Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Opowieść o G. - część II "Grudniowego.." [BO, Z, 1
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hameron
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:38, 12 Paź 2009    Temat postu: Opowieść o G. - część II "Grudniowego.." [BO, Z, 1



Witajcie.
I tak, niespodziewanie, zakończył się czas mojego Hameronu. Dalsze części, za radą Kropki, umieszczam w nowym temacie a to ze względu na jej odrębność od poprzedniej. Nie są to wydarzenia w porządku chronologicznym, zaledwie zbiór miniatur - obrazków życia codziennego House'a i Gilliany po śmierci Cameron.
Dla tych, którzy czytają - być może i taka forma przypadnie wam do gustu.

1 (14)


Naprawdę była wdzięczna za to, że jej ojciec był, jaki był.

Nie, żeby zaraz miała po raz tysięczny klęknąć na kolanach i dziękować Bogu, o nie. Była wdzięczna, ale Boga darzyła namiastką tego, co dorośli zwą nienawiścią – gdyby nie on i jego zachcianki, miałaby wciąż matkę. Ale to on zabrał ją do siebie, i nie miała żadnego powodu, by go lubić.
Jej ojciec naprawdę nie przypominał żadnego innego ojca na tym ziemskim padole łez. Może i nie łączyły ich jakieś ‘normalne’ społeczno – rodzinne relacje, może i wciąż zapominał nazwisko jej wychowawcy i nie przychodził na wywiadówki (o to akurat nigdy nie miała żalu); zdarzało mu się podawać na kolację dania bardziej osobliwe niż tradycyjne potrawy jakiegoś pigmejskiego plemienia; spóźniał się, gdy miał ją odebrać ze szkoły, uczył mnożenia na tabletkach vicodinu (stwierdził, że plastikowe patyczki, jakie posiadała reszta jej klasy, są bezsensowne i śmiercionośne, więc nie będzie ich kupował), nie krył, kiedy mu się coś podobało a kiedy nie, i zawsze był z nią szczery. Takich dziwnych incydentów mogłaby wyliczyć jeszcze więcej, prawdopodobnie nie starczyłoby jej na to jednej nocy – ale ona wolała wyliczać (i oczywiście wyliczała, gdy tylko ktoś wypominał te incydenty jej ojcu) te rzeczy, dzięki którym czuła, że JEJ ojciec JEST jej OJCEM.
Ojcowie jej koleżanek nie spóźniali się na wywiadówki – koleżanki wcale im o nich nie mówiły.
Ojcowie jej koleżanek nie mieli pojęcia, jakiej muzyki słuchają ich córki, dopóki któraś z nich nie dzwoniła do nich o północy, by odebrał ją z komisariatu, bo „limit wiekowy podczas koncertu to 15 lat, a ona ma dopiero 14”.
Ojcowie jej koleżanek nie kupowali swoim córkom książek i płyt.
Ojcowie jej koleżanek nie śledzili swoich córek, kiedy te umawiały się z kolegami, i nie wypisywali ich na skierowania do laboratorium, by zbadać, czy delikwent nie jest zarażony wirusem opryszczki.
Ojcowie jej koleżanek załamywali ręce i rozpoczynali wielogodzinny wykład, kiedy jej koleżanki prosiły o większe kieszonkowe albo jakiś nowy ciuch.
Jej ojciec nigdy tak nie robił.
Z dumą uznawała, że mimo tej ‘oziębłości’ uważała go za o wiele lepszego ojca niż inni ojcowie razem wzięci.

Tego ranka, stojąc pośrodku ich małej kuchni powstrzymywała się przez kilka sekund od wydobycia z siebie głośnego pisku radości i podskoczenia aż do sufitu, w razie gdyby to, co widziała, okazało się wielką halucynacją.
By się upewnić, pochyliła głowę do przodu i kilkakrotnie odczytała literki na czerwono-zielonych biletach, wyciągniętych ku niej przez ojca.
Jak nic, były to bilety na koncert rockowy jej ulubionego zespołu.
Żaden tani bajer – ta sama data, której nauczyła się na pamięć już kilka tygodni temu, ta sama godzina co na plakatach.
W końcu, dając upust emocjom, krzyknęła głośno i podskoczyła, wyciągając piąstkę tak wysoko, aż przypadkiem uderzyła nią o lampę zwisającą z sufitu.
- Naprawdę? Ale tak na serio – serio?? Na bank?? - zaczęła się dopytywać, ściskając ojca za szyję i gapiąc się na bilety jak na ósmy cud świata.
- Jeszcze raz zadaj to pytanie, to pójdę z Wilsonem – mruknął jej ojciec, śmiejąc się, gdy pozwoliła sobie usiąść na jego lewym kolanie – Podtrzymując coroczną tradycję… wszystkiego najlepszego – tym razem House podrapał się po głowie, nieco zawstydzony.
- Dzięki, tato – odpowiedziała Gillian, uśmiechając się promiennie.

Na pewno nie byli normalni.
Czasem miała wątpliwości, czy ktoś zaliczyłby ich do rasy ludzkiej, gdyby z nimi trochę pomieszkał.
Ale wiedziała jedno.
Oboje nie bez powodu nie nadużywali słowa ‘kocham’, a mimo to w takiej chwili czuli się tak, jakby je słyszeli po kilka razy dziennie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kin dnia Pon 20:48, 07 Lut 2011, w całości zmieniany 13 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dr Gregory House
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 148
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Radom
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:05, 12 Paź 2009    Temat postu:

Cudnie Naprawdę fajnie zaplanowane i stylistycznie jak i gramatycznie cudo Trochę krótkie ale kto by się tym przejmował. Dalej, dalej i jeszcze raz więcej xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bajeczka
The Wild Rose
The Wild Rose


Dołączył: 17 Kwi 2009
Posty: 2472
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódzkie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:14, 12 Paź 2009    Temat postu:

Bardzo fajnie opisane. Chyba właśnie tak ja sama wyobraziłabym sobie Hoyse jako ojca... Krótko więc nie mogę więcej powiedziec, poprostu czekam na cd.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashe
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sty 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:15, 12 Paź 2009    Temat postu:

Proszę, więcej! Więcej takich tekstów! Więcej genialnych dzieci Housa! Aż wreszcie - więcej rozdziałów!
I to nie był sarkazm, tylko szczera prawda. Dzięki za kolejną część


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SzatuunZiioom_
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 16 Sty 2009
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gorzów (W sercu Poznań)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:32, 12 Paź 2009    Temat postu:

Bardzo mi się podoba . Jest takie... hmm realne, rzeczywiste? Właśnie taki widzę House'a jako ojca. Czekam na kolejną część .

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:44, 19 Paź 2009    Temat postu:

Na wasze życzenie: druga część
Podziękowania dla Kropki i czytających... oraz tych którzy wciąż wierzą w Hameronka:)

2 (15)

Tak, jak poprosiła, oddawał co jakiś czas Paskudę w ręce Cuddy.
On mógł wtedy całe wieczory oddać się myślom prowadzącym donikąd, a ‘ciocia Lisa’ w kilkanaście godzin starała się ucywilizować Gillian, lub choć w małej części przystosować do życia w społeczeństwie.
Nie, żeby Gillian była kompletnie głupia w tej dziedzinie – bano się po prostu, czy dziewczynka nie zamknie się w sobie, tym bardziej, że przyszło jej zamieszkać z ojcem równie cierpiącym po stracie bliskiej im osoby, jak ona. Gillian zaś wykazała niezwykłe ‘zdolności przystosowawcze’, i niemal natychmiast zaczęła stosować sztuczkę, którą sama nazwała „zamianą Gilliany Cameron” – idealny aniołek wobec tych, których potrzebowała oczarować, wcielenie diablątka dla tych, którzy już ją poznali. Pod wieloma względami, ku przerażeniu Cuddy, zachowaniem przypominała House’a, ale na to młoda pozwalała sobie tylko podczas jego nieobecności. Już po kilku ‘wypożyczeniach’ Gillian Lisa zaobserwowała, że dziewczynka może wyrosnąć na niezłego manipulatora – tą cechę, więc starała się tępić wszelkimi znanymi jej metodami, które nie wymagały ujawnienia. Przez pierwsze kilka miesięcy mogła tylko zaciskać pięści ze złości i tłumić wszystko w sobie, gdy już po kilku minutach od przekroczenia jej progu spostrzegała się, że pozwoliła Gillian na dziesięć rzeczy, których obiecała dziewczynce odmówić. Jej wysiłki spełzały na niczym, ponieważ House, choć sprawiał wrażenie nieustępliwego i konsekwentnego, w rzeczywistości pozwalał Gillianie na wiele rzeczy – sama musiała wpaść na małe uchybienie od zakazu i wykorzystać to. Poniekąd przypominało to jak drażnił się ze swoim zespołem – wiedział, co chcą osiągnąć, ale zabraniał korzystania z najprostszych sposobów.
Cuddy musiała jednak przyznać, że takie działanie pozwoliło Gillian rozwinąć skrzydełka – dziewczynka stała się przez to bardzo bystra i otwarta na wszelkie czynniki, jakie mogła wykorzystać. Skutek ten potwierdziła wychowawczyni Paskudy, gdy ta została zapisana do przedszkola – „Gillian jest bardzo bystra i spostrzegawcza, potrafi znaleźć najmniejsze uchybienie i nie zadowalają ją proste odpowiedzi. Niemniej, odbiega tez od reszty dzieci swoim zachowaniem – kiedy jest przekonana o swoich racjach, za nic w świecie nic ją nie przekona do ich zmiany. Potrafi się bardzo martwić o to, na czym jej zależy, i, to chyba najdziwniejsze… czasem mam wrażenie, że ona chce zbawić cały świat. Ale nie tak jak reszta dzieci – one o tym zapominają zaraz po dzwonku, a Gillian kombinuje przez całą przerwę, jakby do tego doprowadzić.”
Szczęście wypełniło ją po brzegi, a uśmiech nie schodził z twarzy, gdy po długim czasie, po odpowiedzi „Niestety, dopiero jutro możesz je zjeść” na oświadczenie Paskudy „Chcę na kolację lody, które przywiózł mi tata”, dziewczynka westchnęła smutnie i mrucząc pod nosem „Ci dorośli…” wróciła na kocyk gdzie bawiła się z Rachel.
Cuddy uważała to za wielkie zwycięstwo nad House’owym plonem, porównywalne tylko do dodania diagnostykowi kilku godzin przychodni, i przyjęcia ich przez mężczyznę bez marudzenia i oszukiwania.

