|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BuTtErfly...?.!
Gastroenterolog
Dołączył: 29 Wrz 2008
Posty: 1718
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 19:49, 29 Sie 2009 Temat postu: Pierwsze, ostatnie spotkanie.[Z] |
|
|
Kategoria: friendship
zweryfikowane przez autorkę.
To mój Hilsonowy debiut i mam nadzieje, że nie okaże się shipową profanacją.
Życzę miłego czytania. I liczę na wasze uwagi.
Pierwsze, ostatnie spotkanie.
-Cześć House, jak się masz?
Wilson wszedł do mieszkania diagnosty, wziął stojące na środku stołu chłodne piwo i rozsiadł się na wygodnej kanapie. Nie za bardzo pamiętał w tej chwili skąd się tu wziął, ale to może efekt tego, a raczej kogo ujrzał.
-Jak? Świetnie.
Powiedział diagnosta, nie odrywając wzroku od kobiety tańczącej przed nimi.
-Kto to jest?
Wilson wskazał szyjką piwa na dziewczynę.
-Nie wiem. Ale jest niezłą, co nie?
-Nie da się ukryć.
Zapadła cisza. Bardzo długa i głęboka. Obaj mężczyźni wlepiali wzrok w kształtne ciało młodej damy. Po pewnym czasie, jakim konkretnie James nie był w stanie stwierdzić gdyż nie znalazł żadnego zegarka, kobietę zastąpiły ogromne samochody. To były monster traki, Wilson nie ukrywał, że je lubił ale gdyby miał wybierać wolał poprzedni seans.
-Co jest? - wrzasną.
-Po latach nawet porno może się znudzić.
Znów zapadła długa cisza.
-Czy to mi się śni?
-Nie!- House wziął duży łyk piwa.
-Ale to nie może być prawdą, to....-skołowany onkolog nie do końca wiedział co dzieje się w cichym, zabałaganionym mieszkaniu przyjaciele. W ogóle nie wiedział co tam robił... powoli wszystko zaczęło wracać, przybierać coś na kształt wyraźnej rzeczywistości lecz jeszcze zbyt rozmytej by zrozumieć... Nie był tu już jakieś... nie widział go dokładnie.......Myśli z szybkością światła przelatywały przez jego głowę niemogąc sobie znaleźć miejsca.
-House masz świadomość...
-Absolutnie.
-Ale...
-Wiem...
-Ty..
-Zamknij się..
Cisza.
- Nie żyjesz od pięciu lat.-Wilson jak małe dziecko wystrzelił słowa w zaskakująco szybkim tempie, po czym spuścił głowę jakby zrobił coś złego.
-Mam taką świadomość.
-I?
-I co?
-Nie żyjesz, to nie jest normalny stan!
-Ty też nie, a nie dramatyzuje.
-Co?! -Wilson nie wierzył- To tylko sen. Wilson obudź się. To ci się tylko śni. Znów masz koszmary.
-Próbowałem nie pomoże. -House znów napił się piwa.
-Ale co?
-Wmawianie sobie, że jest inaczej. Popatrz na to z innej perspektywy, gorzej nie będzie.
-Od kiedy...-Wilsonowi nie chciało przejść przez gardło TO słowo.
-Od 20 minut ale nie będę ci robić wyrzutów, że kazałeś na siebie TYLE czekać..-Powiedział diagnosta, po czym na jego twarzy wykwitł diabelski uśmieszek.
-Jak to..? Ale ja.. Ale kiedy.. Dlaczego.. Jak?!
-Pamiętasz to oślepiające światło przed moich drzwi?
-Tak?!
-To nie było olśnienie... To był Tir!
-Jaki tir? Nie pamiętam żadnego tira?
-Ten który najechał na twój samochód. O popatrz...-House wrzucił do pokoju widok z ulicy wiodącej z PPTH do mieszkania Wilsona. Onkolog świetnie znał tą drogę, wracał nią codziennie z pracy. Ale dziś była inna, kawałki metalu, wielki wywrócony samochód i zmasakrowany pojazd osobowy. Znany mu pojazd, jego auto. I karetki, ludzie krzątający się wokoło. Nagle dostrzegł siebie. ON. Zapinany właśnie w czarny foliowy worek. Poczuł kamień w swoim żołądku, raczej głaz, tak to z pewnością był głaz i to pokaźnych rozmiarów, ale teraz nie miało to znaczenia.
-Już nic..?
-Nie.
-Ale..
-Nie.
-House!!
-Wiem. - Greg spojrzał w przepełnione żalem oczy przyjaciela.
-JA jeszcze.. nie..
-Już nie zdążysz. Nie myśl o tym. Już nic nie zdążysz.
-Chciałem...
-Wilson, do cholery, to nie ma znaczenia.- Wrzasnął diagnosta.
-Co teraz?
-Nic, poczekamy.- Spokojnie pociągną kolejny łyk piwa.
Wilson oglądał wraz z przyjacielem kolejne obrazy z wypadku, potem Cameron szlochającą w ramionach Chesa, myślącą o tym jakie to niesprawiedliwe, że ludzie umierają. Trzynastkę kręcącą z niedowierzaniem głową obok -wpatrującego się nieobecnym wzrokiem w przestrzeń- Formana doceniającego kolejny dzień spędzony u boku Remy. Załamaną Cuddy zbierająca się do domu, która właśnie wsiadała do samochodu, ścisnęła mocno kierownice aż pobielały jej kłykcie, na jej twarzy malował się strach, bała się, że może nie dojedzie do domu, i zostawi swoje dziecko zupełnie same w bezlitosnym świecie. W takich chwilach wszyscy zwalniają. Zwolnili dziś i pięć lat temu. Znów zastanawiali się nad życie i jego znaczeniem.
Po długiej ciszy, trwającej, tak na oko, około pół wieczności Wilson odważył się zabrać głos.
- Na co poczekamy.
- Na kolejnego przechodnia.
-Na jakiego przechodnia?
-Miło, że wpadłeś, samotność jest przytłaczająca. Ale nie martw się jeszcze trzy osoby i zagramy w pokera. -House wydawał się nie przejmować, a słowa mówił z wrodzonym sobie cynizmem.
-Czyli że co?
-Wilson nie udawaj głupiego. Każdy kiedyś umrze.
-To straszne.
-Jakoś to przeżyjesz.
Znów długa cisza.
-A...-Wilson zawiesił głos, chyba jeszcze nie był gotowy odkryć całej prawdy o tym co się stało. Chyba nie chciał.
-Śmiało. Pytaj teraz, przynajmniej masz pewność, że ci nie wywalę. Pięć lat samemu to za dużo. Potrzebowałem przyjaciela.
-Jak często mówiłeś mi, że mnie potrzebujesz?
-Nie wiem, chyba nigdy? Przynajmniej w tak szczerych intencjach.
-No pięknie, musiałem umrzeć żeby usłyszeć, że mojemu przyjacielowi na mnie zależy?!
-Życie jest niesprawiedliwe.
-Taa... House a gdzie my właściwie jesteśmy?
-W moim mieszkaniu?
-Wyobraź sobie zauważyłem, ale wydaje mi się, że skoro po śmierci coś jest to, to raczej nie twoje mieszkanie.
-A dlaczego?
-Bo to głupie!
-No dobra, jesteśmy w czymś pomiędzy niebem a piekłem.
-Twoje mieszkanie to co niby? Czyściec? House jaja sobie robisz?!
-To coś na wzór... yyyy.. tak jakby.. nie wiem.-House wzruszył ramionami.- To chyba moje królestwo. W końcu zawsze takim było.
-Nie kpij dostałeś własne królestwo, że niby dla kogo?
-Dla mnie?! - retoryczne pytanie zawisło w powietrzu.
-To co ja tu robie?
-Wilson, żeby sprawa była jasna, nie mam bladego pojęcia. Widzisz jak umarłem to stwierdzili, że z moim, bądź co bądź, podejściem do życia do nieba mnie nie wpuszczą żebym nie rozwalił Ich idealnego systemu.
-Taa... do rozwalania czegoś to ty masz talent, nie dziwie się. -House spojrzał na przyjaciela wymownie. - Kontynuuj, bo aż jestem ciekaw twojej teorii. - Wilson wyciągną się, położył nogi na stół i napił piwa.
-No a na dole stwierdzili, że byłem za dobry, że za wielu ludziom pomogłem i takie tam... Potem się okazało, że tez bali się o swój system.
-Popatrz wszędzie cię znają, tylko Cuddy była taka naiwna i się z tobą męczyła.
-Powinni postawić jej pomnik. -zakpił diagnosta.
-No to już wiem skąd ty się tu wziąłeś, ale nie wiemy co ja tu robie?
-Wydaje mi się że przyszedłeś tu na własne życzenie, powiedzieli mi ze tak można.
-Wybacz nie pamiętam żebym wypełniał jakiś formularz!
-może...-House przerwał bo ta opcja wydała mu się dziwna.
-co?
House nie odpowiadał.
-Myślisz, że podświadomie wybrałem ten kierunek ponieważ nie przeżył bym wieczności bez ciebie?
-Nie wiem tylko ty wiesz.
Wilson skiną głową.
-Powiedzieli Ci czym zapełnisz wieczność?
-Tym czym chcę, mam tu pełną władze i umowę, że osoby które umarły w niewyjaśnionych okolicznościach lub błędnych diagnozach będę mógł leczyć.
-Leczyć ludzi którzy już umarli?
-Żeby mi się nie nudziło, podobno tylko to kocham. A oni nie będą mieli chorowitych którym musieli by tłumaczyć co im było. Myślę, że Oni sami często niewiedzą.
-Niewiedzą jakie choroby stworzyli.
-Nie... gubią się co druga strona wymyśliła, a poza tym to mają administracyjny burdel.
-Tego chyba nikt nie uniknie.
-A ludzie na rząd narzekają!
-I będziesz leczyć zmarłych by byli zdrowsi w wieczności, ponieważ nikt nie chciał cię u siebie, a ty to lubisz.
-W skrócie. - Skwitował House.- Ale jest i dobra strona, już nikomu bardziej nie zaszkodzę.
-Aha. Myślisz, że reszta twojego zespołu tez tu przejdzie.
-Oczywiście, przecież mnie kochają.-zironizował House.- Nie wiem. To zależy od nich.
-Miałeś racje...-Wilson się zamyślił.
-Kiedy?- Greg był trochę zdezorientowany.
-Przyszedłem tu ponieważ nie mógł bym żyć bez ciebie.
-Jesteś martwy.- Wtrącił House, ale Wilson nie zwracał na niego uwagi.
-Reszta tez przyjdzie... Kochają cię. Wiem to.
-A ty?
-Co ja?
-Ty mnie kochasz?
Wilson się zaśmiał (zdaniem diagnosty, bardzo uroczo, choć nie powiedział tego przyjacielowi).
-Tęskniłem -odezwał się w końcu diagnosta.
-Wiem.
-Kocham cię.
-Wiem
-Za dużo wiesz jak na MOJE królestwo.
Koniec.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
andzelika
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:21, 29 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
To mi się podoba House i Wilson razem na całą wieczność...Ciekawe co będą robić w wolnym czasie?
- Ale jest i dobra strona, już nikomu bardziej nie zaszkodzę. -świetny tekst
Spodobał mi się czarny humor zawarty w tym fiku. Czekam na kolejne dzieło i gratuluje udanego debiutu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cudna :D
Student Medycyny
Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:59, 31 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Jeden z niewielu deathfików po którym nie płakałam.
Gratuluje debiutu w ślicznym stylu i czekam na twoje następne fiki.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Cudna :D dnia Pon 18:00, 31 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|