Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Kot o dziewięciu życiach [M, +18]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hameron
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Shitzune
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 20 Lut 2010
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:20, 11 Mar 2010    Temat postu: Kot o dziewięciu życiach [M, +18]

W związku z nasilającymi się u mnie hameronowymi odruchami, postanowiłam popełnić kolejnego ficka. O trzeciej nad ranem, ale to na marginesie. Coś mi się wydaje, że przez to moje postacie nie zachowują się tak, jak powinny, ale... nie mnie to oceniać.
Jest ostro. A skoro JA uważam, że jest ostro, to znaczy, że jest.







Kot o dziewięciu życiach
lesiowi, bo wiem, że czekał choć pewnie nie na takie coś



— Dlaczego widzisz to w ten sposób?
— A dlaczego nie?
— Bo to nie jest takie proste. Bo to było złe – rozumiesz? Złe.
— Przecież przeprosiłem.
Cameron spojrzała na niego ostro.
— I tylko dlatego wpuściłam cię do środka.
Nachyliła się i dolała mu więcej wina. Kiedy odstawiała butelkę, z szyjki spłynęła kropla prosto na jej palce. Krzywiąc się lekko, oblizała kciuk.
— Przeprosiłem – powtórzył House, patrząc na nią uważnie. – Co więcej: przyjechałem. Jestem poważny. Powstrzymuję się od kpin, przynajmniej jak na razie. To przecież raj dla twojego zbolałego serca.
— Nie możesz oczekiwać, że tak po prostu się posłucham, kiedy powiesz mi, żebym wróciła. Nie słucham twoich poleceń – odparła chłodno Cameron. – Już nie – dodała po chwili, opierając kieliszek o dolną wargę.
Milczał. Spojrzała na niego spod przymrużonych rzęs. Nic się w nim nie zmieniło przez te parę tygodni, no, może tylko trochę urosły mu włosy, może trochę zwiększył się zarost. Może trochę bardziej niż zwykle się odsłaniał. Co jakiś czas wzdychał pod nosem i rozglądał się wokoło, tak naprawdę wcale nie zwracając uwagi na otoczenie. Jakby w głowie miał zagadkę, którą musiał rozwiązać, jakby stawką było życie pacjenta. Myślał.
— Jesteś idiotką – rzucił w końcu, a jej, mimo woli, zrobiło się przykro. – Co więcej, upartą idiotką. I tak właściwie nigdy nie powinienem przepraszać, bo nie o to chodziło, bo to nie ma znaczenia, prawda? Wybaczysz mi, bo jestem skruszałym kaleką, wybaczyłaś Chase’owi, bo to nie jego wina, ale to wszystko nieprawda: nie jestem skruszony i to była wina Chase’a.
— House, to wszystko…
— Żyjesz w swoim iluzorycznym świecie z czarno-białymi regułami, w którym wyjątkiem jest tylko współczucie – ciągnął bezlitośnie. – I nie chcesz przyznać, że on mógł to zrobić z rozmysłem, bo wtedy musiałabyś też przyjąć do wiadomości, że nie jest taki, jak myślałaś, że ma swój własny rozum. O wiele łatwiej jest myśleć, że to moje dzieło, ja go takim uczyniłem, że jest bezwolną marionetką w moich rękach.
— Będę udawać, że jestem pijana – szepnęła Cameron, wbijając wzrok w czerwone wino i walcząc z ciężką gulą w gardle. – I że nie rozumiem ani jednego twojego słowa.
— Zrobił to, żeby ocalić miliony. On. Nie ty. Nie Foreman. Żadne z was, a przecież wszystkich was wychowałem.
— House, wystarczy, dobrze? – przerwała mu ostro, zaciskając mocno palce na szkle. – Zabił człowieka.
— Pozwolił mu umrzeć – sprecyzował kategorycznie House. – Oszukał was. Nie zrobił nic, żeby mu pomóc…
— Przez niego zginął człowiek!
— Ezra Powell!
Cameron otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale nie znalazła żadnych odpowiednich słów. Poczuła silne uderzenie ciepła i nagle zabrakło jej tchu. Przymknęła oczy, chcąc uspokoić skołatane serce. Ta rozmowa była absurdalna. Ta sytuacja była absurdalna! W tej chwili nie rozumiała, dlaczego właściwie wpuściła go do środka. Naszła ją ogromna ochota, żeby wypchnąć House’a za drzwi, zasłonić okna i zwinąć się w kłębek pod kocem. I nie myśleć.
— To było co innego – odpowiedziała cicho, czując mrowienie w palcach. Widząc kpiące spojrzenie House’a, natychmiast dodała: — On umierał!
— Każdy z nas umiera – odparł szyderczo House.
