Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: Na pokładzie [3/3]
Idź do strony 1, 2, 3 ... 16, 17, 18  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 4:07, 23 Kwi 2011    Temat postu: Fic: Na pokładzie [3/3]

Kategoria: love

Zweryfikowane przez Richie117


Cytat:
Zastanawialiście się kiedyś, jak mogłoby wyglądać życie Wilsona, gdyby nie był onkologiem w PPTH? Ja się właściwie nie zastanawiałam i może dlatego ten fik tak mnie zauroczył - tym Wilsonem w zupełnie nowym, nietypowym wydaniu

Tematyka fika ogólnie mocno przestarzała, bo to nic innego jak kolejne AU o tym, co mogłoby się stać, gdyby po śmierci Amber Wilson wyprowadził się z Princeton i zaczął wszystko od nowa... No, prawie wszystko, ponieważ jeden poruszający się o lasce fragment przeszłości wcale nie ma zamiaru pozwolić mu tak do końca odejść

Wesołej Wielkanocy!


PS. To chyba najbardziej nie-wierne tłumaczenie, jakie popełniłam, ale nic na to nie poradzę



Tytuł: Na pokładzie ([link widoczny dla zalogowanych])
Autor: daasgrrl


Rosencrantz: Już lepsza śmierć. Myślisz, że śmierć to może być statek?
Guildenstern: Nie, nie, nie... Śmierć to nie jest... Śmierci nie ma. Zastanów się. Śmierć to ostateczna negacja. Niebyt. Nie możesz nie być na statku.
Rosencrantz: Nie raz już nie bywałem na statku.
Guildenstern: Nie, nie, nie - tam gdzie nie bywałeś, to nie były statki.*

- Tom Stoppard, [link widoczny dla zalogowanych] [tłumaczenie: Gustaw Gottesman]



Część pierwsza


Mężczyzna z laską szedł wolnym krokiem wzdłuż nabrzeża w blednącym świetle zimnego, wiosennego dnia, nieznacznie kuląc ramiona dla ochrony przed chłodną bryzą. Ciche skrzypienie słupków nośnych bezustannie przypominało mu, by zachowywał szczególną ostrożność stawiając stopy na wilgotnych, nierównych deskach. Było czwartkowe popołudnie i w otaczającej go przystani panował spokój pod szarym niebem, jeśli nie liczyć skrzekliwych odgłosów mew, które lotem ślizgowym lądowały na otwartych wodach zatoki. Przesuwał spojrzeniem po kolejnych łodziach, obok których przechodził, a skupienie wyostrzało bardziej niż zwykle rysy jego twarzy. Jeśli opis Lucasa był poprawny, nie powinien dostrzec łodzi, której szukał, dopóki nie dotrze do samego końca nabrzeża, ale mimo to nie przestawał się rozglądać.

Minął więcej rodzajów morskich statków, niż potrafiłby nazwać: krótkie, przysadziste jednostki, które przypominały przerośnięte łodzie wiosłowe; katamarany o podwójnych kadłubach; eleganckie, błyszczące motorówki, które mieniły się w ostatnich promieniach słońca; dziwaczne, rozbudowane ohydztwa. Jednakże on wiedziałby, jakiego typu łodzi poszukuje, nawet bez szczegółowego opisu Lucasa - czegoś, co dawało zapowiedź żeglugi, czegoś, co przypominało oprawione w ramy reprodukcje i modele w gabinecie Wilsona, które widywał tak wiele razy, że prawie przestał je zauważać.

I oto była, dokładnie według opisu, w ostatnim rzędzie, skierowana dziobem wprost w otwartą zatokę - zielony kadłub, biały pokład. Lucas określił jej długość na dwanaście metrów, co brzmiało imponująco, ale z bliska łódź wyglądała na śmiesznie małą. House zszedł na pochylnię biegnącą wzdłuż burty i stał tam przez, jak mu się zdawało, długi czas, w milczeniu przyglądając się łodzi, która kołysała się w swoim doku, nie wykazując żadnych wyraźnych śladów życia, czym przeczyła swej nazwie - Vivere** - wymalowanej czarnymi, ozdobnymi literami na kadłubie.

House nienawidził tego, tej niepewności. Cała jego kariera opierała się na działaniu w stresowych warunkach, kiedy życie pacjenta wisiało na włosku. Decyzje, w których stawką było życie lub śmierć, przychodziły mu z łatwością i zawsze podejmował je wiedząc, że w ostatecznym rozrachunku zrobił wszystko, co było w jego mocy. Lecz teraz chodziło o coś zupełnie innego, o coś wychodzącego daleko poza zakres jego kompetencji, a on nie miał pojęcia, co powinien zrobić.

Przez moment stał ze zwieszoną głową, pogrążony w myślach. To był zły pomysł. Będzie lepiej, jeśli da sobie spokój i wróci na noc do swojego pokoju o absurdalnie marynarskim wystroju, gdzie będzie mógł oglądać pełną zakłóceń telewizję i domagać się nieistniejącej obsługi hotelowej, a jutro spróbuje znowu. Albo nie zrobi tego nigdy. Znał siebie wystarczająco dobrze, by mieć świadomość, że jeśli teraz odejdzie, szanse na to, że następnego dnia po prostu wymelduje się z hotelu i pojedzie z powrotem do Princeton, były bardzo, bardzo wysokie.

To prawda, że Cuddy nalegała na tę wizytę, stawiając ją jako warunek jego powrotu do pracy, ale najprawdopodobniej zdołałby ją wykołować, gdyby po prostu powiedział, że próbował. Mógłby wymyślić coś o tym, że zatrzaśnięto mu metaforyczne drzwi przed nosem. Jeżeli byłby wystarczająco przekonujący, Cuddy prawdopodobnie nie zadałaby sobie trudu, by to sprawdzić. I być może tak by było najlepiej. Pozwolić, by ich zmarła przyjaźń spoczywała w pokoju i iść naprzód. W końcu Wilson najwyraźniej tak właśnie zrobił, więc on powinien zrobić to samo. Pozwolić, by strata rozprzestrzeniła się bez dalszych komentarzy na resztę jego życia. Niemniej jednak przyjechał tutaj, czy był to zły pomysł, czy nie. Co musiało oznaczać... coś. Lecz teraz, kiedy rzeczywiście stał w tym miejscu, uświadomił sobie, że być może nie ma prawa, by mieć jeszcze jakąś nadzieję.

Był już o krok od tego, by odwrócić się i odejść, kiedy postać z czarnym plastikowym workiem na śmieci w ręku wyłoniła się nagle spod pokładu.


***

Koniec końców, House przestał próbować go zatrzymać.

"Mam prawo odejść od ciebie, House", powiedział Wilson, i tym razem House poddał się i pozwolił mu na to, ponieważ wiedział - obaj wiedzieli - że to nie potrwa długo. Blask potrzeb House'a miał przyciągnąć Wilsona z powrotem, tak jak północny biegun magnetyczny nieodparcie przyciąga igłę kompasu. Wilson już raz wcześniej próbował odejść, wkrótce po rozwodzie numer dwa, tylko po to, by magicznym sposobem pojawić się znowu tuż po zawale, jak gdyby nigdy nic się nie stało, jak gdyby ich podlewana alkoholem "rozmowa", w trakcie której Wilson uczynił House'a osobiście odpowiedzialnym za jego wszystkie późne powroty do domu i odwołane spotkania, które doprowadziły do tego, że Bonnie go zostawiła, nigdy nie miała miejsca.

Od tamtej pory nic się nie zmieniło, nawet po rozpadzie małżeństwa numer trzy. W jakiś niepisany sposób noga House'a scementowała łączącą ich więź, czyniąc ją nierozerwalną. Utrata Amber zraniła Wilsona dotkliwie - House to rozumiał i bez wątpienia żałował tego, co się stało. Jednak on znał się z Wilsonem dłużej, niemal od zawsze i był dla niego najważniejszy. Wilson musiał wrócić, ponieważ to leżało w jego naturze. To leżało w naturze ich związku.

Jeszcze tylko jeden piątkowy wieczór spędzony samotnie na kanapie i Wilson wróci, bo wbrew wszystkiemu nigdy nie zwrócił klucza do frontowych drzwi mieszkania House'a. Jeszcze tylko jeden tydzień, podczas którego House był zmuszony kuśtykać piętro niżej, by skonsultować przypadek z p.o. szefa onkologii, Rowlandem, co przebiegało w taki sposób, że w ciągu następnej godziny Rowland niezmiennie wpadał z pretensjami do biura Cuddy. Jeszcze tylko jeden miesiąc przechodzenia obok pustego gabinetu sąsiadującego z Diagnostyką - który nadal był pusty nie bez powodu, bo nie chodziło przecież wyłącznie o niego - wszyscy wiedzieli, że Wilson lada dzień będzie z powrotem. I sprawy potoczą się naprzód tak samo, jak zawsze do tej pory.

Tak było do czasu, gdy jednego dnia House przyjechał do pracy i odkrył, że drzwi do gabinetu Wilsona są otwarte, że zniknęło z nich jego nazwisko oraz że w pomieszczeniu unosi się zapach odświeżacza powietrza i bzów. W gabinecie nie było wówczas nikogo, ale stały tam nowe meble wypełnione nieznanymi mu z wyglądu książkami, na ścianach wisiały dziwaczne obrazy przedstawiające ogrody i kwiaty, a z oparcia kanapy zwieszało się coś, co przypominało purpurowy szal. House omiótł gabinet jednym niedowierzającym spojrzeniem i ruszył prosto do biura Cuddy.

- No dobra, gdzie on jest?

Cuddy odwróciła się w jego stronę, rzucając przepraszające spojrzenie młodemu stażyście, który siedział naprzeciwko niej. Kiedy się odezwała, w jej głosie brzmiała nuta ostrożnego rozsądku, co tylko jeszcze mocniej go zirytowało:

- Ten gabinet jest mi potrzebny, House. Doktor Mills czekała ponad rok na...

- To trwa już wystarczająco długo. Teraz już sześć miesięcy. Oni byli razem tylko przez sześć miesięcy. Chciał czasu, to dałem mu czas. Ale już wystarczy. A więc gdzie on jest?

Cuddy przez chwilę przyglądała mu się ze spokojem, po czym pokręciła głową. - Nie wiem.

- Musisz wiedzieć. Jasne, nie liczyłem na to, że zadzwoni do mnie, by podzielić się ze mną nowinami, ale on nie zerwałby kontaktu ze swoją szefową czy ze swoimi umierającymi ex-pacjentami.

- Ostatni raz rozmawiałam z nim dwa tygodnie po tym, jak zwolnił się ze szpitala, House. Tuż przed tym, zanim wyjechał z miasta. Kiedy zapytałam, dokąd się wybiera, odpowiedział - cytuję - "gdzieś indziej". Od tamtej pory jedyną wiadomością od niego była pocztówka. - Wykonała gest dłonią skierowaną wnętrzem do góry. - Jego telefon komórkowy również został odłączony, ale o tym prawdopodobnie wiesz.

- Oczywiście - odrzekł House. W rzeczywistości nie miał o tym zielonego pojęcia. W ciągu minionych miesięcy zastanawiał się, czy nie powinien spróbować zadzwonić do Wilsona, ale przeczuwał, że tylko zostałby spławiony, co byłoby nad wyraz dosadnym dowodem na... nie był pewien, na co. Możliwe, że na jego porażkę.

- Jestem pewna, że dasz radę go znaleźć, jeśli spróbujesz. Skontaktuj się może z jego rodzicami albo z tamtym detektywem, którego usługi usiłowałeś opłacić z mojej kieszeni. - Głos Cuddy złagodniał. - Tym razem mogłabym się nawet na to zgodzić.

House wytrzymał jej współczujące spojrzenie jeszcze przez chwilę, a następnie odwrócił się i wyszedł.

Miały minąć dwa lata, zanim ponownie zobaczył się z Wilsonem.


***

House obserwował, jak Wilson oddala się od wejścia prowadzącego na niższy pokład, z którego się wyłonił i idzie w kierunku stabilnej powierzchni, otaczającej krawędź łodzi. Dopiero wtedy Wilson wreszcie go zauważył i natychmiast zatrzymał się z gwałtownością, która wyglądałaby zabawnie w innych okolicznościach. Jego spojrzenie powoli przesunęło się po House'ie z góry na dół, lecz jego mina niczego nie zdradzała. Następnie odwrócił wzrok, podszedł do burty i ze swobodą zeskoczył z pokładu na nabrzeże. Worek w jego dłoni zmiął się i zakołysał przy tym ruchu.

Bez słowa minął House'a i zszedł z pochylni, przemierzając przystań tą samą trasą, którą przyszedł House, tyle że w przeciwnym kierunku. House postąpił za nim kilka kroków, ale było jasne, że Wilson nie ma zamiaru zwolnić. Tak więc House odprowadził go tylko wzrokiem aż na wybetonowaną promenadę, gdzie pod prostym zadaszeniem znajdował wielki otwarty kontener na śmieci. Rozległo się ciche, metaliczne łupnięcie, kiedy worek zniknął wewnątrz kontenera. Potem Wilson ruszył z powrotem wzdłuż nabrzeża w kierunku swojej łodzi, w kierunku House'a.

Pomimo srogiego wyrazu twarzy Wilsona, House musiał przyznać, że zmiana otoczenia najwyraźniej wpłynęła na niego bardzo pozytywnie. Jego opalenizna była wyraźnie widoczna, a ubrany w t-shirt i jeansy wyglądał na nieco silniejszego i lepiej zbudowanego w okolicach górnej połowy ciała. Odstręczająca miękkość jego sylwetki spowodowana stylem życia faceta w średnim wieku cofnęła się, podobnie jak odrobinę cofnęła się linia jego włosów. Jednak jego twarz nadal posiadała te chłopięce rysy, które sprawiały, że nie wyglądał na swoje lata. Jego krok był długi i pewny, ale szedł z głową odwróconą w kierunku zachodzącego słońca, nieugięcie ignorując swojego gościa.

House przesunął się, stając bezpośrednio na jego drodze i zmuszając Wilsona, by zatrzymał się jakiś metr od niego. Przynajmniej tyle udało mu się zdziałać, bo potem Wilson już tylko stał tam, z rękami splecionymi na piersi, wyraźnie czekając, aż House się odezwie. A House'owi, chociaż raz, odebrało mowę. Co tu można było powiedzieć? Gdyby istniało cokolwiek, co House mógłby uznać za nadające się do powiedzenia, powiedziałby to już dawno temu, powiedziałby to Wilsonowi, kiedy jego stanowcza twarz ukazała się w uchylonych drzwiach. Nie istniało nic, co mógłby powiedzieć teraz, co nie byłoby oczywiste albo bezsensowne, zatem w ogóle nic nie powiedział. Wszystko było w rękach Wilsona. Teraz nadeszła kolej House'a, by odwrócić wzrok.

Kiedy stało się jasne, że nie zbliżał się żaden natychmiastowy atak, obronna poza Wilsona nieco złagodniała. Przyjrzał się ponownie House'owi, pokręcił głową i westchnął.

- Domyślam się, że prędzej czy później musiało do tego dojść - odezwał się cicho.

House wzruszył ramionami. - Nie wyjechałeś nawet poza granice stanu.

- Próbowałem. Ale łódź była już tutaj zacumowana, kiedy ją kupiłem, więc pomyślałem sobie, że co mi to szkodzi.

- Prosto w ramiona kolejnej kobiety.***

Uśmiech Wilsona, aczkolwiek niepewny, był dla niego ulgą. - Coś w tym stylu.

- Naprawdę mieszkasz na tym czymś? Widywałem trumny większych rozmiarów - powiedział House, po czym natychmiast tego pożałował.

Postawa Wilsona oraz jego ton na powrót stały się bardziej nieprzychylne. - Czemu właściwie tu jesteś? Nie będę nawet pytać, jak mnie znalazłeś.

- Prawdę mówiąc, to Cuddy cię znalazła. A raczej Lucas. Oraz Cuddy.

- Lucas?

- Ten prywatny detektyw. Och, czekaj, zapomniałem, że nigdy nie zostaliście sobie oficjalnie przedstawieni.

- House. - Znużony wyraz twarzy Wilsona stanowił ostrzeżenie. - Dlaczego?

- Brakowało mi twojego prawienia kazań?

- Ale dlaczego teraz? Przez pierwsze sześć miesięcy myślałem, że może... ale...

- Chciałeś pobyć w samotności, więc dostałeś tę możliwość.

- Jednak jesteś tutaj.

- Nareszcie trafiło mi się okienko w moim terminarzu.

- House. - I w ten sposób, choć tylko na chwilę, zapłonęła stara, znajoma irytacja, gdy dłonie Wilsona spoczęły na jego biodrach, a jego czoło zmarszczyło się w wyrazie frustracji. Wilson również był tego świadom. Pohamował się i zmusił do ponownego opuszczenia rąk wzdłuż boków, ciągle zaciskając dłonie w luźne pięści. Następnie wyminął House'a i przeszedł kolejne kilka kroków w dół pochylni, po czym przystanął. Odwrócił się za siebie.

- Nie muszę... Właśnie dlatego wyjechałem, okay? Wszystkie te gierki, uniki, kłamstwa stwarzające pozory, że są odpowiedziami. Nie muszę mieć już z tym do czynienia. To już nie są moje problemy. - Zabrzmiało to jak dobrze wyuczona mantra, mająca być w równym stopniu przypomnieniem dla niego samego, co naganą dla House'a. Wilson urwał, a gniew odpłynął nieco z jego twarzy, lecz nie zniknął zupełnie. - Gdybyś rzeczywiście chciał ze mną kiedyś porozmawiać, daj mi znać.

A potem Wilson odwrócił się i wspiął z powrotem na swoją łódź, szybko znikając w otworze, który prowadził na dół, pod pokład. House drgnął, jak gdyby chciał pójść za nim, ale zatrzymał się gwałtownie. Pokład łodzi znajdował się ponad pół metra ponad powierzchnią nabrzeża, a nieco wzburzone fale kołysały łodzią we wszystkich trzech wymiarach tak, że to przysuwała się bliżej do krawędzi pochylni, to znów ponownie się oddalała. Do tego wiatr się wzmagał. Gdyby House pokusił się o ściganie Wilsona w tym momencie, miał bardzo realną szansę, by wpaść do zatoki, a w najlepszym razie zaliczyć paskudny upadek podczas próby kuśtykania przez pokład w kierunku wejścia. Alternatywą było pozostanie na pomoście i wrzeszczenie, dopóki by nie ochrypł, mimo tego, że wiatr porywałby jego słowa. W pobliżu nie było nikogo, kto by to zauważył czy się tym przejął.

Po kilku minutach zastanowienia, House uznał, że prawdopodobnie paskudnie spieprzył tę sprawę. Na szczęście istniała jeszcze jedna możliwość, którą Lucas jakże roztropnie mu zapewnił, ale to musiało poczekać do rana.

House odwrócił się bez pośpiechu i odszedł w pogłębiający się zmierzch.


***

Poczekalnia była cicha i urządzona ze smakiem; najwyraźniej w tej części świata żyła lepsza klasa chorych ludzi. W recepcji pracowała młoda blondynka; odchodzący w bok korytarz prowadził do położonych w głębi prywatnych gabinetów. Resztę pomieszczenia zajmowały drewniane ławeczki do siedzenia o szykownych niebiesko-szarych winylowych obiciach, które zajmowały większą część długości trzech ścian. Podłogę pokrywały kafelki o podobnej barwie. Na niskim drewnianym stole stojącym pośrodku leżała obowiązkowa kolekcja wysłużonych czasopism; pod stołem znajdowały się trzy kosze czegoś, co wyglądało na zabawki dla dzieci. Na ścianach wisiały przygnębiająco przewidywalne obrazki przedstawiające łodzie i plaże, z wyjątkiem ściany za biurkiem recepcji, którą ozdabiała ogromna, niezgłębiona [link widoczny dla zalogowanych] złożona z kolorów i kształtów, którą można było opisać jedynie jako "sztukę abstrakcyjną". Roślina stojąca w pobliżu wejścia była sztuczna, ale kwiaty w przysadzistym wazonie na ladzie recepcji były prawdziwe.

House siedział w kącie od niemal półtorej godziny, pozornie zaabsorbowany stronicami lokalnego brukowca. Laska leżała u jego stóp, dyskretnie oparta o drewnianą listwę biegnącą przy podstawie ławeczki. Poprzedniej nocy marnie spał, skazany na przesadnie miękkie łóżko oraz agresywne ogrzewanie. Zjadłszy późne śniadanie w hotelu, doszedł do wniosku, że noga boli go bardziej niż zwykle. Zdecydowanie bardziej niż zwykle. Było to coś, co naprawdę wymagało sprawdzenia tak szybko, jak to możliwe. A dzięki Lucasowi House wiedział dokładnie, gdzie mógł znaleźć odpowiedniego lekarza.

Wyjrzał zza skraju gazety. Wcześniejszy tłum mocno się przerzedził. Jak dotąd pojawiły się co najmniej trzy przeziębienia, dwa przypadki poważnych poparzeń słonecznych, trzy niejednoznaczne schorzenia (prawdopodobnie wynikające z podeszłego wieku), jeden wiercący się facet, cierpiący na coś wstydliwego (prawdopodobnie hemoroidy) oraz złamana ręka. Nudy, nudy, nudy. Recepcjonistka uraczyła go słodkimi przeprosinami; ponieważ nie był zapisany, musiał zaczekać, aż lekarz przyjmie pozostałych pacjentów - chyba że chciałby się udać do doktora Zimmermana, który był wolny o dziesiątej trzydzieści? House zapewnił ją, że bez problemu może zaczekać. Teraz w poczekalni zostało już tylko pięć osób - dwa niejednoznaczne schorzenia, jedno przeziębienie, House oraz kobieta, która albo cierpiała z powodu zapalenie spojówek albo naprawdę przykrego rozstania z partnerem. House siedział tam zdecydowanie najdłużej z nich wszystkich.

Ponownie podniósł gazetę, kiedy w głębi korytarza rozległ się odgłos kroków, a Zimmerman poprosił do siebie panią Seward, która, zanim wstała, ostatni raz gorączkowo osuszyła oczy. House po raz dwudziesty przewrócił stronę, gdy dźwięk wydawany przez kolejne dwie pary stóp zaczął narastać w korytarzu.

- Dziękuję panu bardzo, doktorze Wilson.

- Do zobaczenia w przyszły wtorek, pani Trenton.

House usłyszał, jak recepcjonistka mówi coś półgłosem, a następnie jak Wilson szepcze coś uspokajającego w odpowiedzi. Potem rozległ się cichy szelest karty pacjenta podawanej z ręki do ręki.

- Pan...

Cisza, która zapadła, była bardzo wymowna. House policzył do dziesięciu, po czym ponownie wyjrzał zza skraju gazety. Wilson, przyjrzawszy się w końcu poczekalni lepiej niż zwykle, mierzył go wściekłym wzrokiem.

- ...Gregory House - dokończył wreszcie. Napięcie w jego głosie było na tyle wyczuwalne, że pozostali pacjenci zaczęli zerkać na House'a z ciekawością, a recepcjonistka posłała Wilsonowi spojrzenie pełne zaniepokojenia.

- Przepraszam, czy coś się stało, doktorze? Ten pan powiedział, że przyjechał tutaj dopiero wczoraj i nie miał kiedy zapisać się na wizytę. Pomyślałam, że czeka już tak długo, a jego noga...

- Wszystko w porządku, Melisso - odparł Wilson, po czym zwrócił się z powrotem do niego. - Pan House jest... jednym z moich byłych pacjentów.

House był pod wrażeniem. To nawet nie było kłamstwo - Wilson rzeczywiście wystawiał mu recepty i tak dalej. Ostentacyjnie złożył gazetę, poszukał pod nogami swojej laski, a następnie wstał, obdarzając recepcjonistkę szerokim uśmiechem.

- Zgadza się - powiedział. - On ocalił mi życie. Przejechałem sześćdziesiąt kilometrów tylko po to, by zrobić mu niespodziankę.

- Och, to cudowne. - Melissa odpowiedziała uśmiechem, jednak ciągle zerkała z niepokojem na obydwu mężczyzn.

- Rzeczywiście - wycedził przez zęby Wilson nie patrząc w jej stronę i, nie mówiąc już nic więcej, ruszył wolno w kierunku swojego gabinetu.

- Łatwo wpada w zakłopotanie - poinformował zebranych w poczekalni House i podążył za Wilsonem.


***

Gabinet Wilsona wyglądał zupełnie inaczej, a jednak dziwnie znajomo. Znajdowało się w nim całe znajome wyposażenie lekarskiego gabinetu: biurko, stół do badania pacjentów, aparat do mierzenia ciśnienia, waga i przepełniona półka materiałów opatrunkowych. Ściany były pomalowane na biało, ale niebiesko-szary motyw z poczekalni pojawiał się na fotelu na kółkach oraz na szafkach ze sprzętem. Jednak z ogólnej zbieraniny House z łatwością potrafił wybrać przedmioty, które były osobistą własnością Wilsona: dyplom ukończenia studiów medycznych, niewielka fachowa biblioteczka, globus, pluszowe zabawki, duży obraz przedstawiający żeglujący statek, który wcześniej wisiał na ścianie jego gabinetu w PPTH. Plakaty filmowe zniknęły. Na dalszym końcu biurka Wilsona, obok komputera, znajdowało się jedno małe zdjęcie w drewnianej ramce. House musiał wychylić się lekko, by zobaczyć, co ono przedstawia - uśmiechającą się Amber. Ona także ruszyła w ślad za Wilsonem.

House nie miał wiele czasu na rozmyślania; Wilson zatrzasnął drzwi i stanął obok biurka z rękami splecionymi na piersi. Rysy jego twarzy były tak znajome, że House niemal chciał się uśmiechnąć, lecz wiedział, iż to wpakowałoby go w niekończące się kłopoty. Zamiast tego stał tam tylko i czekał, prawie dokładnie tak, jak poprzedniego wieczoru.

- Co ty tutaj, do diabła, robisz? - Wilson rozważnie zniżył głos, ale jego wściekłość była niewątpliwa.

House podniósł wzrok, wzruszył ramionami. - Boli mnie noga.

Wiedział, że umyślnie zachowuje się irytująco, ale coś wewnątrz niego czuło się urażone otaczającym go pomieszczeniem. Spokojną zwyczajnością tego wszystkiego. Faktem, że Wilson był w stanie to zrobić - zacząć od nowa bez niego. Wilson obserwował go, najwyraźniej jego czyste oburzenie uniemożliwiało mu dalszą przemowę.

- I pomyślałem, że będziesz wdzięczny za coś, co ożywiłoby twój niewiarygodnie nudny dzień - dodał House, nie mogąc się powstrzymać. - Założę się, że tak naprawdę nie możesz się doczekać ataku serca od czasu do czasu.

- House, nie rób tego. Ruszyłem naprzód z moim życiem. Jestem szczęśliwy. Po prostu daj temu spokój.

- Ja niczego nie zrobiłem - zauważył House. - Jedyne, co zrobiłem, to czekałem dwie godziny w poczekalni pełnej hipochondryków tylko po to, żebyś ze mną porozmawiał. Czekałem spokojnie, mógłbym dodać. Spytaj tamtą blondynę, jeśli mi nie wierzysz.

- Nazywa się Melissa - odparł odruchowo Wilson, lecz House widział, jak Wilson rozluźnia się odrobinę, rozważając prawdę zawartą w obronnych słowach diagnosty. Wilson wiedział, lepiej niż ktokolwiek inny, jak trudne było to dla House'a. Zarówno pod względem fizycznym - skoro nie mógł znacząco poruszać swoją nogą przez tak długi czas, jak i umysłowym - gdyż opierał się pokusie, by wtrącić się w działanie przychodni. A jego noga rzeczywiście bolała.

Wreszcie Wilson skinął głową.

- W porządku - powiedział. Przyciągnął sobie fotel na kółkach i usiadł, odgradzając się od House'a rogiem biurka. House został na nogach; na tę chwilę miał dosyć siedzenia. Pomimo tego wciąż miał poczucie, że sytuacja jest dziwnie oficjalna, jakby naprawdę był jednym z pacjentów Wilsona.

- A zatem, panie House - odezwał się Wilson, pochylając się nieco do przodu. W przeciwieństwie do lekkości tonu jego głosu, jego oczy nadal wyrażały ostrożność. - Co pana do mnie sprowadza?

House zawahał się. Nie chciał robić tego tam, w gabinecie, ale wiedział, że tolerancja Wilsona była już u kresu wytrzymałości. Zdecydował się na półprawdę:
- Cuddy chce wiedzieć, czy wrócisz.

- Więc przysłała ciebie? - House najwyraźniej wyszedł z wprawy; Wilson nie dał się nabrać ani na moment.

- Tak jakby. - Jego lewa dłoń uderzyła o prawą i obie spoczęły na jego lasce. Niewątpliwie musiał posunąć się trochę dalej. - Ja... jestem na urlopie.

Przez twarz Wilsona przewinęły się rozbawienie, rozdrażnienie i zaniepokojenie. Był to fascynujący widok.

- Okay, co takiego zrobiłeś?

House pokręcił głową. Przepłynął przez niego potok zmieszanych emocji, ale stłumił go gwałtownie. Nie będzie robił tego tutaj, w lśniącym, nowym gabinecie Wilsona. Myśl o byciu potraktowanym jak jeden z pacjentów Wilsona, o byciu profesjonalnie wysłuchanym z następującymi po tym uspokajającymi słowami oraz zdystansowanym współczuciem, napełniała go odrazą. Albo Wilsonowi ciągle szczerze na nim zależało albo nie. Jeżeli Wilson zacznie nalegać, on po prostu wyjdzie. To będzie odpowiedź, której oczekiwał. Tu i teraz.

Wilson przyglądał mu się uważnie. Następnie na krótko zamknął oczy, podnosząc jedną dłoń, by delikatnie rozmasować sobie skroń. Obejrzał się w lewą stronę, po czym zerknął w dół na ramkę, w której znajdowało się zdjęcie Amber. Sprawiał wrażenie, że wpatruje się w nie przez długą chwilę, zastanawiając się nad czymś.

- Nie pytaj jej – powiedział House. - Ona zawsze mnie nienawidziła.

- Ona cię nie nienawidziła, House – odparł Wilson, przyglądając się zdjęciu. - A ja jej o nic nie pytam. Ona nigdy tego nie chciała.

Nie wyjaśnił niczego, a House go nie naciskał. Po prostu czekał. To zaczęło się stawać zwyczajem. W końcu wydawało się, że Wilson podjął jakieś wewnętrzne postanowienie.

- Chcesz wpaść do mnie dziś wieczorem? - zapytał. - Ja... przygotuję coś do jedzenia.

House pokiwał głową, chociaż myśl o spędzeniu chociażby minuty na pokładzie tego pływającego pudełka po butach, które Wilson obecnie najwyraźniej nazywał domem, nie była dla niego ani trochę pociągająca. Nigdy nie cierpiał na klaustrofobię - w ścisłym znaczeniu tego słowa - ale zważywszy na jego wzrost oraz niepełnosprawność, brzmiało to równie atrakcyjnie, co perspektywa bycia unieruchomionym na dziesięć godzin w fotelu na pokładzie samolotu podczas silnych turbulencji. Tyle że miał tam być Wilson. To stawiało sprawę w innym świetle.

- Może o dziewiętnastej? - zaproponował Wilson i przez chwilę brzmiało to tak, jakby nic się nie zmieniło. Był piątek. On miał zjeść kolację z Wilsonem. Wszystko wokół nich uległo zmianie, ale ten jeden przelotny moment poufałości podniósł go na duchu. Uczepił się go z wdzięcznością.

- Domyślam się, że nie dostarczają tam jedzenia na wynos.

Wilson się uśmiechnął. - Nie, zazwyczaj nie.

Kilka minut później Wilson odprowadził go z powrotem do poczekalni i zabrał ze sobą do gabinetu jednego z pacjentów z niejednoznacznym schorzeniem. House pozostał na łasce Melissy, która wręczyła mu jego rachunek.

- Mam nadzieję, że wszystko w porządku? - powiedziała radośnie.

House powstrzymał się przed wypowiedzeniem sarkastycznej uwagi o chronicznym problemie Wilsona z alkoholem i zamiast tego wyciągnął swoją kartę kredytową.

- Wszystko gra - odpowiedział i złożył podpis na potwierdzeniu dopłaty za wizytę. Przynajmniej tyle był w stanie zrobić.


***


Cytat:
* mam mieszane uczucia co do tego tłumaczenia, ale że nie mam na nie lepszego pomysłu, więc dorzucam oryginalny fragment, jeśli kogoś on ciekawi:
Rosencrantz: We might as well be dead. Do you think Death could possibly be a boat?
Guildenstern: No, no, no… Death is … not. Death isn't. You take my meaning. Death is the ultimate negative. Not-being. You can't not-be on a boat.
Rosencrantz: I've frequently not been on boats.
Guildenstern: No, no, no - what you've been is not on boats.

(gdyby kogoś BARDZO to ciekawiło, to mam też pdfy z całością po polsku i po angielsku )

** Vivere - z francuskiego: żyć

*** to jakiś żeglarski zwyczaj czy coś, że do statków, łodzi i innych takich odnosi się jak do kobiet; w angielskim jest to o tyle wyraźniejsze, że zamiast zaimka przeznaczonego dla przedmiotów (it) stosuje się zaimki żeńskie (she, her)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Sob 1:51, 07 Maj 2011, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:49, 23 Kwi 2011    Temat postu: Re: Fic: Na pokładzie [1/3] <img src=

zarąbisty żonglujący emotek! ale żeby nie było, że tylko ten emotek mnie tu ujął... jeszcze ten dźgający laską

A na poważnie, to też się nie zastanawiałam, co by było, gdyby Wilson nie wrócił. Bo to oczywiste, że miejsce Wilsona jest w PPTH przy słynnym diagnoście. A nie na jakiejś łodzi mniejszej od trumny...

Cytat:
postać z czarnym plastikowym workiem na śmieci w ręku wyłoniła się nagle spod pokładu.
Dexter Morgan?

Cytat:
Jego opalenizna była wyraźnie widoczna, a ubrany w t-shirt i jeansy wyglądał na nieco silniejszego i lepiej zbudowanego w okolicach górnej połowy ciała.
wow, opalony Wilson w tshircie

Cytat:
Jednak jego twarz nadal posiadała te chłopięce rysy, które sprawiały, że nie wyglądał na swoje lata.
to zdanie tak ładnie podsumowuje wygląd Wilsona. A właściwie to RSLa;)

Cytat:
duży obraz przedstawiający żeglujący statek, który wcześniej wisiał na ścianie jego gabinetu w PPTH. Plakaty filmowe zniknęły.
wisiał taki? muszę zobaczyć. A plakaty zniknęły?! Plakaty były najlepsze!

Cytat:
- Chcesz wpaść do mnie dziś wieczorem? - zapytał. - Ja... przygotuję coś do jedzenia.
od nienawiści do przyjaźni w 3 minuty? A od przyjaźni do miłości?

Hm... +18 mój mózg automatycznie odbiera jako będzie era! A tu jednak nic tego nie zapowiada... Ale przecież jeszcze dwa rozdziały.

no to weny na resztę i też wesołych


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:23, 23 Kwi 2011    Temat postu:

Przez chwilę bałam się, że Wilson nie jest już lekarzem. Łowi ryby, popija rum, a na ramieniu ma wytatuowaną kotwicę Właściwie, to teraz marzy mi się przeczytanie takiego fika...

Cytat:
- Naprawdę mieszkasz na tym czymś? Widywałem trumny większych rozmiarów


Epicka wpadka xD

Wydaje się, że chłopaków nie łączy na razie nic, poza przyjaźnią, także jestem ciekawa co będzie dalej. "Osiemnastka" na początku też mnie zastanawia. Czyżby jednak zanosiło się na erę na pokładzie?

Jest coś intrygującego w tym, że House pozwolił Wilsonowi zniknąć na tak długo. I jeszcze sam Wilson, który wydaje się być już całkowicie wolny od jego wpływu.
Na pewno będę czekać na ciąg dalszy

Wesołych!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Sob 18:36, 23 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:51, 23 Kwi 2011    Temat postu:

Nie, właściwie to się nie zastanawiałam, jak mógłby żyć Wilson, gdyby nie był lekarzem w PPTH. No bo co innego mógłby robić, w dodatku bez House'a? Ale to ciekawe doświadczenie, oglądać go z trochę innej niż zwykle perspektywy.

Cytat:
House obserwował, jak Wilson oddala się od wejścia prowadzącego na niższy pokład, z którego się wyłonił i idzie w kierunku stabilnej powierzchni, otaczającej krawędź łodzi.
Srsly, łódź? Chociaż wolę to niż przyczepę
Cytat:
pluszowe zabawki
Nie mam skojarzeń, ja wcale nie mam skojarzeń
Cytat:
- Chcesz wpaść do mnie dziś wieczorem? - zapytał. - Ja... przygotuję coś do jedzenia.
Coś mi się wydaje, że Wilson wcale tak bardzo nie chce zostawić dawnego zycia za sobą, jak mu się wydaje
Cytat:
Tyle że miał tam być Wilson. To stawiało sprawę w innym świetle.
No pewnie, że w innym Z Wilsonem nawet w takiej mniejszej od trumny łodzi można fajnie spędzić czas
Cytat:
House powstrzymał się przed wypowiedzeniem sarkastycznej uwagi o chronicznym problemie Wilsona z alkoholem
dobrze się trzyma jak na alkoholika
Pino napisał:
Czyżby jednak zaniosło się na erę na pokładzie?
no właśnie...?

Weny i wesołych świąt


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 2:48, 24 Kwi 2011    Temat postu:

advantage napisał:
zarąbisty żonglujący emotek! ale żeby nie było, że tylko ten emotek mnie tu ujął... jeszcze ten dźgający laską
Jakby co, to komplet emotek do używania jest tutaj: http://www.housemd.fora.pl/biuro-administracji,11/emotki-od-kasiat88,1769.html

advantage napisał:
Bo to oczywiste, że miejsce Wilsona jest w PPTH przy słynnym diagnoście. A nie na jakiejś łodzi mniejszej od trumny...
cóż, jak się okazuje w tym fiku, Wilson jest jak kot - potrafi zająć każde dostępne miejsce A House dramatyzuje - ta łódź nie jest aż taka mała

advantage napisał:
Dexter Morgan?
ooo...ja...cieee... Nawet mi takie skojarzenie przez myśl nie przeszło, a przecież to perfekcyjne Pytanie tylko, czy Wilson zaprosił Dextera do siebie, czy sam został "Dexterem", tylko jak zwykle mu się pomieszało, i poszedł wyrzucić zwłoki do śmietnika

advantage napisał:
wow, opalony Wilson w tshircie
*ślini się* A to nie jedyny niecny obrazek Wilsona w tym fiku

advantage napisał:
to zdanie tak ładnie podsumowuje wygląd Wilsona. A właściwie to RSLa;)
too bad, że ostatnimi czasy Wilson/RSL chodzi taki skwaszony, że w ogóle tego nie widać.

advantage napisał:
wisiał taki? muszę zobaczyć.
chyba nie wisiał, bo też sobie takiego czegoś nie przypominam. Ale jak sprawdzisz, to daj znać

advantage napisał:
A plakaty zniknęły?! Plakaty były najlepsze!
co wy, ludzie, macie z tymi plakatami?

advantage napisał:
od nienawiści do przyjaźni w 3 minuty? A od przyjaźni do miłości?
nie zapominaj o tych dwóch latach, kiedy się nie widzieli

advantage napisał:
Hm... +18 mój mózg automatycznie odbiera jako będzie era!
cóż innego mogłoby to oznaczać?

advantage napisał:
A tu jednak nic tego nie zapowiada...
zaproszenie na kolację to jest nic? Kolacja, era, a potem ciach-ciach-ciach i kolejny czarny worek ląduje w kontenerze

dziękować

***

Pino napisał:
Przez chwilę bałam się, że Wilson nie jest już lekarzem. Łowi ryby, popija rum, a na ramieniu ma wytatuowaną kotwicę Właściwie, to teraz marzy mi się przeczytanie takiego fika...
Nooo... to by rzeczywiście mogło być ciekawe. Chyba nie czytałam jeszcze fika, w którym Wilson nie byłby lekarzem. Tylko kogo on by wtedy obdarzał swoją troskliwością?

Pino napisał:
Epicka wpadka xD
poor House... tak się stara, a zawsze sam się wkopie

Pino napisał:
Wydaje się, że chłopaków nie łączy na razie nic, poza przyjaźnią,
zwykle tak to już jest, czyż nie? a potem jeden z nich sobie uświadamia, że chodzi mu o coś więcej niż przyjaźń... ech, standard

Pino napisał:
Czyżby jednak zanosiło się na erę na pokładzie?
bez przesady Chłopaki są jednak cywilizowani - od pokładu wolą łóżko

Pino napisał:
Jest coś intrygującego w tym, że House pozwolił Wilsonowi zniknąć na tak długo.
dla mnie to strasznie smutne House pozwolił mu odejść, bo był przekonany, że Wilson zaraz wróci. A później coraz trudniej było mu wykonać ten pierwszy krok, zwłaszcza że nikt nie wiedział, gdzie przepadł Wilson. Nie dziwię się House'owi, bo chyba im dłużej się czeka, tym trudniej znieść myśl, że ostatecznie trzeba będzie przestać mieć nadzieję na happy end.

Pino napisał:
I jeszcze sam Wilson, który wydaje się być już całkowicie wolny od jego wpływu.
"wydaje się" - to dobre określenie Mówi się, że co z oczu, to z serca - w tym przypadku to na 95% racja.

Ciąg dalszy już w drodze
dzięki

***

Anai napisał:
Srsly, łódź? Chociaż wolę to niż przyczepę
taaa, łódź. Aż trudno uwierzyć
A kempingowy domek publiczny pasowałby raczej do Cuddy, Chase'a albo Tauba

Anai napisał:
Nie mam skojarzeń, ja wcale nie mam skojarzeń
cóż, w końcu nie było pod ręką House'a

Anai napisał:
Coś mi się wydaje, że Wilson wcale tak bardzo nie chce zostawić dawnego zycia za sobą, jak mu się wydaje
odwieczny dylemat pomiędzy "chcieć" a "móc"...

Anai napisał:
Z Wilsonem nawet w takiej mniejszej od trumny łodzi można fajnie spędzić czas
nie wiem, na co House się skarży - przecież gonitwy nago po mieszkaniu nie są jego mocną stroną. Im ciaśniej, tym lepiej

Anai napisał:
dobrze się trzyma jak na alkoholika
House miał pewnie na myśli, że Wilson po alkoholu ma chroniczny problem z um... uruchomieniem swojego sprzętu A może to, że wtedy Wilson jest łatwiejszy niż na trzeźwo?

Anai napisał:
no właśnie...?
co wy z tym "pokładem"?! chcecie, żeby potem musieli sobie wyciągać drzazgi z tyłków?

dzięęęki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 2:52, 24 Kwi 2011    Temat postu:

Cytat:
Zapomniałam wczoraj napomknąć – tak dla jasności – że to ten wielkanocny fik, o którym wcześniej wspominałam. I będzie era, ale jutro A dzisiaj będzie jeszcze trochę angstowo, bo w końcu najpierw musi być źle, żeby mogło być dobrze, right?

Enjoy!



Część druga


Zjadł lunch w przypadkowej kafejce na wolnym powietrzu, spoglądając na wodę, a popołudnie poświęcił na nerwowe zwiedzanie głównego deptaka. Rzadko kiedy zdarzało mu się mieć taką ilość przymusowego wolnego czasu - w normalnych okolicznościach spędziłby go na motorze albo w domu na własnej kanapie wraz ze swoją różnorodną kolekcją płyt, lecz żadna z tych opcji nie była teraz dostępna. Szperał na stoiskach z książkami, przeczesywał wieszaki z t-shirtami, na których widniały niekończące się plażowe motywy oraz tułał się bez celu po sklepach z pamiątkami, jak zawsze zdumiony pomysłowością ludzkiego umysłu.

Pokój hotelowy był nieskazitelnie czysty i czekał na niego, kiedy wrócił do hotelu tuż przed zachodem słońca. Narzuta na łóżku została starannie wygładzona, jakby nigdy nikt w nim nie spał. House rzucił na stół dwie plastikowe torby, które przyniósł ze swojej popołudniowej przechadzki i poszedł do łazienki. Po tym, jak skorzystał z toalety i umył ręce, przyglądał się sobie w lustrze, zastanawiając się, czy powinien zawracać sobie głowę przebieraniem się w coś nieco mniej... znoszonego. To było niedorzeczne, że czuł się tak nieswojo. Nerwowo. Przez lata łączącej ich przyjaźni - jak House co najmniej traktował to, co było między nim a Wilsonem - Wilson ani razu nie wypowiadał się zbytnio na temat jego wyglądu czy tego, co miał na sobie. Jednak House miał przeczucie, że podczas ich dwóch ostatnich spotkań, Wilson obserwował każdy jego ruch, oceniając wszystko na nowo. Nie był pewien, czy mógł jeszcze cokolwiek przyjmować za rzecz oczywistą.

Poprzestał na przebraniu się w nową koszulę, resztę stroju pozostawiając nietkniętą. Następnie rozwiązał sznurowadła adidasów i położył się na zasłanym łóżku, sięgając po pilota do telewizora. Połknął kilka tabletek i skakał po kanałach, dopóki nie przyszła pora, by ruszał w drogę.


***

To było naprawdę piękne miejsce - House przyznał to niechętnie, gdy jeszcze raz kroczył nierównym nabrzeżem do drzwi Wilsona. Do jego luku. Jak zwał, tak zwał. Było znacznie ciemniej niż wówczas, kiedy zjawił się tam za pierwszym razem, lecz przystań była dobrze oświetlona niewielkimi reflektorami, których światło z kolei odbijało się od powierzchni wody. Fale były spokojne i niemal bezgłośnie zderzały się z kadłubami łodzi, jednakże sprawiały, że światła bezustannie migotały i zmieniały kształty wraz z ruchem wody. Widok nudny jak diabli, ale za to piękny.

O tej godzinie cel jego wędrówki był o wiele bardziej oczywisty niż za pierwszym razem. Na większości łodzi, które stały wzdłuż tego odcinka przystani, panowała ciemność - najwyraźniej ich przeznaczenie było czysto rekreacyjne. Ale z prawej strony na samym końcu pomostu rozchodziła się naprowadzająca poświata reflektorów pozycyjnych zawieszonych na łodzi, chociaż przypuszczalnie Wilson nie zamierzał tak naprawdę wypływać na zatokę o tej porze. Prawdopodobnie miał to być jego odpowiednik pozostawienia włączonego światła na ganku. Białe światło na czubku pustego masztu kontrastowało z niebem.

House dotarł do krawędzi pochylni i przystanął, patrząc niepewnie na łódź. Zastanawiał się, jak u diabła dostanie się na pokład. Jeżeli Wilson nie wyjdzie go szukać, prawdopodobnie będzie zmuszony stać tam przez całą noc. Nawet mimo tego, że woda była w tym momencie względnie spokojna, pokład ciągle był ruchomym celem znajdującym się o pół metra ponad krawędzią doku, a on miał zajęte obie ręce. Jakby tego było mało, środkowa część łodzi była podwyższona, by pomieścić pod pokładem część mieszkalną, co oznaczało, że przestrzeń, na której można było stabilnie postawić stopę, była mocno ograniczona. Wyglądało na to, że jednak będzie musiał uciec się do wrzeszczenia, żeby przywołać Wilsona.

- Zostań tam, gdzie jesteś.

Widok i głos Wilsona wyłaniającego się z ciemnego prostokąta w pobliżu końca łodzi wybawił House'a od dalszych rozmyślań. Wilson z łatwością dotarł do burty od strony doku, idąc swobodnie po lekko kołyszącej się powierzchni. Przez moment House mu zazdrościł - nie tylko wolności, jaka wynikała z nieograniczonych możliwości do poruszania się, ale też tego, że Wilson w tak wyraźny sposób dostosował się do swojego nowego życia. To House nie potrafił zrezygnować ze stabilnego oparcia z obawy przed utonięciem.

- Najpierw torby. Później laska.

House posłusznie podał mu reklamówki, które przyniósł ze sobą. Wilson postawił je na pokładzie obok siebie z cichym brzęknięciem, po czym powtórzył procedurę z laską. Następnie przyjrzał się z namysłem położeniu House'a.

- Może mógłbyś po prostu chwycić się [link widoczny dla zalogowanych]?

- To znaczy czego? - Najwyraźniej Wilson już planował go zabić.

- Tego drutu, o tutaj. - Wilson wskazał na cienką stalową linę, która biegła pionowo po skosie od masztu w dół do pokładu. - Utrzyma twój ciężar, a ja przytrzymam cię z drugiej strony. Nie będziesz musiał skakać, ale musisz zrobić to szybko.

Zgodnie z instrukcją House złapał za wantę lewą ręką, oparł ciężar ciała na lewej nodze, a prawą stopę postawił na pokładzie. Robiąc krok, nie miał innego wyboru jak chwycić się kurczowo ramienia Wilsona, by nie obciążyć swojej uszkodzonej nogi. Jak można się było spodziewać, prawe kolano ugięło się pod nim i House stracił równowagę, kiedy łódź się zakołysała, ale Wilson trzymał go mocno i szybko pomógł mu pewnie stanąć na nogach.

- W porządku? - zapytał Wilson.

House pokręcił głową - nie tyle w znaczeniu przeczącej odpowiedzi, co z poczucia niedowierzania. To absolutnie nie było miejsce dla kogoś, kogo zmysł równowagi już i tak był zaburzony. Wilson nie mógłby wybrać bardziej niegościnnego terenu, nawet gdyby spróbował. House zastanawiał się, czy to przypadkiem nie było celowe.

- Może powinienem był wybrać jakieś miejsce na brzegu - odezwał się Wilson, bez wysiłku odczytując jego myśli.

- Spójrz na to od jasnej strony - odparł House. - W ten sposób, jeśli coś pójdzie strasznie nie tak, jak powinno, możesz wyrzucić mnie za burtę.

Wilson roześmiał się, lecz nawet w przyćmionym świetle wyglądał na zakłopotanego. Było jasne, że nie do końca przewidział trudności, z jakimi spotka się House, kiedy zapraszał go do siebie.

W jakiś sposób House zdołał pokonać pokład łodzi i wejść do otwartego pomieszczenia, gdzie znajdował się mostek, ale zejście na dół przez prostokątną króliczą norę zapowiadało się niemal równie uciążliwie. Wilson ponownie musiał wziąć jego torby i laskę, podczas gdy House odwrócony plecami do kabiny na wpół zszedł, na wpół zsunął się po niemal pionowej drabince.

Po drodze na dół House przynajmniej miał mnóstwo rzeczy, których mógł się przytrzymać - wnętrze łodzi było tak ciasne, że jedna z jego rąk znalazła oparcie na czymś, co miało uchodzić za kuchenny blat, na którym - niecałe pół metra od niego - bulgotał rondel, a druga spoczęła na czymś w rodzaju niezabudowanego biurka. House miał silne przeczucie, że gdyby wyciągnął oba ramiona na całą ich rozpiętość, byłby w stanie dotknąć przeciwległych ścian kabiny - nie żeby zamierzał pokusić się o coś tak idiotycznego w swojej sytuacji.

Zrobił jeszcze kilka kroków do tyłu w głąb nieznacznie bardziej otwartej przestrzeni kajuty, po czym natychmiast wyprostował się i uderzył głową o sufit.

- Au! - stęknął, pocierając bolące miejsce, gdy w tym czasie Wilson wślizgnął się w wejściowy otwór i zwrócony twarzą do wnętrza zszedł po drabince, nie zatrzymując się ani na moment. - Miałem rację. Ty naprawdę próbujesz mnie zabić.

Przez chwilę Wilson wyglądał na zaniepokojonego, lecz gdy zobaczył, że House'owi nic się nie stało, jego niepokój błyskawicznie przerodził się w rozbawienie.

- Wybacz. Ja chyba... nigdy tak właściwie nie miałem z tym problemu.
House zauważył z zazdrością, że on był w stanie stanąć zupełnie prosto w tym maleńkim pomieszczeniu. Wilson położył torby oraz laskę na biurku, gdzie minutę wcześniej spoczywała dłoń House'a i sprawdził, co z zawartością rondla. Do tego czasu House doszedł do siebie na tyle, by dostrzec makaron spaghetti, który ociekał w jednokomorowym zlewie, a także miski i talerze w niewielkiej wnęce ponad kuchenką o dwóch palnikach. Bogaty zapach sosu rozniósł się po całym wnętrzu - wyglądało na to, że mała przestrzeń nie spowodowała znaczącego uszczerbku w kulinarnych umiejętnościach Wilsona.

- Rozgość się - powiedział Wilson, wyłączając palnik. Jedynie uniesiony kącik ust zdradzał jego zadowolenie.

- Nie jestem pewien, czy potrafię - burknął zrzędliwie House. Miał już zupełnie dosyć tej pływającej śmiertelnej pułapki.
Za obszarem zajętym przez kuchnię i biurko znajdowały się dwie długie, wyściełane ławki, ciągnące się wzdłuż ścian. W ściennych wnękach ponad ławkami zamontowano półki, które w znacznej mierze zapełnione były ustawionymi ciasno książkami i gazetami, jednakże w jednym rogu znajdował się przymocowany do ściany, niewielki plazmowy telewizor. Ławkę po lewej ręce House'a zasłaniał przytwierdzony do podłogi stół, niczym na pikniku, więc House skierował się ku drugiej ławce, usadowił się na niej z zadowoleniem i rozprostował plecy. Przynajmniej było tam wystarczająco dużo miejsca, żeby mógł prosto usiąść.

House z chęcią kontynuowałby swoje oględziny kajuty, ale najwyraźniej okrętowa kuchenka, biurko oraz wyściełane ławki stanowiły całość przestrzeni mieszkalnej. W ścianie po przeciwnej stronie stołu wmontowane były [link widoczny dla zalogowanych], które zapewne prowadziły do łazienki oraz miejsca do spania. Jeśli nie liczyć kremowych ścian i blatów oraz ciemnoniebieskiej tapicerki na siedzeniach, prawie całe wyposażenie zdawało się być wykonane z drewna tekowego w średniobrązowym kolorze.

- Zdajesz sobie sprawę, że całe to miejsce jest mniejsze od twojego gabinetu?

- Cóż, w końcu nie przesiaduję przez cały czasu tu, na dole - odparł Wilson. - Poza tym, podoba mi się tutaj. Jest... przytulnie.

- Pewnie, jeśli ktoś lubi być pogrzebanym za życia.

Zobaczył, że Wilson przybrał posępną minę i nagle stał się bardzo skupiony na zastawianiu stołu szklankami i sztućcami. House zmienił taktykę, by odwrócić jego uwagę.

- W torbach jest coś dla ciebie - zauważył.

Kiedy Wilson skończył nakrywać do stołu, posłusznie podszedł do pozostawionych reklamówek. Wyciągnął butelkę wina oraz coś, co wyglądało na kawałek poskręcanego, wybielonego przez słońce drewna z dwoma naturalnie zaokrąglonymi wyżłobieniami w jego powierzchni. Wilson z ciekawością obrócił drewienko w dłoniach.

- Chyba można ustawić w tym świeczki. Pomyślałem, że to dosyć fajne - powiedział House, obserwując go.

Wilson obdarzył kawałek drewna, który fale musiały wyrzucić na brzeg, ostatnim oceniającym spojrzeniem, po czym bez słowa odłożył go na bok. House nie potrafił osądzić, czy Wilson był zadowolony, czy poirytowany. Butelkę wina wraz z korkociągiem podał House'owi, żeby diagnosta zajął się otwieraniem.

- A więc jak się miewa Cuddy? - spytał Wilson.

To był dosyć bezpieczny teren, więc House rozpoczął płynne sprawozdanie dotyczące wszystkich skandali oraz godnych uwagi wydarzeń, które miały miejsce w szpitalu od wyjazdu Wilsona. Niemal całość tego, co mówił, opierała się na rzeczywistych zdarzeniach. Kiedy jedzenie było gotowe, House był zmuszony przejść na drugą stronę kajuty, gdzie wsunął się ostrożnie pomiędzy wyściełaną ławkę i umocowany na stałe stół. Wilson dołączył do niego chwilę później i zaczęli jeść, siedząc obok siebie, prawie dotykając się łokciami. Sytuacja ta budziła wrażenie kompletnej obcości, lecz zarazem była kojąco znajoma.

Kolację przerywały nieprzyjemne momenty, jednak większość czasu upłynęła w miłej atmosferze. Wino nie zostało schłodzone do odpowiedniej temperatury, lecz żaden z mężczyzn nie przywiązywał do tego drobiazgu szczególnej wagi, a Wilson jakimś cudem zdołał przygotować wyśmienite [link widoczny dla zalogowanych] oraz spaghetti bolognese z domowym sosem w kuchni, która swoimi rozmiarami przypominała wózek na zakupy. House kontynuował swoje opowieści podczas jedzenia i Wilson dorzucił też kilka własnych - głównie o ludziach, którzy niebezpiecznie zlekceważyli niestosowność łączenia żeglowania i alkoholu.

Z wolna napięcie pomiędzy nimi zaczęło się rozpraszać i kiedy Wilson przyniósł kawę i ciasto - które najwyraźniej zostało kupione przede wszystkim ze względu na House'a - House był w stanie udawać, że ich wzajemne stosunki przedstawiały się niemal tak samo jak wcześniej. Tyle że tak naprawdę ich stosunki zupełnie nigdy nie przedstawiały się w taki sposób.

Jasne, Wilson przygotowywał kolacje dla nich obu, kiedy tymczasowo wprowadził się do House'a, ale przez resztę czasu ich wieczory składały się z piwa, jedzenia na wynos i filmów, ze sporadycznymi wypadami do restauracji lub knajpki. Kiedy Wilson miał kogoś, odwiedzanie go wcale nie było zabawne, a kiedy nikogo nie miał, kwestia wizyt u niego zazwyczaj wyglądała identycznie. Tak więc większość wspólnego czasu spędzali na kanapie House'a, którego najczęstszym pomysłem na własny wkład w wieczorną rozrywkę było przyprowadzenie samego siebie. Gdyby się nad tym zastanowić, nigdy wcześniej nie robili niczego podobnego.

- Zatem... wszystko w porządku? - zagadnął wreszcie Wilson, zaczynając sprzątać ze stołu. - To znaczy w szpitalu.

- O ile Foremanowi nie uda się kogoś zabić pod moją nieobecność.

Wilson zeskrobał resztki do torby na śmieci, a następnie zaczął wkładać talerze do zlewu.
- Nadal mi nie powiedziałeś, dlaczego tu jesteś. Po upływie tak długiego czasu.

House zawahał się. Wiedział, że Wilson zasługuje na odpowiedź, ale dopiero co zjedli razem kolację i śmiali się, i zrobiło się tak spokojnie i pojednawczo pośród cichego pluskania fal oraz delikatnego kołysania łodzi. Wiedział, że w zasadzie to wszystko było jedynie iluzją, jednak chciał zatrzymać ten nastrój tak długo, jak tylko zdoła.

- To był pomysł Cuddy - odrzekł w końcu. - Powiedziała, że... że muszę to zrobić. Jeśli chcę znowu dla niej pracować.

House bawił się uchwytem swojego kubka z kawą, podczas gdy Wilson w milczeniu kończył po raz drugi płukać talerze i widelce. Następnie wrócił, by usiąść obok House'a.

- Co się stało? - spytał łagodnie, lecz w sposób, który dał House'owi do zrozumienia, że Wilson ma dosyć czekania.

- Kilka miesięcy temu - odezwał się House, pilnując się, by na niego nie spojrzeć - mama... Blythe - dodał niepotrzebnie - ona... cóż, no wiesz.

Zerknął na Wilsona, po czym spuścił wzrok, wpatrując się w stół. Był wściekły na swoje własne tchórzostwo, lecz to wspomnienie było ciągle zbyt świeże, by nazywać rzeczy po imieniu.

- Nie - powiedział miękko Wilson, nie ruszając się z miejsca. - Chyba, że chciałeś powiedzieć...

House wzruszył ramionami, ale jego dłonie były zaciśnięte w ciasne pięści, aż pobielały mu kłykcie. - Kiedyś musiało do tego dojść, prawda?

- House... wiem, że to nie na wiele się zda, ale tak mi przykro.

- Mógłbym powiedzieć, że teraz jesteśmy kwita. Pomijając aluzje do [link widoczny dla zalogowanych].

Wilson zignorował nieprzyjemny docinek. - Czy to... wiedziałeś, że to się stanie?

- O niczym nie wiedziałem. Po prostu pewnego pięknego i słonecznego dnia zadzwonił telefon. To była moja ciotka. On nawet nie zadał sobie trudu, żeby samemu do mnie zadzwonić. - Nie było potrzeby nic więcej wyjaśniać. Wilson i tak zrozumiał.

- Możliwe, że był za bardzo przybity...

- Taaa. Mam to gdzieś.

- Przyjechałbym. Przynajmniej na pogrzeb. Gdybym wiedział.

- Szkoda, że akurat nie zostawiłeś mi swojego adresu. - Ton House'a był ostry, nieprzejednany; cały smutek i gniew nagle znalazły ujście w jego głosie.

Wilson nie odezwał się ani słowem przez bardzo długą chwilę. House powoli odzyskał panowanie nad sobą, po czym obejrzał się na niego. Dopiero wówczas Wilson zaczął mówić, zwracając się do powietrza, które miał przed sobą:

- Powiedziałem, że mi przykro, House. Naprawdę. Była wspaniała kobietą. Ale nie byłem odpowiedzialny za to, co się stało, i nie dam ci się wrobić w poczucie winy, żebym uwierzył, że jest inaczej. Przepraszam, że mnie tam nie było, żeby okazać szacunek tobie albo jej.

- W porządku - odpowiedział cicho House. Jego gniew zniknął tak nagle, jak się pojawił. - Mnie również tam nie było.

- To oczywiste, że cię tam nie było. Miałem na myśli pogrzeb.

- Wiem, co miałeś na myśli.

- House, chyba nie mówisz poważnie, że... - Ton Wilsona już zaczął gwałtownie zmierzać w kierunku dezaprobaty.

- Zgadza się - odparł House, celowo doprowadzając do nieporozumienia. - Nie zrobiłem tego. Ona była martwa - nie zrobiło jej to żadnej różnicy.

- Wiem, że nigdy nie przepadałeś za czymś takim... Ale ona była twoją mamą. Kochała cię.

- Taaa - mruknął House i odwrócił głowę. - Ale byłem trochę zajęty tamtego dnia.

- Niby czym? Co mogło być ważniejsze niż pogrzeb twojej własnej matki?

House poczuł znajome rozdrażnienie oburzeniem Wilsona. Podczas gdy Wilson mógł mieć dobre powody, by wyjechać, House także miał własne powody, by mu na to pozwolić. Cokolwiek robił House, Wilson zawsze wiedział, co jest właściwe, co jest najlepsze. Z wyjątkiem sytuacji, kiedy nie miał o niczym pojęcia.

- Wiesz, to zabawne - odezwał się House tonem, który sugerował coś zupełnie przeciwnego - ale jedynym powodem, czemu w ogóle podniosłem wtedy słuchawkę, było to, że pomyślałem... pomyślałem, że to możesz być ty. Nawet wtedy. W ostatniej chwili przybywając na ratunek, jak to masz w zwyczaju. Ale to nie byłeś ty. Dzwoniła Cuddy. A ja... Nadal nie wiem, co dokładnie jej powiedziałem. Nie potrafię niczego sobie przypomnieć z tamtej rozmowy. Nie pamiętam, że odłożyłem słuchawkę. Cuddy... Cuddy sprowadziła karetkę dokładnie w samą porę, a ja przez miesiąc, który nastąpił później, żałowałem, że jej się udało.

Obok niego Wilson zastygł w kompletnym bezruchu i ciszy. House nareszcie zdołał sprawić, że Wilson się zamknął, jednak nie był dumny z tego powodu.

- Widzisz, mówiłem ci - ciągnął, jak gdyby nigdy nic - byłem zajęty. A jeszcze później Cuddy przez cały tydzień miała mnie na oku.

- Więc dlaczego przyjechałeś tutaj, na dodatek teraz? - zapytał Wilson, a jego głos nieoczekiwanie stał się szorstki. - Żeby mi o tym powiedzieć? Żeby sprawić, bym poczuł się źle, ponieważ wyjechałem? Ja już czuję się źle, House. Nie sądzę, żebyś zdołał sprawić, że poczuję się gorzej, niż czuję się w tej chwili. Ale jest jedna rzecz, której nie rozumiesz. To, dokładnie to, było najistotniejszą przyczyną mojego wyjazdu. Ponieważ miałem dosyć śmierci. Umierania. Miałem dosyć tego, że nigdy nie wiedziałem, jakie głupstwo popełnisz następnym razem, zmuszając mnie, żebym od nowa pozbierał rozsypane kawałki. Czy nawet gdybym tam był, stanowiłoby to dla ciebie jakąkolwiek różnicę?

House zamyślił się nad tym pytaniem.
- Nie wiem - powiedział w końcu, zgodnie z prawdą. - Cuddy wydaje się uważać, że mogłoby tak być. Wysłała mnie na urlop zdrowotny. Powiedziała, że muszę cię znaleźć. Bo tylko tak mogłem się dowiedzieć. Czy... czy cokolwiek jeszcze zostało.

- I...?

- Nadal nie wiem.

- Boże, House, nie masz absolutnie żadnego prawa, żeby to robić - rzekł Wilson. - Byłem tutaj wystarczająco szczęśliwy. Powinieneś po prostu pozwolić mi być szczęśliwym.

- Jesteś? Doprawdy?

- Jestem wystarczająco szczęśliwy.

- Ze swoimi pacjentami-żeglarzami i ofiarami poparzeń słonecznych.

- Było okropnie ciężko, przez pierwsze kilka miesięcy. Nie masz zielonego pojęcia. Nie wiedziałem, dokąd się udać, czym się zająć. Zawsze chciałem... - Wskazał gestem na kajutę, a następnie spojrzał na House'a, który pokiwał głową. - Kupiłem tę łódź, odremontowałem ją, zdobyłem wszystkie potrzebne licencje i to mi wystarczyło na jakiś czas. Potem zdecydowałem, że muszę znów zacząć zarabiać na życie, ale w jakimś... spokojniejszym miejscu. Gdzie zazwyczaj można oczekiwać, że zobaczy się, jak ludzie przeżywają kolejny rok. Pracuję po kilka godzin dziennie, w weekendy żegluję. Jestem szczęśliwy.

- Wystarczająco szczęśliwy - poprawił go House. Wilson przyznał mu rację wzruszeniem ramion.

- W takim razie przepraszam, że wpadłem i zburzyłem twój raj - ciągnął House. Przynajmniej dostał swoją odpowiedź. Wilson miał się całkowicie dobrze bez niego i chciał, żeby tak zostało. - Nie będę ci dłużej przeszkadzał.

Już dawno by wyszedł, gdyby nie był w pełni świadomy, jak niezgrabnie zapowiadało się opuszczenie łodzi. Skoro nie miał wyboru, był zmuszony jakoś sobie poradzić. Podniósł się na nogi, pamiętając, by tym razem trzymać głowę nisko.

- House, nie... - odezwał się Wilson. W jego słowach zabrzmiała osobliwa rezygnacja. - Miałeś rację.

To natychmiast przykuło jego uwagę. - Oczywiście, że miałem. W jakiej sprawie?

- Pamiętam... Nadal pamiętam wszystko, co mi powiedziałeś. O podręcznikowym przechodzeniu żałoby. Miałeś rację. Ale musiałem wyjechać. W tamtym momencie nie potrafiłem znaleźć sposobu, jak miałbym poradzić sobie z czymkolwiek, nie mając... - Pokręcił głową. - Jednak miałeś rację. Od niektórych spraw nie można uciec.

- A zwłaszcza nie wtedy, jeśli one podążają za tobą - dodał House.

- Dokładnie tak. - Wilson nawet zdołał uśmiechnąć się nieznacznie. - Amber... Amber zawsze mi powtarzała, żebym robił to, czego chcę. I starałem się, ponieważ powiedziała, że to by ją uszczęśliwiło. Tylko że nic mi z tego nie wychodziło, raz za razem, bo... bo nie wiedziałem, czego chcę. Tak bardzo przyzwyczaiłem się do... - wykonał lekki gest ręką, zanim pozwolił, by znów padły te słowa - ...do brania pod uwagę innych ludzi. Czego oni chcieli. Czego potrzebowali. Przede wszystkim w twoim przypadku. Nie potrafiłem myśleć, kiedy byłeś w pobliżu.

Odwrócił się w stronę House'a. - I wiedząc o tym wszystkim, zeszłego wieczoru - po tym, jak się uspokoiłem - poszedłem cię szukać. Ale ciebie już nie było. Wtedy zyskałem pewność.

- Pewność...?

- Czego chciałem.

Wilson wstał i wyszedł zza stołu, podchodząc do miejsca, w którym stał House, ciągle odrobinę pochylony. Jego obecność wydawała się wypełniać całą pozostałą przestrzeń w kabinie. House niespodziewanie stał się nadzwyczajnie świadomy wszystkiego, co miało związek z Wilsonem: jego ciepła, jego oddechu, rumieńców oblewających jego twarz. Wilson nie przestawał mówić, ale zmierzał do miejsc, do których nie potrafił za nim podążyć.

- To nie było to... co sam bym wybrał, ale myślę, że Amber zawsze wiedziała, w głębi serca. Ponieważ jej naprawdę na mnie zależało. Bezustannie popychała mnie, żebym robił to, czego chcę, bez względu na to jak głupie, dziecinne czy beznadziejne by to nie było. Nawet gdyby to był błąd. Ponieważ lepiej było się tego dowiedzieć i ruszać naprzód.

House skinął głową powoli, nie będąc pewnym, co takiego mówił Wilson. Coś na temat głupoty i popełniania błędów. Coś, co miało związek z ich przyjaźnią.

- Zatem chcesz powiedzieć... że między nami wszystko w porządku?

- Wtedy powiedziałem dokładnie to, co chciałem powiedzieć. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. - Oczy Wilsona były ciemne, kompletnie poważne.

Wówczas Wilson nachylił się do przodu, a obie jego ręce spoczęły na House'ie. I pocałował go delikatnie, lecz ze spokojną pewnością. To było wstrząsające i absurdalne, i cudowne. House wahał się przez chwilę; jego serce waliło z dziką prędkością; jego żołądek zaczął swobodnie spadać w bezdenną otchłań. A potem jego dłonie uniosły się, by chwycić mocno Wilsona, kiedy zareagował. Wciąż nie był pewien, czy zrozumiał, ale nie zamierzał kwestionować tego teraz, gdy Wilson już prawie się poddał. Był gotów na wszystko, co będzie konieczne. Poza tym minęło już sporo czasu, odkąd doświadczył równie oszałamiającego przypływu doznań. Pod jego dotykiem Wilson wydawał się składać wyłącznie z napiętych ścięgien i mięśni, i to jedynie potęgowało poczucie nierealności. House od zawsze był przekonany, że zna Wilsona lepiej, niż ktokolwiek inny, lecz teraz miał wrażenie, jakby nigdy tak naprawdę nic o nim nie wiedział.

Zbyt wcześnie Wilson odsunął się od House'a. Przyglądał mu się w skupieniu, chociaż House nie miał pojęcia, co takiego chciał zobaczyć. Zapominając się na sekundę, House wyprostował się, zyskując sobie kolejnego drobnego guza, kiedy jego głowa otarła się o sufit.

- Myślisz, że moglibyśmy już usiąść? - zapytał. Nie czekając na odpowiedź, opadł na siedzenie ławki, której nie zasłaniał stół, pociągając Wilsona za sobą na dół. Pochylił się nad nim, jedną ręką opierając się dla równowagi na biodrze Wilsona, i poczuł jak Wilson mu ulega, słodko rozchylając usta pod jego wargami. Dla House'a ten pocałunek nie niósł z sobą pożądania; przynajmniej jeszcze nie. Ten pocałunek niósł z sobą wytchnienie, dodawał otuchy. Przynosił przebaczenie.

Przez wszystkie te lata, kiedy House znał Wilsona, niezmiernie rzadko go dotykał, czy był dotykany przez niego. Chodzili ramię w ramię obok siebie, dzielili się jedzeniem (nie zawsze za obopólną zgodą) i widywali siebie nawzajem w mrocznych okresach życia, ale House nigdy nie był z natury skłonny do obejmowania się z innymi czy poklepywania po plecach. Zawsze polegał na słowach - zarówno w charakterze oręża, jak i zbroi. Jednak teraz dotarło do niego, że jego słowa nie były w stanie powstrzymać Wilsona przed odejściem, a słowa Wilsona nigdy znacząco nie wpływały na jego własne zachowanie. Coś innego pomiędzy nimi musiało ulec zmianie i - tylko być może - to było właśnie to.

House w pełni wykorzystał zmieniający się krajobraz wszechświata, przesuwając dłońmi po ramionach Wilsona, po jego barkach, ucząc się go bez użycia wzroku. Z kolei usta Wilsona podążyły miękko wzdłuż jego szczęki, a następnie w zagłębienie jego szyi. Jedna z jego rąk znalazła się na biodrze House'a, a druga na jego nodze tuż ponad blizną, ale nie posunęła się dalej. Wreszcie Wilson pozwolił mu się odsunąć.

- To... miło, znowu cię widzieć - powiedział zwięźle Wilson.


***

Za sprawą milczącego porozumienia, nie posunęli się już dalej tego wieczoru. House był zmęczony - zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie - a ta nowa relacja pomiędzy nimi sprawiała wrażenie zbyt kruchej, by narażać ją na zniszczenie. Zamiast tego usiedli blisko siebie, swobodnie opierając się o siebie nawzajem w sposób, na który wcześniej nie mogli sobie pozwolić, trzymając się za ręce, głaszcząc dłoń partnera. I rozmawiali - o Amber i Blythe, o Juli i Stacy, oraz o wszystkich innych sprawach, które ukrywali przed sobą nie tylko przez ostatnie dwa i pół roku, ale od samego początku ich przyjaźni. Od czasu do czasu House ponownie przyciągał Wilsona do siebie - tylko dlatego, że mógł to zrobić - a czasem to usta Wilsona odnajdywały jego wargi.

Tylko raz House zamyślił się nad tym, dokąd to zmierzało. Kiedy wino i kawa wzięły nad nim górę, Wilson poinformował go, że maleńka namiastka łazienki znajduje się za główną kabiną, za drzwiami z listewek. Gdy House wszedł do środka, dokładnie na wprost przed sobą zobaczył łóżko Wilsona. Było ono równie surrealistyczne, jak wszystko inne tego wieczoru. Wbudowane w ściany przedniej części łodzi łóżko miało kształt olbrzymiej [link widoczny dla zalogowanych]. Zaokrąglone wezgłowie miało wystarczającą szerokość, by zmieściły się dwie poduszki, a dalej łóżko rozszerzało się zgodnie z kształtem kadłuba, by dolną krawędzią sięgać niemal od ściany do ściany. Całość budziła przypuszczenia, że diabelnie trudno było kupić odpowiednie prześcieradło na coś takiego.

Łazienka zajmowała pomieszczenie bezpośrednio po prawej stronie House'a. Skorzystał z niej, po czym umył ręce w umywalce, która mogłaby pochodzić z domku dla lalek. Następnie, zatrzasnąwszy za sobą drzwi, wrócił do przestrzeni sypialnej i łóżko w kształcie litery V ponownie przykuło jego uwagę. W suficie znajdował się wbudowane okienko, pełniące funkcję czegoś w rodzaju świetlika. Sączące się przez nie przyćmione, nastrojowe światło padało prosto na pościel. Wyobraźnia House'a przelotnie wyczarowała obraz Wilsona, leżącego tam pośród cieni, nagiego, z ramionami i nogami rozrzuconymi na boki. House nie miał już osiemnastu lat i sprawy nie zawsze szły tak dobrze, jak by tego pragnął, lecz teraz pomyślał... pomyślał, że mając przed sobą taki podniecający widok, prawdopodobnie dałby radę stanąć na wysokości zadania. Pomyślał o tym, czego mógłby doświadczyć, mając Wilsona pod sobą, jakie dźwięki wydawałby jego przyjaciel, i dotknął się przez jeansy tylko jeden raz, pozwalając, by ogarnął go króciutki dreszcz oczekiwania. A potem doprowadził do porządku swoje ubranie i wyszedł z powrotem do głównej kabiny.

Ostatnie wspólne chwile spędzili na pokładzie. House raz jeszcze musiał zmagać się z ustawionymi na kształt drabinki stopniami, by dostać się na górę, do pomieszczenia zajmowanego przez mostek łodzi. Znajdowały się tam kolejne wyściełane ławki, wystarczająco długie, żeby House mógł się nawet wygodnie położyć. Zachowując niemal całkowite milczenie, przez pewien czas obserwowali stamtąd gwiazdy, od czasu do czasu wyciągając do siebie ręce poprzez oddzielającą ich przestrzeń, a łagodne kołysanie poprawiało im nastrój.

Kiedy House zbierał się do odejścia, noc miała się ku końcowi i zbliżał się poranek. Czuł niemal taką samą niechęć do opuszczenia łodzi, co początkowo do wejścia na pokład, jednak był niemal nieprzytomny z wyczerpania, a Wilson nie zaproponował mu, żeby został. Tym razem House miał możliwość usiąść na skraju pokładu i zwiesić stopy w kierunku pomostu, dzięki czemu przeprawienie się z łodzi na brzeg było nieco mniej ryzykowne. Wilson pomógł mu zeskoczyć, a następnie odprowadził go na ciemny i opustoszały parking przy przystani. Pocałowali się krótko jeszcze raz, zanim House wsiadł do samochodu.

- Do zobaczenia jutro - powiedział Wilson. - Jeśli nadal... będziesz tego chciał.

House popatrzył na niego z przesadną powagą. - Na pewno się zjawię.

Po powrocie do hotelu, jego pokój niespodziewanie wydał mu się zdumiewająco przestronny. I stabilny. Przeciągnął się, wyciągając w pełni wyprostowane ramiona ponad głowę, naprężając wszystkie mięśnie aż po dół pleców. Następnie całkowicie ubrany padł na łóżko, sięgając w dół tylko po to, by rozwiązać sznurówki i zrzucić buty, które z podwójnym głuchym stuknięciem wylądowały na podłodze. Potem zapadł w sen.

Śnił o unoszeniu się na powierzchni bezkresnego oceanu - samotnie, lecz mimo to bez żadnych obaw - a wiatr i prądy morskie kierowały go delikatnie w kierunku brzegu.


***

Następnego dnia House spał nieprzerwanie aż do wczesnego popołudnia. Łóżko nadal było zbyt miękkie, a centralne ogrzewanie nadmiernie entuzjastyczne, ale tak dobrze nie spało mu się od bardzo długiego czasu. Kiedy się w końcu obudził, wziął prysznic i zmienił ubranie. Rzeczy, które z siebie zdjął, nadal pachniały płynem po goleniu Wilsona.

Po lunchu zjedzonym pospiesznie w hotelowej jadalni, House ruszył w drogę ku przystani. Czuł się odprężony, niecierpliwił się, by znów zobaczyć Wilsona, by go dotknąć, by potwierdzić samemu sobie, że to, co stało się poprzedniego wieczoru, wydarzyło się naprawdę.

Łódź zniknęła.

Kiedy początkowy, wywołany paniką skurcz w dołku osłabł, House zobaczył liścik - kawałek papieru w plastikowej koszulce, przybity mocno do słupka na pomoście.

House...

Tym razem wrócę. Naprawdę. Punktualnie o 17.


Pomimo oczywistej obietnicy, notatka wprawiła House'a w zaniepokojenie. Stanowiła ona dosadne przypomnienie o tym, jak wątła była jego nowa więź z Wilsonem. Wilson nie chciał, żeby spędził z nim noc na łodzi, a teraz ponownie zniknął, nie wiadomo gdzie. Poczuł ukłucie rozczarowania i zezłościł się zarówno na Wilsona, że od niego uciekł, jak i na siebie - bo oczekiwał, że Wilson będzie na miejscu.

Było dopiero kilka minut po drugiej. House spędził pozostałą część popołudnia, włócząc się po położonej nad samą zatoką części miasta i zatrzymując się na odpoczynek, kiedy uznał to za konieczne. Początkowe poczucie oczekiwania przygasło, pozostawiając w tym miejscu posępną niepewność. Może w ten sposób Wilson chciał sobie udowodnić, że jednak nie potrzebuje House'a. Może nawet właśnie podjął decyzję, żeby po prostu nie wracać. House wiedział, że ten pomysł był niedorzeczny - Wilson na pewno nie porzuciłby swojej pracy, swojego samochodu i swego dobytku umieszczonego w przechowalni pod wpływem kaprysu. Jednak nie można było stwierdzić, do czego zdolny był ten Wilson.

House nie przybył z powrotem na przystań dopóki nie zaczęła dochodzić szósta, czyli dobrą godzinę po planowanym powrocie Wilsona. Po pierwsze, nie chciał mierzyć się z faktem, jak kilkuminutowe spóźnienie Wilsona podsyciłoby jego paranoję; po drugie - był ewidentnie, nieracjonalnie wkurzony i, mając tego świadomość, nie chciał musieć uporać się z tym w obecności Wilsona. Przez moment nawet bawił się myślą, by w ogóle się nie pojawić. Ale to było niemal równie głupie, co pomysł, że Wilson wypłynął w rejs i postanowił, że nigdy nie wróci.

Łódź wróciła, zgodnie z obietnicą. Wilson był na pokładzie, robiąc ze sznurem i z żaglami coś, czego House natychmiast postanowił nigdy nie próbować się nauczyć.

- House!

Wilson skończył upychać coś w podłużnym schowku i zeskoczył na nabrzeże, by wyjść mu na spotkanie. Miał na sobie błękitną, nieprzemakalną kurtkę, pod nią t-shirt, a całość uzupełniały ciemniejsze spodnie sięgające mu do kolan oraz [link widoczny dla zalogowanych]. Na jednej z ławek na pokładzie leżała czapka z daszkiem, ale na policzkach Wilsona wciąż widać było rumieńce wywołane słońcem, a jego włosy były rozczochrane. House pomyślał przelotnie, że Wilson wygląda z lekka idiotycznie, lecz przynajmniej sprawiał wrażenie o wiele bardziej rozluźnionego, niż House mógłby powiedzieć to o sobie.

- Zadzwoniłem do hotelu, ale powiedzieli, że wyszedłeś - stwierdził od niechcenia Wilson, jednak House wyłapał ślad obawy w jego oczach. Założyłby się o spore pieniądze, że w rzeczywistości Wilson zmusił ich, żeby wysłali kogoś, by otworzył jego pokój. Tak na wszelki wypadek.

- Mogłeś zadzwonić do mnie - zauważył House z rosnącym rozdrażnieniem. - Moja komórka nadal działa.

- Wydaje mi się, że chyba zapodziałem gdzieś twój numer. Kiedy zmieniałem swój - odparł Wilson i po jego wymijającym zachowaniu House poznał, że to przeoczenie było przemyślane i celowe. To nie miało znaczenia.

- Przyjechałem... wcześniej. - House wskazał na liścik, ciągle łopoczący w lekkiej bryzie.

- Domyśliłem się.

Spoglądali na siebie przez krępującą chwilę i wydawało się, że wczorajszy dzień nigdy się nie wydarzył. A potem Wilson położył dłoń na ramieniu House'a, a diagnosta nie do końca był wystarczająco rozgniewany, by zechcieć ją z siebie strząsnąć.

- Wypłynąłem o dziesiątej. Pomyślałem, że wtedy będziesz jeszcze spał - wyjaśnił cicho Wilson.

- Tak było.

- A zatem...

House pokręcił głową. - Nie wiem. Nie było cię tutaj. - Tymi słowami zbliżył się najbardziej, jak mógł, do przyznania się do swojego zaniepokojenia.

Dłoń Wilsona wspięła się uspokajająco po jego ramieniu i onkolog przybliżył swą twarz odrobinę do twarzy House'a.

- Tutaj są... ludzie - powiedział ostrzegawczo House.
O tej porze w sobotę na przystani było stosunkowo tłoczno. Od najbliżej znajdujących się ludzi dzieliło ich ponad pięć metrów i wydawali się oni zaabsorbowani wykonywaniem niewytłumaczalnych czynności na własnej łodzi, ale jednak. To było małe miasteczko. Wieści szybko się rozchodziły, a Wilson przypuszczalnie miał tutaj jakąś reputację, którą powinien chronić.

Wilson szczerze się roześmiał. - Nigdy bym nie pomyślał, że usłyszę, jak ty mówisz coś takiego. - Po czym mimo wszystko pocałował House'a i dzięki temu napięcie pomiędzy nimi częściowo odpłynęło.

- Chodźmy - odezwał się, kiedy skończyli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:44, 24 Kwi 2011    Temat postu:

Richie117 napisał:
A kempingowy domek publiczny pasowałby raczej do Cuddy, Chase'a albo Tauba
Taub może tak, ale Chase albo Cuddy? Chyba za bardzo są rozpieszczeni, żeby w takich warunkach mieszkać

Richie117 napisał:
cóż, w końcu nie było pod ręką House'a
pod ręką ani żadną inną częścią ciała Poor Wilson, że był zdany na pluszaki. Im też bym współczuła, gdyby były żywe xd

Richie117 napisał:
odwieczny dylemat pomiędzy "chcieć" a "móc"...
yeah, ale tym razem cieszę się, że Wilson 'nie może'

Richie117 napisał:
Im ciaśniej, tym lepiej
Trudno się nie zgodzić

Richie117 napisał:
House miał pewnie na myśli, że Wilson po alkoholu ma chroniczny problem z um... uruchomieniem swojego sprzętu A może to, że wtedy Wilson jest łatwiejszy niż na trzeźwo?
stawiam na obie opcje Chociaż trochę się wykluczają

Richie117 napisał:
bo w końcu najpierw musi być źle, żeby mogło być dobrze, right?
nie, nie musi ale wcale nie było tak strasznie

Cytat:
Jak można się było spodziewać, prawe kolano ugięło się pod nim i House stracił równowagę, kiedy łódź się zakołysała, ale Wilson trzymał go mocno i szybko pomógł mu pewnie stanąć na nogach.
a to cwaniak specjalnie zaprosił House'a na łódź, ale bynajmniej nie po to, żeby go zabić

Cytat:
- Zdajesz sobie sprawę, że całe to miejsce jest mniejsze od twojego gabinetu?
może House wcale nie przesadzał z tą trumną...

Cytat:
- Chyba można ustawić w tym świeczki. Pomyślałem, że to dosyć fajne - powiedział House, obserwując go
Świecznik? House, nie załamuj mnie

Cytat:
- Wiesz, to zabawne - odezwał się House tonem, który sugerował coś zupełnie przeciwnego - ale jedynym powodem, czemu w ogóle podniosłem wtedy słuchawkę, było to, że pomyślałem... pomyślałem, że to możesz być ty. Nawet wtedy. W ostatniej chwili przybywając na ratunek, jak to masz w zwyczaju. Ale to nie byłeś ty.
smutne, nawet w takiej sytuacji najbardziej tęsknił za Wilsonem

Cytat:
Wówczas Wilson nachylił się do przodu, a obie jego ręce spoczęły na House'ie. I pocałował go delikatnie, lecz ze spokojną pewnością. To było wstrząsające i absurdalne, i cudowne.
awww

Cytat:
- Tutaj są... ludzie - powiedział ostrzegawczo House.
trzeba sprawdzić, czy to aby na pewno jest House

No, w takim razie czekam na ostatni part


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 6:54, 25 Kwi 2011    Temat postu:

Anai napisał:
Chase albo Cuddy? Chyba za bardzo są rozpieszczeni, żeby w takich warunkach mieszkać
no dobra, to oni mogliby zamieszkać w normalnych domach publicznych

Anai napisał:
Poor Wilson, że był zdany na pluszaki. Im też bym współczuła, gdyby były żywe xd
ja to bym im zazdrościła

Anai napisał:
stawiam na obie opcje Chociaż trochę się wykluczają
nie muszą się wykluczać - wystarczy bardzo starannie dobrać dawkę alkoholu Zresztą, no... Jak już drunk!Wilson zrobi się 'łatwy' i da się zaciągnąć do łóżka, to z uruchamianiem sprzętu można zaczekać do rana

Anai napisał:
ale wcale nie było tak strasznie
nie? to muszę być bardziej nadwrażliwa, niż sądziłam

Anai napisał:
specjalnie zaprosił House'a na łódź, ale bynajmniej nie po to, żeby go zabić
najwyżej trochę poturbować i ewentualnie wywieźć na bezludną wyspę

Anai napisał:
Świecznik? House, nie załamuj mnie
no co? chciał być romantyczny!

Anai napisał:
smutne, nawet w takiej sytuacji najbardziej tęsknił za Wilsonem
w końcu Wilson jest dla niego najnajważniejszy wątpię, żeby House chciał się zabić tylko z powodu śmierci swojej matki, z którą się prawie nie widywał - to najwyżej była kropla, która przepełniła czarę...

Anai napisał:
trzeba sprawdzić, czy to aby na pewno jest House
test smakowy zakończył się wynikiem pozytywnym

Ostatni part? Hmm... chwila... gdzie to ja go miałam...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 6:55, 25 Kwi 2011    Temat postu:

Cytat:
Tytułem wstępu powiem tylko tyle, że po takiej erze jak w tym rozdziale, mam ochotę zapakować do walizki kilka przewiewnych rzeczy i sprawdzić rozkład jazdy autobusów do Piekła (czy też do PiekUa)

Um... Mokrego Dyngusa!



Część trzecia


Wejście House'a na pokład łodzi odbyło się mniej więcej w taki sam sposób jak wcześniej, tyle że tym razem udało mu się uniknąć uderzenia się w głowę, kiedy zszedł na dół do głównej kajuty. Laskę tym razem zostawił na górze - pod pokładem było mnóstwo rzeczy, na których mógł się oprzeć. Przyłapał się na tym, że już teraz czuł się niepokojąco zaznajomiony z otoczeniem i że rozpoznaje ponad swoją głową odgłos kroków Wilsona, który kończył robić porządki na pokładzie. Onkolog dołączył do niego kilka minut później.

- Masz na coś ochotę? - zapytał, otwierając drewniane drzwiczki pod ławką, która znajdowała się z prawej strony, gdzie najwyraźniej ukryta była lodówka. - Niewiele tu tego mam, ale chyba znajdzie się jakiś sok.

House spiorunował Wilsona spojrzeniem i błyskawicznie sięgnął po niego, gdy tylko mężczyzna znalazł się w jego zasięgu.

- Cóż za głupie pytanie.

Był zaskoczony siłą własnego pożądania. Bez wątpienia wyglądało na to, że zaskoczyła ona również Wilsona - nie żeby House dał mu złapać oddech, by się poskarżył. Wilson pachniał słońcem i wiatrem, i House mógł wyczuć posmak soli na jego ustach. Powoli pokierował Wilsonem ku ściance na samym końcu maleńkiej kuchni, po drodze umiejętnie omijając nisko zawieszoną lampę oraz poziomą siatkę wypełnioną produktami spożywczymi. Dotarłszy do końca, na tyle na ile zdołał, przywarł całym ciałem do ciała Wilsona, aż poczuł bicie serca przyjaciela oraz unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej.

Opierając większość ciężaru ciała na lewej nodze i mając oparcie w Wilsonie, podniósł prawą rękę, by nakryć nią krągłość tyłka onkologa i poczuł mięśnie napinające się pod jego dotykiem. Następnie zaczął delikatnym, kołyszącym ruchem ocierać się o Wilsona, rozkoszując się lekkimi dreszczami zadowolenia, które przebiegały wzdłuż jego kręgosłupa, chociaż jego członek jeszcze nawet w połowie nie obudził się do życia. Z drugiej strony efekt, jaki wywarło to na Wilsonie, był wyraźniejszy i nadzwyczaj satysfakcjonujący. House nie przestawał, aż wreszcie Wilson z sapnięciem przerwał pocałunek, zmuszony na sekundę odwrócić głowę w bok, by zaczerpnąć powietrza.

- Rozumiem przez to, że... miałeś inne plany - powiedział Wilson. Jego głos miał gardłowe, roztargnione brzmienie, które sprawiło, że House zapragnął rzucić go na podłogę i przelecieć na miejscu, ignorując tuzin powodów, przez które takie coś było niewykonalne.

- Nie powinieneś mnie zmuszać, żebym czekał tak długo.

House zmarszczył brwi, gdy Wilson wolno wyswobodził się spod niego, ale on zrobił to tylko po to, by popchnąć House'a w kierunku kabiny znajdującej się na dziobie i diagnosta z radością mu się podporządkował.

Ponownie powitał go widok dziwacznego, trójkątnego łóżka i House pokręcił głową. Rama łóżka w połączeniu z grubością materaca oznaczały, że przestrzeń pomiędzy pościelą a sufitem była zauważalnie mniejsza, niż w pozostałej części kajuty. Zdecydowanie przypominało mu to coś na kształt jaskini.

- Zdajesz sobie sprawę, że to nie tyle łóżko, co sporych rozmiarów półka?

Wilson podszedł do niego od tyłu. - Będzie w porządku, House.

- Jesteś pewien, że nie chcesz przejechać się ze mną do hotelu?

Wówczas dłonie i usta Wilsona spoczęły na nim i House został ostrożnie popchnięty w dół na łóżko do półleżącej pozycji. Ręce Wilsona wślizgnęły się pod krawędź jego t-shirta.
- Jestem pewien - odparł.

W obliczu tego pierwszorzędnego argumentu, House ustąpił. Ulegając natarczywości Wilsona, zaczął od pozbycia się marynarki i zdjęcia t-shirta, które zgodnie wylądowały gdzieś na podłodze. Potem przyszła kolej na jego adidasy i skarpetki. Kiedy z nimi skończył, Wilson popchnął go odrobinę ku górnej krawędzi łóżka. Przynajmniej okazało się ono wystarczająco długie, by zmieścił się na nim nawet człowiek jego wzrostu. Wilson zrzucił buty, lecz prócz tego nie zrobił nic więcej. Wydawało się to trochę niesprawiedliwe.

House przestał się martwić sprawiedliwością, gdy Wilson położył się obok niego i zaczął całować go od nowa, nadal kompletnie ubrany. Ich ciała nachyliły się ku sobie, a nogi nieznacznie splotły się ze sobą. Dłonie Wilsona kreśliły linie na piersi House'a, gdy w tym czasie jedna z rąk diagnosty zsunęła się znacznie niżej, z zamiarem wydobycia kolejnych zachwycających odgłosów z ust Wilsona. Wtedy Wilson przysunął się bliżej, zmuszając House'a, by położył się na plecach i usiadł na nim okrakiem. To, w jaki sposób ocierali się o siebie, rozpaliło ogień w genitaliach House'a, gdy patrzył, jak Wilson pozbywa się ubrań z górnej połowy swojego ciała.

Przyszpilony do łóżka w takiej pozycji, House nie mógł za bardzo się ruszać, ale musiał przyznać, że widok miał niezły. Teraz, gdy początkowe szaleństwo przeminęło, bez pośpiechu przesunął dłońmi po odsłoniętej skórze Wilsona, jak daleko tylko mógł sięgnąć. Była gładka i ciepła pod jego palcami. Wilson zamknął oczy i zadrżał.

- Więc co chcesz teraz...? - spytał House. W znacznej mierze wiedział, dokąd zmierzali, lecz chciał również wiedzieć, jak zamierzają tam dotrzeć. To nie do końca była sytuacja, z którą byłby zaznajomiony. I chociaż ufał Wilsonowi bardziej niż komukolwiek, istniały pewne sprawy, co do których czuł się mniej niż swobodnie, zwłaszcza jeśli chodziło o jego nogę. Powieki Wilsona zatrzepotały i onkolog spojrzał w dół na House'a ciemnymi i skupionymi oczami. Wpadająca przez okienko w suficie poświata zmierzchu oświetlała go od tyłu, upodabniając go do anioła zemsty.

- Ty będziesz leżał tutaj - odrzekł Wilson w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, że wie dokładnie, czego chce, a House może się jedynie zamknąć i zgodzić na wszystko. Następnie z powrotem usiadł obok House'a i leniwie ścisnął przez jeansy jego członek, po czym sięgnął w górę, by rozpiąć mu spodnie. To wywołało bezwiedny jęk z ust House'a, mimo że diagnosta podparł się w tym momencie na łokciu, żeby widzieć, co robi Wilson.

Na początek Wilson ostrożnie uwolnił członek House'a z jego jeansów, a potem wspólnym wysiłkiem pozbyli się reszty odzieży diagnosty. House zawahał się na moment, kiedy odsłaniali jego bliznę, ale Wilson widział ją już wcześniej i po chwili House uznał, że to nie ma znaczenia. Najwyraźniej Wilsonowi nie przeszkadzała ona w najmniejszym stopniu. Teraz już nagi, patrzył jak Wilson znów bierze do ręki jego członek i pewnymi ruchami zaczyna doprowadzać go do pełnej erekcji. Zabrało to trochę czasu, a House kilka razy przyszedł mu z pomocą, nakrywając dłoń Wilsona własną ręką. A potem, nagle, przestał patrzeć, kiedy Wilson pochylił się i objął go ustami, wywołując doznania, które zmusiły go, by zamknął oczy i sprawiły, że jego ciało wzdrygnęło się gwałtownie w odpowiedzi.

- Ja pierdolę - powiedział cicho, niemal z uwielbieniem, podczas gdy Wilson nie przestawał lizać i ssać. Poruszał się z niewzruszoną pewnością, która zaintrygowała House'a, chociaż większa część jego mózgu kompletnie się wyłączyła. To nie było niezręczne działanie, którego można się spodziewać przy 'pierwszym razie'. To było zdumiewające. Wilson dokładnie wiedział, co robi.

- Gdzie... - zaczął House, nie mogąc się powstrzymać nawet w samym środku jednej z najlepiej robionych lasek, jakich w życiu doświadczył. - Gdzie, do... kurwa... diabła, się tego... o, boże... nauczyłeś?

Wilson najwyraźniej uznał, iż utrzymująca się zdolność House'a do mówienia oznacza, że House nie poświęca dostatecznej uwagi jego wysiłkom, więc zrobił to coś swoim językiem, co posłało House'a z powrotem na poduszki i pozbawiło go tchu. Teraz House przestał się przejmować. Nie przejmował się niczym, oprócz dotykających go ust i dłoni Wilsona. Jeszcze minuta czegoś takiego i osiągnąłby orgazm. Zaczął unosić biodra w płytkich pchnięciach.

I Wilson przerwał, ściskając jego członek jeden raz, mocno, u nasady.

House potrzebował sekundy, żeby otrząsnąć się z szoku. - Co ty, do diabła... - Po czym ponownie podparł się na łokciu. Jego penis pulsował, kiedy Wilson go puścił.

Wilson zignorował go, zsunął się z łóżka i prędko zdjął z siebie szorty i bokserki, po raz pierwszy pokazując się House'owi w pełnej krasie, co z powodzeniem odwróciło jego uwagę od wcześniejszych narzekań. Wilson był już na wpół twardy, jego erekcja odstawała nieznacznie od jego ciała. Gdy wrócił na łóżko, wyglądał tak, jakby ponownie chciał dosiąść House'a. House wyciągnął rękę i dotknął go nieśmiało. Oddech Wilsona z syknięciem umknął między jego zaciśniętymi zębami.

House uznał to za wystarczające zaproszenie. Po kilku pociągnięciach dłonią zadecydował, że jeśli zamierza to zrobić, równie dobrze może zrobić to tak, jak trzeba. Skinął na Wilsona, żeby zbliżył się do niego, po czym podparł się na łokciu i zrobił swoimi ustami, na co tylko było go stać, podczas gdy Wilson klęczał na łóżku obok niego. To było coś odrobinę bardziej zaawansowanego, niż sesje wzajemnej masturbacji, w których brał udział po pijaku, kiedy uczęszczał do college'u i House potrzebował paru chwil, by przywyknąć do wrażenia, jakie wiązało się z obecnością Wilsona w jego ustach oraz do jego piżmowego zapachu. Poczynania House'a były niezdarne i niewyćwiczone, ale Wilson przyjmował jego starania, wydając ciche jęki, a gdy House zdołał zerknąć w górę, zobaczył, że twarz onkologa przybrała wyraz zachwyconego skupienia, a jego wargi były lekko rozchylone. Wreszcie House poczuł się tym zmęczony i odsunął się, przełykając niewielką ilość słonego płynu, który zdążył spłynąć mu do ust.

- Nie sądziłem... że rzeczywiście byłbyś skłonny to zrobić - odezwał się ze zdumieniem Wilson.

- Obaj jesteśmy dziś pełni niespodzianek, co? - Ton House'a zabrzmiał sarkastycznie.

Zamiast stolików nocnych, u wezgłowia łóżka wbudowane były dwie niewielkie szafki z drzwiczkami wtapiającymi się w ścianę. Z jednej z nich Wilson wydobył lubrykant, kondomy i małą ściereczkę. House zauważył odruchowo, że tubka była w połowie zużyta. Co mogło, oczywiście, nie oznaczać nic albo oznaczać wszystko.

Zanim Wilson zdążył zamknąć ponownie szafkę, House sięgnął po jedną z prezerwatyw.

- Potrzebujemy ich z mojego, czy z twojego powodu? - zapytał, podnosząc foliową paczuszkę. - Bo ja dokładnie wiem, gdzie bywał mój kutas. Nie wiem za to, co się działo z twoim.

Wilson spoglądał na niego przez długą chwilę, zastanawiając się, by wreszcie podjąć decyzję. Bez pośpiechu odłożył kondomy do maleńkiej szafki.

- Przez dwa i pół roku - powiedział cicho, zamykając drzwiczki - nauczyłem się... kilku rzeczy.

Wycisnął trochę lubrykantu i roztarł go między dłońmi, rozgrzewając go. Nie patrzył bezpośrednio na House'a.

- No pewnie. - House rozumiał, jasno i wyraźnie, o czym Wilson mu mówił, jednak nadal nie potrafił tego ogarnąć. Poprzedniej nocy rozmawiali, rozmawiali przez kilka godzin, a Wilson ani słowem nie wspomniał o swoich związkach po Amber. Teraz, kiedy House o tym pomyślał, uświadomił sobie, że być może poruszył ten temat, ale Wilson tak zgrabnie się od niego wykręcił, że House nawet nie zauważył. A może House po prostu chciał wierzyć, że nie było żadnych związków. - A więc, kim on był? A może powinienem powiedzieć - oni?

Usta Wilsona wygięły się lekko. - To nie była drużyna futbolowa, House. Tylko jeden. Marcus.

- I nie uznałeś za stosowne wspomnieć o tym aż do teraz? - Irytację House'a poważnie ograniczał fakt, że Wilson w tym momencie rozsmarowywał obfitą ilość lubrykantu na jego znacznie-oklapniętej erekcji, przywracając ją z powrotem do życia.

- Nie byłem pewien, czy wrócisz - odrzekł Wilson. - Wydawało mi się, że tak będzie... bezpieczniej. I to nie było... nic istotnego. - Przerwał na chwilę, po czym przesunął się w górę, by pocałować House'a w usta, nie wypuszczając jego członka ze swojej rozluźnionej dłoni. - Nie było najmniejszych szans, żeby coś z tego wyszło. On był... młodszy ode mnie. Myślę, że był ze mną tylko ze względu na mój brak doświadczenia.

- A co z kobietami? - dopytywał się House, nie spuszczając go z oka. Skoro już ruszyli tą ścieżką, House musiał wiedzieć.

To z niewyjaśnionego powodu przyprawiło Wilsona o uśmiech. - Nie, House. Amber była ostatnia.

- Taaa, założę się... - że wpływała tak na każdego. House zaczął, ale nie dokończył zdania. Podejrzewał, że powinien jej być wdzięczny za... coś. - To znaczy, kto zdołałby ją zastąpić?

Wilson trzepnął go w zdrową nogę i to nie nazbyt delikatnie. - Wiem, co chciałeś powiedzieć - stwierdził. Ale nadal się uśmiechał. Podniósł się, by usiąść okrakiem na House'ie. - A teraz się zamknij.

House patrzył, zupełnie zafascynowany, jak Wilson uniósł się odrobinę, zajmując dogodną pozycję. Sięgnął za siebie po śliski od żelu członek House'a, a następnie zaczął obniżać się na niego kawałek po kawałku. Jego oddech stał się głęboki, a twarz całkowicie zastygła w skupieniu, kiedy stopniowo opadał coraz niżej. Światło z okna w suficie spływało miękkimi kaskadami po jego rysach, po których przemykały na przemian ból i rozkosz. House mógł się tylko przyglądać, oczarowany, zginając i nieznacznie unosząc kolana, by pomóc mu się wygodniej usadowić.

- To... o, boże... - powiedział Wilson, a potem zaczął się kołysać. Miał zamknięte oczy, a jego własny członek ocierał się o podbrzusze House'a przy każdym ruchu. Po krótkiej chwili podniósł powieki i napotkał spojrzenie House'a, ale wydawał się przebywać w innym miejscu, w którym House nie był w stanie go dosięgnąć. Dźwięki, jakie wydawał były żywiołowe, poniżające - jak gdyby nie bał się pokazać House'owi, jak bardzo to uwielbia, jak bardzo pragnie House'a i jak wielkim darzy go zaufaniem.

Po kilku minutach Wilson przestał się poruszać, żeby nałożyć nieco więcej lubrykantu; tym razem członek House'a z łatwością wsunął się na miejsce. Wtedy też House zdał sobie sprawę z istnienia jego własnych narastających potrzeb. Pchnął biodrami ku górze, lecz ciężar Wilsona ograniczał jego ruchy, a kąt nie był do końca odpowiedni dla głębszej penetracji. Wilson musiał to wyczuć. Oparł się mocniej na kolanach i przesunął do tyłu, powoli zmieniając pozycję, dopóki House nie był w stanie odnaleźć własnego rytmu. Teraz Wilson zachowywał się ciszej, ale House zaczynał nadrabiać jego milczenie.

- Chcę... cię widzieć - odezwał się niespodziewanie Wilson. Powieki House'a zatrzepotały, jego oczy napotkały spojrzenie Wilsona. Skinął głową i zamknął je ponownie, koncentrując się, wbijając palce w rozchylone uda Wilsona.

Blisko, coraz bliżej i nagle jego ruchy stały się gwałtowne, niepohamowane. Zaparł się piętami o łóżko, jego plecy wygięły się w łuk, a głowa opadła na poduszkę.

- Ja... o, boże - wykrztusił. Zmusił się do uniesienia powiek i zobaczył skupione na sobie, szeroko otwarte oczy Wilsona. - Kocham cię - wyszeptał w panicznym, rozpaczliwym pośpiechu. Wiedział, nawet wypowiadając te słowa, że Wilson mu nie uwierzy, że potraktuje to jako coś, co ludzie mówią w podobnych sytuacjach, a zatem było to bezpieczne, bo prawdę łatwo było wytłumaczyć kłamstwami. A później nie było już niczego, oprócz oślepiającego przypływu doznań.

House usłyszał niewyraźnie, jak Wilson bierze długi wdech i zaczyna się znowu na nim poruszać, kiedy ogarnął go orgazm. Rozległ się miarowy odgłos skóry pocierającej o skórę, gdy Wilson masturbował się coraz szybciej i szybciej, po czym House poczuł ciepłą wilgoć, rozlewającą się po jego brzuchu. A Wilson przywoływał go gorączkowo, wykrzykiwał jego imię, tylko dlaczego? Przecież był tam, zawsze był na miejscu.

Gdy oddech Wilsona stał się nieco wolniejszy, House gwałtownie pociągnął go w dół i wziął w objęcia, mimo tego, że Wilson próbował się od niego odsunąć. Pomiędzy nimi i wokół nich wszystko było spocone i lepkie, ale nic z tego w najmniejszym stopniu nie miało znaczenia.


***

Zapadła noc i teraz House znowu siedział przy groteskowym stole w 'jadalni' Wilsona, ubrany w t-shirt i dresowe spodnie, które pożyczył od onkologa. Ciuchy te były nieco ciasne, ale mogły ujść. Doprawdy, Wilson nie miał prawa, by uznać ten widok za tak zabawny, za jaki go najwyraźniej uważał. Skóra i włosy House'a nadal były odrobinę wilgotne - po krótkiej drzemce, obaj po kolei poszli pod prysznic, jeśli "prysznic" to odpowiednie słowo na określenie siedzenia na toalecie i niestaranne ochlapywanie się wodą z trzymanej w ręku słuchawki. Jednak House czuł się wystarczająco czysty. I zrelaksowany. I głodny. Generalnie seks był bardzo dobry, ale nie kosztem kolacji.

Najwidoczniej wykończył Wilsona do tego stopnia, że jedynym, co był w stanie przygotować, była zupa pomidorowa i tosty z masłem, lecz to nie różniło się aż tak bardzo od kolacji, które House przyzwyczaił się jadać w domu. Tym razem House siedział po prawej stronie Wilsona, zatem mogli jeść bez zbytniego niebezpieczeństwa, że potrącą się nawzajem. Pod stołem ich wolne dłonie spoczywały na udzie partnera. Światła w kajucie były włączone, ale dwie małe świeczki mimo to paliły się w drewnianym świeczniku, który Wilson wcześniej bez komentarza postawił na stole.

- A więc dzisiaj też mnie wyrzucisz? - zapytał beztrosko House, zatrzymując łyżkę w połowie drogi do ust. - Albo mógłbyś wrócić ze mną do hotelu i spędzić noc w prawdziwym łóżku. Na dodatek wtedy nie musiałbyś zmieniać pościeli.

Wilson pokręcił głową z delikatnym rozdrażnieniem. - I tak musiałbym ją zmienić. - Jego stał się nieco bardziej ponury: - I mieszkałem w pokojach hotelowych wystarczająco długo, żeby wystarczyło mi do końca życia. Ale ty możesz wrócić, jeśli chcesz.

- Jeśli chcę, czyli...?

- Albo możesz zostać - dodał Wilson.

House został. Jak się okazało, łóżko wcale nie było zbyt niewygodne, szczególnie ze świeżą pościelą, łagodnym kołysaniem oraz Wilsonem, który z czułością wyciągnął się u jego boku. Nagle, balansując na krawędzi snu, House przypomniał sobie fragment rozmowy, która wydawała się mieć miejsce bardzo dawno temu.

- Łóżko wodne - odezwał się niespodziewanie, otwierając oczy.

Wilson odwrócił się ku niemu, zaskoczony. - Co?

- To nie łóżka wodnego tak naprawdę chciałeś - ciągnął House z dogłębnym uczuciem tryumfu, jakie zawsze nachodziło go na widok kawałków układanki wpadających porządnie na swoje miejsca. - Chodziło ci o... - odwrócił się do Wilsona, wskazując otaczającą ich kabinę - ...o to... o to wszystko. W końcu to rozgryzłeś.

- Chyba... chyba tak - odparł Wilson.


***

House obudził się, czując zapach smażonych jajek i kawy. Przeciągnął się tak dobrze, jak tylko mógł w tych okolicznościach, poszedł do łazienki, a następnie powędrował ze zgarbionymi plecami do głównej kajuty, gdzie Wilson dokonywał cudów przy pomocy dwupalnikowej kuchenki. Wilson sprawiał wrażenie roztargnionego - zareagował na wejście House'a szybkim powitaniem, by potem wrócić do swojej patelni. House nie miał nic przeciwko. Usadowił się na odsłoniętej ławce i czekał.

Jedzenie wkrótce pojawiło się na stole. House zauważył, że drewniany świecznik zniknął, prawdopodobnie wetknięty dla bezpieczeństwa do jakiejś szuflady. Wilson jadł metodycznie, nie patrząc na House'a, prawie go nie dotykając - jak gdyby część łączącej ich bliskości wymknęła się w ciągu nocy. House starał się nie zwracać uwagi. Jedynie zniknął na krótko w sypialni, by wyciągnąć z kieszeni jeansów swoje tabletki, połknął jedną pośpiesznie, po czym wrócił do stołu.

- Zatem kiedy wracasz? - zapytał wreszcie Wilson, gdy ze śniadania zostały już tylko resztki kawy. - Do szpitala.

Pytanie zaskoczyło House'a. Nie myślał o planowaniu z takim wyprzedzeniem.

- Dzisiaj miałem się wymeldować z hotelu - odpowiedział, nagle sobie przypominając. - Myślałem... no cóż, że trzy dni okażą się wystarczające.

- Bo jutro muszę iść do pracy - stwierdził krótko Wilson.

- W porządku - odparł niepewnie House. - Mogę niedługo wyjechać.

Nastał kolejny moment niezręcznej ciszy. Wyglądało na to, że żaden z nich nie chce postawić pytania o to, dokąd - a nawet: czy w ogóle - udadzą się z tego miejsca. Wilson wstał i zaczął sprzątać ze stołu, po czym nagle zwrócił się do House'a.

- Pomyślałem, że dzisiaj również wypłynę. - Zerknął ku otwartemu wyjściu na pokład, gdzie można było dostrzec maleńki pasek błękitnego nieba. - Masz ochotę...?

House zastanowił się nad odpowiedzią. Wśród wad tego pomysłu było słońce, morze, wiatr oraz bezustannie chwiejący się pokład. Zaletą była perspektywa spędzenia paru dodatkowych godzin z Wilsonem.

- Jasne - odrzekł.


***

House pojechał do hotelu, żeby się wymeldować i przebrać. Większość swojego bagażu zostawił w samochodzie, zabierając ze sobą na łódź jedynie mały plecak z czapką z daszkiem, okularami przeciwsłonecznymi oraz jeszcze jedną zmianą ubrania. Tak na wszelki wypadek.

Kiedy wrócił na nabrzeże, Wilson posłał mu krótki uśmiech, pomagając mu przy wejściu na pokład, ale większość uwagi onkologa wyraźnie koncentrowała się na łodzi. House usiadł na jednej z wyściełanych ławek wewnątrz kabiny z mostkiem - czy też "kokpitu", jak Wilson upierał się ją nazywać - i obserwował Wilsona, który sprawdzał wskazania przyrządów i wciskał różne przełączniki. Poczuł, jak silnik łodzi zadudnił pod nim, budząc się do życia, a zapach spalin wypełnił powietrze.

Następnie Wilson zabrał się za odczepianie różnych lin dookoła łodzi, pracując w intensywnym skupieniu. House podniósł wzrok - maszt ciągle był goły, a żagiel przywiązany do [link widoczny dla zalogowanych].

- Wiatr nam sprzyja - powiedział Wilson, wróciwszy do kokpitu.
House nie miał o tym pojęcia. Wiatr to wiatr. Rozdmuchuje dookoła różne rzeczy. Wówczas łódź ruszyła, wolno oddalając się od doku, najwidoczniej sterowana za pomocą czegoś, co przypominało półtorametrowej długości kij baseballowy przymocowany z tyłu łodzi i na czym obecnie Wilson pewnie zaciskał dłoń. Obsceniczna metafora aż się prosiła o wypowiedzenie na głos, ale House nie był pewien, czy Wilson w tym momencie zwraca na niego choćby odrobinę uwagi.

Minęli ujście zatoki i wypłynęli na otwartą wodę, zanim Wilson postawił żagle. House czuł się wyjątkowo zażenowany, patrząc jak Wilson robi rzeczy, na których on kompletnie się nie znał, a zatem nie mógł wypowiedzieć na ten temat żadnego użytecznego komentarza. Obserwował, jak Wilson wciąga żagiel, reguluje długość i wiąże liny, aż płótno zaczęło nadymać się na wietrze. Następnie Wilson wszedł z powrotem do kokpitu, wyregulował przyrządy i wcisnął kilka przycisków na prostokątnym panelu, który był trochę podobny do samochodowej deski rozdzielczej.

- Autopilot - wyjaśnił, przelotnie odwracając się w stronę House'a.

O ile House się orientował, zmierzali na południe, żeglując wzdłuż linii brzegowej. Na wodzie panował spory ruch; mijali łodzie wszelkich kształtów i rozmiarów, a Wilson - pomimo włączonego autopilota - musiał dokonywać ręcznych zmian kursu. Na przekór słonecznemu ciepłu i bryzie muskającej twarz, House nie mógł się pozbyć uczucia niepokoju. Nie czuł się ignorowany, nie do końca - Wilson wkładał wiele wysiłku, by pokazywać mu punkty orientacyjne, komentować przepływające obok łodzie, opowiadać historie, które sam usłyszał z drugiej czy trzeciej ręki - jednak miał to dziwne wrażenie bycia pominiętym. Tutaj, na otwartej wodzie, łódź w oczywisty sposób była priorytetem dla Wilsona i wymagała o wiele więcej jego uwagi, niż, powiedzmy, prowadzenie samochodu. A House nie potrafił czytać map, ani interpretować wskazań tablicy rozdzielczej, ani wiązać węzłów czy chociażby wiedzieć, który przycisk nacisnąć i kiedy. W gruncie rzeczy przebywał na uboczu tej części życia Wilsona. Po prostu był gdzieś obok.

Być może przekazał część swojego nastroju Wilsonowi. House nigdy nie był bardzo dobry w udawaniu zainteresowania, więc jego reakcje były prawdopodobnie dalekie od ideału. Po jakimś czasie rozmowa się urwała i dalej żeglowali w milczeniu.

Na czas lunchu zacumowali w wąskiej zatoczce i zeszli na chwilę pod pokład, by przygotować kanapki i wyciągnąć paczki chipsów, zanim przynieśli je z powrotem na górę. Po raz pierwszy od opuszczenia doku Wilson wyglądał na nieszczęśliwego.

- Wiesz, że to... niczego nie zmieni - odezwał się Wilson, jeszcze zanim odgryzł pierwszy kęs swojej kanapki. - Nie wrócę do szpitala. Nigdy.

House skończył przeżuwać, po czym odpowiedział: - Ja... domyśliłem się tego.

- A tutaj... ty umarłbyś z nudów w ciągu tygodnia.

- Nawet prędzej - zgodził się House. - Nie wspominając o nabawieniu się skrzywienia kręgosłupa.

- A zatem...

- A zatem... To tylko sześćdziesiąt pięć kilometrów - powiedział House. - Około godziny jazdy autostradą. Powinieneś tego kiedyś spróbować.

Wilson zastanawiał się nad tym przez chwilę, jedząc swoją kanapkę i przypatrując się wodzie oraz przelatującym mewom.

- Chyba mógłbym... przyjechać. Gdybyś chciał. Może w następny weekend - powiedział w końcu.

- A gdyby coś mi wypadło... zawsze możesz sam wejść do mojego mieszkania, zgadza się? - spytał House, nie całkiem mogąc ukryć nutkę tryumfu w swoim głosie. Wiedział o tym. Miał rację przez cały czas. Wilson mógł "zapomnieć" jego numer telefonu w akcie samoobrony, ale jednak zachował jego klucz. Co oznaczało, że - przynajmniej w jego umyśle - nigdy tak naprawdę nie zostawił House'a. Nie tak zupełnie. On tylko... nie do końca był gotowy, by wrócić.

Wilson uśmiechnął się, smutno, ze zrozumieniem. - Chyba mógłbym to zrobić. Chyba że się przeprowadziłeś. Albo zmieniłeś zamki.

- Nie. Ulotki z restauracji też leżą dokładnie tam, gdzie zawsze.

Wilson roześmiał się i pocałował go, a House pomyślał, że sprawy mogą się jednak ułożyć zupełnie nieźle. Niekoniecznie idealnie, ale lepiej niż w minionych latach, kiedy to powoli doprowadzali się nawzajem do szaleństwa. Nieco więcej bliskości, nieco więcej dystansu. Bilans prawdopodobnie wyszedłby na zero.

W drodze powrotnej House znalazł sobie miejsce w pobliżu dziobu łodzi, gdzie mógł się wygodnie wyciągnąć, zostawiając Wilsona, by w spokoju poprowadził łódź do domu. Pozostał tam przez resztę rejsu, obserwując przepływające fale i drzemiąc od czasu do czasu, wspominając swój sen o dryfowaniu ku bezpiecznej przystani.


***

Tego wieczoru po kolacji House oświadczył, że jest jeszcze coś, czego chciałby spróbować, zanim wyjedzie.

Jego entuzjazm przygasł odrobinę, kiedy Wilson się uparł, że wpierw będzie to wymagać od niego siedzenia na maleńkiej toalecie przez dobre piętnaście minut w towarzystwie starej, lecz nieużywanej gruszki do lewatywy. Istniały pewne kwestie, co do których Wilson mógł stać się bardziej elastyczny, ale najwyraźniej ciągle posiadał swoje granice. Wówczas House uświadomił sobie, że Wilson musiał robić to samo poprzedniego dnia, co znaczyło, że od początku wiedział - albo przynajmniej miał nadzieję - że House wróci. Z jakiegoś powodu ta myśl sprawiła, że poczuł się nieco lepiej podczas tej kłopotliwej procedury. Poza tym, w obliczu wieloletniego zażywania Vicodinu, House'owi zdarzało się robić to już wcześniej. Po prostu nie dokładnie z tego samego powodu.

Niewielkim pocieszeniem okazało się to, że gdy House wreszcie wrócił, zastał Wilsona nagiego na łóżku; jego blade ciało rysowało się wyraźnie w poświacie wpadającej przez świetlik w suficie. Leżał na plecach, z jedną ręką pod głową i od niechcenia głaskał się w sposób, który natychmiast przykuł uwagę House'a.

- A więc czy ktoś jeszcze może przyłączyć się do zabawy? - zapytał, podchodząc do niego na czworakach.

Teraz czuł się lepiej, dotykając Wilsona - bardziej swojsko, bardziej swobodnie. Leżeli twarzami do siebie, pieszcząc swoje ciała długimi pociągnięciami dłoni, czasami robiąc coś niezdarnego, czasem przeszkadzając sobie nawzajem, całując się, kiedy sobie o tym przypomnieli.

Po kilku minutach takich zabiegów, Wilson popchnął House'a na plecy, dokładnie tak, jak zrobił to za pierwszym razem. Z tą tylko różnicą, że teraz wrócił do wezgłowia łóżka po poduszkę.

- Do góry - nakazał House'owi, po czym wsunął poduszkę pod niego, zostawiając House'a z podniesionym tyłkiem i rozchylonymi nogami. Było to krępujące, ale nie niewygodne. Uczucie skrępowania nasiliło się jeszcze, gdy równocześnie z pierwszym dotykiem swoich ust, Wilson zaczął pocierać skórę pomiędzy nogami House'a palcem pokrytym żelem, stopniowo przesuwając się w dół i dookoła fałdek otaczających jego wejście. House pchnął biodrami i gwałtownie wciągnął powietrze, chociaż sposób, w jaki Wilson mu obciągał w niczym nie przypominał jego zdeterminowanych działań z poprzedniego dnia. To było delikatne i służyło wyłącznie temu, by utrzymać w formie erekcję House'a.

Wtedy Wilson wsunął w niego koniuszek palca, wydobywając jęk z ust diagnosty. Ten rodzaj stymulacji nie był House'owi kompletnie obcy; on i Stacy wystarczająco często eksperymentowali, by był z tym do pewnego stopnia zaznajomiony. Jednakże minęło sporo czasu, a Stacy nigdy nie robiła tego w taki sposób - zazwyczaj sięgała po niego, najlepiej jak potrafiła, dopiero wtedy, gdy on był już głęboko w niej, więc rezultaty były nieco przypadkowe. Natomiast Wilson był absolutnie skupiony na tym, co robił, a wyniki tego były imponujące.

Wilson nie przestawał rozciągać House'a, otwierając go i po krótkim czasie House przestał odczuwać początkowy dyskomfort i coraz głośniej wyrażał swoje uznanie. Dotyk Wilsona przypominał trochę przeprowadzanie doświadczenia - po muśnięciach lekkich jak piórko następowały bardziej szorstkie, gdy onkolog próbował określić, co było najprzyjemniejsze dla House'a. House pozwolił doprowadzić się do krawędzi szaleństwa i z powrotem, aż w końcu sięgnął w dół, by odepchnąć Wilsona od siebie, domagając się niecierpliwie, żeby przeszedł do konkretów. Korzystając z chwili wytchnienia, jednocześnie pomagał Wilsonowi na nowo osiągnąć pełną erekcję.

Gdy tylko Wilson zaczął, House niemal pożałował swojej gorliwości. Członek Wilsona zdawał się być znacznie trudniejszy do przyjęcia niż jego palce, ale House odetchnął i stopniowo się rozluźnił, kiedy Wilson wchodził w niego centymetr po centymetrze z pomocą nienaturalnych ilości lubrykantu. Wreszcie Wilson wsunął się w niego całkowicie, a House otworzył oczy i podparł się na łokciach, żeby mogli się pocałować. Pragnął tego i pragnął Wilsona. Onkolog dał mu parę chwil na przywyknięcie do nowej sytuacji, po czym zaczął poruszać się wewnątrz niego krótkimi, pewnymi pchnięciami, które odebrały House'owi oddech. A potem jego pchnięcia stały się odrobinę szybsze i odrobinę silniejsze. Doznania narastały jedno pa drugim, rozkosz przepływała przez niego wzburzonymi falami, aż nie był w stanie już dłużej tego wytrzymać.

- Boże... muszę... - wykrztusił i zaczął dotykać się bezwstydnie, masturbując się gwałtownymi ruchami nadgarstka. Nacisk na jego prostatę zelżał; Wilson zmienił pozycję i napierał na niego zawzięcie, jakby w napadzie pozbawionego gracji, zapierającego dech w piersiach szaleństwa.

Tym razem House nie potrzebował zachęty, by osiągnąć orgazm jako pierwszy, ale nawet pomimo wstrząsających nim dreszczy, słyszał, jak Wilson krzyczy, unosząc się nad nim. Świat zmienił się w plątaninę gorąca, potu i cielesnych doznań. Wolną ręką House chwycił się kurczowo Wilsona i z trudem łapał powietrze, a fale uniesienia napływały i rozbijały się o nich obu.


***

Głos Wilsona wybudził go z półsnu. Najwyraźniej był już ranek. House uchylił jedną powiekę i zobaczył Wilsona, który - kompletnie ubrany - stał w otwartych drzwiach do głównej kabiny.

- House? No rusz się, muszę wyjść za piętnaście minut. Chyba że chcesz samodzielnie zejść na ląd. - W głosie Wilsona dało się słyszeć rozbawienie na tę myśl.

- 'uż idę - wymamrotał House. Wilson skinął głową i zniknął w łazience, a House zwlókł się z łóżka i bez zapału zaczął zbierać swoje nieliczne rzeczy oraz zakładać ubrania.

Kiedy wyglądał już mniej więcej przyzwoicie, poszedł do głównej kajuty i w niewielkiej kuchni przygotował sobie miskę płatków. Stał tam, ciągle jedząc, gdy pojawił się Wilson. Prezentował się o wiele swobodniej niż kiedykolwiek za czasów pracy w PPTH. Jego koszula jak zawsze była nieskazitelnie wyprasowana - skoro musiał zanosić swoje brudne ubrania do pralni, House podejrzewał, że tam także zajmowano się prasowaniem jego koszul - ale jej rękawy były podwinięte, a guzik przy kołnierzyku rozpięty. Włosy Wilsona sprawiały wrażenie odrobinę rozczochranych i po chwili House uświadomił sobie, że jego przyjaciel przestał korzystać z suszarki. Nic więc dziwnego, że House'owi udało się tak długo spać.

Wilson wyciągnął jabłko z zawieszonej siatki i wsunął je do otwartego plecaka, który leżał na stole. Popatrzył na House'a.
- Jesteś gotowy?

House wzruszył ramionami, wypił resztkę mleka z miski i włożył naczynie razem z łyżką do zlewu, a nawet - po tym, jak Wilson posłał mu stanowcze spojrzenie - je opłukał. Następnie również poczęstował się jabłkiem i zarzucił na ramię własny plecak. Kiedy wydostawali się na pokład - Wilson zwinnie, House nie za bardzo - a potem szli wzdłuż nabrzeża, House doszedł do wniosku, że wyglądają jak dwaj koszmarnie przygotowani na wędrówkę turyści.

Samochód Wilsona znajdował się w oddzielnej strefie, przeznaczonej do długotrwałego parkowania, zatem onkolog najpierw odprowadził House'a do jego auta. Znowu wydawał się być pogrążony w zamyśleniu z rodzaju tych, które zazwyczaj zwiastują jakiś spontaniczny wybuch. House czekał, ale nawet gdy wymieniali między sobą swoje zbyt zdawkowe pożegnania, nic takiego nie nastąpiło. Wówczas, niespodziewanie, zrozumiał, w czym rzecz.

- Wiem, na czym polega twój problem - powiedział, wyciągając kluczyki.

- Um... słucham? - zapytał zmieszany Wilson. - Nie sądziłem, rozbieranie Cuddy wzrokiem w moim imieniu będzie stanowiło dla ciebie kłopot.

- Nie o tym mówię - odparł House. - I tak bym to robił. Chodzi mi o to dziwne... milczenie, z jakim mnie traktujesz. To w ogóle nie jest w twoim stylu. Ale teraz już rozumiem. Twój problem polega na tym, że po raz pierwszy w życiu nie możesz zrzędzić na temat tego, co robię. Nie możesz mnie ciągle pytać, czy jestem tego pewien, czy traktuję to poważnie, czy to dokądkolwiek zmierza, nawet mimo tego, że naprawdę masz na to ochotę. Bo to sprawiłoby, że wyszedłbyś na żałosnego nieudacznika, a to moja robota.

Na twarzy Wilsona pojawiło się zakłopotanie. - Cóż...

- Odpowiedź brzmi "tak". Na wszystkie pytania - oświadczył House i pocałował go, tak jak stali na parkingu, ostatni raz na drogę.

Kiedy odjeżdżał, widział Wilsona we wstecznym lusterku. Unosił jedną rękę, jakby chciał nią pomachać, i się uśmiechał.


***

Powierzchnia recepcji PPTH jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak swojska, tak przestrzenna i tak interesująca. Pomijając oczywiście pacjentów w klinice, ale w końcu zawsze musiały się trafić jakieś rodzynki w szarlotce, jaką stanowiło jego życie.

- Kochanie, jestem w domu - oznajmił, wtargnąwszy do biura Cuddy. Tym razem była tam sama i prawdopodobnie poczuła wdzięczność z tego powodu.

- Wróciłeś - powiedziała, zaskoczona i uśmiechnięta.

- Aha.

Cuddy przyglądała mu się uważnie, czekając, lecz House po prostu stanowczo zbyt dobrze się bawił.

- A więc... - odezwała się w końcu. - Wyjazd się udał. Znalazłeś go.

- Aha. Mam nawet na to dowód.

Wręczył jej rachunek z gabinetu Wilsona. Cuddy szybko zlustrowała wzrokiem kawałek papieru, po czym spojrzała z powrotem na House'a.

- Uważasz... Czy Wilson jest zainteresowany objęciem swojego starego stanowiska?

- Bynajmniej.

Cuddy wstała, marszcząc brwi. - Czyli znalazłeś Wilsona, ale nie interesuje go powrót do Princeton.

House przybrał przesadną minę rozdrażnienia. - Myślałem, że już wyraziłem się jasno w tej kwestii.

- A więc... czyżbyś wrócił, żeby mi powiedzieć, że ty składasz rezygnację? - zapytała, nagle zaniepokojona.

- Skądże. - House wyciągnął rękę, jakby na coś czekał. - A Lucas prześle rachunek do administracji.

Cuddy pokręciła głową z frustracją, ale sięgnęła do dolnej szuflady biurka i podała House'owi jego szpitalny identyfikator. Przyjął go z większą wdzięcznością, niż ośmielił się okazać.

- Dzięki - powiedział, przesuwając palcami po gładkim plastiku. - Wrzucę go do swojej szuflady przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Ruszył z powrotem do wyjścia, ale Cuddy złapała go za ramię tuż przed tym, zanim dotarł do drzwi.

- House. Wiem, że świetnie się bawisz, zachowując się tajemniczo, ale... czy z Wilsonem wszystko w porządku?

- Nic mu nie jest.

Spojrzała mu prosto w twarz, osądzając prawdziwość jego słów, po czym przybrała zadowoloną minę.

- A co z tobą?

- Nigdy nie czułem się lepiej.

Cuddy zastanowiła się nad tym przez dłuższy moment.

- A zatem on nie wraca, ty nie wyjeżdżasz, ale między wami dwoma... znowu wszystko w porządku.

House pomyślał o minionych kilku dniach: o łodzi, o gabinecie Wilsona, o połyskującym w świetle zarysie nagich ramion górującego nad nim Wilsona, o perspektywie zobaczenia się z nim ponownie w następny weekend i w weekendy, które miały nadejść. Sprawiał wrażenie, że bardzo starannie rozważa zadane mu pytanie, ale w duchu się uśmiechał.

- Ja... tak właśnie sądzę.

Odwrócił się i wyszedł z jej biura, pogwizdując, pozwalając Cuddy patrzeć i się zastanawiać.


*** END ***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pon 23:23, 25 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:48, 25 Kwi 2011    Temat postu:

Jeeeejku po raz pierwszy skusiłam się na Hilsonowego fika i to od razu na tak zÓego jak ochłonę, to napiszę coś bardziej konstruktywnego

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:58, 25 Kwi 2011    Temat postu:

Richie117 napisał:
Zresztą, no... Jak już drunk!Wilson zrobi się 'łatwy' i da się zaciągnąć do łóżka, to z uruchamianiem sprzętu można zaczekać do rana
gorzej, jak ucieknie po wytrzeźwieniu House go raczej nie dogoni

Richie117 napisał:
no co? chciał być romantyczny!
Ale świecznik to NIE jest romantyczny prezent - bardziej się nadaje np na podarunek urodzinowy dla babci, cioci czy coś

Richie117 napisał:
wątpię, żeby House chciał się zabić tylko z powodu śmierci swojej matki, z którą się prawie nie widywał - to najwyżej była kropla, która przepełniła czarę...
na pewno to nie był jedyny powód, ale bez wątpienia miało to dla niego znaczenie - w końcu to była jego matka i nawet jeśli nie widywał jej często, od kiedy się wyprowadził z domu, to przecież była dla niego ważna, zwłaszcza, że na swojego ojca nie mógł liczyć...

Richie117 napisał:
test smakowy zakończył się wynikiem pozytywnym
hmm, jak smakuje House?

Richie117 napisał:
Tytułem wstępu powiem tylko tyle, że po takiej erze jak w tym rozdziale, mam ochotę zapakować do walizki kilka przewiewnych rzeczy i sprawdzić rozkład jazdy autobusów do Piekła (czy też do PiekUa)
daj znać, jak jakiś znajdziesz, mam ochotę na wycieczkę zagranicę

Wiii, wreszcie przechodzimy do sedna!


Cytat:
Sposób, w jaki ocierali się o siebie, rozpaliło ogień w genitaliach House'a
sorki, że się czepiam, ale nie powinno być przypadkiem 'rozpalił'?

Cytat:
- Gdzie... - zaczął House, nie mogąc się powstrzymać nawet w samym środku jednej z najlepiej robionych lasek, jakich w życiu doświadczył. - Gdzie, do... kurwa... diabła, się tego... o, boże... nauczyłeś?
Wilson - bóg seksu

Cytat:
House zauważył odruchowo, że tubka była w połowie zużyta.
to jednak nie wystarczyły mu te pluszaki...

Cytat:
- I nie uznałeś za stosowne wspomnieć o tym aż do teraz? - Irytację House'a poważnie ograniczał fakt, że Wilson w tym momencie rozsmarowywał obfitą ilość lubrykantu na jego znacznie-oklapniętej erekcji, przywracając ją z powrotem do życia.
doskonały moment na taką rozmowę, nie ma co

Cytat:
Skóra i włosy House'a nadal były odrobinę wilgotne - po krótkiej drzemce, obaj po kolei poszli pod prysznic, jeśli "prysznic" to odpowiednie słowo na określenie siedzenia na toalecie i niestaranne ochlapywanie się wodą z trzymanej w ręku słuchawki.
przez chwilę się zastanawiałam, dlaczego ktoś miałby używać do mycia się telefonu, zanim skojarzyłam, o co chodzi

Cytat:
Generalnie seks był bardzo dobry, ale nie kosztem kolacji.
jasne, a już na pewno nie pobije naleśników Wilsona

Cytat:
Jego entuzjazm przygasł odrobinę, kiedy Wilson się uparł, że wpierw będzie to wymagać od niego siedzenia na maleńkiej toalecie przez dobre piętnaście minut w towarzystwie starej, lecz nieużywanej gruszki do lewatywy
czy to miało wprowadzić nastrój? Jeśli tak, to przyniosło zupełnie odwrotny od zamierzonego skutek

Cytat:
Włosy Wilsona sprawiały wrażenie odrobinę rozczochranych i po chwili House uświadomił sobie, że jego przyjaciel przestał korzystać z suszarki.


Ze względu na House'a, mam nadzieję, że Wilson da się czasami wyciągnąć do hotelu. No, albo sam do niego przyjedzie Chociaż weekendy i tak wydają mi się za krótkie, żeby w pełni mogli cieszyć się byciem razem... Ale ogólnie, słodziutko i fluffiasto i szczęka mnie boli od głupkowatego szczerzenia się do ekranu laptopa

Gratuluję świetnego tłumaczenia i życzę weny do innych

PS. Chyba coś ze mną nie tak, ale nie mogłam przestać gapić się na tą zarąbistą sex!emotkę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pino
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:02, 25 Kwi 2011    Temat postu:

Richie117 napisał:
zwykle tak to już jest, czyż nie? a potem jeden z nich sobie uświadamia, że chodzi mu o coś więcej niż przyjaźń... ech, standard


Zastanawiam się teraz, skąd właściwie bierze się moja miłość do fików xD Chociaż ja wolę te, w których na początku tylko jeden z bohaterów jest zakochany. Później, albo musi przekonywać drugiego do swojego uczucia, albo nagle okazuje się, że przecież obaj są w sobie zakochani. Ech, uwielbiam to xD

Richie117 napisał:
dla mnie to strasznie smutne


Mnie też to przygnębiło. W ogóle, nic nie zapowiadało tak odważnego zakończenia fika. Zaczęło się tak... refleksyjnie.

Cytat:
House nie potrafił zrezygnować ze stabilnego oparcia z obawy przed utonięciem


Ładnie napisane

Cytat:
- To... miło, znowu cię widzieć - powiedział zwięźle Wilson.




Richie117 napisał:
Um... Mokrego Dyngusa!


Jesteś. Zła.

No i była era na pokładzie. Po raz kolejny okazało się, że są rodzaje ery, które mnie przerastają (chociaż po przeczytaniu pewnych startrekowych fików myślałam, że to już przeszłość)

Plusem jest zakończenie. Mam na myśli, związek na odległość

Naprawdę nie wiem, dlaczego akurat ten tekst wybrałaś z okazji Wielkanocy xD Ale i tak, świetnie, że znalazłaś czas na tłumaczenie.

Pozdrawiam

btw. Cudowny avek


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pino dnia Pon 20:04, 25 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:03, 25 Kwi 2011    Temat postu:

Cytat:
Richie117 napisał:
test smakowy zakończył się wynikiem pozytywnym

hmm, jak smakuje House?


Na pewno cudownie

Co do samego fiku - z pewnością jest zÓy i muszę przyznać, że bardzo mi się podobał, Wilson ciekawie ukazany jako wspomniany już Bóg Seksu i wspaniałe zdezorientowanie Cuddy na końcu. Super


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:51, 25 Kwi 2011    Temat postu:

Richie117 napisał:
A House dramatyzuje - ta łódź nie jest aż taka mała
dobrze, że chociaż ma dach. I łóżko

Richie117 napisał:
ooo...ja...cieee... Nawet mi takie skojarzenie przez myśl nie przeszło, a przecież to perfekcyjne Pytanie tylko, czy Wilson zaprosił Dextera do siebie, czy sam został "Dexterem", tylko jak zwykle mu się pomieszało, i poszedł wyrzucić zwłoki do śmietnika
no mnie zaraz to wpadło do głowy. Hm... jeśli sam został Dexterem, to oby tylko nie skrzywdził House’a!

Richie117 napisał:
too bad, że ostatnimi czasy Wilson/RSL chodzi taki skwaszony, że w ogóle tego nie widać.
zdarza się, że widać. Czasami I dobrze tylko, że już się pozbył tego loczka z czoła xd W ostatnim odcinku nieźle wyglądał, albo mi się wydawało, albo miał jakieś obcisłe spodnie

Richie117 napisał:
chyba nie wisiał, bo też sobie takiego czegoś nie przypominam. Ale jak sprawdzisz, to daj znać
opierając się na gabinecie Wilsona z tego: http://www.youtube.com/watch?v=PYFd9wxCgck to nie wisiał. No chyba, że go nie widzę

Richie117 napisał:
co wy, ludzie, macie z tymi plakatami?
well... lubię plakaty filmowe, tyle mam na swoje usprawiedliwienie Akurat twarz Orsona Wellesa jakoś mnie nie pociąga, ale sam pomysł na plakaty w gabinecie onkologa jest conajmniej nadzwyczajny, co czyni go takim fajnym

Richie117 napisał:
cóż innego mogłoby to oznaczać?
dwa dni temu głowiłam się na tym pytaniem, ale teraz moje wszelkie wątpliwości się rozwiały

Richie117 napisał:
Kolacja, era, a potem ciach-ciach-ciach i kolejny czarny worek ląduje w kontenerze
to teraz już nie wystarczy wykorzystać i porzucić w całości?

Oł gad, dwie części na raz! I jak tu pokonać pokusę czytania części z erą w pierwszej kolejności? Powstrzymam sie, bo jeszcze zgubię wątek.
Trochę zabawne, że w tym fiku umiera matka House’a, a w serialu, mniej więcej w tym samym czasie, jego ojciec.

Strasznie długie są te rozdziały, ale ok no i podziw dla Ciebie, że tłumaczysz. Ja znacznie bardziej wolę jak jest cała masa dialogów, i do czytania i do tłumaczenia. A zresztą co ja w ogóle mówię, nie od dzis wiadomo, kto tu jest najlepszy

Cytat:
Łódź zniknęła.
w środku dnia wyrzucać ciało do wody?!

A ta era, albo raczej te ery - to naprawdę jest zue, ale tak cudownie zue... dawno nie czytałam czegoś takiego. I nie pamiętam też, żebym kiedyś czytała erę na jeźdźca No i Wilson jako doświadczony kochanek! to chyba jeszcze bardziej hot niż gdy to House pełni tę rolę.

Cytat:
- A więc... czyżbyś wrócił, żeby mi powiedzieć, że ty składasz rezygnację? - zapytała, nagle zaniepokojona.
a myślałam, że tak. i że zrobi niespodziankę Wilsonowi i będą sobie razem żyć na łodzi;)

Richie, jesteś wieeeelka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 5:17, 26 Kwi 2011    Temat postu:

alcusia napisał:
Jeeeejku po raz pierwszy skusiłam się na Hilsonowego fika i to od razu na tak zÓego
jak to mówią - jak już spadać, to z wysokiego konia Ty już masz chrzest bojowy i pierwsze koty za płoty w Hilsonie za sobą
Bardzo mi miło, że fik Ci się podobał zuych fików z Wilsonem w roli Boga Seksu trochę tu jeszcze jest, gdybyś była zainteresowana Zdezorientowanej Cuddy też czasami bywa całkiem sporo - ona tak wspaniale pasuje na osobę, która nie ogarnia idei zakochanych chłopaków

Mam nadzieję, że jeszcze tu do nas zajrzysz

****

Anai napisał:
gorzej, jak ucieknie po wytrzeźwieniu House go raczej nie dogoni
ale jak miałby uciec, skoro będzie miał ręce przywiązane krawatem do łóżka?

Anai napisał:
Ale świecznik to NIE jest romantyczny prezent - bardziej się nadaje np na podarunek urodzinowy dla babci, cioci czy coś
ale House chciał zjeść kolację przy świecach z Wilsonem, a nie z babcią

Anai napisał:
hmm, jak smakuje House?
według fików? Vicodinem, kawą, wiśniowymi lizakami oraz unikatową nutką samego House'a Ewentualnie może też smakować piwem, kolacją i Wilsonem, ale to dopiero później

Anai napisał:
daj znać, jak jakiś znajdziesz, mam ochotę na wycieczkę zagranicę
a polskie piekło nie może być?

Anai napisał:
sorki, że się czepiam, ale nie powinno być przypadkiem 'rozpalił'?
spoko, thx za znalezienie literówki jak widać nawet na trzeźwo nie umiem zbudować poprawnego zdania

Anai napisał:
Wilson - bóg seksu
eee tam, od razu bóg... zwyczajnie przyłożył się do nauki i tyle

Anai napisał:
to jednak nie wystarczyły mu te pluszaki...
skąd ten brak wiary w cnotę Wilsona? IMO pluszaki mogły mieć swój wkład w ubytek żelu z tubki

Anai napisał:
doskonały moment na taką rozmowę, nie ma co
House to House... W jakimś fiku, robiąc Wilsonowi loda, wymieniał sobie w myślach objawy salmonelli A Wilson tutaj powinien się cieszyć, bo w innych okolicznościach ta rozmowa mogłaby mieć znacznie paskudniejszy przebieg

Anai napisał:
przez chwilę się zastanawiałam, dlaczego ktoś miałby używać do mycia się telefonu, zanim skojarzyłam, o co chodzi
podejrzewałam, że może tak być. Ale prysznicowa słuchawka chyba nie ma innej, bardziej jednoznacznej nazwy

Anai napisał:
czy to miało wprowadzić nastrój? Jeśli tak, to przyniosło zupełnie odwrotny od zamierzonego skutek
cytując benjimmy'ego z LJta:
I personally think sex is hilarious, haha! I mean, imagine standing around a bathroom with your boyfriend, each of you with an enema in one hand, trying not to get completely turned off by the whole process. It's really pretty silly.
tyle na temat spontaniczności i w ogóle

Anai napisał:
a uprzedzałam

Anai napisał:
Ze względu na House'a, mam nadzieję, że Wilson da się czasami wyciągnąć do hotelu. No, albo sam do niego przyjedzie Chociaż weekendy i tak wydają mi się za krótkie, żeby w pełni mogli cieszyć się byciem razem...
lepsze weekendy, niż nic. I nie znudzą się sobą tak prędko A gdyby ktoś mnie pytał, to IMO Wilson prędzej czy później zamieszkałby z House'em i znalazł sobie jakąś niestresującą robotę w Princeton, a łódka służyłaby do weekendowych wypadów za miasto

Twoja szczęka będzie miała okazję odreagować szczerzenie się, bo chyba minie trochę czasu, zanim moja wena wyprodukuje cokolwiek (ale przynajmniej wreszcie wymyśliłam zarys ery do Gimme )

Dziękować very much
(też mi trochę czasu zajęło, zanim przestałam się gapić na tę emotkę )

****

Pino napisał:
Chociaż ja wolę te, w których na początku tylko jeden z bohaterów jest zakochany. Później, albo musi przekonywać drugiego do swojego uczucia, albo nagle okazuje się, że przecież obaj są w sobie zakochani. Ech, uwielbiam to xD
Mmmmm... ja też Na samą myśl mam ochotę zabrać się za tłumaczenie kolejnego fika opartego na dokładnie takim pomyśle

Pino napisał:
W ogóle, nic nie zapowiadało tak odważnego zakończenia fika. Zaczęło się tak... refleksyjnie.
taaa... Aż się przez większość czasu zastanawiałam, czy Autorka nie popisała się przewrotnym poczuciem humoru pisząc w notce "NC-17" i "a bit of angst"... Przy tym retrospekcyjnym kawałku z początku - jak House dniami, tygodniami i miesiącami liczył na to, że Wilson już zaraz wróci - nawet popłakać mi się zdarzyło...

Pino napisał:
Jesteś. Zła.
dziękuję za komplement

Pino napisał:
Po raz kolejny okazało się, że są rodzaje ery, które mnie przerastają
chyba nie było tak źle, skoro ciągle jesteś z nami A ja się już chyba na nic równie odważnego nie porwę. Przynajmniej nieprędko

Pino napisał:
Plusem jest zakończenie. Mam na myśli, związek na odległość
Mhm, nadzwyczaj oryginalne i nie przesadnie-słodkie.

Pino napisał:
Naprawdę nie wiem, dlaczego akurat ten tekst wybrałaś z okazji Wielkanocy xD Ale i tak, świetnie, że znalazłaś czas na tłumaczenie.
well... od dawna miałam ochotę popracować nad tym fikiem, a święta były dobrym pretekstem, żeby oderwać się od 'powszednich' fików i zrobić taki niespodziewany prezencik A poza tym - co jest czystym zbiegiem okoliczności - przecież ten fik jest o niczym innym jak o zmartwychwstaniu Hilsona

Buziaki

***

advantage napisał:
dobrze, że chociaż ma dach. I łóżko
do diabła z dachem, przecież nie padało

advantage napisał:
zdarza się, że widać. Czasami I dobrze tylko, że już się pozbył tego loczka z czoła xd W ostatnim odcinku nieźle wyglądał, albo mi się wydawało, albo miał jakieś obcisłe spodnie
no, czasami widać... I zawsze można sięgnąć po starsze capsy Nie wiem, czy gorszy loczek, czy to: [link widoczny dla zalogowanych] A ostatniego epa jeszcze nie widziałam i jakoś bardziej mnie od niego odpycha, niż ciągnie do niego. Wręcz się boję domyślać, co tym razem zmajstrowali scenarzyści, żeby przekonać widzów, że Hilson ma się równie dobrze, co za czasów świetności

advantage napisał:
opierając się na gabinecie Wilsona z tego: http://www.youtube.com/watch?v=PYFd9wxCgck to nie wisiał. No chyba, że go nie widzę
ja też nie widzę Ale pomysł na opisanie takich obrazków w fiku uważam za niezły.

advantage napisał:
sam pomysł na plakaty w gabinecie onkologa jest conajmniej nadzwyczajny, co czyni go takim fajnym
okej, to mnie przekonuje

advantage napisał:
Trochę zabawne, że w tym fiku umiera matka House’a, a w serialu, mniej więcej w tym samym czasie, jego ojciec.
fik został opublikowany już po emisji 5x04, więc trudno orzec, czy Autorka miała taki pomysł sama z siebie, czy nie chciała się powtarzać. Ale jeśli ta śmierć miała House'a popchnąć do samobójstwa, to matka wydaje się lepszym wyborem.

advantage napisał:
Strasznie długie są te rozdziały, ale ok no i podziw dla Ciebie, że tłumaczysz. Ja znacznie bardziej wolę jak jest cała masa dialogów, i do czytania i do tłumaczenia. A zresztą co ja w ogóle mówię, nie od dzis wiadomo, kto tu jest najlepszy
ja tutaj jestem jedynie najwytrwalsza
też wolę masę dialogów, albo chociaż opisy złożone z krótkich akapitów, ale czasem trzeba się poświęcić dla dobrego fika A opisy w tutaj były wyjątkowo koszmarne pod względem języka, stąd większość z nich po polsku baaardzo odbiega od dosłownego oryginału. Rozdziały może i były długie (fik ma 30 stron w sumie), ale akcja szybko się posuwała, więc nie było źle

advantage napisał:
w środku dnia wyrzucać ciało do wody?!
mógł wypłynąć jeszcze przed świtem

advantage napisał:
I nie pamiętam też, żebym kiedyś czytała erę na jeźdźca
w Gimme była! co najmniej raz - ale tak dawno, że sama ledwo sobie przypomniałam

advantage napisał:
No i Wilson jako doświadczony kochanek! to chyba jeszcze bardziej hot niż gdy to House pełni tę rolę.
doświadczony Wilson jest way much hotter jeżeli Wilson czegoś nie wie, to prawie normalne, ale jak House jest tym zagubionym i niepewnym i potrzebuje rad Wilsona, to jest taaaakie sweet

advantage napisał:
i że zrobi niespodziankę Wilsonowi i będą sobie razem żyć na łodzi;)
ciekawa jestem, który z nich w tej sytuacji skończyłby jako przynęta dla ryb

Dziękować


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Czw 3:40, 15 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:48, 26 Kwi 2011    Temat postu:

Richie117 napisał:
ale jak miałby uciec, skoro będzie miał ręce przywiązane krawatem do łóżka?
nie pomyślałam... House za to tak

Richie117 napisał:
ale House chciał zjeść kolację przy świecach z Wilsonem, a nie z babcią
taa, House i dobrowolna kolacja przy świecach Poza tym, czy ten świecznik nie wylądował przypadkiem w szufladzie?

Richie117 napisał:
według fików? Vicodinem, kawą, wiśniowymi lizakami oraz unikatową nutką samego House'a
ach, wiśniowe lizaki

Richie117 napisał:
Ewentualnie może też smakować piwem, kolacją i Wilsonem, ale to dopiero później
Dokładnie w takiej kolejności, jakaś hierarchia wartości musi być

Richie117 napisał:
a polskie piekło nie może być?
niee

Richie117 napisał:
jak widać nawet na trzeźwo nie umiem zbudować poprawnego zdania
Ee tam, żeby wszyscy takie niepoprawne zdania budowali to byłoby super Btw, tak się zastanawiałam czy ta tłumaczona po pijaku era jest gdzieś na horum?

Richie117 napisał:
eee tam, od razu bóg... zwyczajnie przyłożył się do nauki i tyle
Teraz to on mógłby być nauczycielem

Richie117 napisał:
skąd ten brak wiary w cnotę Wilsona? IMO pluszaki mogły mieć swój wkład w ubytek żelu z tubki
Wilson i cnota? Daj spokój, chyba nie mowisz poważnie... wątpię, zeby Wilson przejmował się nawilżaniem zabawek Chyba, że one mają własne, nocne życie

Richie117 napisał:
ouse to House... W jakimś fiku, robiąc Wilsonowi loda, wymieniał sobie w myślach objawy salmonelli
wiesz, że teraz muszę to zobaczyć

Richie117 napisał:
A Wilson tutaj powinien się cieszyć, bo w innych okolicznościach ta rozmowa mogłaby mieć znacznie paskudniejszy przebieg
Dokładnie, aż się bałam, że się pokłócą i z ery byłyby nici... Lucky Wilson

Richie117 napisał:
podejrzewałam, że może tak być. Ale prysznicowa słuchawka chyba nie ma innej, bardziej jednoznacznej nazwy
taak, tak bywa niestety. I też nie wymyśliłabym innej nazwy

Richie117 napisał:
I personally think sex is hilarious, haha! I mean, imagine standing around a bathroom with your boyfriend, each of you with an enema in one hand, trying not to get completely turned off by the whole process. It's really pretty silly.
chyba to już czytałam Bez tych całych przygotowań było by zdecydowanie mniej silly - no ale mus to mus

Richie117 napisał:
a uprzedzałam
obawiam się, że na pewne rzeczy nie da się przygotować

Richie117 napisał:
gdyby ktoś mnie pytał, to IMO Wilson prędzej czy później zamieszkałby z House'em i znalazł sobie jakąś niestresującą robotę w Princeton, a łódka służyłaby do weekendowych wypadów za miasto
To brzmi tak... sielankowo I też wolę, żeby House nie przenosił się na łódkę - z garbem na plecach byłby stanowczo mniej pociągający dla Wilsona

Richie117 napisał:
Twoja szczęka będzie miała okazję odreagować szczerzenie się, bo chyba minie trochę czasu, zanim moja wena wyprodukuje cokolwiek
ona lubi się szczerzyć, nie odbieraj jej tego! Ale oczywiście podziwiam poor wenę za tego fika, więc daję jej trochę czasu na urlop

Richie117 napisał:
(ale przynajmniej wreszcie wymyśliłam zarys ery do Gimme )
zawsze coś



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anai dnia Pią 10:36, 29 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:24, 26 Kwi 2011    Temat postu:

Richie117 napisał:
no, czasami widać... I zawsze można sięgnąć po starsze capsy Nie wiem, czy gorszy loczek, czy to: [link widoczny dla zalogowanych] A ostatniego epa jeszcze nie widziałam i jakoś bardziej mnie od niego odpycha, niż ciągnie do niego. Wręcz się boję domyślać, co tym razem zmajstrowali scenarzyści, żeby przekonać widzów, że Hilson ma się równie dobrze, co za czasów świetności
z dwojga złego, już lepsza ta fryzura Hm... a scenarzyści zmajstrowali dziwny zakład chłopaków. Śmieszny w aż jednym momencie. Ciężko to nazwać czasami świetności, ale przynajmniej coś się działo. Yeah, wolę, żeby działo się cokolwiek, niż żeby nic się nie działo.

Richie117 napisał:
okej, to mnie przekonuje
hah, może te plakaty nie są jakoś wybitnie rozrywkowe, ale kojarzą się z kinem, a to się kojarzy z rozrywką. A to chyba dobry, miły akcent w gabinecie, gdzie można usłyszeć, że się umrze za pół roku.

Richie117 napisał:
fik został opublikowany już po emisji 5x04, więc trudno orzec, czy Autorka miała taki pomysł sama z siebie, czy nie chciała się powtarzać. Ale jeśli ta śmierć miała House'a popchnąć do samobójstwa, to matka wydaje się lepszym wyborem.
może sama na to wpadła, a tylko ta śmierć ojca w 5x04 się pojawiła i stąd to podobieństwo? Whatever, to nawet nie przeszkadza.

Richie117 napisał:
ja tutaj jestem jedynie najwytrwalsza
najwytrwalsza, więc najbardziej doświadczona, wiec najlepsza to taka moja baardzo uproszczona logika, która do Ciebie pasuje

Richie117 napisał:
w Gimme była! co najmniej raz - ale tak dawno, że sama ledwo sobie przypomniałam
ooooo! ide szukać, może znajdę

Richie117 napisał:
doświadczony Wilson jest way much hotter jeżeli Wilson czegoś nie wie, to prawie normalne, ale jak House jest tym zagubionym i niepewnym i potrzebuje rad Wilsona, to jest taaaakie sweet
nieporadny House jest jeszcze bardziej hot niż ten nieugięty i silny taak, a zwłaszcza jak potrzebuje tych rad w sexie, a Wilson mu ich udziela natychmiast. Od ręki Albo dokładnie pokazuje co i jak trzeba zrobić, żeby było dobrze

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 6:39, 27 Kwi 2011    Temat postu:

Anai napisał:
taa, House i dobrowolna kolacja przy świecach
well, 99% facetów nie pali się do kolacji przy świecach. Na nieszczęście House'a, Wilson należy do tego 1% odmieńców A wiadomo, że House jest w stanie zrobić wszystko, żeby przypodobać się Wilsonowi

Anai napisał:
Poza tym, czy ten świecznik nie wylądował przypadkiem w szufladzie?
tak, ale dopiero rano, po kolacji. Wilson na pewno nie chciał, żeby mu się prezent od House'a poobijał, jak się jakiś sztorm w nocy trafi

Anai napisał:
Dokładnie w takiej kolejności, jakaś hierarchia wartości musi być
gdyby House najpierw miał smakować Wilsonem, to Jimmy nie miałby sił na przygotowywanie porządnej kolacji i przynoszenie House'owi piwa

Anai napisał:
niee
no dooobra, to sprawdzę z jakiego kraju pochodzą najbardziej niecne fikopisaczki, a potem zobaczę, jakie są terminy odjazdów do ichniego piekua

Anai napisał:
Btw, tak się zastanawiałam czy ta tłumaczona po pijaku era jest gdzieś na horum?
ofkors, że tak - to w końcu było moje pierwsze tłumaczenie KLIK

Anai napisał:
Wilson i cnota? Daj spokój, chyba nie mowisz poważnie... wątpię, zeby Wilson przejmował się nawilżaniem zabawek
no dopsz, "cnota" to za wielkie słowo. Niech będzie niechęć do robienia TEGO z żywimi istotami, które nie są House'em And, U know, na nawilżaniu korzystają obie strony, a w tym przypadku zabawki skorzystałyby tylko przy okazji

Anai napisał:
wiesz, że teraz muszę to zobaczyć
wiem, dlatego poszukałam w pocie czoła tego fika [link widoczny dla zalogowanych]

Anai napisał:
Bez tych całych przygotowań było by zdecydowanie mniej silly - no ale mus to mus
chyba że komuś nie przeszkadza zapaskudzona pościel, dywan, meble or whatever

Anai napisał:
z garbem na plecach byłby stanowczo mniej pociągający dla Wilsona
bo Wilsona pociąga najwyżej "garb" w spodniach House'a

Anai napisał:
Ale oczywiście podziwiam poor wenę za tego fika, więc daję jej trochę czasu na urlop
dziękuję w imieniu weny postaram się, żeby szybko doszła do siebie

***

advantage napisał:
z dwojga złego, już lepsza ta fryzura
serio? No cóż, cieszmy się, że Wilson pozbył się loczka i nie zaczął przylizywać sobie włosów żelem

advantage napisał:
Hm... a scenarzyści zmajstrowali dziwny zakład chłopaków. Śmieszny w aż jednym momencie. Ciężko to nazwać czasami świetności, ale przynajmniej coś się działo.
to brzmi tak... tak... że chyba sobie jeszcze odpuszczę Jeszcze odbija mi się czkawką zakład pod tytułem "Założę się, że pójdziesz na imprezę z Cuddy" i House'owe wyzwanie o dziesięciu dniach

advantage napisał:
może te plakaty nie są jakoś wybitnie rozrywkowe, ale kojarzą się z kinem, a to się kojarzy z rozrywką. A to chyba dobry, miły akcent w gabinecie, gdzie można usłyszeć, że się umrze za pół roku.
przynajmniej Wilson nie uaktualnia tych plakatów i pacjenci nie muszą się dołować, że umrą, zanim jakiś film pojawi się na DVD

advantage napisał:
najwytrwalsza, więc najbardziej doświadczona, wiec najlepsza to taka moja baardzo uproszczona logika, która do Ciebie pasuje
okeeej Jestem zbyt zmęczona, żeby wymyślać przykłady odwrotne do tej tezy - poza DSem, który sam się pcha na myśl

advantage napisał:
ooooo! ide szukać, może znajdę
mogę podpowiedzieć, że to było wtedy, jak House przyjechał niespodziewanie do Wilsona do Chicago, żeby spędzić z nim tam Sylwestra

advantage napisał:
nieporadny House jest jeszcze bardziej hot niż ten nieugięty i silny taak, a zwłaszcza jak potrzebuje tych rad w sexie, a Wilson mu ich udziela natychmiast. Od ręki
albo ustnie
jak wpadnę kiedyś na dobrego fika o takim wątku, to z pewnością rozważę jego przetłumaczenie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:24, 27 Kwi 2011    Temat postu:

Richie117 napisał:
A wiadomo, że House jest w stanie zrobić wszystko, żeby przypodobać się Wilsonowi
yeah, albo zje kolację przy świecach, albo nic

Richie117 napisał:
tak, ale dopiero rano, po kolacji. Wilson na pewno nie chciał, żeby mu się prezent od House'a poobijał, jak się jakiś sztorm w nocy trafi
doobra, w takim razie pogodzę się z tym, że Wilson ma dziwny gust

Richie117 napisał:
gdyby House najpierw miał smakować Wilsonem, to Jimmy nie miałby sił na przygotowywanie porządnej kolacji i przynoszenie House'owi piwa
that's exactly what I'm talking about

Richie117 napisał:
no dooobra, to sprawdzę z jakiego kraju pochodzą najbardziej niecne fikopisaczki, a potem zobaczę, jakie są terminy odjazdów do ichniego piekua
to będzie zuy raj

Richie117 napisał:
ofkors, że tak - to w końcu było moje pierwsze tłumaczenie
nie masz się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie A po erze wcale nie widać, w jakim stanie byłaś, gdy ją tłumaczyłaś, jeśli to Cię pocieszy

Richie117 napisał:
And, U know, na nawilżaniu korzystają obie strony, a w tym przypadku zabawki skorzystałyby tylko przy okazji
No niby tak, ale jakoś mnie to nie przekonuje - za to brzmi jak wymówka, którą mógłby wymyślić Wilson, żeby się wytłumaczyć przed House'em

Richie117 napisał:
wiem, dlatego poszukałam w pocie czoła tego fika KLIK
O, dzięki, że chciało Ci się szukać Haha, jakoś nie dziwię się małemu problemowi Wilsona, zważając na pasję i zaangażowanie House'a Za to później zdecydowanie bardziej się stara

Richie117 napisał:
chyba że komuś nie przeszkadza zapaskudzona pościel, dywan, meble or whatever
hm, Wilsonowi na pewno by przeszkadzała

Richie117 napisał:
bo Wilsona pociąga najwyżej "garb" w spodniach House'a
to tylko jeden wyjątek od reguły

advantage napisał:
Hm... a scenarzyści zmajstrowali dziwny zakład chłopaków. Śmieszny w aż jednym momencie.
kiedy był ten śmieszny moment, bo chyba przegapiłam? Może jakby podkładali śmiech w tle, to by było wiadomo, co w założeniu miało być zabawne

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anai dnia Pią 10:36, 29 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:45, 28 Kwi 2011    Temat postu:

Anai napisał:
yeah, albo zje kolację przy świecach, albo nic
na szczęście świeczki nie są warunkiem koniecznym, żeby House był w stanie cokolwiek przełknąć

Anai napisał:
that's exactly what I'm talking about
great minds think alike

Anai napisał:
to będzie zuy raj
obawiam się, że w zuym raju można by tylko liczyć na fluffowe kissy 'bez ograniczeń wiekowych' (Ofkors to zależy, kto decyduje co jest piekłem, a co rajem )

Anai napisał:
nie masz się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie
dziękuję

Anai napisał:
A po erze wcale nie widać, w jakim stanie byłaś, gdy ją tłumaczyłaś, jeśli to Cię pocieszy
bo nie widziałaś rękopisu

Anai napisał:
No niby tak, ale jakoś mnie to nie przekonuje - za to brzmi jak wymówka, którą mógłby wymyślić Wilson, żeby się wytłumaczyć przed House'em
w końcu Everybody lies, czyż nie? Ale może Wilson zabawiał się nie tylko pluszakami? O, tak jak w tym drabelku:
Cytat:
Wilson relaxed. He dipped his left hand in the lube-filled bowl and started slowly stroking. He dipped the right one and reached inside. More, House, more. Take me, please. Please. He searched around frantically, then smiled: that would do. You're so big, House. Deeper. Deeper. YES.
He noticed when he finally opened his eyes. Shit. He climbed out of the tub and dialed 911.

Cuddy barged in House's office and put a rubber duck on his desk. "Princeton General will win this year's 'Strangest Object Found In A Human's Colon'. Don't laugh until you hear who the human is." ([link widoczny dla zalogowanych])


Anai napisał:
O, dzięki, że chciało Ci się szukać Haha, jakoś nie dziwię się małemu problemowi Wilsona, zważając na pasję i zaangażowanie House'a
nie ma sprawy
well, chyba "zaangażowanie" House'a wynikało właśnie z Wilsonowego problemu Trudno robić coś z pasją, jeżeli efektów nie ma i nie ma...

Anai napisał:
kiedy był ten śmieszny moment, bo chyba przegapiłam?
musiałaś wtedy mrugnąć

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Czw 0:49, 28 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:38, 28 Kwi 2011    Temat postu:

Richie117 napisał:
serio? No cóż, cieszmy się, że Wilson pozbył się loczka i nie zaczął przylizywać sobie włosów żelem
serio, nie cierpię jak facetowi tak opada loczek. Niech sobie sprawi całą głowę w loczkach, albo niech się go pozbędzie

Richie117 napisał:
Jeszcze odbija mi się czkawką zakład pod tytułem "Założę się, że pójdziesz na imprezę z Cuddy" i House'owe wyzwanie o dziesięciu dniach
aż sobie uświadomiłam, że to było dawno, a wciąż się pamięta lepiej pamiętam coś fajnego, tylko, że jakoś nie ma czego;/

Richie117 napisał:
przynajmniej Wilson nie uaktualnia tych plakatów i pacjenci nie muszą się dołować, że umrą, zanim jakiś film pojawi się na DVD
o, dobre plakaty filmów z zeszłego stulecia na pewno go chronią przed doktorze Wilson, czy dożyję tej premiery?

Richie117 napisał:
okeeej Jestem zbyt zmęczona, żeby wymyślać przykłady odwrotne do tej tezy - poza DSem, który sam się pcha na myśl
no wiesz... każda reguła ma wyjątek

Richie117 napisał:
mogę podpowiedzieć, że to było wtedy, jak House przyjechał niespodziewanie do Wilsona do Chicago, żeby spędzić z nim tam Sylwestra
hm...a masz może gdzieś całe Gimme w jednym pliku?

Richie117 napisał:
albo ustnie
jak wpadnę kiedyś na dobrego fika o takim wątku, to z pewnością rozważę jego przetłumaczenie <img src="http://i111.photobucket.com/albums/n152/saphira182/Obraz1.gif">
hahaha ustnie najlepiej! pewnie najbardziej i najmilej House by to zapamiętał


Anai napisał:
kiedy był ten śmieszny moment, bo chyba przegapiłam? Może jakby podkładali śmiech w tle, to by było wiadomo, co w założeniu miało być zabawne
nie żebym wybuchnęła śmiechem i śmiała się przez pół godziny, ale chodzi mi o moment, gdy House zamknął Wilsona w swoim gabinecie;)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:37, 28 Kwi 2011    Temat postu:

advantage napisał:
nie żebym wybuchnęła śmiechem i śmiała się przez pół godziny, ale chodzi mi o moment, gdy House zamknął Wilsona w swoim gabinecie;)
Umm... no niech będzie Na pewno na plus można zaliczyć to, że zakład nie był związany ani z Cuddy ani z panienką dla Wilsona [już wolę kury, really:)]

Richie117 napisał:
na szczęście świeczki nie są warunkiem koniecznym, żeby House był w stanie cokolwiek przełknąć
zależy o czyim szczęściu myślisz

Richie117 napisał:
great minds think alike
a zue to już na pewno

Richie17 napisał:
obawiam się, że w zuym raju można by tylko liczyć na fluffowe kissy 'bez ograniczeń wiekowych' (Ofkors to zależy, kto decyduje co jest piekłem, a co rajem )
w moim byłoby więcej niż fluffowe kissy, ale chyba wolę piekuo

Richie117 napisał:
bo nie widziałaś rękopisu
żałuję... Chociaż pewnie ciężko by to było rozszyfrować, ciężko pisać prosto pod wpływem

Richie117 napisał:
Ale może Wilson zabawiał się nie tylko pluszakami? O, tak jak w tym drabelku
Rozwaliło mnie to House'owi szybko odechce się śmiać...

Richie117 napisał:
well, chyba "zaangażowanie" House'a wynikało właśnie z Wilsonowego problemu
albo to coś w stylu pytania: "Co było pierwsze - jajko czy kura?" W końcu przecież House pokazał, że jak chce to potrafi

Richie117 napisał:
musiałaś wtedy mrugnąć
Damn, taka okazja prędko się nie powtórzy

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anai dnia Pią 10:36, 29 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 1:24, 29 Kwi 2011    Temat postu:

advantage napisał:
Niech sobie sprawi całą głowę w loczkach, albo niech się go pozbędzie
teraz będzie mnie prześladować wizja Wilsona z fryzurą afro

advantage napisał:
plakaty filmów z zeszłego stulecia na pewno go chronią przed doktorze Wilson, czy dożyję tej premiery?
z drugiej strony, to mógłby być niekonwencjonalny sposób na przekazanie złych wieści - Widzi pan/pani ten plakat? Jeżeli sprawy pójdą źle, to nie zobaczy pani tego filmu.

advantage napisał:
hm...a masz może gdzieś całe Gimme w jednym pliku?
ostatnio zaczęłam mieć, bo tak łatwiej znaleźć potrzebny fragment
Rozdz 1 - 33: [link widoczny dla zalogowanych]

advantage napisał:
hahaha ustnie najlepiej! pewnie najbardziej i najmilej House by to zapamiętał
o ile w czasie "pokazu" House zachowałby wystarczający poziom świadomości

advantage napisał:
House zamknął Wilsona w swoim gabinecie;)
um... w tym gabinecie, z którego można wyjść przez balkon i dostać się do gabinetu Wilsona? Sounds like very evil plan

***

Anai napisał:
Na pewno na plus można zaliczyć to, że zakład nie był związany ani z Cuddy ani z panienką dla Wilsona [już wolę kury, really:)]
ja mimo wszystko dostrzegam związek - Cuddy ma głos jak gdacząca kura, a na "panienki" mówi się "chicks" czyli 'kurczaki'

Anai napisał:
zależy o czyim szczęściu myślisz
okej, producenci świec nie są szczęśliwi z tego powodu

Anai napisał:
Chociaż pewnie ciężko by to było rozszyfrować, ciężko pisać prosto pod wpływem
zwłaszcza jak ktoś (tzn ja) nie potrafi pisać prosto i czytelnie nawet na trzeźwo

Anai napisał:
House'owi szybko odechce się śmiać..
Myślisz? No, chyba że to była jego ulubiona kaczusia... Albo jeśli w związku z tym nieszczęśliwym wypadkiem Wilson przez długi czas będzie niedysponowany

Anai napisał:
W końcu przecież House pokazał, że jak chce to potrafi
U mean, na końcu fika? Bo tam to raczej nie umiejętności House'a, tylko niezamknięte drzwi gabinetu dokonały cudownego uzdrowienia

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Sob 5:18, 30 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anai
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 26 Lut 2011
Posty: 834
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:34, 29 Kwi 2011    Temat postu:

Richie117 napisał:
teraz będzie mnie prześladować wizja Wilsona z fryzurą afro
przepraszam, nie mogłam się powstrzymać


Richie117 napisał:
ja mimo wszystko dostrzegam związek - Cuddy ma głos jak gdacząca kura, a na "panienki" mówi się "chicks" czyli 'kurczaki'
to obejrzałaś jednak ten odcinek? Btw, naprawdę podziwiam Twoją kreatywność w doszukiwaniu się drugiego dna

Richie117 napisał:
zwłaszcza jak ktoś (tzn ja) nie potrafi pisać prosto i czytelnie nawet na trzeźwo
może to był podświadomie zastosowany szyfr dla ochrony prywatności chłopaków przed wścibskimi spojrzeniami

Richie117 napisał:
Albo jeśli w związku z tym nieszczęśliwym wypadkiem Wilson przez długi czas będzie niedysponowany
Bingo! Myślałam też o tym, że męska duma House'a nieco ucierpi, gdy dowie się, że jego substytutem jest dla Wilsona gumowa kaczuszka

Richie117 napisał:
U mean, na końcu fika? Bo tam to raczej nie umiejętności House'a, tylko niezamknięte drzwi gabinetu dokonały cudownego uzdrowienia
No dobra, nawet jeśli to nie były umiejętności to i tak przynajmniej się postarał o pomysł. Trochę kreatywności i wprowadzenie elementu zaskoczenia i problemik się rozwiązał

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 5:38, 30 Kwi 2011    Temat postu:

Anai napisał:
przepraszam, nie mogłam się powstrzymać
AAARRRGH, OMHG, oślepłam!!!

Anai napisał:
to obejrzałaś jednak ten odcinek? Btw, naprawdę podziwiam Twoją kreatywność w doszukiwaniu się drugiego dna
nope, nie obejrzałam i boję się myśleć, w czym miałam rację a propos kurczaków
and dzięki kiedyś kreatywnie potrafiłam we wszystkim dostrzec Hilsona, teraz zostaje mi sarkazm

Anai napisał:
może to był podświadomie zastosowany szyfr dla ochrony prywatności chłopaków przed wścibskimi spojrzeniami
prawdopodobnie o to chodzi niech się wścibskie spojrzenia zadowolą erowym obrazkiem na tapetce mojej komórki

Anai napisał:
Myślałam też o tym, że męska duma House'a nieco ucierpi, gdy dowie się, że jego substytutem jest dla Wilsona gumowa kaczuszka
co prawda o molestowanie pluszowego kota się nie obraził, ale zdrada z kaczką to prawie jak zapowiedź zdrady z Chase'em!

Anai napisał:
Trochę kreatywności i wprowadzenie elementu zaskoczenia i problemik się rozwiązał
House miał szczęście, że Wilson go nie zabił na miejscu, bo wtedy nie mógłby się cieszyć rozwiązaniem problemu

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3 ... 16, 17, 18  Następny
Strona 1 z 18

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin