|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 21:37, 26 Sie 2009 Temat postu: Gorzkie jak łzy smoka [4/5 NZ] |
|
|
Coś dziwnego w moim wykonaniu.
Ostrzeżenie: dark!Wilson!
Gorzkie jak łzy smoka.
Początek grudnia w Waszyngtonie był wyjątkowo paskudny pod względem pogody. Od kilku dni padał deszcz ze śniegiem a do tego nadciągnęła przenikliwie zimna mgła. Cameron wyszła ze stacji metra i westchnęła, otulając się mocniej kurtką. Miała paskudny humor i perspektywa spędzenia całego dnia w szpitalu na nudnej pracy papierkowej doprowadzała ją do szału. Niestety, była sama sobie winna, odsuwała wypełnienie kartotek w nieskończoność i teraz musiała je oddać do jutra. Zaklęła pod nosem ze złością. Zachowywała się jak House, a nie jak ona. Znowu zaklęła wyrzucając wszelkie myśli o swoim eks-szefie z głowy i ruszyła szybko przed siebie, marząc o znalezieniu się w cieple swojego gabinetu i kubku gorącej kawy. Była nie-sobą od dawna. Zniknęła cicha, delikatna, sympatyczna i nadzwyczaj miła Cam. Teraz była surowa, kompetentna i zamknięta w sobie. Nie wiedziała czy podoba się sobie. Nic nie wiedziała. Żyła w próżni i na autopilocie.
Sześć miesięcy temu rzuciła wszystko w przeciągu jednego dnia: pracę, Chase’a, mieszkanie. Pamiętała to dokładnie, jakby zdarzyło się wczoraj. Wróciła ze szpitala do domu, napisała rezygnację i wysłała ją kurierem do Cuddy. Spakowała swoje rzeczy błyskawicznie, część zostawiając w magazynie a resztę pakując do samochodu, dziękując w duchu za to, że nie zamieniła swojego sedana na mniejsze auto. Była zadowolona, że Chase pojechał na konferencję, to dało jej czas na wszystko. Nie zostawiła mu żadnej informacji. Po prostu odeszła bez słowa. Wynajęła hotel na drugim końcu Trenton pod fałszywym nazwiskiem i zaczęła szukać pracy. Bała się, że nie będzie żadnych ofert, ale było kilka propozycji bardzo ciekawych i w dużych szpitalach. Ale Cameron nie tego szukała. Miała dość dużego szpitala.
I nie chciała być znaleziona.
W oko wpadły jej dwie propozycje: jedna w San Francisco a druga w Waszyngtonie. San Francisko odpadło, oferta była nieaktualna ale Waszyngton... Propozycja wpłynęła z małego szpitala położonego w starej części stolicy. Szpital był nieduży ale nowoczesny. Zaoferowano jej pozycję ordynatora immunologii. Pensja była niezła, własny gabinet, miejsce parkingowe, czego można było wymagać jeszcze?
Prawie zdecydowana zadzwoniła do dyrektora szpitala, Marka Owena. Przywitał ją miło, stwierdzając, że będzie cennym nabytkiem dla jego placówki, oferował pomoc w znalezieniu mieszkania i zarezerwował jej hotel, tak, że mogła od razu ruszyć w drogę. Zapewnił, że z mieszkaniem nie będzie najmniejszego kłopotu, ponieważ ma tak naprawdę coś na oku. Cameron była bardzo zadowolona z rozmowy i postanowiła zaryzykować.
Nowe miasto, nowa praca, nowe mieszkanie, nowe życie.
Oszukiwała samą siebie.
Nic nie miało być nowe. Demony były wraz z nią i nic nie mogło tego zmienić.
Nic.
Zapakowała swój samochód swoimi rzeczami, zostawiła dyspozycje w magazynie, porozumiała się z prawnikiem w sprawie rozwodu i ruszyła w drogę. Wspomnienia i demony ruszyły trop w trop za nią.
I wszystkie niewypłakane łzy.
Gorzkie jak łzy smoka.
Mark Owen okazał się być równie przyjazny w rzeczywistości jak przez telefon. Niewysoki, szczupły mężczyzna około sześćdziesiątki z wiecznym, urokliwym uśmiechem. Oprowadził ją po szpitalu, pokazał jej gabinet (ładny i przestronny, z widokiem na stare miasto) i zapoznał z przyszłymi podwładnymi. Cameron miała nadzieję, że jej współpracownicy okażą się tak kompetentni na jakich wyglądają.
Okazało się też, że ma dla niej mieszkanie. Stosunkowo niedaleko szpitala z łatwym dojazdem metrem. Używanie samochodu w stolicy było drogą przez mękę, jak jej wyjaśnił Owen. Korki były monstrualne i traciło się godziny na dojazd. Cam zastanowiło, że mówiąc o mieszkaniu Owen uśmiechał się zarazem tajemniczo i z uciechą, ale nie była w stanie myśleć logicznie. Nie po tym, co się stało. Czuła, że jej ciało wibruje ze zmęczenia i napięcia jak za bardzo napięta struna.
Robert Divorkin, właściciel mieszkania, pojawił się w szpitalu około czwartej i od razu zaproponował obejrzenie i ewentualne podpisanie umowy. Zgodziła się, bo chociaż hotel był bardzo wygodny i niedrogi (w przeważającej większości mieszkały tu rodziny pacjentów oraz turyści), był jednak tylko hotelem a ona zaczynała mieć fobię na ludzi. Potrzebowała azylu, kryjówki, tak jak zranione ciężko dzikie zwierze zaszywa się w głębi puszczy, żeby lizać swoje rany.
Ona też potrzebowała wyleczyć... nie tego nie dało się wyleczyć, ale przynajmniej nauczyć się żyć z nimi.
Divorkin wsadził ją do swojego mercedesa i wjechali w plątaninę uliczek starego miasta, by po dwudziestominutowej jeździe dotrzeć do dzielnicy willowej. Zatrzymali się przed pięknym domem, pochodzącym prawdopodobnie z końca osiemnastego wieku, otoczonego pysznym ogrodem. Cameron popatrzyła na Divorkina pytająco.
- Spokojnie, to jest mój dom. Twoje mieszkanie jest ukryte w ogrodzie. Chodź, ciekawy jestem czy ci się spodoba. – Zabrzmiało to tajemniczo.
Weszli do ogrodu, by po przejściu kilkunastu kroków znaleźć się na niewielkiej polance na której stało... coś. Domek wyglądał na skrzyżowanie chatki Baby Jagi z antyczną wozownią. Piernikowe okna, coś w rodzaju baszty, czerwona dachówka i kremowe ściany. Dom był dziwny ale urokliwy. Weszli do środka i Cameron wstrzymała oddech. Dół to było właściwie jedno wielkie pomieszczenie, wysokie, z widocznymi belkami stropowymi. Było całkowicie umeblowane i Cam rozglądała się z zachwytem, patrząc na ciężkie regały, ogromną skórzaną kanapę, zabytkowe biurko usadowione pod jednym z okien. Niewątpliwą ozdobą pomieszczenia był ogromny kominek z otwartym paleniskiem. Kuchnia była niewielka ale dobrze wyposażona, a tuż obok znajdowała się całkiem spora łazienka. Kręcone schody prowadziły do sypialni mieszczącej się w baszcie. Podwójne łóżko, szafa i toaletka z drzewa różanego ładnie komponowały się z delikatną, kwiecistą tapetą w stylu angielskim.
Dom był piękny, wysmakowany i Cameron po raz pierwszy od tygodnia poczuła coś w rodzaju ukojenia. Zwróciła roziskrzony wzrok na Divorkina i spytała o cenę. Ten, w odpowiedzi, uśmiechnął się i zaprosił ją na drinka celem, jak to powiedział, omówienia warunków umowy. Usiedli przy basenie popijając coca libra i Divorkin przedstawił jej swoją propozycję.
Cameron miała płacić za media i jeśli bardzo by chciała to partycypować w kosztach za drewno do kominków. Ogrodnik Divorkina miałby dostarczać drewno, odśnieżać ścieżkę i wykonywać drobne naprawy. Miała mieć nieograniczony dostęp do basenu oraz miejsce w garażu. W zamian za to, do jej obowiązków należałoby dokarmianie jego rozpuszczonego kota, zwanego popularnie Łajdakiem, ponieważ Divorkin często wyjeżdżał, a kot nie znosił kociego hotelu. Łajdak okazał się bardzo przyjaznym syberyjskim kocurem z rzeczywiście łajdackim wyrazem pyszczka. Oczywiste było, że Cameron zgodziła się na wszystko. Była zachwycona domem i gospodarzem.
Ponieważ pracę miała podjąć za dwa tygodnie, wypakowała swoje rzeczy, poleciła przesłać przedmioty pozostawione w magazynie, zastrzegając adres, podpisała papiery rozwodowe i odesłała do prawnika. Resztę czasu spędziła włócząc się po Waszyngtonie, mając nadzieję na znalezienie spokoju ducha.
Teraz w sześć miesięcy później, była obojętna na wszystko. Tylko w nocy prześladowały ją koszmary i marzenia. Wstawała niewyspana z podbitymi oczami i płakała pod prysznicem. Chase podobno ją szukał, ale w końcu zniechęcił się i podpisał papiery rozwodowe, tak więc oficjalnie była wolna.
Tylko po co jej ta wolność? Oczywiście, kręcili się wokół niej mężczyźni, ale nie umówiła się z żadnym, zyskując tym samym opinię Królowej Śniegu, niedostępnej i lodowatej. Nie przeszkadzało jej to. Nie chciała być z żadnym mężczyzną.
Cameron odgoniła od siebie wspomnienia i zwyzywała samą siebie w myślach. Było przeraźliwie zimno i mokry śnieg uderzał w nią niczym mokry koc. Mokre spodnie oblepiły jej nogi a ona nie mogła pojąć co spowodowało, że ma na sobie kurtkę zamiast długiego płaszcza. I nie był to koniec kłopotów. Tuż przed sobą dostrzegła barierkę zamykającą wejście w Park Lane, która doprowadzała ją wprost do szpitala. Doszedł do niej stłumiony warkot koparki i przekleństwa robotników. Najwyraźniej siadła kanalizacja. Westchnęła ciężko i podreptała w kierunku River Street, ulicy równoległej do Park Lane. Natychmiast po zagłębieniu się w River poczuła że wylądowała w innym czasie. Przypomniała sobie, że Owen kilkakrotnie namawiał ją do zwiedzenia River, twierdząc, że zakocha się w tym miejscu, jednak zawsze do tej pory wylatywało jej to z głowy.
Aż do dzisiaj.
Ulica wyglądała jak żywcem przeniesiona z osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Niewysokie domy, niektóre z kolumienkami, francuskie okna, kute, wygięte wdzięcznie balkony. I sklepy. Nie te boleśnie nowoczesne, ale stare, z dużymi witrynami ozdobionymi stylowymi okiennicami. Gazowe latarnie i skrzypiące na wietrze loga sklepów dopełniały widoku. Większość sklepów była jeszcze zamknięta, ale witryny były już odsłonięte. Śnieg przestał prawie padać, ale za to mgła zgęstniała i nieliczni przechodnie pojawiali się i znikali we mgle niczym duchy w zwierciadle.
Cameron wędrowała od wystawy do wystawy podziwiając antyki, biżuterię, sklep z przyprawami, porcelanowe lalki, stare pocztówki i pudełka na ciasteczka. W pewnym momencie spojrzała na drugą stronę gdzie chińskie lampiony rzucały złotoczerwone błyski na ulicę. Restauracja była zamknięta ale witryna nie była osłonięta co umożliwiało podziwianie naturalnej wysokości posągu kobiety. Cameron ominęła smoliście czarny motor i przystanęła przed wystawą przyglądając się z ciekawością figurze. Delikatne, cyzelowane rysy pokazywały ponadczasowe piękno. Zastanawiała się czy wzorem była jakaś kobieta czy tez może jest to postać jakiejś bogini.
- To bogini Quan-Yin. Inaczej: niosąca życie. – Cichy, niski męski głos przypłynął znikąd.
Cameron drgnęła gwałtownie. Nie słyszała żadnych kroków, żadnego hałasu. Nic. Obejrzała się, ale za nią nie było nikogo. Zadrżała, bo głos miał coś... coś dziwnego w sobie. Odeszła szybko sprzed wystawy stwierdzając, że najwyższy czas dotrzeć do szpitala. Jednak znowu się zatrzymała, bowiem coś na wystawie sklepu ze starociami przyciągnęło jej wzrok. Co to było? Gorączkowo przyglądała się wystawie zawalonej starociami do granic możliwości. Jej wzrok zatrzymał się nagle. To było to.
Sakura.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez nefrytowakotka dnia Czw 19:32, 26 Lis 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
eigle
Nefrologia i choroby zakaźne
Dołączył: 01 Lis 2008
Posty: 13423
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 22:28, 26 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Nefrytowa,
ja pomimo nocnej pory i bólu karku postaram się coś od siebie szczerego sklecić.
Jest to inny fik, choć jak najzupełniej w twoim stylu. Spowija go tajemnica. Wyczuwam też posmak baśni.
Bardzo nastrojowy, zapowiadający zagłębianie się wraz z lekturą w zaułkach starego Waszyngtonu, dawce magii i zakamarkach duszy Cam.
Początek narracji i decyzja Cam mnie zupełnie nie dziwią. Wręcz pasują mi do osoby, która o swojej przeszłości i o sobie samej niewiele do tej pory ujawniła. Osoby, która tłamsi w sobie emocje, zasklepia się w uczuciach i boi się zdradzenia choćby skrawka swej duszy. Która okłamuje siebie i otoczenie co do tego, że kontroluje swoje życie. Osoby, która w postępowaniu tak jak należy i by nikogo nie zranić, doszła do granicy wytrzymałości. I pękła. Nieoczekiwanie, bez określonej przyczyny naprężona struna duszy Cam pękła. W takiej chwili można tylko na wpół świadomie odwrócić się na pięcie i pójść samotnie w zupełnie inną stronę. Zapada się w letarg. Życie staje się lunatykowaniem bez sińców. Do jakieś zdarzenia, spotkania, potknięcia.
Cam właśnie to coś napotkała. A ja mam nadzieję, że na to w jaki sposób sakura odbije się na losach Cam nie będę czekała diabelnie długo, bo nie wytrzymam.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez eigle dnia Śro 22:29, 26 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
kin
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: my wild island Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 9:14, 27 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Ten Hameron ma zupełnie inny klimat niż pozostałe, ale czyta się go z równie wielką ciekawością
Bajka, ale nie bajka:)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonea
The Dark Lady of Medicine
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 2103
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szmaragdowa Wyspa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 12:12, 27 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Tak. Zupełnie inny klimat.
Uwielbiam tajemnicę i cieszę się bardzo, że powstaję taki fik.
Czekam na C.D.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
czarnadalia
Pacjent
Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:15, 27 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Czytając to czuje się ten osiemnasto i dziewiętnastowieczny klimat. A teraz jeszcze Sakura. Ciekawe,ciekawe...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:11, 05 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Dzisiaj króciutko, ale część następna się pisze.
Ostrzeżenie: angst
Na delikatnym, srebrnym łańcuszku zawieszono kwiat wiśni. Cameron nie wiedziała jakiej techniki użył nieznany rzemieślnik, ale kwiatek wyglądał jak żywy. Prawie białe płatki delikatnie przechodzące w blady róż u nasady. Sakura lśniła swoim własnym światłem na ciemnej wystawie i Cam nie mogła oderwać od niej wzroku. W końcu przemogła się i zrobiła dwa nieduże kroki w kierunku szpitala a potem nagle zawróciła i sama nie wiedząc kiedy, stała w drzwiach z ręką na klamce.
Na pewno jest jeszcze zamknięte. Jest wcześnie. I to cacko będzie bardzo, bardzo drogie. Nie stać cię na to, nie bądź głupia – przekonywała samą siebie, ale jej dłoń żyła własnym życiem i klamka została przekręcona a Cameron weszła do ciemnego wnętrza. Dzwonek nad drzwiami rozśpiewał się srebrzyście i dziwnie słodko. Zrobiła kilka kroków w przód rozglądając się nerwowo. Sklep był zapchany przedmiotami do granic możliwości, jej wzrok skakał od komódki z drewna tekowego, przez lustra, gablotki z biżuterią i figurkami aż zatrzymał się na stoliku z laki zastawionym serwisem do herbaty. Widocznie właściciel miał zwyczaj częstowania klienta herbatą...
Dosłownie znikąd pojawił się wiekowy Japończyk w tradycyjnym kimonie ozdobionym złotymi bażantami. Ukłonił się nisko i spojrzał wyczekująco na Cameron.
- Ja... Ja chciałabym obejrzeć ten naszyjnik z sakurą... – Cameron przełknęła nerwowo ślinę. Było coś niepokojącego, dziwnego i tajemniczego w Japończyku.
Właściciel ponownie skłonił się i podreptał do wystawy by po chwili wrócić ze ślicznym cackiem w dłoni. Podał jej sakurę, wskazał ręką na najbliższe lustro i zniknął na zapleczu. Cameron obejrzała z zachwytem drobiazg, rozpięła kurtkę i bluzkę a potem przymierzyła. Jej dłonie walczyły z zapięciem, kiedy dzwonek nad drzwiami dźwięknął cicho. Cameron zaklęła pod nosem nie mogąc sobie na ślepo poradzić z zameczkiem. Ktoś dotknął jej szyi i jakże znajomy głos powiedział:
- Podnieś włosy. – Męskie dłonie wyjęły łańcuszek z jej rąk a ona jak zahipnotyzowana uniosła rozpuszczone włosy do góry. Ciche klikniecie i sakura zawisła na jej karku. Cameron odważyła się unieść odrobinę oczy, tak, że widziała tylko kawałek swojego odbicia w lustrze. Naszyjnik wyglądał ślicznie na jej kremowej skórze.
- Toshi zrobił go specjalnie dla ciebie. Długo czekałem, aż wreszcie przyjdziesz.
Cam podniosła głowę i wpatrzyła się w najbardziej niebieskie oczy jakie widziała w życiu. Zamknęła oczy przełykając ciężko ślinę, zrobiło się jej gorąco i słabo jednocześnie. Po jej głowie tłukła się jedna myśl:
To jest niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe. Wszystko w niej krzyczało w proteście. Nawet nie wiedziała jak i kiedy znalazła się przy stoliku z laki a spokojny głos mówił do niej:
- Nie chciałem cię przestraszyć. Toshi już niesie herbatę, coś gorącego dobrze ci zrobi. Pogoda jest wyjątkowo paskudna.
- To byłeś ty... przed tą restauracją, prawda? – Była dumna, że jej głos nie drży.
- Tak. Wyglądałaś tak samotnie...
- Ty nie żyjesz. Nie żyjesz. Remy powiedziała mi... powiedziała... że zabiłeś się w Mayfield. Sześć miesięcy temu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
eigle
Nefrologia i choroby zakaźne
Dołączył: 01 Lis 2008
Posty: 13423
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:38, 05 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
...
nic nie napiszę. Poczekam na część kolejną.
Wiem tylko, jak uśmierciłaś House'a w Mayfield własnoręcznie uduszę DS za wsadzenie go tam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kropka
Litel Wrajter
Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 3765
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 31 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:56, 05 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Tajemnica goni tajemnicę.
Ale to nie byłaby nefrytowa, gdyby nie miała w zanadrzu więcej tych tajemnic. I to mnie kręci, że wszystko jest właśnie takie.
No i - mam pinezkę w głowie - o co chodzi z tą śmiercią?
Kolejna zagadka.
Obraziłam się śmiertelnie na DS za House'a w psychiatryku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 19:13, 05 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
To jeszcze musicie się obrazić na Wilsona
Następna część prawie gotowa, ale wen poszedł na kolacje, niech go
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kropka
Litel Wrajter
Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 3765
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 31 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:31, 05 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
BAAAAD WILSON!
To jest to nad czym ostatnio myślę.
ŁAŁ! Ciekawe co nakręciło bicz na Wilsona? Moja pinezka coraz bardziej kłuje moje zwoje mózgowe nie mówiąc o wyobraźni.
Ciekawi mnie czy i na ile moja wersja Wilsona (patrz Twierdza) będzie podobna do twojej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:03, 05 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Nie będzie. Bo Wilson będzie bardzo bardzo dark. I zły.
Prędzej w Sanitarium będzie podobieństwo
Jakim cudem House pracuje po vicodinie??? Ja po opioidzie mam umysł pusty jak przysłowiowa blondynka...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kin
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: my wild island Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:18, 05 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Hej, no chyba tego nie zrobiłaś... Nie zabiłaś, House'a, co? Nie, nie mogłaś tego zrobić! Nie wierzę
Nie wiem, co napisać. Dawaj szybko kolejną część! Koniecznie:)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eithne
Szalony Filmowiec
Dołączył: 23 Maj 2008
Posty: 4044
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z planu filmowego :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 9:27, 06 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Łał.
Kolejny fik nefrytowej, ja zawsze z tajemnicą. Uwielbiam cościk takiego
Baaaaad Wilson i duch House'a? :> Nie mogę się doczekać kolejnej części.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonea
The Dark Lady of Medicine
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 2103
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szmaragdowa Wyspa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 11:11, 06 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
OMG!
Zabił się?! Podobno, na szczęście...
Czytałam tą wypowiedz Cameron parę razy, potem dopiero do mnie dotarła.
Piękny, tajemniczy fik.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
BuTtErfly...?.!
Gastroenterolog
Dołączył: 29 Wrz 2008
Posty: 1718
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:42, 06 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Oooo nefrytowa zamilkłam....
kiedy się czyta ten fik ma się wrażenie że owija go płachta tajemnicy...
Ślicznie...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Allie House
Pacjent
Dołączył: 06 Wrz 2009
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dziwnów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:53, 06 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Pięknie
Uwielbiam twoje ficki , można je czytać po kilka razy i się nie nudzą
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Jen
Lekarz Rodzinny
Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 854
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:32, 06 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
duch House'a, zły Wilson ? co ty knujesz ?
bardzo zaciekawił mnie ten fick, jest taki inny, ale jak wszystkie twoje ficki skrywa jakąś ważną tajemnicę... czekam na kolejną część
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 18:55, 16 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Następna część.
Tajemnica, tajemnica...
House potarł dłonią czoło. Jakże znajomy gest. Rozejrzał się po mrocznym wnętrzu a potem nalał herbatę do filiżanek. W powietrzu uniósł się zapach zielonej herbaty, miodu i alkoholu.
- Proszę, napij się. To specjalna herbata Toshiego. Zawiera trochę sake. – Wyraźnie usiłował zmienić temat. – Kiedy... kiedy znalazłem się tutaj, poprosiłem go żeby zrobił ten drobiazg dla ciebie. Wiedziałem, że będziesz zaciekawiona. Tak długo czekałem, a ty uparcie unikałaś tej ulicy, mimo że kilka razy namawiano cię żebyś zwiedziła ten zakątek. Trochę pomogliśmy przeznaczeniu i wreszcie jesteś.
- Znasz Owena?? – Cameron była zaskoczona.
- W pewnym sensie. Przecież to Benandanti. Tak jak Divorkin. – Powiedział to jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Benandanti? Co to jest? Coś jak Iluminati? – Cameron poczuła się zagubiona.
- Nie do końca. Benandanti to coś o wiele bardziej potężnego i mający dużo większe... moce. To, że zaproponowano ci tę pracę, to nie przypadek. Z jakiegoś powodu byłaś ważna i wiedzieli, że muszą cię tutaj ściągnąć, więc skorzystali z szansy jaka się natrafiła. Przypuszczam, że Toshi też do nich należy, choć nie wypowiada się na ten temat. Szczerze powiedziawszy, zdziwiłem się jak go zobaczyłem. Poznałem go w Japonii i wyglądał dokładnie tak samo jak teraz. A w końcu było to ponad trzydzieści pięć lat temu.
Cameron poczuła jak wiruje jej w głowie. Implikacje tego co mówił House były przerażające. Oficjalnie House popełnił samobójstwo sześć miesięcy temu, a tymczasem siedział na przeciw niej i był tak cholernie żywy. Zacisnęła dłonie w pięści, bo trzęsły się strasznie. Ostrożnie oparła dłonie na stoliku, a potem usiłowała podnieść filiżankę. Nie dała rady. Poczuła jego ciepłe dłonie na swoich a potem filiżankę przy ustach. Przełknęła kilka łyków. Filiżanka wróciła bezpiecznie na stolik a Cameron przygryzła z całej siły wargę usiłując wrócić do rzeczywistości i przegnać mgłę spowijającą jej umysł. Strużka krwi popłynęła po podbródku i zaczęła kapać na stolik. House westchnął, wyciągnął chustkę z kieszeni i delikatnie wytarł krew z jej twarzy.
- Ty masz chustkę do nosa??
- No cóż, jestem staroświecki...
- Dlaczego to zrobiłeś? Zabiłeś się? – Musiała to wiedzieć.
- Nie miałem innego wyjścia. – Głos House’a był martwy a przez jego twarz przebiegł skurcz bólu i żalu.
- Nie rozumiem...
Flashback
- Nie ruszaj się, patrz dalej w ścianę i nie reaguj na nic. Niedługo zawiozę cię do pokoju to pogadamy. Mrugnij na znak, ze rozumiesz. Tylko pamiętaj nie ruszaj się i nie reaguj to bardzo ważne! – Głos dobiegał gdzieś z boku i House z trudem powstrzymał się żeby nie obrócić głowy. Mrugnął dwa razy i usłyszał ciche westchnienie ulgi. W głowie mu szumiało, fale mdłości podchodziły do gardła a on starał przypomnieć sobie co się stało.
Nic. Pustka.
Wpatrzył się tępo w ścianę i słuchał. Ciche rozmowy, gdzieś ktoś płakał rozpaczliwie, ktoś inny monotonnie buczał. I zapach.
Zapach szpitala i niedobrego jedzenia.
Tak więc, jest w szpitalu, to pewne. I siedzi na wózku, przykryty ohydnym, burym kocem. Noga bolała go w stopniu znośnym, ale przeczuwał, że niedługo da o sobie znać.
Co u diabła się stało i gdzie on jest? Nie był to PPTH, tego był pewien. To nie był zapach jegoszpitala. Wytężał umysł czując otępiająca pustkę. Nagle gdzieś z podświadomości wypłynęło słowo: Mayfield. Nieznacznie zmarszczył brwi. Przecież przeszedł detoks i zażądał wypisania go, do czego miał pełne prawo, ponieważ był tam na swoja prośbę. Nie chciał dalej przebywać w tym ponurym szpitalu, gdzie dyrektor przypominał szalonego lekarza z horrorów. Przypomniał sobie, że czekał w gabinecie dyrektora na papiery, a potem... czarna dziura.
Wypiłem te cholerną wodę, musiała mieć w sobie narkotyk. Ale po co?
Ktoś złapał za rączki wózka i zaczął pchać go po korytarzu, aż w końcu dotarli do niewielkiego pokoju z dwoma łóżkami. W polu widzenia pojawiła się pomarszczona twarz mężczyzny.
- Zaraz będzie kolacja, tak jak zawsze nakarmię cię, niedużo. Potem położą cię do łóżka, nie reaguj na nic! Po obchodzie będziemy mieć około pół godziny czasu na rozmowę. Aha i nazywam się Fredie, doktorze House.
Następna zagadka. Facet najwyraźniej znał House’a, i w jakiś dziwny sposób chciał mu pomóc. Tylko dlaczego?
Z trudem przełykał niesmaczne jedzenie, na szczęście Fredie dotrzymał słowa i było tego niewiele. Potem było dużo gorzej, bo rozbieranie, obracanie go jak manekina, zmienianie pieluchy (co upokorzyło go strasznie), a potem ubieranie było koszmarem i miał ochotę zacząć walczyć, ale rozsądek zwyciężył.
W końcu zostali sami.
Fredie wyjrzał przez okienko w drzwiach upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu i usiadł na swoim łóżku.
- Pewnie jesteś ciekawy o co chodzi? Tylko nic nie mów głośno. Na moje gadanie nie zwracają uwagi, bo ja zawsze gadam do siebie. Zacznę od początku, żebyś zrozumiał. – Urwał i westchnął. – Mam sześćdziesiąt lat i od ponad czterdziestu jestem złodziejem. Ale nie takim zwykłym – dodał z dumą.- Kradnę wyłącznie biżuterię. Jakieś trzydzieści parę lat temu powinęła mi się noga, zaczęło się robić gorąco, więc nawiałem do mojego kumpla, właściwie prawie brata, który był psychiatrą, dopiero zaczynał... ale zawsze to coś. I on wsadził mnie do szpitala i rozpoznał schizofrenię. Posiedziałem kilka miesięcy, przeczytałem wszystko co mogłem o tej chorobie i wyszedłem bo gliny się odczepiły. I tak przez te lata jak robiło się gorąco nawiewałem do kumpla i szpitala, przeczekując spokojnie zamieszanie. Nie tak dawno temu, ktoś wpakował mnie w bagno, więc grzecznie wróciłem do Maysfield. – Westchnął. – Po jakimś czasie dokwaterowano mi ciebie. Katatonia, czy jak to się tam zwie. Nie reagowałeś na nic, ale oni podawali ci mnóstwo leków. Nudziło mi się, więc powęszyłem trochę. Leki które dostajesz są eksperymentalne i dopiero zaczynają je testować na ludziach. Jeden z nich podobno wywołuje psychozę. Poczytałem o tym w internecie – pochwalił się. – Pielęgniarze w nocy są niedbali. Ty mnie nie znasz, ale dawno temu wyleczyłeś moją siostrzenicę. Nie mogłem pojąć, dlaczego zgodziłeś się na coś takiego. A potem podsłuchałem rozmowę i dowiedziałem się, że jest jakiś przekręt związany z twoją osobą. Ponieważ tolerowałeś mnie... i posłusznie łykałeś tabsy, zwalili to na mnie. No więc zacząłem je podmieniać. Mam zręczne łapy. I czekałem. Dziesięć dni trwało zanim twój organizm zwalczył działanie leków. Ktoś musi cię wyciągnąć z tego gówna, zanim zamienią cię w roślinkę... - urwał i zaczął mamrotać coś do siebie.
Drzwi otworzyły się nagle i pojawił się pielęgniarz z lekami.
- Znowu gadasz do siebie, Fredie?
- Nudzi mi się, a jemu to nie przeszkadza – mruknął Fredie.
- Tak, tak, daj mu tabletki, tu masz swoje. – Pielęgniarzowi wyraźnie się spieszyło, rozgrywki futbolowe zaczynały się za pięć minut. Popatrzył jednym okiem jak stary podaje leki House’owi a potem sam łyka. Zabrał pojemniczki i spiesznie wyszedł.
- Kretyn – mruknął Fredie. – Nie martw się, podmieniłem je.
House wpatrywał się w starego złodzieja z przerażeniem, bliski paniki. Jego otępiały mózg z trudem przyswajał informacje, zwłaszcza, że nic nie pamiętał od momentu pobytu w gabinecie ordynatora. Co tu się u diabła działo? Przecież nic nie podpisywał...
- Ktoś mnie odwiedzał? Pytał o mnie? – To było wszystko na co na razie było go stać. Przecież Wilson musiał coś wiedzieć, odwiedzić go... albo Cuddy... albo Cameron...
- Nie. Nikogo u ciebie nie było. Jeśli ktoś pyta, to telefonicznie i tego nie wiem. Przemyśl to sobie, jakoś po jedenastej pielęgniarze robią sobie kolację i przerwę, prawie półtorej godziny. Wtedy pogadamy, okay?
- Dobrze. – House zwinął się w kłębek i przestał zauważać otoczenie, pogrążony we własnych myślach. Musiał w jakiś sposób zawiadomić Wilsona, zanim lekarze zorientują się, że leki nie działają. Miał nadzieję, że Fredie coś wymyśli bo nie miał za dużo czasu. Prawdopodobnie zasnął ponieważ poczuł jak ktoś potrząsa go za ramię.
Fredie.
- Obudź się, teraz możemy pogadać. Wymyśliłes coś?
- Muszę skontaktować się z moim przyjacielem, doktorem Wilsonem, on mnie wyciągnie z tego piekiełka. Czy jest jakaś możliwość zadzwonienia? Automat?
- Telefony wyłącza się na noc. Ale mogę włamać się do kantorka tuż obok naszego pokoju, tam jest telefon. Dasz radę dojść? To jakieś trzy może cztery metry. Na szczęście daleko od dyżurki.
- Okay, jeśli mi trochę pomożesz dam radę.
Wyszli ostrożnie na korytarz i House opierając się o ścianę i złodzieja dokuśtykał z trudem do drzwi kantorka. Fredie sprawnie otworzył zamek i skinął na House’a a sam bezszelestnie pobiegł w stronę dyżurki. House wszedł do środka rozglądając się nerwowo w poszukiwaniu telefonu. Jest. Odetchnął z ulgą i podniósł słuchawkę, nie zwracając uwago na powrót Frediego. Sygnał. Sygnał. Sygnał.
- Halo? Zaspany głos Wilsona odezwał sie w słuchawce?
- Wilson? Musisz mi pomóc – głos House’a drżał nieznacznie.
- House??
- Tak. A kto inny może do ciebie dzwonić o tej porze?? Słuchaj, musisz mnie wyciągnąć z Mayfield. Tu dzieje sie coś dziwnego, podają mi leki bez mojej zgody, eksperymentalne...
- Tak, wiem. Ja podpisałem zgodę. Jestem twoim przedstawicielem medycznym, pamiętasz? – Głos Wilsona był teraz trzeźwy i napięty.
- Podpisałeś zgodę na leczenie eksperymentalne psychozy i pozwalasz żebym zamienił się w roślinę?? – House o mało nie zaczął krzyczeć.
- To dla twojego dobra... – teraz głos Wilsona zabrzmiał nieprzyjemnie.
- O czym ty mówisz do cholery? Jakiego dobra?
- Okay. Miałem dość tego co wyprawiasz, twoich wybryków, igrania ze śmiercią. A potem ja to musiałem zbierać do kupy. Moje małżeństwa rozpadły sie przez ciebie...
- Co takiego? O ile pamiętam to TY zdradzałeś swoje żony!
- Nie przerywaj – Wilson był lodowato spokojny. – Spowodowałeś, że Amber umarła. Miałem dość. Myślałem, ze odejdę i zapomnę, ale ty nie odpuszczałeś, jak pijawka. Tak więc wróciłem i zacząłem czekać na okazję. I ona przyszła, długo czekałem ale się doczekałem. Wreszcie pozbędę się ciebie i to w legalny sposób. – Wilson roześmiał się, zadowolony. – Nie wiem jakim cudem jesteś przytomny, ale to się zmieni, wkrótce. Rano zawiadomię ordynatora i zmienią leki. I, House? Nie próbuj dzwonić do Cuddy, czy kogoś innego. Wszyscy wiedzą, że miałeś napady szału, jesteś niebezpieczny i wymagasz leczenia na oddziale zamkniętym. Nikt ci nie pomoże zadbałem o to.
- Jimmi...
- Żegnaj House. – I Wilson odwiesił słuchawkę.
House poczuł, że jest mu niedobrze, ręce trzęsły mu się tak bardzo, że nie mógł odłożyć słuchawki. Fredie słyszał całą rozmowę i był teraz blady jak ściana. Pomógł House’owi pozbierać się i dobrnąć do pokoju, gdzie diagnosta zwalił się bezwładnie na łóżko w szoku. Przez długą chwilę leżał bez ruchu wpatrując się w sufit.
- Fredie, mówiłeś, że twój kumpel jest tutaj psychiatrą?
- Był. Zmarł pięć tygodni temu.
- Potrafisz się stąd wydostać? Mnie wydostać?
- Ja sam dam radę. Ty ze swoją nogą... nie. Trzeba wejść na drzewo potem ogrodzenie i znowu drzewo... nie ma mowy.
Nadzieja House’a umarła. Jutro dopadną go, a on nawet nie będzie wiedział co się dzieje. Pozostawało jedyne wyjście.
- Fredie, czy możesz zdobyć strzykawkę z igłą? Może być używana...
- Mogę... ale po co ci? Przecież nie masz leków, mam coś jeszcze ukraść? – Fredie był zdezorientowany.
- Nie. Tylko strzykawka. Proszę.
- Okay, okay. Wracam za kilka minut – i Fredie bezszelestnie wymknął się na korytarz, wracając po dłuższej chwili ze strzykawką.
- Powiedz mi, że nie chcesz tego zrobić... proszę. – Fredie nie był głupi i domyślił się, co chce zrobić jego współlokator.
- Fredie... ja już nie żyję. Jutro podadzą mi leki i odpłynę na zawsze, bądź też obudzę się pogrążony w koszmarach... mogą mi zrobić lobotomię... cokolwiek. Tylko to już nie będę ja. Nigdy więcej. Lepiej to skończyć teraz. To mój wybór. – House był spokojny i zrezygnowany.
- W porządku. Uszkodziłem tak drzwi, że pomyślą, że miałeś szczęście, bo drzwi się nie zatrzasnęły. Podłożyłem kilka strzykawek do kantorka... więc... – urwał, bo gardło mu się ściskało. – I zabrałem też to. – Podał lekarzowi gumę.
- Fredie, weź leki, mam nadzieję, że ich nie wyrzuciłeś. I zabieraj się stąd bo mogą jednak cię podejrzewać, okay?
- Okay... – wyszeptał złodziej i zamknął oczy nie mając siły patrzeć. Ale po chwili otworzył je, ponieważ House zasługiwał, żeby ktoś był przy nim kiedy będzie umierał.
House sprawnie zawiązał gumę wokół ramienia, zacisnął pięść i odetchnął głęboko wbijając igłę prosto w żyłę. Zatrzymał się na chwilę, a potem zdecydowanie pchnął tłoczek w dół. Odwiązał gumę i rzucił ją na podłogę razem ze strzykawką. Położył się na boku a potem nagle wyciągnął rękę i wyszeptał: kocham cię i zawsze cię kochałem...
Po chwili już nie żył.
Fredie wiedział, że do końca życia będzie prześladował go widok House’a i jego słowa...
House skończył mówić i wpatrzył się w swoje dłonie zaciśnięte kurczowo na rączce laski. W końcu podniósł głowę i spojrzał na Cameron, która patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, z których wolno toczyły się łzy.
Nigdy wcześniej nie widział, żeby ktoś płakał w ten sposób.
Delikatnie wziął jej twarz w swoje dłonie i usuwał łzy palcami, czując jak dłonie Cam wpijają się w jego ramiona.
- Ale przecież ty żyjesz... żyjesz! Jesteś taki realny, a przecież to niemożliwe!
- Cameron... ja nie wiem. Byłem w ciemnościach, nie czułem nic. Nic. Po prostu pustka, nicość. Nie wiem jak długo tak trwałem. Nie wiem. Tam nie ma czasu. Jest tylko ciemność. A potem zobaczyłem drzwi. Zwykłe, czerwone, nieco obdrapane. Coś mnie popchnęło do przodu, złapałem za klamkę... i wylądowałem tutaj. Toshi tylko się uśmiecha tajemniczo, jeden jedyny raz powiedział, że widocznie zasłużyłem na drugą szansę. Tiaaa...
Cameron drżała i nie potrafiła nad tym zapanować. Czuła ciepło dłoni House’a na swoich policzkach, pod palcami czuła twarde mięśnie jego bicepsów, niepowtarzalny zapach będący kwintesencja House’a docierał do jej nosa. Zamknęła oczy wyczerpana emocjonalnie i fizycznie.
- Kogo miałeś na myśli, mówiąc... że kochasz? – Spytała.
Ciche westchnienie a potem miękkie i gorące usta dotknęły jej warg. Bez namysłu rozchyliła usta pozwalając, żeby jego język wślizgnął się do środka. Pocałunek nie był delikatny ale namiętny i głodny. Po chwili obydwoje odsunęli się nieco, oddychając szybko, z rumieńcami na policzkach. Błękitne oczy House’a płonęły lodowatym ogniem, kiedy patrzył wprost w jej zielone oczy.
- Allison... czy chcesz... – to był szept szeptu, ale ona usłyszała.
I skinęła stanowczo głową. Poczuła zawrót głowy, nagle nad głową było burzowe niebo, a w oddali skrzeczały mewy. Potem ogarnęły ją ramiona House’a i przestała myśleć.
Obudziła się w swoim łóżku, naga wśród skotłowanej pościeli. Całe ciało bolało ją i wiedziała, że uprawiała seks. Rozejrzała się po sypialni. Była sama, ani śladu obecności drugiej osoby. Natychmiast wpadła w panikę.
Och mój Boże, ten cholerny sprzedawca dosypał mi coś do herbaty, miałam halucynacje o House’ie, prawdopodobnie na haju poderwałam jakiegoś faceta i... och Boże!
Usłyszała kroki i w panice podciągnęła prześcieradło wyżej wlepiając równocześnie oczy w drzwi.
- Przyniosłem ci kawę – powiedział mężczyzna.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonea
The Dark Lady of Medicine
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 2103
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szmaragdowa Wyspa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:06, 16 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Nie mogę uwierzyć...
Wilson takie, rzeczy wyprawia. Normalnie świat oszalał
Nadal nie wierze...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lady Makbeth
Jazda Próbna
Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płaszczyk Bena ;) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:45, 16 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
A ja wierzę
Great idea by the way. Aż się następnego rozdziału nie mogę doczekać. Jest tak.. mistycznie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
SzatuunZiioom_
Student Medycyny
Dołączył: 16 Sty 2009
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gorzów (W sercu Poznań) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 21:17, 16 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Wilson i chęć zabicia House'a?! Świat się kończy! Tajemniczy mężczyzna może okazać się nie House'm lub zmartwychwstałym House'm? No nie może być. ;p. Świetna część. ;D . Czekam na kolejną już ostatnią? A szkoda bo bardzo fajny fik ;< .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Jen
Lekarz Rodzinny
Dołączył: 31 Mar 2008
Posty: 854
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 13:04, 17 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
zabiłabym tego cholernego Wilsona w tym ficku ! <wnerw>
ogółem ta część świetna, mistyczna, tajemnicza... boska !
czekam na kolejną
ostatnią ?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kin
Ratownik Medyczny
Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: my wild island Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:06, 17 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Ale namieszałaś! Aż się boję pomyśleć, kim jest ten facet! Strach, co będzie na końcu:P Naprawdę...
Wilson... tego to najmniej się człowiek spodziewał.
Ciekawość zwycięża i proszę o następną część
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Czw 15:53, 22 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Wow, świetne, literackie! Mam nadzieję, że House jednak żyje. Żyje? Prawda? A ten facet, to pewnie ten właściciel domu czy ordynator? Pisz, pisz... No i Wilson jest demoniczny - całkowicie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
eigle
Nefrologia i choroby zakaźne
Dołączył: 01 Lis 2008
Posty: 13423
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:56, 22 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Wilson jak żywy!
Słowa prawdy o Wilsonie wypowiedziała Kate z bieguna, a tylko w PPTH robią z niego aż nazbyt często misia.
Klimat opowiadania mocno przygnębiający, zwłaszcza po 5 i w 6 sezonie oglądania, a końcówka w twoim wykonaniu budzi zarazem niepokój jak nadzieję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|