|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Nie 12:00, 08 Lis 2009 Temat postu: Denver, czyli kontynucja "Rozmów" [13/13 Z, +16] |
|
|
Zweryfkowane przez ninka_m
Ten fik to moja prywatna kontynucja "Rozmów", czyli House i Cam w Denver. Rozdział 1 jest taki sam, jak we wspólnym fiku, a dalej... jest trochę inaczej Napisałam go już kilka tygodni temu i czekałam z zamieszczeniem, aż fabuła we wspólnym fiku wskoczy na swoje własne tory. Miałam zamiar nawet czekać dłużej, ale Kropka tak namawiała... Będę co jakiś czas uzupełniała o kolejne rozdziały, których mam już sporo . Dodam jeszcze, że przeczytałam Fik tłumaczony przez Narenikę - piękny fik i piękne tłumaczenie - i widzę tu podobieństwa do kontyuacji tamtego (ale widać taka karma w parze H/Cam).
Rozdział 1 - Droga
Od ich mieszkania do restauracji, w której byli umówieni, była naprawdę krótka droga. Dlatego zdecydowali się pójść na piechotę, a raczej zdecydował House, który widocznie uznał, że jego niepełnosprawna noga sprosta temu zadaniu. Szli każde pogrążone w swoich myślach, a House podpierał się laską. Był styczeń i jak to w Denver zima była w pełnym mroźnym rozkwicie. Była to pierwsza zima House’a u podnóża Gór Skalistych, druga – Cameron, a zarazem dziewiąty miesiąc ich związku.
Związku. Cameron nawet dziś to słowo wydawało się nieco dziwne w kontekście jej i House’a. Odkąd House przyjechał do niej niespodziewanie do Denver, świat stanął na głowie, a jednocześnie – jak myślała Cameron - doszedł wreszcie do punktu, gdzie wszystko osiąga równowagę i znajduje się na swoim miejscu. Po trzynastu dniach spędzonych głównie w mieszkaniu Cameron, a będąc bardziej szczerym – w jej łóżku, House postanowił wrócić do PPTH. Miał tam zamiar załatwić swoje sprawy. Cameron nie pytała o szczegóły. Obiecała House’owi, że zawsze będzie z nim szczera i po prostu mu zaufa i postanowiła trzymać się tej nowej, bardzo dojrzałej roli. Jakby w zgodzie z jej najgorszymi przypuszczeniami telefoniczne rozmowy z Housem, który był teraz w New Jersey jakoś im się nie kleiły. Cameron drżała na myśl, że może już nigdy do niej nie wrócić, a House wypytywał o codzienne sprawy Cameron i nie inicjował rozmów na temat spraw PPTH i życia w New Jersey. Po ośmiu dniach obwieścił, że wraca. Wyszła po niego na lotnisko i stojąc pod tablicą przylotów miała poczucie deja vu. Tylko tym razem była ubrana w ładną letnią sukienkę i czerwony rozpinany sweterek, a przez ramię miała przewieszoną torebkę, do której schowała książkę, na wypadek, gdyby samolot House’a miał się spóźnić.
Samolot House’a wylądował o czasie. Cameron od razu dostrzegła wychodzącego House’ a i z bijącym sercem czekała, aż do niej podejdzie. Podszedł, chwycił w dłonie jej twarz i namiętnie pocałował. Oddając pocałunek, czuła bezbrzeżną ulgę. Kiedy wsiedli do taksówki – samochód Cameron był dziś w naprawie – House nachylił się do niej i spokojnym głosem poinformował:
- Przeprowadzamy się.
Poczuła przerażenie. Nie chciała wracać do PPTH.
- Miałem na myśli – House zauważył od razu panikę w jej oczach – to, że zostajemy tutaj, ale zmieniamy mieszkanie.
Mieszkanie Cameron, które wynajęła po przyjeździe było maleńkie i w sam raz nadawało się dla pojedynczej, zapracowanej i oszczędnej osoby. Zanim zaczęła poważniej myśleć na ten temat, House następnego dnia rano zadzwonił do niej do pracy i podał jej adres, pod który ma przyjechać. Z mieszanymi uczuciami jechała do centralnej dzielnicy Denver. Zaparkowała i poszła pod wskazany adres. W pustym mieszkaniu czekał już House. Mieszkanie było ogromne. Składało się z salonu, kuchni z jadalnią, dwóch łazienek i trzech sypialni. Było na parterze.
- Jest piękne – powiedziała Cameron po obejrzeniu wszystkich pomieszczeń, podchodząc do House’a stojącego przy oknie w salonie – ale nie wiem, czy nie za duże … i czy nas na nie stać.
- O to się nie martw – stwierdził krótko House.
I tak zamieszkali w ich nowym wspólnym mieszkaniu, do którego wkrótce przyjechały tony rzeczy House’a, włączając w to jego fortepian.
W ich stronę wiał mroźny wiatr utrudniający dalszą drogę i Cameron skuliła głowę w ramiona. Zapomniała rękawiczek i teraz wciskała z całej siły ręce w kieszenie płaszcza.
House po przyjeździe do Denver skupił się na przeprowadzce. Gdy już udało im się zamieszkać w nowym mieszkaniu, okazało się, że House przywiózł ze sobą stosy papierów ze szpitala. Całymi dniami, gdy Cameron była w pracy pisał artykuły do czasopism naukowych. Cameron wieczorami czytała, komentowała – dwa były pisane wspólnie z nią - i była zdumiona tym, jak House potrafi być skupiony i pracowity oraz śmiała się w duchu z tego, że myślała kiedyś, że jedynym zajęciem House’a oprócz bieżącej pracy jest oglądanie telewizji.
Poza tym House świetnie gotował i Cameron nie pamięta, żeby kiedykolwiek przedtem jadała taka dobrze i regularnie. W połowie października House poszedł do pracy. I znowu wbrew temu, co sądziła, House bez problemu dostał posadę lepszą niż ona po kilku miesiącach pracy w Szpitalu Uniwersytetu Colorado.
Dostrzegła, że House spogląda na nią ukradkiem. Mocniej wcisnęła ręce w kieszenie, a wtedy House sięgnął po jej zgrabiałą z zimna dłoń, chwycił mocno i przełożył ich splecione dłonie do swojej kieszeni. Uśmiechnęła się patrząc przed siebie i czuła, że House również się uśmiecha. Po niedługiej chwili stanęli przed drzwiami restauracji.
Rozdział 2. Nowa praca
W holu restauracji oddali płaszcze i Cameron poprawiła nieznacznie włosy przy lustrze.
- Państwo House? – kelner ukłonił się w ich kierunku
- Tak
- Zapraszam za mną.
W małej salce siedzieli już Morgan, Stivenson – dyrektor szpitala oraz najważniejsza postać tego wieczoru – Mr. John Ride. Morgan i Stivenson podnieśli się ze swoich miejsc na widok wchodzących House i Cameron.
- Panie Ride … John – Stivenson poprawił się szybko – nasza medyczna sława – dr Gregory House.
House skinął głową i odsunął krzesło dla Cameron
- I… - Stivenson wskazał ręką na Cameron – nasza druga wspaniała lekarka, nowy nabytek onkologii – spojrzał w stronę Morgana, który szybko przytaknął i dał do zrozumienia, jak ceni swą podwładną – Dr Allyson Cameron.
- John Ride – Ride podniósł się nieznacznie i wyciągnął rękę w stronę House. Następnie Ride uścisnął rękę Cameron. Usiedli.
- No tak, cieszę, że mogliśmy się tu wszyscy spotkać… – Stivenson chrząknął nieznacznie.
- Doktorze House – wszedł mu w słowo Ride. Skinął równocześnie w stronę kelnera, który skinął na swoich podwładnych. Gdy Ride kontynuował, kelnerzy kładli na stole przystawki – Wiem, od Bila i Toma, jak wspaniałym jest pan lekarzem. Nie ukrywam, że zasięgałem języka i wiem też, że nie przesadzali. Wiem też – spojrzał filuternie – że… jakby to ująć… ma pan trudny charakter i są z panem kłopoty.
House milczał i zaczynał jeść podane danie. Był to melon z krewetkami. Ride przez chwilę czekał najwyraźniej, na jakąś reakcję. Stivenson wyglądał na zaniepokojonego. House podniósł w końcu oczy znad talerza, zmarszczył czoło, jakby nad czymś myślał.
- Proszę kontynuować. Jak dotąd nie mam czemu zaprzeczać. – Stivenson i Morgan uśmiechnęli się na znak aprobaty dla żartu.
- No tak - kontynuował lekko skonsternowany Ride – mówiąc szczerze nie mam wątpliwości, co do pana kompetencji medycznych. Rozumiem też celowość utworzenia oddziału diagnostyki. Zdaję sobie sprawę, że w ten sposób ocalimy wiele istnień ludzkich, a pana sława, doktorze House, pomoże szpitalowi. – Ride zawiesił głos.
House znowu podniósł wzrok na Ride’a i Cameron miała nadzieję, że nie zapyta teraz, czy w takim razie mogą już sobie pójść. Cameron siedziała niespokojna i pełna obaw względem dalszego przebiegu wieczoru z największym darczyńcą szpitala.
- Cieszy mnie pana oceny sytuacji. Podzielam ją. – odparł uprzejmie House i wśród uczestników czuć było ulgę.
- Tak więc – kontynuował Ride – myślę, że mógłbym się zdecydować… - Ride zawiesił głos – Doktorze House – dodał nagle – dlaczego zrezygnował pan z Princeston? Długo szukałem, ale nie znalazłem żadnej racjonalnej przyczyny.
Ponownie zapanowała napięta atmosfera. House odparł spokojnie.
- Postanowiłem zamieszkać w Denver.
- Tak lubi pan nasze miasto? – zdziwił się uprzejmie Ride.
- Miasto jest bardzo przeciętne – odpowiedział sucho House – moja niepełnosprawna noga woli niziny. Zamieszkałem tu z moją narzeczoną – zebrani spojrzeli na Cameron, a ta poczuła, jak się czerwieni.
- Miłość – rzucił wesoło Ride – to szaleństwo dopada człowieka w każdym wieku! Pani… pana narzeczona jest niezwykle piękną kobietą.
Cameron skinęła nieznacznie. Miała ochotę uciec.
- Słyszałem, że była pańską podwładną - dodał sucho Ride.
- Tak – odparł House – przez trzy lata. Możemy dosłać później, jeśli pan pozwoli, CV mojej przyszłej żony. A jeśli pan pyta, czy łączyły nas w tym czasie stosunki inne niż służbowe, to odpowiedz brzmi: nie.
Ride poprawił się na krześle z pewnym zakłopotaniem.
- Pytam, bo zdaje pan sobie sprawę…
- Tak, mam tego świadomość – wszedł w słowo House.
Ride najwyraźniej uznał temat za zakończony, czemu dał wyraz, stwierdzając:
- Mam nadzieję, że lubią państwo owoce morza. Bo to nie koniec na dziś!
Dalsza rozmowa przebiegała już w mniej napiętej atmosferze i ciężar konwersacji wzięli na siebie Stivenson i Morgan.
- Greg – Cameron spojrzała w oczy House, kiedy wrócili do domu i stali w przedpokoju zdejmując płaszcze – jesteś pewny?
- Nie – zamyślił się – ale głupio odmówić tak dobrej propozycji. Wolę diagnostykę. Chyba – dodał.
- Miałbyś nad sobą tylko Stivensona.
House przytaknął.
- Szkoda, że nie mogę wziąć do zespołu ciebie. – Oparł dłonie na jej na ramionach. – Serio.
Uśmiechnęła się i oparła policzek na jego dłoni.
- Ja też żałuję. Żadna praca nie będzie już nigdy taka, jak praca z tobą. Serio – dodała kokieteryjnie.
Oparł czoło na jej czole
- Podejrzewał, że byliśmy kochankami…
- Niewiele brakowało, a miałby rację.
- Nie bylibyśmy teraz w Denver.
- Naprawdę nie chcesz tu być. Możemy…
- Chcę. Chcę tu być. Chcę tu być z tobą. – Pocałował ją chyba głównie po to, żeby nie kontynuowała tej rozmowy.
Po powrocie z New Jersey – wtedy, zeszłego roku na początku czerwca – House przyznał się w końcu, że dobrze zna jej szefa Morgana. Naturalnie Morgan dzwonił wtedy pod wskazany telefon do House i pytał o Cameron. Cameron nie wie, co dokładnie powiedział House, ale Morgan nie miał już żadnych wątpliwości, że chce ją przyjąć do pracy.
Od połowy czerwca Cameron przeszła na posadę Browna (który udał się na emeryturę) i stała się samodzielnym lekarzem na oddziale onkologii. Co prawda jej specjalizacja była nietypowa (immunologia), więc raczej „używano” ją do konsultacji, a własnych pacjentów miała niewielu. Cameron miała zamiar zrobić w niedługim czasie specjalizację z onkologii.
House siedział w domu, trochę pisał, a trochę gotował, a trochę po prostu nic nie robił. Cameron bardzo męczyła ta nowa rola House, zdecydowanie bardziej niż jego samego.
- House, wiem jak ważny jest dla ciebie szpital – zaczynała. Ale wtedy House z reguły zaczynał ją całować. Najwyraźniej jego nowa rola bezrobotnego, czy raczej biorąc pod uwagę jego status majątkowy – rentiera, całkiem mu odpowiadała.
- Ally, zrozum, ja wreszcie wypoczywam – powiedział House po którymś kolejnym razie, gdy Cameron próbowała dać wyraz swoim wątpliwościom.
House przyjeżdżał czasem do niej do szpitala. Dość szybko wiele osób w szpitalu kojarzyło go już jako „tego sławnego dr House” oraz „faceta dr Cameron z onkologii”. House włączał się też czasem w ich problemy z pacjentami, ale nie wyglądało na to, że bardzo mu zależy na powrocie do roli lekarza.
- House, mam dla ciebie propozycję – powiedział pewnego dnia Morgan, gdy usiedli w szpitalnej stołówce; Cameron musiała zostać jeszcze przez jakiś czas w laboratorium – Cole, ordynatorka nefrologii chyba mogłaby cię przyjąć. Ma wakat i pomyślałem o tobie.
