|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Foxglove
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: spod biurka Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 20:40, 27 Paź 2008 Temat postu: Domino [3/3] |
|
|
Kategoria: love
Zweryfikowane przez Richie117
*spogląda niepewnym wzrokiem na swojego oprawcę*
Mam do głowy przystawiony pistolet. Moja przyjaciółka mi grozi, że mnie zabije jeśli tego tu nie opublikuję. Ja jestem dość oporna w kwestii upubliczniania swoich opowiadań, więc chyba jej metoda jest skuteczna.
Napisane pod wpływem aaaaaaangsssssst nastroju. Błędy mogą być, bo zawsze są Enjoy, kolejne części jak je jeszcze skoryguję.
Domino
Gdy Wilson oznajmił, że przeprowadza się do hotelu, House nie zareagował. Będąc całkowicie pochłoniętym przerzucaniem kanałów w telewizji puścił mimo uszu ogłoszenie przyjaciela. Dopiero gdy onkolog postawił przed drzwiami swoje walizki, diagnosta zwrócił na niego uwagę. W końcu nikt o zdrowych zmysłach dobrowolnie nie przenosił się do jakiegoś zapyziałego hotelu, gdy miał możliwość mieszkania u swojego przyjaciela w pełnym wyposażeniu i za darmo.
- Co ty wyczyniasz? – zapytał leniwie.
- Wyprowadzam się. Nie mogę całe życie siedzieć ci na głowie.
House w głębi duszy uznał, że Wilson nie był uciążliwy. Dla darmowego sprzątania i wiecznie pełnej lodówki diagnosta był w stanie znieść suszarkę oraz wszędobylskie, koszmarne krawaty.
- Nie żartuj sobie.
- Nie żartuję sobie – onkolog założył płaszcz – Wolę być samodzielny. Dzięki za wszystko i do zobaczenia w pracy.
Wilson zamknął za sobą drzwi i w tym momencie w diagnoście coś pękło. Wcześniej nie przykładał zbyt wielkiej wagi do obecności przyjaciela w swoim domu. Traktował to jak coś zupełnie naturalnego. I dopiero gdy onkolog wyszedł, poczuł tak miażdżącą pustkę, że przez chwilę chciał za nim pobiec i przekonać go do pozostania. W porę się powstrzymał i oklapł na kanapie.
Wilson się wyprowadził.
Właściwie to jego wybór. Jakby na to nie patrzeć, jest dorosły.
Tylko czemu nie potrafił się z tym pogodzić?
Przyzwyczaił się do obecności drugiej osoby w domu. Przepadał za spędzanymi razem wieczorami i wracaniem nie do pustego mieszkania. Sam przed sobą musiał przyznać, że lubił być budzony o poranku dźwiękiem prysznica. Nawet zasmakował w kuchni Wilsona, która na początku wydawała mu się niejadalna.
A teraz Wilson postanowił przenieść się do hotelu.
Czy House zrobił coś źle, że przyjaciel podjął taką decyzję?
Westchnął ciężko, nie potrafiąc określić co czuje.
Oparł głowę o poduszkę leżącą na kanapie i głęboko wciągnął jej zapach. Pachniała bawełną i świeżością. Przy drugim oddechu House poczuł coś więcej. Cienką nutę szamponu onkologa, oraz specyficzny, szpitalny zapach. Poduszka pachniała Wilsonem tak intensywnie, że diagnoście przez chwilę zabrakło tchu. Nigdy nie przypuszczał, że jego przyjaciel może pachnieć tak kojąco i… przyjemnie. House nigdy nie spotkał się z takim zapachem, ani też nigdy żaden zapach nie wywoływał w nim tak pozytywnych emocji.
Nawet nie zauważył w którym momencie zasnął wtulony w poduszkę.
Gregory House przeżył pierwszy szok, gdy wypadł na korytarzu szpitala na Wilsona i Julie. Była żona onkologa była do niego praktycznie przyssana niczym glonojad. Sam w sobie Wilson nie miał żadnego pola manewru. House zamarł. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje. Serce zaczęło mu bić tak mocno, że bał się, że ktoś może je usłyszeć. Nie potrafił wykonać ani jednego ruchu. Po prostu stał na korytarzu i czuł wzbierającą się w nim, niczym racjonalnym nie wytłumaczoną wściekłość, pomieszaną z zawodem. Zwalczył przemożną chęć zdzielenia kobiety laską i bez słowa minął całującą się parę. Dopiero za zakrętem się zatrzymał i oparł ciężko o ścianę.
Wilson się wyprowadza.
Wilson całuje się z Julie.
Coś było na rzeczy i bardzo się mu to nie podobało.
Tylko czemu tak zareagował? W końcu to życie Wilsona i jego sprawa z kim się obściskuje po kątach.
House wyjrzał zza rogu. Już ich nie było.
Uspokoił oddech i poszedł do swojego gabinetu. A tam przeżył drugi szok, na szczęście mniejszy.
Na jego biurku obok monitora stał talerzyk z wielkim kawałkiem ciasta z kremem. House w panice starał sobie przypomnieć kiedy ma urodziny. Po wykluczeniu swojej osoby spojrzał podejrzliwie na robiącą kawę Cameron.
- Co to za ciapa?
- Mój tort urodzinowy – uśmiechnęła się.
- Super – diagnosta usiadł na krześle i włączył komputer.
Cameron nachyliła się nad nim i spojrzała mu przez ramię co robi.
- Daj mi spokój – mruknął.
- Nie chcesz mi nic powiedzieć?
- Przynieś mi kawę.
Dziewczyna ze łzami w oczach opuściła gabinet.
Wilson i Julie.
Ten obraz nie chciał wymazać się z jego pamięci. To nie miało sensu. Są po rozwodzie. To na pewno jakaś pomyłka, przywidzenie.
A nawet jeśli nie, to co go to obchodzi?
Westchnął.
Wbrew pozorom obchodzi.
Do cholery! Tego nie planował. Ale chyba już nic na to nie mógł poradzić.
Przypomniał sobie zapach, jaki Wilson pozostawił na poduszce i jęknął cicho. Ile by dał, by móc czuć go codziennie…
Nie. To nie ma przyszłości. I było tym bardziej dołujące.
Pewnie po prostu tak przeżywał wyprowadzkę przyjaciela. Po co dopisywać wielkie historie do błahostek?
- House?
Diagnosta spojrzał na przybysza i serce na chwilę przestało mu bić.
Wilson. Uśmiechnięty, w jednym ze swoich okropnych krawatów.
House zamarł, gdyż mimowolnie przypomniał mu się ten odurzający zapach. Z trudem zwalczył ochotę poczucia go tu i teraz.
- Coś się stało? – onkolog usiadł naprzeciw.
- Nie licząc ataku glonojadów – House począł bawić się piłką, by zająć czymś ręce i ukryć zakłopotanie – to nic ciekawego.
Wilson zrozumiał aluzję i spoważniał.
- Nie mów tak – odparł – cieszę się, że dogaduję się z Julie.
- Jeśli dogadywaniem się nazywasz wysysanie z ciebie śliny, a niedługo również krwi i wszystkiego innego…
- Przestań.
- Nie przestanę.
Onkolog wstał.
- Widzę, że jak na przyjaciela przystało – syknął – cieszysz się moim szczęściem.
- Bardziej szczęśliwy byłeś ze mną.
Po tym zdaniu obaj zamarli. Wilson nie chciał wiedzieć co House przez to miał na myśli, a House nie wierzył, że powiedział to głośno. Wpatrywali się w siebie niedowierzając, aż wreszcie onkolog odwrócił się na pięcie i bez słowa wyszedł z gabinetu.
House rzucił piłką z całej siły w półkę, strącając z niej parę książek.
A niech idzie! Cholerny idiota!
Tylko czemu to musi tak boleć?
cdn
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Foxglove dnia Nie 22:14, 02 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
eletariel
Elf łotrzyk
Dołączył: 24 Mar 2008
Posty: 1877
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 21:05, 27 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Ach, jakże cudowny opis sfrustrowanego i zazdrosnego House'a. Bardzo mi się podobało i ze zniecierpliwoscią czekam na więcej:)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ceone
Tygrysek Bengalski
Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 1766
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 22:35, 27 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
________
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Any
Czekoladowy Miś
Dołączył: 28 Cze 2008
Posty: 6990
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zza zakrętu ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 7:07, 28 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Nawet zasmakował w kuchni Wilsona, która na początku wydawała mu się niejadalna.
Moje zboczenie do l-Hilsona ujawnia się nawet tu. Miałam dziwne skojarzenia co do tego zdania i smakowania Wilsona w kuchni
Poor House...
Stupid Wilson
Czekam na ciąg dalszy!!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Any dnia Wto 18:33, 28 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 17:29, 28 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Zaczyna się ciekawie. Wilson i Julie, Julie i Wilson, czyżby postanowili sobie dać jeszcze jedną szansę? (Nie powiem, że mi to przypomina związek Seana i Julii, nie powiem, nie powiem też, że Sean ostatecznie i tak wybierze Christiana, nie, nie powiem. XD) Lubię czytać AU, w szczególności, gdy są naprawdę dobrze napisane. To może się okazać naprawdę dobrze napisane, ale poczekam na część drugą. Potrzebne do oceny więcej akcji. Ale! Pisz!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
marengo
Pediatra
Dołączył: 28 Lip 2008
Posty: 777
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 15:30, 29 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Podobało mi się
Ale ta Julie! Jak ona śmiała przyssać się do Wilsona? xD
Z trudem zwalczył ochotę poczucia go tu i teraz.
A co, chciał się rzucić na Wilsona? xD I dobrze, że się powstrzymał, Wilsona trzeba oswajać stopniowo xD.
Ach, ta Cameron i łzy w jej oczach... Czy ona nigdy się nie przyzwyczai do stylu bycia House'a? xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Foxglove
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: spod biurka Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 19:51, 29 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Dziękuję bardzo za miłe komentarze
Kolejna część. Nie wiem co mnie naszło i pod wpływem czego napisałam Hameron (!?). Ale pasuje mi do fabuły, więc nie będę marudzić. Nie powiem, że era ale może troszkę ;]
Na ostatnią część trzeba będzie trochę poczekać, bo na razie jest w stadium dość początkowym, nabazgrana pomiędzy notatkami z genetyki i mikrobiologii
Mijał dwunasty dzień, od kiedy przeprowadzili felerną rozmowę i żaden z nich nie wykazywał nawet najmniejszych chęci ponownego kontaktu. House przeżywał istną agonię, widując Wilsona na korytarzach. Nawet nie próbował zagaić rozmowy bo nie dość, że nie miał na tyle odwagi, to jeszcze z góry zakładał, że onkolog go zignoruje.
Nie co dzień przyjaciel zwala cię z nóg czymś w stylu kulawego i niedorozwiniętego wyznania miłosnego.
Wilson wydawał się całkowicie szczęśliwy bez House’a w życiu. Chodził z Julie za rękę, uśmiechał się często. House ich unikał.
Ale w głębi duszy tęsknił za przyjacielem i miał nadzieję, że ten kiedyś zechce z nim porozmawiać.
Bo sam nie miał zamiaru się do niego odzywać. To Wilsona problem, że wyciąga pochopne wnioski.
Jednak z każdym kolejnym dniem diagnosta czuł się coraz gorzej i pracował coraz gorzej. Stawianie diagnoz przychodziło mu z trudem, mylił leki i przez większość czasu był nieobecny duchem. Ilość rasistowskich przytyków do Foremana osiągnęła poziom Ku-Klux Klanu, Cameron płakała praktycznie codziennie, a Chase kontaktował się z nim wyłącznie przez telefon. Zażywał również o wiele więcej wikodin niż powinien. Wreszcie uznając, że swoją obecnością jedynie zagraża pacjentom i reszcie społeczeństwa, poprosił Cuddy o tydzień wolnego.
Dwudziestego czwartego dnia od ostatniej rozmowy z Wilsonem i piątego dnia siedzenia w domu, House nie robił nic innego, jak tylko leżał na kanapie. Zapach przyjaciela już dawno się ulotnił, jednak sama świadomość spania w tym samym miejscu dawała mu szczątkową satysfakcję. Nieznośny ból nogi zbijał kolejnymi dawkami leków.
Po tak długim czasie milczenia wreszcie zdał sobie ze wszystkiego sprawę. I ani trochę nie poprawiło to jego sytuacji. Wręcz przeciwnie. Tym podlej się czuł gdy tylko pomyślał o Wilsonie. I uważał to za największą okrutność losu.