— Jego już nic nie czekało! Nic! Tylko ból – i sam przecież tego chciał!
— Aha, więc to cię usprawiedliwia? – podchwycił ochoczo. – Ale nie chciałaś tego zrobić, dopóki nie okazało się, że jego choroba jest nieuleczalna. A gdyby się okazało, że Dibala umarłby tak czy inaczej? Czy wtedy rozgrzeszyłabyś Chase’a?
— Życie ludzkie jest święte! – krzyknęła ze złością, przez przypadek uderzając kolanem w stolik. Zabolało.
— Frazes.
— To jest fakt! Każdy człowiek…
— Frazes! Miałem już kiedyś taką rozmowę, wiesz? Gdybyś miała szansę ocalić setki tysięcy ludzi, nie zrobiłabyś tego? Nawet za cenę zabójstwa?
— To nie o to chodzi – odparła słabym głosem. – Chodzi o poczucie winy. Chodzi o świadomość, że się zrobiło coś złego…
— No tak, bo przecież Chase zabił dla przyjemności. – House przewrócił oczami. – Zabił, bo jego biedna, uciemiężona duszyczka nie mogła znieść cierpienia niesprawiedliwie krzywdzonych Sitibi. Tak samo jak twoja biedna, uciemiężona duszyczka nie mogła znieść bezsensownego cierpienia Ezry Powella.
Zmrużyła gniewnie oczy i posłała mu wrogie spojrzenie. Coś w niej samej buntowało się przeciwko każdemu jego słowu, coś jednocześnie z pokorą przyjmowało kolejne oskarżenia. On tymczasem miał już w oku ten charakterystyczny błysk, który pojawiał się, kiedy znał rozwiązanie zagadki. Teraz tylko musiał ją do niej doprowadzić.
— To nie tak miało być, prawda? – powiedział niespodziewanie House, przejeżdżając ręką po zaroście. – On miał być kolejną ucieczką.
— Od życia? Do normalności? …Może trochę – przyznała, zaskakując samą siebie.
Coś bolesnego ścisnęło ją w klatce piersiowej; pochyliła głowę i przymknęła powieki, łapiąc bezgłośnie powietrze. Starała się nie czuć. Nie przeżywać. Nie znowu. Roztarła zmarznięte ramiona i dopiła wino.
— To nie była wymówka – zaczęła znowu chrapliwym głosem. – Ja go naprawdę kochałam. Ale nigdy nie powinnam za niego wychodzić, rozumiesz? Nie z tego powodu. Bo w życiu może być coś więcej, musi być.
— Jest coś więcej – przytaknął beznamiętnie House. – Ale nie dla wszystkich.
Spojrzała na niego z nieuzasadnioną urazą.
— Czemu zawsze odzierasz wszystko ze złudzeń? To przecież nic nie zmienia.
— Jeżeli teraz nareszcie się otrząśniesz, a zakładam, że tak będzie, to coś się zmieni. – House dopił wino i z trudem podniósł się z sofy. – Wracaj do Princeton Plainsboro. Olej Chase’a. Olej diagnostykę. Możesz obwiniać kogo tylko chcesz, ale nie bądź idiotką i nie marnuj takiej dobrej posady.
Odwróciła głowę w bok, żeby nie mógł odczytać wyrazu jej twarzy. Nie czuła się na siłach, żeby zobaczyć się z Chase’m, ba, żeby widywać się z nim regularnie. Żeby znosić nieżyczliwe plotki i natrętne spojrzenia, współczujące rady i litościwe poklepywania po plecach. Może House miał rację, może zwyczajnie była idiotką, nie przyjmując pracy z powrotem, ale jak miała to zrobić – tak po prostu?
On wrócił. Szpital psychiatryczny na pewno nie był prosty, na pewno wiele w nim zmienił, na pewno uczynił jego powrót znacznie trudniejszym, ale… to był House. Niezniszczalny. Niezmienny. Wychodzący cało ze wszystkich kłopotów. Kot o dziewięciu życiach.
Ile żyć ona miała? Jedno na pewno poświęciła, kiedy umierał jej mąż. Drugie – kiedy o mały włos nie zaraziła się HIV. Trzecie, gdy zabiła – zabiła! – Powella. Było też czwarte, które umarło wraz z jej uczuciem do House’a. I piąte, które zostawiła razem z Chase’m w New Jersey.
Zostało jej cztery, tak? Cztery życia.
House wstał i z grymasem na twarzy pokuśtykał w stronę drzwi. Zatrzymał się w przedpokoju i spojrzał na nią uważnie.
Nieskończenie wolno wstała i poszła za nim. Bez słowa podała mu płaszcz.
— Wrócisz? – spytał krótko.
— Wrócę – obiecała, czując, że jej policzki pokrywa rumieniec wstydu.
Odebrał swój płaszcz – i po prostu trzymał go w rękach, wciąż patrząc na nią i czekając. Nie wiedziała, czy powinna powiedzieć coś jeszcze. Myśli kłębiły jej się w głowie, ale to były dobre myśli, takie, które trzeba tylko posegregować i powkładać do odpowiednich szufladek, żeby odnaleźć spokój.
Zabawne! – to właśnie House, któremu złorzeczyła i którego obwiniała o całe zło świata, miał być źródłem jej spokoju. Bardzo chciała wierzyć, że to był ostatni raz, kiedy musiał jej coś uświadamiać, bardzo chciała wierzyć, że już się czegoś nauczyła i los nigdy więcej ich ze sobą nie zetknie – ale tak nie było. Kiedy oszukiwała samą siebie, kiedy wierzyła w swój czarno-biały świat, miała jakieś oparcie. Nie chciała stać się nim.
Przysunął się do niej o krok i spojrzał na nią inaczej niż zwykle. I w tej sekundzie wszystko zrozumiała.
— Co się dzieje z kotem, kiedy traci wszystkie dziewięć żyć? – spytała prawie bezgłośnie.
House uśmiechnął się jednym kącikiem ust i upuścił płaszcz na podłogę. Dotknął jej policzka i przez moment wydawało jej się, że ją pocałuje, ale nie zrobił tego.
Pocałunki należą przecież do miłości.
Dotknął opuszkami palców wrażliwego miejsca na jej szyi i przysunął się jeszcze bliżej. Z cichym świstem wypuściła z siebie powietrze, nie mając odwagi zerwać kontaktu wzrokowego. To było jak ciche porozumienie, ja patrzę na ciebie, ty patrzysz na mnie, żadne z nas nie mówi o tym, co dzieje się poniżej.
A potem wolno, nieskończenie wolno, zaczął rozpinać guziki jej bluzki.
Dotyk jego palców na skórze – w niczym nie przypominał impulsu elektrycznego, był po prostu dotykiem, wprawiającym jej ciało w stan pobudzenia. Lekkim narkotykiem. Oszałamiał zmysły i pokazywał nieznane dotąd możliwości, ukryte doświadczenia, umiejscowione gdzieś głęboko pod skórą. Był przedsmakiem i obietnicą.
Kiedy ostatni guzik został rozpięty, chwyciła jego dłoń i poprowadziła go prosto do sypialni.
Żadne z nich nie odezwało się nawet słowem. Niespiesznym ruchem ściągnął jej bluzkę, podczas gdy ona zajmowała się jego koszulą. Starała się go jak najmniej dotykać, on natomiast leniwie przesuwał dłońmi po jej ramionach. Potem dotknął jej brzucha, zsunął się na biodra – cały czas patrząc prosto w oczy – i zajął się paskiem od spodni.
To przypominało jakąś dziwną grę, której uczestnicy z nienaturalnym spokojem przyjmowali niespodziewane zwroty akcji. Cameron wciąż miała w pamięci pocałunki Chase’a – i była pewna, że House jeszcze do niedawna myślał o Cuddy. Ale to nie miało znaczenia. Bo teraz to ona zsuwała jego bokserki, to on zdejmował z niej bieliznę, to ją kładł w jasnej, czystej pościeli, nagą, niczym nieosłoniętą. I nawet jeśli jej nie kochał… to nie miało znaczenia.
Narastało w niej podniecenie. W sypialnianym półmroku ledwo dostrzegała kształty, ale zobaczyła, że wreszcie odwrócił wzrok, że patrzył na nią, na jej ciało i zachwycał się nim. Pochylił się – poczuła jego ciepło i jej ciało zatęskniło do jego ciała. Uniosła brodę i wygięła się lekko, a on znów, nieskończenie wolno przywarł ustami do jej szyi. Jęknęła cicho i położyła dłonie na jego klatce piersiowej.
Drżała. Nigdy wcześniej tak nie drżała przy mężczyźnie, nigdy żaden mężczyzna nie wywołał w niej takiego podniecenia, a tego mężczyzny przecież nawet nie kochała. Kiedy wreszcie opadł na nią i mogła go poczuć, mocno zagryzła wargi, żeby nie krzyknąć. Nawet nie jęknęła, kiedy zaczął pieścić ustami jej piersi. Po prostu odczuwała, brała to, co on jej dawał, to, czego potrzebowała. Gładziła jego plecy, dochodziła dłońmi do pośladków, badała linię bioder. Pozwalała jego palcom schodzić niżej, na podbrzusze i uda, a potem jeszcze dalej. Dotykał jej bezwstydnie, bez żadnego skrępowania, bez nadmiernej tkliwości, dotykał tak, żeby sprawić jak najwięcej przyjemności. Nie dotykał tak żadnej innej, nie mógł, na pewno.
Zbliżył się jeszcze bardziej i mimowolnie rozchyliła przed nim uda. Uniósł głowę i znów na nią spojrzał, szukając pozwolenia w jej oczach. Pozwolenia! Jakby mogła jeszcze w tej chwili myśleć i czuć cokolwiek innego niż to przejmujące drżenie i gorąco, mrowienie w palcach i wargach, nieznośne pragnienie w każdym miejscu, którego nie dotykał. Nie widziała, czy się uśmiechnął – pewnie tak – i znów ją zaskoczył. Pochylił się i przywarł do jej ust.
Kiedy poczuła, że ich języki się splatają, ogarnęła ją jeszcze większa gorączka. Oplotła nogami jego biodra i przylgnęła do niego całym ciałem. Bardzo chciała, żeby to wszystko zlało się w jeden intensywny ciąg wydarzeń, ale jak na złość czuła to wszystko niezwykle wyraźnie, miękkość jego ust i bolesna wręcz rozkosz łapczywych pocałunków, palce pieszczące sutki, mocny uchwyt na biodrach i niecierpliwe pchnięcie, jedno, drugie – i w tym momencie mogłoby się zdarzyć wszystko. Oczy zaszły jej mgłą, ciało naprężyło się, cała krew spłynęła i skoncentrowała się w jednym punkcie – to bolało, ale w tym bólu tkwiło coś, co przyjemnie pozbawiało ją tchu. Czuła się pełna, po raz pierwszy od bardzo dawna, zniknęła pustka. Nie była sama.
A potem zaczął się w niej poruszać.
To już nie były delikatne pieszczoty, to były mocne i zdecydowane pchnięcia, przepełnione pasją i namiętnością. Nigdy nie myślała, że akurat on może być namiętny, nigdy nie podejrzewała, że jest takim doskonałym kochankiem, ale teraz nawet się nad tym nie zastanawiała. Uniosła biodra w górę i pozwalała mu się wypełniać raz za razem, oddawała mu się cała – nie wiedziała, jak mogła wcześniej bez tego żyć, jak mogła myśleć, że seks to tak niewiele. To był seks, całkowite zjednoczenie dwóch ciał, ostry stosunek, w którym wypala się wszystko, niewyobrażalna rozkosz, atawistyczna przyjemność…
Jego ruchy stawały się coraz głębsze i mocniejsze, nie była w stanie powstrzymać jęku – gdyby jej nie całował, na pewno krzyczałaby głośno. Nigdy w życiu nie czuła takiego podniecenia ani takiej przyjemności, aż w końcu całkowicie straciła oddech, naprężyła się i ze środka rozlała się cała fala uczuć. Zacisnęła mocno palce na jego ramieniu i jęknęła przeciągle – po chwili i on pchnął ostatni raz, przymykając oczy i chowając twarz w jej włosach. Nieoczekiwanie chwycił ją jeszcze jeden skurcz i z rozkosznym drżeniem osunęła się w jego ramiona. Wciąż oddychała nierówno, wciąż jeszcze lekko się trzęsła i mogła myśleć tylko o tym, czy kiedykolwiek zapomni tę noc.
Wysunął się z niej ostrożnie i opadł na łóżko tuż obok. Przygarnął ją do siebie machinalnie, przytulając policzek do jej skroni. W powietrzu wciąż unosiła się ciężka, przesycona pożądaniem atmosfera, wdzierała się do nozdrzy i rozrywała boleśnie płuca.
Nachylił się lekko i po chwili usłyszała jego cichy szept.
— Kot, który traci dziewięć żyć, nie ma już nic do stracenia.
Może na tym właśnie polegał cały problem? Może trzeba było pozwolić mu się absolutnie zbliżyć, żeby go zrozumieć – i ostatecznie to zakończyć? Wygłodniała fascynacja dostała to, czego chciała. Nie zostało już nic, nic, co by ją przy nim trzymało.
Kiedy w poniedziałkowy ranek po raz pierwszy od paru miesięcy przeszła przez oszklone drzwi szpitala Princeton Plainsboro, od razu zobaczyła go stojącego na piętrze i obserwującego przechodzących ludzi. Zauważył ją i uśmiechnął się, trochę z satysfakcją, a trochę z sympatią.
Schyliła lekko głowę, ale potem śmiało wyprostowała się i odwzajemniła uśmiech.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:26, 11 Mar 2010    Temat postu:

Łał.... wow. Słów mi zabrakło.
Ja nie mogę! Ależ się cieszę, że coś takiego napisałaś! Wcześniej do dyspozycji był "Nagły wypadek", a teraz mamy jeszcze Kota
Jestem pod wrażeniem


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hameron Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin