|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Pytam tak z ciekawości... Co miałoby być? |
chłopiec |
|
49% |
[ 37 ] |
dziewczynka |
|
50% |
[ 38 ] |
|
Wszystkich Głosów : 75 |
|
Autor |
Wiadomość |
calin.a
Rezydent
Dołączył: 27 Cze 2008
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nabrać na zakupoholizm? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 16:03, 23 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
ooh nie Richie! nawet tak nie mów, bo i na więcej niż tydzień Cię nie wypuszczę ;p
hah! jakby miała własną garderobę, to bym spała pod jej drzwiami, w oczekiwaniu na autograf i choćby chwilę napawania się jej obecnością .. Richie, czy męskie macice, również posiadają coś w rodzaju menstruacji? Bo wtedy mogłoby się to okazać niebezpieczne xDD
Richie napisał: | hmm... czy kiedyś ktoś zaakceptuje fakt, że nie trzeba mieć macicy, żeby być w ciąży??? (przynajmniej w AU Gimme ) |
Możliwe, że niestety nie.. ale podejrzewam skąd to się może wywodzić Jako, że jesteśmy tutaj w większości samicami, odczuwamy ogromne przywiązanie do naszych macic, a co za tym idzie ciężko nam zaakceptować fakt nie występowania tego narządu w okolicznościach, w jakich zazwyczaj występuje tj. w ciąży.
( wiem jestem zła ale obiecuję, od tego postu koniec z macicowaniem, nie chcę Cię już dłużej męczyć Richie ;p )
tak więc zmieniam temat
kiedy chłopaki się pogodzą? bo już dawno dobrej ery nie czytałam..
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez calin.a dnia Nie 16:05, 23 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Foxglove
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: spod biurka Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 17:19, 23 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Calin.a, "macicowanie" to od dzisiaj będzie moje ulubione słowo XD
Poudawajmy, że można się rozmnożyć będąc facetem i nie mając macicy. W końcy ciąże pozamaciczne się zdarzają *stara się nie zwaracać uwagi, że to nadal nie ma sensu w męskim przypadku* XD
No właśnie Richie, kiedy się pogodzą?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płaszczyk Bena ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 17:33, 23 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Foxglove, a kto powiedział, że u facetów przebieg ciąży jest taki sam, jak u kobiet. Może mężczyźnie macica do zajścia w ciążę nie potrzebna
EDIT: I pytam za wszystkimi: No właśnie Richie, kiedy?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lady Makbeth dnia Nie 17:34, 23 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 0:31, 24 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
calin.a napisał: | Richie, czy męskie macice, również posiadają coś w rodzaju menstruacji? |
to raczej pytanie do autorki fika, w którym House takową posiadał... Ale pewnie nie, bo Wilson coś by wtedy zauważył
calin.a napisał: | Możliwe, że niestety nie.. |
Mam nadzieję, że jak House zmusi Browna do złożenia wyjaśnień, to jednak uda Wam się w to uwierzyć
calin.a napisał: | fakt nie występowania tego narządu w okolicznościach, w jakich zazwyczaj występuje tj. w ciąży. |
to zabrzmiało trochę tak, jakby w innych okolicznościach macice nie występowały
calin.a napisał: | ale obiecuję, od tego postu koniec z macicowaniem, nie chcę Cię już dłużej męczyć Richie |
Richie się cieszy, aczkolwiek nie wierzy...
calin.a napisał: | bo już dawno dobrej ery nie czytałam.. |
a ja wręcz przeciwnie... i przez to czytanie nadal nie skończyłam napisów do 5x08, że o wspomaganiu korników w pisaniu Gimme nie wspomnę
***
Foxglove, Lady M. - ależ się cieszę, że bierzecie pod uwagę zbędność macicy w procesie rozmnażania
***
minia1313, calin.o, Foxglove, Lady M. i zapewne wszyscy pozostali:
Chłopaki pogodzą się szybciej, niż myślą, tylko niestety nie wiem, kiedy Korniki uwiną się z robotą
Ale będę je poganiać na wszelkie możliwe sposoby No i bardzo prawdopodobna tygodniowa przerwa w emisji House'a będzie stanowić sprzyjającą okoliczność
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pon 0:32, 24 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Any
Czekoladowy Miś
Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza zakrętu ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 13:20, 24 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Jupiii, wreszcie mamy oficjalną, dobrą wiadomość!
Może to oblejemy?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Foxglove
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: spod biurka Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 13:26, 24 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Promyk słońca w ten ponury dzień.
To zdecydowanie trzeba oblać *idzie po kieliszki*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 14:01, 24 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
ej, ej, ej - żadnego picia!! Chyba że będziecie serwować sok marchewkowy
Bo dla Jimmy'ego procenty są niewskazane i będzie mu przykro
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Any
Czekoladowy Miś
Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza zakrętu ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 16:31, 24 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
No dobra, niech będą te marchewki w płynie...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Foxglove
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: spod biurka Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 16:53, 24 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Łączę się z Jimmy'm w bólu. Antybiotyki w siebie pakuję *nalewa do kieliszków soku marchewkowego dla Wilsona i siebie*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płaszczyk Bena ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:06, 24 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
To ja serwuję każdemu po butelce Kubusia Nie ma to jak witaminy i fakt, dla Jimmiego wskazane w tym jego stanie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:52, 24 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
...
Kubuś? Booooru, dziewczęta, ja Was proszę... *wyciąga spod stołu butelkę własnoręcznie robionego koktajlu mleczno-cytrusowego*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:18, 24 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Lady M. - ten Kubuś był z doskonałego rocznika dzięki
***
Katuś - a czy Ty w ogóle czytałaś 20. cz?? Jest kilka stron do tyłu Bo Korniki domagają się Twojej opinii nt zapłakanego Wilsona
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
marengo
Pediatra
Dołączył: 28 Lip 2008
Posty: 777
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:05, 26 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Richie napisał: | no nie wiem... może niektóre obawy znikną w świetle poranka? A może inne staną się wyraźniejsze?... | Ale zagmatwałaś . W świetle poranka House odkryje, jak bardzo brakuje mu budzenia się przy boku Wilsona i czym prędzej pójdzie się z nim pogodzić, o. A czytelnicy będą wniebowzięci .
Richie napisał: | o nie!!! teraz to JA będę mieć koszmary w życiu nie dopuszczę, żeby Chase... nieee, to zbyt straszne, żeby to zwerbalizować | Jestem pewna, że Chase bardzo dobrze poradziłby sobie z cesarką, przecież to świetny chirurg jest! xD A Wilson też na pewno mu ufa, więc nie widzę problemu .
Richie napisał: | Ale obecność House'a trzeba będzie przedyskutować | Poród rodzinny? Jeee... xD
O, jak ja postanowiłam, że nie będę już pisać o macicy i jelitach, żeby nie denerwować Richie, macicowa dyskusja rozgorzała w najlepsze xD.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 13:19, 05 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Heeej, pamiętacie mnie jeszcze? Jeśli tak, to jest mi z tego powodu niezmiernie miło
Nagły atak zimy okazał się okrutny dla korników – połowa wyzdychała, a druga połowa cierpiała z powodu żałoby – stąd taka obsuwa w pojawieniu się kolejnej części (a wg mojej prywatnej opinii jej jakość jest odwrotnie proporcjonalna do czasu tworzenia )
Jak zawsze mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybciej i będzie lepszy
Miłego czytania |
Part 21
Obudziło go pukanie do drzwi.
Pierwszą myślą Wilsona było: „Co, u diabła?...”, ale zaraz potem przypomniał sobie gdzie i dlaczego się znajduje, i zdziwienie ustąpiło miejsca rezygnacji. Zacisnął mocniej powieki – nie chciał wstawać, nie chciał otwierać drzwi, nie chciał wychodzić na spotkanie kolejnego dnia, po którym nie mógł oczekiwać niczego dobrego.
W końcu usłyszał, że intruz oddala się od drzwi i ogarnęła go ochota na powtórne zapadnięcie w sen. Mimo to wyciągnął lewą rękę spod koca i spojrzał na zegarek. Jasna cholera! Onkolog przetarł zaspane oczy, ale wskazówki nie cofnęły się w magiczny sposób i wciąż pokazywały kwadrans po ósmej. Odetchnął głęboko, żałując, że nie zdecydował się na nocleg w hotelu – przynajmniej mógłby zadzwonić do Cuddy i poprosić o dzień wolnego. Ale skoro już był w pracy...
Odrzucił koc, powoli opuścił nogi na podłogę i usiadł. Od razu poczuł zawroty głowy i mdłości. Właściwie zdążył już przywyknąć do tej części poranka – zawsze szedł prosto do kuchni, wypijał szklankę mleka i to pozwalało mu dotrwać do śniadania, bez konieczności zawierania upokarzającej znajomości z muszlą klozetową. Teraz miał do dyspozycji tylko wodę mineralną i kilka czekoladowych batonów, i Wilson miał nadzieję, że to wystarczy, zanim znajdzie czas, by zejść do kafeterii po coś normalnego do jedzenia.
Wstał z kanapy i skrzywił się, czując ból w zesztywniałych mięśniach. Przeciągnął się ostrożnie i potarł dłonią kark, który najbardziej ucierpiał z powodu spania w niewygodnej pozycji. Już tęsknił za łóżkiem House'a. I za samym Housem – za jego niezadowoloną miną, kiedy każdego ranka wygrzebywał się z pościeli oraz cichymi pomrukami zadowolenia dochodzącymi z jego ust, kiedy Wilson znajdował odrobinę czasu, by osłodzić mu tę czynność.
- Daj spokój, to już przeszłość – mruknął, siadając w końcu za biurkiem.
Łatwo powiedzieć... – odpowiedział głos w jego głowie. Tym razem nie chodziło o żadną z jego żon, które znał po kilkanaście miesięcy. Zawsze był przekonany, że kocha kobietę, z którą się wiązał i zawsze okazywało się, że to tylko złudzenie. Teraz chodziło o Grega House'a – o człowieka, którego znał od piętnastu lat, z którym był w dobrych i złych chwilach, i którego kochał całym sobą, bez względu na wszystko. Nawet teraz.
Jedząc swoje prowizoryczne śniadanie, starał się nie myśleć o swoich uczuciach i skupić na tym, co miał do zrobienia – postanowił, że po pracy pojedzie zabrać swoje rzeczy (o ile House do tej pory nie wyrzucił wszystkiego na śmietnik), potem wynajmie pokój w hotelu i być może zacznie rozglądać się za jakimś mieszkaniem (powinien coś znaleźć, dopóki jest w stanie zająć się remontem i urządzeniem nowego lokum – nie mógł przecież zamieszkać z dzieckiem w obskurnej norze). Najpierw jednak musiał dotrwać do końca dyżuru, a wcześniej trochę się ogarnąć – jego pacjenci nie powinni wiedzieć, że przepłakał pół nocy z powodu problemów osobistych.
Wilson zabrał potrzebne rzeczy i wyszedł z gabinetu. Miał nadzieję, że w pomieszczeniach dla personelu nikogo nie spotka, jednak gdy tylko otworzył drzwi, przekonał się, że w nocy musiał wyczerpać swój limit „szczęścia”.
- Cameron? Myślałem, że od dzisiaj jesteś na urlopie...
Lekarka odwróciła się do niego i Wilson zobaczył, że układała coś w kartonowym pudle. - Wpadłam tylko na chwilę, żeby zabrać kilka rzeczy ze swojej szafki. Robert upierał się, że sam mi je przywiezie, ale im bliżej porodu, tym bardziej staje się roztrzepany... - na wzmiankę o porodzie Cameron położyła rękę na swoim brzuchu i uśmiechnęła się delikatnie.
Onkolog poczuł ukłucie zazdrości. Nie dosyć, że Cameron była już u kresu drogi, na którą on dopiero wkraczał, nie mając pewności, że dotrze do jej końca, to w dodatku miała przy sobie człowieka, na którego mogła liczyć.
- Kiedy masz termin? - zapytał, starając się ukryć niepożądane emocje pod przyjacielską troską.
- Właściwie mam nadzieję, że zacznę rodzić, zanim wyjdę ze szpitala. To by mi zaoszczędziło drogi powrotnej – Cameron zaśmiała się cicho
Onkolog skinął głową, uśmiechając się blado – na nic więcej nie potrafił się zdobyć. Poza tym chciał pożegnać się z Cameron, zanim nadopiekuńcza lekarka skupi swoją uwagę na jego podkrążonych oczach i potarganych włosach.
- Wybacz, ale za kwadrans muszę być na oddziale – powiedział, wykonując nieokreślony gest ręką, w której trzymał ręcznik, i licząc, że to wystarczy za wszystkie wyjaśnienia. - Będziesz wspaniałą matką, trzymam za ciebie kciuki.
- Dzięki – odparła Cameron.
Wilsonowi wydawało się, że lekarka chce jeszcze coś powiedzieć, ale mimo to odwrócił się, żeby odejść. Jednak zatrzymało go pytanie dziewczyny:
- Nie wiesz, kiedy przyjedzie House? Foreman czegoś od niego chce... - dodała, widząc zdziwienie na twarzy onkologa.
- Niestety – Wilson pokręcił głową. - Zostałem na noc w szpitalu, żeby popracować nad papierkami i od wczoraj z nim nie rozmawiałem.
Cameron po raz pierwszy od początku rozmowy przyjrzała mu się uważnie. Zdziwiła się, że nie dostrzegła wcześniej przygnębienia, malującego się na jego twarzy i lekko nieobecnego spojrzenia czekoladowych oczu, z którego jasno wynikało, kto jest za to wszystko odpowiedzialny.
- Robota papierkowa jest bardzo uciążliwa. Coś o tym wiem... - powiedziała ostrożnie.
Wilson zbył jej zaproszenie do zwierzeń wzruszeniem ramion. Nie mógłby powiedzieć jej wszystkiego, a ujawnienie tylko części nie miało sensu. W dodatku po minie Cameron widział, że ma coraz mniej czasu, zanim lekarka porzuci subtelne aluzje i otwarcie zapyta, co zaszło między nim a Housem. Nie mógł do tego dopuścić.
- Naprawdę... muszę już iść – przerwał przedłużającą się ciszę.
Cameron skinęła głową. - Na mnie też już czas – powiedziała, podnosząc ze stołu pudło ze swoimi rzeczami.
Onkolog był już w połowie drogi do łazienki, gdy usłyszał głos lekarki:
- Mam nadzieję, że uporasz się ze wszystkim i dzisiejszy wieczór spędzisz w domu.
Tym razem nie odwrócił się, żeby dziewczyna zauważyła łez napływających mu do oczu.
***
Wilson odetchnął z ulgą, gdy tylko zamknął za sobą drzwi gabinetu. Nie miał wątpliwości, że był to jeden z najtrudniejszych obchodów w jego życiu – uśmiechanie się i pocieszanie pacjentów, kiedy jego własne życie legło w gruzach, było ponad jego siły. Nawet myśl o dziecku nie podnosiła go na duchu. Szczerze mówiąc – wszystko pogarszała. Nigdy nie oczekiwał, że House będzie pod koniec ciąży przynosił mu śniadanie do łóżka, a później – wstawał w nocy, żeby przewinąć malucha, ale nie wyobrażał sobie, że podoła temu wszystkiemu zupełnie sam.
Odłożył na biurko karty pacjentów i ze styropianowym kubkiem kawy z automatu w ręce wyszedł na balkon. Potrzebował chwili przerwy i świeżego powietrza, inaczej czuł, że zwariuje. Podszedł do barierki, brodząc niemal po kostki w śniegu. Przestało już padać, ale wszystko pokrywała gruba warstwa białego puchu. Odruchowo pomyślał, że House nie powinien tego dnia jechać do szpitala motorem, jeżeli nie chciał się zabić – rok wcześniej wpadł w poślizg z powodu opon oblepionych wilgotnym śniegiem, a potem przez miesiąc użalał się nad sobą z powodu potłuczonego tyłka i zwichniętego nadgarstka.
Onkolog poczuł, że jego gardło zaciska się nieprzyjemnie na to wspomnienie i spróbował rozluźnić je łykiem gorącej kawy. Z marnym skutkiem. Choćby nie wiadomo jak się starał, nie mógł przestać myśleć o swoim wieloletnim przyjacielu, a każda kolejna myśl sprawiała mu ból. Nie łudził się nawet, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym każda powszednia sytuacja przestanie kojarzyć mu się z Housem.
Owinął się ciaśniej fartuchem i obejmując kubek kawy obiema dłońmi ruszył wzdłuż barierki do murka dzielącego ich balkony, żeby zajrzeć do gabinetu diagnosty. Nie zdziwiło go specjalnie, kiedy zobaczył, że biuro jest puste – House pewnie ukrył się w jakimś zakamarku szpitala, żeby w spokoju leczyć kaca (Wilson nie miał wątpliwości, że po wydarzeniach wczorajszego wieczoru House wypił znacznie więcej, niż pozwalał na to zdrowy rozsądek) albo włóczył się po korytarzach i każdemu, kto chciał słuchać, rozpowiadał sekret szefa onkologii. Jednego Wilson był pewien – House był w szpitalu, bo w przeciwnym wypadku Cuddy od dawna męczyłaby go pytaniami, gdzie on się podziewa.
Podmuch lodowatego wiatru uderzył w jego plecy i Wilson stwierdził, że pora wracać do środka – powinien teraz o siebie dbać, a nie narażać na przeziębienie. W kilku krokach dotarł do swoich drzwi, otrzepał śnieg z butów i wszedł do ciepłego wnętrza. Odstawił kawę na oparcie kanapy i potarł dłońmi zmarznięte ramiona. Miał ochotę się położyć, ale za kilka minut powinna zjawić się umówiona pacjentka, na szczęście jedyna przed lunchem.
Usiadł za biurkiem i zaczął szukać w szufladzie opakowania swoich tabletek. Rano połknął dwie, które na wszelki wypadek nosił w kieszeni spodni, a teraz zbliżała się pora zażycia kolejnej dawki leków. Zaklął pod nosem, gdy niczego nie znalazł – najwidoczniej nowe opakowanie znajdowało się w jego teczce, która została w mieszkaniu House'a. „Wygląda na to, że będę musiał tam pojechać, gdy tylko skończę z – Wilson zerknął na folder leżący na biurku – Melanie...”, pomyślał.
- Melanie... - powtórzył głośno, gdy w jego głowie zapaliło się ostrzegawcze światełko, sygnalizujące trudny przypadek. Otworzył folder i zerknął na kartę. Od razu przypomniał sobie, w czym tkwił problem – Melanie Lester była 35-letnią kobietą z rakiem piersi, która dowiedziała się o swojej chorobie, gdy była w trzecim miesiącu ciąży. Obawiając się ostatecznej diagnozy zwlekała miesiąc, zanim zdecydowała się na wizytę u specjalisty. W końcu jej akta trafiły na biurko Wilsona. Melanie Lester była kolejnym powodem, dla którego Wilson czasem z całego serca nienawidził swojej pracy.
Rozległo się ciche pukanie i Wilson odruchowo zawołał: „Proszę.”
Do gabinetu weszła drobna blondynka. Wilson żałował, że tym razem nie przyszła ze swoim mężem – będzie potrzebowała kogoś, kto potrzyma ją za rękę, gdy usłyszy to, czego bała się od samego początku, a Wilson po raz pierwszy w swojej karierze nie czuł się na siłach, by to zrobić.
- Proszę, usiądź, Melanie. – Wskazał kobiecie krzesło naprzeciwko biurka i zaczął przeglądać jej kartę, tylko po to, żeby dać sobie czas na zebranie myśli.
W końcu podniósł wzrok i spojrzał na swoją pacjentkę. Zobaczył, że kobieta stara się panować nad swoimi emocjami, jej mowa ciała wyraźnie dawała do zrozumienia, że jest kłębkiem nerwów – siedziała na samym brzegu krzesła, jakby przygotowywała się do ucieczki, a w drżących dłoniach gniotła papierową chusteczkę.
- Zacznę od dobrej wiadomości – powiedział, starając się zabrzmieć uspokajająco. - Biopsja wykazała, że rak nie jest złośliwy, a guz umiejscowił się w takim miejscu, że uda się go wyciąć bez usuwania całej piersi.
Melanie rozluźniła się odrobinę, w jej ciemnozielonych oczach pojawiła się iskierka nadziei. Wilson poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła na myśl, że po tym, co ma jeszcze do powiedzenia, iskierka ta zniknie, jakby nigdy jej nie było. Zaczerpnął powietrza, jak przed skokiem w głęboką wodę – prawdę mówiąc, przekazywanie pacjentom złych wieści aż tak bardzo się od tego nie różniło.
- Tego, co teraz powiem, na pewno spodziewałaś się od początku, ale... - przełknął ślinę, marząc o tym, żeby znalazł się ktoś, kto mógłby przekazać złe wieści zamiast niego. - Zanim zaczniemy chemioterapię i wykonamy zabieg usunięcia guza, będziesz musiała przerwać ciążę.
No, powiedział to. Żadne z nich się nie rozpłakało, a kobieta nie uciekła z krzykiem z gabinetu. W pewnym sensie można było to uznać za sukces, prawda?
Wilson patrzył, jak kobieta rozprostowuje trzymaną chustkę, tylko po to, żeby za chwilę znów zamknąć ją w zaciśniętej pięści. Przez chwilę wpatrywała się w swoje kolana, a potem przeniosła wzrok na niego.
- Doktorze... - odezwała się zdławionym głosem. - Czy... czy jest jakiś sposób, żeby tego uniknąć? To znaczy... aborcji?
Znów spojrzał na kartę przed sobą, czując, że pieką go oczy. Nie mógł opędzić się od myśli, że życie naprawdę jest parszywe, skoro ta kobieta, która ma kochającego męża i z pewnością poukładane życie, musi uśmiercić swoje nienarodzone dziecko, podczas gdy on...
- Doktorze Wilson? Czy coś się stało?...
Onkolog natychmiast otrząsnął się z zamyślenia. Poczuł wyrzuty sumienia, że skupia się na sobie, zamiast poświęcić uwagę pacjentce, która w tej chwili naprawdę go potrzebowała.
- Przepraszam. Wiem, że to trudne, ale aborcja jest konieczna, jeśli chcesz wrócić do zdrowia. Chemioterapia z pewnością uszkodziłaby płód, a gdybyś chciała zaczekać z leczeniem do porodu... - Wilson chrząknął, próbując pozbyć się dławienia w gardle. - Ciąża i towarzyszący jej wzrost poziomu hormonów sprzyja rozwojowi komórek nowotworowych, więc za kilka miesięcy mogłoby być za późno.
Kobieta skinęła głową, nie dlatego, że zaakceptowała słowa Wilsona, tylko jako potwierdzenie, że w ogóle do niej dotarły. Milczała przez chwilę, bawiąc się chusteczką, a potem zapytała: - Kiedy to... wszystko się skończy... nie powinnam już zachodzić w ciążę, prawda?
Wilson z trudem przełknął ślinę. Przypomniał sobie wieczór, kiedy stracił pierwsze dziecko i poczuł ten sam ból, który w tym momencie dostrzegał w oczach Melanie. Chciał jej powiedzieć, że ją rozumie, ale wiedział, że to bezcelowe – nie uwierzyłaby mu i uznała jego zapewnienia za zwykłą męską gadaninę. Był już zmęczony tą rozmową.
- Ciąża znacznie zwiększa ryzyko nawrotu raka piersi, ale to nie jest reguła. Będziesz miała dosyć czasu na rozważenie możliwości, kiedy uporamy się z twoją chorobą. A na razie... musisz zdecydować, czy chcesz się leczyć... Wiesz, że liczy się każdy dzień.
Kobieta wstała gwałtownie i zaczęła nerwowo spacerować po gabinecie. Wilson obserwował ją, zastanawiając się, czy końcówka jego wypowiedzi nie zabrzmiała zbyt szorstko. Czuł, że traci panowanie nad sobą z powodu całej tej sytuacji, ale nie był w stanie nic z tym zrobić.
W końcu Melanie zatrzymała się przed nim, z całej siły zaciskając dłonie na oparciu krzesła. Onkolog przygotowywał się, aż kobieta wybuchnie, zarzucając mu niekompetencję i brak współczucia. Nie miał zamiaru się bronić, czuł się winny. Dlatego zdziwił się, gdy jego pacjentka westchnęła cicho, a w jej oczach zalśniły łzy.
- Już dawno podjęłam decyzję, doktorze... - zaczęła łamiącym się głosem. - Chcę się leczyć... chcę... żyć. Ale... to tak, jakbym poświęcała własne dziecko... swojego synka... Mój mąż tak bardzo się cieszył... - zamilkła, żeby otrzeć mokre policzki wierzchem dłoni. - Nigdy nie powiedział tego głośno, ale wiem, że mnie obwinia... Boję się... boję się, że go stracę...
Wilson podniósł się z fotela i podszedł do niej powoli. Wahał się przez chwilę, zanim objął ją ramieniem i przygarnął do siebie. Ciałem kobiety wstrząsnął szloch. Wilson przygryzł dolną wargę, żeby do niej nie dołączyć. Gładził ją delikatnie po plecach, czekając, aż uspokoi się na tyle, żeby mogła go wysłuchać.
Wreszcie szlochanie przeszło w pociąganie nosem i onkolog rozluźnił uścisk. Melanie odsunęła się i odwróciła plecami od niego. Wyciągnęła z kieszeni nową chustkę i zaczęła wycierać nią oczy. Wilson dotknął dłonią jej ramienia, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę.
- Jestem przekonany, że twój mąż cię kocha – powiedział cicho. - Jeżeli zachowuje się inaczej niż zwykle, to tylko dlatego, że się martwi. Jemu też nie jest łatwo... Ale jeśli oboje będziecie wystarczająco silni... wszystko się ułoży... I będziesz miała niejedną okazję, żeby poświęcić się dla swojego dziecka – dodał po chwili.
Melanie spojrzała na niego, uśmiechając się bez przekonania. - Trudno mi w to uwierzyć... Ale się postaram.
Wilson w odpowiedzi posłał jej uśmiech z gatunku „Tak lepiej”, a kobieta skinęła głową.
- Umówię cię na zabieg jutro rano – powiedział. - A kiedy twój organizm dojdzie do siebie, zaczniemy leczenie.
Kobieta kolejny raz skinęła głową. - Dziękuję, doktorze Wilson. Za wszystko.
Zabrała z krzesła swoją torebkę i podeszła do drzwi. Wilson poszedł za nią.
- Jesteś silna. Nie zapominaj o tym, a ze wszystkim sobie poradzisz.
Melanie spojrzała na niego z wdzięcznością i nie mówiąc już ani słowa wyszła z gabinetu.
Onkolog potarł dłońmi twarz. Teraz sam również mógł wyjść, ale nie palił się do pojechania po swoje rzeczy i przypieczętowania tym samym rozstania z Housem. Mimo to zdjął płaszcz z wieszaka i chwilę później zmierzał w kierunku wind. „Jesteś silny, poradzisz sobie”, powtarzał w myślach, ale za żadne skarby świata nie potrafił w to uwierzyć.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karola
Ratownik Medyczny
Dołączył: 17 Lip 2008
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:37, 05 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Nie przesadzaj podoba mi sie odcinek Pieknie opisalas emocje i rozsterki W. Do napisania sciskam mocno
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
motylek
Immunolog
Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Capri Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 15:39, 05 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
po prostu wyciskacz łez. Piękne. ile emocjonalnych obrazów przedstawiłaś aż nie mogę się doczekać kolejnego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płaszczyk Bena ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 18:22, 05 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
O Richie, to było piękne po prostu Biedny Jimmy, ja mu naprawdę zafunduję jakiś nocleg, albo coś. Albo go od razu przyjmę do siebie i zostanę niańką dziecka A jak się House jednak będzie upominał, to porozmawia ze mną
Mam nadzieję, że następny rozdział nie będzie już tak depresyjny, ja się wolę cieszyć życiem
I nie martw się nic, część, jak zwykle cudna i klimatyczna, niczym dżungla równikowa Zresztą, jak by co to kornikami, też chętnie się zajmę
Więc czekam cierpliwie na kolejne przejawy ich pasji twórczej, powodzenia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:35, 05 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Squee! Aż po prostu czekałam na moment, kiedy emocje wezmą górę i Wilson palnie coś w stylu "I tak mam gorzej od ciebie!" do Melanie. XDDD A tu nic. Szkoda. Byłoby jeszcze śmieszniej. XD
Cameron niezwykle empatyczna i wścibska, jak zwykle. Nieobecność House'a trochę zastanawiająca, pewnie siedzi gdzieś ukryty i bije się z myślami pt. "co teraz zrobić".