Nie żądał wiele. Pragnął tylko, bo przyjaciel ponownie się do niego odezwał. Będzie jakoś z tym żyć, byleby tylko Wilson wykazał jakiekolwiek chęci współpracy. Jednak ignorowanie House’a osiągnęło poziom sadystycznej ostentacyjności, więc diagnosta miał nikłe nadzieje na poprawę ich kontaktów.
Ktoś zapukał do drzwi.
House zerwał się z kanapy, podczas gdy jego serce zaczęło bić jak szalone.
To może być Wilson.
To musi być Wilson.
Otworzył drzwi i zmarkotniał.
Cameron.
- Mogę wejść? – zapytała.
Diagnosta zrobił jej miejsce, by mogła przejść, a następnie zawiedziony zamknął za nią drzwi. Kobieta odsunęła na bok koc i usiadła ostrożnie na kanapie, utkwiwszy w nim wzrok.
- Słyszałam, że nie czujesz się najlepiej – powiedziała w końcu – Uznałam, że przyjdę zobaczyć co u ciebie.
- Jak widać – House usiadł obok niej i ogarnął ręką zabałaganiony dom – Czuję się bosko. Szkockiej? – podniósł butelkę i bez oczekiwania na odpowiedź, nalał do dwóch szklanek.
Cameron wzięła swoją i spojrzała na niego współczująco.
- Coś się stało?
House wypił zawartość swojej szklanki jednym haustem. Znów przypomniał mu się Wilson i z jaką troską potrafił się do niego zwracać, gdy miał jakiś problem. Poczuł jak okropnie jest samotny.
- Nie.
Przykryła jego dłoń swoją. Na dotyk diagnosta z wrażenia podskoczył. Pomyślał, że minęły wieki od kiedy ktokolwiek go dotknął. I nie interesowało go, kto to robił. Sam fakt kontaktu z czyjąś skórą działał na niego kojąco. Odwrócił się w jej stronę i ich spojrzenia się spotkały.
Sam nie wiedział czemu to robi, jednak zanim jego rozsądek zareagował, pocałował ją. A Cameron nie wzbraniała się. Zarzuciła mu ręce za szyję i przywarła do niego, całując namiętnie.
Pachniała lawendą.
Szelest pościeli w półmroku sypialni, urywane oddechy, gorączkowe pocałunki, jej ciche jęki, gdy dotykał jej skóry. I ten zapach lawendy. Intensywny. Odurzający.
Obcy.
Sam nie wiedział czemu to robi. Chyba tylko po to, by choć przez chwilę poczuć się kochanym, zapomnieć o zwodniczych uczuciach. Jednak z każdym jej pocałunkiem i westchnieniem coraz silniej odczuwał, że popełnia śmiertelny błąd.
Wszystkie wątpliwości zostały zmyte jednym pocałunkiem, pozostawiając tylko pożądanie.
Uspokajał oddech, gdy się do niego przytuliła. Tym razem jej dotyk sprawił, że się wzdrygnął i odsunął. Co on do cholery zrobił? Co on do jasnej cholery zrobił? Przez jedną, ulotną chwilę miał nadzieję, że może w ten sposób znajdzie jakieś wyjście.
Mylił się. Jak bardzo się mylił.
Cameron tylko utwierdziła go w tym, co wiedział już od tygodni. Nie dość, że spieprza sobie życie, to jeszcze zaczął innym przy okazji.
- Cameron – mruknął – chciałbym zostać sam.
Nie ruszyła się z miejsca.
- Nic z tego nie będzie. Przepałem się z tobą, żeby sprawdzić czy nadal jestem normalny. Dowiedziałem się swojego. Teraz idź.
Wciąż nie wykonała ani jednego ruchu. Nie wierzyła w ani jedno jego słowo.
- Wyjdź – syknął odwracając się do niej plecami i okrywając się kołdrą – umów się z Chase’em, miejcie stado kangurów, a mnie zostaw w spokoju. Oboje dobrze na tym wyjdziemy.
W milczeniu pozbierała swoje rzeczy i wyszła z domu, pozostawiając go samemu sobie.
Chyba po raz pierwszy w życiu Gregory House poczuł się całkowicie zagubiony.
Cameron dzwoniła cztery razy. Każda wiadomość była zapewnieniem, że nawet jeśli on cierpi i ma depresję, to coś może z tego być i ona zawsze będzie czekać.