- Rozmawiałeś z nią już o tym?
- Tak, – powiedział szybko Morgan – ona chce cię przyjąć.
House zamyślił się.
- Rozumiem, że co nieco wie o mnie…
- Sądzę, że tak. To bardzo silna i bystra kobieta. Może sam z nią porozmawiasz?
Cole okazała się korpulentną panią w wieku House. Jej mąż był profesorem literatury angielskiej na Uniwersytecie Colorado, miała dwoje dzieci, które właśnie rozpoczynały studia i była bardzo skupiona na swoje pracy na nefrologii. Nie wyglądało więc na to, żeby miał się powtórzyć problem flirtów z szefową, jak to miało miejsce w New Jersey z Cuddy. Cole bardzo ceniła House, ale też się go nieco obawiała. Po godzinnej rozmowie poczuła się jednak całkowicie przekonana do idei przyjęcia go do grona swoich pracowników. Oferta dla House była korzystna i sam doktor Stivenson szef całego szpitala popierał ten pomysł.
Sam House nie był jednak przekonany. Wielokrotnie rozmawiał z Cameron o całym pomyśle i w końcu uznał, że na razie nie wybierze się do stałej pracy. Niespodziewanie, w połowie września zmienił jednak zdanie, o czym poinformował Cameron rano przed jej wyjściem do pracy.
I tak, już od czterech miesięcy ponownie pracowali w tym samym szpitalu.
House sprawiał wrażenie zadowolonego z nowej pracy. Stosunki z Cole układały się najwyraźniej dobrze, a jego sława na tyle obiegła szpital, że część ordynatorów innych oddziałów zaczęła go prosić o konsultacje, których on nie odmawiał. W połowie grudnia Stivenson zaczął poważnie zastanawiać się nad uregulowaniem tej kwestii, tj, stworzeniem dla House jakiegoś nowego stanowiska. Spotkał się w tej sprawie z Johnem Ride’em – właścicielem fabryki zabawek oraz sieci wesołych miasteczek z Denver, a zarazem największym darczyńcą szpitala. Ride dał się przekonać do ufundowania nowego oddziału – oddziału diagnostyki – specjalnie dla House. Właśnie w tej sprawie odbyła się owa kolacja w restauracji – Ride chciał poznać House osobiście na jakimś neutralnym gruncie. Stivenson kontynuował negocjacje z Ridem, a House się wahał, czy w ogóle chce odejść z nefrologii i zaczynać wszystko od nowa.
Rozdział 3. Wakacje
Pierwszą połowę sierpnia spędzili najpierw Paryżu, później pojechali na tydzień do Antibes. House zaskoczył ją oczywiście tą podróżą.
Przez cały upalny lipiec Cameron pracowała w szpitalu i przejmowała stopniowo obowiązki Browna. Nie chciała brać urlopu, szczególnie, że w maju i czerwcu, kiedy House najpierw niespodziewanie do niej przyjechał, a potem się sprowadził wykorzystała już wiele wolnych dni. Miała wyrzuty sumienia, że w czasie, gdy tak bardzo chce z nim przebywać i nadrabiać cały stracony wcześniej czas, wychodzi rano i wraca późnym popołudniem. On w tym czasie zajął się pisanie artykułów i gdy wracała do domu czekała na nią z reguły kolejna intelektualna praca.
Gdy wróciła tego wieczoru do domu zastała go jednak nad stosem kolorowej prasy. Wycinał zdjęcia aktorów i aktorek.
- House – wybuchła śmiechem – jednego dnia piszesz artykuł do Nature, a drugiego wycinasz zdjęcia z gazet jak nastolatka.
Uśmiechnął się do niej i odłożył na stół nożyczki.
- Za dwa dni wyjeżdżamy – powiedział w jej włosy, gdy przyciągnięta niecierpliwym gestem opadła na jego kolana. – Wiem, że lubisz francuski.
Cameron spojrzała na House badawczo i przygryzła wargi w uśmiechu.
- Mam na myśli twoje książki! – śmiał się głośno.
Cameron uczyła się przez wiele lat francuskiego i ciągle miała poczucie, że zna słabo ten język. Co jakiś czas postanawiała nadrobić ten defekt i efektem tego był zakup kolejnej książki do nauki francuskiego. I na tym z reguły kończyły się te wysiłki.
- Ach, masz na myśli moje książki. Przestań! – poczuła mocne ugryzienie w szyję. – Dokąd jedziemy?
- Zobaczysz. – Zamknął jej usta natarczywym pocałunkiem.
Jeszcze tego samego wieczoru wydusiła z niego informację o podróży do Francji.
- A, Morgan? Przecież wiesz, że nie mogę…
- Możesz, możesz, już się zgodził.
Podczas pobytu w Paryżu Cameron miała nieustanny dylemat czy zwiedzać, czy przebywać z Housem. Marzyła o Paryżu jako nastolatka i nie mogła uwierzyć, że to marzenie się nagle zrealizowało. House znał miasto, no i kulał, więc jego możliwości turystycznych wypadów były dość ograniczone. W końcu zdecydowała się podzielić czas; Cameron zapamiętała z Paryża, że to miasto po którym się biega. House niekiedy towarzyszył jej w niektórych wyprawach, wtedy oczywiście wycieczki miały bardziej statyczny charakter. Na przykład pewnego popołudnia siedzieli w Ogrodach Luksemburskich i kontemplowali otoczenie:
- House, jak to możliwe, byłeś tu dwa razy, a znasz wszystko!
- Byłem dwa razy, ale raz dość długo.
- Jak długo?
- Półtora roku.
Cameron spojrzała na niego ze zdumieniem. Wydawało jej się, że zna już dość dobrze historię życia House.
- Byłem tu w trakcie studiów. Studiowałem można powiedzieć.
- Medycynę? U kogo?
- Byłem w konserwatorium muzycznym.
- Nie mówiłeś nigdy…
- Bo go nie skończyłem. Nie ma się czym chwalić. Wybrałem medycynę i chyba nie ma powodu, żeby tego żałować.
- Jesteś okropny. I niezwykły…
Pocałowała go, objął ją i siedzieli tak w przyjemnym milczeniu.
- House, czy mój francuski jest naprawdę tak zły.
- Nie - jest jeszcze gorszy. To znaczy ten francuski – wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu.
Uszczypnęła go w ramię i zaczęła się śmiać.
Z Paryża pojechali na tydzień na Lazurowe Wybrzeże. Tam oddali się już zupełnie słodkiemu lenistwu. Oczywiście za wyjątkiem całonocnego wypadu do kasyna w Monaco.
Cameron wróciła do Denver wypoczęta i jeszcze bardziej szczęśliwa.
Gdy tak siedzieli razem wieczorami w swoim nowym mieszkaniu, każde zajęte swoimi sprawami, a potem nagle zaczynali ze sobą rozmawiać i nie rzadko okazywało się, że za kilka godzin Cameron musi już jechać do pracy, Cameron miała narastające poczucie, że oto w jej życiu zdarzyła się jakaś ogromna przemiana, której konsekwencji ciągle nie potrafiła sobie wyobrazić. House nadal zachowywał się jak House. Zajmował się setką bzdur albo siadał zamyślony i trwał tak godzinami, grał na fortepianie, słuchał muzyki, oglądał General Hospital, żartował i był złośliwy. Czytał w jej w myślach i był uparty jak osioł. Był Housem, jakiego poznała i w którym się tak mocno zakochała. Zarazem jednak pojawił się w jej życiu nowy House. House, który ją wybrał. House, który nie miał wątpliwości. House, który był wobec niej czuły i troskliwy, dbał o nią, a wręcz rozpieszczał. House, który się wobec niej otwierał i mówił jej o rzeczach, o których zapewne nie mówił nawet Wilsonowi. To wszystko było nowe i ekscytujące. Także trochę przerażające. Cameron co raz częściej myślała, jak skomplikowanym i niezwykłym człowiekiem jest House i jak wielką odpowiedzialność los złożył w jej ręce. Gdy House poszedł do pracy na oddziale nefrologii, lęki Cameron dotyczące możliwego powrotu do New Jersey nieco przybladły. Co raz częściej zaczynała myśleć o przyszłości. Gdy spoglądała w przeszłość uświadamiała sobie, jak bardzo kochała wtedy House i jak zarazem mało go znała. Myślała też, że gdyby wtedy go nie kochała, teraz z pewnością zaczęłaby go kochać.
W tych dniach nie myślała zresztą tak naprawdę dużo o uczuciach. Abstrakcyjna idea miłości wypełniła się konkretem codzienności z Housem.
Rozdział 4. – New Jersey
ten rozdział zamieściłam już po epilogu "Rozmów"
Gdy po kilku miesiącach House spoglądał na wydarzenia z maja i czerwca czuł ulgę, że wyjątkowo udało mu się tego nie spieprzyć. Nie mógł uwierzyć, że udało mu się zrobić coś takiego i dziękował w duchu opiekuńczym bóstwom, że chociaż raz przejęły władzę nad jego upartym rozumem.
Rozmawiali ze sobą bez końca i mówili sobie o rzeczach co raz bardziej intymnych i ważnych, ale temat tego, jak House porzucał PPTH i dlaczego w ogóle do niej przyjechał nie był poruszany. Cameron przyjęła i uwierzyła w miłość House do niej i chociaż czuła, że sprawa jest bardziej skomplikowana, nie poruszała tego tematu. Pochłaniała ją codzienność, która była źródłem radości i spokoju tak dużego, że demony lęku, które wyzierały z tych myśli udawało się zdusić. Widomym znakiem obecności tych lęków był strach wobec PPTH. Cameron reagował panicznie na wszelkie sugestie mogące, chociaż teoretycznie prowadzić do wniosku, że House chce tam wrócić. House czuł się w obowiązku dusić te lęki i za każdym razem upewniał ją, że zostaje i donikąd się nie wybiera. Prawdę mówiąc, decyzja o powrocie do pracy była jednym z tych sposób, które miały ją uspokoić. House nie wiedział dlaczego, ale odkąd zdecydował się z nią zamieszkać jego tolerancja na przeżywane przez nią cierpienie była bliska zeru. Nie mógł znieść tego, że ona cierpi z jego winy.
Z punktu wiedzenia House to, że do niej przyjechał było logiczną konsekwencją tego, co się między nimi działo przez te wszystkiego lata. Kiedy przyjął ją do pracy był nią oczarowany od pierwszej minuty. Była przede wszystkim niewiarygodnie wprost piękna. House wiedział, że nie jest tu oryginalny, bo Cameron była obiektywnie bardzo ładna i podobała się niemal wszystkim facetom. W oczach House jej piękno było jednak czymś więcej. Cameron wydawała mu się tworem doskonałym, doskonalszym od jego wyobrażeń, kimś kto jest wręcz nierzeczywisty. Po drugie szybko odkrył nie tylko to, że źródłem jej piękna jest nie tylko fizyczna atrakcyjność, ale i delikatny charakter i mocny intelekt, ale przede wszystkim to, że ona się go nie bała. House przyzwyczaił się do tego, że ludzi przeraża, onieśmiela, niekiedy też równocześnie fascynując. Cameron wydawała się być przedstawicielką jakiegoś innego gatunku: nie obawiała się go, chciała go poznać, dążyła bez lęku ku niemu. Kiedy patrzyła w jego oczy, wiedział, że czyta z nich wiele, nie tylko dlatego, że może podświadomie chciał dać się jej poznać, ale i dlatego, że ona nie miała żadnych oporów by patrzeć w głąb jego duszy.
Kiedy w zasadzie wyznała mu miłość podczas epizodu krótkich rządów Voglera był zszokowany. Nie wierzył w to i był wściekły, że ta senna zjawa odbiera mu spokój, ale z drugiej strony nie potrafił o niej przestać myśleć. Nie wiedział dlaczego w końcu to zrobił, ale poszedł do niej i poprosił ją o powrót. Jej warunkiem była randka. Nie był zdecydowany, czy to go cieszy, czy przeraża. Gdy siedział z nią w restauracji, którą sam wybrał, w scenografii, która sam zaplanował poczuł się jak stary idiota. Czuł, że wykorzystał tą młodą i naiwną dziewczynę, która uwierzyła najwyraźniej, że może być jej „chłopakiem” do tego, aby poprzez snucie swoich estetyzujących wyobrażeń poczuć się odrobinę mniej samotny i nieszczęśliwy.
Cameron wycofała się. Nie mógł jednak o niej zapomnieć. Chciał ją wciągać w różne gry, ale ona ich uparcie odmawiała. Nie chciała z nim żadnego kompromisu. Wtedy właśnie popełnił pierwszy błąd, którego nie mógł sobie wybaczyć do tej pory. House przyjął założenie, że oboje tak samo rozumieją warunki tej gry: ona go fascynuje, on – ją. Nie wiedział, że ona widzi to inaczej: ona jest nim zafascynowana, a on jej nie chce. Kiedy zaczęła spotykać się z Chasem przyjął to z ulgą. Cameron w jego oczach wypadła z roli baśniowej zjawy i stała się zwykłą cyniczną dziewczyną, jakich wiele wokół. Wzbudzała zazdrość, plotła z Chasem swój związek – żałosny, jak inne związki w tym dalekim od doskonałości świecie.
Nie mógł zrozumieć jej decyzji opuszczenia Chase. Z jednej strony Chase dał jej solidne powody, żeby była na niego wściekła z drugiej strony jej determinacja do tego, żeby go opuścić była nielogiczna. Chciał się, jak to on, po prostu dowiedzieć, gdy poszedł za nią do szatni, w której z wściekłością pakowała swoje rzeczy. Jej wyznanie wtedy było niemniej szokujące jak tamto za pierwszym razem. Widział, że dla niej również. Chęć, aby ją zatrzymać była jeszcze silniejsza niż za pierwszym razem.
Ale tym razem ona naprawdę wyjechała. Najpierw był na nią wściekły, potem analizował jej zachowanie w nieskończoność, potem ją znienawidził patrząc na staczającego się Chase („tak właśnie bym wyglądał” - myślał), a potem sam nie wiedział dlaczego napisał do niej smsa. Napisał do niej dwa dni po tym, jak Wilson chciał odebrać sobie życie i House zawiózł go na oddział psychiatryczny. Nie odpowiedziała i House przysiągł sobie solennie, że następnym razem zwiąże sobie rękę jeśli jeszcze raz będzie chciał się z nią kontaktować. Kiedy zadzwoniła do Wilsona, patrzył na jej numer wyświetlający się na aparacie i nie mógł się zdecydować. Po kilku chwilach wziął jednak telefon Wilsona i oddzwonił do niej. Długo nie odbierała, w końcu, gdy odebrała jej głos był zdyszany (co robiła?). Była najwyraźniej w szoku, że to on do niej dzwonił i nie mogła wydobyć z siebie słowa. House czuł w sobie przeraźliwą tęsknotę. Odeszła, nie widywał jej, nie odpowiadała na jego zaczepki, odmawiała mu nawet jednego zdania.
Po jej rozmowach z Wilsonem ta senne mara ponownie jednak zaczęła wypełniać się treścią. Gdy wysyłał do niej sms’y mógł sobie dobrze wyobrazić, jak się z nich śmieje, chowa aparat do kieszeni szpitalnego fartucha i rozmyśla przez cały dzień o tym, co do niej napisał.
Z relacji Wilsona domyślił się, że wbrew temu, co sądził zranił ją tym, że pojechał po Trzynastkę. Był pewny, że ona by tego oczekiwała i trochę dla niej, trochę dla Wilsona, a trochę dla samej Remy, pojechał do Tajlandii i ściągnął Trzynastkę z powrotem do PPTH. Wyobrażał sobie bez końca, co ona myśli, dlaczego tak myśli i co on powinien w tej sytuacji myśleć. Za namową Wilsona umówił się w końcu z Cuddy i nie było dla niego zaskoczeniem, że wieczór zakończył się w łóżku Cuddy. Którejś nocy niewiele myśląc nad tym, co robi, zadzwonił do Cameron. Odebrała natychmiast i tym razem rozmawiała z nim. Wreszcie z nim rozmawiała. Rozmawiała z nim, tak jak nie rozmawiali już dawno, może nawet nigdy. Znowu stała się dziewczyną z jego snów. Nie mógł oprzeć się, żeby dzwonić do niej nieustannie, a ona była taka, jaką ją właśnie kochał. Wtedy to sobie uświadomił – że ją kocha, chociaż nie miało to w jego oczach żadnego sensu i było skazane na smutny finał. Umawiał się z Cuddy i kochał Cameron.
Dowiedziała się, że umawia się z Cuddy i bolało ją to bardziej niż przypuszczał. Był na nią wściekły: czy nie ona pierwsza wybrała ten cyniczno-pragmatyczny model życia, wiążąc się z Chasem? Cameron najpierw wybrała głupi związek z Chasem, a potem wyjechała w ciągu jednego dnia do innego stanu i zaczęła nowe życie z dala od niego. Dlaczego od niego oczekiwała czegoś zupełnie innego? Starał się jej to powiedzieć – zacząć z nią kolejną grę – ale ona była na to impregnowana. Słyszał jak zagarnia ją gorączka i obłęd i nie mógł jej w tym momencie zrozumieć. Zadzwoniła do niego po raz kolejny – tęsknił za nią ogromnie. W trakcie tej rozmowy doznał jednej ze swoich epifanii, czyli momentów, gdy jego myślenie wreszcie wkracza na dobre tory: Cameron nigdy nie była cyniczna. Popełnił błąd. Żaden z jej wyborów nigdy nie był cyniczny. Każdy z jej wyborów był podszyty miłością do niego, w która przecież nie wierzył. Rozsypane puzzle układały się na jego oczach w jedną spójną całość: ta niezwykła i w tajemniczy sposób szalona dziewczyna wybrała jego, a on kochał ją. Decyzja, żeby po prostu wsiąść w samolot była już tylko prostą i logiczną konsekwencją.
**********
Te prawie dwa tygodnie z Cameron były niezwykłe. Nie mógł uwierzyć, że to, co się dzieje, dzieje się naprawdę i cieszył się jak dziecko. Nie był jednak dzieckiem i wiedział, że musi się ponownie zderzyć się z rzeczywistością New Jersey. Przez kilka dni wymyślał wykrętne odpowiedzi dla Wilsona i Cuddy, którzy prześladowali go telefonami, ale wiedział, że nie da rady tak działać na dłuższą metę. Obiecał Cameron, że wróci i wsiadł w samolot do New Jersey.
Nienawidził tego miejsca. Ale to było jego miejsce. Jeszcze tego samego wieczoru opowiedział Wilsonowi o Cameron. Wilson patrzył na niego dokładnie tak, jak wtedy, gdy oboje odkryli, że prześladują go halucynacje i stracił zdrowy rozum. House czuł, że traci grunt pod nogami. Słyszał przez telefon, jak Ally boi się, że nigdy do niej nie wróci i chciał ugasić jej ból, ale zarazem czuł, że naprawdę już może nigdy nie pojechać do Denver.
Następnego dnia poszedł do pracy do PPTH. a Cameron wypełniała jego umysł szczelnie. Myślał o niej nawet wtedy (szczególnie wtedy), gdy Cuddy przytuliła się do niego, a on objął ją i zaczął całować. Dwa dni później wieczorem zadzwonił do Cuddy i powiedział, że nigdy się z nią już nie spotka. Nie był szczególnie zdziwiony, gdy Cuddy zjawiła się w jego domu, po którym krążył jak dzikie zwierze w klatce. Powiedział jej prawdę. Cuddy milczała, a w końcu powiedziała, że ma nadzieję, że i to również spieprzy. Nie miał do niej żalu, bo sam też tak czuł. Wiedział jednak, że nawet, gdyby miało go to kosztować życie, nie będzie w stanie żyć, wiedząc, że z dala od niego Cameron mieszka i czeka na niego w Denver.
Dręczył się tak całą noc, ignorując telefony od Wilsona, aż w końcu nad ranem doznał kolejnego przebłysku. Wiedział, że jedną z rzeczy, która go tak męczy, jest to, że czuł się jak żałosny kochanek, który rozważa wprowadzenie się do swojej zbyt młodej i zbyt pięknej kochanki. Zaczął szukać w Internecie stron o nieruchomościach w Denver. O pierwszej przyzwoitej porze zadzwonił do jednej z agentek i obiecał jej złote góry, o ile szybko znajdzie mu szybko mieszkanie, którego szuka.
Wszystko dalej było logiczną konsekwencją podjętych już wyborów. Pakował swoje rzeczy i w końcu wynajął firmę, która miała to dokończyć. Nienawidził, gdy ktoś dotykał tego, co należało do niego, ale nie widział innego rozwiązania. Oddał na wynajem swoje mieszkanie. Złożył wymówienie z pracy w PPTH wraz z prośbą o natychmiastowy urlop. Cuddy była lepsza niż sądził, bo bez słowa protestu się na to zgodziła. Przekupił wizją zostania szefem Foremana i zmusił go do pomocy w pakowaniu swoich rzeczy. Nie chciał, żeby w New Jersey zostało cokolwiek ważnego dla niego. Wiedział, że nie będzie mógł już po to wrócić.
W noc przed wylotem do Denver Wilson wprosił się do House. Pili piwo i oglądali leniwie telewizję.
- Zazdroszczę ci – powiedział wreszcie Wilson po tym, jak porozmawiali obszernie na mało istotne tematy.
- Zazdrościsz mi Ally? – zapytał House i czuł, że posługiwanie się jej imieniem przy Wilsonie jest perwersją, której nie potrafi się oprzeć.
- Trochę też. - Mówił Wilson bawiąc się butelką z piwem. – Zazdroszczę ci przede wszystkim tego, że potrafisz tak pokochać. Ja nie potrafię. – spojrzał mu prosto w oczy.
Kiedy House wylądował w Denver martwił się solidnie o to, jakie wrażenie zrobi na nim Cameron. Gdy ją ujrzał, poczuł niewypowiedzianą ulgę: była lepsza niż ją sobie wymarzył. Stała w letniej kwiecistej sukienczynie. Miała na sobie sweterek, który z tajemniczych względów równie dobrze idealnie pasował, co zupełnie nie pasował do tej sukienki. Trzymała w dłoni niepewnie jakąś grubą i zapewne dziwaczą książkę. Spojrzał na nią i czuł, że nie wypuści jej już nigdy z objęć. Nawet, gdyby miało kosztować go to życie.
Niestety, historia, którą przeżył była nieopowiadalna. Przynajmniej tak sądził. Nie mówił o tym Ally; poprzestawał tylko na gaszeniu jej lęków. I spokojnie wybierał życie wraz z nią.
Ostatnio zmieniony przez ninka_m dnia Nie 14:45, 31 Sty 2010, w całości zmieniany 9 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Sonea
The Dark Lady of Medicine
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 2103
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szmaragdowa Wyspa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 15:46, 08 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Oddział specjalnie dla House'a. Ten to ma farta, ale co się dziwić. Z tą jego mądrością xD
Czekam na dalsze części
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kropka
Litel Wrajter
Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 3765
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 31 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:28, 08 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Dziękuję, że dałaś się "przekonać"
Wspólny fik będzie tak nieprzewidujący (już jest), że nie musisz chować swojej historii.
To cudowne siedzieć i czytać ich historię. Poznawać zdecydowanego House'a z innej strony, widzieć szczęśliwą Allison....
Mogłabym ją czytać na okrągło.
To jest niezwykłe, ze hameronkowe historie są takie ciepłe, pełne wzajemnego zrozumienia...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Nie 21:12, 08 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Dziękuję Kropko! No to następna część (którą już znasz) :
Rozdział 5. - Ślub
House tęsknił za Wilsonem od pierwszego dnia w Denver. Szczególnie, że przed przeprowadzką, House i Wilson mieszkali razem przez kilka miesięcy i nigdy wcześniej nie byli sobie tak bliscy. To, jak jednak Wilson tęsknił za Housem, nie dawało się z niczym porównać. Cameron zdawała sobie z tego sprawę i czuła się przy Wilsonie, jak dziewczyna, która odbiła chłopaka swojej najbliższej przyjaciółce.
Wilson dzwonił praktycznie codziennie i Cameron zastanawiała się, jaki jest naprawdę stosunek Lyndy – dziewczyny Wilsona, z którą obecnie mieszkał – do całej tej zażyłej przyjaźni. Cameron miała poczucie, że to co łączy ją i House niekoniecznie jest w całości odkryte przed Wilsonem. Związek Wilsona i Lyndy nie miał jednak dla nich żadnych tajemnic.
Wilson w związku z Lyndą przeżywał rozliczne rozterki i jedna z nich dotyczyła dziecka. Mianowicie Lynda chciała mieć dziecko, a Wilson nie mógł sobie wyrobić zdania w tej kwestii.
- Podeślę ci rano jakieś linki z internetu – słyszała jak House ziewał w słuchawkę, kiedy wyszła wykąpana z łazienki i po drodze do sypialni zajrzała do salonu, gdzie House leżał na kanapie i konwersował z Wilsonem. - Możesz to potraktować, jako odpowiedz na pytanie: co robić.
Zasypiała już, gdy usłyszała, że House przyszedł wreszcie do sypialni. Poczuła jak ugina się materac obok niej i po chwili House przytulił się do jej pleców.
- Będziesz bardzo zła, jak odwiedzi nas tu moja kochanka?
Cameron zaśmiała się w poduszkę.
- Czy Lynda dowie się, że jej narzeczony jedzie na ważną konferencję medyczną?
- Raczej na konsultacje medyczną. Jeśli wiesz, o czym mówię.
House dmuchał delikatnie w jej ucho.
- Greg, to łaskocze.
- Wilson zaprasza nas na ślub.
Cameron zastygła.
- Kiedy?
- Na początku grudnia.
- Pojedziemy?
- Nie.
Zamilkli.
- Na pewno nie chcesz?
- Chyba, że tobie jakoś bardzo na tym zależy…
Cameron odwróciła się i patrzyła na rysującą się w ciemności twarz House.
- Dziękuję – wyszeptała.
- No wiesz – głos House brzmiał lubieżnie – chodzenie na śluby, szczególnie Wilsona, to moja dobrze skrywana pasja. Mam kilka pomysłów, co do tych podziękowań…
Pocałowała go, nie czekając na dalsze sprośne aluzje.
Wilson przyjechał do nich na początku listopada. Zamieszkał w ich mieszkaniu, w nieużywanym jak dotąd pokoju dla gości.
- House, trudno mi uwierzyć w to, co teraz powiem, ale ty gotujesz jeszcze lepiej. To niesamowite. Marnujesz się! – Wilson nie mógł się nachwalić kolacji przygotowanej przez House.
- To prawda. Zawodowo zajmuję się raczej kwestiami związanymi z sikaniem. To raczej nie zaostrza apetytu.
Cameron mogła się założyć, że Wilson był przed chwilą bliski zakrztuszenia się, ale udało mu się przełknąć.
- Ally, pozwalasz mu czasem gotować?
Cameron spojrzała na House i uniosła brwi.
- Tak, czasem.
Cameron nie pamiętała, kiedy ostatnio gotowała obiad. Chyba w ogóle ze dwa razy od czasu zamieszkania z Housem? Wtedy, gdy Greg był przeziębiony i leżał przez kilka dni.
- Ally – zaczął uroczyście Wilson – pewnie House już ci mówił, ale chcę, żebyś usłyszała to ode mnie: pobieramy się z Lyndą i chcemy, żebyście byli świadkami szczęścia, które nas spotkało.
Cameron miała ochotę powiedzieć, że są nie tylko świadkami tego szczęścia, ale jego aktywnymi uczestnikami, ale rzekła po prostu:
- Masz na myśli ślub Jimmy?
- Dokładnie, 6. grudnia. To nasz wzajemny prezent na Mikołajki – dodał z dumą Wilson.
- Jeśli zamiast do mnie wydzwaniać, spędzisz miłe chwilę ze swoją przyszłą panią Wilson, na dzień Matki też będziesz miał dla Lyndy mały upominek – zauważył ironicznie House.
Wilson niepewnie poruszył się na krześle.
- Przyjedziecie?
- Nie – odpowiedział bez chwili zwłoki House, wstał i pokuśtykał do kuchni po drugą butelkę wina.
- Moja dziewczyna ma silny zespół napięcia przedmiesiączkowego, który tak się nieszczęśliwie składa wypada akurat 6 grudnia. – kontynuował z kuchni. – Wiesz, mogłaby rzucić tortem w pannę młodą.
- Ally – Wilson położył rękę na dłoni Cameron – będzie mi i jego, i ciebie brakowało.
- Wiem, Jimmy. Zdajesz sobie sprawę, jakbyśmy się czuli z powrotem w New Jersey. – Cameron mówiła cicho, patrząc w oczy Wilsona.
- Wiem…
House wrócił z winem i podał je Wilsonowi, aby ten je otworzył.
- A wy? – zapytał Wilson. – Morgan mówi o was jako o narzeczonych.
- Chciałbyś móc nie-przyjechać na nasz ślub? – zapytał House
- No wiesz, mógłbym się opierać, a ty byś mnie namawiał.
Cameron spojrzała na House. House uśmiechnął się tajemniczo.
- Jak się pobierzemy, to wyślemy ci listę prezentów.
Wilson kręcił głową.
- House, ty byłeś zawsze zagadką, Ally, ty byłaś zawsze skryta. A teraz razem tworzycie zagadkę w zagadce. Albo zagadkę do kwadratu. – Uniósł kieliszek z winem. - Za wasze narzeczeństwo i wasz ślub, na który na pewno nie przyjadę – Wszyscy troje wypili ten szczególny toast.
Po wyjeździe Wilsona oboje odetchnęli z ulgą. House wreszcie mógł się wyspać.
- Ally – szepnął do niej, kiedy oboje już zasypiali – chciałabyś?
Cameron przez chwilę sennie próbowała zastanowić się, o co chodzi House’owi.
- Co chciałabym?
- No wiesz…
- Chodzi ci o… ślub?
- Mniej więcej.
- Nawet nie poprosiłeś mnie o rękę.
- A odmówiłabyś?
- Nie.
- No widzisz.
Po chwili:
- Rozumiem, dlaczego nie chcesz.
Cameron usiadła łóżku.
- Nie powiedziałam, że nie chcę.
- Ale nie chcesz. – House podniósł się wyżej na poduszce. Spojrzała mu w oczy i nie zobaczyła w nich nic innego niż łagodna czułość. Pomyślała, że obiecała Housowi, że będzie z nim szczera i jak dotąd House miał rację – ta formuła dobrze się sprawdzała pomiędzy nimi.
- Małżeństwo nie kojarzy mi się najlepiej. – powiedziała w końcu patrząc w oczy House. – I to nie ma nic wspólnego z tym, co do ciebie czuję. Ani z tym, że niczego bardziej nie chcę niż być z tobą już na zawsze.
House rozumiał, co Cameron czuła. Jej pierwsze małżeństwo zakończyło się po pół roku śmiercią jej męża. Jej drugie małżeństwo po pół roku zakończyło się awanturą, zerwaniem oraz uświadomieniem sobie, że nigdy nie kochała kogoś, komu ślubowała dozgonną miłość.
- Czy przeszkadza ci, gdy…
- Nie – objęła go i przytuliła się – ja też o tobie mówię: mój narzeczony. Podoba mi się to. – Zaczęła go całować.
- Poza tym, chyba ci się oświadczyłem – mruczał pomiędzy pocałunkami.
- Uznajmy, że tak – szeptała w jego szyję.
[/b]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sonea
The Dark Lady of Medicine
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 2103
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szmaragdowa Wyspa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 6:53, 09 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - Chciałbyś móc nie-przyjechać na nasz ślub? – zapytał House |
Cytat: | - Moja dziewczyna ma silny zespół napięcia przedmiesiączkowego, który tak się nieszczęśliwie składa wypada akurat 6 grudnia. – kontynuował z kuchni. – Wiesz, mogłaby rzucić tortem w pannę młodą. |
Stanęła mi przed oczami Allie z tortem, rzucająca do tyłu xD
Świetna część xd
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Śro 2:26, 18 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Jakoś nie cieszy się popularnością ta moja kontynucja Ale napisałam, to wrzucam (kolejnych kilka partów).
Rozdział 6. Zakupy
Między Świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem przyjechała do nich Trzynastka. Remy pracowała nadal w PPTH, ale jako chyba jedyna pracownica stamtąd, za wyjątkiem oczywiście Wilsona, kochała ich oboje, a Cameron w sposób szczególny. Remy nie czekała specjalnie na zaproszenie, wręcz poinformowała o swoim przyjeździe i Cameron i House doszli do wniosku, że trzy dni w towarzystwie Remy jest do wytrzymania.
Cameron wzięła dzień wolny w pracy i postanowiła udać się Trzynastką na zakupy. Zaczynały się poświąteczne wyprzedaże, a chodzenie po sklepach z Remy było ciekawsze niż robienie zakupów samotnie. Trzynastka opowiadała jej przez całą drogę o plotkach z PPTH (taktownie starając się omijać temat Chase i Cuddy), przemycała informacje o swojej chorobie oraz bez żadnego umiaru domagała się od Cameron analizy jej związku z Foremanem.
- Powiedz, czy ja wyglądam na eksperta od związków? – zapytała Cameron któregoś wieczoru House, gdy w końcu udało jej się zakończyć rozmowę przez telefon z Trzynastką. House uniósł wzrok znad gazety.
- Widzi na co dzień w pracy Chase, a mimo to uważa, że będę dobrym doradcą – kontynuowała Cameron.
- Może właśnie dlatego – mruknął House. – Poza tym wie, że żyjesz ze mną. Nie ma lepszej rekomendacji.
Trzynastka i Cameron oglądały właśnie ubrania w markowym butiku.
- Wow! – zareagowała Trzynastka na widok Cameron wychodzącej z przymierzalni w sukience koloru burgund. Cameron kręciła się przed lustrem, a Trzynastka chwyciła za metkę.
- Niestety, kochana - odpada. To najwyraźniej nie jest przecenione.
Cameron spojrzała na metkę i wzruszyła ramionami.
- Podoba mi się. Dam radę.
- Nieźle ci tu płacą! - Remy kiwała głową z podziwem. – Chyba sama przeniosę się do Colorado albo pójdę zaraz po powrocie po podwyżkę do Cuddy!
Cameron uśmiechnęła się i nie rozwijała tematu.
Jedną z rzeczy, o których Cameron nie wiedziała o Housie zanim nie zaczęła z nim mieszkać, a może raczej, której sobie wtedy nie uświadamiała, było to, że House był zamożnym człowiekiem. Jak szybko wyszło na jaw mieszkanie w Denver House kupił, a nie wynajął. Była to bardzo dobra dzielnica, ładny architektonicznie dom, bardzo duże mieszkanie, wyremontowane i wykończone w gustowny sposób. Wszystko wskazywało na to, że jego cena musiała być wysoka. Co prawda House przekonywał ją, że zakup mieszkania jest dobrym interesem w czasach, gdy ceny nieruchomości osiągnęły historyczne dna, ale Cameron zdawała sobie sprawę, jak dużą kwotę wydał House.
- Poza tym – dodała – sprzedałeś mieszkanie w New Jersey, też tanio.
- Skąd wiesz, że je sprzedałem? Może wynająłem.
Cameron zrobiło się nieprzyjemnie. Myśl, że House ma ciągle mieszkanie w New Jersey była przykra.
- Może ja nie jestem wybitnym biznesmenem, tylko wybitnym lekarzem, ale wydaje mi się, że kupuje się tanio, a sprzedaje drogo – dodał patrząc jej w oczy. – Nie musisz martwić się o pieniądze. Proszę więc – przestań.
Mniej więcej na początku września wyjęła ze skrzynki list z banku.
- Nie mam tam konta. O co chodzi? – dziwiła się głośno otwierając kopertę. W środku była karta kredytowa na jej nazwisko. – Greg, wiesz o co chodzi?
Spojrzał niedbale.
- A tak, masz kartę do mojego konta.
- Greg!
- Tak?
- Dlaczego to robisz? Wiesz przecież, że nie potrzebuję…
- Dziś nie, a jutro może będziesz. Nie ma, o czym gadać. – Wiedziała, że jest skrępowany. – I w ogóle jej używaj, bo potrąca mi za jej wydanie. Kup sobie coś. Cokolwiek chcesz.
Cameron stała nie mogąc się zdecydować, czy czuje się bardziej zaskoczona, skonfundowana, czy zawstydzona. To nie było romantyczne. To było krępujące.
Stopniowo jednak przemyślała całą sprawę i doszła do wniosku, że House i tak na zakupy nie będzie chodził. Poza tym jego błyszczące oczy, kiedy przechadzała się przed nim tanecznym krokiem w nowo nabytych sztukach odzieży wskazywały, że oboje czerpią z tego przyjemność. Dlatego więc, kiedy w końcu wybrała się z Remy, zastanawiała się tylko nad tym, co naprawdę chce kupić, w czym chodzić i co wywoła błysk w oczach Grega.
Kiedy dotarły z Remy na lotnisko i Remy odprawiła bagaż okazało się, że mają jeszcze chwilę czasu. Usiadły przy stoliku jednej z lotniskowych kawiarni.
- Wiesz – Remy przechyliła głowę – to niesamowite, jak on cię kocha.
Cameron poczuła, że się trochę rumieni.
- On cię wybrał. Całkowicie. Ufa ci bezgranicznie – to widać.
- On jest skomplikowany, Remy – Cameron mieszała kawę.
- Jest. Ale to z tobą jest proste. On wybrał taką całkowitą prostotę. Niczego nie komplikuje, prawda?
- Masz może rację – zamyśliła się Cameron. Decyzja. Przypomniało jej się, jak jeszcze pół roku temu nienawidziła tego słowa.
- Och – westchnęła Trzynastka – mój Eric niestety nie jest taki jak House. Nie przypuszczałam, że kiedyś to powiem! – roześmiała się.
Cameron wracała do domu i po drodze myślała nad słowami Trzynastki. Była z Gregiem już ósmy miesiąc i przez cały ten czas w głębi duszy czuła się z nim bezbronna. Bała się, że któregoś dnia House wyjedzie, a bajka się zakończy. Teraz uświadamiała sobie, że to House złożył swoje życie w jej rękach – rzucił ulubioną pracę, wyprowadził się, zrezygnował z nielicznych przyjaciół. Stał się bezbronny. Zaufał jej. Dzielił się z nią wszystkim.
Ich pierwszy Sylwester spędzili tylko we dwoje. Mieli zaproszenie od Morgana, ale uparli się, że zostaną sami. Tuż przed dwunastą wzięli po butelce piwa i wyszli przed swoje mieszkanie. Na ulicy było sporo osób. Kiedy wokół strzelały korki od szampana, House objął ją delikatnie i szepnął:
- Wszystkiego najlepszego na nowy rok.
- Wszystkiego najlepszego, House.
Rozdział 7. - Stażyści
Rozmowy o nowym oddziale diagnostyki w styczniu nabrały tempa. House w końcu się zdecydował i Stivenson ogłosił nabór na dwa stanowiska stażystów. House co prawda upierał się przy trzech, ale budżet nowo tworzonej diagnostyki nie był z gumy.
- Dokładam ci z budżetu całego szpitala. – Stivenson nie był zadowolony z postawy House, który zamiast okazywać wdzięczność, wiecznie zrzędził. – Czy wiesz ile osób będzie miało o to do mnie pretensje?
Trwał remont pokoi dla nowego oddziału; House był wymagający również jeśli chodził o wystrój wnętrz. Cameron jednak musiała przyznać, że nowy oddział nie miał tylu „zabawek” specjalnie kupowanych dla House, co dawny ich oddział w PPTH.
Pewnego wieczoru, gdy siedzieli naprzeciw siebie w małej restauracyjce i jedli kolację. Cameron dostrzegła, że przy stoliku obok starszy facet nie spuszcza z nich oka.
- To jakiś twój znajomy? – zapytała Cameron nieznacznie wskazując w stronę faceta.
House zerknął w jego stronę.
- Nie przypominam sobie. Pewnie zwykły zazdrośnik.
- Myślisz, że mnie zna?
- Myślę, że nie zna żadnego z nas, ale zastanawia się po prostu, co taka piękna młoda kobieta robi z takim starym kaleką jak ja.
- House…
- Nie chcę cię martwić, ale sądzę, że on w tej chwili nie obstawia, że jesteś immunologiem…
- House – wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni. – Nie lubię, kiedy tak mówisz.
- Ally, rzeczywistość nie musi nam się podobać. Prawda jest taka, że różnica wieku i… atrakcyjności pomiędzy nami, zwraca na siebie uwagę.
- Greg, wiem, że to dla ciebie trudne.
- Dla mnie? – przerwał jej – Dla mnie to komfortowa sytuacja i ten facet mi po prostu zazdrości. Czy myślisz, że – zakładając, że mnie w którymś momencie nie kopniesz – starzejący się facet nie chce mieć przy boku piętnaście lat młodszej dziewczyny, która w dodatku jest piękna w stopniu graniczącym z obłędem, inteligentna, oddana i zaangażowane w jego pracę?
Cameron milczała i patrzyła wprost w szeroko otwarte oczy House.
- Za kilka lat, zaczniemy kupować szampana za każdym razem, kiedy uda mi się w łóżku coś więcej niż zasnąć przy twoim boku – dodał odwracając wzrok – będę się starzał, dziadział i stanę się jeszcze bardziej trudny do zniesienia. Na końcu zafunduję ci samotność.
Czuła, że do oczu napływają jej łzy.
- Ally, to nigdy nie będzie łatwe!
Spojrzał na nią i podniósł się ze swojego miejsca. Usiadł obok niej, objął i zaczął dotykać ustami jej czoła i okolic oczu.
- Jestem idiotą. – szepnął.
Na ogłoszenie zamieszczone przez Szpital Uniwersytetu Colorado nadeszło ponad dwieście zgłoszeń. Jak widać liczba absolwentów wydziałów medycznych, która chciała podjąć trud dalszej nauki zawodu pod twardą ręką House nie malała, a nawet wzrosła w stosunku do czasów, gdy House, jeszcze w PPTH szukał kandydatów do pracy. Całymi wieczorami House i Cameron czytali aplikacje i w niekończących się dyskusjach próbowali ograniczyć liczbę kandydatów do takiej, z którą House mógłby przeprowadzić rozmowę.
- O, ta odpada – Cameron szybko odłożyła podanie na bok.
- Dlaczego? Chciałem ją właśnie zaliczyć!
- No właśnie – Cameron śmiała się próbując wyjąć z ręki House wydruk, po który sięgnął. – Za ładna.
- Naprawdę sądzisz, że mógłbym się zakochać w jakieś stażystce?
- Nie. Myślę, że to niemożliwe. – Patrzyli na siebie iskrzącym radością wzrokiem.
- O to jest dobre – czytał House – „Lubię dalekie podróże, jogging i żeglarstwo”. Mogłaby od razu napisać ucieknę od pana, doktorze House, w połowie stażu i cały pana wysiłek weźmie w łeb.
- Greg – Cameron spojrzała poważnie na House. – Martwi mnie, że znowu będziesz pracował ponad siły.
- Naprawdę nie zauważyłaś, jak potrafię się lenić? – spojrzał na nią sceptycznie. – Poza tym nie zamrozisz mnie w ciekłym azocie. – Wrócił do czytania podań.
Cameron westchnęła. Wiedziała, że nowa praca House będzie także jej nową pracą. Tyle tylko, że tym razem będzie to robiła nieodpłatnie i oprócz swojej posady na onkologii.
W końcu udało im się wytypować dziesięciu kandydatów. Po stanowczym proteście Stivensona – szpital zwracał kandydatom za przelot do Denver – ograniczyli ich liczbę do pięciu. Na początku marca House odbył rozmowy z kandydatami i po wspólnej naradzie wybrali dwoje stażystów: Petera i Ann. Peter był podobnie jak Foreman po specjalizacji z neurologii. Był też tuż po studiach w wojsku i przez dwa lata pływał na lotniskowcach. Zrobił na nich wrażenie bardzo inteligentnego, ambitnego i zrównoważonego. Miał poczucie humoru i Cameron miała nadzieję, że dobrze ułożą się stosunki między nim a Housem. Ann była natomiast okulistką. House bardzo upierał się przy tej kandydaturze. Ann była niska, szczupła, nosiła okulary z grubymi szkłami (była uczulona na szkła kontaktowe) i nieco nieśmiała. Jak się później okazało była też prawdziwym tytanem pracy i walczyła o życie pacjentów z poświęceniem godnym superbohatera. Cameron miała nadzieję, że House się w niej nie zakocha.
Pod koniec kwietnia oddział House rozpoczął oficjalnie działalność. Gdy House żegnał się z nefrologią, ku jego zakłopotaniu Cole, jego dotychczasowa szefowa, objęła go mocno i wydawało mu się, że ma łzy w oczach. House mógłby się założyć, że nie był idealnym podwładnym.
Rozdział 8. – Przeszłość i przyszłość
Jednym z ich najbliższych przyjaciół w Denver był z pewnością Morgan. Tom zapraszał ich często do siebie, a i oni gościli go nierzadko u siebie. W pewnym sensie stanowił zastępstwo za Wilsona, chociaż pomimo wielu powierzchownych różnic (wiek, specjalizacja medyczna, seryjne rozwody), Cameron co raz bardziej dostrzegała, jak różnym człowiekiem od Wilsona jest Tom Morgan.
Pewnego wieczoru siedzieli u Morgana w towarzystwie Clair oraz dwojga jeszcze innych lekarzy ze szpitala. Morganowi zebrało się na wspomnienia i zasypywał towarzystwo anegdotkami ze swojej przeszłości.
- House – zawołał – a pamiętasz, jak pojechaliście ze Stacy do Vegas? Przepuściliście chyba w ten weekend całe swoje miesięczne zarobki!
- To prawda – House podniósł do ust szklankę z whisky z wodą, którą sączył przez cały wieczór. – Miała wtedy obłędne „szczęście”. Przegrywała nawet na kolorach w ruletce.
Wszyscy wybuchli śmiechem, a Cameron poczuła, że się czerwieni. Wspomnienie Stacy nie było jej miłe. Myślała, że gdyby Stacy nie zostawiła House, mogliby przecież być ze sobą do tej pory, a zamiast niej siedziałaby obok Grega ona i zaśmiewała się z żartów Morgana. „No tak, nie byliby teraz w Denver.” – dodała szybko w myślach.
Kiedy leżeli wspólnie w wannie – ich nowe mieszkanie oferowało takie luksusy, jak duża wanna, do której mieścili się oboje – House wrócił do tej rozmowy z wieczoru u Morgana.
- Jak chcesz możemy pojechać do Vegas. – powiedział z tajemniczym uśmiechem, masując jej stopę. – Masz szczęście w miłości, więc pewnie uda nam się przegrać trochę pieniędzy.
Uśmiechała się, patrząc poprzez półprzymknięte oczy na House, wodząc równocześnie dłonią po jego łydce.
- Lubisz wydawać na mnie pieniądze?
- To jedna z niewielu perwersji, które zostają panom w moim wieku.
Milczeli zrelaksowani.
- Ally, czy ty chcesz mieć dziecko?
Dziecko. Właściwie Cameron powinna przypuszczać, że ten temat w końcu się między nimi pojawi. Od czasu, jak w marcu Wilson obwieścił radośnie, że zostanie tatusiem, temat ciąży Lyndy i spodziewanego potomka Wilsona często gościł w ich domu. Cameron nie zastanawiała się nigdy wcześniej na poważnie nad możliwością zostania matką. W zasadzie, jak większość kobiet, chciała mieć kiedyś dziecko, ale obecne życie z Housem raczej nie skłaniało ją do tego, aby snuć plany w tym kierunku. House nie chciał mieć dzieci.
- A ty chcesz? – zapytała, spoglądając badawczo.
- Zapytałem pierwszy.
- To zależy też od ciebie.
- Powiedzmy – zaczął powoli – że chcę. A ty?
Cameron miała już skończone 36 lat, a House niedługo miał skończyć 52 lata. Nie byli w wieku optymalnym dla zostawania rodzicami, ale taka ewentualność wciąż nie była wykluczona.
- Nie jesteśmy na to za starzy?
- Za kilka lat będziemy – odparł spokojnie.
House miał rację. Jeśli mieliby się zdecydować na dziecko należałoby to zrobić teraz, a nie później. Z drugiej strony dziecko zmienia życia. Cameron nie miała wątpliwości, że ich miły spokój zostałby poddany dużej próbie. Nie wiedziała też, czy poradzi sobie w tej roli. House przypuszczalnie też nie wiedział.
- Nie obawiasz się?
- Obawiam się pewnie bardziej niż ty. Mam lepsze powody.
Dziecko jednak było wyborem zero-jedynkowym. Albo mogło się pojawić, albo mogli z niego zrezygnować. Nie można było trochę się zdecydować, a trochę się wahać.
- Dlaczego chcesz?
- Widzę trzy powody. Po pierwsze chcę je mieć. Po drugie – nie chcę, żebyś miała tylko mnie. To cię uchroni przed samotnością.
Cameron uniosła się w wannie i chciała mu przerwać, ale stanowczo położył jej palec na ustach.
- A po trzecie: chcę je mieć.
Przysunęła się do niego i oplotła go udami.
- No dobrze, możemy więc chyba zaczynać.
Zrobiła badania, przestała brać pigułki, zaczęła łykać kwas foliowy i powzięła mocne postanowienie niepopadania w ciążową obsesję. Niestety, gdy po raz trzeci wyrzucała do kosza test ciążowy, na którym pojawiła się jedna kreska, zamiast spodziewanych dwóch, poczuła, że to wszystko będzie trudniejsze niż pierwotnie oczekiwała.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kejti
Stażysta
Dołączył: 18 Paź 2009
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Neverland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 11:02, 18 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
ninka_m napisał: | [i]Jakoś nie cieszy się popularnością ta moja kontynucja |
Jak nie, jak tak?
ninko, ja teraz żyję w alternatywnej rezczywistości House'a.(to już jakaś schiza?)Tak więc każdy fic dotyczący jego normalnego życia, to pożywka dla mnie. Ba, patrząc na godzinę można uznać to jeszcze za późne śniadanie.
Powtórzę się, ale bardzo, bardzo fajnie piszesz. Lubię Twój styl. Co więcej, lubię tę historię. Bo tak jak w 'rozmowach...' każdy może sobie inaczej wyobrażać 'zejście się' tych dwojga, tak tu jest tak jak byc powinno.
Cameron zachowała swoją wrażliwość i miłość jaką darzyła House'a od początku. On natomiast wydaje się byc spełniony. I najlepsze dla mnie... U Ciebie nie jest jakimś wynaturzonym potworem, który manipuluje ludźmi. Nie jest też ciepłą klucha, która zapłakuje się w kącie, z powodu Luddy.
No i jeszcze Hilson powrócił na właściwe tory. Dostaliśmy po prostu 7/8s. Taki jak powinien wyglądać. Bo mimo wszystko myślę, że jedyne co może 'uleczyć' House'a, to normalność. A nie zabieranie licencji, śliwki-halucynki-vicodinki, Mayfield...
Uśmiecham się o więcej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
coolness
Jazda Próbna
Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 11:45, 18 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
*jakastam bije się w głowę, że jak zwykle z takim spóźnieniem czyta tak genialne ficki*
Ja ci powiem tylko, że to jest cudne i obłędne, bo wszystko co chciałam napisać napisała już mój żon Kejti
PS. Kejti, czytasz mi w myślach, czy co?!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Śro 15:59, 18 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Dziękuję w takim razie i rzucam dalej (będzie angstowo )
Rozdział 9. Telewizja.
- Morgan – Cameron krzyknęła do przechodzące przez park szefa swojego oddziału – Tom, czy mogę cię prosić?
Cameron stała wraz z ekipą filmową na trawniku parku przy Szpitalu Uniwersytetu Colorado. Właśnie skończyła udzielać wywiadu do lokalnej telewizji. Podbiegła do Morgana.
- Czy rozmawiałeś z Clair o moim pacjencie, panie Zimmerze?
- Tak – Morgan potakiwał – po południu na spotkaniu to sobie przedyskutujemy razem. Widzę, że nasza gwiazda błyszczy co raz jaśniej. – uśmiechnął się.
- Och, przestań. – żachnęła się. – Stivenson mnie ciągle do tego zmusza. Nie wiem, czy w całym szpitalu, tylko ja muszę rozmawiać z telewizją.
- Myślę, że w całym szpitalu nie ma ładniejszej od ciebie pani doktor, która zarazem byłaby tak kompetentna i miła. Widzowie cię kochają – śmiał się Morgan.
To prawda. Początkowo był to przypadek, gdy Morgan odesłał Cameron do rozmowy z dziennikarzami na temat metod profilaktyki raka piersi. Później dziennikarze zaczęli sami dzwonić, a później zaczęto do niej dzwonić z sekretariatu Stivensona, prosząc, aby udzielała wywiadów na tematy związane już nie tylko z kwestiami onkologii i nowotworów. Cameron miała mieszane uczucia wobec tych występów. Z jednej strony miała silne poczucie misji, że w ten sposób może uda się któregoś z widzów nakłonić do zmiany złych nawyków życiowych, albo przekonać do pójścia do lekarza, z drugiej strony – miała poczucie, że „gwiazdorzy” i że inni się z tego śmieją.
Wróciła do domu po południu i od razu zauważyła, że House już wrócił ze szpitala. W salonie grał telewizor, a z kuchni dobiegały odgłosy trzaskania garnkami. Zamknęła drzwi wejściowe, rzuciła klucze na stolik z przedpokoju, zdjęła buty i poszła boso do kuchni. Bezszelestnie podeszła i objęła plecy House, który kończył przygotowywać obiad.
- Jestem beznadziejną żoną. – wymruczała w plecy – zaganiam mojego genialnego narzeczonego do smażenia kotletów, podczas, gdy sama opowiadam głupoty w telewizji.
- Wiedziałem – House obejrzał się do tytułu – zawsze po medialnych występach popadasz w taki nastrój samopotępienia. Kiedy będziesz? – zapytał najwyraźniej chcąc nagrać Allyson występującą w telewizji.
Westchnęła.
- O ósmej.
- Primetime – zagwizdał House - co raz lepiej.
House uwielbiał oglądać Cameron występującą w telewizji. Uwielbiał telewizję i uwielbiał Ally. Te dwie fascynacje łącznie były najwyraźniej spełnieniem jego marzeń.
- Zobacz – wskazał na telewizor i równocześnie nacisnął przycisk nagrywania na pilocie do TIVO. Cameron patrzyła na siebie z rosnącą niechęcią. Gdy materiał dobiegł końca, House odwrócił się od telewizora i spojrzał na nią.
- Jesteś jedyną mi znaną kobietą, która żałuje tego, że jest mądra i piękna.
Niezbyt dobry humor Cameron w tych ostatnich miesiącach miał także związek z ich decyzją o dziecku. Pomimo tego, że starali się i House nie pozostawiał złudzeń, że zajmie to pewien czas, odczuwała rosnącą frustrację z powodu braku oczekiwanego efektu. Ciąża stopniowo stawała się jej obsesją, a Cameron – zawsze pilna uczennica – miała wrażenie, że w tej klasie zostanie co najmniej na drugi rok. Złapała się nawet na tym, że gdy Trzynastka zapytała ją, czy może do niej wpaść do Denver, Cameron chciała odmówić, obliczając w myślach, że mogło by to wypaść w okresie, który spodziewała się mieć owulację. House do całej tej narastającej histerii podchodził z zadziwiającym spokojem i nie komentował jej co raz bardziej dziwnych zachowań.
- Nad czym myślisz, gdy pozwalasz swojemu mózgowi usychać z niedotlenienia? – zapytał, kiedy w ciemnościach ich sypialni wykonała figurę gimnastyczną zwaną świecą, opierając stopy o ścianę.
- Nad tym, że telewizja ogłupia – odparła zduszonym głosem.
Śmiał się tak zaraźliwie, że nie mogła się powstrzymać i gwałtownie zakończyła akrobacje.
- Greg, chyba coś jest ze mną nie tak.
Westchnął.
- A może to moja zasługa? Myślałaś nad tym?
Nie odpowiedziała, bo nie można było tego przecież wykluczyć.
Rozdział 10. Cuddy
W październiku pojechali na konferencję do Baltimore. Dokładniej rzecz biorąc House pojechał, a ona razem z nim jako osoba towarzysząca. House został zaproszony do wygłoszenia jednego z „keynote lecture”.
Cuddy również. Cameron nie miała powodu, żeby zniechęcać House do tego wyjazdu, ale na samą myśl o wyjeździe i konfrontacji z Cuddy robiło jej się niedobrze. Wilson również okazał się uczestnikiem konferencji. Od pierwszej chwili nie ukrywał, że bardziej niż jakakolwiek aktywność konferencyjna interesuje go jego własny aparat telefoniczny. Jego żona Lynda była w dziewiątym miesiącu ciąży i w każdej chwili mogło nastąpić przecież rozwiązanie. Cameron zastanawiała się jakiego rodzaju szantażu Cuddy użyła wobec Wilsona, by zmusić go do tego przyjazdu tutaj. Myślała nad tym, ale nie rozmawiała na ten temat z Housem.
Po zarejestrowaniu się zajrzeli na kilka sesji (nie spotkali Cuddy) i po południu udali się odpocząć do hotelu. Wieczorem Cameron zobaczyła ze zgrozą, że House najwyraźniej szykuje się do wyjścia na powitalne party.
- Pospiesz się, bo się spóźnimy.
W tłumie uczestników konferencji Cameron od razu dostrzegła Cuddy. Cuddy nic się nie zmieniła. Ubrana był w ładny kostium, na który składały się zbyt krótka spódnica i zbyt głęboki dekolt. Stała w kółku adoratorów i śmiała się głośno. House nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Przepraszam, zaraz wrócę. – Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
Stojąc w toalecie Cameron nie wiedziała, czy powinna zacząć płakać, czy raczej się śmiać. Histeria, jaką wywołał w niej widok Cuddy przerażała ją. Po półtora roku z Housem, jego oświadczynach, decyzji o dziecku, całej czułości i bliskości między nimi, poczuła, że stoi w punkcie wyjścia. Postanowiła oprzytomnieć. Spuściła wodę, umyła dokładnie ręce i wróciła na bankiet. W holu stał Wilsona, który rozmawiał przed telefon. Zamachali do siebie i Cameron wkroczyła z powrotem do sali.
Oczywiście pierwsze co ujrzała, to widok House i Cuddy. Tym razem stali sami. Cameron znała już House bardzo dobrze i gdyby miała jakoś określić jego zachowanie użyłaby zapewne takich przymiotników jak: zafascynowany czy oczarowany. Podeszła do nich na sztywnych nogach.
- Cześć – starała się brzmieć spokojnie.
- Cześć – Cuddy robiła wrażenie naprawdę ucieszonej na jej widok. Ręka House powędrowała na talię Cameron. Objął ją i Cameron usilnie myślała nad tym, jakiego rodzaju był to uścisk. Wydawało jej się, że jest w nim przede wszystkim czułość. Wydawało się? Mimo wszystko to ją nieco rozluźniło. Cuddy nie zamykała ust. Dowiedzieli się mnóstwo szczegółów o życiu PPTH oraz o życiu jej i Rachel. Cameron modliła się w duchu o to, żeby House zaproponował powrót do hotelu.
Wracali po bankiecie każde pogrążone w swoich myślach. Wilson nie dzwonił i najwyraźniej też był zajęty swoimi sprawami. Wyszła z łazienki i zauważyła od razu, że House nie ma w ich pokoju hotelowym. Położyła się i usiłowała zasnąć. Po jakieś godzinie zadzwoniła do niego.
- Hej, gdzie jesteś?
- W barze na dole. Zaraz wrócę. Słodkich snów.
Po kolejnej godzinie ze złością wstała, ubrała się i zjechała windą do baru. Rozejrzała się uważnie – nigdzie go nie było.
Już chciała wyjść, gdy dostrzegła uchylone drzwi na taras. Siedział na słabo oświetlonym tarasie. Widziała jego wyciągnięte nogi i laskę opartą o bok fotela. Stanęła przed nim. Oparła ręce na biodrach. Po chwili splotła je na piersiach.
- Jest zimno – stwierdziła starając się ukryć w głosie irytację. –Widziałam, że mają tu całodobowe SPA i idę teraz na basen. Możesz wracać na górę i snuć marzenia o Cuddy w łóżku. Nie będę ci przeszkadzała.
Patrzył na nią uważnie i milczał. Odwróciła się i poszła na górę. Zabrała kostium kąpielowy, ręcznik i faktycznie zjechała windą do części SPA. Nie spotkała House nigdzie po drodze.
Płynęła, czując, że w swoje ruchy wkłada całą złość, którą teraz czuła. Nie mogła uwierzyć w to, co się działo. Wiedziała oczywiście, że zanim House przyjechał do niej coś go z Cuddy łączyło, ale jakoś łatwo jej przyszło założenie, że było to coś w rodzaju jej i Chase – pomyłki życiowej. Wiedziała, że gdyby na konferencji był Chase, czułaby się w jego towarzystwie niezręcznie. Pewnie zamieniłaby z nim kilka zdań, ale na pewno nie patrzyłaby na niego z zachwytem i nie fantazjowałaby po nocach usiłując uciec od House. Cameron myślała nad regułą wzajemnej szczerości, którą przyjęli: zawsze rozumiała to jako mówienie prawdy. House natomiast – unikał kłamania. Cameron zamykała oczy i mówiła Houseowi rzeczy, których się wstydziła, z którymi czuła się niekomfortowo i takie, o których wolałaby, żeby nie wiedział. House natomiast – milczał. Wiedziała, że to milczenie jest rodzajem komunikacji. Czasem jego spojrzenia mówiły jej bez użycia słów wystarczająco dużo, a czasem po jakimś czasie wracał do tematu i mówił o tym, co poprzednio przemilczał. Nie wiedziała jak będzie tym razem.
Wróciła do pokoju prawie przed świtem. House leżał w ubraniu na łóżku i spał. Niepewnie położyła się koło niego.
- Myślałem, że się utopiłaś – mruknął.
- Miałbyś problem mnie z głowy.
Obrócił się na bok i spojrzał na nią.
- Rozumiem, że jesteś na mnie wściekła. Dałem ci wszelkie powody ku temu. Tak jednak nawet nie żartuj.
Teraz ona milczała. Nie chciała opowiedzieć, co teraz czuje. Nie chciała pytać o Cuddy. Nie będzie też udawała, że ją to nie interesuje. Wybierze mówienie poprzez milczenie. Niech teraz on mówi.
Potarł dłonią czoło.
- Znam ją tyle lat. Jest zabawna. Przypomina mi czasy, kiedy byłem młodszy.
Milczała nadal.
- Spałem z nią. Nie wspominam tego źle.
Czuła jak chłód ogarnia jej serce. Milczała.
- Myślałem nad tym, jakby to było, gdybym został w New Jersey.
Milczeli oboje.
- I jak by to było? – Jej głos był zadziwiająco spokojny.
Wzruszył ramionami.
- Inaczej.
Czuła jak łzy napływają jej do oczu i wiedziała, ze nie zniesie dłużej tej rozmowy jak z najgorszego koszmaru sennego.
- Samoloty z tutejszego lotniska latają w różnych kierunkach – mówiła spokojnie. – Ty wybierzesz jeden, ja – inny. Daj mi kilka dni na zabranie rzeczy z twojego mieszkania.
Spojrzała na niego i zobaczyła w jego oczach przerażenie, jakiego chyba jeszcze nigdy nie widziała.
- Jak łatwo ci to poszło, prawda? – w jego głosie, który starał się brzmieć sarkastycznie, brzmiała narastająca furia.
- Tak – spojrzała mu śmiało w oczy. – Nie jestem w stanie żyć obok ciebie i wiedzieć, że kochasz inną. Nie zniosę tego, że masz mnie dość i snujesz plany ucieczki.
- O czym ty mówisz?! – wykrzyknął. Usiadł na łóżku. – Żeby sprawa była jasna. Nie jestem w niej zakochany. Nie fantazjuję o małym domku w jej towarzystwie. Jeśli chcesz mnie opuścić, to ok., ale wiedz, że nie rzucę się jej w ramiona. Jeśli mnie opuścisz, skupię się raczej na umieraniu z tęsknoty za tobą. – Był wściekły i brakowało mu słów. Cameron usiadła na łóżku obok niego.
- Nie chcę cie opuszczać.
Chwycił ją i przytulił mocno.
- Możemy już stąd wyjechać?
- Dobrze. Zadzwonię i powiem, że nie mogę mieć tego wykładu.
House jednak wykład wygłosił. Przedyskutowali to na spokojnie i uznali, że wystarczy już tych głupot – są przecież dorosłymi ludźmi. House unikał Cuddy i spędzał wolny czas z Cameron i Wilsonem. Ostatniego dnia konferencji Wilson dostał wiadomość, że jego żona zaczęła rodzić w sklepie i zabrano ją do szpitala. W panice Wilson pojechał na lotnisko tak jak stał. House i Cameron spakowali jego rzeczy z hotelu i wysłali je na adres Wilsonów. Cameron zapłaciła także rachunek za jego pokój.
Kiedy wrócili do Denver, Cameron zapytała House o Cuddy. Rozmowa ta bolała ich oboje. Cameron była nieprzytomnie zazdrosna i House nie mógł znieść cierpienia jakie jej sprawiał opowiadając o historii swoich powikłanych stosunków z Cuddy. Milczenie w tym wypadku bolało jednak bardziej. Stopniowo jednak temat Cuddy przestawał ranić tak bardzo. Nad ranem Cameron po raz pierwszy zaczęła się śmiać z tego, co opowiadał House.
Tak, Cuddy była naprawdę zabawna.
Ostatnio zmieniony przez ninka_m dnia Śro 16:00, 18 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
coolness
Jazda Próbna
Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 16:16, 18 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Podoba mi się. Czyli żadna nowość. Ja się tak zastanawiam czy kiedykolwiek powiem coś innego pewnie nie.
Piszesz genialnie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kejti
Stażysta
Dołączył: 18 Paź 2009
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Neverland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 20:43, 18 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Woah!! Czyżby wen powrócił?
To może... Możemy liczyć na kolejną część dziś, ewentualnie jutro?
(nie żebym coś sugerowała)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Śro 20:59, 18 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Kejti to "dostawa" z czeluści archiwum na razie wena śpi.
|
|
Powrót do góry |
|
|
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Pon 22:54, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Rozdział 11. Wiosna
Ich drugie wspólne Boże Narodzenie spędzili w Tokio. Japonia oszołomiła Cameron i nie wiedziała, czy bardziej czuje się zachwycona, czy zasmucona poczuciem obcości kulturowej w tym kraju. Zostali tam także na Nowy Rok. Sylwestra znowu spędzili tylko we dwoje. Tym razem leżąc na hotelowym łóżku, oglądali japońską telewizję i nieprzytomnie zaśmiewali się z programów w TV, szczególnie typowo japońskich teleturniejów. Znowu pili piwo zamiast szampana i milcząco uznali, że będzie to ich taka własna mała tradycja.
Cameron kwitła. Miała poczucie, że związek z Gregiem wkroczył w jakiś nowy okres, kiedy nie musi już dłużej drżeć na myśl, że ją zaraz opuści. House też czuł się przy niej niezwykle dobrze. Z punktu widzenia Morgana osiągnęli nowe stadium symbiozy, w której nawet pracownicy szpitala identyfikowali ich jako jeden byt, gdyż informacje adresowane do House przekazywano Cameron i na odwrót. Morgan stracił też orientację w tym, czy Cameron nadal pracuje na jego oddziale, czy też raczej na oddziale House. Czasem wydawało mu się po prostu, że oni wszyscy pracują na oddziale House.
- Nadal brak wieści? – zapytała Cameron, wkładając do ust frytkę.
- Nope. – House spojrzał na swój pager. Ani Peter ani Ann nie pisali do niego.
Siedzieli w stołówce szpitala i wspólnie jedli lunch. Z reguły tak właśnie wyglądały ich przerwy – spędzali je wspólnie.
- Ally, to moja wina. – wypalił nagle. Cameron patrzyła na niego i nie wiedziała co powiedzieć, głównie dlatego, że nie wiedziała, o co mu chodzi. W myślach dokonywała przeglądu ostatnich dni i nie mogła zdecydować się do czego właśnie przyznał jej się House.
- Byłem na badaniach – kontynuował po chwili – nie zajdziesz w ciąże ze mną. Przynajmniej nie tak.
Patrzyła na niego w szoku. Rzeczywiście nadal nie była w ciąży. W głębi duszy zaczęła wierzyć, że to się w ogóle nigdy nie stanie i z co raz większą obojętnością przeprowadzała kolejne testy. Naturalnie była u lekarza – nawet u dwóch różnych i podobno najlepszych ginekologów w Denver – ale każdy z nich rozkładał bezradnie ręce. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku.
- Proszę próbować dalej i zbadać męża. – konkludował każdy z nich.
Cameron jednak nie rozmawiała z Housem o jego ewentualnych badaniach, dlatego teraz, gdy dowiedziała się, że sam na nie poszedł, była zaskoczona. Wyniki tych badań najwyraźniej były niepomyślne.
- Jedyną radą jest zapłodnienie in vitro. I myślę, że nie mamy się nad czym zastanawiać. Po południu jesteśmy umówieni na spotkanie.
Cameron nadal milczała i nie wiedziała co powiedzieć. Nie była przeciwna sztucznemu zapłodnieniu, ale chciała mieć czas, żeby to sobie przemyśleć.
- Nie zgodzę się, jeśli w grę wchodzi jakiś dawca. Chcę mieć dziecko, którego jesteś biologicznym ojcem – powiedziała ostrożnie.
- To jest podobno możliwe.
Pojechali na spotkanie do kliniki leczenia bezpłodności. Po spotkaniu byli już umówieni na zabieg. Cameron zaczęła przyjmować hormony i oboje przygotowywali się do – jak mieli nadzieję – tym razem skutecznej próby poczęcia wspólnego potomka.
Przyszli rodzice z reguły patrzą się w ekran, na którym wyświetla się obraz z USG i próbują bezradnie coś z tego zrozumieć. Inaczej rzecz się ma z rodzicami, którzy są lekarzami. Gdy House najechał aparatem na odpowiednie miejsce na brzuchu Cameron, bez trudności oboje dostrzegli trzy punkty:
- Raz, dwa, a tu trzeci – pokazał palcem. – Gratuluję dr Cameron – ma pani stuprocentową wydajność. Uch, a teraz idę się zastrzelić. – House nie mógł się zdecydować czy cała ta sytuacja go śmieszy, przeraża, czy jest źródłem niesamowitej wręcz radości. Cameron usiadła na kozetce i objęła go mocno. Obraz USG nie pozostawiał wątpliwości: zabieg in vitro okazał się skuteczny i teraz pozostało czekać na to, aż zostaną rodzicami. I to od razu trójki potomstwa!
Cameron była zdrowa i jeszcze dość młoda, jak na zabieg in vitro. Wszczepiono jej więc trzy zygoty spodziewając się, że któraś z nich się przyjmie. W ich przypadku było duże ryzyko ciąży mnogiej, a to z kolei – jako, że ciąże mnogie są w ogóle trudniejsze i bardziej niebezpieczne – było niekorzystne. Zamiast więc zwyczajnych pięciu zarodków wybrano trzy. Ku ich zdziwieniu najwyraźniej wszystkie trzy zarodki postanowiły się rozwijać dalej i tak Cameron mogła od teraz mówić, że jest w ósmym tygodniu z trojaczkami.
Była szczęśliwa i wszystkie niepokoje, które przeżywali wspólnie stały się teraz odległym wspomnieniem.
Następnego dnia po zabiegu poszli wtedy na kolację. Cameron długo nie mogła się zdecydować, co zamówić.
- Wzięłabym tą cielęcinę, ale na pewno nie z serem brie.
- Co masz do sera brie?
- No wiesz, pleśniowy ser. Nie jada się takich rzeczy w ciąży.
House uniósł wzrok znad menu i patrzył się na Cameron.
- Ryba odpada… wieprzowina odpada… może gotowany kurczak? Wezmę do tego ziemniaki z wody i warzywa na parze, ale zrezygnuje z sałaty.
- Wino? – zapytał właściwie znając już odpowiedz
- Bardzo śmieszne – uniosła brwi i podparła głowę rękoma.
- Ally – House dobierał słowa – wiesz, że ewentualni obcy są nadal na etapie własnego prowiantu na drogę?
- Wiem, ale…
- Ally, do cholery, ty nie jesteś w ciąży! Może dopiero będziesz.
Zatkało ją z wrażenia. Odwróciła gwałtownie wzrok.
- Ally – wyciągnął rękę. Czuł się znowu jak ostatni kretyn. - Przepraszam. Chciałem to jakoś łagodniej powiedzieć: wiesz, że to niepewny zabieg. Nie miej, proszę, zbyt rozbudzonych nadziei. Co będzie to będzie.
- Ok. – przytaknęła. – Masz rację.
- Więc jak? – podniósł butelkę z winę.
- Pół kieliszka.
Wyniki badań krwi wskazywały jednak, że jest w ciąży. Obcy najwyraźniej dokonali bardziej trwałej inwazji i USG w ósmym tygodniu całkowicie to potwierdzało. Wizja trójki dzieci mąciła radość z oczekiwanego potomstwa. Nie rozmawiali o tym, ale było dla nich jasne, że chcą mieć jedno dziecko. Co prawda bycie jedynakiem ma swoje wady – wiedział o tym House i wiedziała o tym w sumie Ally, której brat był od niej starszy o 17 lat i w dzieciństwie czuła się prawie jak jedynaczka – ale w ich wypadku wydawało się to bezpiecznym i najlepszym rozwiązaniem. Bez końca dyskutowali ten temat i szybko zdecydowali się, że muszą od początku mieć stałą nianię. Może nawet jeszcze jakąś drugą pomoc? Ich dotychczas duże i wygodne mieszkanie zaczęło się w ich umysłach kurczyć i zastanawiali się, jak się tu wszyscy pomieszczą. Może powinni sprzedać mieszkanie i kupić dom?
Ally czuła się bardzo dobrze, ale bała się, że może popełnić jakiś błąd i cała przygoda z ciążą zakończy się fiaskiem.
- Jako ojciec cię rozumiem, ale jako lekarz – potępiam – Powiedział, siadając na łóżku, na którym leżała. – Nie namawiam na jazdę na rowerze górskim, tylko na łagodny spacer.
Cameron wiedziała, że oszczędny tryb życia, nie oznaczał leżenia plackiem. Jej ginekolog nie miał żadnych pytań, gdy poprosiła o zwolnienie z pracy, a Morgan musiał pogodzić się z myślą, ze oto stracił na długo swoją ulubioną pracownicę. Miała jednak żyć normalnie, a nie trząść się nad sobą.
- Boli mnie głowa. Okropnie. – przytuliła czoło do jego uda.
- Może weźmiesz paracetamol?
- Wiesz, że wolałabym nie.
- Wiesz, że stres jaki przeżywasz jest gorszy o paracetamolu.
Westchnęła i podniosła się na łóżku.
- Dzwonił Wilson i mu powiedziałam.
Uzgodnili między sobą, że przynajmniej przed ukończeniem pierwszego trymestru nie będą nikomu spoza szpitala z Denver mówić o ciąży.
- Ok. – głaskał jej włosy i najwyraźniej nie był wcale zły.
Siedzenie w domu było jednak nudne. Cameron wiedziała, że może i powinna się czymś jeszcze zająć. Zabrała się do gotowania obiadu, chociaż i tak większość obowiązków przejęła ich dochodząca gosposia. Czekała na powrót House i myślała nad pójściem z nim na spacer. No tak – House boli noga – a ona egoistycznie chce zmuszać go do podejmowania niepotrzebnych aktywności. Krążyła więc sama po okolicy starając się napawać kwietniowym słońcem i budzącą się do życia przyrodą.
House miał na oddziale same trudne przypadki. Siedział na okrągło w szpitalu i rozmawiali głównie przez telefon. W piątkowe popołudnie przyjechała po niego. Weszła na oddział i znalazła go zamyślonego w gabinecie. Obok stała zapisana tablica. Nie było Petera ani Ann, więc przypuszczalnie robili teraz badania. Uśmiechnął się i wyciągnął ku niej ręce. Podeszła, a on przytulił głowę do jej brzucha. Głaskała go po włosach i szyi i czuła ogromne wzruszenie.
Wyobrażała sobie, że najgorszy będzie początek. Troje krzyczących niemowląt było wyzwaniem, którego się najbardziej obawiała.
- Potem już będzie z górki. – mówiła do House. – Przynajmniej będą się ze sobą bawić. Mogą się podzielić obowiązkami, pomagać sobie w lekcjach.
House milczał, ale nie miał tak sielskich wyobrażeń jak jego narzeczona. Wyobrażał sobie troje demolujących dom pięciolatków czy siedmiolatków, które przeistaczają się w troje spiskujących przeciwko niemu – starzejącemu i bezsilnemu – nastolatków, które wymieniają się kontaktami do dilerów i grają razem w gry na sieci, nie odrabiając żadnych lekcji.
Pierwszy trymestr dobiegał końca. Zaczynali się już nawet rozglądać za domem. Cameron zaczęła wierzyć, że urodzenie zdrowych dzieci jest czymś, co zdarza się również ludziom takim jak ona i House.
Dlatego, kiedy w parku, do którego przyjechała na spacer, poczuła przeszywający ból brzucha, oprócz strachu poczuła zdziwienie. Osłabiona dotarła do ławki i opadła na nią ciężko. Wiedziała, że krwawi.
Ostatnio zmieniony przez ninka_m dnia Czw 1:02, 31 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kejti
Stażysta
Dołączył: 18 Paź 2009
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Neverland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 23:06, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Ale od razu trójka?
Ja nie wiem dwójka, ale trójka? (bach! paskudny ememems)
of kors cieszę się niezmiernie i niech Cammy nic się nie stanie!
No i niech Greg nie nabawi się reumatyzmu :> (one more time paszkuda)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kropka
Litel Wrajter
Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 3765
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 31 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 11:03, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Cieszę się, że "temat" posunął się dalej.
Brakowało mi już bardzo hameronkowego klimatu Denver.
ale in vitro... - zaskoczyło mnie, choć w sumie nie powinno.
Myślę, że nawet jeśli nie uda się teraz, to jednak pomyśl o dziecku. Szczególnie ze względu na House'a, który dorasta w końcu do pokochania "kogoś więcej", "kogoś bardziej", "kogoś ze swojej krwi i kości".
Jeśli tak by się stało - to oznacza że House naprawdę stał się kimś, kto dojrzał do pełni uczuć i jest w stanie dać dużo więcej niż tylko miłość Allison i odnalezienie względnego spokoju.
Coś czuję, że zawikłałam zamiast odwikłać
Mimo wszystko mam nadzieję, że mnie rozumiesz
Ps.
I czekam dalszych części...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Śro 0:23, 23 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Kropko obiecuję jednak dokończyć tą historię, plis więc nie przenoś do przechowalni
Zastanawiam się, że ta historia jest chyba jakaś taka autystyczna, to znaczy ja mam bardzo wyraźne wyobrażenie o niej i luźno przelewam sobie na papier (klawiaturę) jakieś jej fragmenty. To się chyba grafomania nazywa? (jak autor się wzrusza wzruszeniem swoich fikcyjnych bohaterów; Umberto Eco nazywam taki stan sytuacją, gdy autor/czytelnik nie pisze/czyta historii dla samej historii, tylko dla owych własnych wzruszeń - czyli "wykorzystuje" dzieło...)
|
|
Powrót do góry |
|
|
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Pon 1:08, 28 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Rozdział 12. Szczęście
Tracić pacjentów, a tracić własne dzieci – nawet te jeszcze nienarodzone – to dwie różne sprawy. I House i Cameron nie mieli teraz żadnych wątpliwości.
Kiedy wróciła ze szpitala, dostała jeszcze kilka dni zwolnienia. Położyła się do łóżka wcześniej i zamiast czytać książkę albo gazetę po prostu zgasiła światło i leżała w ciemnościach gapiąc się w szarą przestrzeń. Po chwili drzwi do sypialni uchyliły się i wszedł House. Zgasił światło w korytarzu i w ciemnościach dotarł do łóżka. Usiadł ciężko. Odłożył laskę. Położył się obok niej i nakrył kołdrą. Po raz pierwszy od czasu poronienia byli sami.
- Przepraszam – wyszeptała w ciemność ich wspólnej sypialni.
Poczuła ruch po swojej prawej stronie. House najwyraźniej odwrócił się na bok.
- Jesteś idiotką – usłyszała jego spokojny głos. Poczuła jak łzy znowu płyną jej po policzkach.
- Jesteś idiotką – powtórzył i sięgnął po jej rękę. Z niechęcią pozwoliła zabrać mu swoją dłoń.
Dotknął jej dłonią swojej twarzy. Poczuła mokre strużki wzdłuż jego policzków. Mimowolnie powiodła palcami do jego oczu i powiek. House płakał. Było to coś tak niezwykłego, że nie wiedziała jak na to zareagować. Wodziła palcami po jego twarzy, czując jego napływające łzy. Cameron nie pamiętała, żeby House zrobił przy niej kiedykolwiek coś tak intymnego. Nic co miało związek z seksem, z wyznaniami miłosnymi nie równało się temu momentowi. Płakał i płakał wraz z nią. Przytuliła się do niego i pozwoliła mu by jego ramiona kołysały ją w uspakajającym rytmie. Płakali, pocieszali się i tej nocy uprawiali zapewne najdziwniejszy, - bo płaczący – seks w ich życiu.
Nie wiadomo w sumie jak doszli do tego, ale uznali, że więcej nie będą powtarzać tego doświadczenia. Po prostu nie będą mieć dzieci. Trudno. Jeśli komuś wydaje się to banalne, to trzeba wiedzieć, że takie doświadczenia o wiele częściej ludzi oddala od siebie. Ich zbliżyło.
Znaleźli się znienacka na drugim – parmenidejsim - biegunie lekkości. Niczego się nie spodziewali. Niczego nie oczekiwali. Ich całe życie zostało zredukowane do „tu i teraz”. Wiedzieli oboje, że granice tego życia są jasno ograniczone.
Czerwcowe lato w Denver było w pełnym rozkwicie. Delektowali się słońcem na ławkach szpitalnego parku i opalali się w trakcie swoich krótkich przerw na lunch.
- Hmm? – pytała sennie, kiedy czuła jego dłonie oplatającą jej figurę.
- Masz piegi. I siwe włosy.
- Przynajmniej mam włosy!
- Barbarzyństwo – mamrotał przy akompaniamencie jej chichotów.
Popołudnia spędzali z reguły poza domem. Chodzili do kin i teatrów i w krótkim czasie stali się znawcami życia kulturalnego w Denver. Cameron nie pamiętała dokładnie kiedy, ale po prostu pewnego razu zapoznali się z jedną czołowych trup teatralnych Denver i Greg – ku jej bezgranicznemu zdziwieniu – pracował właśnie nad inscenizacją ich post-nowoczesnej sztuki w repertuarze jesiennym. Cameron w tym czasie wybrała pracę dla Czerwonego Krzyża.
Nie było to nic nowego, ale stopień zaangażowania i liczba nieubezpieczonych pacjentów podsyłanych Szpitalowi Klinicznego znacząco wzrosła.
- Poważnie?- pytał Morgan – Pan John TEŻ stanowi dla nas ciekawy przypadek kliniczny, który powinniśmy leczyć z funduszy Wydziału Medycyny?
Cameron skinęła głową i kontynuowała wpis do jego dokumentacji medycznej.
- Ally – zaczął Morgan – wiem, że to dla nas wszystkich trudne, ale system…
Cameron uniosła głowę i spojrzała na Morgana oczami zranionej łani. Zawsze to działało. Tym razem zresztą też. Przynajmniej na Morgana. Morgan doskonale wiedział, że powiedzenie, że chodzi, o Cameron i House zadziała również na Stivensona. Ale czy również rada nadzorcza szpitala zdoła to zrozumieć? To budziło już większe wątpliwości.
Dlatego, gdy pod koniec września poprosili oboje o dwa tygodnie urlopu, Stivenson odetchnął z dużą ulgą. Szczególnie, że jak głosiła stugębna plotka wybierali się w podróż – podróż poślubną!
W szpitalu trwały zakłady dokąd to ta przedziwna para może wyjechać, a Ally i Greg najbanalniej w świecie pojechali na Hawaje.
Ostatnio zmieniony przez ninka_m dnia Czw 1:02, 31 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kejti
Stażysta
Dołączył: 18 Paź 2009
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Neverland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 1:15, 28 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Ha!
Pośród palm kokosowych i kolorowych drinków poczną potomka. Jak bum-cyk-cyk!
Ładna część,trochę krótko opisałaś ich wzajemne relacje po utracie dziecka, ale z drugiej strony co tu opisywać... Wyszedłby istny depresant zapewne.
Ponadto obrazek Cameron, uśmiechniętej i na dodatek z piegami (których szczerze zazdroszczę posiadaczom).
, ninko, mi wyskoczył.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kropka
Litel Wrajter
Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 3765
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 31 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 9:16, 28 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
No i kolejny niespodziankowy part hameronkowego fluffu. Jak ja lubię czytać takie proste historie z codzienności, zwyczajne zwyczajności*wiem, wiem - masło maślane*
Ale w tym jest cały urok....
Dzięki.
Poranek przez to w pracy zrobił się sympatyczniejszy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Czw 0:59, 31 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Rozdział 13. Małżeństwo
Pod koniec sierpnia, kiedy wracali wieczorem z teatru Greg zapytał:
- Wstąpimy tu na drinka?
Skinęła potakująco. Mała knajpka znajdowała się tuż za rogiem ich domu i dziwne w sumie, że tak rzadko tu zaglądali. Otworzyli drzwi i od razu ogłuszyła ich muzyka. Znaleźli wolne miejsce, usiedli i House skinął na kelnera. Nie dawano tu najwyraźniej zbyt dużego wyboru gościom, bo kelner pojawił się po chwili z dwoma Guinnessami na tacy. Było miło, głośno i późno – postanowili więc nie protestować. Sączyli piwo i kiwali się w rytm skocznej muzyki, którą grała miejscowa kapela. Kilka osób wywijało hołupce na środku niewielkiej przestrzeni knajpki, a reszta gości oklaskiwała odważnych. Cameron śmiała się w głos i ocierała z ust pianę z piwa.
Głośny i radosny kawałek dobiegł końca i kapela płynnie przeszła do wolnego fragmentu. Było to coś klasycznego. Z całą pewnością. Zanim Cameron zdążyła pomyśleć, co to takiego i zapytać znanego jej eksperta od muzyki wszelakiej, poczuła niecierpliwy uścisk i usłyszała:
- Zatańczysz?
Spojrzała na House ze zdziwieniem. Przez ostatnie lata robiła z Housem wiele różnych rzeczy, ale nie przypominała sobie, żeby tańczyli kiedykolwiek. House jednak wyglądał na zdeterminowanego i postanowiła… po prostu się zgodzić.
Pozwoliła mu opleść dłonie na swojej talii i wiedziała, że przyjdzie jej w tym tańcu prowadzić - House w końcu zostawił swoja laskę opartą o ławkę. Ku jej zaskoczeniu House był w tańcu niezwykle pewny siebie. Nie tylko nie przeniósł na nią ciężaru swojej kalekiej nogi, ale nawet próbował prowadzić. Przywołała się szybko do porządku i postanowiła się zmobilizować do wykonania porządnego „wolnego” z Housem.
House dobrze tańczył! Nie dawało się ukryć.
-Hej! Co robisz?! – uniosła głowę i wyszeptała w jego ucho, gdy poczuła jego usta całujące jej szyje. Nie widziała jego twarzy, ale mogła się założyć, że właśnie się śmieje.
- Zgadasz się? – usłyszała szept.
- Na co? – oparła.
- Na to.
Zdjął jej prawą rękę oplatającą jego szyję i sięgnął po jej dłoń. Bez chwili wahania wsunął jej na środkowy palec pierścionek. Cameron patrzyła oniemiała.
Pierścionek był srebrny, staroświecki, zaśniedziały. Po środku miał spore kamienne oczko w kolorze zielono-niebieskim. Poczuła jak wzruszenie zatyka jej gardło. To był najsłodszy zaręczynowy pierścionek jaki kiedykolwiek dostała. Jej pierwszy mąż podarował jej złoty pierścionek z małym brylantem – byli w końcu ubogimi studentami, jej drugi mąż – pierścionek z bardzo dużym i drugim brylantem. Tymczasem House znalazł dla niej najwyraźniej coś, co… było warte możliwe, że bardzo dużo, a możliwe też, że nic. Ot, dziwny staroświecki pierścionek z targu staroci.
- Zgadzasz się? – powtórzył i spojrzała teraz uważnie na niego. Ku jej zaskoczeniu nie żartował. Był najwyraźniej przejęty.
Nie wiedziała co powiedzieć, więc tylko energiczne kiwnęła potakująco głową. House nie zwlekał ani chwili tylko ją równie energicznie pocałował. I nim się zorientowali już nie tańczyli, tylko stali po środku baru, całując się i budząc żywe zainteresowanie innych gości.
Przez dwa kolejne dni dyskutowali żywo na temat ślubu. Ku zaskoczeniu Cameron House wyobrażał to sobie w całkiem romantycznej i rozbuchanej scenerii. „Możliwe, że każdy tak sobie wyobraża swój pierwszy ślub?” – myślała Cameron. W końcu udało im się dojść do rozwiązania kompromisowego, czyli tego, które od początku promowała Allison – postanowili po prostu pójść do sądu, złożyć przysięgę, podpisać dokumenty i powiadomić krewnych i przyjaciół o fakcie dokonanym.
- Wilson teoretycznie mógłby być świadkiem. – zauważył House, kiedy wchodzili do budynku sądu, aby załatwić odpowiednie formalności.
Spojrzała na niego i przewróciła oczami. Z jakiś względów uważała, że przyjazd Wilsona, Lyndy oraz niemowlęcia nie będzie niczym przyjemnym. A tym razem - i była tu zupełnie zdeterminowana – jej ślub nie będzie łączył się z niczym na co na sto procent nie miałaby ochoty. Tylko własne egoistyczne potrzeby.
Po wyjściu z sądu, Cameron usiadła za kierownicą ich samochodu.
- Jak się domyślam, ty prowadzisz – zauważył House, siadając na siedzeniu pasażera. – Jesteś dzisiaj taka władcza… Nie mogę doczekać się wieczoru…
Oboje tłumili śmiech.
Kiedy ruszyli, Cameron zastanawiała się, co pomyślała o nich sędzia.
- Na kiedy planujecie Państwo uroczystość? - zapytała sędzia.
- To nie będzie uroczystość – sprostowała szybko Cameron.
Sędzia patrzyła na parę pytająco.
- Miałam na myśli, że nie będziemy zapraszać gości. Chcemy po prostu dopełnić formalności.
- Jak najszybciej – wtrącił House.
Cameron przypuszczała, że sędzia zastanawia się właśnie, czy tłem ich decyzji o małżeństwem jest jakiś dziwny zakład, czy też może podejrzane machinacje podatkowo-finansowe.
-Mogła też pomyśleć, że nie chcesz mi dać przed ślubem – House rozważał inne ewentualności, kiedy leżeli wieczorem i Cameron próbowała zasnąć.
- A dlaczego mi zależy na małżeństwie? – zapytała sennie.
- To chyba jasne! – w głosie House brzmiało tak czyste oburzenie, że pomimo senności zaczęła się śmiać.
Na świadków wybrali Cole oraz jej męża. To znaczy House wybrał, zaczepiając Cole – jego byłą szefową z nefrologii – w szpitalnej stołówce. Cole obiecała dyskrecję i zgodnie z obietnicą wraz z mężem przybyli do budynku sądu piątkowym wczesnym popołudniem. Zastali tam Cameron i House, którzy czekali dość zdenerwowani pod drzwiami pokoju sędzi. Cameron ubrana była w prostą czerwoną sukienkę, a House – w uprasowaną (sic!) koszulę i dżinsy.
Sędzia wygłosiła stosowne formułki. Oboje odpowiedzieli twierdząco na kolejne pytania przysięgi małżeńskiej.
- Czy chcecie Państwo wygłosić własną przysięgę? – zapytała sędzia raczej przypuszczając jaką usłyszy odpowiedz. Ku jej zaskoczeniu mężczyzna kiwnął potakująco głową.
Patrzyli na siebie w skupieniu i kilka razy wydawało się, że którejś z nich chce coś powiedzieć. Pomimo, że sędzia oraz świadkowie – państwo Cole – czekali z rosnącą niecierpliwością, oboje milczeli nie odrywając od siebie wzroku. W końcu House podniósł dłoń Cameron i dotknął ustami jej wnętrza.
- Gdzie mamy podpisać? – zapytała kobieta przerywając w końcu najwyraźniej ten telepatyczny dialog, który, wbrew regułom stanu Colorado, prowadzili bez udziału świadków.
Sędzia wskazała odpowiednie miejsca i kiedy oboje złożyli podpisy, trochę stremowani całą sytuacja Cole i jej mąż zaczęli składać im życzenia.
- Poczekaj! – House powstrzymał ją przed wejściem do mieszkania. Nim zdążyła zaprotestować, chwycił ją w pasie i szybkim ruchem przeniósł nad progiem.
- House, noga! – Cameron zawołała, bojąc się, że House zadaje sobie w ten sposób ból.
Przytrzymał ją.
- Za mówienie do mnie House, będę cię karał. Od teraz – dodał, patrząc sugestywnie.
- Och, House… – jęknęła, patrząc filuternie.
Ich noc poślubna zapowiadała się ciekawie.
Nad ranem doszli do wniosku, że w sumie nic im nie zaszkodzi, jeśli urządzą jakieś małe przyjęcie z okazji swojego ślubu. W końcu i tak się przecież wszyscy dowiedzą. Jak pomyśleli, tak zrobili. W następnym tygodniu wynajęli bar, w którym tańczyli i podjęli decyzję o ślubie i ku ich zdziwieniu okazało się, że mieli całkiem huczne wesele…
Pomimo początkowych protestów Cameron, pojechali też w podróż poślubną i to w dodatku do Honolulu.
Oczywiście najbardziej nieszczęśliwym w tej sytuacji był Wilson, który długo i obszernie wyrażał swoje niezadowolenie z faktu ukrywania przed nim ślubu. Zgodzili się w końcu, że w ramach zadośćuczynienia odwiedzą w najbliższym czasie rodzinę Wilsonów w New Jersey.
Ostatnio zmieniony przez ninka_m dnia Czw 1:01, 31 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kejti
Stażysta
Dołączył: 18 Paź 2009
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Neverland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 1:34, 31 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
ninka, infantylnie powiem: I love you!
Bardzo uroczy i klimatyczny kwasik Ci wyszedł. Wizja House'a ubranego normalnie, a nie jakby dopiero co wyrwał się z Black Adder... Zdecydowanie na plus.
Chociaż jak tak sobie jeszcze raz obejrzeć ślub Cam z Chase'em, to przyznam, że gdyby na miejscu Cześka stałby House, to szopka byłaby warta odstawienia ^^
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kejti dnia Czw 1:34, 31 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
kropka
Litel Wrajter
Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 3765
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 31 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 7:16, 31 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
hehehehe, Kejti czyta mi w myślach w związku z szopką
znowu mam b a n a n-ka na twarzy. Ten ranek zdecydowanie nie jest paskudny, bo fluffu potrzeba mi jak powietrza, a już szczególnie w wykonaniu tej pary.
Cam rządzi - wow!!
zaśniedziały pierścionek jest git,
z Honolulu się uśmiałam, ale to wszystko w sumie takie House'owe.
no i samo małżenstwo...
doczekałam się w końcu
Ajm hepi.
EDIT:
zapomniałam o Wilsonie
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kropka dnia Czw 7:57, 31 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
ninka_m
Gość
|
Wysłany: Czw 10:30, 31 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Dziewczyny dzięki! Przyznam się, że pisałam to po akapicie, bez specjalnego entuzjazmu. Mam pomysł do końca... ale waham się czy tego pomysłu nie zmienić.
Kejti kwasik? to komplement, czy wręcz przeciwnie?
|
|
Powrót do góry |
|
|
nefrytowakotka
Lara Croft
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 13:13, 31 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
WOW!
Coś optymistycznego w ten ponury dzień
Ślub w ich wykonaniu bomba pierścionek cudo, no i Wilson w pretensjach
Ninka... tylko jeśli masz zamiar kończyc... to poproszę o happy end. Żadnego angstu.
A najlepiej to pisz dalej i nie kończ. O.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kejti
Stażysta
Dołączył: 18 Paź 2009
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Neverland Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 15:02, 31 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
ninka_m napisał: |
Kejti kwasik? to komplement, czy wręcz przeciwnie? |
ja kocham kwasy!!! we wszelakiej postaci, więc to jest miodzio!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|