...
Będziesz ze mnie dumna, ale chyba mój mózg przestaje rozmiękać, gdy czytał o Wilsonie i ciąży w jednym zdaniu. I'm coping. XDDDD
Weny, skarbie.
Katuś.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Any
Czekoladowy Miś
Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza zakrętu ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 9:25, 06 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Jupiii, no nareszcie
*zaciera łapki*
Co tam nasza kochana Richie wymyśliła...
o ile House do tej pory nie wyrzucił wszystkiego na śmietnik
Zaleciało mi Dodą i Majdanem
Wybacz, nie mogłam się powstrzymać ^^
jego pacjenci nie powinni wiedzieć, że przepłakał pół nocy z powodu problemów osobistych
Poor, poor Jimmy... *powstrzymuje się z całych sił przed stwierdzeniem, że Wilson ma to na własne życzenie*
a potem przez miesiąc użalał się nad sobą z powodu potłuczonego tyłka i zwichniętego nadgarstka
Tak, to bardzo podobne do House'a
"Przynieś mi poduszkę, nie mogę siedzieć na twardej kanapie, kiedy tak strasznie boli mnie tyłek!"
Ok, więc w tej części chłopcy nadal są na wojennej ścieżce.
Wypada teraz tylko wyglądać zmian...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pattyczak
Pacjent
Dołączył: 19 Sie 2008
Posty: 63
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 11:09, 06 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Fajnieeeee Podobało mi się, uwielbiam jak Wilson sam siebie analizuje xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
*Madziula*
Pulmonolog
Dołączył: 20 Kwi 2008
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Sob 21:58, 06 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
suuuper Ja już chcę dalej
i uwazam, ze Wilson powinien się komuś zwierzyć np. Cuddy - w końcu się przyjaźnią
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 3:30, 15 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Byłam zajęta dopingowaniem korniczków do pracy, więc nawet nie miałam kiedy podziękować za komenty - zatem czynię to teraz: DZIĘKUJĘ
***
Katty napisał: | Aż po prostu czekałam na moment, kiedy emocje wezmą górę i Wilson palnie coś w stylu "I tak mam gorzej od ciebie!" do Melanie. XDDD A tu nic. Szkoda. Byłoby jeszcze śmieszniej. XD |
Katuś! To miało być smutne, a nie śmieszne Ale każdy ma prawo do własnej interpretacji
...
huh... SERIO podejrzewałaś Wilsona o coś takiego?
Katty napisał: | Nieobecność House'a trochę zastanawiająca, pewnie siedzi gdzieś ukryty i bije się z myślami pt. "co teraz zrobić". |
bo to był Wilson-centric-part *loves it* (ale wnioski poniekąd słuszne wyciągnęłaś )
Katty napisał: | Będziesz ze mnie dumna, ale chyba mój mózg przestaje rozmiękać, gdy czytał o Wilsonie i ciąży w jednym zdaniu. |
*jest dumna z Katty*
btw - Twój mózg przestał, a House'a zaczął... sort of (więcej na ten temat w poście poniżej)
dzięki, Kat
***
any napisał: | Zaleciało mi Dodą i Majdanem
Wybacz, nie mogłam się powstrzymać ^^ |
wybaczam
tylko mi powiedz - bo plotki to nie moja działka - House miałby być Dodą czy Majdanem?
any napisał: | "Przynieś mi poduszkę, nie mogę siedzieć na twardej kanapie, kiedy tak strasznie boli mnie tyłek!" |
a dlaczego nie:
"Wilson, mój obolały tyłek potrzebuje twojego uzdrawiającego dotyku - zrób mi masaż!"
***
*Madziula* napisał: | uwazam, ze Wilson powinien się komuś zwierzyć np. Cuddy - w końcu się przyjaźnią |
pewnie Wilson w końcu tak by zrobił, gdyby Korniki nie postanowiły, że Cuddy dowie się od House'a
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 4:08, 15 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Korniki prosiły mnie, żebym w ich imieniu PRZEPROSIŁA za:
- wodolejstwo;
- rozwiązanie patowej sytuacji w tak banalny i oklepany sposób;
- nie-House'owego House'a (domyślicie się, który kawałek miały na myśli )
i za to, że są aż takie zue (tak, właśnie z TEGO powodu )
Skoro część oficjalna wprowadzenia za mną, pozostaje mi tylko życzyć Wam miłej lektury |
A/N:
yourico - melduję wykonanie pierwszej części zuego planu
**
wszystkie "prychnięcia" dedykowane evay
Part 22
Wilson miał rację co do House'a – diagnosta był w szpitalu i ukrywał się w miejscu, w którym nikt by się go nie spodziewał...
Cuddy niemal spadła z krzesła, zobaczywszy House'a wchodzącego do kliniki. Zamrugała kilka razy, żeby upewnić się, że nie jest to halucynacja, po czym tak szybko, jak pozwalały jej wysokie obcasy, wypadła ze swojego biura i pognała przez szpitalny hol.
- Co ty tu robisz?! - syknęła mu do ucha.
- Dzień dobry, doktor Cuddy! - House podniósł wzrok znad karty pacjenta, którą wcześniej wręczyła mu pielęgniarka i obdarzył ją uśmiechem równie szczerym, co uśmiech sprzedawcy samochodów. - Nie wiem, jaką nazwę nosi ta czynność w twoich stronach, ale tutaj nazywają ją po prostu pracą - wyjaśnił szeptem, który usłyszeli ludzie w promieniu kilku metrów.
Cuddy przewróciła oczami, wyraźnie zirytowana. - Oczywiście. Codziennie z samego rana widzę cię w klinice. Czemu miałoby mnie to dziwić? - spytała sarkastycznie. - Mówię poważnie: CO TU ROBISZ?
- Ukrywam się przed Wilsonem – odparł, mrugając do niej wymownie. - Nie dawał mi spać przez pół nocy, więc pomyślałem, że nadrobię zaległości, przy okazji zaliczając kilka godzin dyżuru w klinice...
- Jeśli masz zamiar spać, możesz to robić u siebie. Tutaj, jak sam zauważyłeś, ludzie pracują...
- Oh, Cuuuddy... Cały sens ukrywania się polega na tym, żeby nie zostać znalezionym. Myślisz, że Wilson jest na tyle głupi, że nie zauważy mnie w tym akwarium, które przypadkiem jest moim gabinetem? A poza tym – House zrobił minę skrzywdzonego niewiniątka – jak możesz uważać, że jestem aż tak bezduszny?! Tylko człowiek z kamieniem zamiast serca mógłby spać spokojnie, gdy w koło tyle cieknących nosów czeka na to, aż ktoś nauczy je używać chusteczek?
Administratorka prychnęła kpiąco. - Jeśli znowu coś mu zrobiłeś...
„Owszem, zrobiłem mu dziecko, nawet o tym nie wiedząc”, pomyślał cierpko House, a głośno powiedział: - Wybacz, pacjent czeka. - Zamachał jej przed oczami granatowym folderem i odszedł w kierunku najbliższego gabinetu.
W ten sposób Cuddy miała House'a w klinice, a House miał mnóstwo czasu na opracowanie jakiejś strategii działania wobec Wilsona.
W rzeczy samej – tuż po przebudzeniu diagnosta stwierdził, że jego wcześniejsze postanowienie znalezienia Wilsona i natychmiastowe załatwienie sprawy jest bez sensu. Oczywiście, leżąc w pustym łóżku i masując bolące udo, nie pragnął niczego więcej, jak mieć swojego Jimmy'ego znów koło siebie, ale impulsywne działanie mogłoby mieć katastrofalne skutki – House'a ogarnął lęk pomieszany z frustracją, gdy wyobraził sobie, jak Wilson na sam jego widok wybucha płaczem albo mówi coś, czego inni ludzie nie powinni usłyszeć... Wtedy - zamiast w mieszkaniu House'a - Wilson skończyłby na oddziale psychiatrycznym, przynajmniej do czasu, aż badania nie dowiodłyby prawdziwości jego słów. Jednak najbardziej – choć nie chciał tego przyznać – diagnosta obawiał się tego, że Wilson może najzwyczajniej w świecie odrzucić jego propozycję i odejść, zostawiając go samego na korytarzu, w gabinecie, czy w jakimkolwiek innym miejscu. Chociaż House uważał szpital za swój drugi dom, wciąż nie było to miejsce, gdzie mógłby wykorzystać wszystkie swoje sztuczki, żeby nakłonić Wilsona do powrotu.
„Ten mecz jest zbyt ważny, żebym mógł zrezygnować z przewagi własnego boiska”, pomyślał, postanawiając złapać Wilsona, kiedy przyjedzie do mieszkania, żeby zabrać swoje rzeczy.
House nie mógł zaprzeczyć, że ulżyło mu, gdy zobaczył pokryte grubą warstwą śniegu srebrne volvo, stojące na szpitalnym parkingu. Był to dla niego niezbity dowód na to, że Jimmy kręcił się w tej chwili gdzieś po szpitalu, a nie po jego sypialni, pakując do walizek swoje koszule i krawaty. To również znaczyło, że Wilson pojedzie do domu dopiero po dyżurze, a wtedy...
„Wtedy nie pozwolę, żeby stamtąd wyszedł. No, chyba że po piwo”, postanowił twardo, wyobrażając sobie jak rzuca Wilsona na zasłane koszulami łóżko i udowadnia mu, że wciąż bardzo mu na nim zależy. Bez względu na wszystko.
Optymizm, jakim napełniła go ta wizja trwał do chwili, gdy – jakieś pół godziny przed przerwą na lunch – stojąc przy stanowisku pielęgniarek w klinice, podniósł wzrok znad karty kolejnego pacjenta i zobaczył sylwetkę onkologa, zmierzającą szybko przez hol w kierunku wyjścia.
House wiedział, co to oznacza. Identyczna sytuacja miała miejsce, kiedy Wilson rozwodził się z Julie – nie chciał spotykać się z nią w domu, więc pojechał po swoje rzeczy w czasie przerwy na lunch. Cóż, sytuacja była niemal identyczna, bo wtedy Wilson zabrał House'a ze sobą, żeby dotrzymał mu towarzystwa, a teraz z oczywistych powodów pojechał sam.
„Niech cię szlag, Wilson! Skoro tak chcesz to załatwić, nie mam zamiaru stawać ci na drodze”, pomyślał, odprowadzając wściekłym spojrzeniem brązowowłosego mężczyznę.
Na efekty wściekłości House'a nie trzeba było długo czekać – jego dwie następne pacjentki wyszły z gabinetu ze łzami w oczach, a trzeci pacjent obrzucił go stekiem wyzwisk, zanim zatrzasnął za sobą drzwi. Diagnosta miał to gdzieś, zupełnie jak zawsze. Dlatego nawet się nie zdziwił, gdy - zamiast kolejnego pacjenta - zjawiła się pielęgniarka i powiedziała, że ma iść do gabinetu doktor Cuddy.
- Czego chcesz? - warknął od progu, nie zwracając uwagi na zatroskaną minę administratorki. - Nie wystarczy ci, że od rana siedzę w klinice?!
Cuddy posłała mu karcące spojrzenie. - Chciałam ci powiedzieć, że Wilson miał wypadek. Przywiozą go tutaj za kilka minut.
House momentalnie zbladł, a cała złość uleciała z niego jak powietrze z przekłutego balona. - Wy-wypadek? Coś mu się stało? Co z dzieckiem?! - obrzucił Cuddy pytaniami.
Na wzmiankę o dziecku kobieta uniosła brwi ze zdziwieniem. - O czym ty mówisz, House? Wilson był w samochodzie sam, a przynajmniej sanitariusz nie wspominał o żadnym dziecku. Miał kogoś odebrać z lotniska? A może zabrał na wycieczkę jednego ze swoich pacjentów?
Diagnosta przełknął ślinę, zdając sobie sprawę z tego, co przed chwilą powiedział. Pytanie o dziecko wyrwało mu się pod wpływem impulsu i teraz nie mógł stwierdzić, że było to tylko przejęzyczenie. Zresztą – jeśli mieli zająć się Wilsonem – Cuddy musiała znać prawdę.
- Ten... - niewypowiedziane słowo idiota zawisło w powietrzu. House chrząknął. - Wilson jest w ciąży.
Kąciki ust Cuddy uniosły się lekko. - Okay, mów dalej...
- Dalej? Co jeszcze mam ci powiedzieć?
- Cóż, sama nie wiem. To pewnie wasz kolejny pokręcony prywatny dowcip, którego nie zrozumiem, ale chciałabym poznać puentę...
- Właściwie, używając twojej terminologii, TO właśnie jest puenta. Powiedział mi wczoraj wieczorem... – House zawahał się przez chwilę - Wilson jest w drugim miesiącu ciąży.
Mina zszokowanej Cuddy była bezcenna i później House żałował, że nie mógł uwiecznić jej na zdjęciu, ale póki co sam czuł się wyjątkowo głupio, wypowiadając zdanie zawierające równocześnie słowa „Wilson” i „ciąża”.
Spoglądali na siebie w milczeniu, dopóki administratorce nie udało się wykrztusić: - Ale... ale... JAK...?
House wzruszył ramionami. - Nie wiem dokładnie „jak”. Wilson wspominał coś o eksperymentalnym badaniach, prowadzonych w Chicago...
Cuddy na wpół skinęła, na wpół pokręciła głową. Zawsze myślała, że jeśli dowie się o istnieniu mężczyzny w ciąży, źródłem informacji będzie jakiś brukowiec, a w artykule pojawi się wzmianka o uprowadzeniu przez Obcych... Nagle zmrużyła oczy, jakby choć jeden kawałek układanki trafił na właściwe miejsce.
- Chwila! Powiedziałeś, że dowiedziałeś się o... tym wczoraj wieczorem. Wilson spędził noc w szpitalu... To znaczy, że...
- Tak, wyrzuciłem go z domu – warknął House, niecierpliwie stukając laską w podłogę. - Czy do części „To-wszystko-twoja-wina”, możemy przejść później, kiedy dowiemy się w jakim on jest stanie?
- W porządku, chodźmy. - Cuddy zabrała z wieszaka swój fartuch i wyszła z gabinetu. House poszedł za nią,
Dotarli na ostry dyżur równocześnie z sanitariuszami, którzy przywieźli Wilsona. Onkolog leżał bez ruchu, przykryty po same ramiona szarym kocem i przypięty do wózka zabezpieczającymi paskami. Był równie blady, co plastikowy kołnierz unieruchamiający, który miał na szyi.
- Jest nieprzytomny? - zapytał House, opanowując ochotę, by podejść do swojego przyjaciela i natychmiast samemu go zbadać.
- Tylko śpi – odparł sanitariusz. - Był bardzo zdenerwowany, powtarzał, że mamy go zabrać do PPTH. Musieliśmy podać mu coś na uspokojenie, bo inaczej mógłby sobie zrobić krzywdę...
- Co dostał? - wpadł mu w słowo diagnosta.
- Hydroksyzynę*. Powiedział, że na inne leki jest uczulony.
- Sprytnie – mruknął House, odrobinę dumny ze swojego Jimmy'ego.
- Co się właściwie stało? - spytała Cuddy, dostrzegając na koszuli onkologa krew, zapewne pochodzącą z jego rozbitego nosa, który do tej pory zdążył opuchnąć i przybrać intensywnie fioletowy kolor.
- Doktor Wilson stał na czerwonym świetle, kiedy drugi samochód wjechał mu w bagażnik. Pasy bezpieczeństwa musiały być uszkodzone, bo nie wytrzymały siły uderzenia i dlatego uderzył twarzą w kierownicę – wyjaśnił drugi z sanitariuszy. - Gdyby w ogóle ich nie zapiął, obrażenia byłyby poważniejsze... - dodał, wskazując ręką na spuchnięty nos i rozciętą wargę Wilsona.
- Dziękuję, zajmiemy się nim – powiedziała Cuddy. Złożyła podpis na formularzu z pogotowia i oddała podkładkę sanitariuszom.
- Połóż go w mojej sali. Zabiorę swoje rzeczy z kliniki i zaraz tam będę – powiedział House i odszedł, nie dając Cuddy szansy na sprzeciw.
Niecały kwadrans później diagnosta stał na korytarzu, patrząc, jak pielęgniarki zmywają resztki krwi z twarzy Wilsona, a następnie pomagają mu się przebrać w szpitalną koszulę. Wilson wciąż był zbyt oszołomiony, żeby zwracać uwagę na cokolwiek poza swoim najbliższym otoczeniem i House był z tego zadowolony. Nie wiedział, czy Wilson zechce go jeszcze kiedykolwiek oglądać na oczy. Zastanawiał się, czy nie powinien wrócić do swojego gabinetu i tam zaczekać na... na cokolwiek, co miało się wydarzyć, ale w końcu postanowił zostać.
Pielęgniarki wykonały swoje zadanie i zostawiły Wilsona samego. House obserwował, jak onkolog wolno podnosi lewą rękę i ostrożnie dotyka nią swojej twarzy, a potem wsuwa dłoń pod koc i – tego House nie widział, ale był całkiem pewien – kładzie ją na swoim brzuchu. Miał ochotę wejść do sali i zapewnić Wilsona, że wszystko jest w porządku, między nimi i w ogóle, ale strach, że onkolog go wyrzuci, skutecznie go powstrzymał.
W końcu wydawało się, że Wilson zasnął. House podszedł bliżej do szklanej ściany. Patrzył jak zahipnotyzowany na unoszącą się i opadającą w spokojnym rytmie klatkę piersiową swojego przyjaciela. Odetchnął głęboko kilka razy i wszedł do pomieszczenia, zasuwając za sobą drzwi.
Kolejna minuta upłynęła, zanim zdecydował się podejść do łóżka. Bezgłośnie przebył dwumetrową odległość i stanął tak blisko, że dotykał udami brzegu materaca. Pochylił się lekko nad Wilsonem – teraz widział dokładnie zakrzepłą krew na jego dolnej wardze w pobliżu lewego kącika ust oraz granatowo-fioletowy nos, który nadawałby się na ozdobę twarzy klowna... House mimowolnie uśmiechnął się do siebie i wyciągnął rękę, żeby odgarnąć kosmyk włosów z czoła onkologa.
W tym samym momencie Wilson otworzył oczy.
House cofnął się gwałtownie, omal się nie przewracając, gdy przeniósł ciężar ciała na uszkodzoną nogę. Kiedy odzyskał równowagę, zacisnął dłonie na lasce, którą teraz ustawił przed sobą i utkwił wzrok w czubkach swoich adidasów.
Prawy kącik ust Wilsona uniósł się lekko w niepewnym półuśmiechu. Racjonalna część jego osoby podpowiadała mu, że stojąca przy łóżku postać jest jedynie wytworem jego wyobraźni, ale serce skakało z radości, całkowicie przekonane, że House jest tam naprawdę. A James Wilson zawsze wierzył swojemu sercu.
- Hej... - szepnął. - Przyszedłeś...
- Wiesz, że czasem odwiedzam swoich pacjentów... - odparł równie cicho House, nie odrywając wzroku od podłogi.
Słysząc to, onkolog pozbył się resztek wątpliwości. House. Naprawdę. Tam. Był. - Nie jestem twoim pacjentem. Dobrze wiesz, co mi... dolega...
- Ale nikt oprócz mnie nie wie.
Wilson spojrzał na niego z zaskoczeniem, ale House wciąż na niego nie patrzył. - Nie powiedziałeś nikomu?
- Tylko Cuddy. To... to było konieczne – mruknął niechętnie House.
Onkolog przymknął powieki, zadowolony z obrotu sprawy. - Cieszę się, że jesteś – powiedział w końcu.
Diagnosta nie odpowiedział, ani nie oderwał wzroku od podłogi.
Wilson wyciągnął rękę w jego stronę. House stał za daleko, żeby onkolog mógł złapać go za nadgarstek, tak jak tego chciał, ale przynajmniej udało mu się musnąć opuszkami palców grzbiet dłoni zaciśniętej na lasce. House podniósł wzrok i Wilson nareszcie mógł spojrzeć mu w oczy. Poczuł, że zalewa go fala czułości, gdy pierwszy raz w życiu zobaczył w nich... niepewność. Uśmiechnął się zachęcająco, ale diagnosta wciąż przypominał jedynie zagubione dziecko.
Wilson wiedział, że jeśli czegoś nie zrobi, będą tak trwać w nieskończoność – albo dopóki noga House'a nie upomni się o vicodin. Wiedział, co powinien powiedzieć. Dla dobra ich obu.
- Przepraszam...
To jedno słowo obudziło House'a z letargu. - Nie masz za co przepraszać...
- Owszem, mam. Za to, że w mojej „Instrukcji Obsługi Gregory'ego House'a” zabrakło rozdziału na temat informowania o ciąży. - Wilson z ulgą zobaczył, że niepewność w oczach House'a ustępuje miejsca ostrożnemu rozbawieniu.
- Kto mógł przypuszczać, że będzie potrzebny...
Z ust Wilsona wyrwało się ciche westchnienie. - Yeah...
House odetchnął głęboko, pokonał odległość dzielącą go od łóżka i usiadł na jego brzegu. Teraz Wilson bez problemu mógł wziąć go za rękę.
- Więc chcesz w to wejść? - zapytał, ściskając jego dłoń.
- Żartujesz? Miałbym przepuścić taką zabawę? - House zachichotał, ale odwzajemnił uścisk.
Czując silne, a zarazem delikatne palce diagnosty na swojej dłoni, Wilson wiedział, że w ten sposób jego przyjaciel chce go zapewnić, że cokolwiek się stanie, już nigdy go nie opuści. Rozluźnił się i zamknął oczy – znów ogarniała go senność.
- Hej, hej, hej... Wyśpisz się później – House poklepał go po ręce i wstał z łóżka. - Chyba powinienem sprawdzić, czy tam w środku wszystko w porządku... Jeśli nie masz nic przeciwko...
„Marzyłem o tym od samego początku”, pomyślał Wilson, ale z czystej przekory posłał przyjacielowi wyzywające spojrzenie. - Zgodzę się pod jednym warunkiem – powiedział, podnosząc się na łokciach. - Najpierw musisz mnie pocałować.
House przewrócił oczami z rozbawieniem, ale pochylił się nad swoim kochankiem, położył dłoń na jego policzku i pocałował go delikatnie, uważając na rozciętą wargę Wilsona.
Wilson jęknął z niezadowoleniem, gdy House się od niego odsunął.
- Rozchmurz się, Jimmy. Zabawa w doktora dopiero się zaczęła. - Diagnosta mrugnął do niego znacząco. - Nie ruszaj się stąd, zaraz wracam – powiedział i wykuśtykał z sali. Wrócił po chwili, pchając przed sobą ultrasonograf.
- Co to? - zapytał onkolog na widok lśniącego od nowości urządzenia.
- Nowiutki sprzęt. Cuddy nie zdążyła jeszcze umieścić go w rejestrze – wyjaśnił House, z nutką dumy w głosie.
Wilson pokiwał głową z namysłem. - A więc go nie ubezpieczyła... I mimo to pozwoliła ci się nim pobawić?
- Wydaje mi się, że nie miała wyboru. Lepiej, żebym zepsuł zabawkę, niż żeby cały szpital dowiedział się o tajemnicy szefa onkologii.
Wilson westchnął cicho. Nie chciał, żeby to była tajemnica, ale póki co, tak było najlepiej. Patrząc kątem oka, jak House włącza ultrasonograf, odrzucił na bok koc i odsłonił brzuch.
Wreszcie House odwrócił się w jego stronę, z plastikową głowicą aparatu w prawej ręce i butelką żelu w lewej. - Będzie trochę zimno – ostrzegł, po czym nałożył galaretowatą substancję na skórę Wilsona.
- Mówisz to wszystkim swoim pacjentkom? - onkolog spojrzał na niego, unosząc brew.
- Tylko tym, które ko... korzystają z mojej sypialni – dokończył, sprawiając, że Wilson prychnął kpiąco. - Więc gdzie...? - umilkł, trzymając rękę nad brzuchem Wilsona.
Onkolog ujął prawą dłoń House'a w swoją i pokazał mu, w którym miejscu powinien przyłożyć czujnik usg. Gdy zabrał rękę, diagnosta zaczął przesuwać chłodnym plastikiem po jego brzuchu, z uwagą wpatrując się w monitor urządzenia.
Już po kilku sekundach Wilson miał wrażenie, że badanie trwa całą wieczność. Do tej pory wydawało mu się, że nie odniósł żadnych obrażeń wewnętrznych, ale widząc skupioną minę swojego przyjaciela, zaczynał się poważnie niepokoić.
- No i??? - zapytał zniecierpliwiony.
- No i... - diagnosta zawiesił dramatycznie głos – wygląda na to, że wszystko w porządku. - posłał Wilsonowi szybki uśmiech. - Oba serduszka biją równym rytmem.
Wilson się roześmiał. - Bardzo śmieszne, House... Nie możesz widzieć mojego serca, kiedy badasz mój brzuch. Żadne urządzenie nie ma takiego zakresu działania...
- Nie miałem na myśli twojego serca – przerwał mu House. - Spójrz. - Odwrócił ekran tak, by Wilson mógł zobaczyć, co na nim jest, i nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy oczy onkologa rozszerzyły się ze zdumienia na widok dwóch pulsujących punktów w centrum monitora.
- To... to... - Wilson pokręcił głową, nie mogąc sklecić pojedynczego zdania.
- ... więcej, niż się spodziewałeś? - dokończył za niego diagnosta.
Onkolog zignorował żartobliwy podtekst wypowiedzi swojego przyjaciela. House miał całkowitą rację – godzinę temu gnębiła go myśl o konieczności bycia samotnym rodzicem, a teraz miał przy sobie ukochanego człowieka i spodziewał się nie jednego, ale dwójki dzieci... Czego więcej mógł chcieć od życia?
- Z całą pewnością, House – powiedział w końcu. - Z całą pewnością...
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
* Hydroksyzyna – wg mojej koleżanki, studentki medycyny, jest to bezpieczny lek dla kobiet w ciąży, o działaniu uspokajającym i nasennym.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Czw 3:51, 29 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Any
Czekoladowy Miś
Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza zakrętu ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 8:48, 15 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Wow.
Więc będą bliźniaki!
Richie, uwielbiam Cię, wiesz o tym?
Trochę przestraszyłaś mnie tym wypadkiem... ale potem było już cute
Wypada tylko czekać na rozwój wydarzeń.
I przepraszam Cię za brak dłuższego komentarza, ale z braku czasu i komputera nie mogę sobie na niego pozwolić
Ale jestem i pamiętam
Przekaż ukłony Korniczkom!
Buziam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sukebe
Student Medycyny
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Nowy Tomyśl Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 9:13, 15 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
wstaję z wyra w innym celu, ale coś mnie kusi żeby zajrzeć.
no i jest po co kolejna część, jak zawsze wspaniała. chłopaki się godzą a to jest to co tygryski lubią najbardziej
Cytat: | „Owszem, zrobiłem mu dziecko, nawet o tym nie wiedząc” |
coś w tym jest...
Cytat: | Zawsze myślała, że jeśli dowie się o istnieniu mężczyzny w ciąży, źródłem informacji będzie jakiś brukowiec, a w artykule pojawi się wzmianka o uprowadzeniu przez Obcych... |
Cytat: | - Oba serduszka biją równym rytmem. |
House ma dobrą dubeltówkę
Richie, proszę cię na mleko czekoladowe i rybę wędzoną! Nie uśmiercaj, nie zabijaj maleństw! Ja wtedy padnę z żalu.
Czekam na więcej (teraz czuję się na haju )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|