Chase dzwonił z informacją, że pacjent umarł.
Foreman dzwonił z pytaniem kiedy House wraca.
Cuddy dzwoniła z groźbą, że obetnie mu pensję, jeśli przedłuży sobie chorowanie o trzeci tydzień.
Facet od kablówki dzwonił z nową ofertą.
Weterynarz dzwonił z zaleceniem, że Steve powinien ograniczyć pokarmy bogate w tłuszcze.
Mama dzwoniła proponując mu przyjazd do domu na weekend.
Wszyscy dzwonili.
Tylko nie Wilson.
Szczur Steve siedział na stoliku do kawy i wyjadał chipsy serowe prosto z paczki. Porcje vikodin po cztery tabletki leżały w równych rzędach na starej gazecie. Po podłodze walały się brudne ubrania, zlew w kuchni zapchany był naczyniami. Kawiarka bezustannie mruczała cicho z głębi domu. Z odtwarzacza sączyły się melancholijne nuty bluesa.
House siedział na kanapie owinięty w koc i po raz setny z rzędu przeprowadzał w myślach rozmowę z Wilsonem, z którą nosił się od ponad miesiąca.
I tak wiedział, że wszystko przepadło. Wilson jest z Julie i koniec. Nawet jeśli nie jest, to House i tak nigdy mu nie powie co czuje.
Nie chciał ryzykować przyjaźni.
Prychnął.
Czy miesiąc wzajemnego ignorowania się można nazwać przyjaźnią? Może i miał spaczone pojęcie o kontaktach towarzyskich i był upośledzony społecznie, ale chyba wiedział co to przyjaźń.
Musi skończyć z tym ukrywaniem się w domu, bo Cuddy w końcu go wyleje. Po prostu pozbiera się w sobie i zacznie życie od nowa. Bez Wilsona.
Zgarnął dwie tabletki ze stolika i połknął popijając zimną kawą. Po chwili zastanowienia wziął jeszcze dwie, a resztę wsypał do pudełka i schował do kieszeni.
Postanowił.
Od jutra nowy start. Prędzej założy fartuch, niż powie Wilsonowi. Po prostu pójdzie do pracy. Lepiej wyleczyć rany i zacząć od nowa, niż do końca życia użalać się nad sobą na kanapie. Postanowił całkowicie wykluczyć onkologa ze swojego życia.
Dla jego i swojego dobra.
Ale zanim to zrobi, musi wyjść.
cdn
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Foxglove dnia Śro 22:51, 05 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Foxglove
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: spod biurka Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 22:14, 02 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
A/N
No i ostatnia część. Nie dawało mi to spokoju, więc siadłam i przepisałam. Teraz mam czyste sumienie
Wilson ponownie został na lodzie.
Czując wzbierającą się w nim od tygodni rozpacz, postanowił wreszcie iść do House’a i wszystko wyjaśnić. Zbyt długo trwał ten marazm. Sam przed sobą przyznał, że tęsknił za przyjacielem.
Bardzo.
Bardziej, niż się tęskni za przyjaciółmi.
Przez chwilę chciał tym wszystkim rzucić i już nigdy więcej się do diagnosty nie odezwać. Jednak było to silniejsze od niego.
Idąc do domu House’a Wilson był pełen obaw, czy przyjaciel po miesięcznej przerwie zechce z nim rozmawiać. House był dumną osobą, niekiedy nawet za bardzo.
Gdy zapukał do drzwi, zaczął padać deszcz.
Po piętnastu minutach czekania, onkolog wyciągnął swoją kopię kluczy i ostrożnie wszedł do mieszkania.
To co zobaczył sprawiło, że omal nie dostał zawału. Dom był kompletnie zabałaganiony i wyglądał, jakby w nim nikt od co najmniej miesiąca nawet nie starł kurzu. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny i wilgoci. Wilson nie wierzył, że ktokolwiek może żyć w takich warunkach. Tym bardziej szokowało go, że było to mieszkanie lekarza.
Po zbadaniu całego terenu onkolog upewnił się, że House’a w domu nie było.
Wilson zabrał puszczonego wolno szczura do klatki i usiadł na kanapie.
Były dwa miejsca, gdzie House mógł teraz być.
W parku lub u Cameron.
Wilson westchnął, wyszedł z mieszkania zamykając za sobą drzwi i ruszył w stronę parku, ukrywając się przed deszczem pod parasolem. Przysiągł sobie, że jeśli nie znajdzie przyjaciela, to nigdy więcej nie będzie chciał mieć z nim nic wspólnego.
Chmury przybrały ołowiany kolor, a deszcz rozpadał się na dobre, gdy Wilson wreszcie odnalazł House’a. Siedział na ławce w parku, kompletnie przemoczony, wpatrując się w jedynie dla siebie widoczny punkt w przestrzeni. Onkolog usiadł obok niego, równocześnie osłaniając go parasolem przed deszczem.
Siedzieli w milczeniu, wsłuchując się w szum deszczu przez dobre dziesięć minut. Diagnosta nawet nie spojrzał na onkologa.
- Przespałeś się z Cameron – nie było to pytanie. Raczej stwierdzenie. House mógłby przysiąc, że wyczuł w głosie Wilsona nutę goryczy.
- Zamieszkałeś z Julie.
Ponownie pogrążyli się w milczeniu.
- I tak nic z tego nie wyszło – powiedzieli niemal równocześnie i po raz pierwszy na siebie spojrzeli.
- To znaczy, że nie masz gdzie mieszkać? – zapytał wreszcie diagnosta.
- Zawsze jest hotel – mruknął Wilson – A ty nie jesteś z Cameron?
House westchnął spazmatycznie. Onkolog odebrał to jako „nie”.
- Czemu tu siedzisz i mokniesz? – zapytał niemal z troską.
Diagnoście przyszło do głowy milion odpowiedzi. Począwszy od sarkastycznego „prysznic mi się zepsuł”, przez bezbarwne „bo lubię”, aż po rozwlekły wywód na temat uczuć, samotności i tęsknoty. Westchnął.
- Jest to wynik ciągu przyczynowo-skutkowego – odparł wreszcie – Coś jak domino. Pierwszy klocek może mieć wpływ na setny, a same nigdy nie będą miały ze sobą bezpośredniego kontaktu.
Wilson patrzył na niego zaintrygowany.
- Myślę, że początek mojego domino to twoja wyprowadzka. Potem wszystko się posypało. Julie, choroba, Cameron i deszcz.
Onkolog zamknął parasol, pomimo ulewy.
- Co ty do cholery robisz? – warknął House – Przeziębić się chcesz?
- To wynik ciągu przyczynowo-skutkowego – zacytował Wilson – staram się pojąć twoje rozumowanie, więc również będę moknąć. Żeby cię zrozumieć, mogę nawet zachorować.
- Męczeństwem mi nie zaimponujesz.
- Nie mam zamiaru ci imponować.
- To czego chcesz?
- Oswajam cię.
House zamarł. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Oswaja się dzikie zwierzęta, nie ludzi.
Chyba, że było się na tyle zdeterminowanym, by chcieć oswoić kogoś kompletnie nieprzystosowanego do życia w związku.
- Jestem na to za stary – odburknął House, starając się ukryć zakłopotanie.
- Na uczucia też jesteś za stary?
- Chodzi ci o Cameron?
- Nie.
Zapadła krępująca cisza.
Wilson spojrzał na House’a, który nadal patrzył pusto przed siebie. Obaj byli już kompletnie przemoczeni, a onkolog zaczął odczuwać nieprzyjemne dreszcze.
- Jeśli chcesz – powiedział cicho diagnosta – możesz mieszkać u mnie – tylko na takie okazanie uczuć było go stać. Zauważył jednak, że pomimo chłodu Wilson się uśmiecha.
Stęsknił się za tym uśmiechem. Ale też poczuł pewien zawód. Znów okazał się zbyt wielkim tchórzem, by powiedzieć mu co czuje.
Wreszcie onkolog podniósł się i podał mu rękę, by mógł się na nim oprzeć podczas wstawania. Gdy tylko ich skóry się zetknęły, House’a ogarnęła fala przyjemnego ciepła. Nawet jeśli ta chwila miała trwać ułamki sekund, poczuł się absolutnie szczęśliwy.
Jednak gdy wstał, Wilson nie puścił jego dłoni, tylko splótł swoje palce z jego i powoli ruszył mokrą alejką.
- Idziemy do domu? – zapytał onkolog odwracając się do oszołomionego diagnosty i delikatnie ściskając jego dłoń.
House nie potrafił uwierzyć w to co się działo. Nie wiedząc co powiedzieć, po prostu dał się prowadzić za rękę. Miał nadzieję, że ten spacer nigdy się nie skończy i już nawet deszcz mu nie przeszkadzał.
- Tylko wiesz – Wilson uśmiechnął się zaczepnie – twoja kanapa nie należy do najwygodniejszych na świecie.
House parsknął śmiechem.
- Coś wymyślimy.
Koniec
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katty B.
Chodzący Deathfik
Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bunkier Wrocław Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 23:00, 02 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Ładne. Końcówka trochu za słodka dla mnie, ale naprawdę, naprawdę śliczne. Mało akcji, ale to nawet plus. Brak wydarzeń, który sam w sobie jest perypetią. Śliczne. I muszę powiedzieć, że końcowy dialog jest po prostu cudny. "Prysznic mi się zepsuł" jest wspaniałą odpowiedzią i tu wesoło kwiknęłam. "Ciąg przyczynowo-skutkowy" i wszystko, co się wokół niego wydarzyło (Wilson, który próbuje zrozumieć, OMG!) to już majstersztyk. I oswajanie. Dalej już słodko, ale i tak fajnie. Miły, uroczy obrazek, trzymanie się za ręce w deszczu. Lubię deszcz. Deszcz jest romantyczny.
Dobra robota, Foxy. (Mogę tak? ) Weny życzę!
Katuś.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Katty B. dnia Nie 23:21, 02 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płaszczyk Bena ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 23:11, 02 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Końcówka wcale nie jest za słodka. Taka jaka powinna być. Zresztą zakończenia w deszczu zawsze są ładne, to nadaje opowiadaniu taką romantyczną i delikatną atmosferę, a wiadomo, że prócz dobrego początku musi być też dobre zakończenie. Brawo
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karola
Ratownik Medyczny
Dołączył: 17 Lip 2008
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 23:22, 02 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
slodkie, to okreslenie mi najlepiej pasuje i szczere emocje
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Foxglove
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: spod biurka Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:49, 04 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Katty, może być jak najbardziej Foxy
Dziękuję za komentarze ^^ Jakoś tak mnie końcowo naszło na fluff. Ale też starałam się, żeby nie zniszczyć czyjegoś uzębienia od nadmiaru waty cukrowej XD Mam nadzieję, że nikt po przeczytaniu nie odczuł nagłej potrzeby mycia zębów, ewentualnie zjedzenia śledzia w occie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
marengo
Pediatra
Dołączył: 28 Lip 2008
Posty: 777
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:52, 05 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Bardzo mi się podobało! Zakończenie też, lubię słodkie zakończenia .
Świetny był fragment z tymi wszystkimi ludźmi, którzy dzwonili do House'a. Wszystkimi, tylko nie Wilsonem .
I wzmianki o Chasie były rozbrajające, najpierw gdy kontaktował się z House'em tylko przez telefon, a potem, gdy zadzwonił z informacją o śmierci pacjenta. Rozśmieszyło mnie to, chociaż pewnie nie powinno xD.
Cytat: | Chmury przybrały ołowiany kolor, a deszcz rozpadał się na dobre, | Ja bardzo lubię takie chmury, ołowiane, stalowoszare... xD Bardzo, i nie do końca wiem dlaczego. Stwarzają taką - dziwne to zabrzmi, ale dobra - taką fajną atmosferę xD. Deszcz już niekoniecznie jest mi potrzebny xD.
Pozdrawiam,
mari
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Malena
Pacjent
Dołączył: 02 Lip 2008
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z lodowca Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 22:45, 05 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Debiut czy nie, bardzo to ładne i z przyjemnością się czyta.
Komentarz będzie z serii osobistych, bo kiedyś pewna bardzo ważna dla mnie osoba też powiedziała mi, że chciałaby mnie "oswoić". Przypomniał mi się wtedy - i teraz "Mały Książę"
Mam nadzieję, że ktoś nadal będzie nad tobą stał z pistoletem! Życzę dużo weny/wena (zależnie od jego płci).
Malena
Tylko czy vicodin nie może być przez "v"?? Proooszę!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|