Przez jakiś czas House, choć nie lubił się do tego przyznawać, bał się, że Mała Paskuda zostanie mu odebrana.
Któż zdrowy pozwoliłby komuś takiemu jak on, opiekować się dzieckiem?
Wiedział, co potrzebne jest małym ludziom, a jednocześnie nie miał o tym zielonego pojęcia.
Nieraz chętnie rzuciłby talerzem o ścianę by dać upust bezradności, jaka go opanowywała.
Wysłać ją do Cuddy? Nie, pomyśli, że masz ją gdzieś i nie będzie chciała wrócić.
Ma zostać z tobą i obserwować jak opróżniasz kolejne butelki Burbona? A może jeszcze do ciebie dołączy?
Nie, nie może jej teraz komuś oddać. Nie teraz, kilka dni po pogrzebie. Za wcześnie.
Ale skąd ma niby wiedzieć, co dalej? Kiedyś musi pójść do przedszkola, sam jej przecież nie będzie uczył…
Gillian sama przyszła mu z pomocą trzeciego dnia od pogrzebu.
Siedział na kanapie i wpatrywał się w ekran aparatu fotograficznego, na którym wyświetlone było jedno ze zdjęć, jakie zrobił im chudy nastolatek podczas pokazu Monster Trucków – trójka ludzi, z pozoru wyglądająca jak normalna rodzina.
Tata, mama, dziecko – żadnych sensacji typu zniknięcia, choroby, katastrofy – wszyscy zadowoleni i szczęśliwi z życia…
Do rzeczywistości przywrócił go jej cichy głosik. Był pewien, że Gillian już dawno śpi, więc wzdrygnął się, kiedy ją usłyszał.
– Pojedziemy do Atlanty? Mama powiedziała, że wrócimy po moje rzeczy.
House spojrzał na nią lekko zaskoczony.
Była zaspana, i przybrała taki ton, jakby prosiła go o herbatę na śniadanie.
– Możemy jutro? Ja tęsknię za Louis. I nie zabrałam swoich książek.
– Co to jest Louis?
– To mój miś.
– Przecież masz królika.
– Louis to jego brat. A ten ma na imię Letty.
– Skąd ty takie imiona wytrzasnęłaś?
Wzruszyła ramionkami.
– Pojedziemy?
House sięgnął z ławy telefon komórkowy, wybrał numer Wilsona i podał go Gillian.
– Poproś Jimmiego żeby nas zawiózł.
Gillian wzięła telefon i przytknęła sobie do ucha, kładąc się wygodniej na kanapie.
– Wujek? Tu Gillian Cameron House. Muszę jutro pojechać do Atlanty z tatą. Zawieziesz nas? – Chwila przerwy – To tylko jeden dzień! – Znowu przerwa – no to, co… a jak tak bardzo–bardzo muszę tam jechać… to dobranoc – rozłączyła się – powiedział, że będzie o ósmej.

Wilson powiedział, że poczeka w samochodzie, gdy zatrzymali się przed małym, parterowym białym domkiem z ukośnym dachem i werandą na cichej ulicy.
Gillian, choć z małym wahaniem, wyskoczyła z samochodu i poczekała, aż House do niej dołączy. Dopiero potem ruszyli razem w stronę drzwi.
– Czy ty masz w ogóle… – zaczął House, zastanawiając się, czy przyjdzie mu się włamywać do domu, gdy Gillian zaczęła grzebać w doniczce obok schodków i po chwili podała mu klucz.
– Mama mówiła, że to na wypadek, jakbyś zachciał się kiedyś włamać.

Wnętrze małego domku było mniej więcej takie jak to sobie wyobrażał, ale kilka rzeczy go zaskoczyło.
Urządzony wygodnie i przytulnie; żółte tapety w paski i kratkę, jasna, sosnowa podłoga, wielkie okna, przez które światło wprost wpływało… Gdy Gillian zniknęła mu z pola widzenia i zarejestrował odgłosy pakowania za ścianą salonu, zaczął się uważnie przyglądać całemu wystrojowi, by móc odgadnąć jak najwięcej, co przeżywała jego Księżniczka.
Cały dom był jasny, choć słońce dopiero na dobre wschodziło; w salonie stała wielka sofa z niezliczoną ilością kolorowych poduszek, a naprzeciw niej znajdował się kominek – na białym gzymsie stały oprawione w białe ramki zdjęcia: pierwsze nie tak stare, ale czarno białe, z dziewczynką w warkoczach i uśmiechu od ucha do ucha; drugie przedstawiało tą samą dziewczynkę tyle, że starszą na tle pięknego, zachodzącego nad morzem słońca. Potem kilka zdjęć z przyjaciółmi i kilka z małą dziewczynką robiącą śmieszne minki.
Kuchnia, w tym samych kolorach, co salon, była mniejsza od jego własnej; mimo że wszystko było uporządkowane, odnosił wrażenie, jakby dopiero, co właścicielka z niej wyszła, spiesząc się do pracy.
Choć włamywał się nie raz do czyjegoś domu, i uwielbiał wskakiwać na cudze łóżka, ‘badając ich wygodę’, uważał to za coś normalnego. Nie odczuwał nic, poza ciekawością, co też jemu pacjentowi udało się przed nim ukryć, i jak on to wobec niego wykorzysta.
Tym razem, kiedy zmierzał wąskim korytarzem pełnym zabawek w stronę ostatnich drzwi, nie było ciekawości ani planowania głośnego krzyku „Jesteś idiotą!” po powrocie do szpitala.
Zwolnił tempo, a mimo tego wydawało mu się, że biegnie do tamtego pokoju.
Po raz pierwszy czuł, że narusza czyjąś prywatność. Idzie gdzieś, gdzie wcale nie powinno go być.
Na pewno…?
Nie za ostro? Nie powinno go być? Może po prostu, gdzie ona nie chciałaby, żeby wszedł?
Toż to samo, co „nie powinno go być”… idioto.
Przez chwilę miał wielką ochotę zastukać, by się upewnić, czy na pewno ona nie wyrazi swojego sprzeciwu.
Pchnął drzwi i rozejrzał się.
Typowa sypialnia – komoda pod oknem, jasnozielone tapety, wielkie łóżko z białą ramą – a nad nim więcej dziecięcych rysunków, niż kiedykolwiek widział. Przyszło mu do głowy, że nawet na dziecięcym oddziale w pokojach pediatrów jest ich mniej.
Podszedł bliżej, by lepiej im się przyjrzeć – nigdy wcześniej dziecięce bazgroły go nie interesowały, ale te były… inne. Na większych arkuszach papieru przewijały się wszystkie barwy, w jakie producenci kredek wyposażali tekturowe pudełka, natomiast na mniejszych biły w oczy czarne, mocne kontury wypełniane innymi, pastelowymi kolorami. Efekt był porażający – jakby Gillian chciała pokazać kogoś zza mgły, ale jedynie jego sylwetkę, nie całą postać…
Jego uwagę przykuła sterta książek na stoliku obok łóżka; usiadł na nim i zaczął je przerzucać.
„Immunologia kliniczna”, Neuroimmunologia kliniczna”, „Rozpoznawanie toczenia”, bardzo zniszczony „Podręcznik diagnostyki i terapii”, z którego wysypało się kilka żółtych karteczek z komentarzami. Przyłapał się na szukaniu w karteczkach literki „G”.
Ostatnia książka była oprawiona w ciemnozieloną skórę i nie była zatytułowana. Otworzył na pierwszej stronie i wytrzeszczył oczy.
Dlaczego jest zaskoczony, że Romantyczka pisała pamiętnik?!
Ale pierwsza data była naprawdę odległa – jeszcze zanim zaczęła u niego pracować. Przejrzał kilka kartek i domyślił się, że zaczęła go pisać po śmierci jej męża. Wpisy nie były regularne i urywały się w połowie rozmyślań. Jedna przerwa wynosiła kilka dni, następna miesięcy, a kolejna była wpisywana, co pięć minut. Gdzieś w połowie odnalazł wreszcie czas, w którym była już u niego zatrudniona – ale tu poświęciła tylko trzy wpisy. Pierwszy dotyczył Monster Trucków, drugi badań na HIV, trzeci ich pocałunku. Potem znów wielka przerwa…
I dzień po ich wspólnej nocy.
„No i proszę. Stało się. Cholera…, dlaczego ja tam poszłam? Wiedziałam, że to się tak skończy. Wiedziałam… i to naprawdę idiotyczne, ale gdybym cofnęła czas, to zrobiłabym to samo. Czy ja nie o tym marzyłam kiedyś, o Housie, o tym, żeby mnie do siebie tulił, żeby szczerze, sam z siebie powiedział to głupie ’kocham cię’?
Nie, nie żałuję. Wahał się przez chwilę, jakby pytał czy na pewno tego chcę. Chciałam.
Być może to jedyny, i ostatni…
Nie. Uda się. Z dala od niego, ale się uda.
Jak można kogoś kochać, i nienawidzić jednocześnie?
Kiedyś trzeba coś zmienić. Może to jedyna okazja? Kocham go, ale nie chcę teraz ryzykować. Może, kiedy wyzdrowieję, wrócę tam… Ale być tam teraz, i z obojętnością znosić to, co on sobie wymyśli? Nie wyczerpał limitu mojej cierpliwości, ale nie chcę go prowokować. Nie chcę usłyszeć od niego czegoś, co by te moje uczucia do niego zabiło. Lepiej się spalić niż wypalać, nie tak? Za bardzo lubię te motylki Foremana.”

„11 Października
Ja… Boże.
Ja jestem w ciąży.
Nie wiem, może oni coś pomylili w tym laboratorium, może to coś innego… Ale wszystko do siebie idealnie pasuje.
Nie mogę w to uwierzyć.
Jedna noc! I to tak od razu?!
Od kogo ja chciałam uciec?!
Nie wiem, co mam robić… jedno jest pewne. Koniec leczenia. Mogę poczekać, przecież to tylko kilka miesięcy. Przecież nie zabiję własnego dziecka! Nie potrafię nawet o tym myśleć.
Dziecko. Nie, to pojęcie abstrakcyjne. Ja i dziecko? Na dodatek JEGO dziecko??? Aż mi się śmiać chce, gdy sobie przypomnę jak pierwszy raz zapytałam mamę skąd się biorą dzieci. Powiedziała, że z miłości.
Żeby tylko ono było zdrowe, bo moja miłość do House’a jest chora. A jeżeli nie chora, to przynajmniej nienormalna.
(Będąc tematem przy mamie… zgubiłam jej spinkę. Cholera! Czy ja zawsze muszę gubić rzeczy, które kochała?)
Błogosławiona chwila, w której zdecydowałam się wyjechać. No, na pewno byłby uradowany, gdyby się dowiedział… „Cameron, nie wierzę! Nie wiedziałaś, skąd się biorą dzieci? Nie studiowałaś medycyny???” Jasne. A które z nas miało czas myśleć o jakiś durnych zabezpieczeniach? Zresztą…
Dramatyzuję jakbym była w liceum. Trochę wiary…?”
– Pomożesz mi? – Gillian stanęła w drzwiach i założyła sobie ręce na biodra z zaciętą miną – Co ty robisz w mamy pokoju?
– Chciałem pooglądać obrazki – odpowiedział, chowając pamiętnik do kieszeni marynarki i ruszając za Gillianą do jej pokoju.
– Czy ktoś miał się zająć domem, gdy wyjechałyście? – Zapytał, lawirując między małym rowerkiem, szpilkami i sandałkami.
– Pani Collins – Paskuda wpadła do pokoju na lewo od kominka – mama powiedziała, że ona się wszystkim zajmie.
– Wszystkim, czyli... Czym dokładnie?
Pokoik Gilliany był nieco mniejszy, a do głowy przyszło mu tylko jedno określenie, gdy już go zlustrował: komnata królewny. Lawendowa tapeta, białe mebelki, wielki regał pozapychany książeczkami, figurkami i płytami. Niższe półki zajmowało małe radio z CD, dziecięce organki i coś, co wyglądało jak wielkie księgi z pastelowymi grzbietami. Na środku pokoju leżała torba, do której Gillian powrzucała połowę zawartości szafy stojącej na lewo od niego.
– Książki się nie zmieszczą. I figurki. I płyty. I rower. I jeszcze buty… – zaczęła wyliczać, gdy House pochylił się nad torbą, ale po chwili zacięła się.
Zaskoczony dłuższym trwaniem milczenia odwrócił się do niej.
Gillian ocierała rękawem oczy, starając się zapanować nad drgającymi z płaczu ramionkami.

– Oddasz… mnie… cioci…? – Wyjąkała wreszcie, ale zaraz potem rozpłakała się jeszcze bardziej.
– Dlaczego miałbym cię oddawać? – House był wstrząśnięty.
– Bo… b–bo moje rzeczy… n–nie zm–mieszczą się… w… w twoim d–domu…

Znów jakaś niewidzialna siła, która towarzyszyła mu w ciągu ostatnich dni jak cień, wzięła do ręki jego serce i zaczęła ściskać tak, by każdy wdech był boleśniejszy od poprzedniego.
Wyglądała tak żałośnie. Od kiedy opuścili szpital, nie uroniła jednej łezki – rano sam ją budził, a wieczorem czekał w milczeniu, aż zaśnie. Nie miał pojęcia, o czym mieliby rozmawiać, a skoro Gillian nie przejmowała inicjatywy w tym zakresie, oboje znosili swoją obecność w ciszy. Nawet podczas pogrzebu odezwali się do siebie kilka razy. Nie chciał się przed nikim przyznawać, że potrzebuje jakiejś rozmowy, pocieszenia – czy jakaś rozmowa mogła ją, do cholery, ożywić? Martwił się, jak to znosi Gillian, ale nie budziła się w nocy i była grzeczna – chwilami zapominał, że była z nim w jednym pokoju.
Chociaż oddałby wiele za to, by nie płakała, łzy uspokoiły tę część jego duszy, która martwiła się tym, co przeżywa dziewczynka wewnątrz siebie.

Pytanie było proste, bo i to, co je spowodowało, było proste. Dorośli często tak robili: jeżeli nie mogli czegoś pomieścić, pozbywali się tego. Czyżby Gillian podpatrzyła tą kolejność tak szybko?

Ale, co House sam stwierdził z cichym westchnieniem, on nie pozbywał się zbędnych rzeczy, bo takich nie miał. On posiadał tylko rzeczy, które miały dla niego jakąś wartość, i dla nich zawsze znalazło się miejsce.

Podszedł do Gillian i klęknął przy niej.
– Nie oddam kogoś komuś, jeżeli jest dla mnie ważny. Ani rzeczy, które są dla tego kogoś ważne – szepnął.
Była zdziwiona.
Nie wiedząc, co jeszcze mógłby zrobić, by przestała płakać, wyciągnął przed siebie ręce i z pewną sztywnością, jakby robił to po raz pierwszy, do siebie przytulił.
Drżące ciałko powoli uspokajało się, obejmując rączkami skórzaną kurtkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SzatuunZiioom_
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 16 Sty 2009
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gorzów (W sercu Poznań)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:34, 19 Paź 2009    Temat postu:

Bardzo fajna część. Ostatnie wersy chwyciły mnie za serce ;p .
Czekam na kolejną część ;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:25, 07 Lis 2009    Temat postu:

Cześć!
Tym razem mamy część o jakże przyjemnym temacie: szkoła i... dorastanie (dorastania część pierwsza można powiedzieć)

3 (16)

Chociaż szkoła muzyczna Waverly Ave’s liczyła wielu uczniów, z których każdy wyróżniał się talentem i pomysłowością, ale nie ulegało wątpliwości, iż najbardziej znaną osobą była Gillian Cameron House. Być może dlatego, że jako jedna z niewielu zaczęła do niej uczęszczać w wieku siedmiu lat, a że nie znosiła zmian, uczyła się w niej przez kolejne 10, podczas gdy inni próbowali rozpocząć wczesną karierę, a po niepowodzeniach wracali do zwykłych liceów. Reszta wiedziała kim jest Gillian, bo widzieli jej zdjęcia w szkolnej gazetce, inni siedzieli razem z nią na zajęciach lub mieli okazję usłyszeć sarkastyczne i szczere uwagi. Wszyscy zaś, po głębszym zastanowieniu mogli odpowiedzieć, że znają Gillianę, bo ona po prostu JEST.
I to wystarcza.
Gdy przekroczyła próg szkoły, od razu wpisała się w pamięć uczniów młodszych i starszych. Czarne lakierki, ciemnoczerwona sukienka na szelkach, czarna bluzka z nadrukiem „Don’t call me baby”, a na głowie coś, co przypominało warkocze. Towarzyszył jej wysoki, starszy mężczyzna o lasce. W pierwszych dniach byli przekonani o tym, że pewnie jest rozkapryszoną wnuczką owego dziadka–milionera, i za kilka dni opuści szkołę, bo nauczyciele nie będą spełniać jej zachcianek, a ona nie będzie miała pojęcia czym jest klucz wiolinowy.
Po kilku dniach nauczyciele zapisali ją na dodatkowe zajęcia ze śpiewania i fortepianu, a starsi wdawali się z nią w dyskusje, zakładając się, czego tym razem może dotyczyć nowy komentarz.
Byli w niemałym szoku, gdy rzekomy dziadek okazał się jej ojcem, i to światowej sławy diagnostą. Zakładano, że w eleganckie ubranka stroi ją ekscentryczna i surowa babcia, dopóki Gillian nie wyjaśniła koleżance z ławki, że sama je sobie wybiera.
Nie znosiła chyba wszystkich normalnych lekcji, takich jak angielski, matematyka czy francuski, miała jednak dobre oceny i wszystko rozumiała, ale nudziły ją niemiłosiernie. Nieco większą sympatię darzyła biologię, co nikogo nie dziwiło. Gdy zaś przyszedł czas na lekcję grania, Gillian zostawiała cały świat za drzwiami. Siadała przed klawiaturą fortepianu i grała, dopóki nauczyciel nie poprawił jej, podał nowych nut czy oznajmiał, że na dzisiaj koniec. Była w swoim świecie, zbudowanym wyłącznie z dźwięków, które opisywały wszystko. Szybko dołączyła do grupy uczniów, która była ‘przedstawicielem’ szkoły na koncertach, a po zajęciu pierwszego miejsca na najlepszego młodego muzyka w krajowym etapie, dostała od ojca pierwszą gitarę elektryczną.

Gdy Gillian pragnęła się roześmiać po przygnębiającym dniu, przywoływała sobie w pamięci wyraz twarzy cioci Lisy pewnego zimowego wieczoru.
Zgodnie z umową ciotki i ojca, każdy pierwszy weekend miesiąca spędzała u niej.
Gdy wpadła podekscytowana do salonu, zrzucając po drodze płaszczyk, czapkę i buty – czego ciocia próbowała ją tego oduczyć – Lisa Cuddy była pewna, że Gregory House znów zrobił coś, co normalni ojcowie nigdy nie robili dla swoich córek.
– Rachel, przebiłam cię! – pisnęła jedenastolatka, naciągając rękaw bluzki z napisem „You can’t always get what you want” i pokazując zdziwionej dziewczynie kolorowe ramiączko biustonosza.
Rachel otworzyła usta z niedowierzaniem i podbiegła do Gillian, a Cuddy odłożyła teczkę i dokumenty na bok.
– Poszłaś sama na zakupy? Myślałam, że chciałaś iść z nami w tę sobotę.
– Wybacz Rachel, ale nie chciało mi się tak długo czekać, więc poprosiłam tatę, i… – zaczęła Gillian, ale Cuddy przerwała jej.
– Co zrobiłaś? – zapytała nie kryjąc zaskoczenia.
– Och! – Westchnęła Gillian, poprawiła bluzkę i usiadła z Rachel naprzeciw Lisy. – Powiedziałam tacie, że ostatnio bardzo urosłam, i że on to chyba powinien sam zauważyć, no i że potrzebuję stanika, bo wszystkie dziewczyny w szkole się przechwalają, że podkradły staniki starszym siostrom albo dostały od koleżanek. A tata się uśmiechnął, powiedział że wreszcie ma genialny pretekst, żeby pooglądać na żywo damską bieliznę i nie uciekać przed natrętnymi ekspedientkami. Pomarudził, że mogłam mu o tym wcześniej powiedzieć, a nie czekać na następny miesiąc u ciebie i pojechaliśmy do Hayleen Apple…
– GDZIE? – ponownie, z jeszcze większą dawką niedowierzania, Cuddy przerwała monolog młodej panny House.
– Hayleen Apple. – Powtórzyła Gillian z radością. – I pozwolił mi wybrać trzy staniki!

Szczęka Lisy o mało co nie wybiła dziury w podłodze salonu.
Albo ona się przesłyszała, albo Greg zabrał swoją córkę do najdroższego sklepu z bielizną w New Jersey, żeby kupić biustonosz dla nastolatki! I to w dodatku trzy!

Od kiedy zmarła matka dziewczynki Cuddy obawiała się czy House poradzi sobie z jej wychowaniem. Mimo że Gillianę nie łączyły z ojcem typowe relacje, Lisa z ulgą zauważyła, że Greg dba o dziewczynkę – a co więcej, bardzo się stara, by niczego jej nie brakowało. Z początku była pewna, że jeżeli w grę będą wchodziły zakupy odzieży, House zostawi jej wolną rękę, a Gillian po kilku latach sama będzie sobie wszystko kupowała – i tu czekało ją niemałe zdziwienie. Gdy po raz pierwszy zaproponowała mu, że zabierze ją do centrum handlowego, żeby uzupełnić jej garderobę, spojrzał na nią tak, jak spoglądał zawsze wtedy, gdy podawała mu teczkę pacjenta z nudną chorobą i oznajmił: „Chyba nie sądzisz że pozwolę, żeby chodziła ubrana w byle co”. Następnego dnia, po szkole, do jej gabinetu dumnym krokiem weszła Gilliana, prezentując jej nowe, lśniące buciki, elegancką satynową spódniczkę z szyfonową halką, czarny żakiecik i koszulkę z marszczonym kołnierzykiem. Wtedy miała jeszcze na głowie to coś przypominające warkocze (ponoć House je plótł, ale to był temat tabu i nie wolno było komukolwiek o to pytać), ale do ich widoku była przyzwyczajona. Następnie Gillian wymieniła kilka nazw sklepów, które poprzedniego odwiedziła z ojcem nie zdając sobie sprawy, że do tak drogich sklepów nawet jej ciocia rzadko zagląda, i radośnie oznajmiła, że nie może się doczekać kolejnej takiej wyprawy.
Pałeczkę pod nazwą ‘odzież’ przejął House, ale Cuddy sądziła, że do kupowania bielizny dla nastolatki nie będzie już taki chętny. To bardziej kobiece zajęcie. W sumie, która nastolatka prosi ojca o kupno stanika, nie pesząc się przy tym?
„Gillian Cameron House”, pomyślała Lisa i ze zrezygnowaniem pokręciła głową.
Można było House’owi wiele zarzucić, ale jednego nie – że nie dbał o swoją córkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashe
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sty 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:59, 12 Lis 2009    Temat postu:

Cudowne...
Powiem szczerze, że opowieść o G. podoba mi się nawet bardziej od części pierwszej. Ma charakterek dziewczyna
Z przyjemnością przeczytam kolejne części.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SzatuunZiioom_
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 16 Sty 2009
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gorzów (W sercu Poznań)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:42, 12 Lis 2009    Temat postu:

Czytałem wcześniej, ale nie miałem jak skomentować, bo akurat po mnie dziewczyna wpadła i tak jakoś wyszło. Ale teraz nadrabiam braki ;].
Część genialna. Tutaj nie zabłysnę. Bo to żadna nowość ;p. Jak zwykle mi się bardzo podobało i przypadł mi ten fik do gustu i to bardzo ;]. Więc czekam na więceeeeej ;**** .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:08, 13 Lis 2009    Temat postu:

Będzie, będzie, w swoim czasie:)
Mashe, cieszę się że ci się podoba:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:55, 26 Lis 2009    Temat postu:

Witam ponownie!
Nie wiem czy ktoś to jeszcze czyta, ale i tak wrzucę tu wszystkie części, więc trochę się jeszcze ze mną pomęczycie:)

Beta: Kropka (Dzięki )
Trochę wzruszeń i muzyki, czyli co jeszcze łączy Gillianę i House'a:

4 (17)

House był zdziwiony, lecz pozytywnie zdziwiony, gdy pewnego wieczoru Gillian zasiadła do fortepianu bez żadnych tekstów „to ja teraz poćwiczę, a ty przyłącz się później”. Przez pierwsze minuty uśmiechał się pod nosem studiując jakąś obcojęzyczną gazetkę medyczną i z dziwnym rodzajem satysfakcji wsłuchiwał się w graną przez Gillian melodię, której nuty wygrzebał z jakiegoś starego słownika medycznego, a którą dziewczyna codziennie ćwiczyła, nie pozwalając sobie na żadne uchybienia. Dopiero po kilku minutach spostrzegł się, że płynnie przeszła w całkiem inną melodię, nieznaną mu, ale przyjemną i radosną.
„Ravel? Nie, za szybkie. Mozart? Bach? Gdzie tam. Rossini? Hmm… na pewno nie Czajkowski… Debussy…? Cholera, co ona gra?!”
Ciekawość zżerała go, gdy w myślach przypominał sobie znane mu wesołe kompozycje, ale żadna nie pasowała do tej granej przez jego córkę. Kilkakrotnie przerywała i próbowała innych dźwięków, badając jak pasują do całości, potem znów grała fragment, i znów przypasowywała… w pewnej chwili przerwała na dłużej, pochyliła się nad klawiaturą i w zamyśleniu przypatrywała jej się przez kilka minut, po czym znów uderzyła długimi palcami w klawisze, a jej twarz rozświetlił uśmiech samozadowolenia.
- Co to było? – zapytał poruszony House, zdając sobie dopiero sprawę, że gapi się na nią z otwartymi ustami, gdy Gilliana skończyła i zabierała się do kolejnej melodii.
- Moje – mruknęła trzynastolatka, podnosząc głowę i wzruszając ramionami, jakby pytał ją, która godzina.

Tamtego wieczoru czuł jak coś radosnego i przemiłego wypełnia jego ciało i aż prosi się, by komuś o tym powiedzieć, bo to coś szuka jeszcze więcej miejsca. Rozpierało go od środka, przyćmiewało wszystko wokół i nie pozwalało skupić się na niczym innym. Nie wierzył w jakieś dobre, popieprzone radosne nowiny i ogólny sens przekazywania ich sobie wzajemnie, ale nie mógł się doczekać następnego dnia, kiedy wtargnie do gabinetu Wilsona i w największej tajemnicy, by nikt więcej nie podsłuchał, wyszepta mu podekscytowanym głosem najpiękniejszą, najlepszą nowinę, coś, czego się w ogóle nie spodziewał, ale co napawało go niesłychaną dumą i szczęściem.

Gilliana komponowała swoje utwory.

Przyczaił się potem w salonie, czekając aż zacznie grać swoje kompozycje, a gdy tylko Paskuda usiadła przy instrumencie, niby to przypadkiem schylił się po leżące pod fortepianem tomisko i pogrążył się w lekturze – w rzeczywistości modlił się, by nie przyszło jej do głowy zerknąć na podłogę, gdzie zostawił dyktafon z włączoną funkcją REC.
Kiedy znalazł czas wolny w pracy - w sumie, nie musiał go szukać, bo sam go sobie ustalał - siadał na fotelu w swoim gabinecie, zakładał słuchawki i odpływał w krainę dźwięków podporządkowanych paluszkom Gillian Cameron.

Udawał, że nie ciekawią go jej utwory, a ona udawała, że nie czeka na jakieś znaki zainteresowania z jego strony, dopóki kilkanaście miesięcy później, gdy za oknami zachodziło słońce i raziło ich w oczy ostatnimi promieniami, wręczyła mu w milczeniu kartkę wyrwaną z zeszytu, na której nie dbając o kaligrafię i piękno, nabazgroliła osiem tytułów i zasiadła przed fortepianem.
House, nieco zaskoczony, usiadł przed nią na fotelu i wsłuchując się w płynące dźwięki dopracowane teraz do perfekcji, spojrzał na listę.
1. Lullaby of Mommy
2. Auntie Lisa in her Kingdom
3. Wonderfull Thirteen
4. Rachel makes the world more beauty
5. I really like my Kangaroo friend
6. House and our House
7. Allison, Little Star
8. Greg, Diagnostic Hero
Gdy skończyła dwugodzinny koncert, powoli podniosła głowę i spojrzała na niego, jakby czekała na burę za wagary.
House był zszokowany, domyślając się, że jest pierwszą osobą, która miała okazję poznać owoc jej ciężkiej pracy i ma wyrazić swoją opinię. Tak jakby to on był jej nauczycielem muzyki!
„Jakby na to nie patrzeć… chyba możesz sobie śmiało przypisać kilka jej sukcesów… w końcu ty ją pierwszy nauczyłeś grać…”
I, naprawdę, utwór przypisany danej osobie, oddawał to, jacy byli, i kim byli dla niej!
- E… -zaczął, i zaraz przerwał.
Gillian nie odwracała od niego swoich bliźniaczych oczu, mając nadzieję że przekaże jej wzrokiem co myśli o jej kompozycjach i nie będzie musiał szukać żadnych słów.
Ale oczy nie mogły oddać tego, co chciał jej powiedzieć, a chciał powiedzieć, że…
No właśnie. Jakim słowem wyrazić to, co chciał powiedzieć?
Żadne nie nadawało się do określenia towarzyszącym muzyce uczuciom, bo tak naprawdę miały beznadziejne brzmienie przy jej nutach.
„Cholera, House, człowieku! Ile można czekać!”
- Piękne – szepnął wreszcie, doszedłszy do wniosku, że Gillian chyba sama już wie, jak na niego wpłynęła.
Łamiąc prawa fizyki, znalazła się na jego kolanach szybciej niż prędkość światła i przylgnęła do szyi, ocierając łzy i szepcząc mu do ucha „dzięki, tato”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashe
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sty 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:39, 26 Lis 2009    Temat postu:

<Milczenie>
Piękne. I mam nadzieję, że będziesz wiedziała co chcę tym słowem wyrazić.
Nie musisz się w jakikolwiek sposób obawiać, że nikt nie czyta Twojego tekstu. Ostatnio wchodzę niemal codziennie, żeby sprawdzić czy dodałaś nową część, więc jeśli masz gotowe rozdziały do przodu, to ja się absolutnie nie obrażę, jak będziesz je dodawać częściej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashe
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sty 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:13, 27 Lis 2009    Temat postu:

Wiesz Kin, przeprowadziłam małe śledztwo.
Może nie powinnam pisać dwóch postów pod rząd, ale co tam. Czy to ty jesteś autorką bloga zezulce.blog.onet.pl? I czy to ty opublikowałaś jego treść na filmwebie? Jeśli tak, to chciałam coś powiedzieć.
Po pierwsze, twój warsztat literacki uległ niesamowitej zmianie od 2008 roku. Po drugie, napisałaś jeden rozdział opowiadania, w którym nie taka już mała Bonnie przedstawia Boothowi i Brennan swojego chłopaka Andy'ego. Czy ten Andy, to ten mały niemowlak, z którejś części Bones? Tak się nad tym głowię.
Żeby nie było całkowitego offtopu...
Chciałam tylko zwrócić na coś uwagę. Próbowałam wybrać swój ulubiony rozdział z tej części opowieści. I... Kicha.
Bo pierwszy ukazał swoisty ideał ojca. Było takie... Zchwycające.
Drugi - adekwatnie do tego ideału, ale mimo wszystko... Inne oblicze Grega.
Trzeci? Chyba najbardziej humorystyczny. Taki w sam raz na poprawę humoru, nie do końca na poważnie.
A czwarty? Czwarty porusza całkiem inne struny. Jest taki piękny. po prostu.
Nadal czekam na kolejne części. Jeszcze trochę, a nauczę się tego na pamięć.
Zwłaszcza, że na forum Hameronu, znajduje się tylko sześć tekstów - łącznie z tym - które regularnie powtarzam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:07, 27 Lis 2009    Temat postu:

O matko. A jak ty tam dotarłaś?? Tak, to ja. Jezu, dziewczyno, nie mogę wyjść z szoku, że ktoś pamięta zezulce! więcej na pw

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:40, 18 Gru 2009    Temat postu:

Trochę mnie zaśnieżyło, trochę zamarzłam, ale jakoś dotarłam Dziś z nieco innej strony - pamiętnik Allison. Z podziękowaniem dla mojej bety i Mashe, która dość długo musiała czekać na tę część (przepraszam! Usterki techniczne )

5 ( 18 )

Uśmiechał się za każdym razem, gdy widział to jedno słowo ma kartkach pamiętnika.

Listopad
Abstrakcja ma się dobrze. Wczoraj odstałam kroplówkę, bo lekarz stwierdził, że jestem blada i osłabiona. Mam ograniczyć pracę do minimum, żeby nie męczyć płuc, i w ogóle…
Wyjechałam, żeby traktowano mnie jak zwykłego pacjenta, a i tak wszyscy mnie mają za chucherko. No pięknie.
Podpisałam kilka dni temu papiery na kupno tego parterowego domku na północnym osiedlu. Wygląda jak z bajki – biały, ma takie piękne okiennice… wszystko jest takie miniaturowe i piękne, ale raczej nie padnę tam na klaustrofobię. Dzisiaj dostałam klucze, i od razu pojechałam do sklepu po tapety. W salonie, kuchni i korytarzu będzie żółta w paski, a w mojej sypialni zielona. Łazienka do wykończenia, jak jutro zamówię ekipę, to do przyszłego tygodnia powinni skończyć.
Jest tam jeszcze jeden pokój, w sam raz dla Abstrakcji. Ale nie będę się spieszyć.
Poznałam nowych sąsiadów, Collinsów, pomogli mi z zacinającym się zamkiem… nie, właściwie to ja pomogłam im. Przyjechałam pod dom i gapiłam się na niego jak zaczarowana, kiedy z drzewa przy domu na lewo spadł jakiś chłopak, może sześcioletni. Miał nieźle rozcięte czoło, ale zamiast pobiec z płaczem do domu, rozejrzał się, zauważył mnie i podbiegł, przyciskając rękę do rany.
- Może mi pani pomóc? – zapytał.
- Tak, ale… jesteś sam w domu?
- Nie, ale jak rodzice mnie zobaczą to będę miał zakaz wychodzenia na podwórko przez miesiąc! Trzeci raz spadłem z tego drzewa…
Zaczęłam się śmiać, ale opatrzyłam go tym, co mi zostało w torbie, i odprowadziłam do domu obiecując, że się za niego wstawię.
Było śmiesznie. Christina, jego matka, zakazała mu oczywiście wychodzić na dwór ale tylko na dzień, a Martin (ojciec) powiedział, że jutro pojedzie do centrum i kupi mu spadochron.
Nawet się nie spostrzegłam, jak siedziałam w ich kuchni, popijałam herbatę (Abstrakcja nie toleruje kawy) i wcinałam ciastka. Joey za karę musiał posprzątać zabawki swojej młodszej siostrzyczki.
Rodzinny obrazek.
Ta, pomarzyć można…
*
Dzisiaj się nie udało – zemdlałam w przychodni i podali mi dwie kroplówki. Jestem wykończona i mam wszystkiego dosyć. Marzę tylko o tym, żeby walnąć się na moje nowe, ogromne łóżko i nie wstawać z niego przez tydzień…
Właściwie to przez cztery dni. Tyle dostałam wolnego.
*
Grudzień
Jeszcze jeden taki dzień i chyba się, do cholery, potnę. Ludzie są naprawdę niemożliwi! Uh!
*
Ciekawe, czy w New Jersey pada tak, jak tu dzisiaj. Mam wrażenie, że zaraz całe miasto się potopi. Ile deszczu może wsiąknąć w ziemię, co? W ogóle, muszę uważać. Niechby ktoś się dowiedział, ile skończyłam specjalizacji, i u kogo wcześniej pracowałam… na pewno chcieliby mnie zatrudnić na wyższym stanowisku, lepsza pensja i warunki… bleh. I oczywiście rozniosłoby się po całym mieście szybciej niż plotki w Plainsboro, kto pracuje na immunologii. A potem jeden ciekawski telefon do Cuddy, i już wiadomo gdzie się skryłam…
Dobra, dobra, to co robię teraz rzeczywiście jakoś szczególnie mnie nie satysfakcjonuje, ale nie chcę teraz tego zmieniać, kiedy nie mam siły i ochoty na nic. Pomęczę się te kilka miesięcy, a jak Abstrakcja się urodzi, poszukam jakiejś prywatnej kliniki. No i przede wszystkim, nie będę się denerwować, czy mnie tam ktoś będzie szukał. O ile ktoś mnie szuka…
*
Umówiłam się z Christiną na lunch, ale lekarz uparł się, że poda mi kroplówkę, bo miałam złe wyniki krwi. Oczywiście cholernie długo to trwało, więc Christina przyjechała do przychodni, a lekarze ją zaprowadzili do mojej sali… Chcąc nie chcąc, musiałam jej opowiedzieć o moich płucach, bo Abstrakcję to podejrzewała już dawno.
*
Planowałam posiedzieć w przychodni i powypełniać karty, które inne pielęgniarki sobie olewają (skąd ja to znam?), potem kupić coś na wynos, jakieś wino i posiedzieć przed DVD, ale Christina wyczuła, że planuję spędzić te święta w towarzystwie Abstrakcji, więc wydzwaniała do mnie od 13.00 że czekają na mnie za pięć godzin i jeżeli się nie zjawię, oboje z Martinem wyciągną mnie siłą z domu. Dobrze, że wyskoczyłam na lunch pięć minut wcześniej, bo zdążyłam zadzwonić przed wyjściem Peggy i powiedzieć jej, że już nie wrócę i ma mi nie przynosić kart, a sama wyskoczyłam do centrum kupić jakieś drobiazgi. Szczerze? Nie miałam ochoty im przeszkadzać, w końcu to święta… Ale Christina tak długo mnie przekonywała, że wreszcie jej uległam. W końcu tego jednego dnia nikt nie powinien być sam. To znaczy, ja od pewnego czasu nigdzie nie jestem sama, ale…
Kupiłam dla niej perfumy, Martinowi butelkę wina, Joey’emu „Małego Podróżnika” (śmieszny zestaw z lornetką, plecakiem i kompasem), a Jessice wiszącą lampkę w kształcie jakiejś wróżki.
I było tak… rodzinnie. Czułam się po raz pierwszy od długiego, bardzo długiego czasu jak w moim domu. Tamtym. Cholerne hormony…
Jakby znali mnie od urodzenia, nie kilka miesięcy.
Dostałam cienką, srebrną bransoletkę i (tu byłam naprawdę zaskoczona) wielkie kolorowe pudło.
Otwieram je – i zaczynam się śmiać.
- Używane, ale wciąż w dobrym stanie. Nawet nie zauważysz, jak z nich wyrośnie – powiedziała Christina, kiedy zaczęłam oglądać uszykowaną przez nią ‘wyprawkę’.
W życiu nie widziałam tak mikroskopijnych ubranek!
Potem pośpiewaliśmy jakieś stare kolędy i obejrzeliśmy „Home Alone”.
To były cudowne święta.
*
Styczeń
Dostałam wczoraj ataku kaszlu. Mały, i w sumie mogłam się go spodziewać, ale w pierwszej chwili spanikowałam i tylko sobie pogorszyłam. Przez chwilę byłam pewna że się uduszę.
Christina martwi się, że strasznie wyglądam. Rzeczywiście, jak patrzę rano w lustrze to jest gorzej, niż wtedy jak się naćpałam. Masakra…
Abstrakcja chyba w końcu załapała, że nieładnie tak mnie torturować, i po raz pierwszy od pięciu miesięcy (i w tym roku!) miałam w ustach czekoladę. Boże, kocham ten smak!
Zimno się zrobiło w tej gorącej Atlancie! Jeżeli zimnem można nazwać temperaturę 8°C… W Jersey na porządku dziennym było od 5°C do 0°C. Można powiedzieć, że czuję się tu jak Eskimos na Saharze.
*
Abstrakcja się poruszyła!
To znaczy, ja wiem że ona się rusza od dawna, ale dziś po raz pierwszy jestem pewna, że to co poczułam TO BYŁA ONA!
Słodki Jezu, zachowuję się jak jakaś idiotka. Skończyłam medycynę, a ekscytuję się jak nie wiem co…
Ale Christina mówi, że nie ma w tym nic złego. Że dobrze, skoro mnie to cieszy, bo nawet chyba powinno – przynajmniej dlatego, że wiem, że wszystko jest dobrze.
Za to na USG Abstrakcja staje na wysokości zadania i za żadne skarby nie można zobaczyć, czy to chłopiec czy dziewczynka. I dobrze. Nie chcę wiedzieć. Tak trzymaj, Abstrakcjo.
*
No i poddałam się – Martin i Joey postanowili wziąć się za pokój Abstrakcji.
Na nic moje tłumaczenia, że jeszcze za wcześnie, że jest czas, i wcale nie mam pojęcia jak się do tego zabrać – jak weszli do wolnego pokoju za kominkiem w salonie, tak z niego nie wychodzą przez pół dnia. Aż się boję pomyśleć co będzie, jak wyjdą.
Christina powiedziała, że mam się nie przejmować, bo Martin ma żyłkę do remontów, a ona sama mi pomoże wykończyć go i urządzić.
*
Okropnie się czuję. Nie mam na nic siły, więc wzięłam wolne i leżę od kilku godzin przed DVD i oglądam „Look who’s talking”. Chyba się uderzyłam w głowę.
*
Joey wybrał fioletową tapetę!
Jest ładna, to muszę przyznać, ale pytam się go, a co jeżeli to będzie chłopiec?
A ona na to „Hm… będzie spał u mnie, a ja z tatą przemalujemy na zielono”.
Dzieci są szczere do bólu i zawsze znajdą najprostsze wyjście.
To przypomniało Christinie jak lekarz przekonywał ich, że będą mieli córkę. Ale Martin urządził pokój na zielono, bo wg niego rzekoma Zoey była Joey’m. No i się nie mylił.
*
Luty
Skąd Abstrakcja ma siłę na te wszystkie koziołki, i jak to możliwe, że mój brzuch jeszcze nie pękł?
Praca, praca, praca. Ograniczona do wypełniania kart pacjentów i uzupełniania szuflad o strzykawki, leki antyalergiczne, środki antyseptyczne… byle mieć jak najmniej styczności z zarazkami w zawodzie lekarz. Śmieszne.
Ta… żeby tak jeszcze jeden dzień znaleźć się z powrotem w tym gabinecie! Pić sobie gorącą kawę, wypełniać za resztę maile i teczki, wypisywać objawy czarnym markerem na wielkiej białej tablicy, podskakiwać na dźwięk nagłego stukania laską, i wykonywać te wszystkie szalone polecenia…
W trzech słowach: Igrać z życiem.
A w czterech: Bawić się w Boga.
Jak mi tego brakuje…
*
Znowu atak kaszlu. Tym razem gorszy. Znowu kroplówka.
*
Jaka ja jestem… wielka?
Przeglądałam się dzisiaj w lustrze Collinsów. W życiu nie byłam taka ogromna!
Jak jakiś chudy słoń z brązowymi włosami i odstającym brzuchem. Chociaż pielęgniarki w pracy twierdzą, że strasznie jestem drobna jak na 5 miesiąc.
*
Mam tyle śladów po igłach na ręce, że jakaś starsza babcia, którą umawiałam na następną wizytę, zawołała Peggy i próbowała ją przekonać, że ćpam!
Czy ja naprawdę wyglądam jak ćpun?
Christina zaprzecza. Jestem po prostu blada.
Zawsze byłam blada. No cóż, od dzisiaj zacznę naprawdę ćpać. Sok marchewkowy.
*
Ktoś mnie dzisiaj w przychodni zapytał, czy wybrałam imię.
- Imię? – powtarzam jak idiotka.
- Dla dziecka.
- Acha… no, znaczy… hm… nie…
Dobre. Czy ja się wcześniej nad tym zastanawiałam?
Skąd.
Dobre. Jakby mnie ten ktoś nie olśnił, w rubryce ‘imię’ wpisałabym ‘Abstrakcja’.
Naprawdę, trudno mi sobie wyobrazić, że gdzieś tam, pod moją skórą, jest mały człowiek. Dla mnie on nadal jest Abstrakcją.
Imię, cholera…
*
Niedobrze mi jakoś. Christina i Jessica czytają mi jakąś śmieszną książkę w salonie. Przyszłam wcześniej z pracy, bo mało brakowało, a zaczęłabym się dusić w przychodni.
*
Greg.
Wiem, banalnie, i oczywiście jak będę go wołać, to nie obędzie się bez jakiś kretyńskich halucynacji i wspomnień o nim, ale innego pomysłu nie mam.
Albo Grace.
Bardziej podoba mi się Gregoriana, ale nie sądzę, by jakaś dziewczynka chciała mieć tak na imię.
*
Kwiecień
Chłopaki wreszcie skończyli pokój, a ja i Christina kupiłyśmy meble.
No i jest pięknie.
Postanowili odesłać mnie już na urlop, ale wcześniej podłączyli do kroplówki… tym razem z krwią. Sok marchewkowy najwyraźniej mnie nie lubi i nie pomaga. Kretyn.
Słonko, słonko, słonko… Tak jak przewidywałam, dobrze trafiłam w tą żółta tapetę. Cały dom tonie w złocie po prostu.
Wczoraj Christina przyniosła mi kosz zabawek od Jessici. W sumie, nic nie muszę nowego kupować, bo wszystko dostaję po mojej małej sąsiadeczce.
Joey znów spadł z drzewa. Tym razem nie odprowadzałam go aż do wieczora, póki skutecznie nie ukryliśmy dowodu zbrodni.
*
Jest gorąco!
Co oznacza, że jest duszno.
Co oznacza, że nie mam czym oddychać.
Zapisali mi inhalator.
Jedna Scarlett O’Hara chyba wie, jak się teraz czuję. A Christina twierdzi, że to dopiero lekkie ocieplenie!
*
Ten inhalator wcale nie pomaga.
*
Cholerne upały! Czy ja naprawdę chciałam mieszkać w Atlancie?
*
Maj
Połowa miesiąca za mną. Wspaniale.
Straciłam cudne 15 dni cennego życia.
3 maja byłam w drodze na badanie kontrolne, niby dwa tygodnie do terminu, ale dostałam ataku kaszlu. I dobrze że to Martin prowadził samochód, bo aż boję się pomyśleć, co by było, gdybym to ja siedziała za kierownicą.
Kiedy dojechaliśmy, prawie się dusiłam. Od razu wzięli mnie na salę z zamiarem wycięcia tych najbardziej zniszczonych części płuc.
Tyle pamiętam. Wiem resztę od lekarzy, że mieli już zacząć, kiedy coś poszło nie tak, i dziecko zaczęło się dusić…
Przeprowadzili cesarskie cięcie, a potem zabrali się za moje płuca. Tylko przez to, że przygotowali mnie na godzinną narkozę, a przedłużyło się o 40 minut, musieli wprowadzić mnie w śpiączkę, żeby podać leki które miały zrobić to, czego operacyjnie nie dało rady.
Obudzili mnie półtora tygodnia później. Chcieli mieć pewność, że mój stan jest stabilny.

Abstrakcja to dziewczynka.
Najpiękniejsza dziewczynka jaką kiedykolwiek widziałam.
I przegapiłam jej pierwsze dni…
Christina się nią zaopiekowała.
Och, i nie jest to Grace, ani Gregoriana!
Pielęgniarka dała Christinie papiery do wypełnienia, bo przez kilka dni delikatnie mówiąc… lawirowałam między jedną stroną a drugą. Co prawda, powiedziałam Christinie kiedyś, kto jest ojcem Abstrakcji, więc nie miała problemów z wypełnianiem, ale nie mówiłam nikomu, jakie imię wybrałam. Może coś jej wspomniałam, że ma być na G…
W każdym razie, przynoszą mi wczoraj moją małą Abstrakcję, na co ja:
- Gracie…
A Christina zachłystuje się powietrzem.
Patrzę na nią zdziwiona.
- Co?
- Nie mówiłaś, że ma być Gracie… A że byłaś trochę… Och, kazali mi wypełnić papierki – i podała mi akt urodzenia.
Imiona: Gillian Cameron
Nazwisko: House
- Gillian?
Mała otworzyła oczka, jakby wiedziała na jakie imię reagować.
Boże… tak niebieskie…
- Gillian…
No i mam Gillian.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kin dnia Pią 18:43, 18 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kropka
Litel Wrajter


Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 3765
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 31 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:50, 18 Gru 2009    Temat postu:

Mam nadzieję, że mi wybaczysz kin Wpadłam bowiem do twojego posta i pogrubiłam to i owo.
Czytelniejsze

No ale jak już tu jestem to popiszę o czym ci pisałam: podoba mi się ten pamiętnikowy zapis myśli Allison. Można się dowiedzieć co robiła przez te miesiące i lata nieobecności obok House'a

Czekam na dalej. Na to jak rozwijają się Gregowo-Gillianowe relacje.
A może pomyślisz o jakimś małym "czymś" jeszcze z czasów Hałsowych wspomnień, kiedy opiekował się Allie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:36, 18 Gru 2009    Temat postu:

W sumie, świąteczny nastrój tak mi się udzielił, że mam zarys takiej małej... niespodziewajki

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejti
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 18 Paź 2009
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:06, 18 Gru 2009    Temat postu:

wow!

Do tej pory nie należałam do grupy czynnie komentujących.
Byłam jedynie bierną czytelniczką.

Jednak dziś wstawiłas część, na którą czekałam. Czyli zapis wspomnień Alie. Odkąd wspomniałaś o jej pamiętniku, byłam głodna jej odczuć i przeżyć..

Naprawdę, podoba mi się.

Oczywiście przyłączam się do wniosku kropki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ot_taka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 259
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stamtąd
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:11, 18 Gru 2009    Temat postu:

Super!
Przyczajam się i czekam na cd


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashe
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sty 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:28, 19 Gru 2009    Temat postu:

Dziękuję ślicznie za dedykację
Ach, pamiętnik Cameron... Więc znamy już losy naszej drogiej pani doktor. No i oczywiście, skąd się wzięło imię Gillian Jeśli mam być szczera, to podoba mi się znacznie bardziej niż Gracie. Po prostu... Pasuje do niej
Cierpliwie czekam na kolejną część Bo losy Gillian są - z braku lepszego słowa - wręcz ekscytujące!
Pozdrawiam
Mashe


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:01, 13 Sty 2010    Temat postu:

Odkopałam się z zasp
Znacie coś takiego jak bunt nastolatka? Ach, lata młodości
Co do perspektywy Allison, to nie planowałam pisać więcej, ale skoro tak wam się spodobało, postaram się dorzucić coś jeszcze.
Powróćmy jednak do Princeton, i...

6 (17) część I

Piękna wiosna. Prawdziwy deszcz kwiatków, zielonych roślinek, ćwierkających ptaszków…
House prychnął, uśmiechając się tak, jakby podejrzewał jakiś podstęp. Tak, normalnie obrazek jak z bajki.
Tym razem miał jedną księżniczkę. Tylko druga była trochę nieobecna…

Skoro House miał już bunt nastolatka za sobą, oczywiście w miarę możliwości pozytywnie zaliczony, to i młoda panna House nie miała w planach ominięcia tego ciekawego epizodu w swoim życiu.
Mimo iż Greg pozwalał jej na wiele rzeczy, o których inni ojcowie nie śmieli nawet myśleć, Gillianie brakowało czegoś. Czegoś, czego sama jeszcze nie była w stanie określić. Coś, hm… niewyjaśnionego…
A zaczęło się tak niewinnie: nauczyciel przywitał ich po swej długiej nieobecności kartkówką na jakże banalny temat „Moja rodzina”. Zadowolona z siebie Gilliana skreśliła na kartce kilka słów, po czym oddała belfrowi ją i wróciła na swoje miejsce. Jednak po lekcji anglista poprosił ją o pozostanie w klasie.
- Byłam grzeczna jak aniołek – mruknęła od razu Gillian, podchodząc do biurka.
- Trudno było nie zauważyć. Jednak to… – tu położył na stole jej kartkówkę – …nie bardzo mnie zadowala.
Gillian wzięła kartkę w ręce i zaczęła czytać.
- „Mieszkam z moim tatą w małym mieszkaniu, w którym oboje nienawidzimy sprzątać. Tata nauczył mnie kilku ważnych rzeczy: wszyscy kłamią, i nie zawsze możemy mieć to, co chcemy. Byłoby super, gdyby w szkole nie zadawano mi tylu zadań domowych, bo mogłabym częściej przesiadywać w szpitalu ojca i wykręcać niezłe numery w przychodni. Ewentualnie cioci Lisie, jeżeli Rachel nie będzie w pobliżu”. I co tu pana nie zadowala? – rzuciła buntowniczym tonem.
W odpowiedzi nauczyciel wyciągnął ze sterty pierwszą lepszą kartkę.
- „Mam młodszą siostrę, która dopiero co nauczyła się chodzić. Teraz płacze za każdym razem kiedy się przewróci, ale widok jej zadowolonej minki kiedy stawia nieporadne kroki jest piękny. Mieszkamy w niewielkim domku na przedmieściach: ja, siostrzyczka i moi rodzice. Mama jest gospodynią domową, ale w wolnych chwilach pracuje charytatywnie w fundacji pomagającej głodnym dzieciom. Tata jest informatykiem, a pierwszą rzeczą, którą robi po powrocie z pracy, to mała rundka naokoło domu ze mną, żeby sprawdzić, kto szybciej biega. W weekendy zwykle siedzimy w domu, a w święta odwiedzamy dziadków. Mama na trzy siostry, a przez to ja mam pięcioro kuzynów. Spotykamy się co sobotę w klubie w centrum”.
Gillian wzięła kilka głębszych oddechów żeby się uspokoić.
- Ja nie mam pięciu kuzynów i młodszej siostry.
- Nie miałaś zmyślać, miałaś opisać swoją rodzinę.
- Właśnie to zrobiłam. You can’t always get what you want.
- And if you try some time you find You get what you need, moja panno!
- To niech mi pan wstawi jedynkę i tyle! – krzyknęła Gillian, teraz już czerwona ze złości.
- Żadnej jedynki, ja tu jestem Panem i Władcą. Poprawisz to w domu.

Owa kartkówka wylądowała w najbliższym koszu na śmieci, a nagromadzona w szesnastoletnim ciele złość nie minęła ani po drodze ze szkoły, ani po trzaśnięciu każdymi drzwiami, jakie spotkała na swej drodze.
Ku zdziwieniu swego ojca, nie usiadła pod wieczór przy fortepianie, nie kłóciła się z nim o pilota, zaszczyciła go jedynie morderczym spojrzeniem przy wyjściu z pokoju do łazienki.
Następnego dnia wróciła do domu po 23.00. Godzinę później, niż jej pozwalał.
Schemat powtórzył się jeszcze dwa razy, po czym dał jej szlaban i rozkazał Foremanowi przywożenia jej po zajęciach prosto do jego gabinetu.
Widać nie doceniał własnego dziecka. Gilliana uciekła pod koniec tygodnia ze szkoły i włóczyła się przez cały dzień po mieście nie dając znaku życia nawet Rachel. Gdy wreszcie zjawiła się pod drzwiami z numerem 221B, upojenie alkoholowe niemal zwalało ją z nóg.
- Doigrałaś się – mruknął Greg, prowadząc ją na kanapę.
- Wzajemnie – Gillian próbowała mu się wyrwać, ale tylko potknęła się o własne nogi – wynoszę się do cioci.
- Ta, przytułek dla sierot będzie śpiewał na twą cześć! – odkrzyknął jej z kuchni.
- Swego diabli nie biorą!
Greg przystanął w połowie drogi do miejsca, w którym siedziała.
- Co masz na myśli?
Dopiero wtedy zauważył, że cała jej twarz jest mokra od łez.
- Nie udawaj idioty! – wstała i podparła się na poduszkach – przecież jestem sierotą!
- Przecież… - próbował jej przerwać.
- … Jesteś moim ojcem? – zaśmiała się – dlaczego nie wiem, jaka była moja mama? Dlaczego jej nie pamiętam? Dlaczego nie żyje? Nigdy o niej nie mówisz! Pewnie wcale jej nie znałeś i nie jesteś moim ojcem!

Owe słowa były szokiem dla obojga. Dla niej – bo wcale tak nie myślała. Dla niego – bo nie miał pojęcia, że ona tak to odbierze.
Milczenie przerwało wejście Lisy Cuddy, początkowo przerażonej, potem uspokojonej na chwilę widokiem Gillian, kolejno zdezorientowanej, o co chodzi.
- Zabierz ją – powiedział jedynie, nie bardzo rejestrując cokolwiek ze swojego otoczenia.
Lisa, nie zadając zbędnych pytań, wyprowadziła Gillianę z pokoju i posadziła w swoim samochodzie.
Było dobrze po północy, kiedy udało jej się otrzeźwić do pewnego stopnia pijaną nastolatkę i wyciągnąć z niej przyczynę całotygodniowego wybryku. Kiedy upewniła się że młoda House’ówna śpi, zeszła do kuchni, nalała sobie kieliszek wina i wybrała numer Grega w telefonie modląc się, by nie musiała jechać do niego o tej porze.
Jak nigdy wcześniej odebrał już po pierwszym sygnale.

- Wszystko ok. Śpi. Nauczyciel zadał jej do napisania pracę o rodzinie, a ona wkurzyła się, bo nie potrafiła tego zrobić. Tyle udało mi się z niej wyciągnąć. Jutro możesz ją odebrać.
- Chyba… może lepiej, żeby została u ciebie…
- House, nie wiem co między wami zaszło, ale doigrałeś się. Ona ma dość podsłuchiwania pielęgniarek, jaka to jest podobna do swojej matki, albo jak wszyscy za nią tęsknią. Ona chce to usłyszeć od ciebie! Takich rzeczy powinna dowiadywać się od ojca! Nie miałeś problemów z wyjaśnieniem jej skąd się biorą dzieci, a o Cameron nie możesz jej powiedzieć cokolwiek?
- Dla ciebie wszystko jest takie proste…
- A dla ciebie? Wszyscy kłamią, prawda? Greg, wiem że to nie jest łatwe, ale… Ona boi się, że skoro nic o Cameron nie mówisz, to wcale jej nie kochałeś, i nie jesteś jej ojcem! Ona ma szesnaście lat, to bardzo delikatny wiek! Wolisz, żeby wyniosła się na ulicę i zaczęła ćpać z żalu, bo ty nie możesz przy niej przyznać, że kochałeś jej matkę?!
Czuła, że przekroczyła granicę. Ale wcale tego nie żałowała. Wiedziała, że gdy chce się do czegoś zmusić House’a, to takie granice trzeba przekraczać. Zdecydowanym krokiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashe
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sty 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:24, 16 Sty 2010    Temat postu:

Dostałam z powrotem komputer. wchodzę na forum, patrzę a tu taka niespodzianka!
Rzeczywiście, Gillian przechodzi trudny okres. Ale w końcu wszystko się ułoży mam nadzieję. I przyznaję, że akurat w tym opowiadaniu znacznie bardziej wolę czytać o Małej Paskudzie niż o Allison. Choć przyznaję, że ta część o Cameron była uroczym przerywnikiem. Z radością oczekuję nowej części - czy to o Cameron czy o Gillian, bo obie są jedyne w swoim rodzaju.
Mashe


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejti
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 18 Paź 2009
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:03, 16 Sty 2010    Temat postu:

o! nowa część

Przyjemnie, taki wstęp do poważnej rozmowy House-córka o Allison. Dla mnie bomba! Jestem monotematyczna więc 7 part pewnie uszczęśliwi mnie niemiłosiernie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:29, 27 Lut 2010    Temat postu:

Witajcie! Przepraszam najmocniej za nieobecność - miałam ogromne problemy z komputerem i zero możliwości na wstawienie nowej części. Mam nadzieję że mi wybaczycie

Dziś II część buntu nastolatki, a raczej... sami przeczytajcie. Miłej zabawy

7 ( 18 )

House przetarł ręką czoło i odwrócił fotel, na którym siedział, w stronę okna.
Słońce powoli chyliło się z samego szczytu nieba ku zachodowi, rzucając złośliwie promienie gdzie popadło i nie przejmując się, czy komuś one przeszkadzają, czy nie.
Normalny dzień; wstać, obudzić Paskudę - a to nie lada wyczyn - uratować pacjenta, dziesięciu innych z przychodni doprowadzić do szału, koniecznie pograć na nerwach Cuddy i Wilsona.
House wstał, i powoli ruszył do drzwi, sprawdzając czy nie zabraknie mu vicodinu na resztę dnia.
Ta reszta zapowiadała się bardzo długa…

- Chyba czekałaś wystarczająco długo żeby wiedzieć, co się wydarzyło.
Lekki wietrzyk targał ich włosy przynosząc ze sobą zapach wiosny. Zielona trawa, pierwsze pąki kwiatów i te ostre igiełki w powietrzu będące pozostałością po groźnej zimie. Hałas z ulicy i centrum miasta był przygłuszony przez szelest liści, śpiew ptaków i cichą muzykę z ich przenośnego odtwarzacza CD, tworząc idealną harmonię z pogranicza snu i rzeczywistości.
Gillian zesztywniała i zerknęła na ojca ze zdziwieniem.
Niepisana umowa wykluczała jakieś tam sentymentalne wspominanie przeszłości, a już zwłaszcza w tym miejscu. Nie chcieli po prostu zadawać sobie niepotrzebnego bólu, dotykając wzajemnie swoich blizn, tych o wiele gorszych do znoszenia niż ta na nodze House’a, ale…
Ona potrzebowała wiedzieć cokolwiek. On nie przypuszczał, że dręczy ją to do tego stopnia. Oboje zaś jakoś wstydzili się o to zapytać.
Po ostatnich wydarzeniach między nimi ciągle panowało krępujące milczenie.
Nie pamiętała dokładnie swoich słów, ale ciocia Lisa przed oddaniem jej z powrotem ojcu przypomniała jej co ciekawsze kawałki jej wypowiedzi.
Było jej wstyd za siebie. Za to, co zrobiła. Bo nie o to jej chodziło, nie miała zamiaru zadawać jeszcze głębszych ran. Tylko… jakoś nie wpadła na to, żeby po prostu zapytać.
Podobnie i ojciec.
No a czego mogła się spodziewać Gillian Cameron po Gregorym Housie?

- Wiesz jaki jestem, więc wyobraź sobie mnie kilkadziesiąt razy gorszego niż teraz, to będziesz wiedziała jaki byłem wtedy – zaczął House, spoglądając w jakiś nieistniejący punkt poza kamieniem. – Nie myśl, że się jakoś usprawiedliwiam. Po prostu zawsze taki byłem… i było mi z tym cholernie dobrze. Skoro nikt cię nie lubi, nikt nie zadaje sobie trudu by z tobą obcować i masz święty spokój. Ale… Allison… - przerwał na chwilę, bo dawno nie wypowiadał jej imienia. - Nie mam pojęcia, co ona we mnie widziała. Bo już na pewno nie to, co reszta ludzi.
Jakby słuchała jakiejś starej bajki. Czegoś, co miało miejsce wieki temu, a tak naprawdę minęło niecałe 20 lat!
- Wiedziałem, że coś do mnie czuła, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić co, i nie chciałem przyznawać się przed sobą, że nie była jak reszta irytujących mnie ludzi. Jedni mówią na to chemia, inni nazywają to elektrycznością, jakby to miało jakikolwiek związek z tym, co między nami było, a co wcale nie przypominało typowych relacji ludzkich w takiej sytuacji. W każdym razie…
Nastąpiła nieco dłuższa przerwa, by oboje mogli to sobie poukładać w głowie.
- Pewnego dnia nie przyszła do pracy. Drugiego też. Nie podejrzewałem jednak niczego, co najwyżej planowałem sobie jakby ją tu przemaglować z nieobecności po powrocie. A wieczorem zastukała w moje drzwi. Oczywiście nie miałem pojęcia, podobnie jak ona, że jedna noc zaowocuje tobą. – Uśmiechnął się pod nosem. – I jeżeli sądzisz że musieliśmy się jakoś na sobie ‘wyładować’, albo coś w tym stylu… to jesteś w błędzie, bo ostatnią rzeczą jaką wtedy chciałem to zrobić coś, czego żałowałbym do końca życia i co mogłoby jakkolwiek ją zranić.
- Ale rano już jej nie było, a kilka godzin później Cuddy ochrzaniła mnie, wręczając list z rezygnacją Allison. Pojechałem do jej mieszkania - było już puste. Później przez wiele tygodni próbowaliśmy ją odszukać – Wilson, Foreman, Chase, nawet Cuddy, ale jakby zapadła się pod ziemię.
Zadrżała pod wpływem silniejszego powiewu i dopiero wtedy dotarło do niej, że dzień kłania się przed zapadającym zmierzchem.
Jej ojciec wyglądał teraz tak… inaczej. Jakby po raz pierwszy powiedział o tym komuś, i choć obawiał się jej reakcji, to czuł pewien rodzaju spokój.
Spokój pomieszany ze smutkiem, z powracającymi pytaniami „co by było, gdyby zauważył?” „co, gdyby ją odnalazł?”
- Cóż, to mniej więcej miało miejsce. – Zakończył zupełnie innym tonem, jakby wręczał komuś receptę zadowolony, że zaraz opuści przychodnię. – A jeżeli chciałabyś poznać jej perspektywę, to…
Z kieszeni, gdzie zwykle trzymał lizaki i inne słodkości, wyciągnął zielony skórzany zeszycik i podał jej go.
- Tak, wiem, nie czyta się cudzych pamiętników i takie tam, ale wolałem mieć pewność, że na nic nie chorujesz. – Mruknął nieco zawstydzony. – Jak nie chcesz, nie czytaj. Ale zatrzymaj u siebie.

Pamiętnik?
Tak!
Pamiętała ten zeszycik!
Mama siadała na kanapie w salonie i przez kilka chwil była w zupełnie innym miejscu… teraz miała okazję przekonać się, gdzie.
- Myślisz, że byłaby zła… gdybym to przeczytała? – Zapytała Gillian, obracając w rękach pamiętnik.
- Myślę, że gdyby mogła, to zanudzałaby cię tymi wspomnieniami co wieczór, a ty sama byś się ich domagała. Jako że masz w tym pewne braki, nie sądzę, by miała coś przeciwko, żebyś je nadrobiła w sposób nieco niegodny, a jednocześnie tak bardzo powlekany przez resztę ludzi.

- Tato… przepraszam. Ja wcale tak nie myślę.
- Wszyscy kłamią.
- Ale nie wszyscy cierpią po kłamstwach.

- Chyba ja ciebie powinienem przeprosić…

To był jeden z wielu innych dni.
Ale tylko tego jednego dnia, zmierzając w stronę ogrodzonego żelaznymi prętami wzgórza nieśli ze sobą odtwarzacz CD, ulubione chrupki, płyty z kompozycjami Gillian, kwiaty i jakiś stary koc.
Po tylu latach ludzie przyzwyczaili się do tego widoku, a oni wiedzieli, że trudno byłoby im z niego zrezygnować.
Kiedy zapadł zmierzch, a wiatr przybrał na sile, podnieśli się, pozbierali swój ekwipunek i po raz ostatni zaczęli wpatrywać w kamienną płytę, choć to na niej skupiali się przez ostatnie kilka godzin.
Dotknęli rękami zimnego kamienia tak czule, że gdyby to było możliwe, to ożywiliby go natychmiast. House położył przed płytą białe kwiaty i ruszył z Gillian w kierunku żelaznej bramy kilkanaście metrów w dół pagórka.

Mijała kolejna rocznica od kiedy musieli pożegnać się z najdroższą im osobą i pozostawić ją wśród innych, nieznanych i na wieki uśpionych ludzi.

Gillian jeszcze raz odwróciła się, spoglądając na wyryte w kamieniu słowa.
„Allison Cameron
Zawsze będziesz naszym Aniołem”
- Do zobaczenia, mamo.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kin dnia Sob 15:31, 27 Lut 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hameron Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin