
No akurat w AA nie było w ogóle mowy o orzechowych/czekoladowych oczach Wilsona. Tylko o tych House'a. Orzechy/czekolady pojawiają się za to w epilogu do "Obietnicy" - Smok tylko oczy odziedziczył po ojcu XD - i w "Dowodzie", aż dwa razy House myśli o orzechowych/czekoladowych oczach przyjaciela. XD
Richie napisał: | a mnie się to wryło w pamięć, bo przy tłumaczeniu ten fragment poruszył najwrażliwsze struny mojego serca...
"And Wilson never really answers, only smiles.
(...) House thinks that smile is a good thing, it's different than other Wilson's smiles, it's his House-smile. Wilson has a special smile, just for him, so it must be a good thing, right?" |
Oj faktycznie, śliczne.
...
Specjalny uśmiech Wilsona u mnie nie jest inspirowany "Falling" (nadal chcę tytuł po polsku! XD). Po prostu jakoś tak... Wyszedł. XD
Richie napisał: | ale tak przy ludziach? Niemal słyszę sarkastyczny komentarz House'a, jakie to zachowanie ze strony Wilsona jest gejowskie chociaż nadal mi się podoba |
Ale ja nie pisałam, że w barze mnóstwo osób. Mowa było tylko o barmanie i chłopcach. XD A poza tym, to House podjął ciężki "poważny temat", więc chyba musiął wkalkulować w tę decyzję świadomość faktu, ze Wilson jednak od kontaktu fizycznego z ludźmi nie stroni. XD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 16:13, 06 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Katty napisał: | No akurat w AA nie było w ogóle mowy o orzechowych/czekoladowych oczach Wilsona. |
okay, my bad - przyznaję, że poprawianie "Naszego Fika" wymagało tyle pracy, że AA tylko przebiegłam spojrzeniem
Katty napisał: | Specjalny uśmiech Wilsona u mnie nie jest inspirowany "Falling" (nadal chcę tytuł po polsku! XD). Po prostu jakoś tak... Wyszedł. XD |
no i dobrze Bo ten uśmiech z "Falling" ma dla mnie trochę negatywny wydźwięk...
Katty napisał: | Ale ja nie pisałam, że w barze mnóstwo osób. Mowa było tylko o barmanie i chłopcach. XD |
a barman to niemal jak ksiądz w konfesjonale (właśnie stanęła mi przed oczami scena w trakcie hipnozy z 4x15)
a poza tym, to chciałabym w serialu zobaczyć sceny jak na fotach z tamtego wywiadu, ale kto by nie chciał
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:40, 06 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Richie napisał: | no i dobrze Bo ten uśmiech z "Falling" ma dla mnie trochę negatywny wydźwięk... |
Mój ma jak najbardziej pozytywny. Wilson ma uśmiech specjalnie dla House'a, bo House jest dla niego kimś wyjątkowym, ukochaną i najlepszą rodziną.
Richie napisał: | a poza tym, to chciałabym w serialu zobaczyć sceny jak na fotach z tamtego wywiadu, ale kto by nie chciał |
Podejrzewam, że Hameronki i Huddziny wolałyby zamiast Wilsona kogoś innego... ^^ Ale jaaa bym chciała coś takiego zobaczyć, OMG, *mindblows*.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:20, 07 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Katty napisał: | Mój ma jak najbardziej pozytywny. Wilson ma uśmiech specjalnie dla House'a, bo House jest dla niego kimś wyjątkowym, ukochaną i najlepszą rodziną. |
po prostu lov it
House nie powinien czuć, że jest coś winny Wilsonowi za ten uśmiech (jak w "Falling"), ale cieszyć się nim bezinteresownie
Katty napisał: | Podejrzewam, że Hameronki i Huddziny wolałyby zamiast Wilsona kogoś innego... ^^ |
mam nadzieję, że w zastępach Huddzinek i Hameronek nie ma przeciwniczek f-shipowego Hilsona (to by było straszne ) a przecież na tych fotkach nic innego nie było
besides - Hameronki miały swojego kissa, Huddzinki tesh (i oby na tym jednym się skończyło ), więc teraz scenarzyści powinni zrobić dobrze Hilsonkom
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:42, 07 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Richie napisał: | po prostu lov it
House nie powinien czuć, że jest coś winny Wilsonowi za ten uśmiech (jak w "Falling"), ale cieszyć się nim bezinteresownie |
Bezinteresownie ofiarowany, z radością przyjęty. XD
Richie napisał: | mam nadzieję, że w zastępach Huddzinek i Hameronek nie ma przeciwniczek f-shipowego Hilsona (to by było straszne ) a przecież na tych fotkach nic innego nie było
|
Jasssne, nie było. Wszystko sobie nadinterpretowałam, tak? XD
Richie napisał: | besides - Hameronki miały swojego kissa, Huddzinki tesh (i oby na tym jednym się skończyło ), więc teraz scenarzyści powinni zrobić dobrze Hilsonkom |
Nie, ma być więcej Huddy! XD I myślę, że hilsonowego kissa też się doczekamy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gora
Ratownik Medyczny
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 293
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:23, 15 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Jak dobrze przeczytać coś o House'ie i Wilsonie co nie kręci się wokół śmierci Amber :PPP
To opowiadanie jest piękne: Wilson który pyskuje House'owi, rozmowa w barze, "Ja też Cię kocham". jest takie... ciepłe
Pozdrawiam
g
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|