|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 11:25, 06 Gru 2014 Temat postu: Fic: Rzeka wypływająca z Edenu [post-8sezon; Z] |
|
|
FIKOWA PROPOZYCJA GŁÓWNIE DLA ANGLOJĘZYCZNYCH FIKOCZYTACZY:
THE RIVERVERSE
(pozostałych Fikoczytaczy bardzo przepraszam, ale - jak i dlaczego wyjaśniłam we wprowadzeniu do fika poniżej - nie mam w planach
tłumaczenia całej serii; być może bym się za to zabrała, gdybym - dzięki Waszym komentarzom - wiedziała, że jesteście i że ta seria Was interesuje... Tymczasem skoro nie widać zainteresowania, to niestety, te ficzki pozostaną nieprzetłumaczone, a ja zabiorę się za coś,
czego tłumaczenie będzie dla mnie łatwiejsze i przyjemniejsze - i kiedy już się to pojawi, to serdecznie zapraszam do czytania )
[link widoczny dla zalogowanych] znajdziecie spis fików z serii przygotowany przez Autorkę. Ja jednak przygotowałam własną wersję tej listy. Oto ona:
Fiki ułożone w porządku chronologicznym:
1) [link widoczny dla zalogowanych] (tłumaczenie w następnym poście)
2) [link widoczny dla zalogowanych]
-- narratorem tego fika jest weterynarz, który zajmował się Wilsonem; może to brzmi zniechęcająco, ale fik jest niezły, a z retrospekcji dowiadujemy się paru rzeczy o chłopakach.
Teaser: "You slick son of a bitch," he whispers. "You faked your own death." Haight starts to smile. [...] "You faked your own death so you could run off with your boyfriend."
3) [link widoczny dla zalogowanych]
-- krótki rzut oka na codzienność naszych "włóczęgów"
Teaser: At least Wilson is here and not in the ground, or in a white cardboard box in the saddlebag of House's bike. Or, hell, even in the other bed.
4) [link widoczny dla zalogowanych]
-- przerwa w podróży wymuszona koniecznością przeglądu motocykla Wilsona
Teaser: "All we have left are Ford Tauruses, painted an appealingly vomitous factory green."
5) [link widoczny dla zalogowanych]
-- perełka dla tych, którzy są ciekawi, czym po odejściu z PPTH zajęła się Cuddy
Teaser: he doesn't really hear what the little girl pelting down the aisle toward him is saying until it's too late and she's wrapped herself around his legs.
"Uncle Moose!" she's saying, "Uncle Moose! Uncle Moose!"
6) American Gothic - [link widoczny dla zalogowanych] - [link widoczny dla zalogowanych]
-- uciekając przed nadciągającym tornadem, chłopaki znajdują schronienie w starym domu, który okazuje się być lekko nawiedzony
Teaser: "Not sure I can top that one."
"You could bottom." Wilson's mouth says it before his brain can put the brakes on
7) [link widoczny dla zalogowanych]
-- króciutka scenka tuż po wizycie w nawiedzonym domu
Teaser: He's asleep, eyes closed, mouth slightly open, a delicate strand of drool threatening to drip onto House's shirt.
Fiki, których akcja toczy się w międzyczasie tych powyżej:
1) [link widoczny dla zalogowanych]
-- chłopaki przeczekują ulewę w pewnym marnej-klasy motelu
Teaser: "There're probably a zillion bed bugs in there," he leaves as a parting shot, hoping for a little psychosomatic itching.
"Zillion and one," House replies, "and all of us are toasty warm."
Bastard.
2) [link widoczny dla zalogowanych]
-- o tym, kogo House spotkał w Wigilię Bożego Narodzenia w samoobsługowej pralni
Teaser: "Can I trust you," he said, not looking around, "to wash these separately? [...]
"Darks and lights," House had muttered, turning back to the double pile of clothing. He eyed the laundry for a moment, then picked up a pair of dark blue underwear and added it to the "light" pile.
3) [link widoczny dla zalogowanych]
-- kolejna Wigilia i kolejna nieplanowana przerwa w podróży, ofkors z przygodami
Teaser: House uses a judicious fingertip to sketch out a drawing on the nearest window.
"Poppy, what's that?"
Walt leans close and squints. "I'm not sure, honey." He turns a questioning glance toward House. "Is it a dragon?"
"It's an ulcerated colon," House says.
4) [link widoczny dla zalogowanych]
-- Nowy Rok w Nowym Jorku
Teaser: Wilson runs both hands through his hair and sighs. "Hey, you know that time you died, and then it turned out you hadn't?"
"Which one?"
"Any of them. We could change the ending to that story."
I to by było na tyle
UWAGA, MEGA SPOILER!!!
Nie chcę wam psuć przyjemności czytania, ale jednocześnie chciałabym wam oszczędzić daremnej/późniejszej frustracji, dlatego wrzucam ten mega-spoiler, ale ukryty, żebyście sami zdecydowali, czy chcecie go poznać:
[Na przekór wszystkim slashowym sugestiom, nasze chłopaki NIE wyznają sobie dozgonnej miłości, ani w ogóle nie poruszają między sobą tematu swoich uczuć *płacze* Pozostaje nam jedynie wierzyć, że taki obrót wypadków to efekt tego, że Fikopisaczkom tej serii skończyła się wena, zanim doszły do tego, co Hilsonki kochają najbardziej, bo przecież to niemożliwe, żeby przez resztę życia chłopaki nie spojrzeli prawdzie w oczy - że są sobie przeznaczeni ;p ]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Nie 3:25, 22 Lut 2015, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 11:30, 06 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Kategoria: friendship
Zweryfikowane przez Richie117
Cytat: | Dawno temu obiecałam advantage, że wkrótce zaprezentuję tu pewną serię fików post-8. sezon i wreszcie mam przyjemność oświadczyć, że to długo wyczekiwane wkrótce w końcu nadeszło. No, to znaczy częściowo, bo w tej chwili – w ramach Mikołajkowego prezentu – przedstawiam Wam tłumaczenie pierwszego fika z tej serii
Powyżej, jak widać, zostawiłam sobie pusty post, gdzie jutro wkleję linki do pozostałych fików (muszę je najpierw uporządkować i takie tam ) Niestety, muszę rozczarować nie-anglojęzycznych fikoczytaczy, ale reszty fików z tej serii nie będę tłumaczyła, ponieważ 1) są fajne, ale nie aż tak zachwycające i 2) są pisane w czasie teraźniejszym, którego nienawidzę, a poza tym, co zauważycie w poniższym fiku, są one najeżone bardzo specyficznymi nazwami i innym amerykańskim folklorem, których wygooglanie zabiera mnóstwo czasu (a ja nawet nie wiem, czy ktoś to docenia ); do tego dochodzą oryginalne postacie mówiące z akcentem, czego po polsku raczej nie da się oddać i przez to fik traci na uroku... ech.
Co do poniższego opowiadania – zanim na nie trafiłam, podobne fiki omijałam szerokim łukiem, żeby nie torturować się czytaniem o Wilsonie, który żegna się ze światem i z House'em, ale tym razem... cóż, coś mnie skłoniło do zrobienia wyjątku. I całe szczęście! (Kto się jeszcze nie domyślił dlaczego, ten się tego dowie po przeczytaniu fika)
Enjoy!
PS. Taka ciekawostka dotycząca Autorki - w komentarzu pod którymś ze swoich fików przyznała się, że jest o rok starsza od Hju. Nie przestaje mnie zdumiewać, że osoby w takim wieku zajmują się pisaniem fików, bo, niestety, wszyscy przedstawiciele 'tamtego pokolenia', których spotykam w realu, uważają to za dziecinną zabawę i stratę czasu
PPS. I jeszcze jedna ciekawostka - ktoś przetłumaczył tego fika na japoński czy jakiś taki dziwaczny język: [link widoczny dla zalogowanych] |
Tytuł: Rzeka wypływająca z Edenu ([link widoczny dla zalogowanych])
Autorki: nightdog_barks, blackmare
Notka Autorska: Tytuł pochodzi z [link widoczny dla zalogowanych] (oryg. 1769 Oxford King James Bible "Authorized Version."). Medyczne zjawisko wspomniane w tym opowiadaniu jest oparte na faktach.
Spoilery 8. sezonu, łącznie z 8x22.
- Nie - mówi Wilson, po czym powtarza: - Nie. Nie zabierzesz mnie do szpitala, nie zadzwonisz po karetkę.
- Nie mam tutaj sprzętu ani leków, żeby poradzić sobie z czymś takim - odpowiada House, czując, że ma déjà vu . Jakby koszmar tamtej chemioterapii dział się od nowa, a House nie chce przeżywać tego ponownie, naprawdę nie chce, ale najwidoczniej Wilson zamierza go do tego zmusić.
- Obiecaj mi - nalega Wilson. Jego oczy robią się szkliste, a włosy kleją się do spoconego czoła. - Obiecaj mi.
A House, jak idiota, składa obietnicę.
________________________________________________________________________________
Na ile House był w stanie stwierdzić, to miasteczko nie miało nazwy. Wilson upierał się, że widział tablicę - "Dwa Coś-tam" - ale najwyraźniej nie chodziło o coś istotnego - Dwa Ptaki, Dwie Rzeki czy Dwa Psy. Jeśli pozory mają stanowić jakąś wskazówkę, House uważa, że miejscowość powinna nosić nazwę Dwie Świnie, lecz lepiej nie wspominać o tym w zasięgu słuchu nikogo z miejscowych, którzy wszyscy (cała dwudziestkaósemka albo trzydziestkasiódemka, albo sześćdziesiątkaczwórka spośród nich) bawili się w objazdowym wesołym miasteczku. To właśnie dlatego zjechali z trasy - ponieważ Wilson chciał obejrzeć jarmark.
Zupełnie jakby Dollywood, dwa dni wcześniej, nie dostarczyło mu wystarczająco dużej dawki niezdrowego jedzenia i przejażdżek na karuzelach opatrzonych ostrzegawczymi tabliczkami. House nie zwracał na nie większej uwagi; cały problem z tymi zgrzytającymi, chrupiącymi małomiasteczkowymi imprezami polegał na tym, że nie było tam niczego, przed czym warto by ostrzegać ludzi. Okej, może z wyjątkiem [link widoczny dla zalogowanych], ale Wilson zdawał się być niezrażony tą perspektywą.
- To lokalny jarmark - oznajmił Wilson. - Będą tam mieli [link widoczny dla zalogowanych]. Przetwory z brzoskwiń. Dżem jeżynowy. Miód. - Jego oczy nabrały tego rozmarzonego wyrazu, który House w normalnych okolicznościach kojarzył z dobrym burbonem.
- A będą mieli [link widoczny dla zalogowanych]? - zapytał House. - Watę cukrową? [link widoczny dla zalogowanych]? [link widoczny dla zalogowanych]? Bo na to byłbym gotów polecieć.
- To wszystko poleci na ciebie, jeśli nie będziesz pamiętał, żeby wziąć Pepto-Bismol[1].
- Nie ma szans. Tym razem, jeżeli zechcesz się przejechać [link widoczny dla zalogowanych], to radź sobie sam.
Wilson wyszczerzył zęby w uśmiechu, podniósł nóżkę swojego motocykla i pospiesznie odjechał z żałosnej, małej stacji benzynowej, zostawiając House'a w tyle. House obserwował go przez moment, usiłując nie myśleć o tym, jak ktoś, kto musiałby zgadywać, mógłby przypuszczać, że umierał nie ten z nich, który powinien.
- Zaczekaj, kretynie - mruknął i ruszył w ślad za nim.
Jarmark okazał się większy niż House się spodziewał. Jako dodatek do obchodów państwowego święta - ze wszystkimi wymaganymi flagami i chorągiewkami, i innymi pozbawionymi gustu przejawami taniego patriotyzmu - poczciwi mieszkańcy Dwóch Świń urządzili sobie brzoskwiniowy festiwal, tak więc marzenie Wilsona o przetworach z brzoskwiń, [link widoczny dla zalogowanych] i [link widoczny dla zalogowanych] spełniło się ponad miarę. Były również karuzele - [link widoczny dla zalogowanych], [link widoczny dla zalogowanych], zjeżdżalnie i [link widoczny dla zalogowanych] - które prawdopodobnie od lat nie przechodziły technicznego przeglądu, a także mini zoo ze znudzonymi kozami i nerwowymi kucykami, które robiły co w ich mocy, żeby nie zwracać uwagi na obłapiające je ręce wysmarowanych słodyczami dzieci. House cierpliwie znosił to wszystko - hałas, zapach z namiotu dla trzody, migoczące światełka zawieszone na wytartym kablu, a nawet to, że jego laska bezustannie grzęzła w dokładnie wydeptanej ziemi.
- Przyznaj, House, że świetnie się bawisz - droczył się z nim Wilson.
- Ja tylko czekam na fajerwerki - odrzekł House. - Może wzniecą pożar na miejscowym wysypisku.
I wtedy, niewiele czasu później, Wilson po prostu się zatrzymał, przyłożył wolną dłoń do głowy i powoli potarł sobie skronie. W drugiej ręce trzymał piłkę softballową, którą właśnie miał rzucić w pomalowane butelki po mleku i sprawdzić, czy zdoła wygrać kolejnego pluszowego misia, ale ją także odłożył.
- House - odezwał się. - Ja... nie czuję się zbyt dobrze.
Nie, pomyślał House, jeszcze nie czas, nie, a to, co ludzie zawsze mówili o chwytającym za gardło przerażeniu, cóż, okazało się prawdą. I wówczas dotknął grzbietem dłoni czoła Wilsona i uświadomił sobie, że chodziło jedynie o cholerne przeziębienie.
Gdyby nie to, że Wilson i tak umierał, House mógłby go w tym momencie zamordować.
________________________________________________________________________________
Be-Tide Inn był jednym z tych małych moteli, które wciąż stały rozsiane wzdłuż bocznych dróg piaszczystego Południa - jednokondygnacyjny budynek pozbawiony wyjść ewakuacyjnych, pokryty wyblakłym niebieskim tynkiem, z popękaną plastikową tablicą, która w dalszym ciągu obwieszczała KOLOROWE TV - jednak mieli do wyboru to albo jazdę przez kolejne 120 kilometrów, a stan Wilsona w żadnym razie nie pozwalał na dalszą podróż.
- Raczej Fit-to-Be-Tied[2] - mruknął pod nosem House. Skinął na Wilsona, a ten odpowiedział kiwnięciem głowy. Zgodnie skierowali swoje motocykle marki [link widoczny dla zalogowanych] na wysypany żwirem parking. Tylne koło Wilsona wpadło w poślizg, grożąc wywrotką, ale mężczyzna w samą porę odzyskał równowagę.
Kiedy Wilson zdjął z głowy kask, niepokojąca czerwona bladość jego skóry kazała House'owi ponownie ocenić kondycję przyjaciela, podnosząc jej status z "to tylko przeziębienie" do "to prawdopodobnie grypa". Wilson zawsze był przesadnie ambitny.
- Zostań tutaj - powiedział House, a Wilson, bez słowa protestu, tak właśnie zrobił.
Potrzeba było pięciu minut DZWONIENIA ABY PRZYWOŁAĆ OBSŁUGĘ, zanim OBSŁUGA raczyła się pojawić.
________________________________________________________________________________
- Sześćdziesiąt dolarów za noc. - OBSŁUGA okazała się młodą brunetką, której imię, zgodnie z plakietką, brzmiało Keeta. House zastanawiał się przez chwilę nad zapytaniem jej, czy to imię nadał jej jakiś miłośnik papug, ale zrezygnował z tego, uznając za ważniejsze umieszczenie Wilsona w motelowym pokoju.
- Bierzemy - powiedział, wydobywając z portfela kartę Visa Wilsona.
- Nie chce pan wiedzieć, jakie oferujemy udogodnienia? - spytała Keeta.
- Czy w pokoju naprawdę jest kolorowy telewizor? - Dziewczyna kiwnęła głową. - Działająca toaleta? Żadnych pluskiew?
- Tak, tak, i absolutnie nie, p'sze pana.
- Więc w czym problem?
- P'sze pana, ja... - Umilkła z miną jelenia pochwyconego w światła reflektorów. - Oto pański klucz, p'sze pana - powiedziała w końcu i pchnęła klucz w poprzek kontuaru. Był to prawdziwy klucz, odlany z jakiegoś kiepskiego metalu, wygładzony dotykiem niezliczonych spoconych palców, które przekręcały go w niezliczonych naoliwionych zamkach, z drewnianą zawieszką dyndającą przy jego główce. Na zawieszce widniała liczba 13. House postanowił uznać to za dobry znak.
________________________________________________________________________________
Pokój był malutki, dwa dwuosobowe łóżka zajmowały większą część przestrzeni, ale było w nim czysto, a w tym momencie to było wszystko, czym House się przejmował.
- No dobra - powiedział. - Usiądź gdzieś, wystaw język i powiedz "a". Czas na badanie z przyjaznym Doktorem Gregiem.
Wilson nie wyglądał na zbytnio podekscytowanego tą perspektywą, jednak posłusznie usiadł, obróciwszy stojące przy biurku krzesło, by znaleźć się twarzą w twarz z House'em.
- Zdejmij kurtkę - polecił House.
- Przecież to gardło mnie boli - wymamrotał Wilson. - I głowa.
- Coś jeszcze?
Wilson potrzebował zdecydowanie zbyt wiele czasu, żeby się nad tym zastanowić.
- Żołądek - odpowiedział. - Nie. Jeszcze niżej. Moje... moje wnętrzności.
- Otwórz usta. - House zatrzymał swoją poręczną, fikuśną latareczkę z PPTH i teraz użył jej, żeby oświetlić wąskim promieniem usta Wilsona. - Od jak dawna twoje gardło jest takie zaczerwienione?
- Uh. - Wilson zamknął usta, kiedy House cofnął się o krok. - Od wczoraj... mniej więcej.
- I planowałeś mi o tym powiedzieć w najbliższym czasie?
Wilson miał dość poczucia przyzwoitości, by okazać przynajmniej odrobinę zażenowania.
- Myślałem, że samo przejdzie - powiedział.
- No, to z pewnością rozsądna, lekarska postawa. A skoro mowa o leczeniu, gdzie jest apteczka?
- W sakwie przy moim motorze. Po lewej stronie. - Wilson ziewnął. - Mogę się teraz położyć?
- Jasne - odrzekł House. - Tylko nie zaśnij, kiedy będę ci mierzył temperaturę. - Mimo to Wilson niemalże zasnął, zamknąwszy oczy, podczas gdy House sprawdził odczyt na termometrze i zmarszczył brwi. Wyświetlacz wskazywał 38,9 - wynik był dość wysoki, żeby wywołać zaniepokojenie, ale nie sugerował bezpośredniego niebezpieczeństwa.
- Weź aspirynę - powiedział House. - I prześpij się trochę.
Wilson usłuchał, niemal natychmiast zapadając w drzemkę, w czasie kiedy House układał się na drugim łóżku.
________________________________________________________________________________
Budzi się ze świadomością, że coś jest nie w porządku.
Z przyciszonego telewizora dobiega nieustająca paplanina niczym szept w ciemności. House przeciera twarz szorstką dłonią.
- Wilson? - odzywa się.
Bezkształtna sylwetka obok niego mamrocze coś pod nosem i House wzdryga się, zaskoczony.
- Wilson? - W którymś momencie w ciągu nocy Wilson... znalazł się w łóżku ze swoim najlepszym przyjacielem. Pewna część House'a pragnie zastanowić się nad implikacjami tego faktu, jednak diagnostę bardziej absorbuje namacalne gorąco, które jest w stanie wyczuć, promieniujące z ciała Wilsona. Kładzie dłoń na policzku Wilsona - przypomina mu to sprawdzanie temperatury grilla pełnego rozżarzonych węgli.
- Wilson - mówi - obudź się. No, już, obudź się. - Potrząsa ramieniem Wilsona, zauważając z kliniczną obojętnością, że Wilson rozebrał się z t-shirta i odrzucił na bok swój koc. - Pora wstawać, kolego. Zmierzmy jeszcze raz tę twoją temperaturę. - Wyciąga rękę ponad Wilsonem, włącza lampkę nocną i właśnie wtedy dostrzega wysypkę i wyraźne czerwone linie, znikające pod pachą Wilsona.
House wpatruje się w te czerwone kreski, podczas gdy Wilson - ciągle na wpół śpiący - mamrocze coś niezrozumiałego. W następnej chwili diagnosta zahacza palec o gumkę bokserek Wilsona i szarpnięciem ściąga je w dół.
- House! Co, do diabła... - bełkocze Wilson, usiłując przekręcić się na bok. House opiera się na jego klatce piersiowej i przytrzymuje go na miejscu.
Na dopiero co odsłoniętej skórze także widnieją czerwone linie i House już dokładnie wie, co one oznaczają.
- Ależ doktorze Wilson! - House usiłuje naśladować piskliwy, południowy akcent, podnosząc przy tym dłoń, jak gdyby ściskał wiszący na jego szyi medalion. - Zaiste wierzę, iż zaraził się pan [link widoczny dla zalogowanych]! - Niestety, usiłowania House'a wypadają fatalnie; jego głos brzmi raczej jak imitacja Billa Clintona.
- Jeszcze przeminiesz z wiatrem - odpowiada Wilson, a przynajmniej House'owi się wydaje, że to właśnie powiedział. Coraz trudniej jest go zrozumieć z powodu spuchniętego gardła oraz tym bardziej - uświadamia sobie House - przez jego łokieć, wbijający się w mostek Wilsona.
- Wilson, to poważna sprawa. Masz szkarlatynę.
- Mam raka. A teraz złaź ze mnie!
- Popatrz - mówi House. - Ty kretynie, możesz popatrzeć? - Puszcza bieliznę Wilsona, chwyta go za nadgarstek i siłą unosi do góry ramię przyjaciela.
- Dreszcze, gorączka, ból brzucha, wysoka temperatura, ból głowy, ból gardła, wysypka. Nagłe, gwałtowne wystąpienie objawów. - Skinieniem głowy wskazuje na odsłoniętą pachę Wilsona. - [link widoczny dla zalogowanych]. - Uwalnia nadgarstek onkologa. - Potrzebujesz prawdziwych lekarstw, a nam skończyło się wszystko oprócz aspiryny. Chyba nie chcesz przeżyć swoich ostatnich paru przyzwoitych miesięcy z niewydolnością nerek i wątroby, bo to byłoby jeszcze większym pieprzonym marnotrawstwem niż twoje obecne widoki na przyszłość.
Wilson odwzajemnia uporczywe spojrzenie House'a oczami pociemniałymi z bólu.
- Nie. Nie, House. Zdobądź mi jakieś leki. Jestem pewien, że potrafisz znaleźć jakiś sposób. W końcu ty to ty.
________________________________________________________________________________
- Przykro mi, skarbie - mówi właścicielka motelu. - To świąteczny weekend, wszystko jest pozamykane aż do wtorku rano.
- Poważnie? - odpowiada House. Słyszał o małych miasteczkach, w których o piątej po południu zwijają asfalt, ale to było niedorzeczne. - Nigdzie nie kupię nawet [link widoczny dla zalogowanych]?
Kobieta (jej plakietka głosi, że ma na imię Doreen, lecz już nie dodaje, że ma włosy w kolorze butelkowej czerwieni z ciemnymi odrostami, które domagają się zaległego farbowania) ściąga wargi pomalowane karminową szminką i przez chwilę wytężą mózg.
- No - odzywa się - jest [link widoczny dla zalogowanych] na Parkway i Best All-Night Bait & Tackle przy Martha Pink.
- Są otwarte?
- Nie, oba zamknięte.
Jedynie nadludzkim wysiłkiem House powstrzymuje się przed przeskoczeniem przez kontuar i zatłuczeniem Doreen na śmierć swoją własną laską.
- Mamy tutaj lokalne pogotowie - sugeruje kobieta. - Albo jeżeli jest pan w naprawdę kryzysowej sytuacji, mogę dać panu numer do doktora Haighta Jeffersona.
House ledwie ośmiela się mieć nadzieję. - Macie lekarza, który... składa wizyty domowe?
- Nie, cukiereczku. To weterynarz.
Na bezrybiu i rak ryba, myśli posępnie House i stwierdza:
- Dobra. Niech będzie doktor Doolittle.
Jednak kiedy wraca do pokoju, orientuje się, że temperatura Wilsona podskoczyła jeszcze wyżej.
________________________________________________________________________________
- Wilson, masz 40 stopni. Musimy...
- Nie! Wanna. Woda... kąpiel.
- Jesteś idiotą, a będziesz jeszcze większym, jeśli gorączka usmaży ci mózg.
- Ktoś. Mógłby cię zobaczyć. Nie.
- Na serio martwisz się, że ktoś mnie rozpozna. Tutaj, we Wschodnim Jezusville, w stanie Nigdzie.
Wilson kiwa głową, i jest to tylko nieznaczne, lekkie kiwnięcie, lecz nawet to wyraźnie sprawia mu ból.
- Ciebie, owszem - mówi zachrypniętym głosem, a House musi przyznać, że być może coś w tym jest. Parszywe zbiegi okoliczności wydają się podążać za nim niczym chmara zjadliwych komarów.
- Wanna - powtarza Wilson i nieporadnie łapie House'a za rękę, prosząc o pomoc w dotarciu do łazienki.
- No, dobra - burczy House. Wilson przypomina kosz pełen gorących węgli uwieszony na jego ramieniu. Wspomniany kosz gorących węgli wydaje z siebie zaskoczone sapnięcie - House nie potrafi stwierdzić, czy to z zadowolenia czy z bólu - kiedy jego goły tyłek ląduje na zimnej białej emalii.
- Najlepsze jeszcze przed tobą - mówi House, ale jego głos brzmi łagodniej, niż to sobie zamierzył. Odkręca kurki na całego i patrzy, jak jego najlepszy przyjaciel dygocze i wzdryga się, kiedy letnia woda centymetr po centymetrze zalewa jego skórę.
Trzydzieści dziewięć i pół stopnia w ciągu pół godziny, myśli House, albo dzwonię po karetkę zamiast do końskiego doktora. Wilson mu wybaczy. Zawsze to robi, prędzej czy później.
- House?
- Tak, kochanie?
- Ja chyba zaraz... - Jest to skrót myślowy powstały podczas ich Nocnych Potańcówek z Chemioterapią, zatem House wie, co to oznacza. Chwyta łazienkowy kosz na śmieci w samą porę, by złapać drogocenne, [link widoczny dla zalogowanych] jarmarczne jedzenie Wilsona, które wybrało się w drogę powrotną.
- Nienawidzę cię - mówi House, gdy Wilson przestaje wymiotować.
- Nienawidzę cię bardziej - charczy Wilson.
- Wkrótce mnie znienawidzisz - informuje go House. - Dzwonię po weterynarza, żeby ratował twój tyłek.
________________________________________________________________________________
Weterynarz jest młodszy, niż House oczekuje, mniej więcej w wieku Wilsona, ma silny uścisk dłoni i jasnoniebieskie oczy, które zdają się emanować przesłaniem "Zdaj się na mnie w sprawie potrzeb swoich dużych zwierząt!" Poza tym wygląda właściwie tak, jak House się spodziewa po małomiasteczkowym weterynarzu - wytarty filcowy kowbojski kapelusz, jeansy, niebieska robocza koszula nie do zdarcia z dwoma kieszeniami na piersi ubrana na szary t-shirt oraz zwyczajne wysokie buty o kwadratowych noskach noszące niezaprzeczalny aromat zbyt wielu wybiegów dla koni. Dźwiga ze sobą zarzuconą na jedno ramię sponiewieraną nylonową torbę ze sprzętem z logo [link widoczny dla zalogowanych].
- Pan Bell? - pyta weterynarz, zdejmując kapelusz. - Jestem Haight Jefferson. Z czym mamy tutaj problem?
- Z nim. - Wilson leży wyciągnięty na łóżku, nagi pod szorstkimi kocami, śpiąc w ciężkich, niespokojnych objęciach swojej gorączki. Ale jego temperatura spadła do trzydziestu dziewięciu i pół stopnia, a jego mózgowi nie grozi niebezpieczeństwo. Przynajmniej na razie.
- Czy on się jakoś nazywa?
- Wilson.
Weterynarz wkracza do pokoju, podchodzi do łóżka Wilsona. Jego wargi się zaciskają.
- To aż się prosi o pozew sądowy - jego mamrotanie dociera do uszu House'a.
- Tyle że nie będzie żadnego pozwu - wtrąca pospiesznie House - ponieważ to prosty przypadek. On ma szkarlatynę. - Nie mają czasu na dywagacje. - Wywołaną [link widoczny dla zalogowanych] wytwarzaną przez [link widoczny dla zalogowanych]. Potrzebna mu [link widoczny dla zalogowanych], natychmiast.
Jefferson spogląda na niego. - Jest pan lekarzem - stwierdza.
- Nawet jeśli jestem, to możesz poznać po moim akcencie, że nie mam uprawnień do praktykowania w tym stanie. - Z uporem odwzajemnia spojrzenie weterynarza, jak gdyby samą siłą woli mógł nakłonić go do otworzenia torby. - To właśnie zamierzałeś powiedzieć, mam rację? Skoro jestem lekarzem, to dlaczego po prostu nie wypiszę mu recepty?
- Ta myśl przyszła mi do głowy - odpowiada weterynarz, jednak taktyka House'a zadziałała i mężczyzna odwraca się, by zbadać Wilsona. - Jeżeli wiesz, co to jest, to czemu nie zabierzesz go do szpitala?
- Ponieważ jestem kaleką na motocyklu, a poczciwi mieszkańcy tego tutaj ZaDupia nie wierzą w taksówki.
- Mamy lokalne pogotowie.
- On... nie pozwoli mi tego zrobić. To znaczy, to nie tak, że mógłby mnie powstrzymać, ale... dałem mu słowo. On się boi, że jeśli zgłosi się do szpitala, to nigdy go stamtąd nie wypuszczą.
- Obawiam się, że nie nadążam, doktorze Bell.
- Oglądałeś kiedyś [link widoczny dla zalogowanych]? - pyta House.
- Mhm.
- Cóż, to nasza wersja. Przedstawiam ci ultra-białego Morgana Freemana.
Dłonie weterynarza nieruchomieją, ale tylko na chwilę. - Zatem to dlatego złapał dziecięcą chorobę - odzywa się, jednak jego ton jest spokojny, jakby właśnie rozwiązał drobną zagadkę, która zaprzątała jego umysł. - Przez osłabione działanie systemu immunologicznego. Wiesz - mówi dalej, zwracając się do House'a przez ramię - widziałem was wczoraj na jarmarku. Powinniście zachować większą ostrożność, przebywając w dużych skupiskach ludzi. - Siada na łóżku, ale nie sięga po swój ekwipunek. - Zechcesz pokazać mi jakieś zaświadczenie, które stwierdza, że ten oto Wilson nie jest uczulony na penicylinę?
House przypatruje mu się przez moment. - Macie tu wiele przypadków, że ludzie popełniają morderstwo przy pomocy [link widoczny dla zalogowanych]?
- Zdziwiłbyś się - odpowiada weterynarz, ale jego spojrzenie pozostaje niewzruszone, i niech to wszyscy diabli, House musi niechętnie przyznać przed samym sobą, że facet ma rację.
House jeszcze nigdy nie był bardziej wdzięczny, że posiada oficjalne dokumenty, które wyciąga ze swojego portfela.
- Stałe pełnomocnictwo do decydowania w sprawach opieki medycznej, [link widoczny dla zalogowanych] - oznajmia, podczas gdy Jefferson rozkłada i czyta oba formularze.
On i Wilson sporządzili je w pewnej nadmorskiej miejscowości na obrzeżach Ocean City w Marylandzie, siedząc pod leniwie obracającym się sufitowym wentylatorem, a notariusz, noszący nieprawdopodobne nazwisko Gadsden Pennyworth, ostemplował je swoją pieczęcią. Na świadków tego wydarzenia Wilson poprosił swojego dawnego przyjaciela ze studiów oraz jego partnera - żaden z nich nigdy nie widział na oczy doktora Gregory'ego House'a ani nowego najlepszego przyjaciela Wilsona, doktora Kyle'a Bella.
Jefferson wodzi opuszkami palców po wypukłej pieczęci, po czym składa z powrotem dokumenty i oddaje je House'owi.
- Mimo wszystko należy zachować ostrożność - stwierdza, a House nie jest do końca pewien, czy mówi to w odniesieniu do siebie czy do zakaźnej natury ludzkich zbiorowisk.
- On chciał tam pójść - mówi House, decydując się odpowiedzieć, jakby chodziło o tę drugą kwestię.
- A czy ty zawsze robisz to, co on powie? - Jefferson nie czeka na odpowiedź na to pytanie, sięga natomiast po swoją torbę i wyjmuje jednorazową opakowaną strzykawkę oraz małą ampułkę. House nachyla się bliżej, licząc na to, że etykietka na pojemniku z lekarstwem wskazuje na jakieś interesujące zastosowanie, na przykład biegunka u bydła, [link widoczny dla zalogowanych] lub [link widoczny dla zalogowanych], ale nie, to po prostu zwyczajna, stara penicylina.
- Teraz tak. - House siada na łóżku obok Wilsona i przytrzymuje jego ramię do zastrzyku. - Mam świadomość tego, że jestem idiotą, więc daruj sobie pogadankę.
- Widzę, że macie kaski - mówi Jefferson, wskazując głowa na dwa ciemne kształty na motelowej komodzie. - Jest pan idiotą, doktorze, ale widywałem już gorsze rzeczy.
By zapobiec dalszej rozmowie o tym, kto tu jest idiotą, House zmienia temat: - Haight zdaje się być niecodziennym nazwiskiem jak na tę część kraju.
Weterynarz uśmiecha się nieznacznie, dezynfekując wacikiem rękę Wilsona.
- Nie jestem z tej części kraju - odpowiada. - Urodziłem się w San Francisco. W San Francisco, w roku 1967.
House'owi zaczyna coś świtać: - "Lato miłości"[3] - dopowiada.
- Trafiłeś w dziesiątkę. - Jefferson milknie na chwilę, skupiając się na robieniu zastrzyku. - Przenieśliśmy się tutaj, kiedy zmarł ojciec mojego taty. - Wyciąga igłę i wrzuca zużytą strzykawkę do plastikowego pojemnika. - Właściwie można by powiedzieć, że mi się poszczęściło, jeśli chodzi o imię. Mam kuzyna, który nazywa się Jeff Davis Jefferson.
Właśnie w tym momencie House postanawia nie opowiadać żadnych dowcipów o [link widoczny dla zalogowanych]. Z drugiej strony, Wilson wybiera akurat ten moment, by się poruszyć, marszcząc nos i przekręcając głowę.
- House? - odzywa się.
Cholera.
- Nie - odrzeka House. - To jeszcze nie dom. Ciągle jesteśmy w motelu. To doktor Jefferson. Dzięki niemu będziesz znowu galopował ani się obejrzysz.
- Uh.
- Śpij dalej. Wszystko w porządku. Dostałeś penicylinę.
Wilson mamrocze coś jeszcze, coś niezrozumiałego, i natychmiast z powrotem zasypia.
- No, to załatwione - stwierdza Jefferson i zaczyna szperać w swojej torbie ze sprzętem. Znajduje to, czego szukał i wyciąga w stronę House'a dwa małe, płaskie, tekturowe pakieciki. Na ich wierzchniej stronie znajduje się zdjęcie szczęśliwego golden retrivera. - Nie mam przy sobie [link widoczny dla zalogowanych], więc dam ci parę próbek [link widoczny dla zalogowanych] - to [link widoczny dla zalogowanych], mówiąc po twojemu. Wypiszę ci receptę na więcej antybiotyków, możesz ją zrealizować gdziekolwiek. - Zalążek uśmiechu unosi do góry kąciki jego ust. - W normalnych okolicznościach doradzałbym, żeby ukryć tabletki w jakiejś smacznej przekąsce, ale nie wydaje mi się, by to było konieczne w tym przypadku.
________________________________________________________________________________
- To darmowa wizyta. Proszę to potraktować jako zawodową uprzejmość między lekarzami. - Jefferson potrząsa dłonią House'a i człapie w stronę swojego środka transportu - zakurzonego, poobijanego [link widoczny dla zalogowanych] nieokreślonego koloru. Dopiero kiedy odjeżdża, pryskając żwirem spod tylnych kół, House zauważa, że zostawił swój kowbojski kapelusz. Wychodzi na zewnątrz, żeby na niego pomachać, ale samochód zdążył już zniknąć.
Wilson śpi na swoim łóżku. Możliwe, że House tylko to sobie wyobraża, ale jego cera już wygląda lepiej, a jego temperatura - kiedy House na chwilę przykłada kłykcie do czoła Wilsona - zauważalnie spadła.
House wstaje, pozwalając, by spłynęła z niego część nagromadzonego napięcia. Podnosi kapelusz weterynarza i przesuwa palcem po jego cienkiej skórzanej opasce. Ogarnięty nagłym, niewytłumaczalnym impulsem, wkłada kapelusz i przegląda się w lustrze. Nieznacznie przesuwa kapelusz na tył głowy i pozwala prawej dłoni zsunąć się w dół, na wysokość pasa. Na wysokość [link widoczny dla zalogowanych].
- Wyciągaj broń, obywatelu - szepcze, a jego odbicie kiwa głową.
Pif-paf!
Pada na łóżko, śmiertelnie ranny. Sprężyny materaca podskakują, jednak Wilson, ten sukinsyn, nie budzi się z błogiego snu. House wzdycha i przechyla kowbojski kapelusz do przodu, zakrywając sobie oczy.
- Nabrałem cię - mamrocze, a po chwili sam również zasypia.
________________________________________________________________________________
Pięć miesięcy i jeden dzień po tym, jak Jamesowi Wilsonowi dawano pięć miesięcy życia, dwa miesiące od jego walki ze szkarlatyną, i oto i on: siedzi i zalewa syropem klonowym - takim prawdziwym; uparł się, żeby o to zapytać, zanim zgodził się na śniadanie w tym miejscu - największy stos [link widoczny dla zalogowanych] po tej stronie [link widoczny dla zalogowanych].
House sięga do kieszeni i wyciąga małe, kartonowe pudełko i zapalniczkę.
- Co o tym myślisz? Po jednej świeczce za każdy miesiąc i jedna na wyrost? - Nie czekając na odpowiedź, zaczyna wbijać świeczki w stos naleśników. Sześć, w absurdalnie starannym szyku, a potem o mało co nie parzy sobie palców, zapalając je.
- Wszystkiego najlepszego w dniu-nie-umierania, Wilson. - Zanurza palec w kałuży klonowego syropu na talerzu Wilsona, po czym wkłada go do ust. - Właśnie oficjalnie przekroczyłeś swoją datę ważności. Pomyśl jakieś życzenie.
Wilson przygląda się uważnie, jak House bierze kolejną porcję syropu na palec, który przed chwilą wylizał do czysta.
- Byłoby dobrze, gdybyś się pospieszył - pogania go House. - Zanim gorący wosk wyląduje na twoich jagódkach. Nigdy tego nie próbowałem, ale słyszałem, że to bolesne.
- Czego sobie życzę - oznajmia Wilson - to to, żebyś przestał patrzeć na mnie, jakbym był twoim kolejnym pacjentem.
- Skoro mi je zdradziłeś, to nigdy się nie spełni. Pomyśl inne życzenie.
Zaledwie Wilson zdmuchuje świeczki, znikąd zjawia się pół tuzina kelnerów, śpiewając mu Happy Birthday. Wilson bez powodzenia próbuje wyprowadzić ich z błędu, co powoduje u House'a nagły przypływ czegoś podobnego do dumy. Grzeczny chłopiec, Wilson. Ciesz się tym, co dostałeś, myśli. Ale jeśli za kolejne pięć miesięcy nie będzie po tobie widać, że jesteś chory, wtedy sobie porozmawiamy.
________________________________________________________________________________
Kolejne pięć miesięcy i jeden dzień później, w innym mieście, niemieckie delikatesy w starej części Commerce Street oferują świeże [link widoczny dla zalogowanych], i jeśli to jest to, czego Wilson chce, to właśnie to dostanie.
- Numer trzy - mówi Wilson. - Placki ziemniaczane, jajecznica z dwóch jajek i [link widoczny dla zalogowanych].
- Może chciałby pan do tego [link widoczny dla zalogowanych]? - sugeruje kelnerka.
Wilson ledwie udaje, że się zastanawia. - Okej, pewnie - odpowiada, oddając jej menu.
House patrzy na niego ponad oprawkami swoich okularów.
- Wiesz - odzywa się - zamierzałem powiedzieć, że przepadnie ci ta zaliczka, którą wpłaciłeś za ten zarezerwowany karawan, ale zaczynam mieć pewne wątpliwości.
- Ten żart robi się stary, House.
- Ale, co dziwne, jakoś nie umiera.
- Nie zrobię tego. Bez względu na to, ile czasu mi zostało, nie zamierzam go spędzić jako twój królik doświadczalny.
Dokładnie w tym momencie ich śniadanie zostaje podane. Zręczne, zabiegane kelnerki serwują im talerze z parującą jajecznicą, plackami, szynką i idealnie usmażoną, błyszczącą kiełbaską. House próbuje rozmawiać z nimi po niemiecku. One uśmiechają się i odpowiadają mieszaniną niemieckiego, hiszpańskiego i angielskiego z teksańskim akcentem.
Wreszcie House odsuwa na bok swój talerz - z szarlotką z kruszonką, upieczoną tego ranka - i próbuje jeszcze raz:
- Nie jesteś ani odrobinę ciekaw...
- Nie, House.
- ... czemu kompletnie nie udało ci się nadąć i wzlecieć nad niebieskie pastwiska?
- Dziękuję ci za to odrażające wyobrażenie[4]. I nie mów tego takim rozczarowanym tonem.
- Nigdy w życiu z żadnego powodu nie byłem bardziej szczęśliwy. Mimo to chcę poznać wytłumaczenie.
- Masz... pewną teorię i chcesz ją przetestować.
- Ty również i nie chcesz jej przetestować. Nigdy nie sądziłem, że doczekam dnia, kiedy spośród nas dwóch to ja będę optymistą.
- To nie... to po prostu... Ja nigdy nie czułem się szczęśliwszy, House. Jestem szczęśliwy tu, gdzie jestem, podróżując po kraju, po prostu żyjąc. Nie planuję tego spieprzyć.
- Jeżeli twoja teoria, a byłbym skłonny się założyć, że to też moja teoria, nie jest zgodna z prawdą? Być może pozbywasz się swojej szansy, żeby nadal to robić. Niewiedza nie zawsze jest błogosławieństwem, ty kretynie.
- Kto w ogóle powiedział, że mam jakąś teorię?
- Historia przeglądarki w twoim netbooku, oto kto.
- Złapię cię w następnym mieście, House. - Wstaje ze swojego miejsca i wypada na zakurzony parking, jeszcze zanim do House'a w pełni dociera, co się właśnie wydarzyło.
Wilson porusza się zdumiewająco szybko, zauważa House, jak na faceta, który powinien nie żyć.
________________________________________________________________________________
Dwa miesiące później, podczas gdy Wilson gapi się na stanowiący wyzwanie talerz [link widoczny dla zalogowanych] w Tiny's Cafe Lounge w Los Alamos w Nowym Meksyku, House uświadamia sobie, co złego dzieje się z jego przyjacielem. Albo raczej - co dobrego - kiedy odrywa się od własnej miski [link widoczny dla zalogowanych] na wystarczająco długi czas, żeby popatrzeć, naprawdę popatrzeć na Wilsona.
Policzki Wilsona są opalone, jego oczy są jasne i promienne. Nie przybrał za bardzo na wadze, nawet pomimo dzikiego obżarstwa w każdej restauracji, w której się zatrzymali, ale - co ważniejsze - także nie stracił na wadze. Jego twarz jest szczupła, kości policzkowe nadal wyraźnie widoczne; żadnych porannych obrzęków spowodowanych [link widoczny dla zalogowanych], co jest powszechną komplikacją w przypadku [link widoczny dla zalogowanych]. Dokuczliwy suchy kaszel, którego nabawił się w czerwcu, już mu przeszedł.
- Na co tak patrzysz? - pyta Wilson.
House mruży oczy. - Najwyraźniej na kretyna - odpowiada.
Wilson wydaje żałosny jęk i obejmuje głowę dłońmi.
- Posłuchaj - zaczyna House rozsądnym tonem - jeśli dasz się przebadać, to, zgodzisz się ze mną, nieważne, czego się dowiesz, to będzie do dupy. Albo twój dziwaczny brak objawów jest po prostu brakiem objawów i w dalszym ciągu umierasz, co będzie do dupy, albo tamta gorączka rzeczywiście przepędziła nowotwór z miasta, co będzie znaczyło, że musisz zdecydować, co ze sobą zrobić. Będziesz musiał wybrać, czy znowu zacząć zachowywać się odpowiedzialnie, czy nie. Co będzie do dupy.
- Myślałem, że przypisywałeś sobie bycie optymistą. - Głos Wilsona jest przytłumiony, ponieważ jego twarz jest nadal zakryta.
- Nigdy nie powiedziałem, że życie nie będzie do dupy. Powiedziałem tylko, że będę jego częścią.
Wilson podnosi wzrok. - Będziesz jego częścią. - To nie jest pytanie.
- Mówiłem, że tak.
Wilson bierze do ręki widelec. Przez minutę przypatruje się swoim chile relleno, ale one się nie ruszają.
- W porządku - odzywa się i wykorzystuje krawędź widelca, aby odciąć zdrową porcję kurczaka, sera i zielonej papryczki.
- W porządku? - powtarza House. - I to wszystko? W porządku?
Wilson patrzy na niego ostrzegawczo i wkłada pełny widelec do ust.
- W porządku - mówi House.
________________________________________________________________________________
The RapidCare, mobilna przychodnia lekarska[5], jest prowadzona przez starszego faceta o rudej brodzie, nazwiskiem Rudy Hennepin. Rudy, pomimo swojego gabinetu z [link widoczny dla zalogowanych] w kącie i jasnoczerwonym [link widoczny dla zalogowanych] wymalowanym na drzwiach, nie jest lekarzem. Za to jest zupełnie gotowy przyjąć zapłatę w gotówce, z góry, za prześwietlenie klatki piersiowej. Z początku się wzdraga, jednak nie na długo.
- Doktorze Bell - mówi Rudy - myśli pan, że tylko dlatego, że ta przychodnia znajduje się w... można by powiedzieć... mniej atrakcyjnej części miasta, to w mniejszym stopniu przejmujemy się naszą reputacją? Że tak łatwo da się nas kupić?
- Dokładnie - odpowiada House.
- House...
- Wilson, czy ja ci nie mówiłem, że masz być cichym wspólnikiem w tym przedsięwzięciu? Posłuchaj, damy Rudy'emu pięć dych ekstra. Będzie mógł je wykorzystać na darmowe badania na gruźlicę dla wszystkich bezdomnych włóczęgów, którzy mieszkają pod wiaduktem. Zgadza się, Rudy?
- No pewnie - potwierdza Rudy i, trzeba mu to przyznać, brzmi naprawdę szczerze.
- Tak właśnie myślałem - mówi House i zdejmuje kurtkę. Podnosi ciężki, ołowiany fartuch z półki. - Trzymaj, Wilson. Słyszę, jak twoje [link widoczny dla zalogowanych] wołają do ciebie, błagając o ochronę.
- To ja może... To ja może zaczekam tam - stwierdza Rudy, wymykając się za drzwi. - Okej, tak będzie dobrze.
- Powiedz "ser" - mówi House i ulatnia się razem z Rudym, zostawiając Wilsona samego.
Rudy obserwuje sytuację, zerkając House'owi przez ramię. - Na pewno nie potrzebuje pan jeszcze jednego? - pyta z nadzieją.
- Nie - odpowiada House. Naciska guzik uruchamiający rentgen.
________________________________________________________________________________
- No - odzywa się House, patrząc mocno zmrużonymi oczami na klisze na podświetlanej tablicy - w dalszym ciągu nie jesteś nudny.
- Nic z tego nie rozumiem - wtrąca się Rudy. - Czemu miałby pan chcieć robić prześwietlenie komuś, komu nic nie dolega?
House spogląda na niego. - Zdawało mi się, że mówiłeś, że nie jesteś lekarzem.
- Nie jestem - odpowiada Rudy. - Jestem tu tylko kierownikiem. Ale w tym biznesie człowiek podłapuje pewne rzeczy. - Wzrusza ramionami. - Na przykład to, jak wygląda normalne prześwietlenie.
Wilson nie odzywa się ani słowem. Jedynie wpatruje się w swoje zdjęcie. Po chwili mamrocze coś pod nosem, po czym odwraca się i wychodzi.
- Nadal nic z tego nie rozumiem - powtarza Rudy.
________________________________________________________________________________
- To dzięki tamtej gorączce - stwierdza House - albo i nie. To cud albo... nie, tę możliwość możemy praktycznie wykluczyć. - Stawia swoją szklaneczkę na stole, pośród wszystkich pozostałych szklaneczek, pośród szklaneczek Wilsona. Pili już od jakiegoś czasu, głównie burbona, lecz mogło się tam również trafić kilka kolejek [link widoczny dla zalogowanych]. Coraz trudniej jest im to spamiętać. - To dzięki tamtej gorączce - mówi. - [link widoczny dla zalogowanych]. [link widoczny dla zalogowanych]. Gorączkotwórcze [link widoczny dla zalogowanych]. - Słowa spływają z jego języka niczym zaklęcia, lecz nie ma w nic nic magicznego. To po prostu nauka. - Tuzin do dwóch tuzinów udokumentowanych przypadków rocznie. Poszczęściło ci się.
- A więc co zrobimy, House? - Wilson trzyma swoją szklaneczkę, nie pijąc z niej. - Co zrobimy?
House rozważa to pytanie. - Cóż - mówi w końcu. - Cóż, wiem, że zawsze chciałem pojechać do [link widoczny dla zalogowanych]...
- Nie chodziło mi o to - mówi Wilson i tym razem pije, jednym łykiem wlewając w siebie porcję burbona. - Chodziło mi o to... co zrobimy?
- Zawsze chciałem pojechać do Trinity site... - zaczyna jeszcze raz House, a kiedy Wilson zaczyna kręcić głową, House ucisza go, zanim ma szansę cokolwiek powiedzieć.
- To pytanie jest bez znaczenia - mówi. - To pytanie jest bez znaczenia, ponieważ nic się nie zmieniło.
- Wszystko się zmieniło! - Wilson podnosi głos, po czym czyni wyraźny wysiłek, żeby się opanować. - Wszystko się zmieniło - powtarza, tym razem ciszej. - Co teraz zrobimy?
House rozgląda się dookoła. Znajdują się w skromnym, małym lokalu, ledwie przecznicę od ich hotelu - prawdziwego hotelu, tym razem, z obsługą pokojową i płaskoekranowymi telewizorami, i z kostkami mydła w kształcie małych muszelek w łazience.
- Pojedziemy naprzód - odpowiada House. - Nie możemy się cofnąć.
- Ja mógłbym wrócić - oznajmia cicho Wilsona.
House obraca swoją pustą szklaneczkę. Raz, dwa, trzy razy.
- Ty mógłbyś wrócić - przyznaje.
Wilson milczy przez długi czas, ale być może trwa to tylko minutę.
- Nie chcę wracać, House - mówi wreszcie. - Ja po prostu... Ja po prostu chcę nadal być sobą.
House kiwa głową i odchyla się na krześle. Wyciąga przed siebie swoją nogę i w zamyśleniu pociera dłonią udo. Ostatnio nie bolało go aż tak bardzo, co prawdę mówiąc jest nieco dziwne, biorąc pod uwagę wibracje motocykla.
- Wiesz, za czym tęsknię? - pyta nagle, a Wilson podnosi wzrok. - Za twoim głupim ochraniaczem na kieszeń. - Bierze kilka orzeszków z małej, bezpłatnej miseczki i wrzuca je do ust. - Tęsknię za twoim głupim ochraniaczem na kieszeń.
- Ach tak? - odpowiada Wilson i w tym momencie się uśmiecha. - A wiesz, za czym ja tęsknię? Za twoją głupią bilą numer 8.
- Kochałem tę Magiczną Ósmą Bilę! - protestuje House, a uśmiech Wilsona przeradza się w śmiech.
Siedzą tak przez długi czas, a może tylko przez krótką chwilę, a jutro, kiedy wsiądą z powrotem na swoje motory, to zrobią to po to, by jechać naprzód.
Czas, przynajmniej póki co, płynie jedynie w jednym kierunku.
A House jest w stanie z tym żyć
~~ fin ~~
Cytat: | [1] [link widoczny dla zalogowanych] - preparat pomagający w trawieniu, zapobiegający mdłościom oraz innym problemom z układem pokarmowym; w Polsce niedostępny.
A przy okazji - co do wcześniejszego fragmentu dialogu:
H: [...] Bo na to natychmiast polecę. ['Cause I'm all over that]
W: - To wszystko poleci na ciebie... [It'll be all over you] -- starałam się zachować grę słów i jasny sens, ale gdyby komuś umknęła aluzja: House wyraził chęć rzucenia się na wymienione przysmaki, natomiast Wilson ostrzegł, że to wszystko może "wylądować na nim", jeśli puści pawia
[2] Be-Tide / Fit-to-Be-Tied -- w bardzo swobodnym tłumaczeniu: "Bądź na fali" / "Nadający się do zamknięcia" (nie wiem, czy Autorki to miały na myśli, ale dosłowne tłumaczenie imho nie miałoby sensu)
[3] cytując za [link widoczny dla zalogowanych]: W dzielnicy Haight-Ashbury zaczął się nieustający karnawał hippisów. Lato 1967 nazwano latem miłości
[4] nadąć [się] i wzlecieć nad niebieskie pastwiska - oryg. to bloat up and float to the top of the tank - słowo "bloat" odnosi się m.in. do puchnięcia zwłok pod wpływem gromadzenia się w jelitach pośmiertnych gazów; kawałek z "niebieskimi pastwiskami" to moja improwizacja, przy okazji pasuje to przygody z weterynarzem ;p
[5] mobilna przychodnia lekarska - oryg. doc-in-a-box clinic - jeśli to nie jest jasne, to wyjaśniam, że chodzi o coś w stylu spotykanych u nas objazdowych gabinetów, w których robi się mammografię, tyle że fikowa wersja ma bardziej różnorodne wyposażenie
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Nie 0:07, 07 Gru 2014, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
advantage
Otorynolaryngolog
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 19:14, 06 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
nowy fik, wow!! daję znać, żeby nie było, że wszyscy horumowicze wymarli, soł tworzę posta i jutro powinien się pojawić
i dzięki za przepis na muffinki!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 14:27, 07 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
hehe, wow indeed, że się w końcu z tym fikiem wygrzebałam... to było moje najpowolniejsze tłumaczenie ever
Całe szczęście, że Ty nie wymarłaś i ratujesz sytuację
(a za przepis na muffinki podziękowania przekażę wujkowi gooogle )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
advantage
Otorynolaryngolog
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:01, 07 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Aha, to ja od razu powiem jak bardzo się cieszę, że Wilson nie umiera!!!
No i tłumaczenie wygląda na challenging, soł
Cytat: | najeżone bardzo specyficznymi nazwami i innym amerykańskim folklorem, których wygooglanie zabiera mnóstwo czasu (a ja nawet nie wiem, czy ktoś to docenia ) | doceniam! tylko hmm, nie wiem czy nie rozpieszczasz swoich czytaczy za bardzo w sensie no czy nie powrzucałaś za dużo… I mean, ja bym parę opuściła, jak np. salmonellę, naleśniki, markę motocykli, szkarlatynę czy tytuł filmu, czy coś tam jeszcze. nie mówię o tych typowo amerykańskich kulturowych pojęciach, (tych skomplikowanych medycznych pewnie i tak nikt za bardzo nie ogarnia ) ale takich, które każdy polski fikoczytacz powinien z życia znać
Cytat: | Taka ciekawostka dotycząca Autorki - w komentarzu pod którymś ze swoich fików przyznała się, że jest o rok starsza od Hju. | Ja odkryłam, że Hju ma dość całkiem dużo starszych fanek, może nie od razu starszych od niego, no ale 40+
Cytat: | - Bierzemy - powiedział, wydobywając z portfela kartę Visa Wilsona. | wyższy level przyjaźni: Wilson pozwala nosić Hałsowi swoje karty
Cytat: | Pokój był malutki, dwa dwuosobowe łóżka | nie było wolnego pokoju z dużym małżeńskim?
Cytat: | - Żołądek - odpowiedział. - Nie. Jeszcze niżej. Moje... moje wnętrzności. | Myślałam, że jeszcze niżej, a to by było straszne
Cytat: | - Jasne - odrzekł House. - Tylko nie zaśnij, kiedy będę ci mierzył temperaturę | zależy jak chce zmierzyć
Cytat: | W następnej chwili diagnosta zahacza palec o gumkę bokserek Wilsona i szarpnięciem ściąga je w dół. | Już myślę w kooooooońcu, ale potem sobie przypominam, że to nie +18
Cytat: | - Nie, cukiereczku. | ofkors, House jest dla wszystkich cukiereczkiem
Cytat: | Na bezrybiu i rak ryba, myśli posępnie House | ile ja się dowiem nowych rzeczy
Cytat: | - Na serio martwisz się, że ktoś mnie rozpozna. Tutaj, we Wschodnim Jezusville, w stanie Nigdzie. | Wilson jak zawsze bardziej się martwi o House'a niż o siebie
Cytat: | - House?
- Tak, kochanie?
- Nienawidzę cię
- Nienawidzę cię bardziej | me likes it, ale chłopaki są fajni
Cytat: | - Macie tu wiele przypadków, że ludzie popełniają morderstwo przy pomocy [link widoczny dla zalogowanych]? | LOL, prawie zbrodnia doskonała, soł zapamiętam, a może kiedyś mi się przyda
Cytat: | - House? - odzywa się.
Cholera.
- Nie - odrzeka House. - To jeszcze nie dom. | hahaha, uwielbiam każdy wordplay z nazwiskiem House'a
Cytat: | - Właśnie oficjalnie przekroczyłeś swoją datę ważności. Pomyśl jakieś życzenie. | mnie to samo cieszy, tak samo jak i House'a, tylko on jest mniej taktowny
Cytat: | - Nie chcę wracać, House - mówi wreszcie. - Ja po prostu... Ja po prostu chcę nadal być sobą. | Ja po prostu chcę nadal być Z TOBĄ!!!
I OMG jesteś za dobra i w ogóle zbyt staranna na "gópie" horumowe tłumaczenia, no poważnie! Zwłaszcza, że nie ma zbyt wielkiej publiki, żeby się raczyć Twoimi tekstami, a szkoda
Dzięki za listę fików, na pewno poczytam! No i dzięki za przedstawienie mi tego fika
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Richie117
Onkolog
Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: w niektórych tyle hipokryzji? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 11:01, 09 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
advantage napisał: | Aha, to ja od razu powiem jak bardzo się cieszę, że Wilson nie umiera!!! | właśnie dlatego MUSIAŁAM przetłumaczyć tego fika
advantage napisał: | No i tłumaczenie wygląda na challenging, soł | thx z początku indeed było ciężko, ale jak już wpadłam w rytm tego durnego czasu teraźniejszego, to już było z górki
advantage napisał: | doceniam! tylko hmm, nie wiem czy nie rozpieszczasz swoich czytaczy za bardzo w sensie no czy nie powrzucałaś za dużo… I mean, ja bym parę opuściła, jak np. salmonellę, naleśniki, markę motocykli, szkarlatynę czy tytuł filmu, czy coś tam jeszcze. nie mówię o tych typowo amerykańskich kulturowych pojęciach, (tych skomplikowanych medycznych pewnie i tak nikt za bardzo nie ogarnia ) ale takich, które każdy polski fikoczytacz powinien z życia znać | awww, właśnie nadałaś sens mojej ciężkiej szperaczej pracy no taaak, też się nad tym zastanawiam - tylko jak już coś wygooglam na własny użytek, to dodanie linków do tekstu to już żaden problem (gdybym miała wszystko odgwiazdkować, to bym sobie darowała ) no i znając ogrom ludzkiej ignorancji, nigdy nie wiem, co powinno być czytaczom znane z życia
advantage napisał: | Ja odkryłam, że Hju ma dość całkiem dużo starszych fanek, może nie od razu starszych od niego, no ale 40+ | well, why not? za kilkanaście lat też się będziemy zaliczać do tej kategorii wiekowej w sumie nawet moja babcia była sort of fanką jakichś aktorów, ale to jeszcze nie to samo, co poświęcanie czasu na fikopisanie.
advantage napisał: | wyższy level przyjaźni: Wilson pozwala nosić Hałsowi swoje karty | albo to to, albo Wilson stwierdził, że i tak nie zabierze swoich pieniędzy do grobu Ach, no i nie wykluczone, że House miał portfel Wilsona, bo w oryginale to zdanie wygląda tak: "We'll take it," House said, fishing Wilson's Visa card out of his wallet. i ja nie wiem, do kogo odnosi się to "his"
advantage napisał: | nie było wolnego pokoju z dużym małżeńskim? | pewnie nie, bo żadna para nie wybrałaby takiego miejsca na poślubne gniazdko zresztą dwa podwójne łóżka są lepsze niż jedno
advantage napisał: | Myślałam, że jeszcze niżej, a to by było straszne | straszne, bo House musiałby to zbadać? oh, wait...
advantage napisał: | zależy jak chce zmierzyć | UR saying, że mógłby się do tego posłużyć Małym Gregiem?
advantage napisał: | Już myślę w kooooooońcu, ale potem sobie przypominam, że to nie +18 | the same here *smuteczek*
advantage napisał: | ile ja się dowiem nowych rzeczy | nah, tamto akurat znałam wcześniej, ale też trafiłam na nowość: "lepszy wróbel w ręku niż cietrzew na sęku"
advantage napisał: | LOL, prawie zbrodnia doskonała, soł zapamiętam, a może kiedyś mi się przyda | jeszcze to przemyśl, bo widziałam taki wątek w jakimś serialu kryminalnym i to "prawie" zrobiło wielką różnicę
advantage napisał: | hahaha, uwielbiam każdy wordplay z nazwiskiem House'a | no widzisz, wyjaśnianie tego opuściłam
advantage napisał: | mnie to samo cieszy, tak samo jak i House'a, tylko on jest mniej taktowny | jest do tego upoważniony, skoro musiał paczeć, jak Wilson puszcza pawia
advantage napisał: | Ja po prostu chcę nadal być Z TOBĄ!!! | tego House się sam domyśla, od kiedy Wilson wpakował mu się do łóżka
dzięki, dzięki, dzięki U know, gdybyś miała kontakty w jakimś wydawnictwie, to możesz mnie polecić
Tej małej publiki najbardziej żałuję - nie ze względu na siebie, ale na to, że dobre fiki nie zsykują takiej sławy, na jaką zasługują
Niemazaco, to sama przyjemność rozpowszechniać wieść, że Wilson nie umiera Btw, zwróciłaś uwagę na fika nr 6? to ten, do którego chciałaś kiedyś linka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|